listopad 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Niezwykłe

środa, 01 kwiecień 2015 17:51

Kamienie Liry. Potomek

Do przeczytania książki skłonił mnie opis i ilustracja okładkowa. Przyznaję, jestem wzrokowcem i skusiła mnie także liczba stron, choć akurat ten czynnik ostatnio bywa łudzący. Kiedyś duża objętość książki oznaczała (i w większości przypadków się to sprawdzało) wciągającą, wielowątkową powieść, od której nie dało się oderwać, dopóki nie przeczytało się ostatniej strony. Dziś pozornie jest tak samo, ale - powiedzmy sobie szczerze - jakoś to już nie jest ta sama. Jak było w przypadku Kamieni Liry? O tym poniżej.

Akcja powieści toczy się dwutorowo. Utrzymany w bardzo tajemniczym tonie prolog sugeruje nam coś niezwykłego. Bohaterowie dostają złe wieści: zło wraca do gry, światu grozi zagłada. Jedynym ratunkiem jest Ona, którą czytelnik pozna niedługo potem. W ten oto sposób przenosimy się do współczesnego Londynu, gdzie w szkole z internatem uczy się Ariel, rudowłosa nastolatka, bez przeszłości, przyciągająca kłopoty niczym magnes. Od tego momentu te dwa wątki będziemy poznawać wymiennie, a z każdym rozdziałem będą one wzbogacane o nowe postaci, szczegóły i pomniejsze wątki.

Początkowo lektura była dość łatwa i przyjemna, z czasem stała się coraz trudniejsza. Dlaczego? Otóż z góry założyłam, że Ariel jest postacią kluczową dla całej fabuły i że to jej osoba może wszystko zmienić. Poznając kolejne rozdziały, już nie byłam taka pewna. Nie wiem, czy od początku zamysł był inny i zmienił się w trakcie powstawania historii, ale mniej więcej po przeczytaniu połowy książki doszłam do wniosku, że Ariel jest raczej jedną z głównych postaci, a nie główną.

Fabuła staje się bardziej rozbudowana, poznajemy kolejne szczegóły, pojawiają się nowe postaci, a i cała akcja staje się bardziej brutalna i krwawa. Przemianom ulega także Ariel, która początkowo jest dystansującą się nastolatką bez wspomnień i przeszłości, potem staje się naiwną i uległą ofiarą manipulacji jednego ze swoich zaciekłych wrogów (których rzecz jasna nie pamięta, bo i skąd?), by w końcu stać się niewolnicą, niezdecydowaną, czy uciekać czy zostać. Przyznam, że naiwność bohaterki wobec kolejno poznawanych mężczyzn graniczy z głupotą. Że była samotna i potrzebowała kogoś bliskiego, to rozumiem, ale żeby nie uczyć się na błędach, tego już nie. Odrobina podejrzliwości nikomu by nie zaszkodziła.

W tej książce wszystkiego jest bardzo dużo, co z jednej strony może świadczyć o pomysłowości autora, a z drugiej o niezdecydowaniu, co wybrać, a z czego zrezygnować, by w konsekwencji wziąć wszystko. Mamy więc zwyczajną nastolatkę, która jednak zwyczajna nie jest, mamy tajemnicze krucze bractwo, wewnętrznie podzielone oraz pradawnego boga, który zbiera armię, by, po odzyskaniu postaci cielesnej, obrócić świat w perzynę. Trudnością było dla mnie podczas czytania, przestawianie się na śledzenie losów jednego bohatera, a zaraz potem drugiego.

To dlatego bardzo trudno mi określić, do kogo właściwie jest skierowana ta książka. Prolog sugeruje, że do miłośników cięższego fantasy, kolejne rozdziały z Ariel w roli głównej, że do nastoletniego czytelnika. Z takiego połączenia trudno dokonać ujednolicenia. Stwierdzenie, że każdy znajdzie tu coś dla siebie także będzie niewłaściwe, bo nie każdy zechce się przedzierać przez rozdziały, które  go w ogóle nie interesują.

Biorąc pod uwagę fakt, że o autorze nie można znaleźć żadnej informacji, prawdopodobnie jest to debiut, który na jednym tomie się nie skończy. Czy jednak sięgnę po kolejną część, gdy się już pojawi, tego nie wiem. Iście barokowa mnogość i obfitość wszystkiego trochę zniechęca, bo nie zawsze dużo oznacza dobrze. Czasem mniej i bardziej lakonicznie jest tym, czego czytelnik potrzebuje.

Dział: Książki
niedziela, 29 marzec 2015 19:52

Zły jednorożec

Jednorożce. Znamy je wszyscy. Kochamy i podziwiamy. Uważamy za niewinne, piękne i dobre. To wcielenie esencji magii, niemal świętość. Nawet Szeregowy (Pingwiny z Madagaskaru) kocha jednorożce, a małe dziewczynki bawią się ich różowymi, miniaturowymi podobiznami.

Jednak wystarczy spojrzeć na okładkę książki Platte F. Clarke'a, by wiedzieć, że po jej lekturze już nigdy nie spojrzymy na jednorożce tak bezkrytycznie, jak wcześniej. Pomijam sam fakt (tu ukłon w stronę autora ilustracji), że jednorożec na okładce bardziej przypomina wściekłego konia, a i sam tytuł nie zapowiada słodkiej bajki dla dzieci. Jedno jest pewne; przeczytanie historii o złym jednorożcu wiele zmienia.

Akcja tej niezwykłej historii toczy się na kilku płaszczyznach czasowych. Oto mamy jednorożca, a właściwie księżniczkę jednorożca, której jednak daleko do spokojnych i niewinnych stworzeń, za jakie dotychczas my ludzie, jednorożce uważaliśmy. Księżniczka jest okrutna, potężna i zmanierowana, ale najgorsze jest to, że jest niesamowicie żarłoczna i najbardziej na świecie uwielbia pożerać żywe stworzenia. Zjada, co się jej nawinie: krasnale, chochliki, frobbity, a nawet ludzi. To ostatnie wynika z faktu, że księżniczce znudziło się już wszystko, co jest skażone magią, a zamarzyło się jej coś zwyczajnego i, jak sama mówi, z duszą. Stąd podróż do świata ludzi, w towarzystwie maga niewolnika i postanowienie, by schwytać i zjeść chłopca,  który jednak tak do końca zwykły nie jest.

Nastoletni Max jest uczniem gimnazjum i raczej nie wyróżnia się z tłumu. Lubi komputery, ma zwariowanego przyjaciela i jest obiektem przykrych żartów i drwin ze strony szkolnego łobuza. Max nie jest jednak zwyczajny. Przypadkiem znajduje pod swoim łóżkiem książkę, o której dawno zapomniał i którą tylko on może otworzyć. Ta książka to Kodeks, przedmiot tak stary, jak legendarny i poszukiwany.

Niespodziewanie Max z przyjaciółmi trafi do przyszłości, gdzie dane mu będzie poznać opłakane skutki apetytu złej księżniczki. Czy mając do dyspozycji magiczną książkę, która otwiera się jak chce i nigdy na tej informacji, której bohater potrzebuje, można stanąć do walki z armią Robo-księżniczki? Czy pomoc ponurego krasnoluda, Sary - mistrzyni judo i Dirka, który umie porywać tłumy wystarczy? Naprawdę warto się o tym przekonać samemu.

Zły jednorożec, otwierający trylogię o tym tytule, to historia inna od wszystkich. Wszystko, co już znamy  z książek, baśni i filmów, tutaj autor przedstawia w zupełnie nowym świetle. Powieść jest zabawą motywami i swoistą grą z czytelnikiem. Ktoś, kto lubi książki, gry i filmy, będzie miał niezłą rozrywkę, poznając kolejne postaci i doszukując się odwołań do tworów współczesnej kultury masowej. Historia jest ciekawa i napisana z humorem (często czarnym), a dialogi aż skrzą błyskotliwością i ciętymi ripostami. Książkę czyta się naprawdę przyjemnie i aż chciałoby się od razu sięgnąć po drugą część o równie wiele mówiącym tytule Puchowy smok. Jeśli zatem lubicie gry słowne i nietypowe rozwiązania fabularne, to zachęcam do przeczytania Złego jednorożca. Nie będziecie się nudzić!

Dział: Książki
niedziela, 29 marzec 2015 03:09

Katarzyna Mika - Serce na dłoni

ROZDZIAŁ 1. Człowiek bez serca

Ciężkie chmury zasłoniły niebo nad spokojnym miastem Orden w Strefie-801-043, w Sektorze Sigma, na najbardziej tajemniczej z planet Wszechświata – Edenie. Planecie nadano to osobliwe miano, gdyż liczono, że stanie się ona nowym rajem dla wszystkich tych, którzy zdecydują się tam zamieszkać. Tymczasem obecnie było jej znacznie bliżej do tego, co można by nazwać „piekłem na ziemi". Salomea Heitz właśnie wyszła z domu, by udać się pieszo w najmniej uczęszczaną część miasta. Odkąd zjawił się „ten mężczyzna" i zamieszkał w starym, opuszczonym domu za cmentarzem, mało kto tam chodził. Wszyscy jedynie przerzucali się coraz dziwniejszymi plotkami na jego temat. Chcieli poznać jego tajemnicę, dowiedzieć się, co uczynił, by zasłużyć na tak okrutną karę. Kim był, skoro zdołał przetrwać? I dlaczego trafił akurat tutaj?
Nikt jednak nie odważył się zapytać go o to wprost. Każdy miał tu własne sekrety, więc najprościej było nikogo o nic nie pytać, by samemu nie musieć odpowiadać na niewygodne pytania. Ale nigdy dotąd nie było tu nikogo tak intrygującego. „Na wpół martwy", jak nazywano takich jak on, przebywał tu od kilkunastu dni. Parę razy zjawił się w kawiarni, w której pracowała Salomea, ale zamienili ze sobą tylko kilka zdawkowych słów. Gdy przyszedł po raz pierwszy, odniosła wrażenie, że szukał właśnie jej. Ich spojrzenia skrzyżowały się na dłuższą chwilę, aż ciarki przebiegły jej po kręgosłupie. Przez kolejne dni żywiła nadzieję, że nadarzy się okazja, by z nim dłużej porozmawiać.
Tymczasem jeden z nielicznych bliskich przyjaciół, których udało jej się znaleźć w tym zapomnianym przez resztę świata miejscu, Hugo Trapp, uparcie odradzał jej zawieranie znajomości z tajemniczym przybyszem. Hugo był zresztą jej znajomym jeszcze z poprzedniego życia. Pracowali niegdyś razem i choć nie znali się wówczas za dobrze, teraz cieszyła się, że zrządzenie losu umieściło ich w tym samym mieście. Któregoś dnia Hugo i nowy przybysz natknęli się na siebie w kawiarni. Salomea spoglądała na nich z daleka i szczerze żałowała, że nie jest w stanie usłyszeć, o czym rozmawiają. Sama nie zdążyła już zamienić nawet jednego słowa z nieznajomym. Cokolwiek Hugo mu wtedy powiedział, tamten szybko wyszedł i już nie wrócił. Dlatego dziewczyna w końcu postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chciała dłużej czekać na odpowiednią okazję i wpadła na koszmarnie głupi pomysł, by go odwiedzić. Wymykając się w sierpniowe popołudnie w kierunku starego cmentarza, czuła się niemalże jakby planowała zamach stanu.
Lata, które Salomea przepracowała w Ośrodku Naukowo-Medycznym w Greentown przy granicy Strefy-05 ze Strefą-04 sprawiły, że nie istniało już wiele rzeczy, które mogły ją zaskoczyć. Do niedawna znała sytuację panującą w centralnych Strefach i głównych miastach Edenu lepiej niż niejeden wojskowy. Zmiennoskórzy, zwani czasem „lepszą odmianą człowieka", już dawno znaleźli dla siebie miejsce w najbardziej pierwotnych rejonach Edenu, ale teraz chcieli zagarnąć więcej ziem. Nie mogli dojść do porozumienia z licznie zasiedlającymi Eden kolonistami, więc ich przywódca, Lothar Thyreus Rhennes, zwany Wielkim Łowcą lub po prostu Tropicielem, wraz ze swoją kobietą, kapryśną Lacertą, postanowili zgromadzić odpowiednio liczną armię, która pomogłaby im „pertraktować" z kolonistami. Natura, w połączeniu z ludzką pomysłowością, dała Zmiennoskórym nie tylko wielką siłę i wytrzymałość, ale przede wszystkim niezwykłą umiejętność niemal natychmiastowej regeneracji. Koloniści wiedzieli, że to wszystko czyniło ich groźnymi przeciwnikami. Wedle pogłosek, Tropiciel i Lacerta, jak dotąd jako jedyni, potrafili naprawdę „zmieniać skórę", wcielając się w inne osoby. Podobno nikt nigdy nie widział ich prawdziwych twarzy. Wielu utrzymywało nawet, że wcale ich nie mają. Pokojowe współistnienie stawało się coraz mniej prawdopodobne z każdą kolejną chwilą obrazoburczych rządów Tropiciela i Lacerty, a koloniści nadal nie znali sposobu, by ich powstrzymać. Odnalezienie i schwytanie kogoś, kto „nie ma twarzy" przerosłoby każdego.
Tropiciel, mimo „braku twarzy", od samego początku wiedział, czego chce. Nie tolerował zdrady i nieposłuszeństwa, dlatego znalazł sposób, by jego ludzie nie łamali zbyt łatwo raz złożonych przysiąg. Najpoważniejszą karą za zdradę było wycięcie serca – rozumiane zupełnie dosłownie. Miał od tego wyszkolonych chirurgów. Zmiennoskórzy mogli przeżyć jakiś czas bez niektórych organów wewnętrznych. Serce nie było wyjątkiem, choć tylko pod warunkiem, że było wystarczająco silne i nawet po wyjęciu z klatki piersiowej nie przestawało bić. Jeśli potencjalny zdrajca przeżył operację, pozbawiano go wspomnienia czynu, za który został ukarany i puszczano wolno. Wówczas mógł próbować odnaleźć serce, nim przestanie ono bić. Instynkt zwykle prowadził właściciela ku jego „zgubie", ale wola przetrwania nie zawsze odnosiła zwycięstwo. Podobno Tropiciel był gotów przebaczyć zdrajcy, który zdołał sprostać podobnemu wyzwaniu. Jednakże nikt nigdy nie słyszał o udanej próbie odzyskania utraconego organu. Dlatego nieszczęśników, których serca biły gdzieś w oddzieleniu od klatek piersiowych zwano „na wpół martwymi" lub „chodzącą śmiercią".
A teraz do Ordenu trafił jeden z niepokornych ludzi Tropiciela. Salomea nie była pewna, czy powinna mu współczuć, czy zazdrościć. Ona sama była w prostej linii potomkinią pierwszych kolonistów, którzy zasiedlali Eden. W zasadzie nie powinna mieć wiele wspólnego ze Zmiennymi, ale praca w Ośrodku sprzyjała różnym znajomościom. Czasem żałowała, że zwyczajnie stamtąd uciekła, choć wówczas nie widziała innego wyjścia.
Fakt, że człowiek bez serca zamieszkał przy cmentarzu, zakrawał na ponurą ironię. Tradycję chowania zmarłych w ziemi przywieźli ze sobą koloniści, jednak obecnie popadała ona w coraz większe zapomnienie. Ale cmentarz w Ordenie zadziwiał niepospolitą wielkością i tym, że był niczym wiecznie zielony ogród. Nocą paliło się tam mnóstwo świateł, a nagrobki zawsze były utrzymane w idealnym porządku. Salomea wiedziała, że mieszkali tu ludzie, którzy od pokoleń opiekowali się tym miejscem. Dzięki ich staraniom lubiła tu przychodzić. I lubiła śliczną, starą kapliczkę, obrośniętą wiecznie zielonym bluszczem. Hugo skądś miał do niej klucz i czasem tam sprzątał, choć wcale nie musiał. On także potrzebował odskoczni. Gdy Salomea zjawiła się w Ordenie, on już tam mieszkał. Jeden z wielu samotników, odrzuconych przez świat, z mnóstwem problemów, o których nie mógł mówić. Ale to była jedyna znajoma dla niej twarz w okolicy i świadomość jego obecności w pewnym sensie dawała jej poczucie bezpieczeństwa.
Dom nieznajomego znajdował się tuż za cmentarzem. Był duży, stary, o kamiennych fasadach i strzeliście wykończonych oknach. Być może kiedyś był jakimś rodzajem świątyni. To było idealne miejsce, by się ukryć. Dotąd Salomea oglądała ten ponury budynek tylko z zewnątrz i możliwość zajrzenia do środka była dla niej po dziecinnemu ekscytująca.
Uniosła rękę, by nacisnąć dzwonek do drzwi.
– Czego chcesz? – Męski głos rozległ się za jej plecami tak niespodziewanie, że aż podskoczyła. Odwróciła się niepewnie i ujrzała go. Wysoki i smukły, cały spowity w czerń, naprawdę wyglądał jak posłaniec śmierci. Nie zdołała powstrzymać wypływającego na twarz uśmiechu.
– Jestem Salomea Heitz – przedstawiła się szybko, nie zamierzając pozwolić, by ją wyrzucił, zanim w ogóle zdąży mu powiedzieć, po co przyszła. – Możesz mi mówić Sally...
– Wiem, kim jesteś – uciął, posyłając jej niechętne spojrzenie. – Ale nadal nie wiem, czego tutaj szukasz.
– Nie spodziewałam się, że moja sława tak dalece mnie wyprzedza – odparła, niezrażona jego chłodnym dystansem. – Twoja natomiast wyraźnie kuleje, bo w mieście nikt nie zna nawet twojego imienia.
– I tak powinno zostać. – Zrobił kilka długich kroków w jej stronę, zatrzymał się przy schodach i oparł rękę o poręcz.
– Masz w ogóle jakieś imię? – nie ustępowała Sally, choć powoli zaczynała czuć się niezręcznie. Mężczyzna niespodziewanie się uśmiechnął.
– Logan – odpowiedział w końcu. – Logan Ferguson. Możesz to rozpowiedzieć w mieście, jeśli chcesz.
­– Ładne – pochwaliła, zastanawiając się, dlaczego kojarzy skądś to nazwisko. – Ale chyba do ciebie nie pasuje.
– A co do mnie pasuje... twoim zdaniem?
Logan Ferguson skrzyżował ręce na piersi i przechylił lekko głowę. Sally poczuła, że na jej policzki wypływa niechciany rumieniec. Nie znosiła, gdy ktoś się jej przyglądał, a wzrok Logana zdawał się przewiercać ją na wylot. Instynktownie odwróciła głowę i szczelniej ukryła prawą stronę twarzy za kaskadą czarnych jak heban włosów.
– Jeszcze nie wiem – odpowiedziała na jego pytanie, próbując nie myśleć o własnym zawstydzeniu. – Zaproś mnie do domu i pozwól ze sobą porozmawiać, a spróbuję ci powiedzieć.
Uśmiech mężczyzny był szczery i szeroki. Było mu z nim do twarzy.
– Więc przyszłaś, żeby przyjrzeć się z bliska sekretom, które z pewnością przed wami chowam – stwierdził, wzruszając nieznacznie ramionami. Jego nastrój wyraźnie się zmienił, nie był już wobec niej tak niechętny jak na początku.
– Jak wielu takich gości tu przychodzi? – spytała z autentycznym zaciekawieniem.
– Ostatnio niewielu – odrzekł, wzruszywszy nieznacznie ramionami. – Chyba po bliższym poznaniu okazuję się znacznie mniej interesujący niż z daleka.
– Mnie zainteresowałeś.
– I wzajemnie. – Spojrzał na nią, jakby wciąż się wahał, czy naprawdę chce kontynuować tę rozmowę. W końcu wbiegł na schody i stanął przy drzwiach tuż obok Salomei. – W porządku – rzekł jakby od niechcenia, wyjmując z kieszeni staromodny klucz, który włożył do zamka i kilkakrotnie przekręcił. – Niech pani wejdzie, panno Heitz. – Otworzył przed nią ciężkie drzwi i gestem zaprosił ją do domu. – Lojalnie uprzedzam, że mam tu niezły bałagan. I radzę uważnie patrzeć pod nogi.
Ich spojrzenia spotkały się na kilka sekund, gdy Logan przepuszczał Salomeę w drzwiach. Gdyby jego klatka piersiowa wciąż miała w sobie żywy organ zamiast przepastnej dziury, zapewne odczułby teraz, jak jego bicie zaczyna przyspieszać. Chyba po raz pierwszy, odkąd rozpoczął swoją przymusową tułaczkę po świecie, naprawdę zatęsknił za sercem.
ROZDZIAŁ 2. Dziewczyna bez twarzy

