Rezultaty wyszukiwania dla: Literackie
The Witch Hunter. Łowczyni.
Mając szesnaście lat każdy z nas -powoli, krok za krokiem- wchodzi w dorosłość, strefę, która tak intrygowała przez wiele lat. Ten wiek to być może pierwsze towarzyskie spotkania, imprezy, kontakty z innymi ludźmi. A teraz przenieśmy się w czasy średniowiecza, czasy, gdy przyszło żyć Elizabeth Grey. Mimo filigranowej figury, łagodnej twarzyczki i zaledwie szesnastu lat na karku ta dziewczyna widziała więcej zgonów, niż niejeden starzec, dobiegający setki. Dlaczego? Otóż ta na pierwszy rzut oka nastolatka jest łowczynią czarownic, należącą do gwardii króla Malcolma. Jej codzienność wypełniona jest polowaniami na ludzi oskarżonych o stosowanie magii, zabijaniem dziwnych stworów, oglądaniem wzbijających się do nieba płomieni, słuchaniem krzyków palonych na stosach oskarżonych. Ale jak każda nastolatka Elizabeth ma swoje marzenie- dopaść największego maga w Anglii, Nicholasa Perevila.
Los jednak uwielbia płatać ludziom psikusy, więc przez pewien zbieg okoliczności to właśnie Elizabeth zostaje oskarżona o korzystanie z magicznych zaklęć. Wtrącona do więzienia, z którego nie da się uciec, oczekuje na pomoc najlepszego przyjaciela, Caleba. Na ratunek przybywa ktoś zupełnie inny- ktoś, kogo łowczyni nigdy by się nie spodziewała. I od tej pory musi zweryfikować swoje poglądy na niemal wszystkie kwestie, które dotychczas stanowiły podstawę jej lojalności.
The Witch Hunter. Łowczyni. to pozycja, która intrygowała mnie od chwili, w której ujrzałam okładkę. Czytając opis od wydawcy zaciekawiła mnie jeszcze bardziej, gdyż lubię książki osadzone w czasach średniowiecza, a do tego dotyczące czarownic, palenia na stosie, etc. Decyzja o przeczytaniu literackiego dziecka pani Boecker była jedną z najlepszych decyzji literackich, jakie do tej pory podjęłam w tym roku.
Autorka nie bawi się z czytelnikiem w czułe słówka, nie wprowadza nas delikatnie w wykreowany przez siebie świat; od razu stajemy się świadkami płonących stosów, a także tego, jak wygląda aresztowanie ludzi posądzonych o korzystanie z magii. Dostajemy bardzo dokładny i dynamiczny opis walki, od pierwszych stron książki coś się dzieje. Jednocześnie pani Boecker pokazuje nam drugą, ludzką twarz łowców, przenosimy się wówczas do baru u Joego, gdzie spędzają czas, jesteśmy świadkami ich rozmów. Dzięki temu, iż narratorem jest sama Elizabeth Grey, możemy poznać jej myśli, uczucia, a ponadto widzimy świat jej oczami. Trzeba przyznać, iż dziewczyna (mimo krwawego fachu) nie jest aż tak bezwzględną morderczynią, jak jej kompani. Czasem drgnie jej serce, zaś przysłuchiwanie się krzykom płonących nie należy do jej ulubionych rozrywek.
Podczas lektury myślałam, że wiem o pannie Grey już wszystko, a autorka zajmie się raczej opisem wypełnienia pewnej misji. Ha, jakże się myliłam! Już, już wydaje się, że oto spada ostatnia zasłona z przeszłości łowczyni, a tu... cóż, okazuje się, że istnieje kolejna. To jak obieranie cebuli, warstwa po warstwie. Elizabeth należy do tego typu bohaterek literackich, których nie da się nie lubić; jest wyszczekana, waleczna, dumna i przede wszystkim lojalna, choć -jak się okazało- niektórzy korzystają z owego oddania w złym celu. I jak zapewne każda dziewczyna oddała swe serce komuś, kto towarzyszył jej od najmłodszych lat- Calebowi. Jednakże Elizabeth zostaje oskarżona, Caleb nie rusza jej na ratunek niczym rycerz na białym koniu, a mydlana bańka dziewczęcych uczuć w końcu pęka. Czas pokazuje, kto jest ogarnięty manią panowania, a kogo tak naprawdę można uważać za przyjaciela. O ironio, to w osobach uważanych za największych wrogów króla, a tym samym i swoich, dziewczyna odnalazła prawdziwych sprzymierzeńców.
