Rezultaty wyszukiwania dla: Niezwykłe
Badaczka mitycznych bestii
Niezwykłe zwierzęta, niewyobrażalne potwory, ale też zachwycające istoty. Fantastyka dała nam całe mnóstwo stworzeń, które nie tylko ubarwiają opowieść, ale też nadają jej drugiego dna. Nie tylko Wiedźmin stawia im czoła. Również Badaczka ma na ich temat co nieco do powiedzenia.
Ruszamy w drogę, która nie zawsze będzie łatwa. Zadaniem Badaczki jest troska o magiczne stworzenia, ale jeśli zagrażają one ludziom… nie ma wyboru. To trudna misja, ale ktoś musi ją wykonać. Inaczej… poleje się krew. Jednak decyzja o tym, kto ma rację, nie zawsze będzie łatwa. Mityczne stworzenia to coś więcej niż kły i pazury. Czy Badaczka zawsze będzie w stanie zachować się obiektywnie?
Już od samego początku zachwyciła mnie kreacja świata! Fantastyka ma w sobie „to coś”, a „Badaczce” zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się magia. Jednak o ile w większości książek smoki czy inne istoty traktowane są jednoznacznie jako zło wcielone, tym razem otrzymujemy inną perspektywę. I bez obawy ani przez chwilę nie będzie to tendencyjny punkt widzenia. Badaczka każe nam spojrzeć na wszystko zarówno oczami ludzi, jak i tytułowych bestii.
Podobał mi się również sposób prowadzenia narracji, na samym początku możemy się czuć lekko zagubieniu. Dopiero wraz z rozwojem fabuły poznajemy świat i zasady nim rządzące. Całość podzielona została na rozdziały, a każdy z nich opowiada odrębną historię i wnosi dodatkowe informacje. Z dużym zainteresowaniem śledziłam rozwój wydarzeń.
Na uznanie zasługuje też lekko melancholijny, zmuszający do refleksji klimat. Nasza bohaterka ma ciekawy charakter, jest jednocześnie bardzo wrażliwa, ale też zdystansowana. Jej relacja z otoczeniem dodatkowo podkreśla rozdźwięk, między światem ludzi a magicznych istot.
Na końcu warto też wspomnieć o pięknej kresce. Uwielbiam tę grafikę! Jest magiczna, pełna czaru, delikatności, ale też wyrazistości. Świetnie oddaje nastrój opowieści i zwielokrotnia jej przekaz. „Badaczkę” dodaję na półkę moich ulubionych mang!
Królestwo Mostu
A gdybyście tak zakochali się w tej jednej osobie, którą przysięgaliście zniszczyć?
Gdy książki spod pióra jakiegoś pisarza wywrą na mnie niezwykle pozytywne wrażenie, oczywistą koleją rzeczy wydaje mi się sięgnięcie po kolejne powieści Autora. Taką właśnie pisarką jest dla mnie Danielle L. Jensen, której twórczość pokochałam od pierwszej do ostatniej strony każdej z jej przetłumaczonych na język polski książek. Czy również świeżo wydany w Polsce tytuł „Królestwo mostu” wywarł na mnie tak pozytywne wrażenie?
Księżniczka Lara jest jedną z wielu córek sadystycznego ojca, który lubuje się w prowadzeniu wojen. Jego celem jest zniszczenie sąsiedniej krainy o nazwie Ithicana, która dzięki niesamowitej konstrukcji rozciągającego się nad wyspami Mostu, kontroluje handel między sąsiednimi królestwami. By wygrać wojnę, zgadza się na warunku pokojowego traktatu, a jednym z nich jest wydanie córki za mąż, za króla Ithicany. Lara jednak nie jest zwyczajną, dobrze wychowaną panienką z królewskiego dworu. To świetnie wyszkolona wojowniczka i doskonały szpieg. Jedyna szansa, by obalić Ithicanę i wygrać niemożliwą do wygrania wojnę. Tylko czy dziewczyna nie zawiedzie ojca i swojego królestwa, gdy powoli zaczyna darzyć swojego męża coraz cieplejszymi uczuciami?