Dom nie był dokładnie tym, czego spodziewała się Sally Heitz, ale bez wątpienia obudził w niej swego rodzaju zachwyt. Szybko zapomniała, że miała uważnie patrzeć pod nogi. Znacznie bardziej interesujący widok przedstawiały wielkie okna wbudowane w szaro-zielone ściany, przestronny salon z długim stołem i niezliczoną liczbą wysadzanych czerwonym atłasem krzeseł, a także monumentalne, szerokie schody, prowadzące w mrok wyższego piętra. Salomea zapatrzyła się na bukiet wielokolorowych kwiatów stojący na stole w salonie i potknęła o jakiś nierówny fragment podłogi. Podążający tuż za jej plecami Logan natychmiast złapał ją za rękę, pomagając utrzymać równowagę.
– Ostrzegałem – przypomniał niskim szeptem tuż przy jej uchu. Usłyszała, jak wciąga w nozdrza jej zapach, niczym polujące zwierzę. Odsunęła się od niego niemal natychmiast, ostrożnie uwalniając rękę z jego uścisku.
– Powinieneś zainwestować w nową podłogę – odparła zmieszana.
– Wybacz, ale nie planuję tu zostawać na tyle długo, by musieć zaprzątać sobie głowę podłogą – odgryzł się chłodno.
– Szkoda – stwierdziła krótko. Szczerze żałowała, że dobra atmosfera znów gdzieś się ulotniła. – To naprawdę piękny dom. Potrzebuje tylko kogoś, kto się nim zaopiekuje.
– Nie należy do mnie. – Logan ominął dziewczynę, kierując się w stronę salonu. Nagle przystanął i spojrzał na nią. – Pachniesz jakoś znajomo – wyznał niespodziewanie. – Czy to możliwe, byśmy się już kiedyś spotkali?
– Kiedyś pracowałam w Ośrodku Naukowo-Medycznym w Greentown – wyjaśniła. – Spotykałam tam wiele osób. Chociaż ciebie pewnie bym zapamiętała...
– Usiądź w salonie, proszę – rzekł zachęcającym tonem, na powrót okazując jej uprzejmość i zainteresowanie. – Masz ochotę na coś do picia?
Zaprzeczyła grzecznie. Oboje przeszli do salonu, by usiąść naprzeciwko siebie przy stole. Wielkie okna musiały wpuszczać tu dużo światła, gdy tylko pogoda dopisywała. Teraz jednak na zewnątrz było szaro i ponuro, więc wnętrze spowijał lekki półmrok. Logan włączył kilka zwisających z sufitu lamp, Salomea jednak wybrała dla siebie najciemniejszy kąt. Nie chciała, by miał szansę zbyt uważnie się jej przyjrzeć. Jeszcze nie.
– Czy teraz wreszcie się dowiem, po co tak naprawdę tu przyszłaś? – spytał w końcu Logan i rozparł się wygodnie na krześle.
– Myślę... że mogę ci pomóc... – zawiesiła głos i głośno wypuściła powietrze z płuc – ... odnaleźć to, czego szukasz.
Logan roześmiał się. Była to ostatnia rzecz, jakiej Sally mogła się po nim spodziewać.
– Jak miałabyś mi pomóc? – spytał z powątpiewaniem. – Uważasz, że to takie proste?
– Dlaczego przychodziłeś do kawiarni, w której pracuję?
Logan uniósł brwi, zaskoczony jej pytaniem.
– Twój instynkt cię do mnie przyprowadził – odpowiedziała za niego. – Od początku czułeś, że jest coś, co nas łączy.
– Przychodziłem do kawiarni, nie do ciebie – sprostował. – To nic nie znaczy. Podobnie, jak to, że skądś znam twój zapach i że pracowałaś w Ośrodku. Nic nas nie łączy. Może tylko tyle, że oboje mamy swoje tajemnice. Dlaczego ktoś, kto żył w samym centrum, nagle przeniósł się na koniec świata, by pracować w podrzędnej kawiarni?
– Nie domyślasz się?
Sally wreszcie odgarnęła długie włosy z twarzy, by pozwolić Loganowi lepiej się przyjrzeć. Jej prawy policzek przecinały trzy głębokie blizny. To one były przyczyną jej ucieczki. I dlatego nie lubiła, gdy ludzie się jej przyglądali. Sięgały zbyt głęboko, by mogła się ich pozbyć, więc musiała odejść z Ośrodka. Nawet tamtejsi lekarze nie umieli jej pomóc. Spodziewała się ujrzeć niechęć i obrzydzenie w oczach Logana, ale nic się nie zmieniło w sposobie, w jaki na nią patrzył.
– Może dlatego znałem twój zapach – stwierdził rzeczowo. – To zrobił ktoś z nas. Zmiennoskóry. Bardzo silny. I zdeterminowany.
– Tak – przyznała. – Musiał być bardzo zdeterminowany. Zapewne przed czymś lub przed kimś uciekał. Zmusił mnie, bym wpuściła go na ostatnie piętro Ośrodka, dostępne tylko dla pracowników. A potem i tak mnie zranił i zostawił samą. Teraz nie mam nawet pojęcia, kim był i co się z nim stało. Nie wiem, czy złapali go ci, przed którymi uciekał, ani czy został ukarany za to, co mi zrobił. Nie pamiętam nawet, jak wyglądał. Być może tak jest lepiej i nie powinnam się tym zadręczać, ale nie potrafię przestać. Jeśli ci pomogę, a ty wrócisz tam, skąd przyjechałeś... będziesz w stanie go dla mnie odnaleźć?
– Nie wydaje mi się to dobrym pomysłem – rzekł bez ogródek Logan. – Zresztą, on z całą pewnością już nie żyje. Robiąc coś takiego złamał wszystkie zasady. Jeśli nie ukarali go koloniści, z pewnością zrobił to Tropiciel.
– On odebrał mi moje dawne życie. Dlatego tu wylądowałam. Nie mogłam i nie chciałam zostać w Ośrodku.
– Rozumiem... Gdyby to było w mojej mocy, sam chętnie przebiłbym jego serce za to, co ci uczynił. Nie zasłużyłaś na taką krzywdę. Ale nie sądzę, bym był w stanie...
– Jesteś oficerem – wyrzuciła z siebie. – Spojrzałam na twoją rękę, gdy mnie złapałeś w korytarzu – wyjaśniła od razu, gdy dostrzegła jego pytające spojrzenie. – Masz na nadgarstku tatuaż. Słyszałam, że Tropiciel lubi takimi oznaczać swoich najwyżej postawionych ludzi.
– Chyba całkiem sporo o nas słyszałaś... Za chwilę mi powiesz, że znasz Tropiciela osobiście i to on cię tu przysłał.
– Ciężko twierdzić, że zna się kogoś, kto podobno nie ma twarzy – odgryzła się, coraz wyraźniej zmęczona tą rozmową. – Nawet nie wiem, czy on w ogóle istnieje. Może Tropiciel i Lacerta są wymysłem, mającym budzić trwogę w sercach kolonistów. Nawet ty mógłbyś nim być, a ja i tak nigdy nie poznałabym prawdy.
Loganowi wyraźnie spodobał się ten pomysł. Znów szeroko się uśmiechnął.
– Chciałabyś, abym nim był? – spytał, nagle poważniejąc. – Chciałabyś ujrzeć mroczne oblicze zła?
– Widziałam już zło o wielu obliczach – odparła, wzruszając nieznacznie ramionami. – Teraz chcę ujrzeć prawdę.
– Prawda jest taka, że my, Zmienni, wcale nie jesteśmy groźnymi zwierzętami, za jakie mają nas koloniści – rzekł z chłodnym spokojem. – Wszyscy już zapomnieli, że jesteśmy jedynie ich cieniami. Ich pragnieniem stworzenia czegoś niezniszczalnego. Ich żądzą nieśmiertelności. Walcząc przeciwko nam, walczą przeciwko sobie.
– Nie boisz się śmierci? – zapytała prowokacyjnie. – Nie boisz się, że twoje serce, które jest teraz gdzieś poza twoim zasięgiem, nagle przestanie bić? Jesteś aż takim ignorantem?
– Ktoś na moim stanowisku nie zostaje pozbawiony serca przez przypadek. Musiałem zrobić coś naprawdę strasznego i chyba nie chcę wiedzieć, co to było. Tropiciel nie jest pierwszym, który bawi się kosztem swoich własnych ludzi. Koloniści chcieli naszych serc już dawno. Marzyli, że będą mogli robić przeszczepy w nieskończoność, bo nasze organy wewnętrzne, podobnie jak kończyny, zawsze będą odrastać. Ale okazało się, że serc to nie dotyczy. Nie wiedzieli dlaczego, ale w pewnym momencie musieli przestać bawić się w Boga. Więc się wkurzyli. Tropiciel właśnie za to żąda sprawiedliwej zapłaty. Z pewnością o tym wiesz.
– Ja też chcę sprawiedliwości, Loganie. – Westchnęła i przeczesała włosy palcami. – A ty wciąż bronisz poglądów kogoś, kto jednym słowem skazał cię na powolną śmierć. Jeśli nie chcesz walczyć dla siebie, zrób to dla mnie. Obiecaj mi, że jeśli ja zdołam sprawić, by serce wróciło do twojej piersi, ty odnajdziesz dla mnie serce tego, kto mnie skrzywdził i zanurzysz w nim nóż po samą rękojeść. Wtedy oboje będziemy mogli odzyskać spokój.
– W porządku – zgodził się niespodziewanie, również dla samego siebie. – Przebiję jego serce, kimkolwiek będzie. Jeśli tylko zdołam odnaleźć go żywego. Obiecuję.
– Nawet, jeśli okaże się kimś... ważnym?
– Jeśli nie zdołam dotrzymać słowa, przebiję własne serce. Czyjaś krew zapłaci za twoją krzywdę.
– Ale nigdy już nie odzyskam twarzy. Już zawsze będę się chować w cieniu.
– Nie powinnaś tego robić. – Logan nagle wstał, obszedł stół i stanął naprzeciwko Sally. Potem przykucnął przy niej, by przyjrzeć jej się z bliska. Dziewczyna odruchowo chciała się odsunąć, ale przytrzymał ją delikatnie i zwrócił jej twarz w swoją stronę. – Jesteś piękna – wyszeptał. – Serce nie byłoby mi potrzebne, by pokochać kogoś takiego, jak ty.
– Lecz wciąż jest ci potrzebne, by żyć. A ja chcę, żebyś żył.
Ostrożnie położyła dłoń na jego klatce piersiowej. Dziwnie było nie czuć bicia serca. Nawet ona musiała to przyznać.
– Moja kolej, by się obnażyć – stwierdził z uśmiechem Logan i dość szybko rozpiął czarną koszulę, którą miał na sobie. Gdy zrzucił ją z ramion, ujrzała długą, podłużną bliznę na mostku. Namacalny dowód tego, w co dotąd wierzyła dość niechętnie. Wyciągnęła rękę, by jej dotknąć. Logan nie protestował. Zupełnie niespodziewanie w oczach zebrały jej się łzy.
– Skąd mam wiedzieć, że wciąż żyjesz, skoro nie czuję, jak bije? – spytała cicho. Wtedy przypomniała sobie coś dziwnego. – Widziałam na cmentarzu nagrobek z twoim nazwiskiem – wyznała. – Przy kapliczce...
– Wiem, że tam jest – przyznał. – Być może niedługo moje ciało rzeczywiście spocznie w tamtym miejscu. Ale póki co jeszcze żyję i potrafię ci to udowodnić.
Przysunął się do niej, by złożyć kilka delikatnych pocałunków na jej poranionym policzku. Chciała zaprotestować, ale nie była w stanie. Zastygła przy nim, coraz szczelniej otoczona jego ramionami. Gdy w końcu znalazł jej usta swoimi, zaskoczyły ją jej własne pragnienia.
– Pokaż mi swoją sypialnię – wyszeptała po chwili. – Mam nadzieję, że masz duże, wygodne łóżko...
Wyczuła jego uśmiech w zagłębieniu swojej szyi. Potem po prostu wstał i wziął ją za rękę, by poprowadzić ku mrocznym, wysokim schodom. Było w tym wszystkim coś z kiepskiej historii miłosnej, która z założenia nie miała skończyć się dobrze. I oboje bardzo wyraźnie czuli to pod skórą.
ROZDZIAŁ 3. Pianista bez dłoni

