Rezultaty wyszukiwania dla: Mag
Krew Manitou
Kiedy doktor Frank Winter po raz pierwszy ujrzał Susan Fireman, był pod wrażeniem jej "mimowego" pokazu. Chwilę później dziewczyna zaczęła wymiotować krwią, a tajemniczy mężczyzna przyglądający się całemu pokazowi z uśmiechem oznajmił, iż już jest jedną z "bladych". Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, że na miasto spadło przekleństwo o wiele gorsze niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić...
Liczba chorych w zastraszającym tempie rośnie; jeszcze gorszym jest fakt, iż zakażeni nie wymiotują własną krwią, lecz swoich ofiar. Epidemia wampiryzmu zbiera coraz większe plony, szpitale są przepełnione, a ulice zasłane trupami. Nikt nie wie, co ją wywołało, ani jak ją powstrzymać. Harry Erskine, przy pomocy swojego duchowego przewodnika Śpiewającej Skały, musi rozprawić się z tym, co trapi jego miasto. Razem z nim do walki staje były żołnierz Gill, na wpół przemieniony w wampira doktor Winter oraz Jenica Dragomir, córka najsławniejszego naukowca, badającego temat wampiryzmu. Czy czwórka ludzi może pokonać to, co narodziło się w Piekle... ?
Kolejne spotkanie z Grahamem Mastertonem i jego serią Manitou za mną (choć chyba gdzieś umknął mi tom trzeci) i muszę Wam powiedzieć, że tym razem ów poczytny autor grozy dał z siebie znacznie więcej, niż w poprzednich tomach.
W całą historię wprowadza nas niejako postać doktora Wintera, który to jako pierwszy zetknął się z krwistą epidemią. Jako lekarz ma wpojone zasady- za wszelką cenę ratować ludzkie życie, nie oceniać. Ma traktować na równi tak mordercę, jak i niewinnego człowieka. Susan jawi mu się właśnie jako zupełnie niewinna osoba, do czasu, aż poznaje prawdę. Wówczas jednak nie ma już czasu na zastanawianie się nad moralnością- trzeba ratować, kogo się da. Harry Erskine nie wiedział o wydarzeniach toczących się pod szpitalami; zajęty był wciskaniem bajeczek zamożnym, starszym paniom. Złe wieści przynosi mu młody mężczyzna, skarżący się na okropne sny i nieustanne uczucie niepokoju. Do Erskine'a skierowała go Amelia, bardzo silne medium, a prywatnie znajoma Harry'ego z dawnych lat. Okazuje się, że najsilniejszy szaman jaki chodził po tej ziemi, zwany Misquamacusem, znów odnalazł sposób, aby zemścić się na białym człowieku...
Kilka lat temu byliśmy zalewani literaturą wampiryczną, acz kierowaną głównie do młodzieży. Wampiry w takowych książkach były potulnymi barankami, w imię miłości gotowi pić zwierzęcą krew, etc. etc. U Mastertona są to z kolei oszalałe z żądzy krwi bestie, płonące bez życiodajnego płynu. I choć literackie wampiry nijak mnie nie przerażają (wiem, w życiu byłoby zupełnie inaczej) to z rozkoszą czytałam książkę, w której krwiopijcy żadnych wyższych uczuć nie mają. I tu tkwi największy plus tej części- Harry nie walczy już bezpośrednio z indiańskim szamanem (którego jakoś nie może się pozbyć), lecz z jego demonicznym poplecznikiem. Misquamacusa tak naprawdę jest niewiele w tym tomie, i bardzo dobrze. Czas na jakąś odskocznię.
Akcja wartko pędzi przed siebie, a zarażeni coraz liczniej pokrywają ulice miasta. Ci, którzy zdążyli się narodzić na nowo, szukają pożywienia. Bohaterowie mają początkowo problemy z rozwiązaniem zagadki- jak dochodzi do zarażenia? Ostatecznie jednak łączą siły, a to, kto za tym całym armagedonem stoi, okazuje się niezłym zaskoczeniem...
Czytacie Mastertona? Na Waszej półce nie może zabraknąć czwartego tomu serii Manitou!
Pocięte opowieści
Tak to już w życiu jest, że zauważymy własne szczęście dopiero wtedy, gdy je utracimy...
Neth dotychczas miał w życiu ogromnego farta, a w jego fachu (sam siebie określał jako "artystę- złodzieja") to rzecz niebywale ważna. Do czasu, aż pokusił się o przyjęcie przez samego Ruariego, boga oszustów, pojedynku w karty. I wygrał, za co bóg -zamiast nagrodzić- ukarał. Teraz Neth może zapomnieć o jakimkolwiek udanym skoku, a on sam toczy się coraz szybciej po równi pochyłej aż do dna. A jednak jego osobliwy talent gawędziarsko- oratorski zwrócił na niego uwagę samej hrabiny de Foch. Kobieta pragnie wykorzystać go do swoich celów, a są one bardzo dalekosiężne... W międzyczasie zmuszony do opuszczenia Namiru w skutek dziwnych okoliczności zostaje także kapitan straży miejskiej, Tyrmisz. Jako że jego wybrance serca, czarownicy Agnes również grozi niebezpieczeństwo, mężczyzna zabiera ją ze sobą. Za Agnes podąża jej ukochany mag Skerłej oraz waleczny Khahad, krasnolud.
Bohaterowie nie zdają sobie sprawy, że ich los bardzo przyciągnął uwagę Słońca i Księżyca, a także wielu innych bóstw, które to z ciekawością śledzą ich kolejne poczynania.
Rozpoczynając swoją przygodę z Pociętymi opowieściami, sama nie wiedziałam, czego po lekturze się spodziewać. Po pierwszych stronach wręcz byłam pewna, że to bajka dla dzieci! Ogromne niedopatrzenie z mojej strony, zresztą bardzo szybko błąd naprawił się sam. Tacy bohaterowie zdecydowanie nie mogą występować w literaturze dla dzieci- a jeżeli już, to w bardzo ułagodzonej wersji.
Czy jesteśmy właśnie takimi belami palmowego drzewa, które przy spalaniu się na ogniu miłości wydziela słodki zapach? Czy jesteśmy jak gruby knotek, który trzeba w porę zalać wodą praktyczności, aby nazajutrz ktoś inny mógł ponownie rozpalić żar? Czy powinniśmy patrzeć obojętnie, kiedy widzimy już, że za chwilę płomień sam dogaśnie? Czy może bez względu na wszystkie przeciwności losu powinniśmy dokładać nowe szczapki, które chociaż nie stanowią już zrębu palmy, kiedy wypalą się wspólnie, zostawią nieodróżnialny popiół?
Skoro bóg złodziei i oszustów, zwany Ruarim, zniszczył szczęśliwy los Netha, tak wziął na swoje barki próby odbudowania go. A jednocześnie, aby ubić dogodny interes, postanowił serwować fragmentami Słońcu i innym kolejne perypetie mężczyzny. I tak powstała zawiła, pełna przygód oraz niebezpiecznych wydarzeń historia. I choć Ruari miał przede wszystkim na celu ratowanie Netha za wszelką cenę, to i na Agnes, Tyrmisza oraz Khahada spadła część jego uwagi. W końcu oni również stali się ważną częścią toczonej przez boga gry.
Nie ma znaczenia, co przyniesie ci szczęście. Ważne tylko, żebyś odkrył w sobie te najdrobniejsze rzeczy, które przyprawiają cię o uśmiech.
Historia dzieli się na trzy odłamy- perypetie Netha, nieustanną ucieczkę oraz poszukiwanie magicznej harfy przez Tyrmisza, Agnes oraz Khahada, i oczywiście codzienność Słońca oraz Księżyca, którzy ciekawskim okiem spoglądają na kolejne zapisane przez Ruariego karty. Nie sposób się tutaj nudzić, bowiem każda ze wspomnianych grup przeżywa coś innego, a z drugiej strony postaci nie jest tak wiele, aby mieć trudności z ich odróżnieniem. Do tego dochodzi rubaszny humor Khahada, który niczego się nie lęka. A i jest całkiem niezłym łamaczem niewieścich serc (albo oporu, jak kto uważa). Spędziłam z tą książką bardzo wesołe godziny, często śmiałam się sama do siebie (jak ten przysłowiowy głupi do sera). Przypadł mi do gustu stworzony przez pana Kozaczko świat otaczający naszych odważnych bohaterów, gdzie pragnie królować hrabina Meryl de Foch. Autor idealnie zestawił ze sobą momenty grozy, humorystyczne dodatki, a także chwile, w których niejednemu czytelnikowi zadrżałoby serce...
Obok Pociętych opowieści nie da się przejść obojętnie; to lektura dla każdego, niezależnie od wieku (no, może ograniczyłabym jeszcze dostęp do niej dla dzieci do 13- stego roku życia). Świetna zabawa gwarantowana!
Conan. Narodziny legendy. Tom 1
Laureaci Nagrody Eisnera, Kurt Busiek i Cary Nord, przenoszą historie o Conanie z Cymerii na plansze komiksu w najlepszej dotychczas graficznej adaptacji prozy Roberta E. Howarda. Conan to kanoniczne opowieści o najsłynniejszym bohaterze literatury magii i miecza, rozbudowane przez Busieka o wątki fabularne splatające chronologię jego przygód. Oszczędna kreska Norda i wspaniałe kolory Dave’a Stewarta sprawiają, że era hyboryjska nigdy wcześniej nie wydawała się tak rzeczywista.
Magia zabija
Atlanta, nękana przez wojny między magią i technologią, nigdy nie była tak zabójczo niebezpieczna.
Kate Daniels opuszcza Zakon Rycerzy Miłosiernej Pomocy, ale wciąż siedzi po uszy w paranormalnych problemach. A raczej będzie, jeśli przekona kogoś, aby ją zatrudnił. Rozkręcenie własnej działalności jest trudniejsze, niż myślała. Dodatkowo Zakon szarga jej dobre imię, a wielu potencjalnych zleceniodawców boi się narazić Władcy Bestii, który jest towarzyszem Kate. Kiedy więc najpotężniejszy w Atlancie Pan Umarłych prosi o pomoc, dziewczyna natychmiast chwyta okazję, aby zarobić. Okazuje się jednak, że nie będzie to łatwe zadanie. Kate musi poradzić sobie z nim szybko,
inaczej miasto i jej najbliżsi zapłacą najwyższą cenę ...
Amazing Spider-Man #03: Spiderversum
Album „Spiderversum” jest bezpośrednią kontynuacją wszystkich wątków rozpoczętych we wcześniejszym tomie będącym preludium do jednego z największych i epickich eventów w świecie Człowieka-Pająka. W końcu przyszedł czas ostatecznej konfrontacji w wielkim przeciwnikiem. Cytując Kazimierza Pawlaka: „Nadejszła wiekopomna chwila”.
Dla przypomnienia, w całym multiwersum, w różnych czasach i miejscach, zaczęły ginąć osoby obdarzone pajęczymi mocami. Polowanie na różne wersje Spider-Mana urządziła sobie rodzina Dziedziczących z potężnym Morlunem na czele. W celu przetrwania żywią się oni tzw. pajęczymi totemami. Ci wszyscy, którym udało się przeżyć starcie z wygłodniałą familią, łączą się w grupy, aby zorganizować odwet. Logiczne dla nich jest to, iż w pojedynkę ich szanse na przetrwanie są zerowe.
Nasz Peter Parker, czyli Spider-Man z Ziemii-616, okazuje się jedną z kluczowych postaci, gdyż on jako nieliczny ma pewne doświadczenie w walce z Morlunem. Na jaw wychodzi również plan Dziedziczących, którzy chcą pozbyć się ostatecznie wszystkich pajęczych bohaterów z całego multiwersum. W tym celu chcą przeprowadzić rytuał, podczas którego tak naprawdę muszą uśmiercić tylko trzy wersje Pająków: najmłodszego, oblubienicę i innego.
Z pozoru akcja odwetowa całej armii Pająków wydaje się łatwa do wykonania. W końcu ramię w ramię, w jednej bitwie ma stanąć ogromna plejada osobników obdarzonych pajęczymi mocami, m.in. Spider-Man 2099 czyli Miguel O’Hara, Superior Spider-Man czyli Otto Octavius, Spider-UK, Spider-Monkey, Spider-Ham, Spider-Punk, Scarlet Spider (w oby dwu obliczach: Kaine i Ben) oraz Silk, Lady Spider, Spider-Woman czyli Jessica Drew, Spider-Girl czyli May Parker. Jednak plan Spiderów trafia na wiele przeszkód i nie wszystko idzie po myśli bohaterów. Okazuje się, iż Dziedziczący są praktycznie nieśmiertelni, gdyż władza nad czasem i przestrzenią oraz dokonania nauki w przyszłości pozwalają im odradzać się na nowo. Ponadto, Superior Spider-Man, próbuje przejąć siłą dowodzenie nad drużyną po tym, jak zorientował się kim tak naprawdę jest Peter Parker i z którego punktu na osi czasu pochodzi. Z pojedynku na pojedynek coraz więcej pajęczych totemów zostaje pozbawionych życia. Giną mniej i bardziej rozpoznawalne postacie. Finał, jak i epilog całego eventu jest jednak spektakularny i zaskakujący oraz pełen zwrotów akcji. Tego Wam jednak nie zdradzę.
Za scenariusz całego Spider-Verse odpowiada Dan Slott. Jak wspominałem w recenzji poprzedniego tomu, na całość historii składają się zeszyty z różnych serii komiksowych. Oprócz „Amazing Spider-Man” do eventu należą historie m.in. ze „Spider-Wowan”, „Superior Spider-Man” czy „Scarlet Spiders”. Z tego powodu polskiemu czytelnikowi fabuła może się wydawać czasami chaotyczna i wyrwana z kontekstu. O ile część wątków została rozszerzona i wyjaśniona w zeszytach wydanych u nas w ramach „Spider-Man 2099” (np. wątek badania ciała jednego z Dziedziczących), to już kilka wątków miało swoje źródło w serii „Scarlet Spiders”, która w Polsce się nie ukazała.
Slott bardzo fajnie rozwinął postać Morluna stworzoną przez Straczynskiego. Zbudował całą mitologię polowania na pajęcze totemy oraz powołał do życia nowych, wygłodniałych zabójców z jego rodziny. Jednak nie wiem, czy pomysł na rytuał wymazujący wszystkie pajęcze osobniki z całego multiwersum wydaje się do końca logiczny i przemyślany. W końcu brak podstawowego wyżywienia skazałby Dziedziczących na wymarcie.
Jeśli chodzi o oprawę graficzną, do poznanego już w „Preludium” Giuseppe Camuncoli dołączyli kolejni rysownicy: Olivier Coipel i Justin Ponsor. Efekt jest zadawalający. Całość trzyma wysoki poziom. Mamy żywe kolory, szczegółowo zaprezentowane postacie czy ciekawe kadrowanie. Szczególnie bardzo ładnie prezentują się te jednostronicowe czy rozkładówki. Czasami tylko przeszkadza graficznie natłok pajęczych bohaterów w jednej scenie. Trzeba mocno się zastanowić lub przyjrzeć szczegółom kostiumu, aby wiedzieć, który Człowiek-Pająk wypowiada daną kwestię.
Podsumowując, „Spiderversum” z jednej strony jest albumem bardzo dobrym, z drugiej strony zaś lekko rozczarowuje. Dlaczego? Cały event był hucznie zapowiadany jako jeden z największych i najbardziej spektakularnych w multiwersum Marvela. Fakt, nie zabrakło tutaj dobrego humoru, efektownych pojedynków, ciekawych zwrotów akcji i ogólnie fajnego pomysłu na całość. Jednak po lekturze pozostał mały niedosyt. Samo zakończenie zostało fabularnie spłaszczone i czuć niewykorzystany potencjał. Niemniej komiks wart jest polecenia. Fani Petera Parkera na pewno się nie zawiodą. Frajda z poznawania tylu wersji Człowieka-Pająka jest spora. Ja się w sumie dobrze bawiłem i polecam.
Triskel. Gwardia
W moje ręce trafił ostatnio znów dość rozreklamowany debiut, który nie dość że wyszedł spod skrzydeł w gruncie rzeczy cenionego przeze mnie wydawnictwa Uroboros, to jeszcze całkiem nieźle się zapowiadający - takie świeże SF: supermoce, korporacyjne przekręty, polityczna gra i terroryści. Czy interesująca otoczka okazała się być preludium do dobrej powieści?
Ta sprawa to nie tyle afera międzynarodowa, co... międzywymiarowa! Przed Mayday największe wyzwanie w jej krótkiej karierze superbohaterki. Jak może jednak walczyć z czymś, czego nie rozumie?
Scyld City – w przeciwieństwie do imperium – to idealne miejsce dla osób obdarzonych nadnaturalnymi zdolnościami. Władze miejskie doskonale wiedzą, jak spożytkować te moce. Dlatego w tym mieście porządku strzeże Gwardia: Kret, Burza i Mayday.
Nikt nie wie, że za maską Mayday kryje się niepozorna studentka, Sinead Clarke. Z pochodzenia Sidheanka, marzy, by jej ojczyzna wreszcie przestała kojarzyć się tylko z terroryzmem. W wolnym czasie angażuje się w działalność na rzecz swoich rodaków. Oczywiście wtedy, kiedy akurat nie walczy z przestępczością.
Ostatnio Gwardia ma pełne ręce roboty. W napadzie na Muzeum Historii Naturalnej użyto dziwnej broni. Technologia przeczy prawom fizyki, zupełnie jakby nie pochodziła z tego świata...
W dodatku w mieście pojawia się Duncan, przyjaciel Sinead z dzieciństwa, bojownik o wyzwolenie Sidheanii spod jarzma imperium. I wygląda na to, że nie jest to towarzyska wizyta.
Sinead ma poczucie, że te dwie sprawy jakoś się łączą. Wszystkie tropy prowadzą do tajemniczej istoty, zwanej Lazur...
Każdy autor kiedyś miał swój pierwszy raz. Każdy debiutował, czy Sapkowski, czy Tolkien czy Martin. Każdy, kto wymarzył sobie drogę przez zawód autora, przeżywa wiekopomną chwilę wydania swojej pierwszej powieści. Trzeba jednak liczyć się z faktem, że pierwsze dzieła będą dokładnie maglowane przez krytyków, w celu sprawdzenia, czy w domniemanym przyszłym pisarzu jest cień szansy na większy sukces. Dobry debiut to taki, który wywołuje efekt wow. To taki, który jest lepszy, niż książki doświadczonych pisarsko twórców - wtedy wiemy, że rodzi nam się nie rzemieślnik, a prawdziwy, dumny autor. Tak było z Sapkowskim, Kossakowską, Grzędowiczem, Piekarą, Gołkowskim... Trochę ich by się znalazło. Krystyna Chodorowska jednak, mimo że starała się wykreować naprawdę oryginalny świat, barwnych bohaterów i ciekawą fabułę, to wydaje mi się, że pomysł przerósł jej umiejętności.
Pierwsze, co rzuca się czytelnikowi w oczy to chaos. Uniwersum Chodorowskiej kreowane jest na bogate, autorka stara się skrupulatnie pokazać czytelnikowi każdy jego zakamarek, panujący ustrój, zasadę działania. W gruncie rzeczy można się w tym zwyczajnie zagubić, w moim odczuciu Scyld-City jak i całe Imperium, są po prostu przerysowane, nie jest zbytnio interesujące. To samo bohaterowie - na pierwszy rzut oka wszystko jest ok, mają swoje charaktery i relacje, dialogi budowane są naprawdę sprawnie i fajnie, aczkolwiek nie poczułem do nich absolutnie nic. Zazwyczaj czytelnik przywiązuje się do bohatera, to on jest tak naprawdę przewodnikiem, swojego rodzaju duszą książki. Tutaj tego zabrakło.
Triskel to pierwszy tom większej całości. Chaos można tłumaczyć tym, że autorka być może chciała rozpocząć w powieści kilka wątków i stworzyć sobie fabularne drzwiczki do kolejnych części. Niestety, ale w moim odczuciu książka wypadła dość słabo, i mimo szczerych chęci polubienia, nie udało mi się zaprzyjaźnić z bohaterami. Trudno mi polecić książkę, aczkolwiek zdaje sobie sprawę, że może się spodobać niezbyt wymagającym czytelnikom. Czy zagłębie się w kontynuację? Raczej nie.
Magia uderza
- Czy mogę ci przynieść coś do jedzenia, Wasza Wysokość? Czy mogę powiedzieć ci, jaki jesteś silny i mądry, Wasza Wysokość? Czy mogę cię wyiskać, Wasza Wysokość? Czy mogę cię pocałować w tyłek, Wasza Wysokość? Czy mog...
Urwałam, dostrzegając, że Rafael nagle skamieniał. Siedział niczym pomnik, ze wzrokiem wbitym w jakiś punkt ponad moim ramieniem.
- Stoi za mną, tak?
Andrea kiwnęła głową.
- Ściślej, początek powinien brzmieć „Czy pozwolisz, proszę” - rzekł Curran głębokim głosem. - Jeśli już o tym mowa.*
Bywa czasami tak, że chociaż z całych sił staramy się unikać kłopotów, to one wręcz do nas lgną i robią wszystko, by skomplikować nam życie, jeszcze bardziej niż jest. Ah, ten zabawny los!
Po wielogodzinnej pracy Kate marzy tylko o śnie i jedzeniu, trudno powiedzieć czego pragnie bardziej. Niestety ani jedno, ani drugie nie jest jej dane - jej przyjaciel Derek wpada w ogromne kłopoty i gdy zostaje pobity niemal na śmierć, a jego ciało zmiennokształtnego z nieznanych powodów się nie regeneruje, Kate zaczyna działać. I chociaż zna wiele mrocznych sekretów Atlanty, to teraz wkracza w świat, którego istnienie było nieodkryte. Trafia na Arenę, miejsce, gdzie twoja wygrana oznacza śmierć przeciwnika. W poszukiwaniu sprawiedliwości naraża się na ogromne niebezpieczeństwo, a jakby tego było mało jej tropem podąża Jej Futrzasta Wysokość. Jaki będzie finał?
Kolejny tom serii o Kate Daniels za mną i muszę przyznać, że absolutnie nie wiem czemu tyle zwlekałam z czytaniem Magia uderza, skoro pierwsze tomy były tak rewelacyjne.
- Sprawdzasz, kto dzwoni?
- A czemu nie? Dzięki temu unikam rozmów z idiotami.
- Czy to obelga? - W głosie Currana zawibrował warkot.
- Nie jesteś idiotą - zapewniłam go. - Jesteś śmiertelnie groźnym psychopatą z kompleksem boga. Czego chcesz?*
Magia uderza okazała się jeszcze lepsza niż poprzednie tomy. Duet pisarki świetnie poradził sobie z fabułą, opisami oraz przekazem emocji. W tej części dzieje się jeszcze więcej i szybciej, ale bez problemu można się we wszystkim połapać. Ilona Andrews tworzy klasyczne urban fantasy, gdzie magia, istoty nadnaturalne, żądne krwi wampiry, pozbawione ludzkich uczuć, a nawet ciał czy też inne magiczne istoty oraz walki są na pierwszym miejscu. Dodajmy do tego poczucie humoru, garść mitologii (tym razem hinduskiej przede wszystkim), pędzącą i zaskakującą akcję i tak oto powstaje powieść, która wciąga od pierwszych stron i nie pozwala o sobie zapomnieć.
To, że uwielbiam Kate nie powinno nikogo dziwić, skoro jest kobietą dbającą o siebie. Nie robi ze swojej osoby paniusi potrzebującej wiecznie pomocy, a sama potrafi walczyć, pokazać pazurki oraz być uparta i stanowcza. W tej części ujawnia o sobie jeszcze więcej faktów i pokazuje, jak wszystko jest skomplikowane oraz niebezpieczne. Widać, że poświęcono wiele czasu tworząc, Kate i całą resztę, tyle postaci i każdy ma swój charakter, a także historię. Pomimo fantastycznej otoczki są niezwykle realni i prawdziwi.
Książkę przeczytałam praktycznie w jeden dzień i szkoda mi było, że strony tak szybko umykają, bo chciałam, by ta opowieść jeszcze trochę potrwała. Magia uderza jest rewelacyjna, od samego początku zostałam wciągnięta w wir wydarzeń, wraz z bohaterami podążając krok po kroku i z nimi wszystko przeżywając. W napięciu poznawałam kolejne fakty, odkrywałam tajemnice Kate, próbując przy tym ułożyć cały obraz z posiadanych elementów - niestety, a może i stety na to jeszcze za wcześnie. Ta część to jeszcze więcej dobrej zabawy, dużo śmiechu, walk, mitologii i cała gama emocji. Czego chcieć więcej?
Jeśli tylko znacie już dwa poprzednie tomy i przypadły wam one do gustu, to Magia uderza powinna być obowiązkową pozycją na waszej czytelniczej liście. Tym którzy lubią urban fantasy, a nie mieli jeszcze styczności z Kate Daniels, polecam zacząć od początku. Zapewniam, że się nie zawiedziecie.
- On był srebrny! - wrzasnęłam mu w twarz. - Wiedziałam, co robię! Co ci wpadło do tego durnego łba?! Pomyślałeś sobie: "Jest srebrny, więc wskoczę mu na plecy"? Gratuluję pomysłowości!
Nieoczekiwanie przygarnął mnie do siebie.
- Bałaś się o mnie?
- Nie, wrzeszczę na ciebie, bo to moje hobby!*
Plaga olbrzymów
„Siedem kenningów” - nowy cykl autora bestsellerowej serii „Kroniki Żelaznego Druida”
Kevin Hearne z serią o Żelaznym Druidzie trafił na listę bestsellerów „New York Timesa”. W nowym cyklu utalentowany pisarz tworzy własną mitologię, w której nie zabraknie zmiennokształtnych bardów, walczących ogniem olbrzymów i nastolatków rozmawiających z oszałamiającymi stworzeniami.
Wyczarowanie światła
Jeszcze dobrze nie ostygły turniejowe zmagania najzdolniejszych magów królestwa, nie wybrzmiały nawet ostatnie toasty, ba, nawet nie zakończył się finałowy bal, gdy na pulsujący od magii Czerwony Londyn spływa nowe zagrożenie. Oto starożytny demon, ucieleśniona magia, świadoma i żądna istnienia i władzy, wkracza do królestwa i próbuje zapanować nad wszystkim na co się natknie. Osaron chce władać, panować, błyszczeć i rosnąć od podziwu poddanych. Niegdyś słaby i zaklęty w kamień, oswobodzony przez antariego Hollanda, teraz jest wręcz niepokonany. Posiadł także ciało maga, który już nie ma siły, by z nim walczyć. Jeśli jeden antari to za mało, by pokonać demona, to może przydałby się duet, albo trio? Jedno jest pewne, łatwo nie będzie.
Jeśli komuś wydawało się, że pierwsza część trylogii Odcienie magii zatytułowana Mroczniejszy odcień magii, jest super, to miał rację. Bo tak było. Tak naprawdę był to jednak dopiero przedsmak, tego, co czytelnika czekało w kolejnych rozdziałach drugiej części, a potem także trzeciej. Utrzymana w gaimanowskich klimatach historia zabiera nas do Londynu, który nie jest jednym miastem, a kilkoma królestwami, o różnym nasileniu magii. Jest zatem Czerwony Londyn, państwo dobrobytu i spokoju. Jest także Szary, ten najzwyklejszy, mówiąc językiem Harry'ego Pottera taki mugolski. Jest Biały pozbawiony magii, spustoszony. Jest także i Czarny najbardziej niebezpieczny.
Druga część trylogii Zgromadzenie cieni jest po trosze przystankiem do akcji właściwej, po trosze gromadzeniem się kłopotów. Autorka zajmuje uwagę czytelnika Turniejem magicznym, wprowadza nowych bohaterów, pozwala, by zło urosło w siłę i zagroziło dobru. Było interesująco, choć dopiero zakończenie wbiło mnie w fotel.
Jednak trzecia część Wyczarowanie światła wstrząsa czytelnikiem i nie pozwala się oderwać od lektury. Mamy tu wszystko, co lubimy w powieściach fantasy i przygodowych. Jest więc zagrożenie, które niczym w baśniach Grimmów, opanowuje królestwo ciemnością i panoszy wszędzie. Na ulicach miasta zapanowuje chaos, większość poddaje się magii Osarona, tylko nieliczni są na nią odporni. Jest także dzielny król, który wraz z żoną i synem, następcą tronu, robią wszystko, by uratować poddanych i miasto. To może być jednak za mało. Tutaj potrzebni są antari, czyli utalentowani magicznie, o dwukolorowych oczach, władający nie jednym żywiołem, ale trzema naraz. Kell, przybrany królewski syn, Lilla, piratka i złodziejka i Holland, tajemniczy i zamknięty w sobie. Tych troje za sobą nie przepada, ale w świetle tego, co się dzieje, nie mają wyjścia. Będą musieli sobie zaufać i wyruszyć na wyprawę, która, być może, przyniesie im remedium na zarazę Osarona.
Autorka sprawnie i z gracją rozbudowuje i kończy wszystkie wątki, każąc jednocześnie bohaterom dokonywać trudnych wyborów, a przez to dojrzewać emocjonalnie i do pełnienia przeznaczonych im ról. Poznamy więc wreszcie tragiczną przeszłość Hollanda, który wcale nie jest z gruntu zły. Dowiemy się, jak wyglądały początki znajomości Rhya i Emery'ego i czy w ogóle tych dwóch ma jeszcze jakąś szansę na happy end. Tak swoją drogą brawa należą się autorce za umiejętne i wysmakowane poprowadzenie wątku romansowego pomiędzy dwoma mężczyznami. Podobało mi się także dojrzewanie Rhya do roli króla i władcy. Musiał w końcu dorosnąć. Zobaczymy, jak Kell i Lilla radzą sobie z własną niepewną przeszłością i dorastają do ról, które od dawna były im pisane. Odwiedzimy największy w tym świecie targ na wodzie. Poznamy całą masę magicznych artefaktów i słownych zaklęć. A na końcu będziemy świadkami spektakularnego pojedynku magów. Uronimy też kilka łez, bo Victoria Schwab ma to do siebie, że niektórych bohaterów uśmierca.
Jednym słowem, choć chyba jedno to za mało, będzie wspaniale.
Odcienie magii to kawał naprawdę dobrego dark fantasy, obok którego trudno przejść obojętnie, jeśli się takie klimaty lubi. Nic tu nie jest oczywiste, bohaterowie są dwuznaczni i barwni, a proponowane przez autorkę rozwiązania intrygujące i zaskakujące. To wspaniała opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca w świecie, o dojrzewaniu do miłości, odpowiedzialności, pełnienia ról w społeczeństwie. Mnie historia Kella, Lilli i Rhya chwyciła bardzo mocno za serce i zdecydowanie polecam ją jako jedną z lepszych pozycji fantasy na naszym rynku. Naprawdę, naprawdę warto.
Fallen Legion+
Fallen Legion + to dwuwymiarowa gra jRPG, która jest pakietem dwóch tytułów: Fallen Legion: Sins of an Empire i Fallen Legion: Flames of Rebellion. Zadebiutowały one na konsolach, teraz – za pośrednictwem Steama – można zagrać w obie gry również na PC.
W grze możemy wcielić się w dwie postacie – Legata, próbującego przejąć władze na królestwem (Flames of Rebellion) lub Cecille, młodą księżniczkę, która po śmierci ojca musi uratować królestwo przed rozmaitymi antagonistami (Sins of an Empire). Gdybym nie wiedziała, że jest to połączenie dwóch różnych gier, Fallen Legion + uznałabym za jednolitą całość, bowiem nic w menu nie informuje o tym, że są to różne tytuły. W trakcie gry odnosi się wrażenie, że jest to jedna spójna historia, przedstawiona z dwóch stron – wszak Cecille musi powstrzymać m.in. właśnie Legata...
Muszę przyznać, że fabuła obu historii jest doprawdy wciągająca i fantastycznie przedstawiona. Graficznie gra również ogromnie przypadła mi do gustu – jest „ręcznie” malowana i barwna, a moby oraz bohaterowie, z którymi walczymy wykreowani są świetnie (choć tych pierwszych mogłoby być zdecydowanie więcej). Skille danych postaci prezentują się efektownie (czasami nawet zbyt, bo zasłaniają pole walki, ale i tak mi się podobały), a walki urozmaica wspaniała oprawa muzyczna, która jest naprawdę absolutnie magiczna, znakomita. Jednakże – poza tymi zaletami – gra ma również wiele wad.
Największym defektem tej gry jest brak rzeczywistego wpływu na losy bohaterów. Jest to dla mnie duży szok, bowiem pierwszy raz spotykam RPG, w którym nie mam wpływu na wydarzenia. Możemy tutaj decydować jedynie o ulepszeniu zdolności klejnotami oraz czasowych bonusach, wzmacniających nas w potyczkach. Absolutnie nic poza tym. Same walki są typowo konsolowe i nużące – różnorodność mobów i interesujące skille (przynajmniej z początku) nie jest w stanie przyćmić ich monotonności. Bo choć walki należy prowadzić ze skupieniem, blokując ciosy wrogów i w odpowiednim momencie atakując (i tym samym łączyć ataki w combo), tak nic nie mogę poradzić na to, że po godzinie gry stawały się dla mnie drętwe i męczące, a prawdziwie angażowały mnie jedynie walki z bossami. Prawdę mówiąc, ukończyłam tę grę jedynie dzięki fantastycznemu scenariuszowi i ścieżce dźwiękowej...
Fallen Legion+ to pozycja ciekawe jRPG zbudowane na akcji, jednak na PC nie powinna mieć racji bytu. Specyficzny system walki nie każdemu przypadnie do gustu, jednakże jestem pewna, że wielu zainteresuje historia obu głównych bohaterów. Nie ma tu nastawienia na „dobrych” i „złych”, na obraz danego bohatera wpływa sposób postrzegania przez gracza decyzji podjętych przez daną postać (podkreślam PRZEZ POSTAĆ). Polecam głównie jako ciekawostkę, choć nie wątpię, że dla niejednego miłośnika gier konsolowych tytuł (a może raczej tytuły) okażą się nie lada gratką.