listopad 24, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: MAG

niedziela, 16 kwiecień 2017 20:49

Rycerz Lwie Serce

Co powiesz na książkę, której sam jesteś bohaterem i od Ciebie zależy, jak potoczy się akcja?

„Rycerz Lwie Serce” jest skierowana zdecydowanie do młodego czytelnika. To książka-gra paragrafowa, w której sami kierujemy poczynaniami głównego bohatera. Na każdej stronie tej zabawnej książeczki mamy do rozwiązania zagadkę, a następnie podejmujemy decyzję, na którą stronę przenosimy się z naszym dzielnym rycerzem.

Ślicznie wydana książka w twardej oprawie przyciąga uwagę młodego czytelnika. Każda strona jest pięknie i niezwykle barwnie ilustrowana, przy czym rysunki są proste. Zagadki natomiast – nie zawsze. Wymagają często od dziecka niezwykłego skupienia, a ich rozwiązanie daje mnóstwo radości. Tekstu nie ma dużo, język generalne jest dość prosty, choć pojawiają się od czasu do czasu trudniejsze słowa. W żaden sposób jednak nie psuje to zabawy. A ta muszę przyznać jest przednia! Zanim przekazałam książkę w odpowiednie ręce (czyli mojemu synowi) sama spędziłam z nią blisko godzinę bawiąc się wyśmienicie! Skakanie na przypadkowe strony, nie wiedząc co nas czeka dalej było nawet dla mnie świetną zabawą! Mój syn również bawił się bardzo dobrze, widać było że książka wzbudza w nim wiele pozytywnych emocji. Opadły one nieco po kilku godzinach zabawy, gdy okazało się, że kręcimy się w kółko. Niestety warto zapamiętywać swoje wybory, gdyż przychodzi taki moment, gdy trafiamy po raz trzeci czy czwarty na tą samą stronę, a na inne nie trafiamy w ogóle. Początkowo nagły powrót do samego początku przygody jest zabawny, ale gdy trafiamy tam po raz nie wiadomo który, staje się to deprymujące i mocno nadszarpuje cierpliwość młodego czytelnika i niestety do książki zniechęca. Nie jest jednak trudno rozwiązać ten problem (inwencja twórcza rodziców wielce wskazana) i raz-dwa można wrócić do fajnej zabawy.

|Jeśli zatem szukacie książki, która sprawi dziecku dużo frajdy, a przy okazji (wręcz przede wszystkim!) skłoni je do czytania, jest to strzał w dziesiątkę!

Dział: Książki
piątek, 14 kwiecień 2017 14:44

Czarny manuskrypt

„Człowiek zawsze zostawia ślady. Żaden człowiek nie jest też bez cienia…” - pisał w jednej ze swoich powieści Henning Mankell. Doskonale wiedzą o tym również policjanci prowadzący śledztwa, którzy ze strzępów informacji, fragmentów wspomnień, a nawet mikrośladów są w stanie złożyć spójną historię, opisać przebieg wydarzeń oraz osobę sprawcy. Każde zakończone dochodzenie jest sukcesem - wszak udało się wytropić przestępcę, ale i porażką dla społeczeństwa, którego ów człowiek jest częścią.

Czy w tropieniu przestępcy skuteczny okaże się również radca kryminalny Christian Abell z Prezydium Policji w Marienweder? Pewne jest, że stoi przed nim nie lada wyzwanie, bowiem w mieście Kwidzyn, dotychczas sielskim i spokojnym, dochodzi do serii brutalnych morderstw duchownych. Lokalna społeczność jest tym bardziej wstrząśnięta, że ofiarami są księża z miejscowej parafii pod wezwaniem Świętego Jana Ewangelisty. Zaczynają mnożyć się zarówno domysły, jak i podejrzani, w tym ci, z najwyższych kręgów kwidzyńskiej władzy. O tym, jak potoczy się śledztwo i w jaki sposób Abell da sobie radę nie tylko z opinią publiczną, naciskami ze strony przełożonych, ale i z własną przeszłością, możemy przeczytać w intrygującym kryminalne, rozgrywającym się w latach 30. XX wieku. Do przeszłości przenosi nas Krzysztof Bochus, dziennikarz, publicysta, który „Czarnym manuskryptem” wkracza na rynek wydawniczy z impetem. Opublikowana nakładem wydawnictwa MUZA książka to prawdziwa gratka dla miłośników kryminałów retro, spisków i tajemnic. Nie zawiedzie nawet najbardziej wymagających czytelników tym bardziej, że docenią oni starania autora o osadzenie akcji na rzeczywistym planie, z małymi tylko odstępstwami powodowanymi wymogami fabuły.

Kwidzyn, a właściwie Marienwerder, staje się sceną tragicznych wydarzeń - brutalne zabójstwo księdza Gerharda Platzecka, staje się pierwszym aktem bestialstwa, niestety nie ostatnim. Wszystko wskazuje na to, że wielebny był przed śmiercią torturowany, a pisemna wiadomość umieszczona w jego ustach „Piekło jest domem nieczystych” może wskazywać na religijnego fanatyka, wymierzającego karę za grzechy. Biorąc pod uwagę upodobanie księdza nie tylko do historii zamku w Marienburgu, ale i mężatek, jest to jeden z możliwych tropów. Wkrótce po śmierci Platzecka, miastem wstrząsa kolejna śmierć duchownego. Tym razem ofiarą jest ksiądz Albrecht Weber, którego zmasakrowane zwłoki odnaleziono w … łóżku miejscowej prostytutki. Mimo iż tym razem Abell nie znalazł w ustach denata żadnego przesłania, to zostało ono wymalowane krwią nieszczęśnika na ścianie. Co łączy te dwa morderstwa oprócz faktu, że zmarli byli księżmi i wiedli niezbyt wstrzemięźliwe życie?

Na to pytanie usilnie stara się znaleźć odpowiedź Abell, choć nie będzie to łatwe. Pierwszym podejrzanym jest bowiem członek miejscowej elity i szef dużej partii, doktor Erwin Naun, z którym niebezpiecznie jest wchodzić w konflikt. Radca kryminalny przekonuje się o tym na własnej skórze, kiedy to zostaje zaatakowany podczas capstrzyku na zamku i tylko przypadek oraz przytomność umysłu jego współpracownika ratuje go od niechybnej śmierci. Wraz z Abellem zgłębiamy zagadkę morderstw, która tak naprawdę jest tylko wierzchołkiem tajemnic, z którymi zmierzy się radca. Co skrywa zatem Hoeness, miejscowy proboszcz, do czego służą mu sekretne pomieszczenia i labirynt korytarzy pod plebanią, a także co wspólnego z wydarzeniami ma historia św. Doroty i Hermanna von Salzy, mistrza krzyżackiego z XIII wieku, dowiemy się z lektury książki „Czarny manuskrypt”, która staje się nie tylko pasjonującą łamigłówką, ale – być może – pretekstem, by zaplanować wakacyjny wypoczynek w pobliżu Malborka.

Krzysztof Bochus wciąga nas w grę, której zakończenie jest wielką niewiadomą, zaś w bieżące wydarzenia i kryminalną historię wplecione są też wątki osobiste dotyczące Abella. I choć trudno żywić do radnego sympatię, to swoją bezkompromisowością i analitycznym umysłem budzi podziw, podobnie jak docenić należy niezwykłą umiejętność autora, w zakresie kreowania fabuły. Jeśli do mocnych stron powieści dodamy jeszcze mroczną atmosferę tajemnicy, działania NSDAP, nienawiść wobec Żydów i Polaków oraz mrzonki dotyczące odbudowy III Rzeszy, otrzymujemy wciągającą lekturę, od której nie można się oderwać.

Dział: Książki
wtorek, 11 kwiecień 2017 22:19

"Wiedźmi stos" już w sprzedaży!

Lily Proctor przeszła ogromną przemianę. Z chorowitej dziewczynki, którą niegdyś była, przeistoczyła się w potężną czarownicę. Zdobyła pozycję liderki, poprowadziła wiernych sobie ludzi do walki i (po stracie pierwszej miłości oraz zdradzie ukochanego), dowiedziała się o bólu i stracie więcej, niż kiedykolwiek chciała wiedzieć.

Dział: Patronaty
wtorek, 11 kwiecień 2017 18:56

Siedem sióstr

Kiedy niespodziewanie umiera charyzmatyczny Pa Salt, jeden z najbogatszych ludzi świata, w życiu jego sześciu adoptowanych córek, nazwanych na cześć mitycznych Plejad, otwiera się nowy rozdział. Oto bowiem młode kobiety stają nie tylko w obliczu nowych wyzwań. Przede wszystkim, jeśli zechcą, będą mogły się zmierzyć z tajemnicami dotyczącymi ich pochodzenia. To ostatnie zmieni je na zawsze, ukształtuje na nowo.

Otwierająca cykl Siedem sióstr pierwsza powieść o tym samym tytule poświęcona jest najstarszej z sióstr, Mai. Lucinda Riley wpadła na genialny w swej prostocie pomysł, zainspirowany po trosze grecką mitologią i motywem Plejad, a po trosze najciekawszymi zabytkami kultury. W siedmiu książkach ma zamiar opowiedzieć historie młodych kobiet, które w dzieciństwie adoptował ten sam człowiek, równie bogaty, co tajemniczy. Każda z sióstr jest inna, nie tylko z racji pochodzenia, ale też zainteresowań i wybranej drogi życiowej.

Bohaterka części pierwszej Maja jest uzdolnioną tłumaczką i bardzo piękną kobietą. Gdy, po śmierci adopcyjnego ojca, dowiaduje się, skąd pochodzi, decyduje się tam pojechać i poszukać swoich korzeni. Brazylia wita ją przepiękną pogodą, aromatycznym jedzeniem i dźwiękami samby.

By poznać pochodzenie Mai, cofamy się do końca lat 20 ubiegłego wieku. Na krótką chwilę odwiedzamy także Paryż i przyglądamy się planom powstania posągu, znanego dziś jako Chrystus Zbawiciel. Te fragmenty osobiście, zainteresowały mnie najbardziej. Czy Maja odnajdzie swoich krewnych i pozna przyczyny, dla których oddano ją do adopcji? A może oprócz wiedzy o przeszłości swojej rodziny, zyska coś jeszcze?

Siedem sióstr to intrygująca, dobrze napisana powieść, która bardzo wciąga. Wzruszająca jest historia młodej Izabel, a także Mai, która trochę się w życiu pogubiła. Czyta się z ogromnym zainteresowaniem i, naprawdę nie przesadzam, w trakcie lektury czułam się, jakbym Brazylię odwiedziła osobiście. Co cudowne odczucie.

Cykl Siedem sióstr to wspaniałe literackie przedsięwzięcie, któremu kibicuję całym sercem. 7 powieści gwarantuje nie tylko niezwykłą podróż po całym świecie, bo z namiętnej i gorącej Brazylii, historia zabierze nas do zimnej i surowej w swym pięknie Norwegii, ale też rewia kobiecych charakterów i i niezwykłych rodzinnych historii, okraszonych historycznymi ciekawostkami. Dlatego też gorąco zachęcam do lektury pierwszego tomu cyklu i mam nadzieję, że drugi i kolejne tomy, pojawią się na polskim rynku książkowym, niebawem. Polecam! To magiczna i cudowna literacka uczta!

Dział: Książki
wtorek, 11 kwiecień 2017 12:28

Uncanny Avengers #03: Czas na Ragnarok

Bliźnięta Apokalipsy, czyli Uriel i Eimin, dzieci Archangela wychowywane przez Kanga, kontynuują swój misterny plan zemsty. Udało się im już m.in. doprowadzić do rozbicia Drużyny Jedności, grupy, która składała się z członków Avengers i X-Men i która miała na celu pokazanie światu, iż możliwa jest wspólna koegzystencja ludzi i mutantów. Rodzeństwo dąży do odseparowania wszystkich homo superior i przeniesienie ich na Arkę, która zabierze mutantów do lepszego i specjalnie przygotowanego dla nich świata. Czy w kolejnym tomie „Uncanny Avengers” superbohaterowie ocalą ludzkość i pokonają bezwzględnych przeciwników?

„Czas na Ragnarok” bezpośrednio kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednim albumie. Członkowie Drużyny nadal toczą walki z nowymi Jeźdźcami Apokalipsy. Grzechy przeszłości co niektórym coraz bardziej dają o sobie znać. W międzyczasie Bliźniętom udaje się namówić Scarlet Witch do pomocy w zebraniu wszystkich mutantów z Ziemi na Arkę. Jednak czarodziejka nie dysponuje odpowiednią mocą, by rzucić odpowiednie zaklęcie, dlatego o wsparcie prosi Wonder Mana. Sytuacja robi się o tyle problematyczna, iż w różnych walkach zaczynają ginąć Mściciele oraz członkowie X-Men. Katastrofa goni katastrofę. Kiedy Drużyna jest już kompletnej rozsypce i tak naprawdę istnieje tylko z nazwy, Bliźnięta przywołują Exitara, Kata Celestiali, który zamierza zniszczyć Ziemię. Nowemu zagrożeniu postanawia stawić czoło m.in. Thor, który jest świadomy tego, iż przybycie Kata to efekt jego pychy i działań które miały miejsce wieki wcześniej po jego pojedynku z Apocalypsem. Wtedy to Asgardczyk stworzył broń – zaklęty topór Jarnbjorn, który jest w stanie przebić zbroję kosmicznych bóstw. Tymczasem na Ziemi z pomocą ruszają członkowie Avengers z Iron Manem na czele. Tworzą pole siłowe dookoła planety, aby kupić dodatkowy czas Thorowi. Wytrzyma ono na tyle długo, na ile sił starczy Hulkowi, który trzyma dwa bieguny generatora tworzącego osłonę elektromagnetyczną.

UncannyAvengers3 p3

W albumie tym podobnie jak we wcześniejszym dzieje się bardzo dużo. Na szczęście Rick Remender oszczędził nam już fabularnego chaosu znanego z wcześniejszego tomu. Nie zabrakło oczywiście charakterystycznych dla serii skoków fabuły po różnych liniach czasowych, alternatywnych rzeczywistości czy retrospekcji. W jednej z nich (choć wydarzyła się w przyszłości) dowiadujemy się m.in. w jaki sposób Eimin straciła wzrok.

Komiks ten w większości sprowadza się do samych walk przeplatanych obfitymi, czasami wręcz patetycznymi przemowami. Oczywiście nie zabrakło wśród nich istnych perełek jak m.in. spektakularne stracie Thora z Urielem. Jednak prawdziwą wisienką na torcie okazało się świetne i zaskakujące zakończenie.

Od strony graficznej „Czas na Ragnarok” trzyma nawet wysoki, choć nierówny poziom. Do znanego z wcześniejszego albumu „Bliźnięta Apokalipsy” Daniela Acuny dołącza dwóch kolejnych rysowników: Steve McNiven i Salvador Larroca. Zachwalany przeze mnie we wcześniejszej recenzji Acuna nadal pokazuje, że ma talent do szczegółowych kadrów. Warto przypomnieć, iż samodzielnie nakłada on sobie tusz i kolory. Bardzo dobrze prezentują się plenery, kosmiczne scenerie czy wnętrza pomieszczeń. Bardzo dobrze została również oddana dynamika scen pojedynków. Ogólnie różnorodność rysowników sprawiła, iż zdecydowanie jest on najładniejszy z dotychczasowych z serii.

Podsumowują w kilku słowach „Czas na Ragnarok” to opowieść o zdradzie i zemście, o miłości i przyjacielskim oddaniu, o wytrwaniu i ofiarności. Oprawa graficzna, nie licząc drobnych wpadek, nie zawodzi. Rick Remender po chaotycznym i ciężkim w odbiorze poprzednim tomie zmienił częściowo podejście do przedstawionej historii, co według mnie wpłynęło na plus. Szczególnie zakończenie, którym nas uraczył, robi naprawdę wrażenie. Wszystkie te cechy sprawiły, iż z niecierpliwością czeka się na lekturę kolejnego tomu.

Dział: Komiksy
piątek, 07 kwiecień 2017 12:35

Premiera "Ściany Burz" Kena Liu

Żadna cywilizacja nie jest gotowa na swój kres

Kuni Garu, znany teraz jako cesarz Ragin, stara się zapewnić cesarstwu rozwój, a jednocześnie zadośćuczynić żądaniom ludu. Nie wie, że za mityczną Ścianą Burz kryje się potężna siła, zdolna rozpętać w Darze pandemonium.

Kiedy do wybrzeży jednej z wysp docierają tajemniczy Lyucu ze swymi skrzydlatymi bestiami, w imperium wybucha chaos karmiony przerażeniem. Tym razem Kuni nie może poprowadzić swoich ludzi przeciwko zagrożeniu – musi radzić sobie z fałszywymi oskarżeniami i zdradą wśród najbliższych. Jedyną nadzieją dla Dary są dorosłe już dzieci cesarza, gotowe zaznaczyć swoją obecność w annałach historii. Czeka je trudne zadanie. Nadchodzą bowiem czasy przerastające wyobrażenie tak mieszkańców Wysp, jak i ich bogów.

Dział: Książki
czwartek, 06 kwiecień 2017 22:11

Ukryta czarodziejka

„Ukryta czarodziejka” to drugi tom fantastycznej serii „Nowoczesna czarodziejka”. Jeżeli istnieje magia to jak wyglądają współcześni czarodzieje? Czy posiadają kociołki, czarne koty i miotły? Noszą długie szaty i odprawiają rytuały w świetle księżyca? Może zamiast tego tworzą gry komputerowe i rozmawiają na czacie internetowym, dodając do kodu programowania nieco nowoczesnych czarów?

„Nowoczesna czarodziejka” Debory Geary pozwoliła mi spojrzeć na magię z nieco innej perspektywy. Czy druga część serii, „Ukryta czarodziejka”, równie mocno przypadła mi do gustu?

Mimo że książki nierozerwalnie łączą się ze sobą, to tym razem pojawia się nowa główna bohaterka - Elorie Shaw, która mimo że wychowuje się w czarodziejskiej rodzinie, sama nie jest czarodziejką. Tak przynajmniej twierdzą osoby z jej najbliższego otoczenia. Elorie nie potrafi pogodzić się z brakiem nadprzyrodzonych umiejętności. Wciąż nie potrafi porzucić marzeń o tym, że pewnego dnia odkryje swoją moc. Gdy jakimś cudem trafia na Czarodziejski Czat nikt nie chce uwierzyć, że to jej własna zasługa, a nie wina na przykład błędów w oprogramowaniu…

Powieść w cudowny sposób łączy w sobie magię, nowoczesność oraz tradycję. Tym razem również nie zabrakło w niej oryginalności i dobrego humoru. Książka jest świetnie napisana i czyta się ją rewelacyjnie szybko (tak samo zresztą jak i pierwszy tom). Świat, który stworzyła pisarka jest kompletny, wypełniony ludźmi i ich sprawami. Chociaż czasami absurdalne, wszystko wydaje się być ogromnie realistyczne.

Dużym plusem historii jest fakt, że pojawiają się w niej bohaterowie poznani w pierwszym tomie. Pisarka nie zrezygnowała również z pełnych uroku dialogów prowadzonych na czarodziejskim czacie. Elorie w zdecydowany sposób różni się od Lauren (bohaterki poprzedniej części) i znacznie trudniej byłoby mi się z nią utożsamiać, ale również udało jej się zdobyć moje serce.

Przyznam szczerze, że „Nowoczesną czarodziejką” byłam bardzo mile zaskoczona. Tym razem jednak już wiedziałam co czeka mnie na kartach „Ukrytej czarodziejki” i pisarka ani trochę mnie nie zawiodła. To świetnie napisana, pełna uroku i magii historia. Lekturę powieści jak najbardziej wszystkim polecam, i sama liczę na to, że pojawi się kolejny tom (chociaż powoli już tracę na to nadzieję).

O autorce słów kilka

Debora Geary to amerykańska pisarka, autorka kilkunastu książek o czarodziejach i nie tylko. Pracuje nad kolejnymi, które ujrzą światło dzienne, gdy tylko dzieci przestaną zalewać wodą jej laptop…

Dział: Książki
poniedziałek, 03 kwiecień 2017 08:47

Hum' Ha Ostatni

Bardzo rzadko zdarza mi się trafić na książkę, o której nic wcześniej nie wiedziałam. W nielicznych przypadkach spotykam na półkach książki autora, o którym nigdy nie słyszałam. Ale tak, aby nie wiedzieć nic o autorze, nie znać książki i nigdy nie słyszeć o wydawnictwie, to mi się jeszcze nie zdarzyło. Dlatego doceniam takie znajomości, które pozwalają mi z niemożliwego, czynić możliwe. Jeden z moich znajomych podsunął mi do przeczytania „Hum’ Ha Ostatniego” Witolda Dzielskiego z Wydawnictwa Psychoskok. Przyznajcie, ilu z Was wiedziało, że dyrektor Biura Spraw Zagranicznych Kancelarii Prezydenta RP napisał książkę fantasy? Ciekawe, czy Prezydent wie?

W Królestwie Hołdacji źle się dzieje. Władczyni Bakukova sprzymierzyła się z gnomami, którzy wraz z Leśnymi terroryzują królestwo i wprowadzają zamęt między ludźmi, a elfami. W odległej lodowej krainie dorasta Utin, lodowy mag, syn generała Tederlucha i potencjalny przyszły władca Aslandu, który ma przypieczętować swoją dorosłość najazdem na Hołdację. W małej wiosce zwanej Przesieką uczeń uzdrowiciela dowiaduje się, że jego mentor jest demonem, a on sam staje się spadkobiercą wiedzy demonologicznej. A z Holmburgu wyrusza ekspedycja, która uwikła się w walkę o ocalenie Huma, Hołdacji i Hurmy.

„Hum' Ha Ostatni” to historia oparta na klasycznych motywach powieści fantasy. Odnaleźć w niej można wielorasową drużynę wybierającą się w podróż, a także młodego bohatera Huma, który odkrywa nagle, że jest kimś wyjątkowym z niespotykanymi talentami magicznymi. Pod względem fabularnym powieść Witolda Dzielskiego, nie jest odkrywcza. Autor poszedł utartą, zawsze sprawdzającą się ścieżką, a język i dynamika akcji, dodatkowo ułatwiają odbiór powieści. Trzeba przyznać, że jak na debiut literacki historia Huma jest całkiem dobrze i sprawnie napisana. Nie oznacza to, że książka jest bez wad. Niestety wiele wątków w powieści nie zostało rozwiniętych właściwie, a niektóre wręcz zostały w połowie zarzucone. Postaci wykreowane są ze zmiennym szczęściem, przede wszystkim świetne są postaci męskie, jak krasnoludzki marszałek prowincji Holm, Robhur Kufer, niezły jest też rektor Mechanerii Marcus Rootling, czy szef Szpicy Pudziach Trowski, ale postaci kobiece są koszmarnie płytkie, i tak królowa Bakukova to infantylna dziewczynka o defetystyczno-literackim nastawieniu do wojny, magiczka Yupstyna Bargod stworzona została jako awanturująca się baba, która koniecznie potrzebuje chłopa, ale nigdy zgodnie, nota bene, ze swoją profesją, nie rzuciła zaklęcia, a jedyna konkretna silna kobieta zostaje śmiertelnie dźgnięta soplem lodu przez własnego syna. Dodam może na obronę powieści, że świat wykreowany przez Witolda Dzielskiego jest bardzo różnorodny, bogaty, a czasem nawet zaskakujący, biorąc pod uwagę, że wprowadził on delikatnie elementy steampunku do klasycznej powieści fantasy.

„Hum' Ha Ostatni” Witolda Dzielskiego, to o dziwo całkiem poprawnie napisana powieść fantasy. Przygody ekspedycji wysłanej przez marszałka Holmu, Kufera, do Hołdacji czyta się sprawnie i z dozą przyjemności. Nie należy oczekiwać oczywiście fajerwerków, a w związku z nierozwinięciem wielu wątków, czuje się na koniec nieprzyjemny niedosyt. Książka stanowi egzotyczne doświadczenie dla czytelnika nieświadomego istnienia takiej powieści.

Dział: Książki

Jeżeli mieliście kiedyś okazję czytać Wolfa Kielicha książkę pt. „Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy” i ta lektura Wam się podobała, to Marie Brennan proponuje czytelnikowi podobną, choć sfabularyzowaną biografię z domieszką fantasy.

Marie Brennan to nom de plum amerykańskiej pisarki Bryn Neuenschwander, której pierwsza na polskim rynku książka niedawno ukazała się nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka. „Historia naturalna smoków. Pamiętnik Lady Trent” to powieść oryginalnie wydana w 2013 roku. Była ona nominowana do Goodreads Choice Award 2013 w kategorii fantasy i do World Fantasy Award 2014 w kategorii najlepsza powieść, ale zdobyła jedynie nagrodę Chesley Award za najlepszą ilustrację do książki w twardej oprawie, autorstwa Todda Lockwooda. Trzeba przyznać, że okładka jest wyśmienita i bardzo się cieszę, że Wydawnictwo Zysk i S-ka ją zachowało, to w pierwszej kolejności właśnie ona przyciągnęła moją uwagę.

„Historia naturalna smoków” to pamiętnik, dlatego też historię życia Izabeli, lady Trent, poznajemy z pewnego dystansu czasowego, relacjonuje ona zdarzenia ze swojej młodości, będąc już znaną i poważaną damą nauki, znawczynią smoków. Narracja w związku z podjętą konwencją jest dwupłaszczyznowa, autorka pamiętnika opowiada nie tylko o tym, jak zdarzenia przebiegały, ale również ujawnia wielokrotnie swoje stanowisko, przemyślenia wobec nich w chwili pisania. Izabelę poznajemy jako siedmiolatkę, autorka pamiętnika cofa się tak daleko wstecz, aby pokazać, że od najmłodszych lat miała zacięcie naukowe, że zawsze dążyła do poznania istoty rzeczy. W miarę dorastania jednak zostaje zmuszona do dostosowania się do wymagań społecznych, a te rzadko są przychylne względem kobiet afiszujących się z zainteresowaniami nie przeznaczonymi dla młodych dam. Marie Brennan stworzyła nowy świat, w którym mogła ustalać granice i zasady społeczne, choć niewątpliwie wzorowała się na wiktoriańskiej Anglii. Miłośnicy powieści wiktoriańskich odnajdą w „Historii naturalnej smoków” o wiele więcej przyjemności, niż czytelnicy fantasy. Większą część książki zajmują kwestie relacji rodzinnych i społecznych, miejsca kobiet w społeczeństwie i ich zależności od mężczyzn, a także kwestie związane z zajmowaniem określonych pozycji społecznych. Nie jest to jednak powieść, która rozpatruje na poważnie te kwestie, nie przysłaniają one najważniejszego wątku, a mianowicie dochodzenia Izabeli do pozycji, którą w końcu osiągnęła. Towarzyszymy więc bohaterce w drodze do dorosłości, jej pierwszym krokom na salonach, zamążpójściu i wyprawie do dalekiej Wystrany. Marie Brennan stworzyła tak naprawdę świat analogiczny do Europy czasu kolonializmu z elementem fantasy, którym są właśnie smoki. Stworzenia te w świecie Izabeli nadal nie zostały dokładnie zbadane, a właśnie tajemniczość ich zachowania, pociąga młodą badaczkę najbardziej. Wraz z mężem, bogatym sponsorem i towarzyszami wyprawy naukowej, udaje się w podróż do Wystrany, podczas której ma być sekretarzem, który równocześnie będzie rejestrował graficznie przebieg badań. Jak sama Marie Brennan w wywiadzie (1) wspomina, czerpała garściami z antropologii i nauki o kulturze, by wzbogacić swój świat. Dlatego na przykład odległa Wystrana przypomina w swej surowości i obyczajowości Rumunię. Przygody Lady Trent, jej męża Jacoba, lorda Hilforda i pana Wilkera przebiegają nie do końca tak, jakby chcieli, a do spraw nauki, wpleciona zostaje lokalna polityka.

Powieść Marie Brennan czyta się z zainteresowaniem i zaciekawieniem. Zaletami książki jest udany mariaż pomiędzy powieścią wiktoriańską i fantasy oraz fakt, że smoki stanowią przedmiot badań naukowych, jak każdy inny gatunek zwierząt. Niewątpliwym walorem opowieści jest bogato wykreowany świat, różnorodność społeczeństw oraz atmosfera XIX wiecznej epoki kolonialnej. Wadami są powolne tempo akcji, które przyśpiesza dopiero na pięćdziesiąt stron przed końcem, a także słabo zarysowana postać głównej bohaterki. Książka najbardziej rozczarowała mnie Izabelą, która jest bez życia, oraz tym, jak dochodzi do wszystkiego. Tak naprawdę Marie Brennan nie poszła o krok dalej przedstawiając pozycję kobiety w społeczeństwie, tak jak to zrobiła N. K. Jemisin w „Piątej porze roku”, i ułatwiła wszystko głównej bohaterce, która na srebrnej tacy dostała cudownego męża pantoflarza oraz bez przeszkód zdobyła patronat lorda Hilforda. Powieść przed fabularną klęską ratuje zakończenie, które daje nadzieję, że jednak może uda się coś z tego cyklu wykrzesać. Lektura ciekawa i przyjemna, ale zdecydowanie autorka mogła do tematu podejść bardziej ambitnie.

(1) Wywiad z autorką na TOR.com (w j. ang.)

Dział: Książki
środa, 29 marzec 2017 21:07

Sopel

Lodowato zimną przygodę w świecie Przygranicza rozpoczęłam od „Lodowej cytadeli”, czyli piątej odsłony cyklu Pawła Kornewa. Dopiero teraz, wraz ze wznowieniem serii i jej wizualną reedycją, miałam okazję zapoznać się z tą historią w proponowanej przez autora kolejności. „Sopel” to lektura sporemu gronu czytelników już znana, bo w poprzedniej szacie graficznej ukazała się w Polsce w 2008 roku, czyli zaledwie dziewięć lat wcześniej. Czy odnowienie wydania było potrzebne? No cóż, teraz przynajmniej postawione na półce prezentuje spójną estetykę. A to uwielbiam!

Smukłe, nagie drzewa wyrastające z przykrytej grubą warstwą śniegu gleby, wyciągają się smętnie po światło słoneczne, któremu daleko do skojarzeń z ciepłem i bezpieczeństwem. W szarości lasu skrywają się wielowarstwowo okutane postacie. Twarze chowają w głębi wielkich kapturów albo za grubymi kominiarkami. O biodra obijają im się przerzucone przez ramiona strzelby… Tak właśnie prezentuje się okładka „Sopla”. Trzeba przyznać, że jej mroczna, zimna tajemniczość doskonale wpisuje się w nastrój samej powieści, której światu przedstawionemu wiele brakuje, by uznać go za bezpieczny.

Sopel (dla przyjaciół: Śliski) do Przygranicza trafił jak każdy inny – przypadkiem. Podczas jednej z podróży pociągiem postanowił rozprostować kości i wyszedł na peron. Chwilę później nie było już żadnego pociągu ani nawet peronu. Był za to śnieg, dużo śniegu; upiorne zimno i dwa słońca. Niespodziewanie i niezamierzenie Sopel trafił po prostu z jednego – naszego, ludzkiego – świata do drugiego – nie zawsze ludzkiego, magicznego. Tutaj trafił do jednostki zwanej Patrolem, zajmującej się przede wszystkim szybką reakcją na zagrożenia. Innymi słowy – uśmiercaniem wszelkiej maści stworów i potworów, które terroryzują tudzież potencjalnie mogłyby terroryzować i tak już stłamszoną rasę ludzką. Życie upływa więc Soplowi od rajdu do rajdu, od żołdu do żołdu, od flaszki do flaszki. Do pewnego momentu. Wkrótce w jego otoczeniu dziwnym zbiegiem okoliczności mnożą się zagrożenia. Do tego stopnia, że w końcu musi przyznać przed samym sobą, że ktoś zapragnął jego śmierci. Tylko dlaczego?

Jeżeli na świecie faktycznie istniałby podział na literaturę męską i kobiecą, to „Sopel” ewidentnie należałby do pierwszej kategorii. Nie chodzi mi tutaj o natężenie strzelanin i pojedynków, czy dość częstego ewidencjonowania różnego rodzaju broni; nie mam nawet na myśli osi akcji dla fabuły, która jest pościgiem grupy zabójców za jednym Patrolowcem. O stereotypowej „męskości” utworu Kornewa świadczy to, co dzieje się między tymi wszystkim jatkami, czyli… picie. Kiedy bohaterowie nie leją się po mordach, to coś w te mordy wlewają. Zwykle wódkę, rzecz jasna, choć i dobrym browarkiem czy winem jabłkowym nie pogardzą. A jak nie piją, to jedzą. Czy człowiekowi coś więcej do życia potrzebne niż mieć gdzie i co wypić oraz gdzie i czym później się leczyć? Człowiekowi funkcjonującemu w świecie Przygranicza raczej nie. No chyba, że akurat ktoś usiłuje cię zabić, to wtedy warto mieć jeszcze jakiegoś gnata.

Kiedy zaczynałam serię od piątego tomu, autor (słusznie zresztą) wymagał ode mnie pewnej wiedzy na temat świata przedstawionego. Tym razem miałam okazję powoli wdrażać się w relacje panujące między kolejnymi grupami oraz przyswajać ich charakterystykę. Muszę jednak przyznać, że spodziewałam się większej ilości informacji. Czytając „Lodową cytadelę” czy „Tam, gdzie ciepło”, chwilami nieco się gubiłam i liczyłam, że „Sopel” to i owo rozjaśni. Pudło! Okazało się, że rzeczywistość Przygranicza, sposób jego funkcjonowania jako miejsca, relacja między nim a klasycznie pojmowaną rzeczywistością są dla autora absolutnie nieistotne. Wydaje mi się nawet, że miejsce to – ze swoim prymitywizmem i pochwałą idei silniejszego – zostało stworzone wyłącznie po to, by bohaterowie mogli bezkarnie do siebie strzelać, nie obawiając się zdziwienia czytelnika i zarzutów o nielogiczną łatwość zdobywania broni czy niewzbudzanie podejrzeń władzy (albo cywilów). Szkoda, bo pomysł na Przygranicze nieustająco mnie fascynuje i chętnie dowiedziałabym się o nim, jako miejscu, więcej.

Zamiast tego otrzymałam pełen pakiet schematów ze scenariuszy kina akcji. Sopel to bowiem, jakkolwiek twierdzi inaczej, twardziel i agent specjalny jakich nie produkują od przełomu lat 80. i 90. Cierpliwy i wyczulony na każdy szelest niczym Rambo, gotowy sprać większego od siebie jak Jean-Claude Van Damme, bez problemu siekący nadnaturalne stwory, jak gdyby lekcje brał u samego Blade’a. Co Sopel w świecie, w którym najwyżej ceni się skuteczne uśmiercanie, robi jeszcze na jednej z niższych pozycji w Patrolu? Nie wiem, ale ktoś wyżej najwyraźniej nie jest zbyt spostrzegawczy. Albo uznał, że fajnie by było, gdyby dało się o człowieku powiedzieć coś więcej, niż to, że jest wybuchowy i dobrze posługuje się różnego rodzaju bronią. Ja na ten przykład nie umiałabym dużo dokładniej Śliskiego opisać, choć przecież wraz z nim przedzierałam się przez Przygranicze, walczyłam i dedukowałam, kto to się na niego uwziął. O drugoplanowych postaciach nie ma, co wspominać, bo były wypadły tak blado, że każda kolejna śmierć członka ekipy była mi absolutnie obojętna.

Mimo wszystkich swych uproszczeń i okrutnej schematyczności, początkowo intryga potrafi czytelnika zainteresować. Z uwagą śledziłam kolejne pojedynki, zdrady i podpowiedzi dotyczące głównego wątku. Dość szybko się jednak znudziłam. Nie, dlatego że akcja zwolniła czy z powodu mało „widowiskowych” starć. Odpowiedzialną za ten stan rzeczy okazała się łatwość, z jaką rozgryzłam powody pogoni za Soplem. Od pewnego momentu interesowało mnie już tylko to, dlaczego tenże powód stał się powodem (jakkolwiek to brzmi). A kiedy już się dowiedziałam to… byłam rozczarowana. Dużo bardziej interesująca okazała się przemiana Śliskiego, która zapowiada – być może – intrygujący rozwój akcji w kolejnym tomie, ale o tym cicho sza.

Mój stosunek do książki Kornewa ociepliła ostatecznie feeria stworów grasujących po Przygraniczu. W książce pojawia się ich ostatecznie niewiele – wilkołaki (i ich „podgatunki), wampiry, śnieżni ludzie, czy lodowe moskity – ale funkcjonują za to w podaniach i opowieściach przekazywanych sobie przez bohaterów, co daje nadzieję na zintensyfikowanie ich liczby w późniejszych tomach cyklu. Cieszy bardzo, że bestie z Przygranicza to prawdziwe zagrożenie, że w świecie Kornewa obawy o własne życie to nie tylko pusty frazes, próbujący sztucznie zbudować uczucie zagrożenia. Wystarczy zrobić jeden niewłaściwy krok, by już nigdy nie móc zrobić kolejnego.

„Tam, gdzie ciepło” zrobiło na mnie wrażenie z powodu umiejętnego łączenia brutalnej i prostej akcji z inteligentnym, opartym na ironii i sarkazmie żartem. W „Soplu” wszystko wydaje się superpoważne. W dialogach można się oczywiście spotkać z pewnym rodzajem niewybrednego, siermiężnego żartu rodem z szynków w zakazanych dzielnicach, ale wszystko to jest jakieś takie zużyte i bezbarwne. Zabrakło mi bardzo komicznych sytuacji, sytuacyjnych dowcipów, które nie opierałyby się na chlaniu i wiecznym posiadaniu kaca. Zwłaszcza, że powieść liczy sobie całe sześćset stron i powtarzanie w głowie za autorem tych samych dowcipów, tylko w innych konfiguracjach wyrazowych, w którymś momencie zaczyna się robić naprawdę męczące.

„Sopel” nie okazał się dla mnie najprzyjemniejszą lekturą, ale nie uważam też poświęconego mu czasu za stracony. Rozczarowała mnie schematyczność powieści Kornewa, zwłaszcza, że punkt wyjściowy dla fabuły wydawał mi się (i wciąż wydaje) niesamowicie bogaty w niewykorzystane jeszcze przez podobną literaturę możliwości; nie najlepiej też wspominam powtarzalność motywów i nieustające upijanie się bohaterów w chwilach, gdy akurat nie mieli komu spuścić manta. Trudno jednak odmówić autorowi sprawności w skonstruowaniu, choć nader tajemniczego i po zamknięciu książki, świata Przygranicza – z całą jego fauną, florą i dzikimi zasadami. Z pewnością, zarówno „Sopel”, jak i kolejne tomy tego cyklu prędzej przypadną do gustu spragnionym prostej rozwałki czytelnikom niż wymagającym odbiorcom, którzy znają schemat zbyt dobrze, by wciąż czerpać z niego frajdę. Ci drudzy nie powinni jednak podczas ewentualnej lektury czuć się oszukani, bowiem Kornew od początku do końca nikogo nie udaje i z miejsca zapowiada, czego się po „Soplu” spodziewać.

Dział: Książki