Salomea niezupełnie tak to planowała, ale ich pierwsza prawdziwa rozmowa skończyła się w ogromnym łożu Logana. Spędzili tam resztę popołudnia. Dopiero wieczorem Sally zdecydowała się ponownie podjąć wcześniej przerwany temat.
– Ty i Hugo nie wyglądacie, jakbyście się lubili – stwierdziła wprost, gdy zeszli z powrotem do salonu. – On jest Zmiennym, jak ty, i kiedyś był lekarzem. Pracowaliśmy razem w Ośrodku, choć wówczas wiedziałam o nim równie mało, co teraz. Ludzie tutaj zazwyczaj zachowują wobec niego rezerwę, bo wzbudza w nich bliżej nieokreślony lęk. On także ma bardzo wiele sekretów. A teraz powiedz mi, proszę, dlaczego odnoszę wrażenie, że wy dwaj również znaliście się wcześniej, ale żaden z was nie chce się do tego przyznać?
– To niezupełnie tak – odparł Logan, przelotnie się uśmiechając. – Właściwie to miałem nadzieję, że od ciebie dowiem się o nim czegoś więcej. Wydaje mi się, że musiałem kiedyś uczynić coś, za co on ma teraz do mnie żal, ale ja tego zwyczajnie nie pamiętam.
– W takim razie to może mieć jakiś związek z twoim sercem – wyciągnęła dość logiczny wniosek. – Pytałam Hugona o ciebie niejeden raz, ale powtarzał mi tylko, bym nie mieszała się w brudne sprawki Tropiciela i jego ludzi. On sam przez podobne sprawki stracił dłonie, choć nie chciał nigdy powiedzieć, czym sobie zasłużył na tak okrutną karę. Macie ze sobą sporo wspólnego. Powinieneś spróbować z nim porozmawiać. Słyszałam, że był doskonałym chirurgiem, więc nawet bez własnych dłoni mógłby ci pomóc. Zresztą, pewnie zauważyłeś, że ma świetne protezy, choć sam ich nie znosi. Twierdzi, że nie może nimi grać na pianinie, więc nie ma już w jego życiu żadnej przyjemności. Mogłabym spróbować go do ciebie przekonać. Każdemu z nas trojga coś odebrano i każde z nas bardzo pragnie to odzyskać. Skoro już się tu spotkaliśmy, dlaczego nie mielibyśmy sobie nawzajem pomóc?
– Nie sądzę, by Hugo zechciał mi pomóc – odparł sceptycznie Logan. Wzmianka o grze na pianinie wzbudziła w nim coś na kształt wspomnienia jakiejś ulotnej melodii, unoszącej się łagodną falą wśród ścian. Nie zdołał jednak w żaden sposób umieścić tego zdarzenia we właściwym miejscu, ani zamknąć w jakichkolwiek ramach czasowych, wolał je zatem przemilczeć.
– Chodźmy do niego – zaproponowała Sally z nagłym ożywieniem. – Nie jest jeszcze zbyt późno, więc nie musimy czekać do jutra. Czas nie jest twoim sprzymierzeńcem, Loganie.
Propozycja Salomei była właściwie dość rozsądna, jako że i tak niewiele więcej można było zrobić. Logan tak naprawdę już dawno porzucił wszelką nadzieję i zaszył się w tym opuszczonym miejscu, by w spokoju zaczekać, aż odwiedzi go jego własna śmierć. Teraz na nowo obudziła się w nim chęć działania. A przede wszystkim potrzeba zrozumienia tego, co mu się naprawdę przytrafiło i co mają z tym wspólnego Salomea i Hugo. Póki co wiedział jedynie, że dziewczyna wzbudza w nim zdecydowanie zbyt wiele emocji, jak na tak krótką znajomość i jest tego całkowicie świadoma. Z kolei ten jej przyjaciel raczej nie sprawiał wrażenia chętnego do przyjaźni z kimkolwiek poza nią, a już w szczególności z Loganem.
Ostatecznie upór Salomei przezwyciężył wątpliwości Logana. Hugo miał mieszkanie w najstarszej części miasta, które kupił jeszcze za swoich lepszych czasów. Nie znajdowało się ono wcale daleko ani od cmentarza, ani od domostwa, które samowolnie zajął Logan. Nim wyszli, zdążyli jeszcze zjeść szybką kolację, choć gospodarz niespecjalnie miał na to ochotę. Nagle uświadomił sobie, że niepokój czaił się gdzieś pod jego skórą od chwili, w której tu przybył. A teraz dręczyło go nieprzyjemne przeczucie, że właśnie dziś dowie się, co tak naprawdę przywiodło go na to pustkowie.
Dość prędko okazało się, że ten, którego chcieli szukać, odnalazł ich jako pierwszy. Cmentarz jak zwykle był świetnie oświetlony, więc bez trudu dostrzegli krzątającego się przy starej kapliczce Hugona Trappa. Salomea uśmiechnęła się do siebie. Wyglądało to trochę tak, jakby byli trzema elementami tej samej układanki, które niczym magnesy dążyły do ponownego połączenia. Wzrok Logana mimowolnie powędrował ku dłoniom Hugona. Widywał już takie. Doskonale zaprojektowane i wykonane. Niemal nie do odróżnienia od prawdziwych. Stworzone po to, aby każdy mógł mieć szansę na normalne życie. Przynajmniej takie były oficjalne założenia. Ale Hugo był Zmiennym, jego prawdziwe dłonie najpewniej za jakiś czas by odrosły, gdyby im na to pozwolono. Te protezy nie były jego ratunkiem, lecz przekleństwem. W jego przypadku ich główną funkcją było uniemożliwienie jego dłoniom regeneracji, a zdjąć mogli je jedynie ci, którzy mu je założyli. Zapewne ich noszenie sprawiało mu ból, zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Komuś takiemu, jak on, nic nie mogło zastąpić prawdziwych, żywych palców. Logan potrafił zrozumieć jego wściekłość i rozgoryczenie.
Hugo wyprostował się i skrzyżował ręce na piersi. Nie wyglądał, jakby widok Sally z Loganem był dla niego zaskoczeniem. Uśmiechnął się, ale próżno było szukać w tym uśmiechu choćby śladu życzliwości.
– Dobrze, że cię tu zastaliśmy – odezwał się po chwili Logan.
– Owszem – przyznał Hugo. – Chyba znajdzie się parę rzeczy, o których powinniśmy porozmawiać... Loganie. Po pierwsze, zdaje się, że zamiast w tym wielkim domu, powinieneś mieszkać tam. – Wyciągnął rękę, by wskazać nieco zaniedbany nagrobek, na którym dość wyraźnie widniało nazwisko Logana Fergusona. – Ciekaw jestem, kto zajmuje twoje miejsce.
Salomea pospiesznie stanęła między dwoma mężczyznami, jakby obawiała się, że w każdej chwili mogą skoczyć sobie do gardeł.
– Skoro znasz już jego imię, daruję sobie przedstawianie – zwróciła się ostro do Hugona. – Raczej nie przyszedłeś tu dziś robić porządków...
– W pewnym sensie właśnie po to tu jestem. I liczę na waszą drobną pomoc. – Zupełnie niespodziewanie Hugo ze zgrzytem przekręcił klucz w zamku i otworzył przed nimi kaplicę. Zapraszającym gestem wskazał im wejście. – Czeka nas tam spory bałagan.
Logan nie wiedział już nawet, co ma myśleć. Przyszło mu do głowy, że może to wszystko, przez co przeszedł w ciągu ostatnich dni, było tylko snem. Że tak naprawdę jego ciało leży gdzieś podłączone pod aparaturę, pozbawione wszystkiego, co mogłoby mieć jakąkolwiek wartość i pozostawione w oczekiwaniu na powolną, samotną śmierć. Nie miał pojęcia, skąd wzięło się w nim przekonanie, że wszystko zostało mu już odebrane. Podwinął rękaw i spojrzał na niewielki tatuaż na swoim nadgarstku. Co takiego mu umykało? Dlaczego w jego pamięci pozostały jedynie strzępy tego, co było naprawdę ważne? Jak straszne musiało być to, co uczynił? Albo... jak straszną rzecz wyrządzono jemu? Gdy podniósł głowę, napotkał chłodne spojrzenie Hugona. Mimo wszystko dostrzegł w nim coś na kształt zrozumienia. Salomea tymczasem ujęła dłoń Logana i poprowadziła go w stronę wejścia do starej kapliczki.
Zza mocno nadgryzionych zębem czasu drzwi wyłonił się widok, którego nikt by się nie spodziewał. W środku czekała bowiem na nich pusta, zimna przestrzeń i... prowadzące gdzieś w dół kamienne schody. Hugo bez wahania zaczął po nich schodzić, a Logan i Sally w milczącym zdumieniu podążyli za nim. Drogę oświetlały im wbudowane w ściany lampy, a schody okazały się znacznie krótsze, niż się początkowo wydawało. Nie minęło wiele czasu, nim dotarli do kolejnych drzwi. Hugo bez słowa wyjął z kieszeni klucz, prawdopodobnie ten sam, którym otworzył już główne drzwi. Tym razem postanowił przepuścić przodem wyraźnie zaciekawioną Sally i mocno zdezorientowanego Logana.
Przekraczali próg z mieszanymi uczuciami. Zaraz potem olśniła ich sterylna biel. Wysokie, jasne szafki, szklane gabloty i sprzęt jak z najlepszego szpitala. Do tego lekko przyćmione światło, które natychmiast się włączyło, by rozświetlić całe pomieszczenie.
– Więc tak wygląda twoja jaskinia, doktorze – stwierdziła z uśmiechem Sally. – Szkoda, że wcześniej mi jej nie pokazałeś. Ja także jestem naukowcem. Lub byłam.
– Musiałem poczekać, aż będziemy w komplecie. – Hugo posłał Loganowi znaczące spojrzenie. – Ta kaplica, cmentarz, a nawet dom, do którego samowolnie wprowadził się ostatnio domniemany pan Ferguson, od dawna należą do mnie. Plus mieszkanie, w którym sam mieszkam. Ktoś mi kiedyś powiedział, że wykonując pracę taką, jak moja, prędzej czy później odkryję, że jest mi potrzebne jakieś miejsce na odludziu, gdzie mógłbym się schować. Teraz wiem, że to prawda. Ale chyba wybrałem kiepskie odludzie, skoro wszystko, od czego uciekałem, przybyło tu za mną.
– Widocznie istnieją takie rzeczy, przed którymi nie ma ucieczki – odrzekła filozoficznie Sally. W tym samym momencie wzrok wszystkich powędrował ku przeszklonej gablocie, na lewo od drzwi wejściowych. Logan przystanął w pół kroku i wstrzymał oddech.
Nawet, gdyby były ich tam tysiące, on byłby w stanie bezbłędnie odnaleźć to jedno – to, które wybijało rytm jego życia. Patrzenie na własne, bijące za szklaną zasłoną serce, było najbardziej odrealnionym i niezwykłym doświadczeniem, jakie spotkało go w całym jego życiu. Czuł się, jakby stał na krawędzi i tylko jeden krok dzielił go od bezdennej przepaści. Nie miał jednak odwagi ruszyć się z miejsca.
Zrobiła to za niego Sally. Bez słowa podeszła do gabloty, otworzyła ją i ostrożnie wyjęła z niej serce, jakby robiła podobne rzeczy codziennie. Logan spodziewał się, że cokolwiek poczuje, ale tak się nie stało. Salomea powoli podeszła do niego, trzymając w dłoniach jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
– Jest piękne – powiedziała z lekkim uśmiechem. – I silne. Nigdy takiego nie widziałam.
– Czy ono było tu... przez cały czas? – Logan rzucił niepewne spojrzenie Hugonowi.
– Było bezpieczne. – Hugo wzruszył obojętnie ramionami. – Powinno cię to cieszyć.
– Nie jestem jeszcze pewien, czy rzeczywiście się z tego cieszę. – Logan zmarszczył brwi, przyglądając się swoim dwojgu towarzyszom. – Kim wy właściwie jesteście?
– To zależy od tego, kim ty jesteś – odrzekł spokojnie Hugo. – Masz właśnie szansę się o tym przekonać.
– Moje życie spoczywa teraz w twoich rękach. – Logan zwrócił się ku Salomei, starając się opanować niechciany niepokój. – Znaczenie tych słów nigdy nie mogłoby być bardziej dosłowne.
– Powinieneś je wziąć – zachęciła łagodnie. – Tylko dzięki niemu zdołasz odzyskać swoją przeszłość, aby móc budować przyszłość.
Logan zawahał się. Ledwie powstrzymał się przed stwierdzeniem, że dla niego żadna przyszłość już nie istnieje. Nigdy by się jednak nie spodziewał, że konieczność zmierzenia się z przeszłością okaże się aż tak trudna. Wreszcie nieśmiało wyciągnął dłoń ku sercu.
Wystarczyło krótkie muśnięcie palców, by nagle wszystko stało się dla niego przerażająco jasne. Zbladł, a jego serce dosłownie przystanęło na ułamki sekund, gdy wreszcie znalazło się w jego własnej dłoni.
Spojrzał na Sally i głos uwiązł mu w gardle.
– Przecież wiedziałeś – rzekła z zadziwiającym spokojem. – Wiedziałeś, że moja twarz i moje życie są dziełem twoich rąk. Po prostu nie chciałeś o tym pamiętać, choć obiecałeś mi sprawiedliwość...
– Wiem – przerwał jej nagle. – Znalazłem już tego, który cię skrzywdził. I to znacznie szybciej, niż mogłem przypuszczać. A teraz muszę dotrzymać danego słowa.
– Zawsze byłeś nienaturalnie słowny, kapitanie Alricu Steenberg – stwierdziła chłodno, a jej twarz nagle przestała być twarzą Salomei Heitz. Wyjęła zza paska od spodni długi, lśniący nóż, który nie tak dawno temu ukradkiem zabrała z jego domu. – Sally Heitz prawdopodobnie bardzo chętnie by ci przebaczyła, ale chyba sam już rozumiesz, że to nie jej przyrzekałeś.
– Nie przyrzekałem też tobie, Lacerto. – Kapitan Alric Steenberg drżącymi palcami wyjął z jej dłoni nóż. W niczym już nie przypominała ślicznej Salomei Heitz. Miała teraz chłodne, nieprzejednane spojrzenie, a powagę jej oblicza burzył cyniczny uśmiech. Hebanowe włosy stały się niemal zupełnie białe. Alric przez kilka długich lat był na każdy rozkaz Tropiciela i Lacerty, ale nigdy nie ujrzał ich prawdziwych twarzy. Teraz również nie był pewien, na kogo właściwie patrzy. Nie wątpił jedynie w to, że wyrządził niegdyś prawdziwą krzywdę prawdziwej Salomei Heitz. I uważał wówczas, że na to zasłużyła. Ona i jej mąż, Hugo Trapp.
– Nie miej do siebie pretensji, kapitanie, ja również dałem się jej oszukać – wtrącił się Hugo, przyglądając się odmienionej twarzy kobiety, która jeszcze chwilę temu do złudzenia przypominała mu jego Sally. – Gdy uciekałem na to odludzie, wcale nie miałem ochoty zostawiać Sally samej w Ośrodku, szczególnie po tym, co przydarzyło się nam obojgu. Czas nie był jednak moim sprzymierzeńcem, mogłem więc tylko mieć nadzieję, że nasze drogi nie rozeszły się na zawsze. A potem... zjawiła się tutaj. Tyle tylko, że nie pamiętała ani dnia z czasu, gdy była moją żoną. Liczyłem, że prędzej czy później ją odzyskam, ale ona... niezupełnie była sobą. Teraz wiem już, dlaczego.
– Nawet ja nie zdołałabym aż tak dobrze udawać twojej żony, abyś ty w to uwierzył. – Lacerta zaszczyciła Hugona jedynie przelotnym spojrzeniem, nim znów zwróciła się do Alrica. – O kapitanie Steenbergu natomiast śmiało można by rzec, że zawsze nosił „serce na dłoni". – Uśmiechnęła się, rozbawiona podwójną adekwatnością tego powiedzenia w chwili obecnej. – I to było jego największym błędem. Prawda jest taka, kapitanie, że zgrzeszyłeś przesadną lojalnością. Odkryłeś, że ludzie, których darzyłeś szacunkiem i podziwem, wcale na to nie zasługiwali. Sądziłeś, że Hugo Trapp to zdrajca, który wraz ze swoją piękną i zdolną żoną Salomeą knuje spisek przeciwko nam wszystkim. Ale nie miałeś pojęcia, kim on jest naprawdę. Nie wiedziałeś, że Hugo Trapp istnieje tylko na potrzeby Ośrodka, a Sally bardzo się stara, aby nikt nie odkrył, że jest Zmiennym, i to nie byle jakim. To przyrodni brat samego Tropiciela, Oscar Lucius Rhennes. Zawsze robił dokładnie to, co do niego należało, aż do dnia, w którym ty postanowiłeś się wtrącić. To nigdy nie miała być wojna. To miał być układ biznesowy. Dlatego najwyższe piętro Ośrodka było tajemnicą. Miałeś rację, ludzie zawsze marzyli, by być niezniszczalni. Kiedyś byli dumni z tego, że potrafią produkować sztuczne i trwałe organy, dzięki którym będą żyli wiecznie. Aż w końcu im się one znudziły. Zapragnęli powrotu do normalności. Myśleli, że zdołają to osiągnąć dzięki Zmiennym i ich niezwykłej regeneracji. Masz pojęcie, ile warte jest teraz tak silne i zdrowe serce, jak twoje? Trzymasz w dłoni nieopisany majątek.
– Dokąd trafiały te wszystkie organy, które... zbieraliście? – Alric spojrzał na Oscara Rhennesa z pozornym spokojem.
– Nie wiem – odparł obojętnym tonem Oscar. – Wiem tylko, że nie ma nic cenniejszego niż zdrowe serce. A pomysł z pozwalaniem ich właścicielom na poszukiwania od początku był bzdurą, wymyśloną tylko po to, aby nikt nie próbował odkryć prawdy. Oni nawet nie mieli szansy opuścić Ośrodka. Nigdy naprawdę nie sprawdzaliśmy, jak długo można żyć bez serca. Prawdę mówiąc, ty jesteś pierwszym, któremu udało się zbiec z czarną dziurą w piersi. I nigdy bym nie pomyślał, że zajdziesz tak daleko. Widzisz, kapitanie, tak naprawdę trafiłeś tu z mojej winy. To ja wyciąłem twoje wyjątkowe serce i zrobiłem to wbrew woli Tropiciela, bo bardzo chciałem wziąć odwet na człowieku, który prawie zabił moją Sally. Byłem zdumiony, gdy odkryłem, że wcale nie tak łatwo cię zabić. A kiedy uciekłeś... no cóż, Lothar nie był zbyt skłonny puścić w niepamięć mojej niesubordynacji, więc odebrał mi moje cenne dłonie i nakazał cię odnaleźć. Nie chciałem rozstawać się z twoim sercem, zabrałem je więc ze sobą i, ostatecznie, zamknąłem tutaj. Byłem ciekaw, jak długo wytrzyma. I muszę dość niechętnie przyznać, że jestem pod wrażeniem.
– Dlaczego was nie pamiętałem? Ciebie i Sally? Przecież się znaliśmy, zanim...
– Tego również nie wiem. Nikt nie wymazał ci pamięci. Być może zbyt mocno pragnąłeś zapomnieć o tym, co się stało, a ja, Sally i Ośrodek byliśmy z tym bezpośrednio związani. Teraz to już bez znaczenia. Dlaczego właściwie przedstawiałeś się nazwiskiem Fergusona? Chyba nie sądziłeś, że to wystarczy, by twoje własne odeszło w zapomnienie...
– Pamiętacie Logana Fergusona? – Alric zacisnął palce na rękojeści noża nienaturalnie mocno, a serce ostrożnie ułożył na podłużnym stole, który stał przed nim. – Tego prawdziwego.
– Był jednym z kolonistów – odrzekł jedynie Oscar. – Pilnował porządku w Ośrodku.
– Pracowałem tam razem z nim – wyjaśnił spokojnie Alric. – Dopóki jakiś czas temu nie spróbował zabić Lacerty. Ale ja zabiłem go pierwszy. W jej obronie. – Prychnął i rzucił Lacercie pogardliwe spojrzenie. – Z nieznanych przyczyn widok jego krwi na moich rękach był pierwszym obrazem, jaki pojawił się w moich myślach, gdy zbudziłem się na najwyższym piętrze Ośrodka, pozbawiony serca. Dlatego przyjąłem jego nazwisko, gdy uciekłem. Znałem go trochę, ale nie wiedziałem, że pochodził stąd, z Ordenu. Ani że postawiono mu tutaj symboliczny nagrobek... Być może moja lojalność już wtedy mnie zgubiła, bo wybrałem życie Lacerty zamiast jego.
– Właśnie ci się za to odwdzięczyłam, podarowując ci noc z uroczą Sally, w której od dawna skrycie się kochałeś. – Lacerta odrzuciła do tyłu swoje długie włosy. – Całkiem miły z ciebie facet. Szkoda, że Sally tego nie dostrzegała. Ty nigdy nie chciałeś jej skrzywdzić, wszyscy tu obecni doskonale o tym wiedzą. Chciałeś tylko pogrążyć jej męża. Ale zamiast tego pogrążyłeś samego siebie.
Oscar mimowolnie zacisnął dłonie w pięści. Alric dopiero teraz uzmysłowił sobie, że lekarz zapewne od dawna był świadom afektu, jakim kapitan darzył jego żonę. To musiało stanowić dodatkowy punkt zapalny.
– Zdaje się, że mam do spełnienia ostatnią obietnicę – rzekł w końcu kapitan, starając się zignorować słowa Lacerty. – Jestem pewien, że jeszcze się kiedyś spotkamy, moja pani Lacerto i doktorze Rhennes. W tym, czy innym życiu.
Nagle, nim Oscar zdążył go powstrzymać, Alric zanurzył ostrze noża głęboko w swym własnym, nadal bijącym sercu. Zacisnął zęby, a strużka krwi wypłynęła z rany. Serce stanęło. Dłoń Alrica jeszcze ciaśniej ścisnęła rękojeść noża. A potem po prostu wyrwał ostrze jednym płynnym ruchem. Jęknął i osunął się na kolana. Zapanowała całkowita cisza. Oscar przyglądał się krwawiącemu sercu, które... wcale się nie poddało. Nagle podjęło ponowny wysiłek, by utrzymać się przy życiu. Lacerta roześmiała się.
– Nie do wiary – stwierdziła autentycznie zdziwiona. – On zniszczył ci życie i wciąż nie potrafi umrzeć – zwróciła się do zszokowanego Oscara. – Może to i lepiej. Nie skończyłeś tak jak on tylko dlatego, że jesteś bratem Lothara. Gdyby to zależało ode mnie, obaj już dawno bylibyście równie martwi. Ale skoro nadarza się tak znakomita okazja, pozwól, że złożę ci propozycję. Sam wiesz, że to serce jest bezcenne. Masz czas do rana, aby je uratować i zwrócić Alricowi, skoro to jego własność. Jeśli zdołasz to uczynić, zabiorę cię z powrotem do Ośrodka, gdzie jeden z naszych lekarzy zdejmie ci te okropne protezy. Odzyskasz własne palce i będziesz mógł zrobić z nimi, cokolwiek zechcesz, łącznie z grą na pianinie. Co ty na to?
– To obłęd, jak wszystko, co mówisz i robisz. – Oscar pokręcił głową. – Potrzebuję moich prawdziwych dłoni, aby móc go uratować. To już nie jest zabawa, Lacerto.
– Udowodnij, że jesteś najlepszy, nawet bez swoich cudownych dłoni – nie ustępowała. – Wtedy będziesz mógł odzyskać dawne życie. Z tą tylko różnicą, że bez swojej żony. Obawiam się, że Sally nie żyje i to z mojej winy. Niestety, nie jestem jeszcze tak dobra, jak Lothar i nie byłam wystarczająco ostrożna. Ale wspaniale czułam się, mogąc przez jakiś czas żyć w jej skórze. Zdaje się, że ona naprawdę cię kochała. Szkoda, że ty ją tylko wykorzystywałeś.
– Mój brat to głupiec. Sprowadzisz na niego tylko klęskę – wycedził Oscar przez zaciśnięte zęby. – Ja także jestem głupcem, bo pozwoliłem ci się w to wciągnąć. Ale dopilnuję, byś to ty poszła na dno jako pierwsza.
– Przekonamy się. ­– Uśmiechnęła się i na powrót przybrała postać Salomei Heitz. Tym razem jednak pozbawionej blizn na twarzy. – Bawcie się dobrze.
Odwróciła się i powoli wyszła, stukając obcasami o posadzkę. Oscar spojrzał niechętnie na własne sztuczne dłonie, a potem na zwiniętego w kłębek na podłodze Alrica.
– Popełniłem błąd – zwrócił się do niego łagodnie. – Nie powinienem był samowolnie wycinać serca z twojej piersi, kapitanie. Dałem się ponieść emocjom. Gdybym miał drugą szansę... zamiast tego wyrwałbym je gołymi rękami, póki jeszcze je miałem. I rozszarpał na strzępy. Powinieneś o tym wiedzieć. Ale przez większość życia byłem naukowcem, a twoje serce okazało się prawdziwym cudem natury, którego nie mogę tak zwyczajnie zaprzepaścić. Gdybym teraz mógł rozszarpać czyjekolwiek serce, z pewnością wybrałbym do tego Lacertę. Twoja siła i determinacja są godne podziwu, kapitanie. A my mamy jeszcze do odbycia poważną rozmowę. Problem jedynie w tym, że nie mam ani sprawnych dłoni, ani odpowiednich narzędzi. – Wzruszył ramionami. – O tym także powinieneś wiedzieć.
– Rób... co musisz... by odzyskać dłonie... – jęknął Alric. – Będą ci potrzebne bardziej niż moje serce...
– To się jeszcze okaże...
Ostatnie słowa Oscara Rhennesa dotarły do Alrica Steenberga jakby przez mgłę. Kapitan powoli odpłynął w ciepłą, lepką ciemność. Oscar zacisnął zęby w bezsilnej złości, przyglądając się zakrwawionemu sercu. Ostatni raz grał na pianinie dla swojej żony. Dawno temu.
W końcu z westchnieniem sięgnął do jednej z najbliższych szafek.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
czwartek, 26 marzec 2015 20:37

