czerwiec 08, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Nowa Ewa

środa, 27 lipiec 2016 08:45

Mroczniejszy odcień magii

Do sięgnięcia po książkę V. E. Schwab skłoniła mnie zawarta w opisie okładkowym informacja, że w wykreowanym przez autorkę świecie istnieje więcej niż jeden Londyn. Otóż w tym przypadku Londynów jest trzy, a kiedyś było ich nawet cztery!

Głównym bohaterem historii jest młody mag Kell, mający możliwość podróży między alternatywnymi miastami. Ojczyzną bohatera jest Czerwony Londyn, państwo dobrze prosperujące, gdzie obywatele są szczęśliwi, a kraj rządzony przez przybraną rodzinę Kella. Oprócz Czerwonego Londynu istnieją jeszcze Biały i Szary, a kiedyś był nawet Czarny Londyn. Jednak rosnące zagrożenie, jakim stała się dla tych państw magia, spowodowało, że przejścia - portale między nimi zapieczętowano, zaś Czarny Londyn uległ zniszczeniu. Obecnie ludzie już nie mogą przemieszczać się między Londynami i pozostały tylko dwie osoby, które to potrafią. Jedną z nich jest Kell, drugą mag Holland pozostający na usługach królewskiej pary z Białego Londynu.

Podróżujący między światami Kell pełni rolę posłańca, prywatnie szmugluje też przez granice drobne przedmioty, takie jak pozytywki, biżuterię i inne bibeloty. Nie robi tego dla zysku, jest raczej kimś w rodzaju kolekcjonera. Nie znając dokładnie własnego pochodzenia, znajduje przyjemność w otaczaniu się takimi przedmiotami. Nie może przewidzieć, że właśnie słabość do nich, wpędzi go w nie lada kłopoty oraz zagrozi bezpieczeństwu wszystkich Londynów.

Lila Bard to uliczna złodziejka, marząca o własnym okręcie i karierze pirata. Ponieważ dziewczyna ma naturalny dar do obrabiania kogo popadnie, wkrótce drogi jej i Kella skrzyżują się. Czy wspólnymi siłami zdołają zapobiec knowaniom rodzeństwa Dane? Czy uratują Czerwony Londyn przed zakusami magii płynącej z czarnego kamienia? W powieści V. E. Schwab niczego nie można być pewnym, dopóki nie przewróci się ostatniej strony.

Magiczna. Tak jednym słowem określiłabym tę historię. Pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi do głowy, z racji miejsca akcji czyli Londynu, to proza Neila Gaimana, zwłaszcza powieść Nigdziebądź. Tam także istniały dwa miasta, jedno zwykłe, drugie magiczne. Tutaj mamy podobnie, choć nie do końca. Każde z miast jest inne, kieruje się innymi zasadami, jedno jest mniej bezpieczne, inne bardziej.

Druga sprawa to pewna nieobliczalność fabuły. Do samego końca nie można być pewnym, jak potoczą się losy bohaterów i jak zakończy się intryga. Czy krwawy plan rodzeństwa Dane się powiedzie? Czy Kell ulegnie mocy czarnego kamienia? Czy Lila zdoła wypełnić swoją część planu?

Mroczniejszy odcień magii to taka baśń dla dorosłych. Bywa naprawdę groźnie, krew leje się strumieniami, a chciwa żywiciela magia zmienia ludzi w rozpadające się stwory przypominające zombie. Historia opowiada o walce z własną naturą i o tym, że tak naprawdę kluczem do wszystkiego jest miłość, jaką darzymy bliskich. Czasem jednak trudno, by ta zasada zadziałała w praktyce.

Wciągająca, miejscami przewrotna i bardzo zaskakująca, a jednocześnie tak świeża historia o magach, których obecnie mamy tak wielu. Warta poznania.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2012 13:46

Carciphona #02

Drugi tom „Carciphony" rozpoczyna się podróżą. Uciekając przed gniewem króla, trójka przyjaciół postanawia szukać schronienia w Arenscurze u lorda Rae, który Weirin traktuje niczym własną córkę. Okazuje się jednak, że piękne miasto, będące pod jego władaniem, również ma swoje problemy. Z jakiejś przyczyny opanowała je plaga kocich bestii, które dopuszczają się drobnych kradzieży i innych przestępstw. Nie byłoby to może takie straszne, gdyby nie fakt, że są ich setki. Na dodatek nie czynią nic na tyle poważnego, żeby generał Des mógł temu zbrojnie zaradzić...

Manga coraz bardziej zaczyna przypominać mi „Final Fantasy". Grupa przyjaciół się powiększa, postacie stają się coraz zabawniejsze. Mimo groźnych sytuacji, klimat stał się pełen uroku i humoru. Do tego przygody bohaterów są żywcem wyjęte z gry RP; wypisz-wymaluj „Final Fantasy". Nie jest to jednak w najmniejszym stopniu wadą, ponieważ naprawdę uwielbiam tę serię i dzięki tym podobieństwom również „Carciphonę" przyjemnie mi się czyta.

Bardzo podoba mi się kolorowa wstawka na samym początku tomu, na której zostały umieszczone i opisane główne postacie z mangi. Uważam, że to był dobry pomysł. Rysunki z mangi również przypadły mi do gustu – choć przyznam, że niektóre są dość chaotyczne (zwłaszcza sceny walk). Inne jednak są bardzo dobrze zrównoważone. Pojawiają się zarówno komiczne i urokliwe, jak i zupełnie poważne, pełne emocji. Naprawdę polubiłam kreskę Shilin Huang i choć nie podoba mi się to, co reprezentuje sobą Keritzel, to w Veloce jestem po prostu zakochana.

Fabuła i pomysł na przygody są naprawdę interesujące. Akcja toczy się wartko, a w towarzystwie dziwnie dobranej paczki bohaterów nie sposób się nudzić. „Carciphona" to historia fantasy, w której nie brakuje humoru, ale momentami również tej niezbędnej w tego typu opowieściach powagi. Wszystko to w pięknym stylu okraszone zostało dużą dawką przyjaźni i wzajemnego przekomarzania się postaci oraz odsłanianą powoli tajemniczą przeszłością Veloce. Intrygująca jest również pojawiająca się od czasu do czasu postać Blackbird. W dalszym ciągu nie odsłoniła wszystkich swoich kart i nikt nie wie, co tak naprawdę czarodziejka ma na celu.

„Carciphona" to pozycja ciekawa i warta uwagi. Drugi tom jest jeszcze bardziej wciągający od pierwszego i czytelnik z przyjemnością poznaje świat, w którym zakazana jest magia. Okazuje się przy tym, że tylko ludzie nie mogą nią władać. Kocie czy psie bestie, to zupełnie co innego... Rzeczywistość pełna jest dziwacznych i niezwykle zabawnych stworzeń, a z każdą kolejną kartką dowiadujemy się czegoś nowego.

Podsumowując, w rysunkach z mangi bez trudu można się zakochać. Veloce to odważna, pewna siebie, tylko nieco samotna i wredna dziewczyna. Nie sposób się nudzić w jej towarzystwie. Komiks jak najbardziej polecam. Na czytelników czeka przygoda, którą zwyczajnie warto przeżyć!

