wrzesień 10, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Mięta

wtorek, 25 lipiec 2017 11:20

"Nowa Fantastyka" 08/17 już w sprzedaży

W dniu dzisiejszym - 25 lipca 2017 - trafił do sprzedaży najnowszy numer "Nowej Fantastyki", a w nim:

Łukasz M. Wiśniewski
ŚWIAT, KTÓRY POSZEDŁ NAPRZÓD

Dział: Prasa
poniedziałek, 24 lipiec 2017 09:28

Cela 7

Wyobraźcie sobie na pozór demokratyczny świat, w którym to rolę sądów sprawujecie Wy – całe społeczeństwo. Za pomocą internetowego bądź smsowego głosowania decydujecie o czyimś życiu lub śmierci. Jednym słowem z poważnego oskarżenia, które powinno zostać poddane odpowiedniemu osądowi, robi się czyste reality show, które sprawia, że na jaw wychodzi ludzka natura. Społeczeństwo jest żądne krwi, pragnie oglądać egzekucję każdego, kto popełnił zły czyn. Uniewinnienie? Zdarza się, ale bardzo rzadko. Odpowiednie dochodzenie czy przeprowadzenie śledztwa schodzi na dalszy plan, ważne jest show! A wiecie... show must go on.

W samym centrum z zimną krwią zamordowano słynnego celebrytę, bardzo cenionego i szanowanego wśród społeczeństwa. Na miejscu zbrodni policja zatrzymuje szesnastoletnią Marthę Honeydew, która trzymając broń w ręku momentalnie przyznaje się do winy. Trafia do celi śmierci, a właściwie do celi numer 1, i wraz z każdym kolejnym dniem przechodzi do kolejnego numeru, aż w końcu dotrze do numeru 7, w której odbędzie się jej egzekucja. O ile widzowie ją uniewinnią. Ale dlaczego mieliby uniewinnić kogoś, kto stale utrzymuje, że zamordował słynnego Jacksona Paige’a, którego wszyscy kochali? Żądają egzekucji, choć obrończyni Marthy nie wierzy dziewczynie, że to ona zastrzeliła Paige’a. Kto tak naprawdę pociągnął za spust i ze śmiertelnym skutkiem puścił kulkę w stronę Paige’a?

Nie byłam do końca pewna, czego mam się spodziewać po tej książce. Z jednej strony zapowiadała się naprawdę dobrze, a z drugiej wydawała się być oklepana. Na pozór przypomina dystopię, ale nie jest nią tak od początku do końca. Teoretycznie akcja rozgrywa się w dosyć rzeczywistym świecie, gdzie usunięto sądownictwo, a procesy zbrodniarzy odbywają się w formie reality show oglądanego w telewizji. Ale właściwie nie dowiadujemy się nic więcej o tym świecie. Same wydarzenia są nieco ograniczone, bowiem Martha siedzi w celi i to głównie tam spędzamy czas. Rozdziały z perspektywy Eve, czyli obrończyni szesnastolatki, pokazują nam zaledwie mały fragment tego, co dzieje się na zewnątrz, jednakże ta książka ma na celu skupienie się na czymś innym – na samej Marcie i odkryciu prawdy. Dziewczyna skrzętnie utrzymuje, że to ona jest odpowiedzialna za morderstwo. Społeczeństwo ślepo wierzy w to, co słyszy. Wydawałoby się, że sprawa jest przesądzona...