Posłaniec

W świecie, gdzie nie ma kolorów i uczuć, nie ma też miejsca dla ludzi chromych, kalekich i brzydkich.
Pochodzący z ubogiej rodziny Matty dobrze to wie i ma wiele szczęścia, że trafił do osady, która przyjmuje takich właśnie ludzi w swoje progi.
W tej osadzie, mimo zewnętrznych niedoskonałości, ludzie żyją w zgodzie i miłości. Jedni dbają o drugich i opiekują się sobą nawzajem. Każdy ma dostęp do wiedzy, edukacji i może się realizować zgodnie z pragnieniami i umiejętnościami. Ludzie tutaj są może i zwyczajni, ale mają czyste serca i nikt nikogo nie poniża ani nie wykorzystuje. Osada od innych ludzkich osiedli jest oddzielona gęstym, nieprzyjaznym i niebezpiecznym lasem. Kto raz go przebył, aby tu dotrzeć, już stąd nie wyjdzie, gdyż złowrogi las mu na to nie pozwoli. Jedyną osobą, która może przez niego wędrować, jest Matty.
Bohater nie jest już tamtym łobuziakiem, który kłamał i oszukiwał, by przeżyć. Teraz Matty jest niemal dorosły, podkochuje się w jednej dziewczynie i marzy, by niebawem, na ceremonii nadawania imienia, nazwano go Posłańcem.
Któregoś dnia, w spokojnej i przyjaźnie nastawionej dotąd wiosce, zaczyna się coś zmieniać. Ludzie stają się opryskliwi i mówią o zbudowaniu muru, który nie wpuściłby do osady więcej przybyszów.
Matty będzie musiał odbyć jeszcze jedną podróż przez las, by sprowadzić do osady swoją przyjaciółkę i córkę jego mentora. Czy mu się to uda? A może okaże się, że jest to podróż tylko w jedną stronę?
Po rewelacyjnym Dawcy i nieco słabszych Skrawkach błękitu, przyszedł czas na Posłańca i widać, że forma autorki znowu uległa poprawie. Historia, którą nam serwuje w Posłańcu, jest nie tylko ciekawa, ale też mądra i bardzo wzruszająca.
Pod płaszczykiem drobnych wydarzeń i opisów pozornie zwykłych sytuacji, autorka w prosty, ale bardzo sugestywny sposób pokazuje, co może się stać z człowiekiem, gdy za kilka przysłowiowych szklanych paciorków, przehandluje własne ja. Czy warto dla kilku chwil pustej rozrywki i taniej przyjemności oddalać się od bliskich i zapominać o tym, co w życiu naprawdę ważne? Poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa w gronie najbliższych jest cenniejsze od wszystkich skarbów świata.
Część pierwsza cyklu Dawca podobała mi się bardzo, ale dopiero Posłaniec chwycił mnie za serce. To bardzo prosta historia, a kryje się w niej tyle głębi. Każde wydarzenie czy sytuację można zrozumieć dosłownie, ale i metaforycznie. W tej książce nic nie jest tylko takie, jak je opisuje słowo. Las to nie tylko gęstwina drzew i pnączy, a targowisko nie jest tylko miejscem, gdzie kupuje się produkty żywnościowe.
Trzecia część cyklu jest też ciekawa z tego powodu, że poznajemy dalsze losy Jonasza z części pierwszej. Teraz jest on dorosłym człowiekiem i występuje w zupełnie nowej, niezwykłej roli.
Tetralogia Dawcy to książki warte, by je przeczytać i o nich trochę porozmyślać. To niesamowite, ile treści mogą w sobie kryć tak niewielkie objętościowo powieści.
Polecam wszystkim szukającym mądrej lektury, o głębokiej treści. Sama natomiast niecierpliwie czekam na finałową część cyklu zatytułowaną Syn. Oby do października!

Dział: Książki

Film fantastycznonaukowy jako kino gatunku

Pierwsze produkcje o charakterze fantastycznonaukowym pojawiły się już na początku stulecia, a więc niedługo po powstaniu kina, niemniej wciąż trudno sprecyzować ich cechy reprezentatywne. Być może powodem tego problemu jest brak wyraźnego zarysu i twardo określonych zasad – kino fantastycznonaukowe nie posiada schematu narracji, który sam w sobie określałby przynależność gatunkową; brakuje mu też bohatera, stanowiącego skonkretyzowany zarys dla większej ilości produkcji; kwestia scenerii ograniczona jest jedynie kreatywnością twórcy. Nie zaprzeczam, że ten gatunek filmowy wykazuje pewną powtarzalność motywów i najczęściej stosowanych chwytów – jednostki przejawiające cechy nadprzyrodzone, tragedie rozgrywające się w przestrzeni kosmicznej, degeneracja ziemskiego środowiska (fauny i flory), różnorodne mutacje, bunt zaawansowanej technologii – są to, jednakże własności, które nie pozwalają stworzyć spójnej i klarownej definicji, a jedynie taką, która opierałaby się na systemie wyliczeń i opisów.

Dział: Felietony
sobota, 21 marzec 2015 17:26

Premiera: "Prawdziwe znaczenie Smekodnia"

Wszystko zaczęło się od wypracowania szkolnego. Oto w pełni ilustrowana „zdjęciami", rysunkami, wycinkami z gazet i komiksami, prześmieszna, wnikliwa, łamiąca reguły gatunku powieść autorstwa bestsellerowego Adama Rexa. Premiera już 8 kwietnia!

Dział: Kids

Rodzaje teleportacji

Film to medium niezwykłe. Niemniej także niezwykle skomplikowane. W rękach reżysera i scenarzysty leży, by widz się w tym medium odnalazł. Nie jest to trudne w przypadku produkcji kina klasycznego czy stylu zerowego. Tam, bowiem wszystko musi być możliwie bliskie odwzorowaniu otaczającej człowieka rzeczywistości, a najważniejszy problem stanowi poziom zainteresowania fabułą i/lub jej przesłaniem. Istnieją oczywiście inne elementy produkcji filmowej odpowiadające za jej rynkowy sukces oraz zaintereseowanie bądź zniechęcenie widza, jednakże intrygująca fabuła to już połowa sukcesu.

Dział: Felietony
środa, 18 luty 2015 18:21

Konrad Matyś - Za murami

Dziś jest ten dzień. Ostatni dzień zimy, niby już śniegu dawno nie ma, a dla każdego wielkie święto. Myśli czarnowłosego chłopaka krążą wśród jednej rzeczy – wolności, a jeszcze bardziej jej braku. Życie w zamku jest nudne, gigantyczny zamek jest nudny, mury zamkowe są nudne. Zamek jest tak duży, że ciężko spotkać inną osobę, to też jest nudne. Ale najnudniejsze z tego wszystkiego są dwie malutkie rzeczy: to, że

ów czarnowłosy chłopak jest magiem, magów jest mało i nikt ich nie lubi, a w tym zamku jest ich trzydziestu, prawdopodobnie cała populacja magów z kraju i to, że strażników jest około sześciuset. Jest jeszcze wiele nudnych rzeczy, na przykład to, że do końca życia musi siedzieć w tym zamku. Takie prawo, izolacja magów. Życie magów jest nudne. Szczególnie jeśli dany mag ma szczególny talent do języków i ksiąg,
a jednocześnie nienawidzi czytać i rozmawiać, bo uważa, że to nudne.
Dziś mija równo dwadzieścia lat od czasu, gdy tu przybył, albo został zaniesiony, ponieważ roczne dziecko ledwie kilkaset metrów przejdzie. Zasadą tego zamku było, że, gdy mag ma ukończone lat dwadzieścia jeden, może na tydzień, podczas rocznicy wstąpienia, opuścić te nudne mury i poczuć jak to jest być wolnym. Trochę to sztucznie wygląda, bo wychodzi się ciągle pilnowanym, ale jednak jest się wolnym. Przez tydzień oczywiście, gdy mag nie wraca na czas, to trzeba maga szukać, a jak trzeba maga szukać to oznacza tylko jedno. Strażnicy muszą ruszyć swoje tłuste tyłki i wyruszyć na poszukiwania, a to dla nich jest jedna wielka nuda. Magów trzeba trzymać krótko, inaczej staną się zbyt pewni siebie i zachłanni. Jak czegoś chcą – zabraniać, no chyba że przyda się to samemu zakonowi strażników i najważniejsze, z magami dłużej niż minutę nie rozmawiać, jeszcze jakiś urok rzucą, albo w żabę zmienią, a w tych czasach ciężko o piękną księżniczkę, która cmoknie płaza, marząc o księciu z bajki, a nawet jak już cmoknie, to się może niemiło rozczarować, bo zamiast przystojnego księcia, będzie gruby strażnik z piwnym brzuszkiem. Przykro mi, życie jest brutalne.
Wracając do owego nudnego zamku leżącego blisko nudnej wsi, którą przecina nudna rzeka i która umiejscowiona jest w nudnej górskiej dolinie otoczonej pięknymi, ale nudnymi górami. Oczywiście tak twierdzi młody mag Andreas. Tak naprawdę jest to wielki zamek z setką wieży, tysiącem sal oraz korytarzy i milionem komnat. Na terenie zamku znajduje się wielki plac treningowy, a w podziemiach największa na świecie biblioteka, skrywająca nie tylko stare księgi, ale także największe skarby tego świata. Nieopodal zamku jest nie wioska, lecz małe bezimienne miasteczko z kaplicą , rynkiem, a nawet dwoma, targiem i mnóstwem domów oraz sklepów. Wokół bezimiennego miasteczka znajdują się posiadłości ziemskie z mniejszymi lub większymi polami uprawnymi. Z każdej strony dolina otoczona jest pięknymi wysokimi górami, których szczyty giną w chmurach, a gdy niebo jest bezchmurne, można dostrzec ostre zakończenia gór, pokryte nagimi skałami i puchowym sweterkiem ze śniegu. Dostać się tu też nie jest łatwo, nie ma żadnego przesmyku, jest tylko jedna jaskinia z dwoma wyjściami z jednej i drugiej strony, ale żeby nie było tak łatwo w środku są setki korytarzy, które kończą się niekiedy pieczarami z magicznymi stworzeniami, takimi jak: pająki wielkości konia, czy cieniami, wiadomo o nich tylko tyle, że, gdy się je widzi, to zazwyczaj jest ostatnia rzecz, którą się widzi. Można spotkać też smoki, ale to już rzadkość, te gady zostały udomowione. Teraz to powszechne środki transportu. Tutaj jednak smok nie doleci, a to za sprawą tajemniczego zjawiska związanego z tymi górami. Jest w nich coś czego boi się każdy smok.
Na pozór zwykła kraina, a gdy się bliżej przyjrzymy, skrywa tyle tajemnic. W sumie nie ma co się dziwić, w tym świecie jeśli coś nie posiada ukrytej tajemnicy, to najzwyczajniej nie istnieje. Od taka ironia losu, żarcik taki fajniusi. Nikogo nie dziwi, że jak znajdzie się naszyjnik, to on sprowadzi gobliny czy demony na dom znalazcy, albo jedno i drugie, tutaj to noma. Świat nie dający słabym żadnej szansy, a z drugiej strony, jeśli ktoś jest silny, wyniesie go na wyżyny potęgi. Tylko szkoda, że większość osób to umiarkowani ludkowie, ale tak jest od zawsze na tym pięknym świecie.
Nikt nie wie, jakim cudem to tutaj powstało więzienie dla magów, jedyne w kraju. Normalne kraje mają takie miejsca w stolicach lub niedaleko nich. Tutaj nikt magów nie trawi, każdy się nimi brzydzi. Ale po co? To też ludzie, takie same osoby jak inne, też myślą, też żyją, też mogą pracować, nawet wydajniej. Lecz wciąż inni się ich boją, ciągle i zawsze jest jakieś ale. Uprzedzenie do magów jest głęboko zakorzenione u ludzi prostych, ale nawet królowie czy szlachta chcą ich odizolować. Jest jedno wytłumaczenie, bo oni magią mogą zabijać. Coś za coś. Pomoc za jakieś ryzyko, nie ma co się dziwić.
Andreasowi została do przeczekania tylko godzina i przez tydzień będzie wolny. Będzie mógł wreszcie dowiedzieć się, czym jest życie prawdziwego człowieka. Na szczęście ludzie w bezimiennym miasteczku byli inni niż reszta świata. Za każdym razem, gdy ktoś wychodził z zamku, to w miasteczku jest święto. Mag oznacza pomoc i ułatwienia, oczywiście nie zawsze, zależy od maga. Są tacy, którzy prędzej spalą czyjś dom, zamiast ochronić od nieszczęść. Życie, przykro mi. Ale szczerze mówiąc, czego się spodziewać, magowie to też tylko ludzie.
- Znasz zasady. - Kończył mówić swoje nudne przemówienie nudny dowódca straży. - Niesubordynacja jest karana, nawet śmiercią.
- Oczywiście. - czarnowłosy mag ziewnął przeciągle - muszę słuchać o tym od dwóch godzin, wiem juz wszystko.
- To dobrze. - Żołnierz wstał. -Teraz ktoś ciebie odprowadzi do drzwi. Rozumiesz?
Mężczyzna nie czekał na odpowiedź, tylko uniósł swoją już starą rękę wskazując drzwi prowadzące na korytarz. Tam stała już czwórka uzbrojonych po zęby strażników. Od gabinetu odbili w lewo. Przez kamienne mury, było tu jednocześnie zimno i ciepło. Po około stu krokach skręcili w prawo. Nikogo Andreas jeszcze nie zapytał, dlaczego te korytarze są takie kręte, a nie normalne kwadratowe jak wszędzie, tylko wijące się jak węże. To chyba pod nich zamek ma swoją nazwę "żmijowe zamczysko". Jakieś dwieście kroków i kolejny zakręt w prawo. Następne dwa skrzyżowania przeszli prosto. O dziwo nie nudziło go ta wędrówka, ale to ze względu na możliwość opuszczenia zamku, chociaż na tydzień. Kolejne dwa zakręty, w prawo i lewo, a potem ciągle prosto.
Oczom Andreasa zaczęła się ukazywać powoli masywna, sięgająca prawie dziesięciu metrów brama. Lekko pozłacane ozdoby pokrywały całe wrota. Wszystko to robiło piorunujące wrażenie, szczególnie, że całe wrota utrzymane były w realistycznej i mało przesadzonej atmosferze mroku. Nie ma wątpliwości, brama ta została wykonana specjalnie, by wystraszyć słabych magów. Dwóch żołnierzy wspólnymi siłami mozolnie otwierało wrota. Chłopak niepewnym krokiem przekroczył próg zamczyska i znalazł się na niewielkimi dziedzińcu otoczonym z dwóch stron murem, a z jednej zamkiem. Zielona trawa dopiero zaczyna budzić się po śnie zimowym, kwiatów zbyt dużo nie było, drzewa też jeszcze nie były w całej okazałości, gdzieniegdzie brakowało liści, ale na nie jest jeszcze czas. Nawet taki dość ubogi obraz zdołał zachwycić maga i przełamać obraz świata, o jakim słyszał, nie było to nudne i szare miejsce, tylko piękne, pełne uroku i zachwycające , a to wielka różnica. Tylko to zamczysko psuło piękny obraz. Im dalej czarnowłosy oddalał się od swojego więzienia, tym bardziej uświadamiał sobie, że inni się mylą. Gdzie nie spojrzał, widział coś nowego, pięknego i jak dotąd niespotykanego, przynajmniej dla niego. Trawę i kwiaty widział tylko w ogrodzie zamkowym, skromnym i zaniedbanym. Gór w ogóle nigdy nie widział, mury zamku są zbyt wysokie, by cokolwiek zobaczyć. Każdy skrawek ziemi został dokładnie obejrzany i sprawdzony. Niby czytywał o tym wszystkim, a jednak ciągle go to ciekawiło. Było czymś nowym, nieznanym ale... normalnym.
Zachwycanie się przyrodą zajęło magowi co najmniej godzinę bezcennego czasu wolności, ale, gdy skończył, albo na chwile przerwał, postanowił jednak skierować się w stronę ludzi. Rzadko z kimś rozmawiał, czy to przez samotność w zamku, czy przez to, że wmawiał sobie, iż nie potrafi rozmawiać, faktem było, że nie rozmawiał. Po raz pierwszy naprawdę szukał z kimś kontaktu . Chciał poznać ten nowy świat. Wchodząc do miasteczka znów zdziwił się. Nie była to nudna wioska, a tętniące życiem miasteczko, pełne uśmiechniętych ludzi. To wszystko było takie naturalne i niewymuszone, że nawet magowi się udzieliła radosna atmosfera. Ludzie świętowali nadejście wiosny. Wszyscy poubierani kolorowo z wieńcami na głowach i z bukietami suszonych kwiatów w rękach. Niby to takie zwyczajne, a takie niezwykłe. Wszystko było nowe, ciekawe, urzekające. Wszyscy kierowali się w jedną stronę, więc Andreas także tam poszedł. Ulica kończyła się pokaźnych rozmiarów rynkiem, gdzie rozstawiona była drewniana scena, a wokół niej tłumy ludzi. Zaskakujący widok. Andreas jeszcze nigdy nie widział tylu ludzi w jednym miejscu, nigdy nie widział tylu ludzi.
-O...- tylko tyle się mu wyrwało, więcej nie był w stanie powiedzieć.
Jakiś nieznajomy mężczyzna podbiegł do niego i klepnął po plecach. Czuć było, że jest porządnie podchmielony. Dziwne, że jeszcze chodził. W zamku rzadko mogli spożyć coś mocniejszego, trzeba było spotkać kogoś innego, z tą osobą zakraść się do piwnicy i najważniejsze nie dać się złapać, a o to było ciężko. Po raz pierwszy tak naprawdę chciał robić wszystko, co zwykli ludzie. Od generała dostał trochę złota, wiec poszedł do prowizorycznego baru na powietrzu.
- Jeden raz proszę - wyjął jedną monetę i położył na blacie.
Karczmarz wziął pieniądze i poszedł do beczki z drewnianym kuflem. Pół minuty wlewał złotawą ciecz. Po chwili Andreas już trzymał drugi kufel piwa. Już wiedział, czemu wszyscy byli tu tacy radości. Na scenę weszła kapela. Jacyś pospolici grajkowie nazywający siebie bardami. Ich fenomen polegał na tym, że nigdy nie wchodzili na scenę grać osobom trzeźwym. Po dwóch tańcach mag zakupił kolejny napój. I jeszcze kilka, a potem kolejne. Taniec, kufel, taniec, kufel. A potem pustka, czarna dziura.

