Rezultaty wyszukiwania dla: Margaret Stohl
Niebezpieczne złudzenie
Miewam sny o przeczytanych książkach. Zwłaszcza, jeżeli siedzę w jakimś temacie od kilku tomów, brnę przez jakąś serię bez przerwy na cokolwiek innego lub, gdy rzecz wywarła na mnie spore wrażenie. Wszystkie te trzy punkty pasują do „Kronik Obdarzonych", których autorkami są Kami Garcia i Margaret Stohl. Nic więc dziwnego, że tej nocy prześladowały mnie zielone i złote tęczówki, płomienie oraz tajemnicze drzwi i niewidzialne schody. Czy warto było przetrwać intrygi sennych widziadeł dla lektury „Niebezpiecznych złudzeń", drugiego tomu spin-offu „Kronik Obdarzonych" pod tytułem „Niebezpieczne istoty"?
Okładka kolejnej odsłony serii nie różni się zanadto od poprzedniej. Propozycja Feerii wciąż odbiega znacząco jakością od wydania proponowanego przez Łyński Kamień, chociaż przyzwyczaiłam się do poręczności egzemplarza. Wydaje mi się także, że nowa czcionka jest bardziej przystosowana do czytelniczych oczu. Dla kupujących sporym bonusem jest zmiana ceny okładkowej tytułu (Łyński Kamień żądał 39,90, a Feeria za tom pierwszy spin-offu 34,90; tom drugi to już koszt tylko 29,90). Ale do sedna. Czerwony lizak z „Niebezpiecznych istot", wyraźne nawiązanie do postaci Ridley, zastąpiły potłuczone niebieskie (fiołkowe?) okulary. Cała zresztą okładka utrzymana została w barwach czerni i niebieskiego. Odniesienie do znaczenia tejże ilustracji pojawia się dopiero w czasie lektury. Wcześniej nie ma nawet, co próbować tego rozszyfrować. No chyba, że coś mi umknęło. W ogólnym rozrachunku wydaje mi się, że jakość wykonania jest adekwatna do ceny książki.
Jeżeli chodzi o historię, to rozpoczyna się dokładnie w miejscu, w którym została przerwana. Kraksa, Rzęch zgnieciony jak puszka i słup ognia. Nox doświadcza wizji wypadku i pędzi na złamanie karku, by ocalić Rid (tuż po tym jak daje się sprać na kwaśne jabłko). Okazuje się oczywiście, że chociaż auto zostało skasowane, to pasażerce i kierującemu nic się nie stało. No może poza drobnym faktem, że ukochana Linka została porwana przez żądnego krwi Silasa. Nowa i część starej drużyny raz jeszcze muszą się zjednoczyć, by ocalić Ridley przed zagrożeniem dotąd zupełnie nieznanym i tak mrocznym, że aż skóra cierpnie. Tylko jak się zjednoczyć, gdy dwoje kocha tę samą osobę? Wewnętrzna rywalizacja nie może przynieść żadnych korzyści. Oby tylko nie było za późno...
Trochę to wszystko naciągane. Podczas lektury „Niebezpiecznych istot" ćmiło się we mnie wrażenie, że czytam historię, która szkielet ma dokładnie sklonowany z „Kronik Obdarzonych". Było to jednak tylko słabe i bladziutkie wrażenie, podczas gdy „Niebezpieczne złudzenie" uświadomiło mnie w spostrzeżeniach bez miejsca na jakiekolwiek możliwości. Pierwszy tom „Kronik"? Lena walczy ze swoją naturą. Pierwszy tom spin-offu? Ridley walczy ze swoją naturą. Drugi tom „Kronik"? Lena przechodzi na ciemną stronę. Drugim tom spin-offu? Odpowiedzcie sobie sami. O serce Ethana starają się dwie dziewczyny? O serce Linka tak samo. Mamy zło, przemiany, przytłoczenie prawdziwej natury. To wszystko już było. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o wątek miłosny.