Kocham czytać książki i czytam ich naprawdę wiele, ale mianem porywającej lektury mogę określić najwyżej jedną na pięćdziesiąt przeczytanych powieści. Danielle L. Jensen ma jednak niepodważalny talent i każdy tytuł spod jej pióra zasługuje właśnie na to miano. „Królestwo mostu” to doskonale napisana, porywająca książka, od której stron nie sposób się oderwać.
Zawsze podziwiałam pisarzy, którzy potrafią malować słowem. Tym razem jednak Autorka posunęła się o krok dalej, tworząc wiele niesamowitych imion i nazw krain, takich, które z niczym innym mi się nie kojarzą i jestem pewna, nie słyszałam ich nigdzie wcześniej. Dzięki temu „Królestwo Mostu” czytałam z jeszcze większą przyjemnością.
Lara i Aren to żywi, pełni przeróżnych barw i emocji bohaterowie. Mimo jednak tego, że historia opowiedziana została z ich perspektywy, Danielle L. Jensen nie potraktowała po macoszemu postaci drugoplanowych. One również żyją swoim własnym życiem i mienią się setkami różnych odcieni.
Co ważne i wcale nie takie oczywiste w przypadku książek fantasty, fabuła „Królestwa Mostu” układa się niczym puzzle, na dodatek takie ze skomplikowanym wzorem i wieloma elementami. Jedne wydarzenia wywodzą się z innych, akcja zmienia się posłuszna decyzjom bohaterów. Kwintesencją książki są intrygi, tajemnice oraz niezwykłe tło niebezpiecznej dżungli, wzbudzonego morza i czerwonej, nieprzebytej pustyni.
Kolejne spotkanie z twórczością Danielle L. Jensen uważam za bardzo udane. „Królestwo Mostu” to porywająca historia fantasy, z wartką akcją, rozlewem krwi i pełnymi intryg wydarzeniami. Mimo że dopiero co była premiera pierwszego tomu, to ja i tak już niecierpliwie wyczekuję na kolejną część. „Królestwo Mostu” natomiast, wraz z innymi książkami spod pióra pisarki, stanie na półce w gronie ulubionych powieści.
Vicious. Nikczemni
Na świecie istnieje wiele sił, które mogą wynieść cię na szczyt i równie szybko ściągnąć cię na dno. Napędzany ambicjami odkrywasz potęgę umysłu, swoje umiejętności, ale i braki. Krok po kroku dążysz do celu, zapominając po drodze o tym, jak i z kim tego dokonałeś. Gdy na scenę wkracza zazdrość, już niedługo to zemsta będzie sensem życia.
Victor to genialny, arogancki i piekielnie zdolny gość, który na studiach poznał Eli'ego dorównującego mu inteligencją i ambicjami. Wspólnie rozpoczęli badania nad adrenaliną, interesowali się doświadczeniami na pograniczu śmierci i wszystkimi wydarzeniami, które z pozoru wydają się nacechowane nadprzyrodzoną mocą. Zwykła naukowa teoria przemieniła się w poważny eksperyment, który przyniósł ze sobą komplikacje.
Dziesięć lat później Victor jest zbiegiem i wraz ze swoim towarzyszem spod celi, Mitch'em wyrusza w poszukiwaniu byłego przyjaciela. Podczas podróży, na ich drodze pojawi się Sydney, ranna dziewczyna, która jest niezwykle powściągliwa i tajemnicza. Wrogowie mają wielką moc i chcą się zemścić za stratę i zdradę. Kto wygra to starcie?
Victoria Schwab to jedna z autorek, które potrafią mnie całkowicie zniewolić swoim pisaniem. Każda historia spod jej pióra wchłania mnie w swoje czeluści i nie pozwala na chwile oddechu. W jej przypadku nigdy nie odczuwałam lęku przed rozpoczęciem kolejnej serii. Czy przy Vicious się to zmieniło?