***
- Co... się... stało... -młody mag otworzył powieki i natychmiast je zamkną, leżał na polanie, miał podarte ubrania i dziurę w głowie. No i jeszcze ten ból głowy, koszmar na jawie, o ile nie śnił. Powoli i bardzo ostrożnie zaczął się podnosić. Koszula nie miała rzemyka i teraz odsłaniała lekko umięśniony tors, w zamku często mógł ćwiczyć, nie tylko magię, ale też sport. Gdy wstał, rozejrzał się wokół. Nigdzie nie było widać ani wioski, ani zamku. Był na małej półce skalnej, ale gdyby tego było mało, to jeszcze nie wiedział, jak tu się znalazł. W sumie to nie wiedział nawet, ile czasu tutaj jest. Podszedł do granicy półki i spojrzał w dół, w oddali dostrzec można było tylko plamy, które mogły być domami i jedną większą czarno szarą plamę, to chyba zamek. Chłopak wrócił do miejsca, w którym się obudził. Zebrał to, co leżało na trawie. Czyli pusty mieszek. Jeszcze niedawno był pełen ciężkich, złotych, beczących monet, a teraz? Teraz to zwykły szmaciany woreczek. Bezużyteczny zresztą. Chłopak rzucił nim ze złością w krzaki. Chwila namysłu. Dłuższa chwila, bo trwała około dziesięciu minut. Andreas zdołał wymyśleć tylko jedno, że pora wracać. Chwila magii i sterta kamieni ułożyła się w bezpieczny podest, na którym powoli zjechał na dół. Podczas opadania rozglądał się uważnie po okolicy, do zamku nie było bardzo daleko, ale i ten dystans trzeba było przebyć. Skierował się w stronę najbliższej drogi i obrał kurs „Żmijowe zamczysko".
Po drodze mijał grupki wieśniaków.
- Pamiętacie tego maga z dnia wiosny? Porządnie sobie popił! - młody mężczyzna entuzjastycznie relacjonował minione wydarzenia.
Czarnowłosy młodzieniec prychnął.
-To wy nie wiecie? Ktoś uciekł z zamku! To straszne! - kobieta próbowała przekonać swoich znajomych o prawdziwości tych pogłosek.
-No jasne, że uciekł, – szepnął do siebie mag – to chyba proste.
Po jakimś czasie minął trójkę staruszków.
- Zaginęła wnusia mojej przyjaciółki, tragedia! - kobieta, prawdopodobnie najstarsza, użalała się nad kimś.
-Zaginęła- zaśmiał się cicho- Tylko poszła spać, była śmiertelnie zmęczona.
- Okradziono sklep krawiecki Anastazji, od dawna mówiłem jej, że powinna się lepiej pilnować - starszy mężczyzna relacjonował najnowsze wieści.
-Co mnie podkusiło, nie będę więcej pił młodego wina.– uśmiech pojawił się na twarzy Andreasa.
- Podobno w okolicy grasuje morderca, czyżby ktoś z doliny? Ale to jest niedorzeczne -piszczała ostatnia staruszka.
- Zaraz morderca. Nie wszyscy muszą ograniczać się i żyć w zniewoleniu.
Gdy jego podróż dobiegała końca, spotkał jeszcze płaczącą kobietę.
- Moje dzieci! Mój mąż! Mój dom! - łkała przerażona -Mój dobytek!
Kobieta zbielała i upadła. Chłopak poszedł do niej i za pomocą magii skurczył do rozmiarów gołębia.
***
Mężczyzna w eleganckim płaczu podróżnym z kapturem nasuniętym na oczy stanął przy murze zamku i oparł się o niego. Zawsze tu podchodził, codziennie, od dwóch miesięcy. Andreas wyprostował się i odszedł.
-Jeszcze tu wrócę... - szepnął cicho.

- Czas skończyć to, co zacząłem - uśmiechnął się, tym razem mrocznie - Czas być wolnym. może zmienić człowieka, ile złotego ona może zrobić...


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
piątek, 06 luty 2015 11:33

Niebezpieczne kobiety

Powieści i opowiadania niemal każdego gatunku pełne są postaci walecznych, odważnych, nierzadko cynicznych i przebiegłych bohaterów ratujących świat, bądź jedynie własną skórę, ale generalnie wzbudzających o ile nie podziw, to zasłużoną sympatię. Kobiety to najczęściej stojące w ich cieniu matki, córki, żony, kochanki, pełniące funkcję dekoracyjną bądź potencjalnej ofiary, którą trzeba będzie ratować. Jest to oczywiście uogólnienie, bowiem silne i niezależne kobiety także pojawiają się to tu, to tam, nie jest to jednak zjawisko powszechne.

Świeżo wydany zbiór opowiadań „Niebezpieczne kobiety", wybranych i zredagowanych przez George'a R.R. Martina oraz Gardnera Dozois, to swoisty literacki hołd złożony tym, które niebezpiecznie byłoby określać mianem słabej płci. Można tu znaleźć dwadzieścia jeden tekstów, autorstwa pisarzy tworzących różne gatunki, od fantasy i science fiction poprzez kryminały aż po powieści historyczne. Stąd też antologia, której motyw przewodni odzwierciedla jej tytuł, zaskakuje różnorodnością zawartych w niej tekstów.

Autorzy podeszli do tematu w bardzo twórczy sposób, w odmienny sposób interpretując to, kim jest prawdziwie niebezpieczna kobieta. W niektórych opowiadaniach główna bohaterka jest jednocześnie narratorką, w innych tytułowa femme fatale pojawia się gdzieś w tle, widziana oczami mężczyzny, na którego życie wpłynęła. Są wśród nich morderczynie, psychopatki i uwodzicielki, ale przede wszystkim twarde kobiety, które wzięły własne życie w swoje ręce i bez skrupułów dążą do tego, by osiągnąć swój cel.

Przy tak dużej liczbie opowiadań omawianie każdego z nich mija się z celem, dlatego w kilku słowach chciałabym skupić się na niektórych z nich.

Dwa teksty nawiązują do znanych cykli fantasy i science fiction. Kłamstwa, które powiedziała mi matka Caroline Spector to powrót do uniwersum Dzikich Kart, w którym na skutek inwazji pewnego wirusa niektórzy ludzie zyskali niezwykłe zdolności. Z kolei Bombowe laski Jima Butchera dotyczą jednej ze spraw prowadzonych przez Molly, współpracowniczkę i uczennicę Harry'ego Dresdena.

Druga arabeska, bardzo powoli Nancy Kress oraz Ogłaszając wyrok, S.M. Stirling przenoszą czytelnika do dwóch zupełnych różnych światów, które łączy jedno – są to postapokaliptyczne wizje, w których ludzkość próbuje za wszelką cenę przetrwać. Obydwa poruszają, przy czym pierwsze z nich ma znacznie bardziej gorzki i przygnębiający wydźwięk.

Świetnym opowiadaniem okazały się Cienie dla Ciszy w lasach Piekła Brandona Sandersona, łączące w sobie elementy mrocznej baśni i fantasy. Jest to historia kobiety, której przyszło żyć i wychowywać dzieci w ostępach dziczy opanowanej przez Cienie, wysysające życie z każdego, kto choćby delikatnie naruszy kruche warunki współistnienia.

Na pograniczu lekko onirycznej opowieści grozy plasują się Sąsiedzi Megan Lindholm – historia starszej kobiety, która pozornie traci zmysły, dostrzegając w nocnej mgle nowy, nieznany, ale mroczny świat.

Warto jednak wspomnieć, że nie wszystkie teksty zawierają elementy fantastyczne lub nadnaturalne. Moje serce też jest złamane Megan Abbot to krótka, ale niepokojąca opowieść o małżeństwie, którego malutka córeczka została uprowadzona. Przynajmniej tak twierdzi jej matka...

W zbiorze znajdują się także dwa opowiadania historyczne – Pieśń Nory Cecelii Holland, opowiedziana z perspektywy córki Eleonory Akwitańskiej i Henryka II, oraz Królowa na wygnaniu Sharon Kay Penman, czyli historia żyjącej w XI wieku Konstancji Sycylijskiej.

Zwieńczeniem książki jest licząca sto stron mini-powieść Księżniczka i królowa, przedstawiająca historię wojny domowej toczonej w Westeros dwieście lat przed wydarzeniami znanymi z „Gry o tron". Jest to wisienka na torcie dla wszystkich fanów cyklu „Pieśń Lodu i Ognia", ukazująca brutalną walkę między Targaryenami, dotąd będącymi raczej papierowymi postaciami znanymi z opowieści i legend. Jednak mam wrażenie, że osobom nie znającym realiów stworzonego przez Martina świata może być trudno wczuć się w tekst i w pełni go zrozumieć.

Antologie opowiadań różnych autorów zwykle są dosyć nierówne, zwłaszcza jeśli zawierają tak wiele tekstów, jak w przypadku „Niebezpiecznych kobiet". Dlatego jestem bardzo pozytywnie zaskoczona niniejszym zbiorem – zaledwie sześć na dwadzieścia jeden opowiadań jest w moim odczuciu słabszych, a jedynie Imię bestii Sama Stykesa na tle pozostałych wypada kiepsko. Chociaż trudno oceniać literaturę, mierząc jej wartość liczbami, w tym przypadku mówią one same za siebie.

Podsumowując, lektura „Niebezpiecznych kobiet" przypominała ich bohaterki, okazała się intrygująca i nieprzewidywalna, dostarczająca całej gamy emocji i reakcji – od ronienia łezki ze wzruszenia, poprzez smutek i poczucie bezsilności aż po radosne rechotanie. Część zawartych w zbiorze tekstów z powodzeniem może być uznana za mikropowieści, dlatego gorąco polecam go również osobom zwykle unikającym opowiadań.

Katarzyna Chojecka-Jędrasiak

Dział: Książki
środa, 04 luty 2015 09:53

Zuzanna Marciniak - Stal i złoto

Część pierwsza

Darron
1

Księżniczka krzyczała bardzo głośno dopóki Darron jej nie zakneblował. Gwałcił ją szybko, mocno, całkowicie nie przejmując się faktem, że skradł dziewictwo najstarszej córki króla Casterii. W sumie to nawet był tym uradowany. Zrobił to z dwóch powodów. Po pierwsze: nienawidził tego starego skurwiela, który swoją tłustą dupą zasiada na tronie i potrafi tylko pić wino lub krzyczeć na służbę, że chce więcej owego trunku. Po drugie: zawsze chciał to w końcu jej zrobić. Zwykły seks go nie interesuje. Lubi, jak robi to mimo woli dziewcząt, czuje wtedy nad nimi władzę. W dodatku, księżniczka była ładna i ciasna. Nie dość, że zatruł krew króla, to jeszcze czerpał z tego przyjemność.
Głośno jęknął i skończył w niej. Nasienie zmieszało się z jej dziewiczą krwią spływającą po jej udach .
Byłoby wspaniale, gdybym spłodził bękarta. Dałbym tej tłustej świni w koronie kolejny powód do hańby- pomyślał, a na ustach Darrona zawitał uśmiech, który był odzwierciedleniem jego okrucieństwa.
Wyciągnął szmaty z ust księżniczki, a ta od razu swoim krzykiem podniosła alarm w zamku.
Mężczyzna uderzył ją mocno w twarz. Dziewczyna wypluła dwa zęby. Na ten widok znowu się uśmiechnął.
Do komnaty weszli strażnicy zaalarmowani głośnym krzykiem dziewczyny. Błyskawicznie skrępowali gwałciciela i zaprowadzili go prosto do lochów.
Darron nigdy nie był tak szczęśliwy jak teraz.

2

Darron jest już uwięziony od trzech dni. Karmią go dwa razy dziennie czerstwym chlebem i solidnym kubkiem wody. W celi panował fetor fekaliów i niemytego ciała. Chociaż jest tu stosunkowo krótko, to już zdążył złapać wszawicę. Zapewne przez tę brudną pryczę, na której spał.
Szczęście, które miał w sobie zaraz po zgwałceniu księżniczki całkowicie ustąpiło uczuciu wściekłości na króla, który wciąż nie pojawił się w jego celi w celu przesłuchania go. Jakby ta sprawa w ogóle go nie obchodziła.
Dziś rano dowiedział się od strażnika, niegdyś kumpla od kielicha, że jutro odbędzie się jego egzekucja, bez żadnego procesu. W dodatku będzie ona miała miejsce na małej polanie niedaleko zamku, na której na pewno nie zmieszczą się tłumy, o jakich marzył Darron.
W sumie, to nawet bym się nie zdziwił, gdyby zmieniono mi zarzuty z gwałtu księżniczki na kradzież drogiego wina z królewskiej spiżarni. Stanę się kolejnym głupcem, który chciał wypić coś bardziej luksusowego. A suma sumaru to każdy kończy zarzygany pod biesiadnym stołem- i ci, co pili gorzałę, i ci, co konsumowali te cholerne wina. Nie będzie procesu, nie będzie tłumu, nie będzie sławy i upokorzenia świniaka.
-Dostanę chociaż kielich wina lub czegoś mocniejszego w ostatnią noc mojego życia?- Zapytał strażnika, jednak pytanie pozostało bez odpowiedzi.
Wieczorem do posiłku dostał kielich czegoś, co w zapachu było raczej szczynami, a nie winem.
Mógłbym to wypić, udając, że to złote wino wprost z Archipelagu Lynx
Jednak nie wypił nawet kropli. Uznał, że swoim myśleniem może i oszuka mózg, ale na pewno nie język, a tym bardziej żołądek.
Mieliby ze mnie niezły ubaw gdybym w drodze na ścięcie srałbym co trzeci krok.
O suchym gardle poszedł spać, bo jak nie będzie jutro wypoczęty, to jego plan, który ułożył jeszcze przed zgwałceniem księżniczki może nie wypalić.
To musi wypalić. Po prostu musi. Nie po to potajemnie ćwiczyłem przez pół roku, by tak po prostu zginąć.
Te słowa wypowiadał w myślach raz za razem, jak mantrę. Jak kołysankę, która sprawiła, że wyjątkowo szybko zasnął.