The Witch Hunter. Łowczyni. jest książką, którą czyta się bardzo szybko i za żadne skarby nie chce się jej odkładać na stolik nawet na minutę. Wartka akcja, ciekawi bohaterowie i opisy kolejnych zadań czy potyczek bitewnych sprawiają, że z łatwością można wczuć się w dany moment, niemal poczuć smród dogasających stosów. Wbrew pozorom to nie jest lekkie czytadło, napisane tylko po to, by wątek miłosny przebił się na pierwszy plan i całkowicie pochłonął myśl przewodnią, nie. Owszem, jest miłość, ale to nie ona jest tu najważniejsza. Najważniejsza jest wolność i życie pewnego maga...
Refleksja na koniec? Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy. Także Was zachęcam do sięgnięcia po tę nietuzinkową lekturę. Zapewniam, że Was nie zawiedzie.
Pokój światów - audiobook
W natłoku literatury fantastycznej coraz trudniej o wartościowe i oryginalne pozycje. Autorzy, chociaż prześcigają się w płodności, nieustająco powtarzają bardzo zbliżone do siebie schematy. Rewersem dla tej tendencji okazuje się powieść Pawła Majki „Pokój Światów", która chociaż luźno nawiązuje do prozy Herberta George'a Wellesa, to wciąż może być uznawana za nowatorską i nietuzinkową. Szczególnie, że to ten rzadki typ literatury, którą nie tylko doskonale się czyta, ale również słucha – o czym miałam okazję się przekonać, obcując z audiobookiem, tej podbijającej szturmem serca czytelników, powieści.
I wojna światowa, Europa. W alternatywnym świecie Pawła Majki nie jest to jednak punkt historycznie oczywisty. Owszem, międzynarodowy konflikt miał miejsce, ale jego finał potoczył się zgoła inaczej – na Ziemię przybyły istoty z obcych planet (zwane potocznie Marsjanami) i zaatakowały jej mieszkańców, licząc na szybki podbój skłóconej ludzkości. Jednak zastosowana przez kosmitów technologia – mitbomby – obróciła się przeciwko nim. Uwolnione pokłady ludzkiej wiary przywróciły (czy też powołały) do życia postaci z różnorodnych legend i wierzeń. Pod naporem zawziętości ludzi oraz przebudzonych widm, strzyg i charakterystycznych bohaterów mitów (np. smok wawelski) najeźdźcy musieli pogodzić się z przegraną i... zasymilować z mieszkańcami Ziemi. Lata później, w politycznie zmienionym świecie, nowe społeczeństwo wciąż próbuje odnaleźć się w zrewolucjonizowanej rzeczywistości i, jak to bywa, ugrać coś dla siebie. Przykładem tajemniczych rozgrywek różnych ras jest historia opętanego (nie tylko) chęcią zemsty Kutrzeby, zaangażowanego w misję o nie do końca jasnym celu, zorganizowaną przez Marsjanina Nowakowskiego. Zgromadzona przez kosmitę drużyna liczy sobie zresztą wiele ciekawych osobowości. Czy zrealizuje cel? I co tak naprawdę jest jej celem? Wewnętrzne gierki dopiero się zaczęły, a świat po wybuchu mitbomb nie powiedział ostatniego słowa.
Fabuła „Pokoju Światów" powinna zadowolić wszystkich fanów steampunku, fantastycznych ingerencji w historię i odwracania losów świata oraz nawiązań mitologicznych. Słuchając książki czytanej przez Leszka Filipowicza nie mogłam opędzić się od skojarzeń z przetłumaczonym niedawno na język polski cyklem opowiadań pod redakcją George'a R. R. Martina – „Dzikie karty". Autorzy podążają co prawda odmiennymi ścieżkami w zakresie rozwoju fabuły, ale sam koncept, by wywrócić historię do góry nogami i „umagicznić" przeszłość w celu zmienienia literackiej „teraźniejszości" okazują się bardzo zbliżone. Dla mnie osobiście to ogromny plus, bo wypełnia lukę w zapotrzebowaniu na podobne realizacje, a jednocześnie pozwala poznać alternatywną historię – wreszcie – nie Stanów Zjednoczonych, a bliższych terenów.
Nie można zarzucić Pawłowi Majce braku skrupulatnego wykreowania świata przedstawionego oraz występujących w nim bohaterów. To prawda, nowych nazw krain (czy też pozornie nowych) jest sporo, a postaci mnożą się z każdą minutą. Wszystko jednak nakreślone zostało w sposób na tyle wyraźny i uporządkowany, że pomimo dźwiękowego odbioru literatury, nie miałam problemu z odnalezieniem się w gąszczu lokacji i imion. Charakterystyczny sposób mówienia bohaterów został zaakcentowany już w samej warstwie tekstowej, ale lektor dodatkowo pogłębił te różnice na tyle, że nawet w sytuacjach dialogu między kilkoma postaciami, nie można się pogubić.