Dział: Komiksy
wtorek, 04 grudzień 2012 12:55

Śmierciowisko

"One rosną za szybko, Dorotko – powiedział jej ojciec. – One się nami żywią – kośćmi naszych umarłych, naszymi rozsypującymi się domami, ubraniami, książkami. Naszymi opowieściami. Wszystkim tym, czym była nasza cywilizacja. I dlatego tak szybko rosną. Ale wiesz – ściszył głos do szeptu – boję się myśleć, co może zamieszkać w lesie wyrosłym na kościach człowieka".

Świat po nieznanej, lecz zabójczej Epidemii, jaka miała miejsce kilkadziesiąt lat wcześniej, w niczym nie przypomina tego, który znamy obecnie. Ludzie, zdziesiątkowani tajemniczym wirusem, starają się znaleźć swoje miejsce w nowej rzeczywistości i zacząć wszystko od nowa. Nie jest to łatwe, ponieważ przyroda w zadziwiający sposób i w błyskawicznym tempie, odebrała człowiekowi to, co przez stulecia sobie przywłaszczył.

Mieszkańcy niewielkiej, położonej w głębi lasu, osady zaczynają ginąć w dziwnych okolicznościach. Główna bohaterka, dwudziestoletnia Dorota, dostrzega, że między zamordowanymi a nią istnieje ścisły związek. Każdemu z nich życzyła skrycie śmierci, a teraz wszystko wskazuje na to, że ktoś (lub coś) wysłuchał jej złorzeczeń. Ponadto, niemal za każdym razem to właśnie ona znajduje ich zwłoki. Czy jest to zwykły przypadek, czy może ma to związek z Człowiekiem ze Skraju Lasu, który od lat wieczorami obserwuje jej dom? A może... Nie, więcej nie zdradzę.

Trudno jest zakwalifikować „Śmierciowisko" do jednego, konkretnego gatunku. Rozpoczyna się jak dystopia, ukazująca postapokaliptyczną wizję świata, w której człowiek musi radzić sobie z siłą żywiołu, jakim jest dzika przyroda. Dość szybko przeradza się w opowieść grozy, wywołując gęsią skórkę już od pierwszych rozdziałów. Jednak mniej więcej w połowie książka przeobraża się w mroczną historię fantasy, w której motywy z podań, legend i starych baśni stapiają się w jedną całość. Taki misz-masz może być ryzykowny, zwłaszcza dla debiutującej pisarki i muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy autorka przypadkiem nie przedobrzyła. Na szczęście, po krótkiej chwili zwątpienia, zauważyłam, że opowieść staje się jeszcze bardziej wciągająca, choć potoczyła się w zupełnie innym kierunku, niż można było się spodziewać na początku książki.

Anna Głomb stworzyła wciągającą historię, w której rzeczywistość przeplata się z baśniami. Nie zabrakło tu także elementów kultury czysto słowiańskiej, co bardzo mnie cieszy i stanowi dodatkowy atut książki. Opowieść jest niepokojąca, a napięcie wzrasta już od pierwszych stron i utrzymuje się aż do końca. Wprawdzie w międzyczasie dochodzi do pewnego załamania całej opowieści, jest to jednak chwilowe i nie powinno rzutować na odbiór powieści jako całości.

Autorce udało się to, co niewielu pisarzom jest dane – zaintrygowała mnie książką, której główna bohaterka wzbudza znacznie więcej antypatii niż życzliwych czy ciepłych uczuć. Dorota jest nie tylko arogancka, zarozumiała i przekonana o własnej wyjątkowości, ale także pozbawiona umiejętności nawiązywania naturalnych, bliskich relacji międzyludzkich. Zdaje się być niezdolna do prawdziwej miłości i przyjaźni, drażnią ją zarówno starcy, jak i dzieci; dziewczyna do nikogo nie żywi głębszych uczuć, nawet do swojej matki czy starszego sąsiada, który w pewnym stopniu zastępuje jej ojca i opiekuna. Dopiero ostatnie strony nieco wyjaśniają i nieco ocieplają ten wizerunek.

Reasumując, powieść Anny Głomb posiada wprawdzie pewne niedociągnięcia, niemniej jednak jest to bardzo udany debiut. Na bazie znanych motywów autorka stworzyła oryginalną historię wpisującą się w popularny ostatnio nurt powieści postapokaliptycznych. Jest to jednak zdecydowanie coś więcej niż jedynie kolejna wizja świata po kataklizmie, to także wciągająca opowieść fantasy, która z pewnością przypadnie do gustu wszystkim fanom gatunku.

Dział: Książki
wtorek, 18 wrzesień 2012 12:50

Strzygonia. Dziedzictwo krwi

Nasi rodzimi pisarze fantasy często i chętnie sięgają po inspiracje do starosłowiańskich legend. Sławomir Mrągowski, autor „Strzygonii", posunął się jeszcze dalej i oprócz motywów zaczerpniętych z podania o Popielu i Piaście, wykorzystał historię zawartą w „Balladynie". Całość okrasił wieloma elementami fantastycznymi, tworząc świat opanowany przez strzygi, wiedźmy i czarowników służących pradawnym bóstwom.

Akcja powieści rozgrywa się w zamierzchłych czasach w okolicach Jeziora Gopło, gdzie liczne rody możnowładców toczą boje o władzę w Gnieźnie. Po śmierci Popiela (i to wcale nie zjedzonego przez myszy!) gród opanował Piastun i jego ludzie, choć nie wszyscy godzą się z tym faktem. Wojna wisi w powietrzu, a niepewne sojusze zmuszają możnych do knucia podstępnych intryg i zdrad. Dodatkowo na arenie politycznych potyczek pojawia się nowa, zacięta i okrutna zawodniczka – Balladyna, która dążąc po trupach do celu, ma zamiar stać się niezależną i silną władczynią. Jednocześnie, w pewnym oddaleniu od politycznych zagrywek, poznajemy Nyjana, syna lednickiego kapłana. Chłopak nie spełnia oczekiwań ojca, nie wykazuje żadnych magicznych zdolności, przez co staje się pogardzanym przez wszystkich popychadłem. Nieoczekiwanie odnajduje on niezwykłą, silną, drapieżną i okrutną sojuszniczkę, która łącząc z nim swój los, ratuje mu życie, ale i skazuje na nienawiść i niezrozumienie ludzi.

Mrągowski wprowadza nas w magiczny, lecz straszny świat mitologii słowiańskiej, za co niewątpliwie należy mu się ogromny plus. Pojawiające się w nim wodne nimfy czy elfy nie są eterycznymi, łagodnymi istotami, lecz drapieżnymi, spragnionymi krwi, bezlitosnymi zabójcami. Jedną z czołowych postaci jest tu Goplana, Pani Jeziora, o której można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, by była strażniczką praw natury i porządku świata. Jest okrutna, żądna władzy i pozbawiona skrupułów, a towarzyszący jej Skierka i Chochło z pewnością nie przypominają niewinnych chochlików. Zafascynował mnie świat nawii, dusz zmarłych błąkających się po ziemi oraz polujących na nie żerców i dosyć skomplikowany system zaświatów.