3

Dzień egzekucji. O świcie przyszło wyjątkowo dwóch strażników z balią wypełnioną lodowatą wodą, w której Darron musiał się umyć, a potem ją wypłukać podłogę z wszelkich nieczystości, które tam zostawił. Następnie odwiedziła go jedna z tych służących, które lubił klepać w tyłek gdy szły przed nim po schodach. Drżącymi rękami podała mu strój, w którym przypadło mu zginąć. Chociaż słowo „strój" w tym momencie jest zbyt wyszukane. Określenie „szmata", „łachmany" lub „worek po ziemniakach" byłoby lepsze. Mężczyzna się nie poskarżył, jednak na widok łachu, w którym miał iść na stryczek wyrwało mu się długie westchnięcie. Gdy się rozbierał, zauważył minę służącej pełną odrazy i zażenowania widokiem nagiego ciała.
-Tak w ogóle, to ten kutas był w cipce księżniczki, wiedziałaś o tym? Zgwałciłem ją i spuściłem się w niej. Darła się jakby jej rękę ucinali. Dlatego tu wylądowałem. Zabawna historia, prawda?
Przerażona dziewczyna wzięła poprzednie ubranie Darrona i uciekła z celi, zapewne po to, by powiedzieć swoim koleżankom po fachu, co się tutaj wydarzyło.
Przynajmniej coś po mnie zostało. Jak już mnie tu nie będzie, to skurwiel będzie musiał się też zmierzyć z plotkami, które roznoszą się w zamku jak grzyby po deszczu.
Mężczyzna skrzywił się ubierając łachmany. Potem jednak się uśmiechnął. Nie mógł się doczekać, aż strażnicy przyjdą po niego, a on zrealizuje swój plan.
W końcu! Więzień usłyszał głośne tupot strażniczych butów. Szybko podciągnął się na gzyms zdobiący ścianę nad drzwiami i używając siły swoich muskularnych rąk wspiął się tam i czekał, aż wejdzie pierwszy z nich.
Darron wiedział z czasów, kiedy sam bym strażnikiem w tym zamku, że najpierw do celi więźnia wchodzi jeden strażnik, który sprawdza, czy więzień nie zastawił jakieś pułapki (zdarzyły się już takie przypadki, gdzie więźniowie używali kałuży własnej krwi, której sobie utoczyli aby strażnicy się poślizgnęli i upadli dając czas na ucieczkę), a gdy jest wszystko w porządku, to wchodzą pozostali.
Strażnik wszedł do środka. Mężczyzna na niego skoczył i użył swojej mocy, którą ukrywał przed wszystkimi, kiedy tylko się narodził. Potrafił nakładać iluzje. Mógł sprawić, że ludzie widzieli i słyszeli zupełnie inne rzeczy, niż są w rzeczywistości. Tym razem sprawił, że on stał się strażnikiem, a strażnik nim samym.
-Chłopaki, chodźcie tu, szybko! Ten chyba zemdlał!- Krzyknął gwałciciel, a pozostali strażnicy weszli do środka. Jeden z nich wymierzył leżącemu siarczysty policzek, który go wybudził z omdlenia.
-Dobrze, że tu jesteś. Już myśleliśmy, żeś wykitował. Wstawaj, prowadzimy cię na egzekucję- Powiedział Darron do strażnika, który według pozostałych był właśnie Darronem. Tym, który miał być skazany na śmierć.
-Chłopaki, o co wam chodzi?! Przecież to nie ja mam być skazany na śmierć, tylko ten gwałciciel!- Krzyknął strażnik z czerwoną od wymierzonemu mu policzka plamą.
-Darron, cztery dni w lochach i już postradałeś zmysły? Myślałem, że jesteś twardszy. Dobrze, że już dzisiaj będziemy maczać twoją głowę w smole. Tak naprawdę, to nigdy cię nie lubiłem- Powiedział dowódca straży w swoim mniemaniu patrząc z rozbawieniem na strażnika będącego w ciele więźnia.
Też cię nie lubiłem, gnoju. Jednak lubiłem z tobą pić. W dodatku ty też lubisz gwałcić.
-Dowódco, o co chodzi?! Co ja zrobiłem?! Jestem niewinny! Niewinny!- Krzyczał strażnik, który został wzięty za Darrona. Wzięto go pod pachy i dźgając włóczniami zmusili do pójścia na polanę, na której przyszło mu zginąć.
To się robi zabawne. Jednak czy ja wytrzymam? Ta iluzja zabiera mi naprawdę dużo siły, a jeszcze wiele mnie czeka.
Miejsce egzekucji. Fałszywy Darron posłusznie nadstawił karku na pieńku. Z oczu łzy lały się strumieniami.
Mógłbym się założyć o całą spiżarnię Króla Świnki, że zaraz pójdzie kolejny strumień, tym razem nie z jego oczu.
Faktycznie, na spodniach strażnika pojawiła się plama. Szkoda, że wszyscy oprócz Darrona widzieli go w luźnej szmacie, która zakrywała tego typu rzeczy.
Nie wiedzą co tracą nie widząc tego żałosnego widoku. Ale jeszcze chwila...
Strażnika pozbawiono głowy jednym, płynnym cięciem wprawionego kata. W tym czasie mężczyzna wykorzystał okazję, że ludzie byli wpatrzeni w scenę śmierci i ukradł konia dowódcy straży. Tego, który prowadził rzekomego Darrona na egzekucję.
Zbieg ledwo powstrzymał się od przygadania dowódcy straży. To zapewne zrujnowałoby wszystkie plany zbiega.
Iluzja się skończyła, mały tłum z niedowierzaniem wpatrywał się w odciętą głowę niewinnego człowieka, przekleństwa dowódcy o dotyczące złodzieja jego konia wybijały się przez ciszę.
Darron cicho opuścił polanę wraz z lekko nieposłusznym koniem. Gdy tylko znaleźli się w lesie to zmusił ogiera do galopu.
Zaraz rozpocznie się za nim pościg.

Keith
1
Keith poprosił kelnerkę o kolejny kufel piwa. Po chwili upił łyk gorzkiego trunku i głęboko westchnął. Właśnie wydał swoje ostatnie pieniądze. Pokój na świecie nie sprzyja interesom najemników wyszkolonych na Białych Zabójców. Jeśli dzisiaj nie dostanie żadnego zlecenia to znów będzie musiał spać w lesie, a jego kolacją będzie niedoprawiona, żylasta sarnina.
-Keith! W końcu jest robota!- Krzyknęła Azalie, wysoka, długowłosa blondynka, która jest właścicielką tej gospody i to właśnie ona przydziela najemników do zadań. Mężczyzna akurat był jej dobrym przyjacielem, więc dostał jedyne zlecenie, które pojawiło się tego tygodnia.
Najemnik wziął kartkę z napisanym zadaniem od Azalie i zapoznał się z jego szczegółami. Nieszkodliwy demon. Nie dostanie za niego wiele, ale przynajmniej dzisiejszą noc spędzi w gospodzie na puchowym łóżku.
Uśmiechnął się i wybiegł z gospody wprost na oślepiające, letnie słońce.

2
Stał na wzgórzu i obserwował las znajdujący się tuż pod nim. Światło słońca rozświetlały jego złote oczy, które teraz były skryte pod powiekami. Gdy mężczyzna zrobił wdech wyczuł i usłyszał wszystkie głosy natury.
Wtem usłyszał trzask łamanych gałęzi. Gwałtownie się odwrócił w stronę niespodziewanego dźwięku. Z górnego skraju lasu wychodził demon, dokładnie ten, którego najemnik na szczęście nie musiał długo szukać.
-Oto nadchodzi moja spokojna noc i parę kufli piwa...
Po tych słowach Keith rzucił się do biegu. Demon wcale nie miał zamiaru uciekać, czekał na nadchodzący atak, który nastąpił bardzo szybko lecz wystarczająco wolno, by go mógł uniknąć.
Zaklął i zrobił szybki zwrot mieczem by przeprowadzić kolejny cios. Tym razem potwór nie był w stanie uniknąć bezlitośnie nadchodzącego ostrza. Miecz najemnika pozbawił demona wielkiego, potężnego ramienia, z którego trysnęła krew. Tak Keith myślał i pozwolił, aby na część jego barku skapała odrobina czarnej posoki demona. Jednak bardzo się pomylił. Otóż demon, z którym właśnie walczy najemnik jest jednym z niewielu, w których żyłach płynie kwas, a nie zwykła krew. Mężczyzna krzyknął z bólu i przeturlał się na bezpieczną odległość.
Jednak teraz nie było czasu na opatrywanie ran. Trzeba najpierw załatwić demona i wykonać zlecenie.
Keith przypuścił kolejny szturm na demona, tym razem bardziej uważając. Pomimo utraty ręki i silnego bólu kreatura była cały czas tak samo szybka jak wcześniej. Rozpoczęła się walka na szybkość. Każdy unik i każdy atak był niesamowicie szybki po obu stronach. Jednak strata ramienia przeważyła szalę zwycięstwa. Najemnik zaatakował z lewej strony- tej demon nie miał jak ochronić. Wbił demonowi miecz w bok a potem skoczył i szybko pozbawił go głowy. Następnie prędko użył specjalnego magicznego wynalazku, który powoduje, że głowa demona nie znika w przeciwieństwie do jego krwi czy ciała.
Włożył głowę do worka i zawiązał na supeł. Potem przywiązał go do siodła swojej klaczy i owinął sobie zraniony bark kawałkiem starej koszuli, którą nosił ze sobą na takie wypadki jak te.
Nieco otępiały wsiadł na konia i ruszyli stępa w kierunku gospody.
Parę minut później spadł z konia i stracił przytomność.

3
Otworzył oczy i natychmiast poczuł ból w barku i z tyłu głowy. Gdy obraz widziany przez niego zaczął się wyostrzać, zamiast znanego krajobrazu lasów Casterii ujrzał twarz pięknej dziewczyny znajdującą się ledwie parę cali od jego.
-Nie mam pieniędzy, nie jestem na sprzedaż.- Powiedział szybko.
Chryste zemdlałem, ktoś mnie znalazł i chce mnie okraść. Na pewno. Już słyszałem takie historie. Albo gorzej. Chce zrobić ze mnie męską...
- Już się obudziłeś... Dzięki Bogu. Spałeś przez całe wczorajsze popołudnie, całą noc i pół dzisiejszego dnia. Nie martw się, nie chcę cię okraść ani robić z ciebie niewolnika. Złota mam dużo, a służących jeszcze więcej.- Odparła dziewczyna i odsunęła się od niego.
Keith gwałtownie usiadł i zaczął rozglądać się po otoczeniu. Zupełnie go nie rozpoznawał. Za to zauważył, że jego rana na barku została opatrzona. Podobnie jak te rany, których się nabawił kiedy spadł z konia.
-Gdzie jestem?
-W rezydencji Księcia Lasów Casterii, więc sama nazwa wskazuje na to, że znajdujemy się w lesie.
-Faktycznie, logiczne. Jednak powiedz mi proszę jak mnie znalazłaś?
-To nie ja cię znalazłam tylko moi...
Rozmowę przerwało nagłe otworzenie się drzwi i wtargnięcie do komnaty wysokiego mężczyzny, który dumnie dźwigał swoją koronę. Spojrzał na dziewczynę, która właśnie chciała zmienić Keithowi opatrunek i jego wyraz twarzy przybrał niemiły wyraz.
-Kyra, co ty tu robisz? Tyle razy ci mówiłem, żebyś nie zajmowała się każdym rannym, który się znajdzie w naszym zamku. Wyjdź proszę, chcę porozmawiać z naszym gościem sam na sam. Z tobą porozmawiam później.
-Dobrze ojcze.- Rzekła Kyra i ze spuszczonym wzrokiem wyszła z komnaty.
Kiedy księżniczka opuściła pomieszczenie, mężczyzna podjął rozmowę.
-Witaj w naszych skromnych progach. Czujesz się dobrze?
-Nawet bardzo. Dziękuję, ale możecie mi powiedzieć dlaczego mnie tak ugościliście?
-Miałeś szczęście, że akurat byłem na polowaniu. Mam miękkie serce i nie mogę patrzeć na cudze cierpienie dlatego cię wziąłem ze sobą. Tylko nie mów o tym nikomu, bo mogą tego użyć przeciwko mnie.
-A jaki jest prawdziwy powód, jeśli można spytać?
Książę zaśmiał się krótko.
-Przejrzałeś mnie. Na początku kazałem moim ludziom zajrzeć do twojego bardzo skromnego dobytku i znaleźliśmy głowę demona. Dziwnym zbiegiem okoliczności to ja dałem to zlecenie w pobliskiej gospodzie. W sumie to zaoszczędziłbym trochę pieniędzy gdybyś zginął, ale ja wolę załatwiać sprawy złotem niż mieczem.
-Naprawdę, wielki zbieg okoliczności Wasza Miłość. Jeszcze raz dziękuję za gościnę. Czy mogę jeszcze poprosić o niewielki posiłek dla mnie i mojego konia? Obiecuje, że zaraz potem upuszczę Waszą rezydencję.
-Ależ nie, nie! Właśnie chciałem cię poprosić, byś został z nami do jutra! Dziś są urodziny mojej starszej córki i z tego powodu wydawane jest wielkie przyjęcie. Będzie dużo jedzenia, tańce, pokazy. Oczywiście jesteś zaproszony.
-Czuję się zaszczycony Wasza Miłość. Chętnie skorzystam z waszego zaproszenia.
4
Noc była ciepła i gwieździsta. Północ już dawno minęła jednak dla Keitha i większości gości zabawa trwała w najlepsze. Stoły uginały się pod ciężarem pieczonego mięsa, egzotycznych owoców i dzbanów luksusowego wina, które co chwile były wymieniane przez służących. Wszędzie były porozstawiane wielkie pochodnie, a krzesła wokół stołów zastąpiły wygodne poduszki. Orkiestra grała nieprzerwanie, ale to nie oni byli główną atrakcją tego przyjęcia.
Gdy muzyka po przerwie znów zaczęła grać tylko zamiast zwykłych, skocznych biesiad wykonywała coś bardziej bitewnego, najemnik odwrócił głowę w stronę sceny, gdzie wcześniej była orkiestra. Jednak teraz zespół grał na trawie na lewo od podwyższenia, które teraz zajmowały cztery wielkie pochodnie, po jednej na każdy róg sceny. I pięć kobiet, które były ubrane tylko w sięgające kolan obcisłe spodnie i przepaski na piersi, a w dodatku były całe usmarowane błotem. W dłoniach trzymały po jednej pochodni. Najemnik, który siedział w pierwszym rzędzie ze zdumieniem uznał, że kobieta o najlepszym ciele stojąca najbardziej z przodu to Kyra.
Czas na główną atrakcję wieczoru.
Kobiety zaczęły tańczyć i jednocześnie bawić się ogniem. Ich biodra poruszały się płynnie i równo, a ich spojrzenia wywołały dreszcze u całej widowni. Dzierżyły pochodnie pewnie, w ogóle nie przejmując się żarem pochodni ani ich zdradliwymi płomieniami. Kyra wygięła plecy w tył i jednym wdechem wciągnęła płomień, by zaraz potem go gwałtownie wypluć.
Rozległy się głośne oklaski, jednak to jeszcze nie był koniec przedstawienia. Kobiety odrzuciły pochodnie i zeskoczyły ze sceny by wybrać sobie mężczyzn, którzy dokończą z nimi wojowniczy taniec. Niektóre pary skończą dzisiaj w łożu. Wybór księżniczki padł na Keitha. Zaczęli tańczyć, jednak to nie był zwykły taniec jaki się wykonuje na weselach. Księżniczka stała tyłem do najemnika, a on objął ją w pasie. Ich ciała balansowały w tym samym rytmie, ich twarze były tak blisko, że ich oddechy zaczęły się ze sobą mieszać. Ręce najemnika błądziły po ciele dziewczyny, a ona swoimi palcami przeczesywała jego włosy.
Wojownicza pieśń nagle się skończyła. Kyra ze smutkiem podziękowała mężcczyźnie za taniec i odeszła zostawiając go samego ze swoimi uczuciami.
Całą tą sytuację obserwował pewien jasnowłosy zbieg, który właśnie upatrzył sobie kolejną zdobycz.

5
Nadszedł następny dzień, czyli czas rozstania. Pomimo tego, że był tu tak krótko już zdążył przywiązać się do tego miejsca, a zwłaszcza do księżniczki. Jednak on przecież jest tylko najemnikiem, nie dość, że nie ma szans u księżniczki, to jeszcze nie może nawet przebywać w tej samej rezydencji co ona.
Nastało południe. Keith osiodłał swoją klacz i wyjechał z terenów należących do rezydencji.
Nagle usłyszał znajomy głos, który wykrzykiwał jego imię. Zatrzymał się i obrócił się za siebie.
Ku jego zaskoczeniu, to naprawdę była Kyra, która razem z dwoma swoimi służącymi próbowały go dogonić Zeskoczył z konia i poczekał na ich przybycie.
-Dobrze, że nie musiałam biec dłużej bo moje pantofelki wtedy by się kompletnie rozleciały!- Zawołała dziewczyna, która miała bardzo dobrą kondycję i nie dostała nawet zadyszki. Nie można było tego powiedzieć o jej służących, które ze zmęczenia musiały aż usiąść.
-Pani. Czym ja zawdzięczam nasze tak nagłe spotkanie? Czyżbym czegoś zapomniał?
-Daruj sobie te formalności Keith. Jestem Kyra. Dla ciebie jestem zwykłą dziewczyną a nie księżniczką Lasów. A tak na marginesie to tak, zapomniałeś. Swojej zapłaty. W imieniu księcia Lasów Casterii i całego poddanego ludu dziękujemy za unicestwienie demona. Przyjmij jako dowód wdzięczności ten oto woreczek z pieniędzmi.
-Przecież mieliśmy sobie darować formalności... Więc dlaczego dwa ostatnie zdania wypowiedziane przez ciebie brzmią tak oficjalnie?
Księżniczka zaśmiała się, a wkrótce i mężczzyna jej zawtórował. Oddalili się o paręnaście metrów dalej od służących i odtąd zaczęli rozmowę wyciszonymi głosami.
-Ojciec kazał mi to powiedzieć, więc spełniłam jego zachciankę. Szkoda, że już odchodzisz. Pamiętaj, że w mojej rezydencji zawsze będzie dla ciebie miejsce.
-Jeszcze tu wrócę, obiecuję. Ale do tego czasu proszę cię, przyjmij ten dar.- Ściągnął z palca sygnet i wręczył go dziewczynie- Jeśli będziesz naprawdę za mną stęskniona, to idź do gospody „Pod starym dębem" i pytaj o Azalie. To taka wysoka blondynka o długich włosach. Powiesz kim jesteś i pokażesz jej pierścień jako dowód. Ona powie ci, gdzie jestem albo powie mi, gdzie będziesz na mnie czekać.
Kyra uśmiechnęła się szeroko i włożyła pierścień do kieszeni. Następnie ściągnęła z szyi swój naszyjnik, którym była niebieska perła zawieszona na złotym łańcuszku.
-Skoro ty mi coś podarowałeś, to pozwól, że i ja ci coś dam. Tak żebyś o mnie pamiętał, dobrze?
-Nie zapomnę o tobie, obiecuję.
-Ja zawsze będę pamiętać o tobie.
Po tych słowach Kyra odwróciła się, a Keith odjechał.

