listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Mięta

środa, 12 grudzień 2018 19:46

Omen

Po wielu latach miłośnicy horroru doczekali się polskiego tłumaczenia powieściowej wersji jednego z najsłynniejszych horrorów na całym świecie. Filmu, który swego czasu budził niepokój, sprawiał, że na osobliwie zachowujące się dzieci zaczęto patrzeć z nutką podejrzliwości. Wydawnictwo postarało się, aby tak upragniona przez wielu czytelników książka zachwycała nie tylko treścią, ale i oprawą. Twarda okładka, piękny projekt, a także zjawiskowe ilustracje sprawiają, że lektura staje się czystą przyjemnością.

“Omen” w wersji powieściowej to niewiele ponad to, co zaprezentowano w filmie, choć trzeba przyznać, że te wszystkie dodatkowe sceny są fantastycznym smaczkiem dla fanów gatunku.

Książka często przypomina scenariusz filmu - jej większa część zbudowana jest z dość dynamicznych dialogów bez jakichkolwiek dopowiedzeń ze strony autora. Dzięki temu książkę czyta się w ekspresowym czasie, przy czym czytelnik nie odczuwa jakichkolwiek momentów nudy.

“Omen” to horror w starym dobrym stylu, w którym brak ścielącego się gęsto trupa, ogromnej ilości krwi czy niesmacznych opisów. Całość bazuje na klimacie i budowaniu napięcia, wobec czego entuzjaści bardziej subtelnych w swojej grozie historii będą ukontentowani dziełem Davida Seltzera.

Nastrój grozy bardzo udziela się czytelnikowi, aczkolwiek należy pamiętać, iż historia, która w 1976 roku (a także wiele lat później) robiła ogromne wrażenie, dziś niekoniecznie wywoła szok. Z pewnością większość osób decydujących się na lekturę zna choć odrobinę przebieg tej opowieści, dlatego nie ma mowy o mrożących krew w żyłach momentach czy zaskakujących zwrotach akcji.

Nie jest to jednak miałka lektura, o której szybko można zapomnieć. “Omen” - czy to w wersji powieściowej, czy filmowej - głęboko zakorzenia się w umysłach czytelników i widzów i tego odmówić mu nie można. Swego czasu historia ta wywoływała kontrowersje i niepokój, jednak dziś wcale nie traci na wartości, choć trzeba przyznać, że jest to pewnego rodzaju powtórka z rozrywki. Jeżeli ktoś nie lubi takich zabiegów, może poczuć się lekko rozczarowany.

Książka w oryginale była swego rodzaju dodatkiem do promocji filmu, dlatego też można ubolewać nad faktem, iż w Polsce wydano ją dopiero w 2018 roku. Z drugiej strony może być to wspaniałe odświeżenie historii dla fanów “Omena” lub też bodziec dla młodszego pokolenia do zapoznania się z klasyką gatunku.

Dział: Książki
wtorek, 04 grudzień 2018 11:28

Motylogion

Większość ludzi do tekstów wydanych ze współfinansowaniem (w wydawnictwach typu vanity publishing) lub nakładem własnym (w ramach selfpublishingu) podchodzi z nadmierną niekiedy ostrożnością. Uważają, że jeżeli coś zostało wydane w ten sposób, to znaczy, że było zbyt kiepskie, by dostać szansę w tradycyjnym wydawnictwie. Rynek wydawniczy w Polsce jest jednak wystarczająco zaskakujący i niesprawiedliwy, bym sądziła, że warto zaryzykować i dać kredyt zaufania autorom spoza tradycyjnego modelu. W ramach tych poszukiwań dostałam do recenzji powieść Natalii Pitry „Motylogion”.

Intryguje już sam tytuł, który odczytuję jako nawiązanie do Mabinogionu, słynnego zbioru walijskich sag. Połączenie tych wpływów ze swojskim słowem „motyl” z jednej strony brzmi ryzykownie, z drugiej jednak nastawia na niebanalną, żonglującą kliszami opowieść. W tym kontekście i fabuła może przynieść dużo radości: jak głosi opis, „Motylogion” to baśń o fikcyjnych królestwach, Bitanji, Calebji i Anorji, którym odebrano magię. Zamknięta w tytułowym motylogionie siła może odmienić życie nie tylko tego, kto ją odnajdzie, ale i wszystkich mieszkańców krainy. Brzmi to na typową baśń fantasy, ale nazwy i zawarty już w opisie humor, dają nadzieję, że otrzymam sporo postmodernistycznej rozrywki, gdzie schematy to tylko punkt wyjścia do przewrotnej historii. W przeciwnym razie mogę się spodziewać jednej kliszy za drugą – a po co w dzisiejszych czasach pisać po raz kolejny to, co wielokrotnie już zostało napisane?