Książka została napisana w sposób bardzo nierówny. Niezły początek intryguje i wzbudza apetyt. Jednak szybko zaciekawienie ustępuje lekkiemu znudzeniu, gdy przez kolejne trzysta stron, czytelnik musi przedzierać się przez krwawe potyczki, polityczne gierki, nieco przypadkowe zdarzenia, które niewiele wprowadzają do fabuły, a jedynie wpływają na obszerność powieści. W pewnym momencie miałam wrażenie, że czytam niezbyt udany misz-masz „Starej baśni" i „Balladyny" i to szyty grubymi nićmi. Na szczęście mniej więcej od połowy pojawia się coraz więcej elementów fantastycznych, a akcja skupia się na tytułowym Strzygonii. Intryga staje się coraz bardziej wciągająca i lektura kolejnych rozdziałów sprawia prawdziwą przyjemność.

Autor wprowadza do książki całą plejadę interesujących i nietuzinkowych postaci, choć ich liczba sprawia, że w pewnym momencie można się nieco pogubić i relacjach, kto jest kim i po której stronie stoi. Jednak równie łatwo, jak Mrągowski wprowadza do akcji nowych bohaterów, z taką samą lekkością się ich pozbywa, więc mniej więcej w połowie książki obraz sytuacji jest już w miarę jasny i wyklarowany. Do minusów powieści muszę także doliczyć liczne archaizmy wplecione zarówno w język bohaterów, jak i narrację. Wprawdzie pomagają one budować specyficzny klimat, ale miejscami znacznie utrudniają pełne zrozumienie tekstu. Przypuszczam, że może to stanowić problem zwłaszcza dla nastoletnich czytelników. Brakowało mi także tłumaczeń lub odnośników do licznie występujących w pierwszych rozdziałach łacińskich cytatów i sentencji.

„Strzygonia. Dziedzictwo krwi" to pierwszy tom cyklu i choć nie pozbawiony wad, spodobał mi się na tyle, że z chęcią sięgnę po kolejne części tej serii. Powieść polecam przede wszystkich fanom klasycznego fantasy oraz miłośnikom słowiańskich legend i podań, z pewnością znajdziecie w niej coś dla siebie.

Dział: Książki
wtorek, 03 lipiec 2012 12:47

Przybysze z ciemności. Inwazja

Ludzie od dawna fantazjują na temat życia w kosmosie. Czy jesteśmy w nim sami? A jeśli nie, to kim są Oni i dlaczego do tej pory nie wykryliśmy ich obecności? Twórcy pewnego podgatunku science fiction w szczególności upodobali sobie ten temat, oferując nam różne podejścia i teorie. W tyle za autorami z Zachodu nie zostali rosyjscy pisarze, których tradycje space opery sięgają początków XX. wieku, o czym we wstępie do „Inwazji" pisze Paweł Laudański. Przedstawicielem tego nurtu jest właśnie seria „Przybysze z ciemności", dziesięciotomowa saga, której pierwsza część ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Almaz. Każdy zainteresowany z pewnością zada sobie pytanie, czy warto inwestować w kolejny cykl i czy wizja Achmanowa zaskoczy nas czymś nowym?

Ludzkość w roku 2088 doczekała się w końcu spotkania z Obcymi. A raczej na nich „wpadła". Ogromny statek pozaziemskiej rasy, wyposażony w zaawansowane technologie, przejmuje ziemski okręt „Skowronek" wraz z ocalałą załogą. Prowadzone na nich badania mają zweryfikować przydatność Ziemian do przedłużenia egzystencji stworzeń zwanych przez siebie bino faata. Zrezygnowali oni bowiem z naturalnego rozrodu na rzecz przetrwania i nie dopuszczenia do kolejnych katastrof. Niebieska planeta ma być dla nich azylem, źródłem siły roboczej i stacją przystankową do walki z innymi, wrogimi ludami kosmosu. Tej niezbyt przyjemnej wizji ma szansę przeszkodzić Paweł Litwin, jeden z nielicznych ocalałych z zagłady krążownika.

Fabułę obserwujemy z kilku różnych punktów widzenia, co pozwala nam na poszerzyć perspektywę i dowiedzieć się, co o spotkaniu z obcą rasą sądzą ludzie z różnych grup społecznych. Głównym bohaterem jest Litwin i najbardziej emocjonujące są właśnie jego przygody na okręcie kosmitów, w których stara się jednocześnie uratować Ziemię, jak i swoich kompanów. Za pomocą kaffu komunikuje się z quasi-rozumnym mózgiem statku, dzięki któremu może ukrywać się przed obławą. Nie zabraknie tu głębokich filozoficznych rozważań, trafnych spostrzeżeń, a nawet międzygatunkowego seksu. Z drugiej strony mamy obserwatorów na naszej planecie: prasę, ważne persony i zwykłych ludzi, niedowiarków, którzy nie czują, że ta sprawa w ogóle ich dotyczy. Dodatkowo, co jakiś czas odwiedzamy kopalnię na asteroidzie, polskich naukowców, czy mieszkańców Posterunku 13 na Wenus. Wszystko to obok wspomnianego wcześniej nabierania perspektywy, służy również do poznania świata pod koniec XXI w., postępu technologicznego i przemian społecznych, jakie zaszły w ludziach.

Achmanow nie jest zbytnim optymistą, wszak to dopiero za 76 lat ludzkość przestanie być we Wszechświecie osamotniona. Arthur C. Clarke w „Odysei Kosmicznej 2001" prorokował o roku 2001, w którym jak wiemy nic takiego się nie wydarzyło. Wizję rosyjskiego pisarza wyróżnia niezdecydowanie co do stosunku do takiego spotkania. Chociaż kosmici przynoszą ze sobą ewidentnie złe zamiary, to nie sposób przewidzieć, w jakim kierunku potoczą się losy Ziemi i Ziemian w kolejnych tomach. Zresztą podobieństw do prozy Clarke'a uważny czytelnik znajdzie tu więcej – akcja dzieje się w pobliżu Jowisza, z którym wiąże się również starożytny artefakt, o nieokreślonym pochodzeniu i przeznaczeniu.

Zderzenie dwóch kultur autorstwa Achmanowa to wydarzenie podniosłe, które rodzi wiele obaw, ale i daje nadzieje. W kolejnych tomach możemy spodziewać się rozbudowy świata, głębszego poznania obcych ras, a także poszerzania intrygi dotyczącej artefaktu. Niektórym trudno będzie przebrnąć przez początek książki, w którym nic nie jest do końca jasne. Im dalej jednak, tym będzie lepiej. Akcja nabiera tempa, a fani science fiction i space opery mogą się odprężyć i dać się porwać w tę kosmiczną historię. Czy więc warto? Jak najbardziej.