Ale skoro już o nim mowa. Nox to zdecydowanie najbardziej nieudana postać tej serii i nie mogę pozbyć się wrażenia, że stworzona jedynie po to, by był jakiś „trzeci". Jego jęki, westchnienia i wewnętrzna walka z uczuciami nijak się mają do wszystkich zasad, jakie autorki do tej pory wypracowały. Chłopak miał być mroczny i skażony jak Rid. Tymczasem wyszedł z niego koszmarny mięczak, którego rozterek nie sposób czytać. Zwłaszcza, że zalewają znaczącą część stron tej historii i bardzo szybko stają się irytujące przez swoją powtarzalność.
Sama historia jest ciekawa, chociaż moim zdaniem nieco przekombinowana. Za dużo w niej schematów i znanych już rozwiązań. Świat Obdarzonych oferuje całą gamę niezwykłych wątków, tymczasem autorki zdecydowały się na wykorzystanie znanego motywu z książek science fiction i dostosowanie go do wykreowanej fabuły. Bardzo brzydko, drogie panie, zawiodłyście mnie.
Nawet język zanotował nieznaczny spadek jakościowy. Czyżby nadchodził kres sensowności tej serii? A może autorki za mocno trzymają się wypracowanych zagrywek, zamykając się na drzemiące w nich pokłady kreatywności? Jedno jest pewne, „Niebezpieczne złudzenie" to pozycja koszmarnie rozczarowująca i tylko chwilami trzymająca w napięciu. Większą część stronic wypełniają przydługie zapychacze między akcjami, niż sama akcja. Wciąż jednak jest to historia niezła, z którą da się spędzić kilka miłych chwil na wakacjach. Tylko nie oczekujcie niczego ponadto.
Niebezpieczne istoty
Z „Kronikami Obdarzonych", których autorkami są Kami Garcia i Margaret Stohl, jestem na świeżo. Lubię serie, które mogę od razu przeczytać w całości. Tak mi się przynajmniej wydawało, że „Kroniki Obdarzonych" do podobnej kategorii należą. Tymczasem okazało się, że trylogia nie jest trylogią, a tetralogią, której to ostatni tom nie ukazał się jeszcze w Polsce (o ile w ogóle się ukaże) – mój błąd. Spin-offa tej historii, czyli „Niebezpiecznych istot" nie zdecydowałam się jednak porzucić. Z nadzieją, że autorki nie pokusiły się o streszczenie finału serii na pierwszych stronach nowego projektu przystąpiłam do lektury.
Zanim jednak to zrobiłam, starannie przyjrzałam się okładce. A to z kilku powodów. Pomijając zasadniczy, że zawsze od tego zaczynam, spin-off serii wydał nie Łyński Kamień, a wydawnictwo Feeria. Jakie zmiany przyniosło to obwolucie? Poważne. Przede wszystkim książka stała się „jednowymiarowa". Wcześniejszą, tłoczoną czcionkę zastąpiła standardowa. Wszystkie napisy są dużo bardziej krzykliwe i proste, co jest zasadne w przypadku samego tytułu (Rid jest w końcu postacią „krzykliwą"). Tom pożegnał też „skrzydełka". Biały blurb na czarnym tle stracił nieco magicznej tajemniczości w porównaniu do swojego poprzednika, który nieco mniej wyraźny, już w sferze wizualnej zdawał się swoistą tajemnicą. Ogólnie, niestety, zmiana wydawnictwa przyniosła wyglądowi tomu raczej niekorzystne zmiany. Z pewnością jest jednak poręczniejszy i wpasowuje się w politykę wydawczą Feerii.
Rzecz toczy się tuż po zakończeniu przez bohaterów znanych z „Kronik Obdarzonych" szkoły. Wszystkie mroczne wydarzenia mają już za sobą. Nadszedł czas rozstania. Jeszcze tylko ostatnie zaklęcie, podsumowanie wspólnych dokonań i każdy wyrusza w swoją stronę, na różnorodne uczelnie. Może poza Linkiem, który sfabrykował dowody na istnienie religijnego college'u, a w rzeczywistości wyrusza na podbój Nowego Jorku. W drodze dołącza do niego Ridley, która – o dziwo – zna rozwiązanie wszystkich stających przed nimi problemów. Mieszkanie? Jest! Kapela? Jest! Niestety wkrótce okazuje się, że nic nie jest rzeczą ani bezinteresowną, ani przypadkową. Bohaterowie, tym razem Ridley i Link z jego nowym zespołem, stają przed kolejnym mrocznym wyzwaniem. Czy groźne tajemnice, jakie skrywają nowopoznani, a także sekrety Ridley ujrzą światło dzienne? Czy można z nimi wygrać i nie zapłacić za nie najwyższej ceny, jaką jest... własne życie?
Na początku miałam nieco szczęścia, bo autorki nie zdecydowały się na skrótową wersję z finału „Kroniki Obdarzonych". Oczywiście zagadka z „Istot Chaosu" została rozwiązana, paru rzeczy nietrudno domyślić się z dialogów, a przede wszystkim z występujących we wstępie bohaterów, z których niejednego – według zakończenie trzeciej odsłony serii – być tam nie powinno. Z jednej strony brak znajomości czwartego tomu historii nie wyklucza możliwości zrozumienia spin-offu, zaś z drugiej odbiera z pewnością potencjalną przyjemność z jego poznawania w przyszłości, już po lekturze „Niebezpiecznych istot". Patrząc na to z trzeciej perspektywy, trzeba również zaznaczyć, że nie da się zrozumieć spin-offu bez znajomości samej serii (lub choćby „Pięknych istot").
Wstęp do „Niebezpiecznych istot" rozpalił we mnie nadzieję na nieprzeciętnej jakości kontynuację (to taka niepisana zasada, że wszystkie dodatki zawsze są gorsze od serii, której dotyczą). Ridley wypowiadała się bezpośrednio do czytelników, jakby opowiadała grupie słuchaczy o tym, co się jej przydarzyło. Niestety, tak działo się jedynie przez niecałe cztery strony. Potem wróciła typowa narracja autorek. Charakterek Ridley pozostał jeszcze na chwilę, ale bardzo szybko okazało się, że Garcia i Stohl nie potrafią zapomnieć o wypracowanej manierze. I tak wkrótce przemyślenia kursywą zastąpiły celtowanie pary z „Kronik Obdarzonych", a wspomnienia zajęły miejsca wizji. Momentami wypadało to bardzo sztucznie.
Podobnie zresztą jak sama fabuła. Byłoby świetnie, gdyby bohaterom przyszło zmierzyć się z nowym zagrożeniem, a nie odświeżonym zestawem z lamusa. Świat Obdarzonych podobno pełen jest zła i występku, ale w spin-offie poza informowanie o źle, w zasadzie go nie widać. To znowu te same koszmary, te same nazwiska i twarze. A przecież można było zrobić z tej historii coś zupełnie nowego. Znając już wyobraźnię autorek wiem, że wrzucając bohaterów w zupełnie nowy świat (z prowincji do wielkiego miasta) i decydując się na poprowadzenie historii charakterystycznych i bardzo nietypowych postaci, poradziłyby sobie ze stworzeniem nowego mikroświata, wpisującego się w ten stary, ale niebędący jego lekko podrasowaną kopią.
Wygląda to tak, jakbym nie dostrzegała żadnych pozytywnych stron spin-offu „Kronik Obdarzonych", ale to nieprawda! Rzecz czyta się bardzo szybko, zwłaszcza, że objętościowo jest krótsza od „podstawowej" serii. Bohaterowie są wciąż wyraziści i nie zmienili się zanadto, chociaż Rid z każdą stroną książki traci nieco swojego mrocznego, syreniego uroku. Historia, jakkolwiek pozbawiona jest absolutnie nowych rozwiązań, wciąż trzyma w napięciu i zachęca do tego, by kibicować postaciom i rozwojowi akcji. Zabrakło mi jedynie tego powiewu świeżości, jaki towarzyszył każdej przewracanej stronie podczas śledzenia wydarzeń w „Kronikach Obdarzonych".
Jeżeli zachwyciła Was debiutancka seria, której autorkami są Kami Garcia i Margaret Stohl, to śmiało możecie sięgać po „Niebezpieczne istoty". Spotkacie się ze starymi i dobrze znanymi (chociaż jak pokaże lektura nie do końca na wskroś poznanymi) postaciami, które wcześniej obsadzały drugoplanowe role, a teraz grają pierwsze skrzypce. Jeżeli coś Was rozczaruje to jedynie zbyt mało zmian i rozwojowych zaskoczeń (poza finałem, który jest naprawdę elektryzujący), ale kto nie lubi od czasu do czasu po prostu zanurzyć się w znane i lubiane? To jak spełnienie marzeń o tym, by ukochana historia nigdy się nie skończyła.
Istoty Chaosu
„Istoty Chaosu" są już trzecią częścią „Kronik Obdarzonych" autorstwa Kami Garcii i Margaret Stohl – serii, która zapoczątkowana została w restauracji, na zwykłej, papierowej serwetce. Wyobraźnia pisarek szalała, by stworzyć pełen magii, niesamowity i zarazem przerażający świat.
Obdarzeni to istoty magiczne, które wraz z szesnastymi urodzinami zostają naznaczone. Stają się Istotami Światła lub Istotami Ciemności. Dzieje się z nimi to, co zdecyduje za nie los. Jedna z nich jednak dostała szansę wyboru, ale wybór, którego Lena w końcu dokonała, wywołał na świecie chaos. Dziwne, przerażające anomalie pogodowe i inne wydarzenia dzieją się już nie tylko w Gatlin. Czy to właśnie ona jest ich sprawczynią? Czy wszystko zostanie zniszczone? Jak wielkiej ofiary tym razem będzie wymagało powstrzymanie przerażającego kataklizmu?
Gatlin jest moim zdaniem niezbyt przyjemnym miejscem i ani trochę nie zasługuje na ratunek. To samo dotyczy mieszkającego tam społeczeństwa (choć oczywiście nie wszystkich osób). Książka napisana jest z dużym wyczuciem, a autorkom w niezwykły sposób udało się przedstawić panujący w miasteczku klimat. Powieść jest nieco mroczna, z posmakiem gotyku, ale mnie wydaje się być jednocześnie niezwykle wręcz baśniowa, choć przyznam, że wizja zbliżającej się apokalipsy została przedstawiona nad wyraz barwnie.
Autorki rozkręcają się, z tomu na tom pisząc coraz lepiej. Przyznam szczerze, że „Piękne Istoty" nieco mnie nudziły, ponieważ w powieści nie udało się uniknąć dłużyzn. W przypadku „Istot ciemności" wyglądało to już znacznie lepiej – tak samo jest i tutaj. Nie zabrakło również niezastąpionego, ironicznego poczucia humoru, towarzyszącego nam przez cały tom tuż obok wizji apokalipsy. Przyjaźń, miłość, przygoda, poświęcenie i fantastyczny świat – uważam, że książka zawiera wszystkie elementy dobrej młodzieżówki.
Lubię również sposób w jaki w powieści wykreowani zostali bohaterowie. Mienią się setkami barw. Zmieniają się wraz z biegiem fabuły, są interesujący i nieprzewidywalni. Postacie nie są czysto czarno-białe, a los został przedstawiony w niezwykle ciekawym ujęciu. Kartki książki nie są puste, a każdy bohater ma swoją własną historię i wpływ na dalszą fabułę. „Sztywny" i „płaski" to pojęcia, które z pewnością nie przyjdą nam do głowy przy lekturze „Istot chaosu".
Również wydanie serii jest dość niezwykłe – choć mnie osobiście nie podoba się tłumaczenie nazw. W Polskich tytułach wszędzie pojawiają się „istoty" podczas gdy w oryginale mamy powtarzające się słowo „beautiful". Póki co jednak wydawnictwu udało się z tego wybrnąć obronną ręką, zobaczymy jak potoczą się dalsze losy tytułów, bo naprawdę niezwykle ciekawi mnie tłumaczenie „Beautiful Redemption". Czarne, dopasowane do siebie okładki, wypukłe, pisane ozdobną czcionką litery. Dość dobre tłumaczenie i edycja tekstu. Skrzydełka, dzięki którym nie zaginają się rogi, a po wewnętrznej stronie okładki – z przodu przypomnienie poprzednich tomów, z tyłu informacje o autorkach. Wszystko to ładnie wyglądało będzie na półce, jako cała, przeczytana już seria.
I tym razem zakończenie jest smutne, pozostawiające miejsce na kontynuację. Pisarki nie pozamykały wielu wątków i tylko możemy domyślać się co będzie dalej. Zapewne przy swojej szalonej wyobraźni jeszcze niejednokrotnie nas zaskoczą. Kto wie, może nawet pojawią się jeszcze jacyś nowi bohaterowie... Kolejny, czwarty tom sagi:„Beautiful Redemption" ciągle przed nami, a póki co, zniecierpliwieni czytelnicy, cykl mogą zacząć oglądać na ekranach kin i własnych telewizorów.
Istoty Ciemności
Ponieważ poprzednia część „Kronik Obdarzonych" – „Piękne Istoty" skończyła się nie odkrywając przed czytelnikami wszystkich tajemnic, z niecierpliwością czekałam na kolejny tom. I oto, dokładnie rok później, również w maju, powieść pojawiła się, a ja nareszcie trzymałam ją w rękach. Autorki wpadły na pomysł stworzenia „Kronik Obdarzonych" podczas lunchu. Ponieważ nie miały na czym pisać, zanotowały wszystko na papierowej serwetce. Kiedy wychodziły z restauracji, świat „Pięknych Istot" i „Istot Ciemności" został powołany do życia. Sam ten fakt mówi nam już o tym, z jak szalonymi i pełnymi pasji twórczyniami mamy doczynienia.
W drugim tomie, wracamy do mrocznego Gatlin, poznając dalsze losy głównych bohaterów oraz ich przyjaciół i rodzin. Prawdziwa, rzeczywista akcja, rozwija się dość późno, bo niemal po 1/3 książki, ale nic straconego, ponieważ wprowadzenie jest naprawdę dobrze skonstruowane i wciągające. Na pozór zwyczajne, spokojne miasteczko staje się polem bitwy dla sił nadprzyrodzonych. Nic nie jest już takie samo. Niemożliwe staje się możliwym i żadna rzecz nie jest już prosta czy oczywista. Życie przestało być nudne i zmieniło się nie do poznania. Kiedy Ethan, wraz z przyjaciółmi wchodzi do tuneli, akcja zaczyna pędzić na łeb na szyję, a powieść staje się naprawdę rewelacyjna.
Drugi tom powieści wyszedł w Polsce bardzo późno, bo czekaliśmy na niego równo rok. Na szczęście w książce znajdziemy całe morze retrospekcji, tak, że łatwo się zorientować o co w tym wszystkim chodzi, nawet jeżeli nie pamiętamy za dobrze pierwszej części. Jest to jednak minusem i lekkim zanudzaniem czytelnika, który postanowił sobie przed zabraniem się do lektury odświeżyć w pamięci „Piękne Istoty".
Książka wywołuje dreszczyk emocji. Jest pełna zwrotów akcji i niespodzianek. Niestety zakończenie wszystko zepsuło. Było łatwe i zbyt przewidywalne, a rozwiązania na pozór nierozwiązywalnych problemów, wyskakują niewiadomo skąd. Dalej jednak czuje się pewien niedosyt i chce się więcej. Na listę marzeń i pobożnych życzeń, wędruje następne – przeczytać kolejną część „Beautiful Chaos" przed majem 2012 roku.
Podoba mi się też motyw bardzo mądrych i pomocnych zwierząt. W pierwszej części mamy psa – Boo Radleya, w drugiej kotkę – Lucillę. Są to bardzo specyficzni towarzysze, o których czyta się z prawdziwą przyjemnością. Świat Gatlin wciąga na długie godziny, a czasami naprawdę warto być w takie miejsce wciągniętym. Znaleźć się zupełnie gdzie indziej, porwanym ze zwykłej rzeczywistości. Kto wie? Może nasze zwyczajne i nudne miejsce, wcale nie jest takie, jakim je widzimy?
Bardzo ucieszył mnie dalszy udział w przygodach Linka i Ridley, która ku mojemu wielkiemu zadowoleniu, do drugiego tomu również powróciła. I to w znacznie rozszerzonej formie niż opisana była w pierwszym. Książka z pewnością dorównuje kunsztem pisarskim i poziomem swojej poprzedniczce. Fabułą, akcją i zawartością fantastyki, zdecydowanie ją przewyższa.
Cieszy mnie to, że narratorem książki ponownie, tak jak w „Pieknych Istotach" jest Ethan. To prawdziwa rzadkość czytać tego typu powieść, widzianą z perspektywy dorastającego chłopaka, co samo w sobie może przyciągać czytelników. Szkoda tylko, że mimo wzniosłości jego decyzji i zachowań, wychodzi na to, że Ethan tak naprawdę bardzo niewiele rozumie i wie. To lekkie niedociągnięcie ze strony autorek, nie przeszkadzało jednak osobom czytającym „Harrergo Pottera" nie może przeszkadzać więc i tutaj.
Książkę szczerze polecam. Wielbiciele pierwszej części na pewno się nie zawiodą i zapewne każdy, po przeczytaniu „Istot Ciemności" niecierpliwie czekał będzie na „Istoty Chaosu" czy jakkolwiek tytuł „Beautiful Chaos" na nasz język zostanie przetłumaczony.
Piękne Istoty
„Piękne istoty to fascynująca współczesna opowieść o sile miłości i ludziach naznaczonych klątwą. Ethan marzy o wyjeździe z Gatlin w Karolinie Południowej, gdzie ostatnim wielkim wydarzeniem była wojna secesyjna. Chłopak od miesięcy śni o dziewczynie, której nigdy wcześniej nie widział. Kiedy po wakacjach spotyka ją na szkolnym korytarzu, z miejsca się w niej zakochuje. Lena ukrywa jednak mroczną tajemnicę i klątwę, która od pokoleń ciąży na jej rodzinie. Czy Ethan zdoła zmienić przeznaczenie i uratuje Lenę przed nią samą? W mieście bez przyszłości, jedna tajemnica zmieniła wszystko... Piękne istoty osadzone w mrocznym klimacie południa Ameryki mają szansę powtórzyć sukces Harry'ego Pottera i Zmierzchu, łącząc w sobie opowieść o miłości, atmosferę grozy, tajemnicę i nieoczekiwane zwroty akcji." – reklamuje książkę Empik. Prawa do ekranizacji powieści zakupiło studio Warner Bros, a prace nad przygotowaniem filmu już trwają. Tak więc zapewne niedługo obejrzymy powieść na ekranach kin. Jednak czy warto na to czekać? Moim zdaniem naprawdę warto.
Czytając przenosimy się do niewielkiego miasteczka o skromnej nazwie – Gatlin. Jest to miejscowość, która zatrzymała się w czasie. Od wybuchu wojny secesyjnej nic, kompletnie nic, się tam nie wydarzyło. To znaczy, do momentu pojawienia się „huraganu zwanego Leną", nie działo się tam kompletnie nic. Później życie mieszkańców zatrzęsło się w posadach.
Powieść jest mistrzowskim połączeniem fantastyki ze zwykłą, szarą codziennością, a wszystko to przeplatane jest wątkami historycznymi. Głównym elementem fabuły są dwa romanse – jeden dziejący się kiedyś, podczas wojny secesyjnej i drugi będący jego lustrzanym odbiciem, tyle, że „tu i teraz", w naszej rzeczywistości. Wygląda na to, że autorki udowodniły tezę, że „historia lubi się powtarzać". Fabuła co prawda momentami się wydłuża i może znudzić, ale za to w treść wplecione jest wiele takiego przyjemnego, rodzinnego ciepła i wzajemnej troski o siebie. Po prostu widać, że występujące w powieści rodziny, naprawdę troszkę się o siebie i kochają. Mnie osobiście takich właśnie rzeczy w literaturze współczesnej brakuje, ale moje zdanie jest bardzo subiektywne, gdyż na przykład bardzo lubię, nudzącą większość ludzi powieść – „Nad Niemnem".
Bardzo zainteresował mnie sposób narracji zaprezentowany w książce. Cała akcja, wszystkie jej elementy, widziane są oczami chłopaka – głównego bohatera – Ethana. Jest to niewątpliwie przyjemna odmiana, ponieważ w większości powieści, określanych mianem „mrocznych romansów", historię opowiada dziewczyna. Podoba mi się też, że z pomocą Ethana, pisarki za wszelką cenę starają się rozbudzić w czytelnikach miłość do książek.
Przygodę czyta się bardzo ciekawie. Jest niezwykle wręcz wciągająca, nie jest jednak lekturą na jedną noc, przynajmniej nie dla mnie. Ma w sobie jakby odrobinę tajemniczej głębi. Czegoś, czego brakuje w większości książek dla młodzieży. Do głównych bohaterów naprawdę można się przywiązać, łatwo ich polubić. Bolała mnie jednak ta płytkość innych postaci. To, że czytając, właściwie nie wiemy czego oni chcą. Elementy szkoły, zwykłej codzienności, które potrafią być naprawdę zabawne i porywające, tutaj zostały zepchnięte na margines, a opisy „wrednych dziewczyn" uprzykrzających życie głównej bohaterki, zlewają się w jedną całość. W tym wypadku czuje się lekki niedosyt. Nazwiska i imiona zapadły mi w pamięć, ale charakterem, po przeczytaniu całości, w dalszym ciągu nie odróżniam tych dziewczyn od siebie. Wszystkie były takie same. Odrobinę liźnięte, a potem zbite w kupę. Jeżeli taki był zamysł autorek, to świetnie, tylko w takim razie trochę za bardzo rozwinęły temat szkoły średniej. Sam magiczny, gotycki klimat powieści, został jednak ujęty wręcz cudownie, artystycznie i teatralnie. Bo tak właśnie wyobrażałam sobie przedstawienie całej akcji – w teatrze, takim starym, pełnym ruchomych dekoracji, olśniewającym i porywającym zmysły. Dlatego nie mam na co narzekać. Przecież w fabule chodziło o miłość i magię, a nie o jakąś głupią szkołę. Bardzo polubiłam też drugoplanowe postacie Ridley i Linka (choć o tej pierwszej było stanowczo za mało – ot była, narozrabiała i zniknęła, takie wielkie bum).
Podsumowując, książka jest wyjątkowo ambitna, jak na tego typu pozycję. Szczerze polecam ją zarówno młodzieży jak i starszym czytelnikom, a przede wszystkim tym, którzy marzą o wyrwaniu się ze wsi bądź małego, wiecznie takiego samego, miasteczka.