Historia rozpoczyna się od pieśni o magii i motylogionie, którą na królewskim przyjęciu śpiewa wędrowny bard. Słyszy ją królowa Lirena, nieszczęśliwa małżonka złego Muscasa. Oczarowana słowami pieśni, kobieta decyduje się odmienić swoje życie i wraz z narodzoną niedawno córeczką ucieka od znienawidzonego męża. Opowieść o Lirenie i jej ucieczce to prolog do historii właściwej, która toczy się kilkanaście lat później. Nikt nie wie, co stało się z królową i jej córką, nikt też o nich za bardzo nie pamięta. Mieszkańców trzech królestw pochłaniają już inne sprawy. W Bitanji trwają przygotowania do balu, na którym następca tronu, Deran, po raz pierwszy ujrzy swoją przyszłą żonę, księżniczkę Anastazję. Siostra księcia, Jukalina, odnosi się do ślubnej intrygi nieufnie i z niejakim rozgoryczeniem, ponieważ najchętniej sama objęłaby tron. Tymczasem z dala od pałacowych korytarzy toczy się zwyczajne życie prostego ludu, wśród którego wychowuje się Zawijka, wyjątkowo zdolna złodziejka, cel poszukiwań trojga mniej fortunnych przestępców. Losy ich wszystkich połączą się pewnej strasznej nocy, gdy do Bitanji wkradnie się śmierć i zło, a jedyną szansą na lepszy świat okażą się trzy klucze do Motylogionu.

Fabuła może brzmieć nieco pokrętnie, a opisując pokrótce treść książki, i tak opuściłam kilka istotnych wątków, które na przestrzeni jednego akapitu uczyniłyby nieziemski chaos.

Chaos – to właśnie to słowo, które idealnie opisuje powieść Pitry. Dzieje się w niej stanowczo za dużo, jak na niedużą objętość tekstu, akcja pędzi na łeb na szyję, a kolejne wątki są wprowadzane i wyprowadzane zbyt gwałtownie, by tworzyć spójną całość. Trudno się oprzeć wrażeniu, że autorka na bieżąco wrzucała do powieści każdy pomysł, na jaki wpadła, zapominając przy okazji o poprzednich. Stąd też chociażby ogromny rozdźwięk między zapowiedzią książki na Facebookowej stronie a faktyczną treścią – „starożytny metalowy motyl” związany z tytułowym artefaktem w tekście nie pojawia się wcale, natomiast nazwa krainy Turtle, tak chętnie używana w zapowiedzi, wybrzmiewa (w zmienionej formie) dopiero w ostatnich rozdziałach, gdy trzy królestwa nazywa w ten sposób jedna z bohaterek.

Nie koniec na tym. Postacie są papierowe i trudno im kibicować lub wściekać się na ich intrygi, kiedy zostają zarysowane nie tyle stereotypowo (to byłoby do przełknięcia; wszak mamy do czynienia z baśnią), co infantylnie. Zły król jest zły, ponieważ jest zły. Księżniczka jest śliczna i nudna, a jej przyjaciółka i dwórka zarazem to straszna papla, która w ogóle nie umie się zachować – ani w obecności Derana, ani wobec ochmistrzyni. Taka osoba na żadnym, nawet najbardziej fantastycznym dworze, nie miałaby racji bytu.

Problemem jest także brak spójności i logiki wewnątrz tekstu, czy to w kwestii nazw, nijak nie wyjaśnionych i nie uzasadnionych, niezróżnicowanych w zależności od kraju pochodzenia, czy też w kwestii realiów. Wskażę jeden przykład. W krainie, w której silnie zakorzenione jest prawo dziedziczenia tronu według starszeństwa, nie zaś według płci, pozycja kobiet z definicji musiałaby być lepsza niż na to wskazuje opowieść Pitry (bezkarność Muscasa, bierność Anastazji, zdumienie złodziei, że najlepszym spośród nich może być dziewczyna). Podobnych wewnętrznych niespójności jest dużo więcej. Świat fantasy pozwala na wiele odstępstw od naszej rzeczywistości, jednak musi być logiczny względem samego siebie, inaczej staje się zwyczajnie niewiarygodny.

Właściwie jedynym plusem, jaki znalazłam w „Motylogionie”, jest całkiem ładny język. Reszta to masa chaosu, przez który przebrną tylko najodważniejsi. Autorka zdecydowanie wydała swoje dzieło za wcześnie – nie ze względu na wiek, ale ze względu na dojrzałość literacką i świadomość własnych braków. Czeka ją wiele pracy nad warsztatem i obróbką pomysłów, zanim wyda coś, co będzie dobrą literaturą.

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 11:58

Krwawy Księżyc

Od pozostałych małżeństw różni ich tylko tyle, że stanowią zgrany duet światowej sławy pisarzy. Victoria Page oraz Thomas Wilde co prawda tworzą zupełnie odmienne gatunki, a jednak mogą pozwolić sobie na życie na odpowiednim poziomie. Może to brak jakichkolwiek przesłanek, a może odrobina zazdrości sprawiła, że Victoria na wieść o planach stworzenia przez męża swojego pierwszego kryminału doznała lekkiego... wstrząsu? Ostatecznie zawsze wystarczało mu pisanie o realnych, żyjących wcześniej osobach. 