Część druga
Kyra
1
Miesiąc później.
Kyra razem z młodszą siostrą wyruszyły na krótką przejażdżkę konną. Książę zgodził się by tym razem nie towarzyszyły im podczas wyprawy podstępne służki. Czyli jest okazja by zobaczyć się z Keithem. Księżniczka ufała swojej siostrze bezgranicznie i powiedziała jej wszystko co się wydarzyło pomiędzy nią a najemnikiem. Młodsza dziewczyna uznała, że to jest niezwykle romantyczne i Kyra musi koniecznie zobaczyć mężczyznę.
Wyruszyły wczesnym rankiem, a do gospody „Pod starym dębem" dotarły w południe. Zostawiły konie w stajni i weszły do środka w poszukiwaniu owej Azalie.
-Przepraszam, czy ty może jesteś Azalie?- Zapytała dziewczyna jedyną kobietę za barem, która odpowiadała opisowi podanemu przez najemnika.
-Tak, coś podać? Dla takich panienek mamy wino. Dobre. Może nie z Lynx, bo z lokalnej winiarni ale naprawdę smaczne.
-Właściwie to szukam Keitha, najemnika. Słyszałam od niego, że jesteś tak jakby jego szefową. Wiesz może gdzie on teraz jest? To bardzo ważne.
-A z kim mam przyjemność? Chłopaczek ma dużo wrogów i wiesz... Nie mogę zdradzać miejsca jego pobytu na prawo i lewo.
-Jestem Kyra. Keith powinien o mnie coś wspomnieć.- Powiedziała księżniczka i położyła pierścień na stół.
-Ach, to ty. Faktycznie, jesteś tak piękna jak o tobie mówił. Słuchaj, niestety dostał zlecenie, ale powinien niedługo wrócić. To miejsce nie jest raczej dobre na schadzki, wiesz... Dużo ludzi księcia. Idź nad jezioro, chyba wiesz gdzie ono jest, prawda? Wiesz? To dobrze. Zaopiekuję się twoją towarzyszką, nikt jej nie zgwałci, daję słowo. A teraz leć, jak się pojawi Keith to na pewno mu powiem gdzie jesteś.
Księżniczka serdecznie podziękowała i wybiegła z gospody.

2
Gdy dotarła nad jezioro było już późne popołudnie. Zbiornik ten, pomimo tego, że był naprawdę duży oficjalnie nie miał żadnej nazwy, jednak miejscowi nazwali go „Okiem lasu", ponieważ ze wszystkich stron otacza ciemny, nieprzenikniony bór Casterii.
Kyra dosyć się zmachała po galopie nad jezioro, więc postanowiła, że chłodna kąpiel dobrze jej zrobi. Rozebrała się do naga i powoli weszła do wody. Zanurkowała, a gdy się wynurzyła, ujrzała przed sobą Keitha, który uśmiechał się do niej i gestem ręki kazał jej się do siebie zbliżyć, co wykonała z przyjemnością.
Gdy tylko do niego podpłynęła, najemnik złożył na jej ustach gwałtowny, namiętny pocałunek. Księżniczka odwzajemniła go i objęła mężczyznę, wplatając palce w jego włosy i wpijając się w jego usta z jeszcze większą siłą. Nie przestawali się całować, a ręce Keitha zaczęły błądzić po jej nagim, zimnym od wody ciele. Potem przestał całować jej usta i zszedł niżej, do szyi i linii obojczyka. Kyra westchnęła i zamknęła oczy pragnąc by ten moment trwał wieczność.
Nagle dziewczyna poczuła, że pieszczoty zniknęły. Otworzyła oczy i zobaczyła, że obraz Keitha rozpada się na kilkaset kawałków.

Keith
1
Keith wszedł do gospody i zamówił sobie kufel piwa płacąc pieniędzmi, które były jego wynagrodzeniem za ostatnie zlecenie.
Jeśli bym przestał pić piwo, to byłby mnie stać na nowy płaszcz albo lepszą osełkę. Jednak co może bardziej ugasić pragnienie, zszargane nerwy i rozpaczliwą tęsknotę niż piwo? Gorzała. Ale gorzała jest jeszcze droższa, więc z dwojga złego piwo jest lepsze.
-Gołąbeczku!- Zawołała najemnika Azalie stojąca za barem. Wymachiwała przed nim pierścieniem, który dał Kyrze na pożegnanie. To może więc oznaczać tylko jedno.- Najbliższe jezioro. To, które zwą „Okiem Lasu". Nie martw się o piwo. Akurat to był darmowe.
Najemnik wyszedł z gospody. Jego twarz promieniała ze szczęścia.

Kyra
1
Kyra wyszła z wody dopiero wtedy, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. W jej głowie panował chaos. Jak to się stało, że on tak nagle zniknął?
Założyła halkę na mokre ciało i czekała. Po kilku minutach wstała i postanowiła się trochę przespacerować.
Nagle otoczyło ją pięciu jeźdźców. Zdezorientowana próbowała uprzejmie się wydostać, jednak skończyło się to tym, że jeden z nich zeskoczył z konia i uderzył ją w twarz z taką siłą, że upadła na ziemię. Po tym pozostali jeźdźcy również zeskoczyli z koni i zaczęli się do niej niebezpiecznie zbliżać.
Dziewczyna krzyknęła i próbowała uciekać, jednak dwóch z nich złapało ją za ręce i nogi uniemożliwiając to. Podszedł do niej jeden z pozostałych jeźdźców- wysoki blondyn o oczach zimnych jak stal, którą miał przytwierdzoną do pasa. Szybkim ruchem włożył jej rękę między nogi. Kyra krzyknęła i zaczęła się jeszcze bardziej rzucać jednak żelazny uścisk ramion zbirów stał się jakimś cudem jeszcze mocniejszy. Po momencie mężczyzna wyciągnął rękę spod jej halki.
-Iluzja zadziałała. Jest gotowa jak dziwka w burdelu.- Rzekł stalowooki uśmiechając się szyderczo.
Po tych słowach księżniczka już wszystko zrozumiała. Zaczęła jeszcze głośniej krzyczeć i walczyć o swoje życie i cnotę.
-Proszę, nie! Jestem naprawdę bogata, zapłacę wam ile tylko zechcecie, ale puśćcie mnie! Proszę! Puśćcie mnie teraz! Zostawcie mnie!
-Przykro mi księżniczko ale mnie to nie interesuje- Rzekł blondyn, prawdopodobnie przywódca grupy- Twoja cipka jest sto razy bardziej warta od twych włości. A wiesz co mnie jeszcze bardziej nakręca? Fakt, że ty tego nie chcesz i dopiekę tym samym facetowi, którego nie lubię.
-Ej, my też ją chcemy wziąć!- Krzyknął obleśny grubas, członek grupy.
-Jak spróbujesz ją chociaż dotknąć, to wbiję ci włócznię w dupę. Jest za piękna, za bogata i za wysoko urodzona dla ciebie, szmaciarzu- Odparł stalowooki, a potem zwrócił się do reszty swojej grupy- Rozbierzcie ją, rzućcie na pieniek i trzymajcie kiedy będę ją gwałcił.
Mężczyźni podeszli do niej i dwoma szybkimi ruchami rozerwali halkę, którą miała na sobie. Pod nią była naga. Kyra wciąż płakała, rzucała się i błagała o przebaczenie, jednak oni byli głusi na jej prośby. Brutalnie położyli ją na pieńku o metrowej średnicy twarzą do dołu.
Przywódca grupy wszedł w nią i tym samym pozbawić ją cnoty. Dziewczyna krzyknęła głośno, jednak potem nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Łzy już dawno wyschły, a kończyny były zbyt obolałe na kolejne próby uwolnienia się i zaprzestania tej gehenny.
Dziewczya myślała, że trwa to całe wieki. Ból i wzrok pełen ohydnego pożądania tych pozostałych mężczyzn... Na szczęście nie widziała twarzy tego, który był w niej. Chociaż go słyszała. Pojedyncze stęknięcia pełne ekstazy, której ona nie podzielała.
Zawsze myślała, że to jest wspaniałe uczucie, którym powinno się dzielić z osobą, którą się kocha, że ten pierwszy raz powinien się zdarzyć dopiero podczas nocy poślubnej z dopiero co poślubionym mężczyzną, z którym się potem jest szczęśliwym i któremu rodzi się dzieci.
Dopiero teraz zrozumiała jaka była głupia.
W końcu on skończył głośnym stęknięciem i mocniejszym pchnięciem. Kyra krzyknęła, ale z bólu i odrazy a nie z rozkoszy.
Potem wymierzył jej kilka policzków i razem z wspólnikami odjechali galopem, najwidoczniej czymś przestraszeni. Usłyszała brzęczenie stali i krzyk agonii. Nie był jej dane ujrzeć kto krzyczał ani kto przybył, gdyż wtedy jej oczy przysłoniła mgła ciemności.

Keith
1
To, co zobaczył gdy dotarł nad jezioro było najpotworniejszą i najboleśniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek ujrzał. A przecież widział tyle makabrycznych rzeczy... Zmasakrowane zwłoki, śmierć matki czy chłopaka po torturach. Jednak żaden z tych widoków tak bardzo nie zhańbił zarówno jego, jak i osoby, którą kochał.
Zareagował błyskawicznie. Wyciągnął miecz i zabił najbliższego jeźdźca zanim on zdążył się zorientować. Pozostali uciekli w popłochu zostawiając na ziemi Kyrę. Nieprzytomną, zakrwawioną, pobitą. I z pewnością zgwałconą.
Z jego gardła wydobył się pojedynczy szloch będący oznaką bezradności i żalu. Ściągnął swój długi płaszcz i owinął nim ciało swojej ukochanej. Wiedział, że żyje; czuł jej krótki, urywany oddech i szybkie bicie serca. Wziął ją na ręce i najszybciej jak tylko mógł wsiadł na swoją klacz.
Akurat wtedy musiała rozpętać się burza. Deszcz lał strumieniami, jakby niebo opłakiwało dziewczynę, a pioruny, które rozświetlały niebo były furią najemnika.
Keith jechał cwałem, jednocześnie skupiając się na drodze i na bezpieczeństwie swojej miłości, która bezwładnie leżała przerzucona przez konia, częściowo w objęciach najemnika.
Azalie, gdzie jest twoja cholerna gospoda? Czemu wydaje mi się, że to jest tak daleko? Boże, pomocy. Uratuj Kyrę i pozwól mi się zemścić na jej oprawcach.

2
Otworzył drzwi wpuszczając deszcz do gospody. Wszyscy goście, choć było ich niewielu zwrócili na niego uwagę. Przemoczony, z księżniczką na rękach zawołał głośno Azalie, która zaprowadziła go do jednego z wolnych pokoi gospody. Ułożyli dziewczynę na łóżku i ich spojrzenia się spotkały. Ze strony blondynki- współczucie, a ze strony Keitha- rozpacz i gniew.
Właścicielka gospody szybko zeszła na dół a po chwili wróciła z gorącym napojem, który bezzwłocznie podała nieprzytomnej dziewczynie do ust. Kyra wypiła napar, choć nie otworzyła oczu.
-Dałam jej zioła usypiające. Będzie spać, kiedy będę ją opatrywać. W niektórych miejscach byłoby to dla niej zbyt bolesne- Wyjaśniła dziewczyna, a potem rozpoczęła proces oczyszczania i opatrywania jej ran.
Na początku razem delikatnie włożyli ją do drewnianej balii pełnej gorącej wody. Umyli ją a potem przenieśli z powrotem na łóżko. Azalie zabandażowała poważniejsze rozcięcia, nałożyła specjalną maść na połamane paznokcie, z których wciąż leciała krew i kazała najemnikowi trzymać chłodzący okład na jej policzkach, które od bicia strasznie spuchły i nabrały fioletowej barwy. W tym czasie bandażowała całą wewnętrzną stronę ud, które były tak poranione, że przypominały jedną wielką krwawą ranę. Zajrzała nawet pomiędzy jej nogi jednak tam nic nie mogła już zrobić. Potem zabandażowała cały jej tułów kiedy okazało się, że dziewczyna ma połamane trzy żebra. Upewniwszy się, że Kyrze nic nie zagraża, z pomocą najemnika ubrała księżniczkę w krótką, białą koszulę nocną wyciągniętą z szafy właścicielki gospody.
-Już nic więcej nie mogę zrobić. Reszta zależy od niej samej. Tylko pamiętaj Keith, że prawdopodobnie Kyra przez długi czas będzie odczuwała skutki gwałtu, nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Trzeba będzie ją wspierać bo inaczej już nigdy nie będzie taka jak wcześniej.
-Wiem. Jednak to, co jej zrobili nie dotyczy jednak tylko jej ale odbiło się także i na mnie. Nie zostawię tak tego. Oni nie będą dalej czuć się bezkarnie. Zemszczę się za pozbawienie jej honoru, szczęścia oraz cnoty. Nie wiem jeszcze co im zrobię ale będą cierpieć o wiele bardziej niż cierpiała ona.
-Porozmawiaj o tym jeszcze z Kyrą jak będzie czuła się lepiej. Na pewno ci pomoże ich schwytać. Teraz jednak bądź przy niej, aktualnie ona potrzebuje bardziej twojego wsparcia niż głów jej oprawców.
-Nie opuszczę jej, przysięgam.
Nagle Keith i Azalie usłyszeli cichy jęk wydobywający się z ust księżniczką. Dziewczyna niepewnie otworzyła oczy a następnie rozejrzała się po pomieszczeniu.
-Gdzie ja jestem?- Zapytała drżącym głosem.
-Cii, jesteś w pokoju znajdującym się nad gospodą Azalie. Już nic ci nie grozi, śpij spokojnie najdroższa.
Jej zielone oczy zaszły łzami.
-To jednak nie był sen, nie sen... Byłam pewna, że to koszmar, a to się zdarzyło. Boże, co ja teraz zrobię? Co teraz?!- Dopadła ją histeria.
Keith delikatnie ujął dłoń płaczącej dziewczyny i wycałował wszystkie palce.
-Wszystko będzie dobrze, teraz śpij spokojnie, wszystko się ułoży.
-Nie ułoży się dopóki on żyje. Zrobił to tylko jeden, reszta mu pomagała mnie trzymać. Miał stalowoszare oczy, tylko tyle pamiętam. Zabij go, proszę!
Polowanie się rozpoczęło.