Czas spędzony z powieścią Vicious. Nikczemni okazał się strzałem w dziesiątkę. Historia jest nieoczywista i jest to zasługa doskonale uszytych intryg oraz wciąż wzbierających w postaciach emocji, niekoniecznie pozytywnych. Czytelnik nie może się oderwać od spektaklu, jaki odgrywają między sobą dwaj dawni przyjaciele. Narracja podzielona na dwa etapy, przeszłości, gdy panowie się poznają i czasu obecnego, gdy ich relacja zmienia się w taniec zemsty, zazdrości i niezwykłego przerostu ambicji.
Potyczki dwóch piekielnie inteligentnych jednostek, które wiedzione destrukcyjną siłą chcą wyrównać rachunki. Tu dobro nie istnieje, są źli i jeszcze gorsi, ale nagle okazuje się, że lubisz każdego z nich. W nieco inny sposób, ale rozumiesz to, co ich napędza. Wtedy też rozpoczyna się walka o twoją uwagę. Pewne jest, że to dzięki niesamowitej wyobraźni autorki i jej umiejętności szkicowania nieszablonowych charakterem postaci możemy być świadkami historii tak dobrej, nieoczywistej i zaskakującej.
Całość czyta się jednym tchem, próbując wpaść na dalszy ciąg historii i zatrzymując się co jakiś czas, gdyż nagle okazuje się, że nasze rozważania możemy wyrzucić do kosza. Vicious to powieść z tych na pograniczu doskonałych fabuł, inteligentnych i niejednoznacznych bohaterów, gdzie dobro to hasło z bajek, a zło ma różne formy. Czeka was wybór strony i oczekiwanie na drugi tom. To jak dotąd najlepsza powieść V.E. Schwab, którą polecam z czystym sumieniem, bo czy jest coś godniejszego polecania niż, źli do szpiku kości bohaterowie. A może jest w nich cząstka dobra, którą warto odszukać? Ja jestem pod wrażeniem.
Super-Charlie i złodziej zabawek
Camilla Läckberg zdobyła szerokie grono czytelników jako autorka kryminalnego cyklu o Fjällbace. Teraz postanowiła podbić także dziecięce serca, a to za sprawą cyklu o Super-Charliem, z pozoru zwykłym bobasie, a naprawdę superbohaterze skrywającym przed światem swoje niezwykłe moce.
Super-Charlie i złodziej zabawek oraz Super-Charlie i tajemnica babci to kolejno drugi i trzeci tom cyklu, chociaż trzeba z góry uprzedzić, że każdą z książeczek można czytać niezależnie od pozostałych i w dowolnej kolejności. W każdej mały bobas musi zmierzyć się z inną zagadką do rozwiązania i pomóc dorosłym, którzy za każdym razem nie mogą sobie poradzić bez jego pomocy. Oczywiście chłopczyk musi bardzo uważać i nie zdradzić się, że potrafi latać, prześwietlać ściany wzrokiem oraz mówić - tę tajemnicę zna tylko jego ukochana babcia.
Super-Charlie i złodziej zabawek rozpoczyna się niczym rasowy kryminał - ktoś włamuje się do pokoju starszej siostry i kradnie jej... pluszaka. Poszukiwania na nic się nie zdają aż do momentu, gdy Charlie uruchamia swój super-czuły słuch i podczas drzemki nie składa wszystkich elementów układanki w jedną całość.
Druga z książeczek przedstawia historię o tym, jak cała rodzina wybiera się na kemping, gdzie już drugiego dnia... znika babcia. Pozostaje po niej jedynie fragment kartki ze słowami “Pomocy, babcia”. Wszyscy ruszają na ratunek, z dużym zaangażowaniem, ale niestety bez efektów. Do czasu oczywiście, gdy do akcji wkracza super-bobas. A wyjaśnienie zniknięcia staruszki będzie, cóż... zabawne dla rodziców, ale dla dzieci chyba jednak lekko dezorientujące.