Pamiętacie „Igrzyska śmierci” i show prowadzone przez tego niebieskowłosego, ekscentrycznego Caesara Flickermana? Tutaj mamy coś podobnego. W ostateczności reality show doprowadza skazanych do śmierci, a społeczeństwo ogląda ich egzekucję na żywo. Prowadząca show jest niezwykle irytującą osobą, do której nic nie dociera. Ludzie nie dbają o życie i śmierć, chcą tylko dobrej zabawy. Chcą skandalu, rozlewu krwi, brutalności. Nie da się ukryć, że jest to dosyć przerażające, zwłaszcza, że te emocje są tak dobrze podsycane przez tych, którzy mają władzę. A kto tak naprawdę decyduje o tym, czy oskarżony wywinie się śmierci czy zginie na krześle elektrycznym? Właśnie oni. To tylko pozornie demokratyczny świat, bowiem tak naprawdę nie każdy może oddać głos w tej sprawie. Wpływowi, bogaci ludzie mają dostęp do telefonów i Internetu, stać ich na związane z głosowaniem opłaty... A ludzie spoza wpływów? Tutaj nie jest już tak kolorowo. Autorka bardzo wyraźnie zaznacza ten podział, który właściwie jest w tej powieści bardzo istotnym motywem.

Akcja toczy się tempem umiarkowanym i mimo wszystko jest dosyć przewidywalna. Właściwie już od samego początku można wyczuć, że w zeznaniach głównego bohaterki jest coś nie tak. Jednak wydaje mi się, że autorce właśnie o to chodziło, że zrobiła to celowo, aby wzbudzić w czytelnikach ciekawość. Mimo tego sama główna bohaterka nie wzbudziła we mnie żadnych większych emocji, podobnie jak cała powieść. Właściwie jeżeli bardziej przeanalizujemy tę pozycję, to okaże się, że nie wnosi ona do tego gatunku literackiego nic nowego. Podział społeczeństwa, korupcja, reality show... Te elementy pojawiały się już nie raz. Zapewne dlatego historia Marthy nie urzekła mnie tak, jakbym chciała.

„Cela 7” to książka poprawna, ale nie wyjątkowa. Jest dobrze napisana, przemyślana i logiczna, autorka w dobry sposób kreuje całą historię, ale niestety nie ma w niej żadnego powiewu świeżości. Całość jest dobrze zrealizowana, ale lekko przewidywalna. Mimo tego czyta się ją lekko i przyjemnie, bez większej irytacji czy towarzyszącego uczucia w stylu „zaraz wyrzucę tę książkę przez okno”. A to już coś! Dlatego jeżeli macie ochotę się z nią zapoznać to nie odradzam, jednakże nie spodziewajcie się tutaj fajerwerków.

Dział: Książki

Assassins Creed: Last Descendants - Ostatni Potomkowie. Grobowiec Chana, czyli druga część trylogii Mathew J. Kirby’ego.

Owen i jego przyjaciele przegrali. Dokonali rzeczy niezwykłej, ale ostatecznie ponieśli porażkę. Kiedy odkryli, gdzie znajduje się pierwszy fragment starożytnego artefaktu – legendarnego Trójzębu Edenu – wydawało się, że mają go w garści. Poszukiwali go również członkowie Bractwa Asasynów i Zakonu Templariuszy, okazało się jednak, że ich wszystkich ubiegł jeszcze ktoś inny. Nić porozumienia między nastolatkami zaczęła się rwać – Owen wraz z przyjacielem Javierem wzięli stronę asasynów, pozostali zaś sprzymierzyli się z templariuszami. Do odszukania wciąż pozostały dwa fragmenty artefaktu i obie grupy zrobią teraz wszystko, by nie powtórzyć swoich błędów.

Dział: Książki
wtorek, 04 lipiec 2017 12:16

Hardkorowi bibliotekarze z Timbuktu

Współczesna historia książki o miejscu na mapie świata, o którym nadal niewiele wiadomo, a gdyby nie wysiłek jednego człowieka, moglibyśmy wiedzieć jeszcze mniej.

Joshua Hammer to amerykański dziennikarz aktualnie piszący dla „The New York Review of Books”, „The New Yorker”, czy „Smithsonian”, ale był również przez wiele lat niezależnym korespondentem, a także szefem „Newsweeka” w Europie, Nairobi, Południowej Ameryce, Los Angeles, Berlinie i Jerozolimie. Wydał cztery książki, z czego czwartą w 2016 r. byli właśnie „Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu” (The Bad-Ass Librarians of Timbuktu). Bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Agora wydało tę książkę. Po pierwsze mam jeszcze z czasów studiów bibliotekarskich sentyment do literatury z zakresu historii książki, a tym bardziej do tak rzadko spotykanej współczesnej historii książki. Po drugie jest to przystępnie napisana literatura faktu z zakresu działań wojskowych, która potrafi przybliżyć tematykę z zakresu działań antyterrorystycznych laikowi.
W Afryce Zachodniej istnieje sobie śródlądowe państwo Mali, o którym mało kto wie, i o którym rzadko się słyszy. Niektórzy fascynaci podróży i historii słyszeli zapewne o tajemniczym Timbuktu wpisanym na listę dziedzictwa UNESCO, które bardzo długo było niedostępne dla podróżników, o legendarnych budowlach z gliny wyrastających nagle na środku pustynnego krajobrazu. Starsze pokolenie pamięta zapewne odzyskanie niepodległości przez Mali od Francji 22 września 1960 r., a ci, co śledzą uważnie wiadomości ze świata, wiedzą, że wybuchła tam w latach 2012-2014 wojna domowa. Jednak niewiele osób wie, a zaryzykowałabym nawet, że prawie nikt, o niesamowitej spuściźnie kulturalnej, jaka zachowała się w Timbuktu, a mianowicie o 377 tysiącach woluminach manuskryptów. Jeśli myślimy o pięknych iluminowanych księgach, z krajów afrykańskich, to w pierwszej kolejności myślimy o egipskich papirusach i bibliotece aleksandryjskiej, ale piaski pustyni zachodniej Afryki i koczowniczy tryb życia tuareskich plemion, nie kojarzy się raczej ze skrybami i iluminatorstwem.
Joshua Hammer i bohater jego książki, a mianowicie Abdel Kader Haidara udowadniają, że w Mali, po wioskach, domach rozproszone zostało wielkie bogactwo kulturalne arabskiego świata. Książka „Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu” opowiada o mozolnej pracy Haidry celem pozyskania bezcennych rękopisów z rąk prywatnych, by je ocalić przed zgubnym suchym powietrzem pustyni, o pozyskaniu funduszy, by ocalić piękne rękopisy od zapomnienia i utworzyć Bibliotekę Pamięci Mammy Haidry. Jest to jednak również opowieść o tym jak o mały włos doszłoby do, jak to nazywa Waldemar Jan Dziak, „błędu historycznego zaniechania” i dziewięć miesięcy zniewolenia Timbuktu i dwa lata malijskiej wojny domowej, mogłoby się przekształcić w kolejny kalifat, gdyby nie interwencja wojsk francusko-amerykańskich. Jest to w końcu opowieść o tym, że poza wielkim dramatem ludzkim, czasem w tle rozgrywa się również wielki dramat i walka o przetrwanie od zapomnienia dóbr kulturalnych, które w przyszłości mogą stanowić o tym, kim naród tak naprawdę jest.
Abdela Kadera Haidarę można by oceniać różnie, że bardziej kochał księgi niż ludzi, że czuł się bardziej odpowiedzialny za rękopisy, które mu powierzono, niż za rodzinę, ale z drugiej strony, gdyby nie tacy ludzie jak on, lub jak nasz ksiądz Antoni Liedtke, który ratował Biblię Gutenberga, nie pozostałoby dziedzictwo, z którym można by po wielu zawieruchach wojennych się identyfikować.
„Hardcorowi bibliotekarze z Timbuktu” to ciekawa pozycja, nie tylko dla tych, którzy lubią politykę wojskową lub historię książki, ale dla tych, którzy docenią książkę, z której można dowiedzieć się wielu rzeczy, o których nie miało się pojęcia, od osoby, która doskonale zna się na tym, o czym pisze.

O tej niesamowitej walce o każdy manuskrypt można również przeczytać w języku angielskim w National Geographic

Polecam też posłuchać muzyki zespołu Tinariwen, którego toż muzyka jest podczas lektury książki wspominana, a który to zespół występował podczas słynnego Pustynnego Festiwalu razem z U2 w 2012, a także w Polsce podczas Heineken Open'er Festival w 2010.

Dział: Książki
niedziela, 02 lipiec 2017 18:32

Wszyscy patrzyli, nikt nie widział

„Wyobraź sobie, że siadamy do dużej gry. Ty jesteś fascynat, więc ten dom przegrywasz. Ty jesteś przegrany – ja jestem wygrany. Ty nie masz domu – a ja? (...) Ja także go nie mam. Bo wygrałem tylko złotówki. I każda gra ma taką właśnie przemienność: różne wartości potrafi zamienić na złotówki. Ale odwrotnie... nie da się, niestety” – ten cytat z „Wielkiego Szu” w reżyserii Sylwestra Chęcińskiego przychodzi na myśl, kiedy sięgamy po debiut literacki Tomasza Marchewki.

Powieść „Miasto Szulerów. Wszyscy patrzyli, nikt nie widział”, opublikowana nakładem Wydawnictwa SQN, jest właśnie inspirowana filmem, czego Marchewka nie kryje. Nawiązania są tu na tyle wyraźne, że wszyscy miłośnicy zarówno kina, jak i łotrzykowskich historii, znajdą tu coś dla siebie. Nie wspominając już nawet o wielbicielach pokera i innych gier karcianych, którzy wielokrotnie chcieli poznać sztuczki wytrawnych graczy, a także odkryć sposoby, zabezpieczenia się przed nimi.

Autor przenosi nas do Hausenberga – miasta, które wydaje się nigdy nie spać. To tu żądza – zarówno władzy, jak i pieniędzy – wyciąga swoje macki po kolejnych straceńców, tu znajdują zaspokojenie w ramionach prostytutek, tu mogą sprawdzić swoją skuteczność i nabyte umiejętności przy karcianych stolikach. Tu też działa Wielki Teatr, w którym jedną z najjaśniejszych gwiazd jest piękna Camilla. Ale to nie ona jest główną bohaterką powieści, ale genialny szuler, Slava. Od lat pobierał on nauki u mistrza, zwanego Profesorem, zgłębiając tajniki hazardu i historii oszustwa oraz wszelkich karcianych sztuczek. Jest ambitny, piekielnie inteligentny i ... cechuje go brawura granicząca z głupotą. Może właśnie dlatego porywa się na akcję, na którą nie jest jeszcze gotowy. A może to okoliczności sprawiają, że tak naprawdę od samego początku nic nie jest takie, jakie miało być? Całe szczęście, że w odpowiednim momencie pojawiają się starzy druhowie: Petr, który sam siebie określa mianem pierwszego pośród złodziei oraz zabójca Nino Perrez.

Konstrukcja powieści sprawia, że mamy okazję poznać wszystkie aspekty działalności Slava, autor przenosi nas bowiem do miasta w różnych okresach życia bohatera, ukazując jednocześnie koloryt tego miejsca, jego mieszkańców, a także fascynujący, choć niebezpieczny półświatek. Podczas lektury zwraca uwagę niezwykły klimat, który udało się Marchewce wykreować, a także sam obraz środowiska, w którym uczciwość jest nieznanym słowem. Mimo widocznego talentu, niezwykłej plastyczności języka i interesującej koncepcji powieści, trudno mi jednak było zasiąść przy karcianym stoliku z bohaterami, trudno było i w pełni wczuć się w nakreślone sytuacje. Brak jest w książce tych emocji, które sprawiłyby, że z bijącym serce, zgłębia się kolejne strony. Mimo tego jednak po powieść sięgnąć warto, choć będzie ona z pewnością lekturą, którą w pełni doceni określona grupa zainteresowanych odbiorców. Należy również zapamiętać nazwisko autora, bo z takim potencjałem możemy być pewni, że jego powieści jeszcze wielokrotnie pojawią się na półkach księgarni.

Dział: Książki
piątek, 30 czerwiec 2017 08:47

Pies Baskerville'ów

Zapewne każdy miłośnik kryminałów sięgnął przynajmniej po jedno dzieło Arthura Conan Doyle'a. Sherlocka Holmesa przedstawiać nikomu nie trzeba, a jednak ja do tej pory nie przeczytałam żadnej książki z udziałem tego słynnego detektywa. Tym bardziej lektura „Psa Baskerville'ów” była dla mnie zagadką, a to od niej zależało, czy zdecyduję się sięgnąć po resztę twórczości szkockiego pisarza.

Charles Baskerville umiera w niejasnych okolicznościach — jego ciało zostaje znalezione przy moczarach, a nieopodal widać ślady łap zwierzęcia. Przywodzi to na myśl legendę krążącą po rodzie Baskerville'ów — o ogromnym psie, który prześladuje tę rodzinę. Kiedy sprawa trafia do Sherlocka, ten postanawia, że rozwiąże zagadkę. Niedługo do posiadłości Baskerville Hall ma przyjechać Henry, a za radą detektywa będzie mu towarzyszyć jego pomocnik, doktor Watson.

To właśnie ten ostatni jest narratorem powieści i relacjonuje nam wszystkie wydarzenia, które towarzyszyły mu od początku przejęcia sprawy śmierci Charlesa Baskerville'a. Przez sporą część powieści to właśnie jego poczynania śledzimy, tym samym spycha on postać Sherlocka Holmesa na bok. Nie sposób jednak nadmienić, że Holmes pomimo nieobecności przez pewną część utworu nadal jest znaczącą postacią, gdyż to on stał się pomysłodawcą poprowadzenia śledztwa, jak i ostatecznie rozwiązał zagadkę.

Początkowo akcja toczy się w Londynie, jednak później wraz z bohaterami przenosimy się do posiadłości Baskerville Hall. Tam poznajemy pozostałych bohaterów powieści wraz z krótką ich charakterystyką. Tym samym każda postać nabiera znaczenia dla historii, a czytelnik o każdej z nich potrafi powiedzieć coś charakterystycznego, bowiem kreacja poczyniona przez Doyle'a pozwala na zapamiętanie istotnych cech konkretnych osób.

Chociaż akcja mknie do przodu i nie ma miejsca na nudę, nie sposób pogubić się w historii dzięki uczynieniu narratorem Watsona. Jest to o tyle istotne, że gdyby narratorem był sam Sherlock Holmes, nie bylibyśmy w stanie nadążyć za jego tokiem myślenia. Jego przyjaciel zaś, choć oczywiście również stara się łączyć fakt i wysuwać odpowiednie wnioski, popełnia błędy i tak jak czytelnik nieraz nie rozumie poczynań Sherlocka.

Sama historia jest nie tylko ciekawa, ale również intrygująca i tajemnicza. Przerażające odgłosy, ślady łap i nadal niewyjaśniona śmierć Charlesa potrafią wywołać u czytelnika niepokój, a nawet strach. Obecne intrygi i rodzinna legenda dodają dreszczyku emocji, a poznawanie przeszłości bohaterów urozmaica całą historię.

„Pies Baskerville'ów” to niewątpliwie klasyka kryminału, więc oczywiste jest, że polecam ją miłośnikom tego gatunku. Jeśli zaś zastanawiacie się, czy jest to dobra pozycja do rozpoczęcia przygody z Sherlockiem, to nadmienię, że mnie zachęciła, by więcej poczytać o jego perypetiach.

Dział: Książki
czwartek, 29 czerwiec 2017 08:37

Nowy dom na wyrębach

Dom na wyrębach to debiutancka i jak dotąd prawdopodobnie najlepsza książka w dorobku Stefana Dardy, jednego z czołowych polskich autorów powieści grozy. Po dziewięciu latach od premiery i kilku innych wydanych pozycjach, pisarz zaskoczył czytelników drugim tomem, wzbudzając tym samym zarówno podekscytowanie, jak i dreszcz niepokoju, czy historia ta nie okaże się jedynie odgrzewaniem starego kotleta.

Nowy dom na wyrębach to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z poprzedniej części, dlatego powinny sięgnąć po niego jedynie osoby, które mają już za sobą jej lekturę. Tym razem jego głównym bohaterem jest Hubert Kosmala, w którego ręce trafia pamiętnik pisany przez Marka Leśniewskiego. Mężczyźnie, ateiście do bólu wręcz twardo stąpającemu po ziemi, trudno jest uwierzyć w opisywane przez przyjaciela zjawiska i wydarzenia, a tym bardziej w niebezpieczeństwo grożące jego najbliższym. Niemniej każda wyprawa do domu w Wyrębach wzbudza w nim coraz większe wątpliwości, zaczynają też prześladować go koszmarne sny. Czy groza, która zalęgła się w starym domu z bali dosięgnie Kosmalę i jego rodzinę?

Drugą główną bohaterką, której wątek przeplata się z narracją poświęconą Hubertowi, jest Ewa Firlej, dawniej zauroczona Leśniewskim i nadal przeżywająca to, co go spotkało. Z czasem uczucie żalu i tęsknoty za Markiem przycicha, między innymi za sprawą nowego znajomego. Czy jednak na pewno jest on tym za kogo się podaje?

Z przyjemnością mogę stwierdzić, że czytelnicy dobrze wspominający stary Dom na wyrębach nie powinni być rozczarowani. Nowa odsłona jego historii nadal zapewnia dreszczyk niepokoju, miejscami przeradzający się w poczucie zagrożenia i grozy. Cieszy fakt, że autor nie wykorzystuje do zdarcia pomysłu na źródło owego horroru znanego z pierwszego tomu, a tworzy nowe na kanwie tego poprzedniego. I to w sposób logiczny (na miarę zjawisk nadnaturalnych oczywiście) i przemyślany.

Mimo że już pierwsze strony niosą atmosferę nieokreślonego do końca zagrożenia, akcja powieści toczy się raczej powoli. Wraz z Kosmalą wracamy do Wyrębów, które po wydarzeniach, jakie miały tam miejsce, straciły bezpowrotnie status sielskiej oazy spokoju. Pojawiają się nowe postaci, wcześniej pojawiające się gdzieś w tle, teraz zaś zyskujące na znaczeniu. Z kolei ci, którzy wcześniej odgrywali znaczące role, teraz pojawiają się epizodycznie. Taki zabieg to ciekawy eksperyment pozwalający spojrzeć na bohaterów z innej perspektywy.

Książkę kończą słowa, które potrafią czasem wyprowadzić z równowagi nawet najspokojniejszego czytającego. Okazuje się, że jest to zaledwie koniec części pierwszej, która dobiega końca w chwili, gdy właściwa akcja zaczyna nareszcie nabierać tempa. Przez niemal całą powieść autor podrzuca kolejne wątki i powoli rozwija je, rozbudzając ciekawość i pobudzając wyobraźnię, lecz nie doprowadza do kulminacji. W rezultacie, książkę można odebrać jako preludium przed kolejną częścią, na który – miejmy nadzieję – nie będziemy musieli zbyt długo czekać.

Darda dba o to, by czytelnik poczuł specyficzny klimat lat 90. Nie ma mowy o powszechnie dostępnych telefonach komórkowych, a jeśli główny bohater potrzebuje do kogoś zadzwonić (co zdarza się dosyć często), używa żetonów i budek telefonicznych. Popija piwo EB i słucha kaset Grzegorza Turnaua, a policjanci jeżdżą wysłużonym poldkiem. Ma to swój urok i osoby pamiętającym dobrze tamte czasy z pewnością niejeden raz uśmiechną się pod nosem z nostalgią. Czasem autor pozwala sobie też na innego rodzaju puszczanie oka do czytelnika, jak choćby zmuszając niektórych bohaterów do snucia planów pobytu na Manhattanie akurat w czasie ataku na WTC, mającego nastąpić pięć lat później.

Podsumowując, wbrew obawom, że Nowy dom na Wyrębach będzie jedynie bazował na sukcesie poprzedniego tomu, Darda stworzył przemyślaną i wciągającą, lecz nadal nieskończoną historię, po którą powinni sięgnąć wszyscy, którym spodobał się historia Marka Leśniewskiego. Powieść zachowała niepokojącą atmosferę, w którą warto ponownie się zanurzyć. Oby tylko jej kontynuacja ukazała się już wkrótce!

Dział: Książki
środa, 28 czerwiec 2017 22:28

Czerwień rubinu

- Nie bójcie się, opętani ezoteryczną manią pseudonaukowcy i fanatyczni wielbiciele tajemnic nie gryzą. [s. 128]

Żyjesz sobie spokojnie w swoim normalnym świecie. Uczysz się lub pracujesz. Twoje dni są takie same, a ten na pewno nie zapowiadał się inaczej. Żadnych znaków czy ostrzeżeń, że nagle w drodze powrotnej zacznie boleć cię żołądek i gdy zamkniesz i otworzysz oczy, znajdziesz się, załóżmy, że w XIX wieku...

Gwendolyn Shephard to zwykła szesnastoletnia dziewczyna, która chodzi do szkoły i wiedzie normalne życie nastolatki. Znaczy na tyle normalne na ile jej rodzina na to pozwala. Bo trzeba Wam wiedzieć, że Gwen ma kuzynkę Charlottę, którą czeka bardzo ważne zadanie, gdy tylko nadejdzie czas. Jest ona do tego przygotowywana od dziecka na wszystkie możliwe sposoby. Jakim więc zaskoczeniem dla rodziny było, że to nasza bohaterka jest tą, o której mówi stara rymowanka, a nie kuzynka. Od teraz dziewczyna musi odnaleźć się w nowej sytuacji, a co ważniejsze dać sobie radę z tym, co ją czeka...

Doskonale pamiętam ile czasu trwało, zanim zabrałam się za pierwsze wydanie Czerwieni rubinu, bo każdy się tym zachwycał, a ja nadal czułam gorzki smak rozczarowania Igrzyskami śmierci, które tak bardzo się wszystkim podobały. Teraz znam już całą trylogię i nie jestem w stanie zliczyć, ile razy do niej wracałam. Wznowienie Trylogii Czasu przez Media Rodzinę – i to w tak cudnej oprawie – jest dla mnie kolejną okazją do ponownego przeżywania historii Gwen.

Tak jak za pierwszym razem, tak i teraz historia porwała mnie od pierwszych stron. Czytelnik niemal od początku jest rzucany na głęboką wodę i wraz z bohaterką próbuje odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Nie jest to wcale takie proste, gdy nie ma się zielonego pojęcia, w czym właśnie bierze się udział, a informacje, które otrzymuje, tak naprawdę dużo nie wyjaśniają. To, co w ogóle skłoniło mnie do przeczytania tej książki za pierwszym razem, to właśnie podróżowanie w czasie. Uważam, że zobaczyć nasze otoczenie na własne oczy kilkaset lat temu to niesamowita przygoda. W Czerwień rubinu cała ta otoczka z przemieszczaniem się do innych czasów była dopięta na ostatni guzik. Wszystko, co z tym związane miało swój czas i miejsce, obyło się bez chaotycznych zdarzeń, tylko przygotowywano się do tego: stroje, uczesanie, zachowanie. Dbano o realizm i każdy detal, by zbytnio nie odstępować od norm danego okresu. W ogóle, w całej powieści widać starania by wszystko ze sobą współgrało. Gier prócz fabuły obdarowała nas wartką i nieprzewidywalną akcją, szczegółowymi, aczkolwiek nienużącymi opisami oraz szeroką paletą uczuć.

Polubiłam Gwendolyn za jej sposób bycia. Zabawna i wesoła, lekko zdystansowana do samej siebie. Nie wywyższa się i stara się żyć normalnie, jak tylko się da. Od samego początku nie podoba jej się to, co się dzieje i mówi o tym głośno. Nie stara się być na siłę kimś innym. Jej poczucie humoru dodaje temu wszystkiemu smaczka. Często wyraża się z ironią, która bawi i rozśmiesza. Co do Gideona mam mieszane uczucia. Ma on duże poczucie obowiązku i pewność, że każdy musi go słuchać. Jest samowystarczalny i nigdy nieomylny. Uważa też, że Gwen nie jest mu potrzebna do misji i będzie tylko zawadzać. Tych dwoje na początku nie przepada za sobą, choć to mało powiedziane, i jawnie to okazują. Z czasem jednak wrogość zmienia się w sympatię, przyjaźń, a może nawet coś więcej... Co do innych bohaterów to bywało różnie. Rodzina bohaterki, a szczególnie kuzynka, jej mama i babcia irytowały mnie tym całym szumem wokół tego wszystkiego - zachowywały się, jakby nie wiem jaki zaszczyt ich spotkał. Za to prababcia Maddy oraz szkolna przyjaciółka Gwen, Leslie z miejsca mnie zauroczyły i podejrzewam, że tak pozostanie do końca.

Drugie wydanie różni się tylko okładką, która bardzo mi się podoba. Tak samo, jak i te Egmontowe, dlatego też, chociaż mam bardzo mało miejsca (no dobra, wcale go nie mam) na półkach, w tym wypadku muszę mieć oba wydania. Media Rodzina wie jak skusić czytelnika. Co do samej historii, jestem nią oczarowana, jak i za pierwszym razem. Od początku wciągnęłam się w historię i razem z bohaterami przeżywałam każdą sekundę, jakby ich sukcesy i niepowodzenia były moimi, a przecież już znam zakończenie. Myślę, że już sam ten fakt wystarczy, by zapewnić, iż warto sięgnąć po wznowienie, prawda? Kerstin Gier miała pomysł na fabułę i po takim czasie widać, że losy Gwendolyn już zawsze będą się cieszyć zainteresowaniem, z czego ogromnie się cieszę.

Czerwień rubinu to nadal niezwykle wciągająca opowieść. Całość, razem i z osobna sprawia, że czyta się ją szybko i przyjemnie. Książka ta jest świetnym początkiem trylogii i tych, którzy mają ją przed sobą zapewniam, że trzyma ona poziom. Na dzień dzisiejszy nadal znajduję się w gronie fanów Trylogii Czasu, a Was zachęcam do sięgnięcia po nią. Warto!

Dział: Książki

Dzisiaj ma premierę książka Michaela R. Fletchera "Bez odkupienia" od Wydawnictwa Papierowy Księżyc.

Tęsknisz za naprawdę mroczną fantasy spod znaku „Księcia cierni” Marka Lawrence'a? Oto nowy autor, który porwie cię opowieścią pełną mroku, krwi i obłędu. A przy tym pełną niezwykle oryginalnych pomysłów.

Dział: Książki
sobota, 17 czerwiec 2017 20:35

"Miasto schodów" już w sprzedaży!

„Robert Jackson Bennett zasługuje na szeroką publiczność. Tą książką sobie na nią zapracuje. Historią, która wciąga, kapitalną konstrukcją świata oraz, mój Boże, Sigrudem. Pokochacie Sigruda.”

– Brent Weeks, autor Drogi Cienia, bestselleru z listy New York Timesa

Klimatyczna, pełna intryg powieść – o martwych bogach, ukrytej historii i tajemniczym mieście o wielu obliczach – autorstwa jednego z najbardziej uznanych młodych pisarzy science fiction.

Dział: Książki