Wraz z nowym planem pani Page zauważa w zachowaniu ukochanego coraz więcej niepokojących rzeczy; byłaby gotowa przysiąc, że chwilami oczy Thomasa stają się jakby... gadzie. Do tego jeszcze fala morderstw, następująca tuż po wydaniu przez niego książki o Księżycowym Zabójcy. Victoria ma coraz większą pewność- zginie z rąk własnego męża. Za dawne obietnice, o których żadne z nich zdaje się nie pamiętać?

W internecie recenzje Krwawego księżyca pojawiały się coraz częściej, niezmiernie mnie kusząc. W końcu jestem ogromną fanką wszelkiego rodzaju powieści grozy, a jako że wierzę w talent rodzimych pisarzy, ta książka w ogóle stanowiła dla mnie nie lada obietnicę. Obietnicę świetnej, niecodziennej historii, okraszonej strachem w najczystszej, psychologicznej postaci. Chodzi mi o tego rodzaju lęk, gdy potworem z Waszych koszmarów staje się najbliższa Wam osoba. I tak zapowiadała się właśnie historia zaserwowana światu przez K. C. Hiddenstorm. 

Wyobraźcie sobie taki scenariusz- w idealnym świecie żyje sobie małżeństwo pisarzy, darzące się uczuciem oraz szacunkiem. Na pierwszy rzut oka wydają się parą idealną, połączoną dodatkowo wspólną pasją: pisaniem. Gdzieś tam na obrębie świadomości pulsuje myśl o zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym bracie, aczkolwiek poczucie winy nie jest aż tak duże, by być częstym gościem "w jego skromnych progach". I nagle Twój ukochany zaczyna się zmieniać, choć początkowo te zwodniczo drobne modyfikacje nie są aż tak widoczne. Aż w końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że umrzesz z jego rąk. Ta wizja może przerazić, prawda?

Jak już wspominałam, w czeluściach internetu napotkałam wiele recenzji tejże książki. Gdzieś trafiłam na opinię, jakoby mogła ona pretendować do miana drugiej Misery Stephena Kinga. Cóż, nie do końca mogę się z tym zgodzić. O ile naszej rodaczce nie poszło tragicznie, to też nie jest to arcydzieło grozy. Owszem, pomysł na fabułę jak najbardziej na plus. Również trzymanie nas, czytelników w napięciu wyszło pani Hiddenstorm bardzo dobrze, choć próby "wtopienia" Henry'ego (brata Victorii) w fabułę były chyba nie do końca potrzebne. Bez tej postaci cała historia toczyłaby się równie dobrze. Zastanawia mnie główna bohaterka, Victoria Page. Z jednej strony niby męża kocha, jest szczęśliwa, ale zachowuje się trochę tak, jakby czegoś jej brakowało; może nie tyle od Thomasa, co w ogóle od życia. I mimo że ponoć nie jest zazdrosna o bum, jaki wywołał na rynku literackim Księżycowy zabójca, to... jakoś tak ta zimna emocja z niej emanuje. Jakby sama Page zaczęła żyć niezależnie od stworzonej przez autorkę historii. Coś w tej Victorii tkwi, niestety nie do końca wiem, co. 

Reasumując, pani Hiddenstorm całkiem nieźle poradziła sobie zarówno z tematyką, jak i gatunkiem, który sobie narzuciła. Myślę, że podejmowanie kolejnych prób tworzenia podobnej literatury w przyszłości może zaowocować czymś bardzo dobrym. Na razie jednak czekam, a Wam polecam zagłębić się w świat "zimnej" Victorii.

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 11:07

Aberrations. Bestia się budzi

Szol, nieustannie powiększając swój obszar, zbiera coraz większe żniwo; niektórzy -tak jak Sprytek- nie pamiętają czasów, gdy nie zagrażała im ta mroczna siła. Rozprzestrzeniając się na coraz większe tereny, Szol niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze, jednocześnie zamieniając ludzi w potwory, tzw. aberracje. Główny bohater od niemalże roku tkwi ukryty w piwnicy rodzinnego domu. Jego dwaj bracia ponieśli śmierć na zamku, dokąd zabrał ich ojciec, królewski kurier. Teraz, spoczywając w grobach znajdujących się w piwnicy, Sprytek ma ich za jedynych kompanów w niedoli. Od czasu do czasu odwiedza go również Królowa Bagien, przyjazna dla niego aberracja. A czas płynie... magiczne zabezpieczenia domu powoli tracą swą siłę. 

I gdy już Sprytek postanawia opuścić bezpieczne schronienie nim wypali się ostatnia, magiczna świeca, powraca ojciec. Od tej pory chłopak ma podjąć Próbę, która uprzednio zabiła jego braci, a jeżeli przejdzie ją pomyślnie- służyć na zamku jako czerw, pomocnik walczących z Szolem bramomantów. Tylko... jak wielkie ma szanse na przeżycie Próby... ?

Literatura fantastyczna (a dodatkowo młodzieżowa) dopiero od niedawna gości na mojej półce, zajmując tym samym coraz większe, regałowe tereny. Nigdy nie wiem, czego mogę się po owym gatunku spodziewać; tym razem zainteresowała mnie kwestia Szolu, niszczącego wszystko wokół siebie.

Sprytek początkowo kojarzył mi się... z Harrym Potterem. Nie, nie ma między nimi żadnych podobieństw, po prostu jego rodzinny przydomek nasunął mi skojarzenie ze Zgredkiem, (o ile dobrze pamiętam) skrzatem młodego czarodzieja. Im dalej w książkę, tym szybciej opuściły mnie bezsensowne przerwyniki, wytworzone w mojej głowie. Przyzwyczaiłam się do tego niecodziennego określenia.

Wiecie, z założenia jest to książka nie tylko fantastyczna, ale i młodzieżowa. Spodziewałam się więc lekko okrojonej fabuły, pominięcia opisów walk, czy krwawych momentów. I tutaj spotkało mnie ogromne zaskoczenie, gdyż autor serwuje nam młodych bohaterów stawających przeciwko prawdziwym potworom, nie traktując tym samym młodszych czytelników ulgowo. Jest krew, przerażające postacie, słowem- uderza w nas cały ogrom zniszczeń oraz cierpienia, cała groza nowej sytuacji, panującej w tamtejszym świecie. Zero taryfy ulgowej, choć patrząc na dzisiejszych czytelników nie wiem, czy te opisy wzbudziłyby w ich sercach jakąkolwiek trwogę... z biegiem lat przyzwyczajamy się w końcu do coraz mocniejszych scen.

Aberrations. Bestia się budzi stanowiła dla mnie idealny przerwynik w natłoku thrillerów czy powieści obyczajowych. Pan Delaney całym jestestwem Sprytka przekazuje czytelnikowi stworzony przez siebie świat. Jesteśmy uczestnikami istotnych wydarzeń, idziemy niemal ramię w ramię z bohaterami, ucząc się nowej rzeczywistości. Nie da się przy niej znudzić.

Wracając jeszcze do skojarzeń, o których wspomniałam wcześniej muszę wspomnieć, że podczas lektury tej powieści nie tylko Harry Potter przyszedł mi na myśl. Tajemniczy i mroczny Szol, aberracje... to wszystko nasunęło mi na myśl podobieństwo do innej serii (i to naszej polskiej!), a mianowicie... S.T.A.L.K.E.R.a. Ostatecznie bohaterowie rodzimego cyklu również walczą z ZONą, zjawiskiem niezrozumiałym i niemożliwym do powstrzymania przez nikogo. Tyle, że Aberrations stanowi taką młodzieżową, nieco gładszą wersję.

Autorzy prześcigują się w stworzeniu coraz to nowszych, ciekawszych czy nawet lepszych światów fantastycznych. Pan Joseph Delaney dopiero się rozkręca, a jednak czuję, że kolejne tomy nowej serii będą trzymały poziom pierwszego; ba, może nawet będą lepsze. W każdym bądź razie zamierzam przekonać się o tym... na własne oczy. I Was zachęcam, może nauczycie się kilku sztuczek w razie nadejścia Szolu...

Dział: Książki
środa, 07 listopad 2018 12:48

Sentient

Ludzkość stoi u progu kolejnej rewolucji technologicznej!

Premiera Sentient - 7 listopada 2018

Świadome roboty stworzone do pracy w wojskowości, przemyśle i transporcie są na wyciągnięcie dłoni. Ich budowa nie stanowi dla nas problemu.

Ale odpowiednie ich zaprogramowanie okazało się dużo trudniejsze. Nieliczne firmy twierdzą, że mają zasoby i wiedzę, aby osiągnąć ten cel. Ale tylko jedna z nich wygra ten wyścig!

TWÓJ CEL JEST PROSTY: Pozyskaj cenne roboty i podłącz je do swojej sieci. Spróbuj przewidzieć, jaki wpływ będzie to miało na działanie twoich systemów.

Skalibruj odpowiednio swoje Roboty i przyciągnij uwagę największych inwestorów, by poprowadzić ludzkość w nową erę świadomych robotów!

Dział: Bez prądu
poniedziałek, 05 listopad 2018 17:33

Pocięte opowieści - akcja trwa

Czy pamiętacie "Pocięte opowieści"? To humoreska fantasy autorstwa Michała Kozaczko, której recenzję przedpremierową mieliście okazję przeczytać w lipcu na naszej stronie. Mamy świetną wiadomość - autor uzbierał na PolakPotrafi pełną kwotę i książka się ukaże. Cieszymy się tym bardziej, że Secretum.pl objęło tę powieść patronatem.

Ale zbiórka trwa jeszcze 6 dni, więc wciąż walczymy o odblokowanie bardziej ambitnych celów, które jeszcze bardziej odróżnią edycję z akcji od dostępnej później w sprzedaży, czyli prawdziwa gratka dla kolekcjonerów i entuzjastów książek.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 listopad 2018 16:42

Intrygi

Faktem niezaprzeczalnym jest, że Mercedes Lackey, to jedna z tych autorek, dzięki której naprawdę pokochałam czytanie. Pokochałam miłością odwzajemnioną i jak twierdzi matka rodzicielka - jest to jedyne hobby, które mi się nigdy nie znudzi. To, że w odpowiednim wieku trafiłam na “Strzały Królowej” Mercedes Lackey sprawiło, że obecnie wyjeżdżając gdziekolwiek, dłużej wybieram książki, które chcę ze sobą zabrać, niż ciuchy, czy inne itemy. Jednak pomimo upływu lat i ton książek, które przeczytałam, ze zdziwieniem i zachwytem obserwuję, że nadal powieści tej autorki mnie wciągają, jak mało które i oczarowują od pierwszej kartki do ostatniej. To, że Wydawnictwo Zysk i S-ka zdecydowało się po takim czasie wrócić znów do wydawania kolejnych tomów z “Valdemaru”... cóż po prostu chylę czoła z wdzięczności i w ciszy, bo wzruszenie ściska gardło. Po prostu - dziękuję Wam - spełniacie moje marzenie, i w sumie jak czas pokazał, nie tylko z dzieciństwa.

Valdemar to magiczna kraina, gdzie niezwykłe białe konie - Towarzysze, wybierają sobie jeźdźców, ludzi obdarzonych nie tylko wyjątkowymi cechami charakteru, ale i magicznymi darami. Towarzysz i jego człowiek - później zwany Heroldem, po kilkuletnim szkoleniu, mają za zadanie służyć Koronie i Królestwu na wszelkie możliwe sposoby. Jak dotąd w dziejach Valdemaru zdarzyło się tylko raz, że Towarzysz wyparł się swojego Wybranego - opowiada o tym trylogia o Vanyelu “Ostatnim Magu Heroldów”. Historia Magsa, głównego bohatera “Intrygi” - drugiego tomu Kronik Heroldów, dzieje się w niedługim czasie po tych wydarzeniach i opowiada dalsze losy chłopaka, poznanego na kartach “Początku”.

Mags wyrósł na mądrego chłopca, który bardzo docenia to, jak zmieniło się jego życie dzięki swojemu Towarzyszowi, Dallenowi. Nie tylko ma ciepły dach nad głową, ale i nieograniczoną ilość jedzenia, dlatego nie za bardzo rozumie niezadowolenie innych Adeptów, ciągle uskarżających się na ich warunki bytowe. Sam nadal ma pewne problemy z dostosowaniem, ale nie ma się co dziwić chłopcu, który całe dotychczasowe życie spędził jako niewolnik w kopalni, traktowany bardziej jak zwierzę, niż jak istota ludzka. Natomiast podczas szkolenia na szpiega, Mags, radzi sobie coraz lepiej, zbierając informacje dla Osobistego Króla - drugiej najważniejszej osoby w kraju. W archiwum Gwardii odnajduje też wreszcie informację na temat swoich rodziców i odkrywa że nie pochodzili oni z Valdemaru. Niestety mówi o tym przyjacielowi w nieodpowiednim miejscu i momencie... I tak wokół Magsa zacieśnia się i koncentruje sieć tytułowych “Intryg”. Społeczny ostracyzm nie poprawia i tak niskiego poczucia własnej wartości chłopaka, który tak jak każdy nastolatek, i niestety przerażająco przeważająca liczba dorosłych, uderza w melodramatyczne nuty i podejmuje niewłaściwe decyzje. Jednak to “Mercedeska” - jej bohaterowie nie tylko uczą się na własnych błędach, ale do tego jeszcze chętnie biorą za nie odpowiedzialność i ponoszą konsekwencje.

Mercedes Lackey to autorka, która specjalizuje się w książkach o nastolatkach i częściowo dla nastolatków. Drobiazgowo przedstawia nam kolejne skrzywdzone przez życie dziecko, kładąc największy nacisk na jego przemianę i dorastanie. Osią powieści często jest zmaganie się bohaterów z kolejnymi przeciwnościami losu, a także problemami i to nie tylko tymi nastoletnimi, bowiem są oni często już w młodym wieku wykorzystywani przez dorosłych do bardzo poważnych misji i zadań, którym nie jeden dorosły, wyszkolony Herold miałby problem podołać. Książki Mercedes Lackey są wieloaspektowe. To co kiedyś mi całkowicie nie przeszkadzało, czyli stawianie przed głównymi bohaterami zadań arcytrudnych, ale kształtujących charakter, teraz uznałabym za zimną kalkulację dorosłych, by ponosić “mniejsze straty”, bowiem mniej dotkliwa jest utrata kolejnego Adepta, niż Herolda... Valdemar, trzeba jednak pamiętać, nigdy nie był miejscem sielankowym, a cały świat stworzony przez autorkę, nigdy nie był wyidealizowany... Tutaj dzieci wykorzystuje się do niewolniczej pracy, a Mercedes Lackey nigdy nie ukrywała, jak trudno jest, zwłaszcza najmłodszym, żyć w tej krainie.

Herdolowie z niepokojem obserwują zwiększającą się liczbę narodzin źrebaków oraz to, że coraz więcej Wybranych napływa do Kolegium. Historia nauczyła ich, że takie symptomy zwiastują dla królestwa zbliżające się kłopoty.... Dlatego też wymyślono i zorganizowano grę wojenno-szkoleniową Kirball, która ma rozwijać w Adeptach myśl współpracy między różnymi grupami, a także daje im motywację, by poważnie zacząć traktować ćwiczenia. Ten trochę jakby “Potterowy” pomysł na szczęście nie był strzałem w przysłowiowe kolano Lackey i czekam na jego rozwinięcie w dalszych częściach.

Jak pisałam na wstępie jestem wielka miłośniczką twórczości Mercedes Lackey i z radością przyklaskuję każdej kolejnej pozycji, która ukazuje się na rynku polskim. Dlatego też mam nadzieję, że dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, będziemy mogli cieszyć się kolejnymi tomami nie tylko tej pentalogii, ale i jeszcze jednej trylogii o losach Magsa i Amily... i... bez spoilerów :)

“Intrygi” posiadają w sobie wszystko to, co tak uwielbiam w twórczości “Mercedeski” - studium dorastania, przemianę nastolatka w wartościowego człowieka, a nawet ba... w Herolda. Każda kolejna książka ma świetnie wykreowane postacie poboczne, otaczające głównego bohatera oraz ciekawą fabułę z zaskakującym, mniej lub bardziej, zakończeniem. Można zarzucić tej autorce, że posługuje się przy pisaniu pewnego rodzaju kalką, że ma skłonność do melodramatyzowania... ale na pewno zadania, jakie stawia przed swoimi bohaterami do łatwych nie należą. Niektórzy dzięki jej pisarstwu zżywają się z bohaterami tak, że od ponad 20 lat noszą w sercu żałobę po Krisie z trylogii “Strzał Królowej”. Innymi słowy, naprawdę można związać się z bohaterami Mercedes Lackey.

Dział: Książki
poniedziałek, 22 październik 2018 10:52

Jednym słowem

Kiedy często spotykasz się ze znajomymi, to sama rozmowa nie zawsze wystarczy, by spędzić ciekawie czas. Wymyślacie różne sposoby, by nie zaczęło być nudno. Jednym z nich może być na przykład sięgnięcie po jakąś ciekawą grę. Ostatnio w moje ręce wpadła najnowsza propozycja od Rebela - Jednym słowem.

Cel i fabuła gry

Jednym słowem nie posiada fabuły, zadaniem tej gry jest po prostu osiągnięcie jak najlepszego wyniku. Uczestnik musi wybrać kartę ze stosiku tak, by nie widzieć zapisanych na niej słów i następnie wybrać numer (1-5) słowa, które przeciwnicy będą musieli pomóc mu odgadnąć przy pomocy podpowiedzi zapisanych na posiadanych tabliczkach.

Strona wizualna

Gra jest w jasnych kolorach, pudełko na tyle duże, by pomieścić wszystkie elementy i nie zajmować zbędnie miejsca na półce. Myślę, że karty wytrzymają wiele rozgrywek, a ich liczba oraz ogrom słów do wyboru zapewnią, że szybko się nie znudzi. Do gry dołączono również 7 tabliczek ułatwiających rozgrywkę oraz 7 kolorowych ścieralnych mazaków (fajny dodatek, który w razie wyczerpania można dokupić).

Przygotowanie gry

Aby zacząć grę trzeba najpierw potasować karty i wylosować z nich 13, które następnie kładzie się na środku miejsca gry. Resztę można odłożyć na bok, by czekały na kolejną rozgrywkę. Następnie każdy z graczy otrzymuje po tabliczce i mazaku (w przypadku 3 graczy, każdy dostaje po dwie tabliczki). Po czym pozostaje tylko zdecydować, kto rozpoczyna zabawę, o czym decydujemy sami.

Przebieg gry

Osoba, która jako pierwsza zgaduje, bierze kartę ze stosiku tak, by nie widzieć znajdujących się na niej słów i stawia ją na tabliczce, w sposób widoczny dla pozostałych graczy. Następnie podaje numer słowa, który pozostali uczestnicy muszą pomóc mu odgadnąć (jeśli któryś z graczy nie zna danego słowa, może poprosić o zmianę). Po tym ruchu pozostali gracze zapisują jedno kojarzące się z tym do odgadnięcia (w przypadku 3 graczy zapisuje się dwa słowa). Kiedy już wszyscy gracze zapiszą swoje podpowiedzi, osoba zgadująca zamyka oczy i następuje sprawdzenie, czy nie ma identycznych lub niedozwolonych. W przypadku pojawienia się takich zostają wyeliminowane (takie podpowiedzi przekręca się tak, by zgadujący ich nie widział). Po tych krokach gracz zgadujący otwiera oczy i podejmuje jedną próbę (chyba że wszystkie podpowiedzi zostają wyeliminowane - wtedy od razu przechodzimy do ostatniego etapu gry, czyli Koniec rundy). W przypadku odgadnięcia zabiera kartę z tabliczki i kładzie ją obok siebie rewersem do góry, gdy padnie jednak błędna odpowiedź tę kartę oraz wierzchnią ze stosu odkłada się do pudełka. Istnieje szansa spasowania, wtedy odkłada się na bok tylko kartę z tabliczki. Następuje koniec rundy, a nową rozpoczyna gracz po lewej stronie osoby, która zadowala jako pierwsza. Gra się kończy po wykorzystaniu wszystkich kart znajdujących się na stosie. Pozostaje już tylko policzyć punkty i cieszyć się wygraną.

Uwagi

Podczas gry należy pamiętać, że:
- cyfra, skrótowiec czy też wyraz dzwiękonaśladowczy są traktowane jako słowa (np. 007 -> Bond, Dryyyń/SMS -> telefon);
- przykładami niedozwolonych słów są:
  - Słowa napisane z błędem ortograficznym
  - Słowa zapisane w innym języku
  - Słowa należące do tej samej rodziny wyrazów
  - Wymyślone słowo (np. cukropiek -> ciasto)
  - Identycznie brzmiące słowa (np. jesz -> jeż)
- do identycznych podpowiedzi zaliczamy:
  - Warianty słów należące do tej samej rodziny wyrazów (książę-księżna)
  - Różne warianty tego samego słowa (kot-kotek-kiciuś-koteczek)

Podsumowanie

Czytając zasady gry i jej przebieg może się wydawać, że Jednym słowem jest prostą grą, ale to tylko pozory. Nie jest tak łatwo wymyślić słowo służące za pomoc i trafić tak, by się nie powtarzało. To idealna zabawa dla wielbicieli wszelkich krzyżówek i fanów takich zabaw. Nam Jednym słowem bardzo przypadło do gustu i dostarczyło wiele zabawy oraz mnóstwo śmiechu.

Dział: Gry bez prądu
poniedziałek, 08 październik 2018 17:19

Yotsuba! #2

Ach i skończyło się lato, nader upalne, ale nie ma co popadać w jesienny spleen. Mamy świetne lekarstwo na dołkochandrę, przygnębienie i spadek nastroju, a jest nim „Yotsuba!”. Pierwszy tom przygód pięcioletniej, wszędobylskiej i zaskakującej dziewczynki mamy już za sobą. Jeśli nie pamiętacie, to przypominam, że przeprowadziła się ona wraz z tatą do nowego miasta, gdzie czekał już na nich przyjaciel rodziny Jumbo, a w niedługim czasie, Yotsuba zaangażowała w swoje życie również sąsiadów.

W drugim tomie zaskakujące zachowanie, trochę dziwnej Yotsuby już tak nie dziwi, a jej nadspodziewana afektywność i żywiołowość, wywołuje wyłącznie uśmiech na ustach tym, jak wpływa na swoje otoczenie. Dzięki tylko jej zabawom Asagi mogła wykazać się nadspodziewanym opanowaniem i stalowymi nerwami, gdy Yotsuba-mścicielka zaatakowała całą rodzinę, mordując ją śmiercionośnym wodnym pistolecikiem. Innym razem Jumbo, Fuuka, a nawet tatuś mogli pobrać lekcje pływania od „małej syrenki”, gdy się okazało, że wszyscy dorośli zalegają na dnie basenu prawie głazy narzutowe. W między czasie Yotsuba robi również całkiem zwyczajne rzeczy, rysuje, łapie żabki, bije się szmacianymi zabawkami z innymi dziećmi, dostaje prezenty i dorysowuje śpiącemu tatusiowi wąsy.

Manga autorstwa Kiyohiko Azuma to pełne zabawnych i czasem absurdalnych sytuacji opowieści o relacjach ludzkich. Pomimo że głównie rozbawiają nas, a Yotsuba jest pociesznym dzieckiem, to również znajdziemy w nich okruszki prawdziwego życia. Siostry Ayase pozbawione są ojca, a Yotsuba mamy. Tata pięcioletniej dziewczynki radzi sobie z życiem w sposób co najmniej delikatnie mówiąc opieszały i tylko dzięki wsparciu innych ten świat się mu nie rozpada. A w tle tych zabawnych opowieści, aczkolwiek prawdziwych, poznajemy po trochu Japonię. W tym tomie po trochu Okinawę, na którą wybrała się Asagi.

Yotsubę polecam każdemu!

Mange możecie nabyć --> TUTAJ.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 01 październik 2018 21:44

Nienawidzę Baśniowa Tom 1 : I żyli długo i burzliwie

Ten komiks to istna petarda!

Nawet nie pamiętam, kiedy pierwszy raz widziałam „Nienawidzę Baśniowa”, ale od pierwszego rzutu okiem na okładkę, wiedziałam, że będzie to nieprzyzwoicie niepoprawna miłość od pierwszego wejrzenia. Bo jak tu szacowna rodzicielka, stateczna pani domu ma się przyznać do zauroczenia tak słodkim i lepkim aż od krwi komiksem? Toż to nie przystoi.

A fuj to!