Część trzecia
Keith
1
Trzy miesiące później.
Opuszczona chata w środku nieprzeniknionego lasu Casterii. Kryjówka szajki gwałcicieli. Keith nareszcie ją znalazł, po trzech miesiącach poszukiwań, podczas których zdobył wystarczająco wiele informacji by znienawidzić ich jeszcze bardziej.
Godzinę temu najemnik w końcu dopadł ową grupę, która właśnie wybierała się na poszukiwania kolejnej ofiary. Zgwałciliby ją, obrabowali a na końcu może by nawet zabili. Unieszkodliwił ich szybkimi i precyzyjnymi strzałami z łuku w ramię, po jednym na każdego. Jednak strzały te były niezwykłe, gdyż były one niewielkiego wzrostu, a Keith nasączył ich groty w substancji usypiającej, która zadziałała błyskawicznie. Gdy mężczyźni padli nieprzytomni na ziemię, najemnik zaciągnął ich do chaty, rozebrał do naga i przywiązał każdą kończynę do kołków, które przymocował do ściany.
Teraz najemnik rozsiadł się przy biurku, kładąc nogi na blacie. Im dłużej czekał tym jego gniew stawał się większy. Uśmiechnął się i wyciągnął ze swojej sakwy cygaro, które trzymał specjalnie na tę okazję. Zapalił je i zaciągnął się głęboko co spowodowało serię niekontrolowanego kaszlu. Szybko się rozejrzał czy czasem aby nikt się nie obudził i nie zauważył tej żenującej sceny. Na szczęście zbrodniarze wciąż spali, choć trochę trzęśli się z zimna, bo przecież byli nadzy a jedynymi źródłami ciepła byli zapalone cygaro i gorący gniew ich przyszłego kata.
Mężczyzna zaciągnął się po raz kolejny tym razem bardziej uważając. Wypuścił dym z ust delektując się każdą zarówno upływająca jak i nadchodzącą sekundą.
Jeszcze trochę... Jeszcze tylko chwila i rozpocznę początek zemsty. Początek, lecz nie koniec. Przywódcy, głównego winowajcy o stalowych oczach tu nie ma. Jednak ja go znajdę. Przecież ci idioci na pewno wiedzą, gdzie on jest.
W końcu pierwsza osoba zaczęła się wybudzać. Mężczyzna otworzył oczy i pierwszą rzecz, jaką zobaczył był Keith palący cygaro uśmiechającego się w taki sposób, że po jego ciele przeszły ciarki. Próbował ruszyć kończynami, jednak okazało się, że ma je związane. Spojrzał w dół i odkrył, że jest nagi. Obrócił głowę i spostrzegł swoich towarzyszy, którzy byli w takiej samej sytuacji jak on. Role w końcu się odwróciły. Już nie był oprawcą, którego krzyki gwałconych kobiet były muzyką dla jego uszu. Stał się ofiarą i błagał cicho Boga by dał mu odwagę i zesłał na niego jakiś cud.
-Bóg ci nie pomoże. Bo wiesz... Bóg bardzo rzadko komuś pomaga a jak już to robi, to udziela pomocy tylko dobrym osobom. A czy ty, złodzieju, morderco i gwałcicielu jesteś dobrą osobą? Uważasz się za taką?- Rzekł Keith i po raz kolejny zaciągnął się cygarem. Cała izba cuchnęła zapachem dymu.
Kiedy nie usłyszał żadnej odpowiedzi, najemnik zgasił cygaro i szybko podszedł do modlącego się przed chwilą mężczyzny. Stanął z nim twarzą w twarz i spojrzał swojej ofierze w oczy, był to wzrok błagającego o litość, której nie otrzyma.
-Zadałem pytanie! Uważasz się za osobę dobrą czy nie?!- Krzyknął gwałcicielowi w twarz pozwalając by drobinki śliny tryskały na policzki ofiary.
-Nie! Nie uważam się za osobę dobrą!
-I bardzo, kurwa dobrze! Bo jakbyś odpowiedział inaczej to musiałbym cię ukarać za kłamstwo. To, czy przeżyjesz zależy teraz tylko i wyłącznie ode mnie, więc radziłbym ci odpowiadać na moje pytania szybko i zwięźle. A, i wiadomo, masz mówić prawdę. Będę wiedział kiedy kłamiesz. A jak skłamiesz, to zginiesz, rozumiemy się?
Mężczyzna skinął głową w odpowiedzi.
-Rozumiemy się czy nie?! Nie usłyszałem odpowiedzi!
-Tak!
-Dobrze, więc zacznijmy przesłuchanie... Czy waszym przywódcą jest blondyn o stalowoszarych oczach, Darron?
-Nic nie wiem.
-Tak się nie będziemy bawić. Skoro teraz mi nie chcesz odpowiedzieć, to zobaczymy co powiesz jak pozbawię cię tego i owego...
Mężczyzna zaczął drżeć ale nie powiedział ani słowa. Keith wyciągnął z kieszeni mały nożyk i zaczął wkładać go pod paznokcie zbrodniarza. Rozległ się krzyk bólu, kiedy najemnik odrywał każdy paznokieć, raz za razem, a robił to powolutku by dłużej nacieszyć się bólem swojej ofiary. Gdy pozbawił gwałciciela paznokci u jednej ręki schował scyzoryk i spojrzał w oczy nagiemu mężczyźnie.
-Powtarzam pytanie. Czy waszym przywódcą jest blondyn o stalowoszarych oczach, Darron?
Tym razem mężczyzna tylko zacisnął usta. Keith głęboko westchnął i zaczął zrywać paznokcie z palców u kolejnej ręki, a kiedy to robił to uśmiechał się niczym diabeł.
Rozległ się kolejny wrzask bólu.
-Przestań!- Krzyknął inny zbrodniarz, który zdążył już się wybudzić.
Keith zareagował błyskawicznie. Podszedł do drugiego i wymierzył mu mocny prawy sierpowy, który na pewno by zwalił z nóg ofiarę gdyby nie to, że wszystkie jego kończyny były przywiązane do ściany. Mężczyzna bezwładnie zawisł i wypluł cztery zęby.
-Przez was Kyra straciła dwa zęby, miała połamane paznokcie do krwi i trzy żebra! Oddam wam z nawiązką to, co żeście jej zrobili!- Krzyknął Keith pogrążony w furii i z całej siły kopnął ostatniego z więźniów w żebra aż ten zawył z bólu.
-Jeszcze druga strona!- Po tych słowach najemnik kopnął po raz drugi. Rozległ się trzask i kolejny okrzyk bólu.
-Teraz widzicie, że nie żartuję! Odpowiadajcie na moje pytania albo zginiecie, wasz wybór.
Więźniowie spojrzeli na siebie i naradzali się bez słów. W końcu ten, któremu Keith wyrwał paznokcie:
-Tak, to on.
Na twarzy Keitha zawitał uśmiech triumfu.
-Czyli mówisz mi, że Darron, ten Darron, który był oficjalnie skazany na śmierć za kradzież wina a nieoficjalnie za zgwałcenie najstarszej córki króla Casterii? Ten Darron, który cudem uciekł i szukają go w całym kraju i połowie Albionu? Ten stalowooki Darron jest waszym przywódcą?! Czy to on zgwałcił Kyrę, tę dziewczynę, którą dorwaliście nad Okiem Lasu?!- Keith z każdym następnym pytaniem podnosił głos.
Kolejna odpowiedź twierdząca.
-Gdzie on jest?! Gdzie jest Darron?!
-Wyjechał wczoraj rano spotkać się z kupcami. Mamy mnóstwo damskich cennych bibelotów ale nie mamy złota. Szef powiedział, że jak wszystko sprzeda to wróci.
-Jak osoba, która jest poszukiwana królewskim listem gończym mogła spokojnie pojechać do miasta i handlować klejnotami?!
Wtedy z ust tego, któremu najemnik wybił zęby wydobył się złowieszczy śmiech, który bardziej przypominał rechot.
-On nie jest zwyczajny! Potrafi używać magii! Nakłada iluzję z taką wprawą, że nigdy się nie zorientujesz, czy to prawdziwy on czy tylko iluzja! Jak my zginiemy, to Darron z pewnością pośle cię do grobu!
Keith trzęsąc się ze złości podszedł do biurka, na którym leżała jego sakwa i wyciągnął z niej sztylet. Podszedł do więźnia i przyłożył sztylet do jego przyrodzenia.
-A, zapomniałem powiedzieć jeszcze o jednej sprawie. Mianowicie rozmawiałem z kobietami, które zgwałciliście i wszystkie miały do mnie jedną, tą samą prośbę. Prosiły abym odciął wam wasze ptaszki, którym pozwoliliście za dużo.
Wtedy mężczyźni zaczęli wyć w niebogłosy.
Zabawne. Nie wyli tak kiedy odrywałem im paznokcie, łamałem zęby czy kopałem w żebra. Ale kiedy tylko powiedziałem, że mam zamiar pozbawić ich członków, to przerazili się ogromnie. Chyba właśnie tam mają swoje mózgi. Zresztą zaraz to sprawdzę.
Mężczyzna powolutku odcinał członka pierwszego z nich, napawał się chwilą częściowego zwycięstwa. Przeraźliwy krzyk nie ustępował. Podobnie było z pozostałymi dwoma. Następnie, wziął każdego członek, pozamieniał je, włożył każdemu do ust a potem związał je liną by nie mogli ich wypluć.
-Teraz, kiedy mam upragnione informacje możemy się pożegnać. Możecie umrzeć na dwa sposoby: albo się wykrwawicie, albo udusicie przez cudze ptaszki. Wy sobie tutaj czekajcie na śmierć, bo przykro mi ale nie będę wam towarzyszył do samego końca. Żegnajcie!
Po tych słowach Keith odszedł a pierwszy z mężczyzn stracił przytomność.

Kyra
1
-Jak mogłaś mi to zrobić?! No jak?!- Pytała a raczej krzyczała Kyra do siostry, którą widziała pierwszy raz od trzech miesięcy. Pierwszy raz od dnia, w którym „to" się stało. Dzień, który odmienił jej życie. Dzień, który ją zniszczył, pozbawił godności i szans na szczęśliwe życie. Stara się o nim zapomnieć ale niestety się nie da. Po tym nie ma już odwrotu.
Siostra przyszła do niej dopiero po trzech miesiącach. Z obstawą. Po wielu listach powiedziała w końcu dziewczynie w twarz, że nie może ona powrócić do domu i została wydziedziczona.
-Gdybyś nie chodziła na schadzki z jakimś podrzędnym najemnikiem, gdybyś nie traciła z nim dziewictwa i gdybyś była rozsądna nie byłoby tej rozmowy a ty byś leżała na sofie w naszym pałacu, ubrana w suknię z jedwabiu i piłabyś kieliszek wina z archipelagu Lynx. A ty to wszystko straciłaś. Za głupotę się płaci.
-Głupotę?! Czy ty słyszysz co ty mówisz?! Może i Keith to najemnik, może i planowałam z nim schadzkę, może i go kocham ale powiem ci to po raz setny- to nie on pozbawił mnie dziewictwa, zgwałcono mnie, rozumiesz?! A ty jesteś moją siostrą i powinnaś mi pomóc zamiast odwracać się ode mnie.
-Takie kłamstwa to możesz sobie wmawiać temu zabójcy, nie mnie. Widziałam jak na niego patrzysz, słuchałam tego, jak o nim mówisz. Wiedziałam, że jesteś w nim zakochana...
-To dlaczego mnie nie powstrzymałaś? Bo tak planowałaś od samego początku, tak? Przez siedemnaście lat byłaś młodszą córką, nie miałabyś takiego posagu jak mój, nie poślubiłabyś tak dobrej partii jak ja... Jesteś podłą, zazdrosną żmiją. Potrzebuję pomocy a ty mnie wystawiłaś. Wiesz co? Wiem o twojej zazdrości już od dawna. Zanim tutaj przyszłaś to chciałam się wyrzec wszelkich tytułów byleby tylko wrócić do domu. Ale to już nie będzie potrzebne. Masz to, czego chciałaś. Ty teraz będziesz grać pierwsze skrzypce. Idź stąd. Nie chcę cię więcej widzieć.
Po tych słowach siostra Kyry i jej straż wyszli zostawiając ją samą z Azalie.
-Mogłam się domyśleć. Po co ja jej mówiłam o Keithu? Jestem taka głupia. Przez moją głupotę cierpię ja, Keith i jeszcze ty. Przepraszam cię, Azalie, naprawdę cię przepraszam.
-Nic się nie stało ptaszynko. To nie twoja wina. Ten, który jest winny zostanie osądzony. Uwierz w Keitha. Co jak co, ale walczyć to on potrafi. Wszystko będzie dobrze.
Dziewczyna uśmiechnęła się. A potem rozpłakała się chowając twarz w poduszkę.

Keith
Dwa miesiące później. Kwietniowe południe. Jak na kapryśny klimat Casterii to był wyjątkowo pogodny dzień. Idealny na walkę na śmierć i życie.
Darron stał spokojnie pośród polnych kwiatów i czekał na pierwszy ruch przeciwnika stojącego naprzeciwko niego.
Najemnik aż się gotował ze złości. Każda komórka jego ciała domagała się walki. Źrenice były rozszerzone od przypływu adrenaliny. Jego dłoń automatycznie powędrowała do rękojeści miecza i mocno ją zacisnęła. W końcu go znalazł. W końcu ma okazję by pomścić honor ukochanej.
Najemnik zaatakował bez żadnego ostrzeżenia. Zamachnął się mieczem używając do tego całej swojej siły. Darron tanecznym krokiem uniknął jego ciosu i wykonał kontratak celując w bok przeciwnika. Keith odbił cięcie swoim mieczem. Przez kilkadziesiąt minut wymieniali się ciosami i unikami czekając tylko aż któryś z nich w końcu popełni błąd.
Byli już zmęczeni. Ich ruchy stały się wolniejsze a pot zalał im oczy, które były przysnute czerwoną mgiełką żądzy krwi. W końcu Darron się zawahał a Keith to wykorzystał. Wykonał śmiertelny cios jednak przeciwnik wykonał rozpaczliwy unik i został tylko głęboko zraniony w ramię. Trysnęła krew a najemnik w końcu uwierzył, że może wygrać...
...Jednak nagle przed oczami stanęła mu Kyra. Długie brązowe włosy powiewały na wietrze i wyciągnęła do niego rękę. Mężczyzna stał sparaliżowany tym widokiem pragnąć tylko widzieć go już zawsze.
I wtedy miecz Darrona przebił serce mężczyzny na wylot.

Kyra
Leżała w łóżku. Przez ostatnie pięć miesięcy to praktycznie jedyne co robiła. Czuła się z tym źle, bo nadużywała gościnności właścicielki gospody, ale nie miała gdzie się podziać. Zresztą Azalie i Keith kazali jej tu zostać więc została. Uznała, że nie warto się sprzeciwiać, nie warto walczyć. Jej najważniejsza walka była pół roku temu i ją przegrała. Jej życie zostało zniszczone i tylko najemnik wierzy, że mogą jeszcze żyć normalnie.
Ale nie mogą. Kyra uświadomiła sobie to wczoraj, kiedy wyczuła pierwsze ruchy swojego nienarodzonego dziecka. Owocu gwałtu. Bękarta człowieka, który zniszczył jej życie.
Wiedziała, że jest w ciąży ale nikomu o tym nie powiedziała. Sama nie chciała w to wierzyć. Ale przez te delikatne kopnięcia, które teraz czuje nie może się dalej oszukiwać. Cała bańka ochronna utworzona z jej własnych kłamstw została właśnie przebita. Ta rzeczywistość jest jeszcze gorsza niż była wcześniej.
Postanowiła, że to dziecko nie może się narodzić nawet kosztem jej własnego życia. Żyć bez dziecka albo nie żyć wcale.
Nie kochała go, nie ekscytowała się tym, że niedługo zostanie matką. Kyra przez chwilę próbowała zaakceptować fakt, że będzie miała dziecko ale to się jej nie udało. Nie kochała, nie kocha i nigdy go nie pokocha. Nie będzie darzyć miłością dziecka, które spłodził mężczyzna, który ją zgwałcił. Nie będzie go wychowywać, nie ma takiej opcji.
Uznała, że ten płód nie ma nawet prawa do tego, aby się narodził. Jednak ma wyrzuty sumienia, że tak myśli.
Długo się wahała, ale w końcu popełniła decyzję.
Wyciągnęła spod poduszki długi nóż, który ukradła z kuchni wczoraj wieczorem. Wstała z łóżka i podeszła do dużego lustra, by jeszcze raz spojrzeć na swój zaokrąglony brzuch. Nie zniesie tego, nie wytrzyma dłużej.
Usiadła na zimnej podłodze i wyciągnęła lewą rękę. Zaczęła podcinać sobie żyły- jedno cięcie po drugim. Bolało jak diabli, Kyra musiała przegryźć rąbek swojej koszuli by nie krzyczeć z bólu.
Kiedy było po wszystkim, cała podłoga była śliska od krwi.
Dziewczyna dała radę jeszcze wstać. Odwróciła się do lustra.
Przepraszam, Keith. Musiałam...
I wtedy użyła całej siły jaka jej pozostała by wbić sobie nóż w brzuch by raz na zawsze pozbyć się piętna, które wypaliła na niej przeszłość.

Epilog
Darron

Krew już dawno przeciekła przez opatrunek. Od jej utraty Darron czuł, że zaraz zemdleje. Musi znaleźć pomoc. I to szybko.
Pomimo strasznej rany na ręce to był szczęśliwy. Iluzja zadziałała i udało mu się zabić Keitha. Ta rana to naprawdę nic wielkiego. Ważne jest to, że w końcu czuł się bezpieczny, bo po tym, jak najemnik torturował i zabił jego towarzyszy to nie mógł spać spokojnie.
W końcu dotarł do jakiejś gospody. Ostrożnie zsiadł z konia i chwiejnym krokiem wszedł do środka. Tam powitała go sympatyczna blondynka, która skrzywiła się na widok jego rany.
-Skarbie, proszę pomóż mi. Jestem strasznie ranny. Jak mnie opatrzysz, dasz jakąś strawę i miejsce do spania to będę bardzo wdzięczny. I zapłacę. Nie tylko pieniędzmi.
Pokazał dziewczynie pewną rzecz, którą zerwał z ciała Keitha- niebieską perłę na złotym łańcuszku. Blondynka jak go zobaczyła to otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
-Podoba ci się? Będzie twój jak zrobisz to, o co cię poproszę. A, i przydałby się buziak.
-Widzę, że nawet teraz poczucie humoru cię nie opuszcza.- Odparła dziewczyna a potem wyciągnęła do niego rękę- Chodź na górę. Tam nikt nie będzie nam przeszkadzał.
Darron uśmiechnął się szelmowsko i dał się zaprowadzić po schodach prowadzących na pierwsze piętro. Wszedł za dziewczyną do pokoju i od razu położył się na łóżku czekając na to, aż go opatrzy. Albo pocałuje. W sumie to bardziej chciał, aby nastąpiło to drugie. Ręka może jeszcze poczekać.
Nie musiał długo czekać. Blondynka usiadła na nim okrakiem i złożyła na jego ustach długi pocałunek.
-Skąd masz ten naszyjnik?
-Zabiłem takiego jednego kolesia, który na mnie polował. Długa historia. Na szczęście już wszystko jest w porządku. Rozpuść włosy skarbie, wolę kiedy dziewczyna ma...
Nie dokończył, bowbiła mu nóż w brzuch po samą rękojeść. Na jednym ciosie nie poprzestała. Dźgała, dźgała dopóki nie dostała zadyszki.
-Za Kyrę, za Keitha, za wszystkie dziewczyny, którym to zrobiłeś, pierdolony potworze!
Po tych słowach skończyła. Zeszła z niego i usiadła na podłodze koło łóżka. Wypuściła nóż z ręki i wzięła w dłonie naszyjnik Keitha. Wtedy dopiero pozwoliła sobie na płacz.

Kyra
Stała na zielonym wzgórzu. Delikatny powiew wiatru muskał jej skórę. Była zdezorientowana.
Gdzie ja jestem?
Pomacała swój brzuch ale on okazał się płaski. Nie było także ran po cięciach.
Czy ja umarłam?
Rozejrzała się. Zielone wzgórza, błękitne niebo. Nic więcej.
Ja umarłam.
Wtedy usłyszała jak ktoś woła jej imię. Odwróciła się i zobaczyła Keitha biegnącego w jej stronę. Ona również zaczęła biec by jak najszybciej znaleźć się w jego ramionach.
Gdy tylko ich drogi się spotkały to wtuliła się w niego chcąc poczuć jego zapach. Potem uniosła głowę i ich usta złączyły się w pocałunku.
Nigdy nie była tak szczęśliwa.

Azalie
„Keith i Kyra
Połączeni ze sobą dopiero po śmierci"

Taki był napis na ich wspólnym nagrobku. Azalie zorganizowała cały pogrzeb, powiadomiła kogo trzeba jednak i tak przyszło bardzo mało osób. Tylko kilku przyjaciół Keitha z gospody i parę koleżanek Kyry z czasów gdy była księżniczką. Siostra ani rodzice nie przyszli.
Azalie stała samotnie nad grobem swoich przyjaciół, których pochowała zaledwie tydzień temu. Zginęli w ten sam dzień. On został zabity przez osobę, którą on sam chciał zabić a Kyra popełniła samobójstwo zabierając też do grobu swoje nienarodzone dziecko.
Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni łańcuszek z niebieska perłą i powiesiła go na pomniku. Potem zrobiła coś, co ukrywała przed wszystkimi dla ich dobra- użyła magii. Za jej pomocą przytwierdziła na stałe łańcuszek do pomnika.
Wiatr zawiał mocniej. W tym momencie Azalie uznała, że już nie może się ukrywać w cudzym ciele. To trwało za długo.
Nad grobem nie stała już blondynka o sympatycznym wyrazie twarzy ale wysoka brunetka o kocich niebieskich oczach.
-Do widzenia. Już raczej was nie odwiedzę- Powiedziała i zmieniła się w sokoła by odlecieć jak najdalej stąd...


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania