Rezultaty wyszukiwania dla: Niebezpieczne istoty
Zapowiedź: Nie z tego świata
Niesamowicie romantyczna, paranormalna wersja Dziwnych losów Jane Eyre Charlotte Brontë, w retellingu Kelly Creagh, autorki cyklu Nevermore.
Vortex. Dzień, w którym rozpadł się świat
Zapowiedź: Zimne wody Wenisany
Tytułowa Wenisana to świat złożony z dwóch miast – Weniskajla i Weniswajta, jednocześnie przypominających siebie nawzajem i różniących się między sobą, jak lustrzane odbicie (Weniswajt znajduje się pod wodą). W jednym żyją ludzie, w drugim: ptakopodobne gabo oraz ci, którzy się utopili.
Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety
Ruś może nie jest tak piękna dla kogoś, kto całe życie spędził w Cesarstwie, ale po jakimś czasie można się przyzwyczaić do jej twardego uroku. Zresztą, Mordimer Madderdin zrobi wszystko ku chwale Ojca Najwyższego- skoro Bóg skierował ścieżki swojego wiernego sługi w to pełne pogaństwa miejsce, to na pewno miał w tym swój cel, z którym nie można polemizować. Takie są wyroki Pana. A ponadto inkwizytor ma jeszcze jeden powód do zadowolenia z przymusowego pobytu na tych dzikich terenach- Nataszę, z którą połączyła go nie tylko magia wizji, ale również szczere przywiązanie. Księżna Ludmiła ma jednak coraz to nowsze plany odnośnie skromnej osoby Mordimera, razem ruszają w podróż przeciwko buntownikowi i choć bitwa kończy się wygraną ruskiej księżnej, to przed naszymi bohaterami kolejne problemy. Cesarstwo chce z powrotem swojego inkwizytora, a "dobre" wieści przekazuje Madderdinowi Nontle, afrykańska księżniczka, a także badaczka wszelakich anomalii, znajdujących się na świecie. Coś jednak w zachowaniu Mauretanki nie do końca świadczy o jej szczerości względem Bożego sługi... i już Mordimera w tym głowa, aby znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Nawet nie pomyślałabym, że moja przygoda z inkwizytorem Mordimerem Madderdinem trwa już piętnaście tomów! Co prawda nie miałam szansy przeczytać wszystkich części cyklu, ale na tyle poznałam już głównego bohatera, że potrafię zauważyć zachodzące w owej postaci zmiany. Ale o tym zaraz. Nie wiedzieć czemu, opowieści o inkwizytorach ciągle w jakimś stopniu kojarzą mi się z... Wiedźminem. Może to przez fakt, iż obaj główni bohaterowie należą raczej do milczków, dbających o własne dobro, a może też przez to, że na swojej drodze napotykają przeróżne istoty, o jakich nigdy nam się nie śniło. W każdym razie do obu -i do Geralta, i do Mordimera- mam ogromny sentyment, jako że przygodę z nimi rozpoczęłam jeszcze w liceum.
Mordimer Madderdin- inkwizytor, pokornie służący Bogu, niebojący się wyrazić jasno (choć kulturalnie) swojego zdania na dany temat. Pamiętam go jeszcze jako mężczyznę, który na uwadze miał nie tylko ścieżki wytyczone mu przez Pana, ale również wino, kobiety i śpiew (no, to ostatnie może nie do końca). Parał się zabijaniem potworów, bez skrupułów zabierając należną mu zapłatę. Choć działał w imię Boga, to nigdy nie określiłabym go jako litościwego- wróg to wróg, a jego los może być tylko jeden. Teraz, mam wrażenie, nasz główny bohater nieco złagodniał. Co prawda Ruś nie należy w jego mniemaniu do idealnych miejsc do życia, lecz dla dobra Nataszy gotowy jest na poświęcenie. No właśnie, Natasza. Kobieta, a może jeszcze dziewczyna, która skradła jego serce, mimo że inkwizytor nigdy nie przyzna się do tego ani przed nami, ani przed sobą. Ciekawe, jak dalej potoczą się losy tej zawadiackiej dwójki.
Ja, inkwizytor. Przeklęte kobiety to tom skupiający się po części na damskiej stronie całej historii. Ludmiły, księżnej Rusi, nie muszę Wam już raczej przedstawiać- każdy pamięta, w jak malowniczy sposób pozbyła się swojego męża (zresztą, pan Piekara raczy nam usłużnie o tym przypominać). Kanciasta, mało urokliwa, dbająca tylko o siebie samą, porywcza- to jedyne określenia, jakie przychodzą mi na myśl o tej władczyni. Z drugiej strony mamy słodką Nataszkę, która swoim anielskim wyglądem zwiodłaby niejednego mężczyznę. Gdyby, oczywiście, ktoś nie wiedział, iż była wychowanką wiedźmy Olgi, a jedno machnięcie jej dłoni może przyprawić człowieka o niewypowiedziane katusze. Nie mogę także zapomnieć o badaczce Nontle, niezwykle pięknej, ale i niebezpiecznej kobiecie, z którą Mordimer miał styczność po raz pierwszy podczas podróży na Ruś. Teraz spotykają się ponownie, acz inkwizytor nie wyczuwa w niej żadnych dobrych zamiarów. Te trzy kobiety mogą przyprawić niejednego o palpitacje serca, i to bynajmniej nie z powodu ich pięknych twarzy.
Przy każdej nowej części cyklu inkwizytorskiego obiecuję sobie, że w końcu cofnę się nieco w czasie i wrócę do tomów rozpoczynających przygodę inkwizytora Mordimera Madderdina. Nigdy jednak nie mam na to czasu, a poza tym... zawsze zapomnę. Teraz, z czystej ciekawości, chciałabym jeszcze wrócić do początków, aby móc dokładniej porównać sobie owego Bożego sługę wtedy oraz teraz. Dla czystej przyjemności, oczywiście. W końcu nic dziwnego, że przez piętnaście tomów główny bohater się zmienił.
Dla wszystkich fanów twórczości pana Jacka Piekary książka jest lekturą wręcz obowiązkową, choć więcej w niej potyczek słownych, niż fizycznych. Dla tych, którzy jeszcze nie poznali się na piórze naszego polskiego autora, sugeruję rozpoczęcie przygody od tomu pierwszego. Na pewno się nie zawiedziecie!
Bramy Światłości. T. 3
Pech potrafi być niezwykle utrudniającym życie elementem ludzkiej egzystencji. Czasami można odnieść wrażenie, że nie sposób się go pozbyć, a osoba będąca pod jego wpływem może albo się z nim pogodzić, albo spróbować wyzwolić się spod jego wpływu. Jak to zrobić? Wystarczy uświadomić sobie, że przecież nie można mieć cały czas pod górę, a los w każdej chwili może się odwrócić. Wiara w siebie i we własne możliwości oraz przyjaciół, których ma się obok siebie może naprawdę zdziałać cuda.
Abaddon w towarzystwie Lampki ponownie dołączają do wyprawy, a w serca podróżników wlewa się nadzieja na pozytywne zakończenie ich wędrówki. Wielki Erg jest coraz bliżej, a pytanie czy znajdą w końcu to, po co tak naprawdę przyszli, zdaje się wisieć nad każdym uczestnikiem tej niebezpiecznej podróży. Tymczasem pod pozostawionym na stanowisku pana Głębi, Razjelem zaczyna palić się grunt. Nergal – szef Kongregacji Kary, Kaźni i Wiecznej Miłości, bierze sobie za cel odkrycie tajemnic, które od jakiegoś czasu oplatają szczelną nicią Pałac Pięści. Czy Modowi i Aspaniaszowi uda się ściągnąć Lucka do Głębi nim ta zacznie drżeć w posadach?
Są dwa rodzaje pożegnań książkowych. Jedne przynoszą ulgę i sprawiają, że czytający odkładając daną pozycję na półkę przysięgają sobie, że więcej po nią nie sięgną. Drugie powodują prawdziwego czytelniczego kaca, którego wyleczyć może albo nowa seria, albo ponowne zagłębienie się w tej dopiero, co pożegnanej. W moim przypadku koniec Bram światłości wywołał prawdziwy smutek, ponieważ naprawdę trudno rozstawać się z bohaterami, dzięki którym przeżyło się wspaniałe przygody, czasem złościło z powodu popełnianych przez nich głupot, czy truchlało ze strachu o ich los.
Maja Lidia Kossakowska niezmiennie zachwyca swoim stylem pisania i wiedzą. Czytelnicy uwielbiający barwne i szczegółowe opisy, istoty nie z tego, ani nawet nie z tamtego świata (psy-siekierki, katoblepasy, peryty i in.) oraz charakterne, oryginalne postacie, z pewnością nie będą się nudzić podczas lektury, a na pewno nie przerazi ich jej objętość – 658 stron.
Oczywiście kilka razy biedny odbiorca może przeżyć stan przedzawałowy. O ile wyprawa do Stref Poza Czasem ma Daimona, który posiada zdecydowanie więcej żyć niż Nefer za swojego życia, o tyle Razjel jest zmuszony polegać wyłącznie na swoim sprycie, magicznych umiejętnościach i ukochanym widmokocie Asmodeusza. Świetlisty i Głębia? Połączenie nader wątpliwe, a jeśli dodać do tego zniwieściałego i zazdrosnego Nergala czekającego tylko na niewielkie potknięcie "Imperatora", dostaje się solidną dawkę stresu (czytanie "przez palce" mile widziane).
Co jest jeszcze takiego niezwykłego w tym cyklu? Ludzkie oblicze tych, którzy powinni być nieomylni, odważni i przede wszystkim święci. Aniołowie wcale tacy nie są, wręcz przypominają dzieci błądzące po omacku, popełniające błędy, którym nieobce są rozpacz, żal, lęk czy panika. To sprawia, że czytający nigdy nie wie, jak zachowają się w danej sytuacji i czego mogą się po nich spodziewać.
Szczerze mówiąc jedyne, do czego mogłam się przyczepić, to zbyt mało pobytu w samym Królestwie w towarzystwie Gabriela i zdecydowanie za mało Asmodeusza, który jest jednym z moim ulubionych demonów, ale przecież nie od dziś wiadomo, że coś musi być kosztem czegoś.
Zakończenie jest w pełni satysfakcjonujące (i wzruszyłam się z powodu Nefera – autentycznie), a glosariusz znajdujący się na końcu książki pomaga uporać się z nadmiarem informacji dotyczących starożytnych bóstw, istot czy przedmiotów.
Pozostaje mieć nadzieję, że autorka jeszcze kiedyś powróci do Zastępów Anielskich, by ponownie zabrać czytających do tego niesamowitego i pełnego niespodzianek świata.
Mam na imię Zero
Parzyło. Ból był tak wielki, że nie potrafił powstrzymać krzyku. Nigdy jeszcze tak bardzo nie cierpiał. Wielokrotnie łamał sobie kości, wykonując wszystkie ćwiczenia. Gdy był chory lub się zranił, Madar zawsze była przy nim. Czuł, że jest jego rodziną. Kimś, na kim zawsze może polegać. Wspierała go, uczyła i czyniła lepszym. Tym razem nie mogła mu pomóc. Trafił na przeszkodę, której nie potrafił pokonać. Nikt nie mógł mu pomóc. Na początku padła elektryczność w jego Świecie. Zapadła ciemność. Nie wiedział co robić. Był tak bardzo przerażony, aż w końcu otworzył sekretne drzwi, których nigdy wcześniej nie widział. Przeszedł przez nie i trafił do jakiegoś dziwnego miejsca. Biały puch parzył go swym zimnem w bose stopy, dziwny podmuch z klimatyzacji, której tak naprawdę nie było widać, szargał jego włosy. W tym dziwnym miejscu było tak bardzo czysto. Musiał znaleźć Madar. Tylko ona mogła mu pomóc. Pamiętał, że po kilku kwadransach nie miał już siły iść dalej. Padł na zabrudzony puch i zamknął oczy. Nie potrafił ich już otworzyć, ale wtedy przez resztki świadomości poczuł, że ktoś jest przy nim. Usłyszał głos. Kogoś dziwnego, obcego. Bał się. Nie miał sił się bronić. Zapadł w sen. A teraz, obudził się i został zraniony. Ta osoba. Kobieta... Położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Zabolało. Nigdy nikt go nie dotykał. Nigdy przy nim nikogo nie było. Myślał, że jest sam, a tu nagle zobaczył kogoś jeszcze...
Twórczość Luigi'ego Ballerini nie była mi znana. Przyznam z ręką na sercu, że jeszcze nigdy nie słyszałam o tym autorze. Kiedy zobaczyłam, iż na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka o zachwycającym opisie (musicie mi wybaczyć, ale historie, w których nastoletni bohater mimo lat zaniedbań, zyskuje możliwość nowego życia, fascynują mnie od dzieciństwa) i intrygującym, a zarazem z lekka dziwnym tytule ,,Mam na imię Zero", postanowiłam, że muszę się z nią zapoznać. Oczekiwałam powieści, która wywoła we mnie wiele emocji. Zszokuje, ale również pokaże, że zawsze istnieje wyjście z beznadziejnej sytuacji. Czy spełniła moje wymagania? Zapraszam do zapoznania się z recenzją!
,,Nie wymazuje się niczego z własnego życia, niczego nie wyrzeka. Sens ma cała historia, nie tylko jej kawałek.
I każde zakończenie bez początku robi się niezrozumiałe."
Zero nigdy jeszcze nie dotknął żadnej żywej istoty, nie doświadczył zimna ani gorąca, nie wie, co to wiatr i śnieg. Żył w Świecie, strzeżonej przestrzeni, gdzie został wyszkolony do pilotowania wojskowych dronów. Jego przewodniczką była Madar: głos, który go nagradzał i pocieszał. Kiedy pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność, Zero uznał, że to nowy sprawdzian jego umiejętności. Zdołał wydostać się na zewnątrz. Do prawdziwego świata, w którym występują śnieg i mróz, a komunikacja nie odbywa się za pośrednictwem ekranów dotykowych... Czy nauczy się w nim funkcjonować? Niełatwo zapomnieć, jak się zostało wychowanym...
Wirtualny Świat, złożony z nieprzerwanej gotowości, intensywnych szkoleń i realizowania celów. Mimowolna ucieczka i zderzenie z rzeczywistym światem.
Zero musi wybrać. Wrócić? Zmierzyć się z nowym życiem? Co jest właściwe? I do jakiego świata naprawdę należy?
,,Dum, dum, dum.
Du, dum, dum.
Dum, dum, dum.
Teraz to już naprawdę jest za głośno, otwieram oczy.
NIE, NIE RÓB TEGO.
Otwieram."
Zero nigdy nie widział żadnej żywej istoty. Nigdy nie poczuł dotyku kochającej dłoni. Nikt się nim nie zajmował ani przytulał. Miał tylko Madar - głos, który towarzyszył mu we wszystkich etapach życia, które przeżył. Jego jedyna rodzina. Jedyna istota, z którą mógł porozmawiać. Choć teoretycznie przeczuwał, że gdzieś są inni, bał się ich. Madar zawsze powtarzała, że osoby, które raz na jakiś czas przychodzą posprzątać jego Świat, są niebezpieczne. Nie mógł z nimi rozmawiać ani nigdy ich nie widział. Gdy przychodzili, musiał wychodzić do swojego pokoju. Nie mógł z niego wyjść bez pozwolenia.
Zero stał się narzędziem w rękach kogoś, kto oczekiwał od niego pełnego wyszkolenia z zakresu wojny. Ten chłopiec stał się żołnierzem, choć o tym nie wiedział. Prawdopodobnie nigdy nie poznałby prawdziwego świata, gdy nie to, że pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność...
Nastolatek nie wiedział, co robić. Jeszcze nigdy nie pozostawał sam. Madar zawsze przy nim była, a tu nagle wszystko się zepsuło. Sądząc, że to sprawdzian nowych umiejętności, Zero postanowił znaleźć wyjście i w ten sposób trafił do dziwnego, przerażającego miejsca, gdzie jego bose stopy zagłębiały się w lodowatym białym puchu, a zimno wychładzało jego ciało. Ogłuszająca pustka, żadnych ekranów dotykowych. Przedziwne miejsce rodem z koszmarów. Czy Zeru uda się przetrwać w świecie, który znał tylko ze starych filmów? Czy na jego drodze stanie ktoś, kto odmieni jego całe życie? Jedno jest pewne! Ci, którzy zamknęli go w Świecie, wiedzą, że znalazł wyjście i nie zawahają się przed niczym, aby go odzyskać...
,,Nic nie pamiętam... Chociaż nie, pamiętam, że było ciemno, śnieg kuł w stopy, ekran dotykowy nie działał i pamiętam jeszcze okropny strach, który zalągł mi się w głowie. I tę masę powietrza ciągnącego się bez końca."
Miałam duże oczekiwania co do powieści stworzonej przez pana Ballerini. Przygotowałam się na istny rollercoaster emocji, który zwali mnie z nóg oraz historię ukazującą przemianę człowieka o 180 stopni. Spodziewałam się, że Zero w ciągu kilku chwil zrozumie, że całe życie był oszukiwany i z pomocą pewnych ludzi rozpocznie nowe życie, walcząc w dorosłości z organizacją, która mu to uczyniła. Tymczasem dostałam powieść opowiadającą o największej z potrzeb - kontaktu z drugim człowiekiem oraz strachu przed tym, co nieznane. Główny bohater nie może pogodzić się z tym, że istnieje inny Świat, który tak naprawdę nie znajduje się w sterylnym pomieszczeniu, tylko na łonie natury. Zero boi się tego, co nadejdzie. Do ostatniej chwili sądzi, że organizacja była dobra, a to, co mówią mu ci dziwni ludzie, którzy nie powinni istnieć to same kłamstwa. Zamiast mocnej powieści opowiadającej o walce ze złem, dostałam emocjonującą, piękną w swoje delikatności książkę skupiającą się na aspekcie psychologicznym postaci, jej obawach, strachach oraz nadziejach. ,,Mam na imię Zero" to pozycja dla tych, którzy pragną krótkiej powieści dającej wiele do myślenia, ale zarazem niezwykle intrygującej w swojej prostocie.
,,Nie, nie mogę wierzyć w ani jedno słowo. To wszystko kłamstwa, brednie, zmyślone historie."
,,Mam na imię Zero" to świetnie napisana powieść skupiająca się na badaniach zachowania osoby/ chłopca, który nigdy nie miał kontaktu z drugim człowiekiem i został wyszkolony na ponad przeciętnie inteligentnego żołnierza, a który w wyniku jednej awarii trafia do prawdziwego świata. Te nowe miejsce go przeraża. Nie potrafi w nim odnaleźć samego siebie. Choć widzi, że słowa Madar to same kłamstwa, to czuje wielki strach na myśl, że jego dotychczasowe życie tak naprawdę nie było życiem. Łudzi się do ostatniej chwili, mając nadzieję, że to tylko zły sen. Koszmar, z którego niedługo się obudzi. Mogę z czystym sumieniem polecić tę powieść osobom pragnącym czegoś nowego. Historii, która powoli rozbudzi wyobraźnię i zachęci do zagłębienia się w ludzki umysł. Polecam!
Magia uderza
- Czy mogę ci przynieść coś do jedzenia, Wasza Wysokość? Czy mogę powiedzieć ci, jaki jesteś silny i mądry, Wasza Wysokość? Czy mogę cię wyiskać, Wasza Wysokość? Czy mogę cię pocałować w tyłek, Wasza Wysokość? Czy mog...
Urwałam, dostrzegając, że Rafael nagle skamieniał. Siedział niczym pomnik, ze wzrokiem wbitym w jakiś punkt ponad moim ramieniem.
- Stoi za mną, tak?
Andrea kiwnęła głową.
- Ściślej, początek powinien brzmieć „Czy pozwolisz, proszę” - rzekł Curran głębokim głosem. - Jeśli już o tym mowa.*
Bywa czasami tak, że chociaż z całych sił staramy się unikać kłopotów, to one wręcz do nas lgną i robią wszystko, by skomplikować nam życie, jeszcze bardziej niż jest. Ah, ten zabawny los!
Po wielogodzinnej pracy Kate marzy tylko o śnie i jedzeniu, trudno powiedzieć czego pragnie bardziej. Niestety ani jedno, ani drugie nie jest jej dane - jej przyjaciel Derek wpada w ogromne kłopoty i gdy zostaje pobity niemal na śmierć, a jego ciało zmiennokształtnego z nieznanych powodów się nie regeneruje, Kate zaczyna działać. I chociaż zna wiele mrocznych sekretów Atlanty, to teraz wkracza w świat, którego istnienie było nieodkryte. Trafia na Arenę, miejsce, gdzie twoja wygrana oznacza śmierć przeciwnika. W poszukiwaniu sprawiedliwości naraża się na ogromne niebezpieczeństwo, a jakby tego było mało jej tropem podąża Jej Futrzasta Wysokość. Jaki będzie finał?
Kolejny tom serii o Kate Daniels za mną i muszę przyznać, że absolutnie nie wiem czemu tyle zwlekałam z czytaniem Magia uderza, skoro pierwsze tomy były tak rewelacyjne.
- Sprawdzasz, kto dzwoni?
- A czemu nie? Dzięki temu unikam rozmów z idiotami.
- Czy to obelga? - W głosie Currana zawibrował warkot.
- Nie jesteś idiotą - zapewniłam go. - Jesteś śmiertelnie groźnym psychopatą z kompleksem boga. Czego chcesz?*
Magia uderza okazała się jeszcze lepsza niż poprzednie tomy. Duet pisarki świetnie poradził sobie z fabułą, opisami oraz przekazem emocji. W tej części dzieje się jeszcze więcej i szybciej, ale bez problemu można się we wszystkim połapać. Ilona Andrews tworzy klasyczne urban fantasy, gdzie magia, istoty nadnaturalne, żądne krwi wampiry, pozbawione ludzkich uczuć, a nawet ciał czy też inne magiczne istoty oraz walki są na pierwszym miejscu. Dodajmy do tego poczucie humoru, garść mitologii (tym razem hinduskiej przede wszystkim), pędzącą i zaskakującą akcję i tak oto powstaje powieść, która wciąga od pierwszych stron i nie pozwala o sobie zapomnieć.
To, że uwielbiam Kate nie powinno nikogo dziwić, skoro jest kobietą dbającą o siebie. Nie robi ze swojej osoby paniusi potrzebującej wiecznie pomocy, a sama potrafi walczyć, pokazać pazurki oraz być uparta i stanowcza. W tej części ujawnia o sobie jeszcze więcej faktów i pokazuje, jak wszystko jest skomplikowane oraz niebezpieczne. Widać, że poświęcono wiele czasu tworząc, Kate i całą resztę, tyle postaci i każdy ma swój charakter, a także historię. Pomimo fantastycznej otoczki są niezwykle realni i prawdziwi.
Książkę przeczytałam praktycznie w jeden dzień i szkoda mi było, że strony tak szybko umykają, bo chciałam, by ta opowieść jeszcze trochę potrwała. Magia uderza jest rewelacyjna, od samego początku zostałam wciągnięta w wir wydarzeń, wraz z bohaterami podążając krok po kroku i z nimi wszystko przeżywając. W napięciu poznawałam kolejne fakty, odkrywałam tajemnice Kate, próbując przy tym ułożyć cały obraz z posiadanych elementów - niestety, a może i stety na to jeszcze za wcześnie. Ta część to jeszcze więcej dobrej zabawy, dużo śmiechu, walk, mitologii i cała gama emocji. Czego chcieć więcej?
Jeśli tylko znacie już dwa poprzednie tomy i przypadły wam one do gustu, to Magia uderza powinna być obowiązkową pozycją na waszej czytelniczej liście. Tym którzy lubią urban fantasy, a nie mieli jeszcze styczności z Kate Daniels, polecam zacząć od początku. Zapewniam, że się nie zawiedziecie.
- On był srebrny! - wrzasnęłam mu w twarz. - Wiedziałam, co robię! Co ci wpadło do tego durnego łba?! Pomyślałeś sobie: "Jest srebrny, więc wskoczę mu na plecy"? Gratuluję pomysłowości!
Nieoczekiwanie przygarnął mnie do siebie.
- Bałaś się o mnie?
- Nie, wrzeszczę na ciebie, bo to moje hobby!*
Harry Potter i Więzień Azkabanu (wydanie ilustrowane)
Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego.*
Lubimy wracać do tego, co sprawia nam radość i wiąże się z miłymi wspomnieniami. Dla wielu z nas takim elementem z dzieciństwa i nastoletnich lat jest historia o Harrym Potterze, zwłaszcza jeśli dostajemy ją teraz w pięknym, ilustrowanym wydaniu.
Trzeci rok nauki w Hogwarcie zapowiada się niesamowicie. Pojawia się dwóch nowych nauczycieli, a obrona przed czarną magią jeszcze nigdy nie była tak pasjonująca. Do tego uczniowie trzecich klas mogą już odwiedzać miasteczko Hogsmead, które jest pełne sklepów ze słodyczami i innych atrakcji. Niestety Harry chyba przyciąga kłopoty, bo w szkole pojawiają się dementorzy poszukujący niebezpiecznego zbiega - Syriusza Blacka, pragnącego dopaść młodego czarodzieja.
- To by znaczyło, że tym, czego się boisz najbardziej, jest... strach. To bardzo mądre, Harry.*
Oto mam za sobą po raz kolejny trzeci tom przygód o młodym czarodzieju, którego nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest już klasyką, znany z książek, filmów i gier. Jestem pewna, że nie ma człowieka, który chociażby nie wiedział, kim jest Harry Potter. No ale wracając do omawianej książki, jak odebrałam trzeci tom serii? Czy Harry Potter i więzień Azkabanu w ilustrowanym wydaniu zdobył moje uznanie?
Z każdym kolejnym tomem Rowling zachwyca stworzonym przez siebie światem. Rozwija go, dodaje nowe rzeczy, istoty magiczne i ludzi. Ciągnie stare wątki, dodaje nowe i bez problemu wszystko ze sobą łączy. Dba o to, by zawsze coś się działo i nie zabrakło emocji i napięcia. Trzeba też zauważyć, że wszystko, co dzieje się w poprzednich tomach i może wydawać się nawet mało znaczące, jest ważne dla całości. Nie można też zapomnieć o tym, że pod płaszczykiem fantastycznej historii autorka przemyca wiele wartości i istotnych aspektów. Same plusy!
- Możesz mi powiedzieć, Potter, co twoja głowa robiła w Hogsmeade? Twojej głowie nie wolno przebywać w Hogsmeade. Żadna część twojego ciała nie ma pozwolenia na przebywanie w Hogsmeade.*
Spotkałam się z opinią, że Harry Potter i więzień Azkabanu ma mniej ilustracji niż poprzednie części i to jest prawda, ale żadna ze stron nie pozostała pusta. Dosłownie na każdej stronie widać, że Jim Kay zostawił swój ślad, jeśli nie ilustracjami, to tłem, kleksami czy też innymi cudami. Pomimo wszystko, nadal jestem zachwycona wydaniem i jego oprawą graficzną. Twarda, biała okładka otoczona obwolutą z ilustracją, na której widać Błędnego Rycerza. I te dodatki w postaci urywku z Polowego przewodnika czarodzieja o Druzgotku czy też jakby plakat przedstawiający wilkołaka opisujący jego części ciała.
Nieustannie jestem zachwycona serią i przygodami o młodym czarodzieju. Tym, jak dorasta z każdym tomem, zmienia się razem z przyjaciółmi. Jego przygody przeżywa się, jak własne i dzięki temu lekturze towarzyszą przeróżne emocje. To niesamowite, że jedna autorka tak bardzo potrafi wpłynąć na czytelnika, że nawet po tylu latach zachwyca się historią. Harry Potter i więzień Azkabanu jest jeszcze mroczniejszy niż Komnata Tajemnic, ale nadal skierowany do młodych czytelników. Jim Kay oczarowuje swoją kreską, a Rowling zachwyca kolejnymi wydarzeniami. Już się nie mogę doczekać Czary Ognia w ilustrowanym wydaniu.
Harry Potter i więzień Azkabanu w takiej wersji jest obowiązkową pozycją dla wielbicieli chłopca z blizną. Te kolekcjonerskie wydanie pięknie wygląda na półce, jak i w naszych rękach, gdy je czytamy czy też tylko przeglądamy. Zachęcam, by nabyć dla bliskich nam pociech czy też dla nas samych, w końcu gdzieś w nas też tkwi nadal dziecko.
- Ja nie szukam żadnych kłopotów. To kłopoty zwykle znajdują mnie.*
Mechaniczna ćma
Otwierasz okno, wpuszczając do pokoju pierwszy podmuch nadchodzącej wiosny; to już prawie noc, jednak powietrze wciąż emanuje nagromadzonym za dnia ciepłem. Wtem słyszysz, jak coś niespokojnie obija się o szklaną taflę. Bez obaw, to tylko ćma, pędząca ile sił w małych skrzydełkach do światła- zabójczej pokusy.
Celina była jeszcze dzieckiem, gdy odwiedził ją pierwszy duch. Pomogła w odnalezieniu ciała zmarłego, dzięki czemu otrzymała dach nad głową i nową, jednoosobową rodzinę. Towarzystwo zjaw od tamtej pory nie było dla niej już niczym nadzwyczajnym, ba- nauczyła się z niego korzystać, niosąc pociechę ludziom, którzy nie zdążyli pożegnać się z ukochanymi osobami. Pewnego dnia, przynosząc do naprawy zegarek swej przybranej matki, poznaje Leonarda, czyli niekwestiowanego geniusza w przywracaniu życia rzeczom już niepotrzebnym. Celina przerywa rozmowę mężczyzny z przyjaciółką, Annabellą. Ta dziewczyna z kolei zajmuje się portretowaniem zmarłych, posiada bowiem zbyt... zabójczy talent, by malować żywych.
Drogi trójki bohaterów przecinają się w najmniej spodziewanym momencie. Niesie to ze sobą początek czegoś pięknego, ale i szalenie niebezpiecznego...
- Ludzie są jak owady- stwierdził, spoglądając na pogrążoną w mroku Rudawę.- W pogoni za światłem jesteśmy skłonni rozbić się o szybę albo pofrunąć prosto w płomienie tylko po to, żeby za chwilę spaliły nas żywcem.
Mam wrażenie, że na polskim, literackim rynku z roku na rok pojawia się coraz mniej powieści grozy czy horrorów. Z tego względu staram się sięgać po każdą lekturę ze wspomnianych gatunków, o ile tylko istnieje taka możliwość- już nie wspominając, jak ogromną fanką grozy jestem. Zaintrygował mnie opis Mechanicznej ćmy i mając nadzieję na urzekającą historię, nie mogłam doczekać się rozpoczęcia przygody z ową książką.
Rzecz dzieje się w 1900 roku, w Krakowie. Uliczkami tego pięknego miasta codziennie przemyka Celina Dembińska, nauczycielka, a prywatnie osoba zajmująca się nawiązywaniem swego rodzaju "połączenia" między światem duchów, a ludzką rzeczywistością. Sama ze wszystkich sił stara się nawiązać kontakt z matką, sądząc, iż ta nie żyje. Jednak nic z tego...
Uwielbiam wszelkiego rodzaju książki o duchach, seansach, demonach; pani Pypłacz podarowała mi więc wspaniały prezent! Co więcej, tę historię połyka się niemal w całości- nie tylko przez wzgląd na małą objętość, lecz również na fakt, iż Mechaniczna ćma jest zwyczajnie ciekawa. Intrygujące postacie, istoty nie z tej ziemi, zbiegi okoliczności, a może... celowe działanie? Istna mieszanka wybuchowa!
Niestety, książka nie okazała się być lekturą bez wad. Niektóre zachowania postaci wykreowanych przez autorkę były dla mnie nieco przerysowane, towarzysząca im melancholia nosiła znamiona lekkiego przejaskrawienia, a zbiegi okoliczności... cóż, czasami wydawały się tak zdumiewające, że ciężko uwierzyć, iż to wyłącznie dowcip losu. Niemniej jednak Mechaniczna ćma nie należy do grupy książek, po które nie warto sięgać. Co więcej uważam, że jest to doskonała propozycja dla osób, które lubią czasami poczuć strach, ale taki... delikatny. Owszem, mamy w niej kontakt z duchami czy demonami, ale ich obecność jest zaznaczona w bardzo wysmakowany sposób. Nie stoją na pierwszym planie, nie narzucają się czytelnikowi i co więcej, nie stanowią kiepskiej imitacji prawdziwej grozy. Po prostu egzystują w granicach tej opowieści, a my z całą świadomością zdajemy sobie sprawę z ich obecności.
Podsumowując, szczególnie polecam osobom, które lubią się bać, ale tylko... trochę. Uwagę fanów horrorów o bardziej krwawych "potrzebach" skierowałabym raczej gdzie indziej.
Wywiad z Arturem Laisenem
Twoja debiutancka powieść „CK Monogatari" była książką raczej nietypową, jeśli chodzi o przynależność gatunkową – określasz ją „thrillerem metafizycznym" czy też „współczesną powieścią obyczajową z elementami fantastyki". Pierwsza część „Teraii" czyli „Studnia Zagubionych Aniołów" to fantasy nawiązująca bardziej do klasyki gatunku niż do najnowszych powieści Martina czy Eriksona. Skąd ten zwrot?