O Skottie Youngu – rysowniku, Jeanie Francoisie Beaulieu – koloryście i Nate Piekosiu – literniku, nigdy nie słyszałam. Co oznacza nie tyle, że jestem ignorantką, co jak zapewne wielu z was, laikiem w dziedzinie komiksu, i że w tej dziedzinie sztuki dopiero się rozkręcam. Dlatego plus dla wydawcy, a raczej nieskromnego Skottiego, któryż to opatrzył komiks notą biograficzną. Dzięki niej dowiedziałam się o takim zawodzie artystycznym, jak liternik, który odpowiada za krój i wygląd liter w komiksie, a którego toż owoc pracy nie dostrzegałam i brałam za coś oczywistego, dopóki nie spojrzałam na komiks jeszcze raz, właśnie przez pryzmat słowa pisanego. Okazało się również, że została wydana, niestety jeszcze nie w polskiej wersji językowej, komiksowa wersja „Na szczęście mleko” Neila Gaimana, po którą też chętnie sięgnę przy nadarzającej się okazji. Tak też kwestie porównywania prac panów na tle innych ich dzieł, osobistego rozwoju i wielu innych kwestii merytoryczno-historycznych, w tej recenzji nie znajdziecie.

A fuj z nimi!

Czy ja już pisałam, że to NIE JEST komiks dla dzieci? Nie, to teraz napiszę – TO NIE JEST ZDECYDOWANIE komiks dla dzieci. Po takim oświadczeniu wystosowanym do jedenastolatki, musiałam zastosować dodatkowe procedury, jak z ulotek z medykamentami – trzymać poza zasięgiem dzieci. To, że w tytule jest Baśniowo, że bohaterką z pozoru jest dziewczynka i kolory przypominają te z May Little Pony, to złudne elementy chorej popkultury.

A fuj...

„Dawno, dawno temu, żyła sobie dziewczynka imieniem Gertrude, która marzyła o niezwykłej krainie, pełnej cudów, magii, śmiechu i radości”, a jej marzenie się spełniło. Jak to jednak bywa z marzeniami, lepiej uważać, czego sobie człek życzy, bo a nuż to dostanie. I tak Gert trafiła do Baśniowa, pełnego niezwykłych istot, wszystkich w cudownych odcieniach landrynek, w której panuje, o rozkosznie brzmiącym imieniu, królowa – Chmuria. Dzielna dziewuszka, by wrócić do domu musi zdobyć klucz do drzwi do swojego świata. Nic prostrzego, gdy się ma specjalnego przewodnika i mapę...

27 lat później...

Poznajcie Gert, trzydziestosiedmioletni, sfrustrowany postrach Baśniowa uwięziony w ciałku dziesięcioletniej dziewczynki z rzygozielonymi lokami. Pałęta się zmora po Baśniowie w poszukiwaniu klucza, a że można być wykończonym życiem w słodkolepkim świecie, to dziewcze sobie nie żałuje. Każdy, kto jej się nawinie pod topór zostaje wypatroszony, dekapitowany lub posiekany. A do tego mała chleje, przeklina i prowadzi się nad wyraz niehigienicznie. A doskwiera wszystkim tak mocno, że, wiadomo, dobry władca musi wziąć sprawy w swoje ręce.

Zaczyna się rozgrywka na siłę i intelekt... dobrze, zostańmy przy sile. Kto wygra krwawa Gert, czy podstępna Chmuria?

„I żyli długo i burzliwie” to pierwszy tom „Nienawidzę Baśniowa” i jeśli miewacie dni, w których czujecie, że otaczają was wyłącznie ludzie z intelektem obrażającym robactwo, kiedy mielibyście ochotę poczuć nieskrępowane żądze niszczenia wszystkiego bez ponoszenia konsekwencji i jesteście na tyle dojrzali, by wiedzieć, że „nie należy tego robić samemu w domu”, to to jest komiks skrojony na wasze biedne potępieńcze dusze. Ta nieskrępowana swoboda Gert do likwidowania wszystkiego, co jest irytujące wokół niej, pozwala doznać katharsis każdemu, kto chciałby pozbyć się ze swego otoczenia wszystkich zakłamanych, słodkich gęb, które musi czasem oglądać. Nie należy natomiast w „I żyli długo i burzliwie” doszukiwać się żadnego głębszego i moralnie usprawiedliwionego sensu, na tę całą krwawą jatkę, którą urządza bohaterka o dziecięcym obliczu. Czasami nawet akcja bywała dla mnie zbyt obrzydliwa wizualnie, ale teksty, które przewijały się w chmurkach rekompensowały estetycznie nieapetyczne doznania. Liternictwo, słownictwo, humor i kalki językowe okazały się mistrzostwem, które nie jeden raz wywołały banana na moich ustach. Nie miałam możliwości porównania edycji polskiej z oryginalną w całości, ale te fragmenty plansz, które dostępne są w sieci, pozwoliły naprawdę docenić zarówno humor oryginału, jak i kunszt tłumaczenia Marcela Szpaka.

Niecierpliwie czekam na kontynuację mocnej dawki krwawych przygód Gert.

Dział: Komiksy