Dział: Książki
środa, 02 maj 2012 12:40

Reguła Dziewiątek

Czy to bohaterowie zwariowali, czy otaczający ich świat jest szalony? Magia nie istnieje, to fakt... no cóż... przynajmniej nie w tej rzeczywistości. Jednak według reguły dziewiątek Alexander Rahl jest jedyną osobą mogącą otworzyć przejście pomiędzy światami, by umożliwić terrorystom przeniesienie przez bramę broni, dzięki której podbiją tamten drugi, nie mieszczący się w granicach ludzkiej logiki i pojmowania, wymiar.

Fani fantastyki dobrze znają sagę Terrego Goodkinda zatytułowaną „Miecz prawdy". „Reguła dziewiątek" nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń dziejących się po rozdzieleniu świata magicznego od tego zwykłego, w którym rozwijała się technika. Alex jest niemagicznym potomkiem rodu Rahlów. Utrzymuje się z malowania obrazów. Pewnego dnia spotyka dziwną i niesamowitą kobietę, Jax Amnell, którą ratuje przed pędzącą ciężarówką. Okazuje się, że dziewczyna przybyła z innego świata, by uchronić oba miejsca przed złym i okrutnym Radellem Cainem. Od tej pory losy bohaterów splatają się nierozłącznie.

Postacie stworzone przez Terry'ego Goodkinda niewiele się różnią od tych, które były bohaterami cyklu „Miecz prawdy". Alexander to idealna kopia Richarda, a Jax od Kahlan różni się jedynie kolorem włosów. Pytanie tylko czy to dobrze czy źle? Jak dla mnie rewelacyjnie, ponieważ tamtych bohaterów szczerze kochałam. Dla osób sięgających najpierw po „Regułę dziewiątek", nie będzie to miało specjalnego znaczenia, aczkolwiek jestem pewna, że fani, którzy spodziewali się czegoś nowego, podniosą głośny protest. Kolejnym, ostatnim już podobieństwem jest to, że matka Alexandra została uwięziona w szpitalu psychiatrycznym, a chłopak mieszka wraz z Benem (który jest wierną kopią czarodzieja Zeda).

Fabuła rozgrywa się w rzeczywistym świecie przy udziale pistoletów, paralizatorów, samochodów i wybuchów bombowych. Akcja jest wartka i dobrze przemyślana – rodem z książki sensacyjnej z prawdziwego zdarzenia. Do morderstw dołączmy twardą i niezachwianą postawę Alexa oraz wątek romantyczny i odrobinę ciętego humoru (np. gdy Jax nie mogła się nadziwić, dlaczego ludzie sprzedają w sklepach dziurawe spodnie), a otrzymamy mieszankę wybuchową i fantastyczną książkę roku. Może podchodzę do tego subiektywnie, ale jak zwykle, dziełem tego autora jestem zwyczajnie oczarowana. Goodkind wie, jak przemówić do czytelnika, by słowa go porwały i zapadły głęboko w serce i pamięć.

Książka została wydana w twardej oprawie z obwolutą. Jest porządnie szyta i wygląda rewelacyjnie. Zarówno korekta jak i tłumaczenie są również bardzo dobre. Dodatkowo na oficjalnym kanale Youtube Terrego Goodkinda znaleźć można sześciominutowy film oparty na fragmencie powieści (choć aktor grający Alexa nie przypadł mi do gustu). Wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach zarówno przez samego autora jak i polskie wydawnictwo. Do tego, tak jak lubię, mimo że zaplanowane są kolejne części, książka ma wyraźnie zarysowane zakończenie, które jednak pozostawia przyszłość domysłom czytelników. Jest to bardzo sprytna sztuczka, która nie drażni fanów, a jednocześnie daje możliwości dalszego rozwoju akcji. Autor już niejednokrotnie udowodnił jak sprawnie potrafi ją zastosować.

Moja ocena „Reguły dziewiątek" jest daleka od obiektywizmu. Rzeczywistość stworzona przez pisarza jest moim zdaniem genialna, a ja jestem nią zachwycona w każdym calu. Tak jak kocham „Pierwsze prawo magii", tak i ta książka zajmuje miejsce na półce moich ulubionych pozycji. Przygoda, akcja, rewelacyjni bohaterowie – tacy z prawdziwym charakterem, a nie „praworządne elfy z Warhammera". Dla mnie jest to lektura obowiązkowa, więc gorąco ją polecam.

Dział: Książki
niedziela, 16 maj 2010 12:36

Srebro

„Srebro” S. Saviile’a, to książka wpisująca się w nurt literatury, który stał się bardzo popularny ostatnimi czasy. Ludzie przeżywają poniekąd kryzys wiary i zaczynają sobie zadawać pytania, na których odpowiedzi miał wcześniej monopol Kościół. Jak powiedziano, tak było. Oczywiście to duże i nie do końca uczciwe uproszczenie. Jednak jeszcze te kilkadziesiąt lat wcześniej, człowiek zadający pytanie w stylu: „Czy to możliwe, że Jezus Chrystus miał rodzinę?”, został by publicznie ukamienowany, albo przez kościół nazwany heretykiem.

Dziś w dobie Internetu, który jest potężnym medium takie pytania są niemal na porządku dziennym. Ludzie to już nie tłum ślepo zapatrzonych w pasterza - kapłana owieczek, ale medialne społeczeństwo chcące wiedzieć więcej i zadające coraz to bardziej bulwersujące pytania.

Pozwoliłem sobie na tą przydługą dygresję z tego powodu, że są ludzie, którzy nie boją się odpowiedzieć na takie „lęki człowieka współczesnego”. Pierwszą próbą wcale nie był „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna, ale jego książka stała się bodajże najsłynniejszym przykładem „próby” przez wielką wrzawę medialną wokół niego. A wszystko to spowodowało, że sprzedaż poszła jeszcze lepiej… Niestety „Kod…” to próba wybitnie nieudana, bo stawiająca tezy, które nie są niczym poparte, a tylko mieszają w głowach zdezorientowanych ludzi. Zbitek faktów i „pseudo-faktów” poddano tam sensacyjnej obróbce, z czego wyszedł niezły kryminał, ale kiepskie źródło jakiejkolwiek nauki, poza tą, jak należy takie ksiązki pisać. W ten sam „biblijny dzwon” postanowił uderzyć Steven Saviile ze swoim „Srebrem”. Dźwięki jakie się przy tym z niego wydobywają są zdecydowanie czystsze niż przy „Kodzie…” D. Browna.

Zdecydowanym plusem książki przez mnie opisywanej jest „odrobienie lekcji” historii starożytnej. Co prawda pojawiają się tam pewne „upiększenia” i dodatki, ale wychodzi to na korzyść fabule, która dzięki temu zyskuje solidną podmurówkę. „Kod…” uczłowieczył nam Jezusa „ubierając” go w rodzinę. Tematem „Srebra” stał się wyklęty, z dwunastki późniejszych Apostołów, Judasz i jego potomkowie będący wodzami sekty Sykariuszy – mistrzów sztyletu. Do legendy przeszła bohaterska obrona ich głównej i jedynej twierdzy – Masady, gdzie wszyscy mieli popełnić masowe samobójstwo tuż przed wkroczeniem do niej Rzymian. Ostatnie badania jednak mówią o nich co innego: „W kwietniu oblegający [Rzymianie] ostatecznie obalili mury za pomocą tarana. Po wejściu na teren fortecy legioniści odkryli, że budynki stoją w ogniu, a obrońcy popełnili samobójstwo. Ponieważ odebranie sobie życia jest potępiane przez judaizm, obrońcy Masady wytypowali dziesięciu mężczyzn, którzy pozbawili życia wszystkich zgromadzonych w fortecy. Ostatni z nich zabił swoich dziewięciu towarzyszy, podłożył ogień pod fortecę i sam popełnił samobójstwo.” – jak podaje Wprost24. To stwierdzenie z wersji oficjalnej, ale prawda jest taka, że w twierdzy miało być ponad tysiąc osób, a znaleziono ledwo dwadzieścia osiem szkieletów i to nie należących do Żydów, ale do Rzymian, którzy zmarli tam wcześniej… Nie zmienia to jednak faktu, że Sykariusze stali się smakowitym kąskiem dla Steven Savilla, a wersja przez niego przedstawiona jest całkiem prawdopodobna, gdyż sekta ta działała nie tylko w okolicach Masady… A kreśli ich historię z prawdziwym wyczuciem tak, że czytelnik wczuwa się znakomicie w fabułę, która jest misternie nakreślona. Żeby jeszcze uprawdopodobnić to, co znajduje się w książce, dodano dokument, który to niby odnaleziono w salach, które znaleziono po trzęsieniu ziemi w 2004 roku (szukałem o tej katastrofie informacji i niestety nie znalazłem takowych). Dokument ten, to coś na kształt testamentu „prawnuka” Iskarioty - Eleazara ben Jaira (który dowodził wtedy sektą Sykariuszy, co potwierdza wiele źródeł historycznych). W dokumencie tym jest historia o prawdziwej roli Judasza w ukrzyżowaniu Jezusa. Znamienne jest też to, co ben Jair miał zrobić ze słynnymi trzydziestoma srebrnymi szeklami z Tyru. Tu ujawnia się prawdziwy geniusz pisarski Saville’a.

Język autora jest bardzo plastyczny, co pozwala czytelnikowi wczuć się w realia starożytności, nie dodając jej uroków i nic też nie ujmując z rzeczywistości, mimo iż jest to zaledwie kilka stron w książce. Wyrobione pióro pisarza idzie poznać także po reszcie stron, bo walki wciągają czytelnika i razem z ich uczestnikami, bije mu mocniej serce, a wszystkie są przedstawione w miarę prawdopodobnie. Odbiorca, którego nie obchodzą sposoby działania służb specjalnych, S. Saville urzeknie swoimi opisami i da się ponieść fabule, ale… Za tym „ale”, kryją się ludzie którzy jednak nieco liznęli literaturę faktu i rażą ich niektóre opisy. Wskażę na nie nieco później, a teraz dojdźmy do nich razem z fabułą.

Kiedy Sykariusze zapowiadają „czterdzieści dni i nocy grozy”, a potem sieją zamęt i terror w Europie, na przeciwległym biegunie pojawia się organizacja Ogmios, „good guys”, tajna komórka MI6 – wywiadu brytyjskiego. Mamy tu ciekawą mieszankę ludzi z przeszłością i kartoteką tyleż grubą, co i tajną. Są nimi: Noah Larkin dawny snajper pracujący na usługach korony, między innymi w Iraku (weterani w modzie), Ronan Frost, Irlandczyk, były żołnierz i członek grupy antyterrorystycznej (jak wyżej), Rosjanin Konstantin Chawin dawny agent KGB, Orla Nyren, niegdyś agentka MI6 i Jude Lethe, komputerowy geniusz pierwszej klasy, który sprawia, że nawet żarówki wybuchają na zawołanie i ich szef – sir Cahrles Wyndham niewładny niestety do działań w terenie, ale z takimi koneksjami, których sama królowa Wielkiej Brytanii by się nie powstydziła. Nasuwa się więc skojarzenie, że skoro są najtajniejszymi z tajnych, to powinni tez być najlepsi. Niestety tylko po jednym z nich widać, że słowo „wywiad” nie jest mu obce. To oczywiście Chawin. Reszta daje się wciągnąć w pułapki tyleż proste, co i niebezpieczne. Kłamstwa i pozory to chleb powszedni w książce. Niestety jedne są uszyte grubymi nićmi, a tylko niektóre są tak subtelne, jak być powinny. Ogmios nie jest – jak pisałem powyżej – liczną organizacją, co pozwala na dużą dozę luzu w działaniach i nie przejmowanie się zbytnio prawem. Jest to także ich wadą, gdyż ludzie w niej pracujący, w razie wpadki, są zdani sami na siebie. „Kawaleria” nie przybędzie im na pomoc. Niestety Ogmios nie docenia zawiłości intrygi oraz determinacji i przebiegłości Sykariuszy, którzy są zawsze o dwa kroki przed nimi. Kończy się to zamachami na skalę jakiej Europa jeszcze nie widziała. „Ogmios” – mimo żyje iż pod wygodną przykrywką MI6 – nie wiadomo czemu nie jest tak naprawdę przez nie, ani przez inne służby wspierane. Bo jeśli tak nazwać to, co się dzieje w książce, to jest to partactwo pierwszej wody. Ujawnia się to przy zamachu w pewnym niemieckim mieście, gdzie ich służba specjalna nie jest poinformowana o wyglądzie agenta „Ogmiosu”, mimo iż ten kilka godzin wcześniej swobodnie, dzięki swoim pełnomocnictwom, chodzi po trasie przejazdu znanej osobistości i sprawdza ewentualne dogodne miejsce do oddania strzału. Jest to poważne niedopatrzenie. Miejmy nadzieję, że nie autora. A agent wpada z kretesem…

Po Europie kolejnym teatrem działań jest Bliski Wschód, a konkretnie rzecz biorąc Izrael. Agentka tam pracująca popełnia szkolne wręcz błędy, ale autor przemyślnie je maskuje tak, że czytelnik dopiero po chwili orientuje się, co się stało. Należy sobie w tym miejscu powiedzieć, że sam autor wspomina o dużej specyfice działań w Izraelu, niestety moim zdaniem nie nakreśla ich dobrze. Tam nie ma mowy o społeczeństwie informacyjnym, ale o permanentnej inwigilacji dla dobra obywateli. I jakkolwiek pobieżne potraktowanie i przestudiowanie przez autora struktury wywiadu izraelskiego, nie szkodzi fabule, to umieszczenie jednego z szefów Apostołów Judasza alias Sykariuszy w Amanie – wywiadzie sił zbrojnych Izraela – jest zabiegiem bardzo dziwnym.

W sprawach wywiadu nie trzeba być alfą i omegą, żeby zrozumieć, że ten zabieg to porażka. Przydałaby się w tym momencie autorowi lektura ze dwóch, trzech książek o tym wywiadzie. A jeśli jednak autor je czytał? Nie docenił on w takim razie potęgi Amanu, przy którym nasz wywiad to banda chłopaczków wymachujących pistoletami. Wywiad ten potrafił w latach osiemdziesiątych neutralizować, przy współpracy z Mosadem (wywiadem zagranicznym) i Szin Bet (wywiadem wewnętrznym), od kilku do kilkunastu zamachów bombowych dziennie. Członków Amanu, jak każdego wywiadu, bardzo dokładnie „się prześwietla” i w razie jakichkolwiek wątpliwości – nie zatrudnia. Więc nawet struktura Sykariuszy nie tłumaczy – w co chciałby wierzyć autor – takie lipy. Między poszczególnymi organizacjami wywiadowczymi Izraela nie zawsze się działo dobrze. Były nawet czasy, że darły ze sobą nieźle koty. Ale jeśli idzie o sprawy wewnętrzne, to współpracują ze sobą w miarę dobrze i nie bez kozery noszą nazwę najlepszych służb wywiadowczych na świecie. Honory należą się autorowi za opis spokojnej, ale przez to także szalenie brawurowej, akcji MI6 w Niemczech, gdzie z łap niemieckiej Policji i wywiadu zostaje uratowany agent, o którym wcześniej mówiłem, że został spalony. Parafrazując słowa autora, które dobrze oddają sedno operacji: „Chłopaki mieli zawsze papierki bez zarzutu…”.

„Srebro” jest kryminałem wysokiej próby. Źle wpłynął na nie tylko niezrozumiały pospiech autora i wydawnictwa w tłumaczeniu, bo zdarzają im się co najmniej dziwne literówki. Po co on był? Żeby dogonić premierę nowej książki Browna i na niej się wybić? „Srebro” ma wystarczająco wiele zalet, które nie potrzebują tego typu zabiegów „marketingowych”.

W „Srebrze” wątki zostały ledwie zawiązane. Znamy sprawcę, ofiary, policjanta, ale ten pierwszy został jedynie lekko raniony w pościgu i na pewno zdąży wydobrzeć do kolejnej części powieści pod tytułem „Złoto”. Czekam na nią z niecierpliwością, bo mimo iż „nawtykałem” książce ile wlezie, to chłonąłem ją z szeroko otwartymi oczyma, bo to bardzo miła odmiana po „Kodzie Leonarda da Vinci” i innych książkach Dana Browana. Bawiłem się świetnie przez te równe pięćset stron i czekam na więcej. Książkę jednakże przewrotnie polecę na krótkie wieczory, bo wciąga bardzo i ani się człowiek obejrzy, a tu już koniec.

W swoistym Post Scriptum dodam kilka szczegółów a propos samego wydania ksiązki.

Mimo iż, w egzemplarzu przeze mnie posiadanym, zastosowano oprawę broszurową, to jest ona solidna. Większą sztywność zyskuje jeszcze dzięki zakładkom bocznym, co dodatkowo powoduje, że laminat nie schodzi już po kilku dniach. A książka przy przewożeniu w plecaku, czy też torbie mniej się niszczy.

Grafika na okładce jest ładna, ale znajduje się w niej buraczek – kółko brelokowe przy sztylecie. Kiedy zorientujecie się już w fabule, zrozumiecie dlaczego to wręcz śmieszy…

Jeśli miałby przyznać książce ocenę, to na pięć gwiazdek, przyznam jej cztery. Gorąco polecam.

Dział: Książki
poniedziałek, 12 marzec 2012 12:10

Legenda Kella

"Każdy zasłużył na odrobinę odpoczynku. Nawet bohater." Tylko jak tu odpoczywać, kiedy kraj, w imię którego kiedyś toczyło się opiewane pieśniami boje, został celem inwazji wrogiej armii, o której mało kto słyszał? Kell, sędziwy wiekiem weteran, o którym krążą legendy, a bardowie śpiewają w tawernach ballady na jego cześć, którego imię budzi szacunek i trwogę wśród ludności, ponownie musi dobyć swój topór, z którym łączą go więzy krwi. Choć ciało wyszło już z formy, zaś nadużycie alkoholu i fajek dają o sobie znać, walka w obronie życia ukochanej wnuczki jest dla niego najważniejsza. Nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć cel. W każdej legendzie tkwi ziarno prawdy. Pytanie tylko, jak jest ono duże w przypadku Kella?

Andy Remic w swojej opowieści zabiera nas do Królestwa Falanoru. W krainie tej, po erze wojen, zwanej Dniami Krwi, które wysławiły wojownika Kella, ludzie wiodą spokojne życie pod rządami króla Leanorica. Nie zdają sobie sprawy, że zza gór zwanych Czarnymi Grotami, które w wyobrażeniu wielu są nie do przebycia, nadciąga Żelazna Armia pod wodzą generała Graala. Wojsko zabójczych albinosów służących Vaszynom - rasie wampirów, których ciała wypełnione są zegarowymi mechanizmami, pełnymi zębatych kół i przekładni. Do życia niezbędny im jest krwawy olej. W inwazji królestwa pomagają im Żniwiarze, tajemnicze istoty wysysające wnętrzności z ofiar oraz Zgnilce, niedorozwinięte pod względem fizycznym, ale zabójcze, Vaszyny.

Zbrojnemu wtargnięciu żołnierzy na terytorium Falanoru, w istnym wyścigu z czasem, przeciwstawia się Kell, którego pradawna magia łączy więzami krwi z labrysem, toporem o podwójnym ostrzu, zwanym Ilianna. Wraz z wnuczką Nienną, jej przyjaciółką Kat oraz Saarkiem, mistrzem rapiera i istnym "psem na baby", jako jedyni ocaleni z najazdu na miasto Jalder, wyruszają w niebezpieczną podróż by ostrzec króla.

Historię Kella poznajemy praktycznie cały czas, wraz z rozwojem fabuły dowiadujemy się nowych rzeczy na jego temat. Autor odsłania nam po kawałku przeszłość wojownika, jego wcześniejsze wyprawy, historię łaknącej krwi broni. Odnosimy wrażenie, że Kell to wręcz bohater negatywny, brutalny i bezwzględny w mordowaniu. Opuszczony przez przyjaciół i znienawidzony przez najbliższą rodzinę. Jedynie emanująca z niego miłość do ukochanej wnuczki sprawia, że patrzymy na niego inaczej. Z czasem zyskuje sympatię czytelnika.

"Legendy Kella" nie skupiają się wyłącznie na tytułowym bohaterze. Na kartach tej powieści poznajemy losy innych, ważnych dla fabuły, postaci. Ich historię niejednokrotnie się krzyżują, wzajemnie na siebie oddziaływają. Są także przeplatane z losami Kella, uzupełniając i urozmaicając historię człowieka-legendy. Jedną z nich jest Vaszynka Anukis, córka wynalazcy mechanicznej technologii, która dała niezwyciężoność rasie. Z powodu herezji i nieczystości zostaje ona wyrzutkiem społeczeństwa, zhańbiona przez swoich pobratymców. Jej losy łączą się z królową Allorią, porwaną przez Armię Graala.

Remic stworzył historię, która znacznie odstaje od stereotypów powieści fantasy. Choć wzorował się na jednym z mistrzów gatunku, Davidzie Gemmellu (autor Sagi Drenarów) i wykorzystał znane schematy, stworzył bardzo oryginalne dzieło. W końcu w "Legendzie Kella" nie spotkamy znanych z kart książek magii i miecza krasnoludów, elfów czy orków. Wymyślona przez niego koncepcja mechanicznych wampirów jest czymś innowacyjnym w literaturze fantastycznej. Pomysł wykorzystania mechanizmów zegarowych, niczym wszczepów cybernetycznych w literaturze sci-fi, które "żyją" w symbiozie z ciałem ludzkim, jest wręcz pionierski. Ponadto wprowadzając rasę Vaszynów, dzieli ją na klasy Kardynałów, Zegarmistrzów, Mechaników czy zwykłych obywateli zamieszkałej przez nich krainy - Doliny Silvy, tworząc hierarchię. Przedstawia relacje zachodzące pomiędzy klasami, które związane są z nadanymi przywilejami.

"Legendy Kella" obfitują w brutalne i drastyczne opisy. Krew leje się strumieniami, trup ścielę się gęsto, zaś obcięte głowy w przeciągu całej historii można liczyć w tuzinach. Z drugiej strony, kontrastowo, nie zabrakło barwnych opisów krain, które poruszają wyobraźnię. Język postaci jest wulgarny i jednocześnie potoczny. Doskonale pasuje do posługujących się nim bohaterów i nadaje swoisty klimat. Prawdziwą kwintesencją książki są dialogi Kella i Staarka, pełne sarkazmu, ironii i zgryźliwości, które czasami wręcz wywołują uśmiech na twarzy czytelnika.

Remic dzieląc książkę na przeplatające się historie różnych bohaterów, niejednokrotnie budował napięcie, aby urywać akcję w najważniejszym momencie i przejść do następnego rozdziału. Taka zabawa czytelnikiem, choć czasami już irytująca (ostatecznie "Legendy Kella" kończą się w środku akcji), wpłynęła na zainteresowanie dalszymi losami postaci oraz na szybkość czytania.

Podsumowując "Legendy Kella" Andy'ego Remica, będące pierwszym tomem „Kronik Mechanicznych Wampirów", to opowieść nieprzewidywalna, odstająca od utartych schematów gatunku fantastycznego, łącząca w sobie elementy dark fantasy z technologią rodem ze Steampunku. Świerzy pomysł, wartka akcja, brutalna i mroczna historia, język oraz świetne dialogi, sprawiają, że o tej książce tak szybko się nie zapomni. Niejeden czytelnik - włącznie ze mną - będzie czekał z niecierpliwością na kolejny tom.

Dział: Książki
niedziela, 26 luty 2012 12:08

Rozgwiazda

Hard science fiction jako jeden z podgatunków fantastyki szczególny nacisk kładzie na naukowe i techniczne zagadnienia. Rozwój technologiczny w takich dziedzinach jak fizyka, biotechnologia, biologia czy cybernetyka jest elementem istotnym, wokół którego kręci się cała fabuła tej literatury. Dołączając do tego odległą przyszłość oraz przestrzeń kosmiczną uzyskujemy to co fani science fiction lubią najbardziej - ciekawą, pełną wiedzy literaturę. Peter Watts postanowił dogłębnie poruszyć ten temat i to nawet dosłownie, ponieważ w przeciwieństwie do wielu reprezentantów hard science fiction, jego powieść "Rozgwiazda" nie rozgrywa się w kosmosie, lecz na samym dnie oceanu.

Książka jest debiutem literackim Wattsa, napisanym prawe dwanaście lat temu. Jednocześnie jest to druga powieść, po "Ślepowidzeniu", która ukazała się na polskim rynku. Już w jej wstępie możemy dowiedzieć się jak bardzo pisarz ceni czytelników z naszego kraju za ich otwartość na jego twórczość. W swojej przedmowie przyznał, że często korzystał z Google Translatora aby zapoznawać się recenzjami zamieszczonymi na łamach polskich portali internetowych. Z pewnością takie wyznania są bardzo miłym akcentem, przygotowującym nas do zapoznania się z debiutem autora.

Tak jak wspomniałem wcześniej, akcja powieści dzieje się w nieokreślonej przyszłości (sądząc po zaawansowaniu technologicznym, dosyć odległej), na dnie Pacyfiku. Pisarz w ten sposób postanowił nam pokazać świat może nie tak daleki, ale również niezbadany. W głębinach oceanu, w dolinach ryftowych, czyli rowach tektonicznych ograniczonych uskokami skorupy ziemskiej, ludzkość zakłada elektrownie. Do pracy w takich warunkach przygotowywane są odpowiednie osoby. Ówczesny rozwój technologiczny pozwolił na stworzenie mechanicznego płuca umożliwiającego czerpanie tlenu z wody morskiej, nakładek na oczy, które pozwalają widzieć w ciemnościach czy wyprodukowanie enzymu, dzięki któremu ciało ludzkie jest odCENSOREDe na wysokie ciśnienie. Ryfterzy, czyli członkowie załogi pracujący w głębinach, również nie są wybierani losowo. Każdy z nich został w swoisty sposób dotknięty przez życie, które pozostawiło na nich psychiczną skazę. Dzięki temu do jednej z baz na dnie oceanu - Beebe - trafia prawdziwa śmietanka osobistości. Mamy wśród nich między innymi byłego pedofila, który rozmawia z wyimaginowaną przyjaciółką, kobietę mającą uraz po wykorzystywaniu seksualnym przez swojego ojca czy byłego mordercę. Taka gromada wyrzutków społeczeństwa zostaje zamknięta w odosobnieniu mając do dyspozycji klaustrofobiczną przestrzeń podmorskiej bazy czy bezmiar jednego z grzbietów płyty tektonicznej Juan de Fuca, gdzie na każdym kroku czeka niebezpieczeństwo pod postacią podwodnych wulkanów czy olbrzymich, drapieżnych ryb. To właśnie bohaterowie są główną siłą napędową "Rozgwiazdy". Każdy z nich jest postacią złożoną, wielowymiarową, wywołującą skrajnie mieszane uczucia. Czytelnikowi przyjdzie zmierzyć się z ich problemami natury psychicznej, obserwować relacje pomiędzy nimi - od wrogości, poprzez miłość, po braterską przyjaźń.

"Rozgwiazda" nie ogranicza się tylko do przedstawienia losów załogi pracującej na dnie oceanu. Na lądzie toczy się również fabuła mająca ścisły związek z bohaterami podmorskiej bazy. Przedstawiona zostaje rządna zysków korporacja GA, która pod przykrywką badań naukowych realizuje swoje własne cele, mamy w końcu inteligentne żele - sieci neuronowe mające zdolność uczenia się, które stają się powoli autonomiczne.

Peter Watts nakreślił bardzo ciekawy świat, który choć jest bliski, nie został jeszcze do końca zbadany. Czytając można wyczuć fakt, że pisarz posiada doktorat z biologii morskiej. Czerpie on garściami pomysły z naukowych badań i publikacji. Opisy podwodnej geografii ryftów czy zwierząt tam żyjących mają swoje źródła przedstawione przez pisarza na końcu książki. Podobnie rzecz ma się z podjętymi przez autora "Rozgwiazdy" tematami telepatii i psioniki. Zostały one przekazane szerszej opinii publicznej już w 1994 roku. Jak sam stwierdził "Być może będziecie zaskoczeni, dowiadując się, jak wiele z opisanych przeze mnie zjawisk nie jest moim wymysłem. (...) Rozgwiazda celowo przekręca niektóre fakty, a dziesiątki błędów popełniłem zapewne z czystej niewiedzy." Poruszane na kartach powieści wątki związane oceaniczną florą i fauną potrafią pogłębić wiedzę czytelnika, nie raz zmuszając do sięgnięcia do encyklopedii w celu zapoznania się z dokładniejszym opisem gatunków ryb głębinowych.

Z drugiej strony mamy przyszłość znaną z powieści cyberpunkowych: korporacje, cybernetyczne zamienniki ludzkich organów czy sztuczną inteligencję. Tak wykreowany świat przemawia do czytelnika swoim klimatem, mrocznym i tajemniczym.

Od strony technicznej powieść może wydawać się z początku bardzo chaotyczna. Autor rozpoczyna kilka różnych wątków, po których nieustanie się przemieszcza, przeplatając je historiami Ryfterów. Z czasem wszystko zaczyna układać się w spójną całość. Jednak lekki niesmak z tego powodu pozostaje. Czasami doskwiera też nierówność fabuły. Z jednej strony autor w mistrzowski sposób buduje napięcie (którego poszczyciłby się niejeden twórca literatury grozy), z drugiej męczy czytelnika przestojami w akcji pod postacią wewnętrznych monologów bohaterów. Powieść jest i tak lżejsza w odbiorze niż "Ślepowidzenie" - powodem może być w końcu debiut literacki.

Podsumowując "Rozgwiazda" Petera Wattsa jest powieścią ambitną, skierowaną do miłośników mocnego science fiction z elementami cyberpunku. Osoby lubiące mroczny i klaustrofobiczny klimat, teorie spiskowe czy nowinki technologiczne doskonale się odnajdą się w przedstawionej fabule. Mnie osobiście Watts przekonał do siebie. Już nie mogę doczekać się lektury kolejnej części trylogii Ryfterów , którą "Rozgwiazda" rozpoczęła.

Dział: Książki
czwartek, 22 listopad 2012 14:19

Legenda. Rebeliant

Po fali romansów paranormalnych, jaka przetoczyła się wśród powieści dla młodzieży, nadszedł czas na nowy trend – dystopie z nastoletnimi bohaterami w rolach głównych. Swego czasu rekordy popularności biła trylogia „Igrzyska Śmierci", zresztą przykłady tego typu literatury można mnożyć – „Nowa Ziemia", „Delirium", seria „Jutro". Już 7 listopada swoją polską premierę będzie miał „Rebeliant", pierwszy tom nowego cyklu, wpisującego się w ten nurt, pt. „Legenda".

Akcja toczy się w dalekiej przyszłości na terenie obecnych Stanów Zjednoczonych. Trwa zbrojny konflikt między Republiką, totalitarnym państwem położonym na zachodnim wybrzeżu, a Koloniami, ziemiami na wschodzie. Władzę w Republice twardą ręką sprawuje armia, którą dowodzi Elektor. Wyraźnie rzucają się też w oczy nierówność społeczna i podział mieszkańców miast na nastawione do siebie antagonistycznie klasy. Bogata elita, w skład której wchodzą osoby związane z wojskiem oraz urzędami publicznymi, zamieszkuje eleganckie dzielnice i ma dostęp do wszelkich dóbr. Z kolei w dzielnicach biedy brakuje nie tylko jedzenia i pracy, ale też ich mieszkańcy nieustannie padają ofiarami tajemniczych epidemii, które rokrocznie zbierają krwawe żniwo.

O przyszłości każdego mieszkańca Republiki decyduje wynik Próby, którą przechodzi się w wieku dziesięciu lat. Od liczby zdobytych na niej punktów zależy, czy dane dziecko będzie miało szansę kontynuować naukę i zdobyć wykształcenie, czy też zostanie wysłane do obozu pracy. Do tej pory tylko jednej osobie, June Iparis, udaje się zdobyć maksymalny wynik, dzięki czemu w wieku piętnastu lat, dziewczyna kończy już uniwersytet i szkolenie na agenta. Gdy jej starszy brat zostaje zabity przez nieuchwytnego do tej pory złodzieja i buntownika, wroga publicznego numer jeden, Daya, jej zadaniem jest wytropienie go i aresztowanie. Kiedy dochodzi do ich spotkania, oboje dość szybko przekonują się, że stanowią niejako swoje lustrzane odbicie – każde z nich jest chodzącą legendą w swoim świecie. Wkrótce June przekonuje się, że przez wiele lat była karmiona kłamstwami, a świat wygląda inaczej, niż chciałaby tego państwowa propaganda.

Gdy zaczynałam lekturę „Rebelianta", spodziewałam się pasjonującego pojedynku dwóch geniuszy, stojących po przeciwnych stronach barykady. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że mam do czynienia z dosyć typową dystopią dla młodzieży. A jednak, dosyć nieoczekiwanie, książka niesamowicie mnie wciągnęła i przeczytałam ją w jeden wieczór. Historia jest interesująca i nie pozwala się oderwać od lektury.

Bardzo dobrym rozwiązaniem, które pozwala poznać te same wydarzenia z różnej perspektywy jest użycie podwójnej narracji. Książka podzielona jest na krótkie, kilku lub kilkunastostronicowe rozdziały, w których rolę narratora pełnią na zmianę June i Day. Ciekawym zabiegiem jest użycie odmiennej czcionki do fragmentów opisujących historię każdego z głównych bohaterów.

„Rebeliant" to trzecia powieść dla młodzieży o charakterze dystopijnym, jaką miałam okazję czytać. Wiele zawartych w niej elementów fabularnych nasunęło mi skojarzenie z „Delirium" autorstwa Lauren Oliver. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z dwojgiem nastolatków pochodzących z dwóch różnych światów: ona - wierząca w szerzoną propagandę i żyjąca w dostatku, on – wyrzutek i rebeliant, żyjący na marginesie społeczeństwa. Jednak w tym porównaniu powieść Marie Lu wypada znacznie korzystniej – zawiera więcej interesujących wątków i nie skupia się jedynie na rozkwitającym pomiędzy bohaterami uczuciu, a na ich walce z systemem i próbie odkrycia tajemnic z przeszłości. Cieszę się, że autorka nie uczyniła ze swojej książki kolejnej historii miłosnej dla nastolatków i mam nadzieję, że w kolejnych tomach się to nie zmieni.

Z niecierpliwością czekam na kolejny tom i jestem niezmiernie ciekawa dalszych losów Daya i June. Książkę polecam przede wszystkim młodym czytelnikom. Jeśli podobają Wam się powieści Lauren Oliver czy Suzanne Collins, "Rebeliant" to książka dla Was!

Dział: Książki