sierpień 24, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Moi Bohaterowie

niedziela, 29 marzec 2015 13:00

Pół króla

Najnowsza powieść Joe Abercrombiego pod tytułem „Pół króla" (pierwszy tom serii „Morze Drzazg") reklamowana jest jako dzieło z gatunku fantasy. Nie jest to jednak fantasy sensu stricto. Ostatnimi czasy zresztą, po sukcesie George'a R. R. Martina, podobnego typu tekstów pojawia się coraz więcej. Co mam na myśli przez wspomniane podobieństwo? Odchodząc od wartościowania i oceniania, „Pół króla" nie jest tekstem przepełnionym magią i niezwykłymi stworzeniami. To kolejny przedstawiciel fantasy umierającego, fantasy stanowiącego tło, fantasy będącego dla samych nawet bohaterów reliktem przeszłości. Nie spotka się tutaj palety różnorodności ze śródziemia, pokrętnych języków i zaklęć. Czy to jednak umniejsza wartość najnowszej powieści autora? Ani odrobinę.

Yarvi jest synem króla Gettlandu, władcy Czarnego Tronu, Uthrika. Synem jednak niechcianym, pogardzanym i odrzucanym nie tylko przez monarchę, ale także jego żonę i samych poddanych. A wszystko z powodu kalekiej ręki, piętna, którym naznaczony jest od chwili narodzin. Książe-wyrzutek jako najmłodszy z braci nie jest brany pod uwagę jako następca tronu. Zresztą sam Yarvi nie pożąda władzy i królewskich zaszczytów. Zamiast tego wybiera drogę Ministra, swoistego doradcy i filozofa. Los jednak lubi śmiać się z tych, którzy planują swoje życie. Tuż przed egzaminem na Ministra ginie zarówno jego ojciec, jak i brat i Yarvi musi zasiąść na Czarnym Tronie, gdzie kalectwo przynosi mu jeszcze więcej cierpienia. Mimo to przysięga pomścić zmarłych członków rodziny. Wkrótce zostaje zdradzony. Dopiero tutaj zaczyna się najważniejszy etap jego życia. Yarvi musi przetrwać niewolę i przebyć wiele krain oraz zjednać do siebie ludzi, by wrócić do Gettlandu, ponownie objąć władzę i... odebrać życie odpowiedzialnym za jego los i los jego rodziny. Czy uda mu się powrócić do ojczyzny i dopełnić przysięgi?

Jak już wspomniałam historia niewiele ma w sobie z fantasy. Na tego typu gatunkowość składają się jedynie funkcjonujące w opisywanych krainach legendy, mity i podania. „Pół króla" bliżej do fikcyjnej powieści historycznej z elementami tekstu przygodowego. Niezależnie jednak od gatunku Abercrombie stworzył kolejną fabułę z wartko toczącą się akcją, solidną dawką intrygi, wyraźnie nakreślonymi postaciami i tym czymś, co sprawia, że zaniedbuje się wszystkie możliwe do zaniedbania obowiązki, byle dalej czytać.

Haczyk połyka się w zasadzie od pierwszej strony powieści. Postać Yarvi'ego, pomimo że początkowo nieco nazbyt wrażliwa na swoim punkcie (nie sposób się zresztą tej wrażliwości dziwić), to bohater, z którym nietrudno się zżyć. Jego początkowe rozterki w pewien metaforyczny sposób zdają się być rozterkami każdego młodego człowieka, na którego nagle spada świadomość konieczności przyjęcia na siebie prawdziwej odpowiedzialności i pożegnania jednocześnie własnych planów. Później czytelnik ma szansę śledzić jego rozwój i przemianę, psychologiczne dorastanie. Na początku fabularnej drogi Yarvi to tak naprawdę przerażone dziecko, podczas, gdy w części finalnej to już dojrzały i doświadczony mężczyzna. Ogromne przemiany zachodzą także w towarzyszących mu postaciach oraz w ich wzajemnych relacjach.

Trudno byłoby odpędzić od siebie wrażenie, że autor czerpie z dorobku wspomnianego już George'a R. R. Martina. Konstrukcja świata, sam pomysł na fabułę i intrygi oraz kierunek zróżnicowania bohaterów, ma na sobie wyraźne znamię fascynacji powieściami z typu „Gry o tron". Nie jest to jednak coś, co przeszkadza. Co więcej – ci, którzy mają już za sobą lekturę wszystkich pozycji Martina, mogą poczuć ducha jego talentu w „Połowie króla". Różnorodne warstwy społeczne, walki i krew, nienachalne wątki romantyczne (w zasadzie półromantyczne) – to wszystko odnaleźć można w „Połowie króla".

Sam tekst napisany jest lekko. Tak lekko, że aż dziw bierze, gdy pod palcami, niczym w magiczny sposób (może to kolejne znamię gatunku fantasy i przeniesienie jego wyznaczników do świata realnego?), nie zostaje już do przeczytania ani jedna strona. Językową trudność mogą jednak sprawić niektóre z imion bohaterów, chociaż większość z nich nie jest nawet w połowie tak skomplikowana, jak bywa w niektórych powieściach fantastycznych. Abercrombie postawił w „Połowie króla" na język dość surowy. Brakuje tutaj kwiecistych opisów, zdarza się, że fabuła mknie nagle do przodu i w ciągu mrugnięcia powieki bohaterowie mają już za sobą znaczną część planowanej trasy – innymi słowy, Abercrombie nie stara się oddać tempa akcji w „tempie języka". Zdecydowanie stawia raczej na płynność lektury i wartkość akcji, niż odwzorowanie faktycznej szybkości przeprawy. Z pewnością uraduje to wszystkich tych, którzy chwalą sobie bardziej celne i krótkie metafory, niż kwieciste opisy i dokładne kreowanie światów (jakkolwiek świat Abercrombiego jest logiczny, dopracowany i wystarczająco bogaty w szczegóły).

„Pół króla" to powieść, którą pochłania się w zasadzie w jeden wieczór. W dodatku posiadająca na tyle skomplikowaną i bogatą w zwroty akcji warstwę fabularną, że trudno opowiadać o niej bez zdradzania szczegółów. Każda strona, to nowa zagadka; każdy rozdział, to nowe zaskoczenie. Wielkim szokiem jest także z pewnością zakończenie (pierwsze z dwóch, bo moim zdaniem powieść ma dwa finały), które stawia pod znakiem zapytania poczynania głównego bohatera, a czytelnika zmusza do szerokiego rozwarcia oczu ze zdumienia. Z niecierpliwością czekać będę na kolejny tom z tej serii.

Dział: Książki

Rodzaje teleportacji

Film to medium niezwykłe. Niemniej także niezwykle skomplikowane. W rękach reżysera i scenarzysty leży, by widz się w tym medium odnalazł. Nie jest to trudne w przypadku produkcji kina klasycznego czy stylu zerowego. Tam, bowiem wszystko musi być możliwie bliskie odwzorowaniu otaczającej człowieka rzeczywistości, a najważniejszy problem stanowi poziom zainteresowania fabułą i/lub jej przesłaniem. Istnieją oczywiście inne elementy produkcji filmowej odpowiadające za jej rynkowy sukces oraz zaintereseowanie bądź zniechęcenie widza, jednakże intrygująca fabuła to już połowa sukcesu.

Dział: Felietony
piątek, 26 grudzień 2014 14:09

Ukryta brama

„Miłość potrafi skłonić człowieka do tego, by zabił albo zrobił coś strasznego, bez względu na to, co się z nim potem stanie".*

Kiedyś nawet nie myślałaś o tym, że coś takiego jak podróże w czasie są w ogóle możliwe, a teraz sama bierzesz w nich udział. Przenosisz się w przeszłość i wykonujesz zadania mające na celu zapobiegać przemianom, które mogłyby zmienić bieg wydarzeń i być katastroficzne w skutkach. Wzbudza to w tobie ekscytacje, a zarazem strach i niepewność, bo nigdy nie wiesz co może cię spotkać w danym miejscu.

Tym razem Anna i Sebastiano muszą udać się do XIX-wiecznego Londynu, by uratować pana Turnera, dzieła tego malarza w przyszłości będą warte majątek. Ta misja kończy się powodzeniem i szybko wracają do swoich czasów. Niestety niezbyt długo cieszą się spokojem, bo Jose – jeden ze Starców - informuje ich, że czeka na nich kolejne zadanie. Jakiś inny Starzec niszczy wszystkie bramy, a oni muszą odkryć kim on jest i pokrzyżować mu plany. Para podróżników musi udawać niesamowicie bogate rodzeństwo i wejść w towarzystwo wyższych sfer. Czy uda im się powstrzymać Starca przed zniszczeniem świata?

Książek o podróżach w czasie jest dużo, ale najbardziej polubiłam Trylogię czasu Kerstin Gier oraz Obrońcy czasu autorstwa Evy Völler. Pierwsza część („Magiczna gondola") była bardzo dobra, ale druga („Złoty most") zachwyciła mnie i nie mogłam doczekać się kolejnego tomu, na który przyszło mi czekać cały rok. Jakie są moje wrażenia po zapoznaniu się z „Ukrytą bramą"?

Niemiecka powieściopisarka posiada niewątpliwy talent do snucia opowieści. Jej utwory są przemyślane, dopracowane i logiczne. Najbardziej u Völler lubię to, jak starannie i rzetelnie odwzorowuje czasy, w których akurat rzecz się dzieje. Dokładnie opisuje sposób życia w XIX w., sposób ubioru, zachowanie, jak się mieszka, co się robi w wolnym czasie oraz podział na klasy społeczne – im człowiek bogatszy i z większymi wpływami u tych znaczących tym lepiej dla niego. Völler przedstawia to bardzo obrazowo i bez trudu można wyobrazić sobie wszystko to, co widzą Anna i Sebastiano, zadbała też o realizm, co uważam za wielki plus. Kolejnym atutem autorki jest to iż w książce cały czas coś się dzieje, fabuła jest głównie oparta na zadaniu do wykonania przez podróżników, a wątek miłosny jest tematem pobocznym, zarysowanym tylko tak, by czuć więź łączącą zakochanych, ale brak tu dramatów sercowych i trójkątów (jaka miła odmiana!). Widać zażyłość łączącą bohaterów, ale są to zaledwie fragmenty wplecione w całość utworu. Wszystko jest zgrabnie połączone, w odpowiednim czasie tłumaczone, akcja zaś toczy się szybko i nie brak nagłych zwrotów wydarzeń. Cenie sobie również u Völler fakt iż praktycznie do samego końca nie wiadomo kto jest tym złym i wraz z biegiem wydarzeń trzeba starać się dopasować kolejne elementy układanki.

Bardzo ważnym punktem w każdej książce są bohaterowie i Eva Völler jest tego doskonale świadoma ponieważ i w tym przypadku zadbała o wachlarz przeróżnych osobowości, nadała im indywidualne cechy, sprawiła, że bez nich czegoś by brakowało i każdy miał do odegrania swoją rolę. Są oni realni oraz – co jest istotne – potrafią zaskakiwać, może się wydawać iż już kogoś się rozgryzło, a za chwilę ten ktoś nas zaskakuje. Jeśli chodzi o głównych bohaterów – Sebastiano jest znowu tym chłopakiem, którego tak polubiłam w „Magicznej gondoli". Niezwykle inteligentny, charyzmatyczny, sprytny i przebiegły. Ponadto jest opiekuńczy i zakochany w Annie, ale potrafi skupić się na zadaniu i w granicach rozsądku udawać, że są tylko rodzeństwem. Anna pod tym względem jest taka sama, do tego uparta, stanowcza i z chęcią do działania. Podoba mi się zarys ich relacji, bez dramatów, ale z małymi sprzeczkami i scenami zazdrości zdarzającymi się w każdym związku. Są szczęśliwi i zgrani, co jest miłą odmianą pośród wszystkich związków z problemami.

„Ukryta brama" mnie zachwyciła i pochłonęła bez reszty, czytało mi się ją szybko i bardzo przyjemnie. Od samego początku zaczyna się dziać i nie było mowy, bym chociaż przez chwilę czuła znużenie. Historia wciąga od pierwszych stron i sprawiła, że kolejne przewracałam z coraz większym zaciekawieniem, bo jak najszybciej pragnęłam się poznać zakończenie. Bez większego problemu wczułam się w fabułę i na nowo zżyłam ze znanymi mi już postaciami, z żywym zainteresowaniem śledziłam ich poczynania i kibicowałam, aby wszystko szczęśliwie się skończyło. Lubię język i styl pisania powieściopisarki oraz to jak stworzyła całą historię, potrafi przykuć moją uwagę, sprawić, że nie zauważałam upływającego czasu ani tego co dzieje się w moim otoczeniu. I strasznie żałuję, że to już koniec przygód Anny i Sebastiano, ale z drugiej strony cieszę się iż trylogia nie będzie ciągnięta na siłę, bo tylko by to jej zaszkodziło. Mam jednak nadzieję, że Eva Völler będzie pisać nadal o czymś innym i ukaże się to również u nas.

Ostatni tom trylogii polecam fanom twórczości Evy Völler oraz Obrońców Czasu. Jeśli spodobały wam się pierwsze dwa tomy, to zapewniam, że i ten nie zawiedzie waszych oczekiwań. Tym, którzy nie mieli jeszcze styczności z autorką, a lubią temat podróży w czasoprzestrzeni, polecam całą serie. „Ukryta brama" jest przemyślana i świetnie napisana, dzieje się w niej dużo i wzbudza przeróżne emocje. Idealne zakończenie historii!

*Eva Völler, „Ukryta Brama", s. 431

Dział: Książki
niedziela, 30 listopad 2014 03:54

Istoty Chaosu

„Istoty Chaosu" są już trzecią częścią „Kronik Obdarzonych" autorstwa Kami Garcii i Margaret Stohl – serii, która zapoczątkowana została w restauracji, na zwykłej, papierowej serwetce. Wyobraźnia pisarek szalała, by stworzyć pełen magii, niesamowity i zarazem przerażający świat.

Obdarzeni to istoty magiczne, które wraz z szesnastymi urodzinami zostają naznaczone. Stają się Istotami Światła lub Istotami Ciemności. Dzieje się z nimi to, co zdecyduje za nie los. Jedna z nich jednak dostała szansę wyboru, ale wybór, którego Lena w końcu dokonała, wywołał na świecie chaos. Dziwne, przerażające anomalie pogodowe i inne wydarzenia dzieją się już nie tylko w Gatlin. Czy to właśnie ona jest ich sprawczynią? Czy wszystko zostanie zniszczone? Jak wielkiej ofiary tym razem będzie wymagało powstrzymanie przerażającego kataklizmu?

Gatlin jest moim zdaniem niezbyt przyjemnym miejscem i ani trochę nie zasługuje na ratunek. To samo dotyczy mieszkającego tam społeczeństwa (choć oczywiście nie wszystkich osób). Książka napisana jest z dużym wyczuciem, a autorkom w niezwykły sposób udało się przedstawić panujący w miasteczku klimat. Powieść jest nieco mroczna, z posmakiem gotyku, ale mnie wydaje się być jednocześnie niezwykle wręcz baśniowa, choć przyznam, że wizja zbliżającej się apokalipsy została przedstawiona nad wyraz barwnie.

Autorki rozkręcają się, z tomu na tom pisząc coraz lepiej. Przyznam szczerze, że „Piękne Istoty" nieco mnie nudziły, ponieważ w powieści nie udało się uniknąć dłużyzn. W przypadku „Istot ciemności" wyglądało to już znacznie lepiej – tak samo jest i tutaj. Nie zabrakło również niezastąpionego, ironicznego poczucia humoru, towarzyszącego nam przez cały tom tuż obok wizji apokalipsy. Przyjaźń, miłość, przygoda, poświęcenie i fantastyczny świat – uważam, że książka zawiera wszystkie elementy dobrej młodzieżówki.

Lubię również sposób w jaki w powieści wykreowani zostali bohaterowie. Mienią się setkami barw. Zmieniają się wraz z biegiem fabuły, są interesujący i nieprzewidywalni. Postacie nie są czysto czarno-białe, a los został przedstawiony w niezwykle ciekawym ujęciu. Kartki książki nie są puste, a każdy bohater ma swoją własną historię i wpływ na dalszą fabułę. „Sztywny" i „płaski" to pojęcia, które z pewnością nie przyjdą nam do głowy przy lekturze „Istot chaosu".

Również wydanie serii jest dość niezwykłe – choć mnie osobiście nie podoba się tłumaczenie nazw. W Polskich tytułach wszędzie pojawiają się „istoty" podczas gdy w oryginale mamy powtarzające się słowo „beautiful". Póki co jednak wydawnictwu udało się z tego wybrnąć obronną ręką, zobaczymy jak potoczą się dalsze losy tytułów, bo naprawdę niezwykle ciekawi mnie tłumaczenie „Beautiful Redemption". Czarne, dopasowane do siebie okładki, wypukłe, pisane ozdobną czcionką litery. Dość dobre tłumaczenie i edycja tekstu. Skrzydełka, dzięki którym nie zaginają się rogi, a po wewnętrznej stronie okładki – z przodu przypomnienie poprzednich tomów, z tyłu informacje o autorkach. Wszystko to ładnie wyglądało będzie na półce, jako cała, przeczytana już seria.

I tym razem zakończenie jest smutne, pozostawiające miejsce na kontynuację. Pisarki nie pozamykały wielu wątków i tylko możemy domyślać się co będzie dalej. Zapewne przy swojej szalonej wyobraźni jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczą. Kto wie, może nawet pojawią się jeszcze jacyś nowi bohaterowie... Kolejny, czwarty tom sagi:„Beautiful Redemption" ciągle przed nami, a póki co, zniecierpliwieni czytelnicy, cykl mogą zacząć oglądać na ekranach kin i własnych telewizorów.

Dział: Książki
piątek, 14 listopad 2014 01:42

Pożoga

"Gra Endera" to saga znana wszystkim fanom science fiction. Orson Scott Card stworzył rozbudowane uniwersum, w którym przedstawił historię ludzi w obliczu nowego niebezpieczeństwa - wojny z obcą cywilizacją. "Gra Endera" przedstawia wydarzenia z Drugiej Wojny z Formidami. Co jednak zdarzyło się w trakcie pierwszej? Jak wyglądała Ziemia, zanim dowiedzieliśmy się o istnieniu obcych? Card postanowił wreszcie odpowiedzieć na te pytanie, pisząc trylogię, która stanowiłaby prequel dla jego słynnej sagi. "Pożoga" to druga część serii o Pierwszej Wojnie z Formidami. Po tomie pierwszym - który był interesujący, choć nie wybitny - kolejny okazał się być o wiele ciekawszy.

Statek obcych minął Pas Kuipera i nieubłaganie pędzi w stronę Ziemi. Victor, który wiezie dla ludzkości ostrzeżenie o zbliżającej się zagładzie, ledwo żywy dociera do Luny z sześcianem informacji. Jak się jednak okazuje, przebicie się przez ziemską biurokrację może być trudniejsze od dziewięciomiesięcznej podróży kosmicznej. Tymczasem na Ziemi szkolone są jednostki POP'u, których zadaniem jest doprowadzenie i utrzymanie pokoju na świecie. Już wkrótce ich zadanie może się diametralnie zmienić. W "Pożodze" poznajemy także Bingwena, kilkuletniego chłopca mieszkającego w małej prowincji w Chinach. Jest on sprytnym i zaradnym, choć niedocenionym chłopcem. Wkrótce ścieżki wszystkich bohaterów krzyżują się, a ich cel będzie taki sam. Pokonać zagrożenie, które przybyło od gwiazd.

Uwielbiam uniwersum Endera. Jest to niezwykle skomplikowany i rozbudowany świat, co zawsze podkreślam. Z każdą kolejną książką poznaję nowe jego aspekty i długą oraz dramatyczną historię. Na przestrzeni pięciuset stron w "Pożodze" zdarzyło się naprawdę wiele. Card ma talent to prowadzenia akcji odbywającej się na paralelnych płaszczyznach, dzięki czemu jest w stanie tak znakomicie poszerzyć horyzont czytelnika i ukazać sytuację z wielu różnych stron. Dzięki takiemu zabiegowi poznajemy dokładnie różnych bohaterów i co kilka rozdziałów śledzimy ich losy, poczynania. Ponadto Card potrafi tak sprawnie manipulować piórem, iż doprowadza różnych bohaterów do tych samych punktów, krzyżuje ich drogi, zmusza do współpracy, co jest moim zdaniem szalenie ciekawe. Jeśli miałbym oceniać świat, w jakim rozgrywa się akcja, jego skomplikowanie i wieloaspektowość, nie umiałbym za dużo powiedzieć. Wspaniały... Jedyne, czego mi zabrakło - tak samo zresztą jak w poprzedniej części - to ukazanie sytuacji geopolitycznej panującej na Ziemi. Posiadam nieco szczątkowych informacji, ale nie zaspokoiło to mojego pragnienia wiedzy.

Jeśli chodzi zaś o samą akcję, nie zawsze pędziła ona do przodu w zastraszającym tempie. Bywało, że autor zwalniał, aby lepiej opisać daną sytuację, czy skupić się na obrazie psychologicznym bohaterów. Nie były to wyrafinowane czy profesjonalne opisy, ale często doprowadzały mnie do śmiechu - ludzka przewidywalność, manipulacja, planowane przemówienia, osiąganie celów w sposób perfidny i stanowczy... Był to ciekawy aspekt książki, z którym jak najbardziej spotkałem się w innych dziełach Carda i bardzo mi się to podobało. Nie mówię jednak, że akcja cały czas jest powolna. Bynajmniej. Nierzadko w jednym rozdziale rozgrywały się rzeczy, które obracały do góry nogami wszystko, co dotychczas się działo. Ta nierównomierność nie jest jednak atutem, ale nie było to nazbyt uciążliwe; czasem jednak zaczynałem się nudzić i patrzeć, ile stron pozostało do kolejnego rozdziału, w którym poczytam o innym bohaterze, który nieco bardziej mnie interesuje.

"Pożoga" to przykład powieści science-fiction, zatem nie mogło zabraknąć w niej elementów najnowszej technologii, nieznanej jeszcze człowiekowi. Myślę, że nie pojawiło się nic nowego, czego nie spotkalibyśmy w poprzedniej części, ale jestem naprawdę usatysfakcjonowany. Samo osiedlenie Luny jest ciekawym tematem, rozwiązania dotyczące grawitacji, temperatury, braku atmosfery. Widać jednak, że technologia jest gorsza od tej znanej nam z Gry Endera. Myślę tu przede wszystkim o komunikacji oraz podróżach międzygwiezdnych. Oczekuję, iż autor w kolejnej części opowie co nieco o nowych wynalazkach, które zaczerpniemy być może wprost od Formidów. Co do samej książki, chciałem zwrócić uwagę na to, że czytałem ją dość wolno. Wciągałem się w nią od razu - nie tak, jak w przypadku pierwszej części, kiedy to potrzebowałem na to kilkudziesięciu stron - ale "Pożoga" wymagała uwagi, skupienia, ciszy. Myślę, że nie jest to książka, z którą można usiąść w każdej sytuacji i poczytać ją sobie tylko dla relaksu. Nie każdemu zapewne przypadnie to do gustu... Dodam jeszcze, że "Pożoga" była pisana językiem, który nie był skomplikowany, ale nie powiedziałbym także, że był luźny i lekki, jak w młodzieżówce, co moim zdaniem działa jednak na korzyść. Card pisał również dość długie opisy, czasem niepotrzebne; niektóre interesowały mnie bardzo, inne wręcz pomijałem.

Mam wrażenie, że Orson Scott Card uwielbia kreować młode postacie geniuszy. Nie będę wspominał nawet o Enderze, ani kilku innych bohaterach z jego licznych sag. W prequelowej trylogii spotykamy natomiast Victora oraz Bingwena. Mam wrażenie, że obaj chłopcy są do siebie bardzo podobni, choć dzieli ich duży dystans wiekowy i kilometrowy. Ich poczynania śledziłem najchętniej i sądzę, że zostali wykreowani bardzo poprawnie i realistycznie. Myślę, że można się z nimi utożsamiać, polubić ich, podziwiać. Ciekaw byłem również Mazera, znanego mi z sagi Endera, oraz Lema - syna najbardziej wpływowego człowieka w Układzie Słonecznym. Średnio zainteresowany byłem natomiast treningiem wojsk na Ziemi - ten temat jakoś mnie nie przyciągnął. Uważam, że wszyscy bohaterowie są na swój sposób interesujący, odmienni i skomplikowani. Nie są to płaskie marionetki; Card włożył dużo pracy w nakreślenie swoich postaci i rezultat jest jak najbardziej zadowalający.

Musimy pamiętać o tym, że głównym motywem trylogii o Pierwszej Wojnie z Formidami jest... wojna. Jeśli ktoś nie przepada za tematem walki, strategii, czy broni to myślę, że może nie przebrnąć przez "Pożogę". Mimo, że sam wątek wojny przewija się tylko co jakiś czas i większa część rozdziałów skupia się na walce pośredniej: biurokratycznej, emocjonalnej, psychologicznej, to nie można uniknąć motywów batalistycznych. Ogólnie rzecz ujmując, "Pożoga" to dobra książka science-fiction; powiedziałbym, że lepsza od pierwszej części, czyli "W przededniu". Nie wszystko okazało się w niej idealne, akcja nie zawsze mnie wciągała, ale przez większą część lektury byłem w zupełnie innym świecie. Mam nadzieję jak najszybciej powrócić na Ziemię z czasów wojny z obcą cywilizacją.

Dział: Książki
piątek, 07 listopad 2014 20:15

Monument 14: Niebo w ogniu

Katastrofy ekologiczne nie są nam obce. Chociażby tsunami, które w marcu 2014 roku, wdarło się w Japonii 10 kilometrów w głąb lądu. Emmy Laybourne na podstawie takich właśnie tragicznych w skutkach wydarzeń postanowiła oprzeć swój cykl. W jej książce zaszło to jednak znacznie dalej – aż do wycieku niebezpiecznej, biologiczno-chemicznej substancji, która wcześniej była szczelnie zamknięta w wojskowej bazie.

Dzieci chroniące się w supermarkecie w Monumencie postanowiły się rozdzielić. Te z grupą krwi 0, które pod wpływem chemikaliów stawały się agresywne, zostały. Reszta wsiadła do naprawionego, szkolnego autobusu by wyruszyć w długą podróż do punktu ewakuacyjnego. Droga jest niezwykle niebezpieczna – nie tylko ze względu na skażenie, ale przede wszystkim z powodu ludzi. Supermarket jednak również nie będzie wiecznie idealnym schronieniem.

Tym razem fabuła przedstawiona została z punktu widzenia Deana i Alexa – jeden z braci został, drugi pojechał. Obydwaj prowadzą notatki i to ich treść poznaje czytelnik. Historie chłopców, okraszone ich własnymi przemyśleniami i odczuciami są iście makabryczne. Więzy, które tworzą się pomiędzy dziećmi stają sie coraz silniejsze. Pierwsza miłość, przyjaźń, szczere oddanie i uwielbienie od najmłodszych dzieci. Wszystko przedstawione zostało niezwykle realistycznie.

To co działo sie w sklepie zostało moim zdaniem nadmiernie przyspieszone. Opis drogi był znacznie ciekawszy i bardziej przejmujący. Bohaterowie nie są idealni, niejednokrotnie podejmują bardzo głupie decyzje, zachowują się desperacko, robią dziwne rzeczy. To jest właśnie między innymi moim zdaniem w tej historii genialne. Emmy Laybourne nie opisuje bandy wyidealizowanych robotów. Pisze o dzieciach – z krwi i kości. Natomiast one mają prawo na swój własny sposób radzić sobie z trudnymi sytuacjami.

Drugi tom kończy się mocnym akcentem. To by było na tyle. Zżera mnie wiec ciekawość o czym napisany został trzeci? Co jeszcze można dopowiedzieć? Jak długo będą jeszcze widoczne skutki katastrofy i jak to wpłynie na bohaterów? Zarówno „Odcięci od świata" jak i „Niebo w ogniu" to mocne, napisane jednak prostym i przejrzystym językiem, niezwykle wciągające powieści katastroficzne. Niekiedy pojawiały się pełne humoru fragmenty, był to jednak zawsze czarny, najczęściej nieco makabryczny humor. Czy trzecia cześć będzie tak samo dobrze napisana?

Również wydanie nie pozostawia wiele do życzenia. Świetna edycja tekstu, dobre tłumaczenie. Książka jest starannie oprawiona, ma skrzydełka, informacje o pozostałych tomach. Każda część zawiera w środku rozwijaną mapkę – rzecz bardzo pomocna gdy czytelnik ma wyobrazić sobie trasę podróży. Podział na rozdziały i fragmenty również był bardzo dobrym pomysłem. Odcina od siebie wydarzenia, tym samym jeszcze bardziej wzmacniając ich wydźwięk.

Nie mogę powiedzieć, że jestem zakochana w serii „Monument 14″. To po prostu nie tego typu historia. Wywiera spore wrażenie, silnie oddziałuje na wyobraźnię, ale jest wręcz makabryczna. Pochłania się ją, ale nie da się jej lubić – tak jak ciężko powiedzieć o lubieniu horrorów. Książkę przeczytałam bardzo szybko i w dalszym ciągu pozostaję pod jej wpływem. Szczerze ją wszystkim polecam! Jest naprawdę świetna!

Dział: Książki
sobota, 01 listopad 2014 19:32

Podsumowanie Falkonowych wieści

Falkon zbliża się wielkimi krokami, a w programie coraz więcej atrakcji. Zapraszamy do Lublina - już za tydzień!

Dział: Konwenty
poniedziałek, 27 październik 2014 19:37

Falkonowe wieści

Falkon zbliża się wielkimi krokami. Poniżej przedstawiamy będzie działo sie w Lublinie między 7-10 listopada.

Dział: Konwenty
poniedziałek, 21 maj 2012 09:11

Katedra heretyczki

"Zabijcie wszystkich. Bóg rozpozna swoich."

Pamiętne słowa papieskiego legata, będące de facto rozkazem rzezi mieszkańców Beziers, miasta zamieszkałego zarówno przez katolików, jak i heretyków, zapoczątkowały krwawą krucjatę przeciwko katarom - wspólnocie religijnej, która w XIII wieku szczególnie prężnie rozwijała się na terenie południowej Francji.

Fabuła powieści "Katedra heretyczki" osadzona jest w tym właśnie burzliwym okresie średniowiecza i koncentruje się wokół dramatycznych losów kilkorga bohaterów: dumnej i obdarzonej błyskotliwą inteligencją królowej Blanki Kastylijskiej, hrabiego Szampanii, trubadura Tybalda, będącego jednocześnie zdrajcą, jak i obsesyjnym wielbicielem swej pani, hrabiego Tuluzy, Rajmunda, ekskomunikowanego za tolerowanie katarów na swych ziemiach oraz Klary, zaufanej dwórki królowej, tytułowej heretyczki.

Głównych bohaterów poznajemy w dramatycznych okolicznościach; Klara, nieślubna córka hrabiego Tuluzy, w drodze do Paryża zostaje napadnięta przez oddział krzyżowców. Ranną dziewczynę ratują członkowie wspólnoty katarów, jednak wciąż grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Podczas ataku krzyżowców na zamieszkałe przez heretyków miasto Marmande, zostaje cudem ocalona przez jednego z najeźdźców. Okazuje się nim hrabia Szampanii, podobnie jak Klara wychowanek i protegowany królowej Blanki, w którym dziewczyna skrycie się podkochuje.

Po powrocie na królewski dwór Klara nie potrafi zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach, jakich była świadkiem podczas rzezi w Marmande. Szukając ukojenia często chodzi na plac budowy katedry Notre-Dame, gdzie pewnego razu spotyka młodego człowieka, który wywiera na niej wielkie wrażenie. Felicjan wprowadza Klarę do wspólnoty katarów, gdzie dziewczyna odzyskuje wewnętrzną równowagę i spokój ducha.

Tymczasem w kraju nasilają się prześladowania heretyków; Klarze coraz trudniej utrzymać swój sekret przed otoczeniem, zwłaszcza przed królową. Na dwór docierają niepokojące informacje - wracający ze zwycięskiej krucjaty król Ludwik zostaje podstępnie otruty. Następca tronu jest jeszcze dzieckiem, co próbują wykorzystać do własnych celów chciwi baronowie oraz angielski król bagatelizując osobę królowej. Blanka będzie musiała użyć całej swej inteligencji i zmysłu dyplomatycznego, by zażegnać grożące koronie niebezpieczeństwo.

Powieść Martiny Kempff wzbudziła we mnie ambiwalentne uczucia. Moja wielka radość, że wreszcie trafiłam na ciekawie zapowiadającą się książkę osadzoną w czasach, które od lat nieodmienne budzą moją fascynację, została przygaszona przez kilka mankamentów, które kazały mi spojrzeć krytycznym okiem na "Katedrę heretyczki".

Moje wątpliwości budzi głównie konstrukcja powieści. Początkowo zdawać by się mogło, że tłem fabuły jest konflikt religijny pomiędzy katolikami a katarami znajdujący ujście w fali prześladowań i krucjat, zaś główną bohaterką - Klara, odnajdująca się w heretyckiej wspólnocie. W pewnym momencie tło powieści niespodziewanie się poszerza, a wojna religijna staje się tylko jednym z aspektów polityki korony francuskiej i to właśnie jej złożoność próbuje oddać autorka. Dotychczasowa heroina chowa się w cień przed prawdziwą bohaterką powieści - królową Blanką. W posłowiu możemy wyczytać, że początkowo książka miała traktować wyłącznie o Blance Kastylijskiej (wtedy siłą rzeczy kwestia katarów byłaby zaledwie kolejnym wątkiem powieści), jednak chęć ukazania tych burzliwych czasów z różnych punktów widzenia skłoniły autorkę do wprowadzenia drugiej głównej bohaterki. Poczynione zmiany wypadły dość nieudolnie, gdyż sugerują skupienie się na tematyce heretyków i postaci Klary, podczas gdy w dalszej części autorka realizuje swoje pierwotne zamierzenie. Niekonsekwencja ta jest widoczna - fabuła sprawia wrażenie nie do końca przemyślanej i dopracowanej.

Można by zarzucić autorce również to, że nadmiernie rozbudowane, barwne, obfitujące w wydarzenia tło historyczno - obyczajowe przytłacza fabułę, jednak w tym przypadku dokładność i szczegółowość jest niezbędna dla jej zrozumienia. Liczne wtręty odnoszące się się do politycznych zawiłości spowalniały co prawda akcję i zakłócały narrację, jednak można się do nich przyzwyczaić i należy je docenić, gdyż tylko dzięki temu odnajdujemy się w toku fabuły i orientujemy w jej meandrach. Jak na powieść historyczną przystało, książka oparta jest na dobrze udokumentowanych faktach zgrabnie ujętych w jej ramy.

Mnogość wydarzeń historycznych, ich zawiłość i złożoność mogłaby przytłaczać, a nawet rozsadzić ramy powieści, gdyby nie narzucająca się siłą rzeczy pewna skrótowość i powierzchowność w potraktowaniu tematu - nieodzowna, jeśli chce się zamknąć fabułę na niecałych czterystu stronach, pozostać w zgodzie z prawdą historyczną i zaprezentować ją w najbardziej zrozumiały i atrakcyjny sposób. Efekt kompromisu, jaki udało się osiągnąć autorce, jest całkiem zadowalający.

Zaletą książki Kempff jest czytelne ukazanie złożoności sytuacji politycznej Francji w tym okresie - dzięki zaprezentowaniu kilku różnych punktów widzenia: heretyczki Klary, której rola wraz z rozwojem fabuły staje się coraz bardziej marginalna, a jej postać - bezbarwna i nieciekawa, oraz bohaterów grających w powieści pierwsze skrzypce: Blanki Kastylijskiej, hrabiego Tuluzy i trubadura Tybalda, choć trzeba przyznać, że i oni świecą blaskiem odbitym od osobowości królowej. Niemniej jednak są to bohaterowie wyraziści, wewnętrznie skomplikowani i niejednoznaczni moralnie; autorka z powodzeniem oddała całą złożoność ich natury, dosłownie przywróciła do życia te dawno zapomniane postaci. Szczególnie intryguje postać królowej Francji - jednej z najpotężniejszych i najbardziej wpływowych władczyń tamtej epoki, cenionej nie tylko ze względu na niezwykłą urodę, ale również przymioty ducha i charakteru. Jej inteligencja, mądrość i dalekowzroczność budziły szacunek, a jej samej zapewniły niepodzielne rządy aż do śmierci, bez udziału rady koronnej, a nawet samego króla, jej syna Ludwika. To robi wrażenie, prawda?

Kolejnym atutem, a zarazem swoistą ciekawostką są wierzenia katarów i realia codziennego życia tej wspólnoty religijnej, tak szczegółowo zaprezentowane na kartach książki. Paradoksalnie, wiedzę tę autorka czerpała głównie z protokołów inkwizycyjnych z procesów "bonnes hommes"; sami katarzy nie pozostawili po sobie żadnych pisemnych świadectw. Moim zdaniem jest to jeden z bardziej interesujących elementów powieści, w dodatku wpleciony w fabułę w wyjątkowo atrakcyjny sposób.

Reasumując, pomimo kilku niedociągnięć, "Katedra heretyczki" jest zdecydowanie lekturą godną uwagi. Nie jest to może porywająca, ale z pewnością dynamiczna, intrygująca i wielowymiarowa opowieść o dramatycznych ludzkich losach, tragicznych wyborach i odwiecznym konflikcie pomiędzy miłością a władzą w barwnej scenerii francuskiego średniowiecza.

Serdecznie polecam!

Dział: Książki
niedziela, 19 październik 2014 01:53

Nomen omen

Fantastyka jest gatunkiem literackim, przy którym pisarze mają duże pole do popisu. Każda historia ma szansę być oryginalna i zaskakująca. Twórczość nie ma granic. Możliwe jest wszystko. Wielu jednak autorów woli trzymać sie sztywnych norm i szablonów. Z pewnością jednak nie należy do nich Marta Kisiel, która nie wahała się przed wykorzystaniem swojego oryginalnego pomysłu.

Główną bohaterką powieści jest Salomea Klementyna Przygoda, która dzięki temu, że jej przyjaciółka wyjechała za granicę, otrzymała stanowisko w uniwersyteckiej księgarni. Dziewczyna ucieka od swojej nieco zwariowanej rodziny, która choć ma wiele dobrych chęci, to jednak brakuje jej jakiegokolwiek wyczucia taktu. Z deszczu jednak trafia pod przysłowiowa rynnę, gdyż dom w którym wynajmuje pokój, należy do jeszcze dziwniejszych i bardziej zwariowanych mieszkańców. Gdy jednak rodzony brat próbuje utopić Salkę w Odrze, jej świat zupełnie już staje na głowie, zalany powodzią nieszczęśliwości.

"Nomen Omen" to fantastyczna powieść, okraszona dużą dawką prostego humoru. Przewidywane są skutki uboczne lektury. Podczas czytania śmiałam się przez pół nocy, budząc przy tej okazji irytującą się na mnie z tego powodu rodzinę. Niektóre niuanse humorystyczne zrozumiałe są wyłącznie dla wtajemniczonych, pozostałe jednak sądzę, że dotrą do każdego. Uprzedzam jednak, że nie jest to dowcip delikatny i zawoalowany. Marta Kisiel fakty przedstawia wprost, nie szczędząc swoim bohaterom krytyki. Książka napisana została w lekkim stylu, ale jednocześnie dość barwnym, miejscami slangowo-potocznym językiem. Z pewnością sposób, w jaki została stworzona treść jest niepowtarzalny i już on sam cechuje prozę pisarki. Nawet gdy pominiemy dość oryginalną historię.

Przygoda jest ciekawa, wciągająca i fajnie pomyślana. Gdybym miała zwrócić uwagę jedynie na samą fabułę, powiedziałabym, że to nic nowego, bo wszystkie pomysły już gdzieś się przewijały. Jeżeli jednak wziąć pod uwagę sposób w jaki ta historia została napisana, to "Nomen Omen" staje się powieścią niepowtarzalną, zaskakującą i jedyną w swoim rodzaju. Akcja toczy się warto, choć na początku dotyczy głównie perypetii Salki. Później jednak rozwija się stopniowo, by wprowadzić w życie, jako rzecz zupełnie normalną i codzienną, treść nadprzyrodzonej przygody.

Najmocniejszą stroną książki są jej bohaterowie. Wszyscy, co do jednego, stworzeni z humorem i opisani w barwnym stylu. Jednocześnie są sympatyczni i z łatwością można się do nich przywiązać. Okazuje się również, że "prawie zwyczajne" rodzeństwo o wdzięcznym nazwisku "Przygoda" ma swoją rodzinną, mroczną tajemnicę. Ważną rolę w powieści odgrywa również papuga. Niewiele treści w "Nomen Omen" można uznać za zwyczajne. Salka natomiast jest dziewczyną z kompleksami, której wiele rzeczy się nie udaje. To postać, która w żadnym stopniu nie jest wyidealizowana. Niezwykle ciekawie wykreowana bohaterka.

"Nomen Omen" to książka nietypowa. Jest dobrze napisana, pomysłowa i wciągająca. Sam tytuł i intrygująca okładka również zachęcają do przeczytania. Jej największą wadą w moich oczach był fakt, że pisarka zbyt szybko odkryła przed czytelnikami swoje karty i zakończenie nie niosło ze sobą żadnych niespodzianek. Jestem jednak przekonana, że mimo tego książka niejednemu czytelnikowi dostarczy wesołej rozrywki i z przyjemnością przeczyta ją od początku do końca, chłonąc po drodze każde, wesołe słowo.

Dział: Książki