Po przeczytaniu dwóch tomów mam mocno mieszane uczucia. Z jednej strony mamy do czynienia z krótkimi, lekkimi historyjkami, dosyć zabawnymi, ale niestety miejscami humor ten jest raczej dyskusyjny. Całość jest wzbogacona kolorowymi ilustracjami, utrzymanymi w dokładnie takim samym klimacie, co treść, czyli raczej zabawnymi, ale z elementami, które mogą drażnić (jak choćby tytuł poradnika, który czyta mama “Życie singla dla głupków”).
Największy problem z Super-Charliem mam nie jako sam czytelnik, ale jako rodzic, o czym niech zaświadczy fakt, że po skończeniu lektury, nie podsunęłam książeczek żadnemu ze swoich dzieci. I nieważne, że zawarte w nich opowieści może i są zabawne i możliwe, że spodobałyby się maluchom. Nie podoba mi się po prostu kilka kluczowych kwestii. Po pierwsze, ojciec Charliego jest nie tylko ciamajdą, on jest rasowym głupkiem i w dodatku nie liczy się totalnie z uczuciami swoich dzieci [Spoiler: to on jest złodziejem zabawek – nie podoba mu się stara maskotka córki, więc po kryjomu... wyrzuca ją do kosza]. Po drugie, razi mnie sposób rozwiązywania scysji między rodzicami – kiedy mama jest zła, to tata (“Oczywiście”, jak to podkreśla autorka) śpi na kanapie. Po trzecie, zupełnie nie przekonało mnie wyjaśnienie zniknięcia babci, które w książce dla dzieci (według informacji na okładce grupa docelowa to 3+) jest w ogóle nie do przyjęcia. Otóż droga babunia nie pojawiła się w rodzinnym kamperze, ponieważ [kolejny SPOILER] spędziła tę noc na całowaniu się z biwakującym obok, nowopoznanym mężczyzną. No serio???
Nie jestem fanką kryminałów Camilli Läckberg, mimo że niektóre są całkiem niezłei jak widać nie przekonała mnie także jako autorka książek dla dzieci. Trochę szkoda, bo sam pomysł na serię i głównego bohatera jest przyjemny i ma spory potencjał. Szkoda, że wykonanie już zawiodło.
1632
W 1623 roku Magdeburg został zdziesiątkowany. Dokonano tu brutalnej rzezi i spalono większość miasta, ale z drugiej strony był to tylko efekt skali, bo całą wojnę trzydziestoletnią, zarzewiem której były spory o religię i dominację w europie pomiędzy katolickimi Habsburgami a protestanckimi Wazami, cechowała brutalność i taktyka spalonej ziemi. Nikt nie miał prawa się ostać po przejściu wrogiego wojska. W środku tej wielkiej wojny najwięcej zamieszania jednak zrobili… Amerykanie. Ale jak to? A owszem, jeśli weźmiemy do ręki książkę Erica Flinta pt. „1632”.
Eric Flint, przenosi nas do XVII wieku, na skutek zjawiska zwanego „Ognistym kręgiem”. To on z wesołej teraźniejszej mieściny gdzieś w Wirginii Zachodniej, w Grantville, prosto z weselnej zabawy, w której uczestniczy chyba większość mieszkańców, przenosi bohaterów i całą okolicę, z florą, fauną i rzeźbą terenu, Bóg wie raczyć jak głęboko, bo kopalnie też, na tereny XVII-wiecznej Turyngii w Niemczech. Na naszych do krwi amerykańskich protagonistów czeka wiele problemów: od tak przyziemnych jak zapewnienie bezpieczeństwa, dostaw prądu, ogrzewania, wody i wyżywienia, przez praktyczne, czyli jak porozumieć się z Niemcami, Szwedami i Szkotami, których dialekt też nie jest współcześnie władającym angielskim do rozszyfrowania, po bardziej abstrakcyjne typu „kto będzie trzymał władzę”. Ostatnie pytanie zadają też walczące po obydwu stronach konfliktu trzydziestoletniego historyczne postacie: Gustaw Adolf, Axel Oxenstiera, Richelieu, Wallenstein czy Tilly.
Fabułę widzimy oczyma bohaterów: przewodzącego Amerykanami Mike’a, prostego, ale dobrodusznego górnika, jego doradców, silnych kobiet jak uczennica i snajperka Julie, Żydówka Rebeka czy Niemka Gretchen, wreszcie postaci historycznych jak król Szwecji czy liczni generałowie po obu stronach konfliktu. I jest to fabuła nader świetnie zazębiająca obydwa światy. Raz widzimy odział Tilly’ego, który brutalnie torturuje jakiegoś wieśniaka, którego odbijają ochotnicy Mike’a, zaraz potem napotykamy proszącą o pomoc Rebekę, której grozi niebezpieczeństwo, potem żyjemy codziennym życiem górników i drobnych rzemieślników, którzy musieli przestawić się na możliwości czasów, w jakich się znaleźli, kłócimy się ramię w ramię z bohaterami obrad uchwalającą Kartę Praw pierwszego w Europie Stanu Ameryki, by wreszcie brać udział w niejednej potyczce ku chwale ojczyzny. Aż chce się rzec „God bless America!” zaraz obok „Gott mit Uns!”.
Mamy tu tez miłość. Miłość pomiędzy podziałami rasowymi, kulturowymi, religijnymi. Do tego wszystkie przedstawione kobiety to baby z jajami: zarówno waleczna Niemka Gretchen, inteligenta Żydówka Rebeka czy młodziutka cheerleaderka o najcelniejszym oku w mieście Julie. Są to drobne wątki, które dodają tylko odrobinę realizmu i emocji, bo przecież kobiety w XVI wieku niewiele mogły, miały mało praw, a do tego lepiej ratuje się właśnie je, szczególnie, jeśli są w ciąży.
Książkę czyta się naprawdę dobrze, o ile przymkniemy oko na hurra-optymizm amerykański i niezwykłe możliwości lingwistyczne właściwie każdego z mieszkańców starego i nowego świata. Bo z wszystkimi udaje się dogadać, wszystko załatwić, ba, miasteczko w trybie pilnym potraf zbudować elektrownię, naprawić radiostacje, wreszcie jest też zaopatrzone w amunicję po zęby i każdy, naprawdę każdy umie trzymać bron w rękach. Choć to ostatnie nie dziwi: Wirginia należy do stanu mocno przywiązanego do konstytucyjnego prawa do obrony, a hasło „my home is my castle” rozumie dość dosłownie i woli zbroić się, strzelać niż dawać sygnały ostrzegawcze. Tu łatwo kupić broń, nawet półautomatyczną, o ile nie posiada się kryminalnej przeszłości. Ba, pod pewnymi warunkami strzelbę może nabyć już 12-latek.
Plusem jest prowadzenie narracji. Naprawdę przyjemnie jest zanurzyć się raz w typowo amerykański styl życia i poglądy, by zaraz w kolejnym rozdziale przeskoczyć na XVII-wieczne myślenie dotyczące wychowania, bezpieczeństwa, pożywienia, szkolnictwa, medycyny, prowadzenia wojen czy pertraktacji.
Były jednak momenty, kiedy musiałam odrobinę przystopować. Jako że wczytuję się mocno w literaturę obozową nie mogłam przejść obojętnie obok niezwykle sugestywnego obrazu kąpieli nieco zaniedbanych i zawszawionych mieszkańców Niemiec, którzy chcieli pozostać w Grantville. Przypominał on bowiem bardzo mocno zabiegi, jakim poddawano podczas selekcji więźniów obozów koncentracyjnych. Żeby dolać oliwy do ognia część bohaterów rzeczywiście przypomina, że ten naród będzie kiedyś całkiem niedaleko właśnie obozy śmierci budował. Bezduszne zabijanie nacierającej kawalerii i nazywanie snajperów aniołami (!) śmierci też nie było na miejscu. Wreszcie wychodząca właściwie z każdego akapitu propaganda wyższości amerykańskich ideałów nad innymi. To było mi ciężko przetrawić.
Jeśli lubicie historię alternatywną i niestraszna byłaby wam wizja Stanów Zjednoczonych Ameryki jako sąsiada Polski, książka Erica Flinta „1632” jest wizją, którą bardzo polecam. Zadowoleni będą także znawcy historii wojny trzydziestoletniej, gdyż wiele rzeczywiście mających miejsce bitew jest w niej dość pieczołowicie opisane. To dobry pomysł, by jeszcze raz zapoznać się z nie dość omawianym choćby na lekcjach historii konfliktem. Ja pozostaję z lekkim niedosytem, bo spodziewałam się zobaczyć więcej zwyczajnych reakcji ludności niemieckiej na pojawienie się Amerykanów. Autor skupił się przede wszystkim na dzielnych Jankesach i ich misji ratowania świata, a to niekoniecznie mnie kupiło.
Małe Licho i anioł z kamienia
Wydaje się, że zwyczajność na dobre zagościła w życiu Bożka, niezwykłego chłopca z niezwykłą tajemnicą. Nie na długo. Po tym, jak nad wyraz udana impreza, taka z planszówkami, popcornem i francuskimi tostami na słodko, kończy się zbiorową kwarantanną, Bożek wraz z Tsadkielem i Guciem muszą spędzić ferie u ciotki w samym sercu przedziwnego lasu. Wkrótce odkrywają, że z pozoru nudne, zaśnieżone odludzie kryje wiele niespodzianek...
Instytut
Stephen King znany jest z zawrotnej ilości wydawanych książek. Sceptycy twierdzą, iż przy takiej częstotliwości nowe dzieła na pewno tracą na swojej jakości, autor natomiast nieustannie udowadnia, że są w błędzie. Jako fanka twórczości Króla zacieram ręce na każdą nowość, jednak zdaję sobie sprawę, że pośród licznych perełek pojawiają się także i te średnie, żeby nie nazwać kiepskimi. Zatem jaką pozycją jest jego najnowsza powieść o tajemniczej nazwie „Instytut”?
Historię rozpoczynamy poznając Tima Jamiesona, byłego policjanta z Florydy. Ostatnio życie zawodowe, jak i prywatne układa mu się raczej nędznie, dlatego Tim potrzebuje dość drastycznie zmienić otoczenie. Zrządzeniem losu, wysiada z samolotu do Nowego Jorku i zaczyna podróż na stopa. Tymczasowo osiada w kilku mniejszych czy większych miejscowościach, aż trafia do zapomnianego przez świat DuPray, gdzie postanawia zatrzymać się na dłuższą chwilę. Nic spektakularnego się nie dzieje, lecz gdy zaczynamy już nawet lubić naszego bohatera, jego historia się ucina.
Kolejna część przedstawia losy dwunastoletniego chłopa. Luke Ellis jest nie tylko wybitnie obdarzony inteligencją, ale zarazem dobrze rozwija się w społeczeństwie, ma przyjaciół i lubi sport, co znacznie wyróżnia go spośród pozostałych uczniów Szkoły dla wyjątkowych dzieci w Minneapolis. Czasem jednak, gdy chłopiec jest zdenerwowany, bywa, że zaczynają się dziać niezwykłe rzeczy, np. tacka po pizzy samoczynnie ląduje na podłodze. Właśnie te sporadyczne przypadki ściągają na niego uwagę ludzi o niekoniecznie dobrych zamiarach. W chwili, gdy przed chłopcem świat stoi otworem, ktoś nagle i brutalnie zamka drzwi.
Luke zostaje uprowadzony do Instytutu, gdzie wraz z innymi dziećmi o zdolnościach telekinetycznych i telepatycznych, zostaje nieustannie poddawany eksperymentom, które delikatnie mówiąc, są mało komfortowe. Często sprawiają ból, ale bywają też upokarzające, co ma jedynie pokazać, że ludzie sprawujący nad nimi „opiekę” mają nad nimi władzę absolutną. Gdy kolejni przyjaciele chłopca znikają bezpowrotnie w Tylnej Połowie Instytutu, Luke coraz wyraźniej przeczuwa, że jedynym ratunkiem dla dzieci jest wezwanie pomocy. Tylko jak tego dokonać w tak pilnie strzeżonym budynku na końcu świata?
Wydarzenia rozwijają się powoli. Bardzo powoli. Niby coś się dzieje, jednak to mnie nie porwało. Niby szokujące rzeczy – eksperymenty na dzieciach, i to często dość małych – jednak mnie to aż tak bardzo nie poruszyło. Nie wiem, czy to skutek zbyt dużej dawki kingowskiego świata, gdzie takie sceny są powszechne, a może to dlatego, że od Kinga oczekuję zawsze bardzo wiele. Dopiero po trzystu średnio entuzjastycznie przewróconych stronach zaczęłam się bardziej wczuwać w historię bohaterów. Kiedy losy bohaterów w nieoczywisty sposób splatają się, zaczyna narastać napięcie i niespokojne wyczekiwanie na coś wielkiego. A jest na co czekać. Długo nie dostajemy zbyt wiele, by otrzymać mocny cios na finał.
Całość zbudowana jest rozsądnie. Poznajemy jednego bohatera, potem drugiego, a kiedy już zdążyliśmy zapomnieć o tym pierwszym historia obu pięknie i nieoczekiwanie się łączy. Ostatnia część książki ładnie buduje napięcie, sprawiając, że niecierpliwie przerzucałam kolejne kartki i autentycznie czułam niepokój. Co więcej, sceny zaraz przed finałem przeplatają się ze sobą krótkimi fragmentami, co opóźnia finisz i potęguje podekscytowanie.
Mimo iż spora część powieści jest raczej monotonna, „Instytut” czyta się gładko. King porusza wątki znane już z jego poprzednich dzieł, jednak nie można mu zarzucić braku pomysłu. Wplata między wiersze trudny temat, na pewno dający czytelnikowi do myślenia. Mocne uderzenie na koniec broni powieść, natomiast czegoś tam zwyczajnie zabrakło, aby książka powaliła mnie na kolana. Nie mogę zaliczyć tej pozycji do wybitnych prac autora, aczkolwiek myślę, że jest godna uwagi.
Zdradzieckie serce
Kroniki Ocalałych, tom drugi
Pierwszy tom „Kronik Ocalałych”, „Fałszywy pocałunek” to książka, która wciągnęła mnie tak bardzo, że od razu, gdy ją przeczytałam, sięgnęłam po dwa kolejne tomy w oryginale. Mimo że poznałam zakończenie tej historii zawczasu, to i tak miło było wziąć do ręki polskie wydanie „Zdradzieckiego serca”.
Księżniczka i książę przetrzymywani są wśród barbarzyńców w królestwie Vendy, a zabójca, który oszczędził Lię, jest zdeterminowany, by w dalszym ciągu zachować ją przy życiu. Choć może się to okazać wcale nie takie łatwe. Najgorzej, że lud Vendy wcale nie jest tak zły i nieokrzesany, jak go malują. Kto tak naprawdę w tej historii jest oprawcą i katem, a kto ofiarą i jak potoczą się dalsze losy księżniczki?
W pierwszym tomie pisarka skupiła się na swoich bohaterach. W drugim jednak to wykreowany przez nią świat Vendy, jego mieszkańcy i ich zwyczaje wysuwają się na pierwszy plan. W barwny i plastyczny sposób czytelnikom przedstawione zostało codzienne życie i sekrety miejsc, przez które podróżowali i obecnie podróżują bohaterowie. Dodatkowo w „Fałszywym pocałunku” akcja pędziła wartkim nurtem, natomiast w „Zdradzieckim sercu” nieco już zwolniła, zmuszając czytelnika do kilku ciekawych refleksji.
Mimo że powieść jest wciągająca i bardzo mi się spodobała, to wcale nie zbiera najwyższych not. Wydaje mi się, że wynika to z naiwności całej historii. Jest to ciekawa fantastyka, ale określiłabym ją raczej mianem młodzieżowej niż pełnoprawnej heroic fantasy. Do tego brakuje w książce jednego, istotnego elementu, czyli mapy, tak mile widzianej w fantastyce drogi. Znacznie przyjemniej się czyta, mogąc wizualnie śledzić podróż ulubionych bohaterów.
Ogólnie jednak drugi tom z pewnością nie jest gorszy od pierwszego i żaden fan „Fałszywego pocałunku” nie poczuje się zawiedziony. Powieść wydaje się jakby dojrzalsza, a wraz z nią wzmocniły się także i dorosły do swoich ról osobowości bohaterów, którzy już nie są zagubionymi dziećmi. Tym razem bez trudu przyszło mi uwierzyć, że to przyszli władcy swoich krain.
„Kroniki Ocalałych” to lekka, przyjemna seria fantasy, która bez trudu potrafi wciągnąć czytelnika do swojego niezwykłego świata. Z niecierpliwością czekam na polską premierę ostatniego tomu, bo mimo że znam już zakończenie, to chciałabym móc postawić na swojej półce „Kroniki Ocalałych” już jako pięknie prezentujący się komplet. Miłośnicy młodzieżowej fantastyki z pewnością nie będą tą serią zawiedzeni.
Europa o świcie - zapowiedź
Fenomenalne zakończenie cyklu o podzielonej Europie!
W Tallinie Alice, młodsza pracowniczka szkockiej służby dyplomatycznej, zostaje wplątana w niezrozumiałą intrygę, rozciągającą się na dziesięciolecia.
Na Morzu Egejskim młody uchodźca Benno porywa się na desperacką ucieczkę ku wolności i znajduje sobie nowe, niezwykłe życie.
Na angielskich kanałach gromadzą się barki. Rudi, doświadczony coureur, po raz ostatni zostaje oderwany od restauracji, gdy wraz z Rupertem, swoim sojusznikiem, wyrusza w pościg za nieżyjącym człowiekiem.
Psychodeliczna, inteligentna powieść, bardzo ludzka, z dreszczykiem szpiegowskich emocji, snuta w równoległych europejskich światach i opowiedziana z błyskotliwym humorem.
CYKL „PĘKNIĘTA EUROPA”:
EUROPA JESIENIĄ
EUROPA O PÓŁNOCY
EUROPA W ZIMIE
EUROPA O ŚWICIE
Tytuł: Europa o świcie
Seria: Pęknięta Europa
Tom 4
Autor: Hutchinson Dave
Tłumaczenie: Jabłoński Mirosław P.
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Rebis
Język wydania: polski
Język oryginału: angielski
Liczba stron: 488
Numer wydania: I
Data premiery: 2019-10-08
Europa o świcie - zapowiedź
Fenomenalne zakończenie cyklu o podzielonej Europie!
W Tallinie Alice, młodsza pracowniczka szkockiej służby dyplomatycznej, zostaje wplątana w niezrozumiałą intrygę, rozciągającą się na dziesięciolecia.
Na Morzu Egejskim młody uchodźca Benno porywa się na desperacką ucieczkę ku wolności i znajduje sobie nowe, niezwykłe życie.
Na angielskich kanałach gromadzą się barki. Rudi, doświadczony coureur, po raz ostatni zostaje oderwany od restauracji, gdy wraz z Rupertem, swoim sojusznikiem, wyrusza w pościg za nieżyjącym człowiekiem.