Językowo „Pokój Światów" przemówi przede wszystkim do fanów naturalistycznych i brutalnych opisów, zwolenników ironii, sarkazmu i ciętych ripost. Paweł Majka nie przebiera w słowach. Jego drużyna ma być bandą zbirów – chociaż niekoniecznie pozbawionych wrażliwości – i tak właśnie się dzieje. Wulgarne docinki, tak jak w prawdziwym życiu, przeplatają się tutaj z filozoficznymi wywodami dotyczącymi życia i istnienia czy uczuciowymi wyznaniami. Z drugiej jednak strony Majka sporo pozostawia do dopowiedzenia czytelnikowi – kreuje obrazy sytuacji, wskazuje przesłanki interpretacyjne, ale niekoniecznie podsuwa całość gotową na tacy.
„Pokój światów" to zdecydowanie pozycja warta uwagi, zarówno jako dzieło literackie ogólnie, jak i gdy spojrzeć na nią z perspektywy formatu audiobooka. Leszek Filipowicz nie tylko hipnotyzuje głębokim i lekko zachrypniętym głosem, ale umiejętnie go moduluje, nie pozwalając na zagubienie słuchacza. Historia wciąga, bohaterowie intrygują, a pomysł autora budzi zazdrość z gatunku „dlaczego ja na to nie wpadłam/wpadłem?". Szerokie wykorzystanie różnorodnych kontekstów i mnogość nawiązań intertekstualnych sprawiają, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Szukacie audiobooka na długie trasy? Piętnastogodzinne nagranie „Pokoju światów" sprawi, że będziecie chcieli nadłożyć drogi, gdziekolwiek byście się nie wybierali.
Nasza Księgarnia wchodzi do gry!
NASZA KSIĘGARNIA to jedno z najstarszych wydawnictw w Polsce. Powstało w 1921 roku i łączy w sobie tradycję i nowoczesność. Utrzymujemy szerokie kontakty z wydawnictwami zagranicznymi w całej Europie, a także w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Posiadamy wyłączne prawa do publikacji w języku polskim takich bestsellerów światowych, jak książki Astrid Lindgren, 9-tomowy cykl o Muminkach Tove Jansson, „Kubuś Puchatek" i „Chatka Puchatka" A.A. Milne´a z oryginalnymi ilustracjami Ernesta Sheparda, cykl o Mikołajku znakomitej spółki autorsko-ilustratorskiej Sempé i Goscinnego. Przybliżamy polskim czytelnikom najciekawsze pozycje literackie dla dzieci, młodzieży i dorosłych.
Wywiad z Rafałem Cuprjakiem
To prawda, że nawet ty sam masz problemy z zakwalifikowaniem swojej powieści do jednego konkretnego gatunku?
Siódma dusza
Marcin wraz z rodzicami mieszka w starym, ogromnym domostwie, otrzymanym w spadku po wuju Antonim. Otoczony lasem budynek w niejednym może budzić grozę... dlatego gdy rodzice chłopaka muszą ruszyć w kilkudniową podróż, ten decyduje się na zaproszenie do siebie grupki najlepszych przyjaciół- Tymka, Majki i Adama. Alkohol, jedzenie i dobra zabawa to wszystko, co niezbędne w tak ponurym miejscu. Tymoteusz przyprowadza również swoją nową dziewczynę, Nadię, blondwłosą piękność o specyficznych zainteresowaniach. To, co w starym domu dzieje się przez kolejne kilka godzin... nie jest zabawą. Nie jest nawet wielką, grupową, wywołaną alkoholem czy innymi używkami halucynacją, majakiem. To zło w najczystszej postaci.
Na Siódmą duszę czekałam z niecierpliwością, odkąd tylko się o niej dowiedziałam. W naszym kraju wydaje się raczej niewielką ilość powieści grozy (w porównaniu do obyczajówek), więc staram się chwytać każdą okazję by sprawdzić, jak nasi rodacy radzą sobie z tego typu historiami. Przyznaję, że równie pomocną w podjęciu decyzji odnośnie "czytać czy nie czytać?" była... okładka. Nie mogłam (i nie mogę!) się jej oprzeć, a ilekroć mój wzrok skierował się w stronę półki, na której na mnie czekała, spoczywał na niej. Jest mrok, krew i zapowiedź tego, co czeka na nas wewnątrz.
Piątka nastolatków w starym domu gdzieś pośrodku niczego... brzmi znajomo? Oczywiście, że tak! Właściwie większa część horrorów zaczyna się w ten sposób, zmieniają się tylko miejsca przeznaczenia- pusta droga, las czy pustkowie, gdzie grupka bohaterów musi walczyć o życie z siłami nieczystymi. Im więcej postaci, tym więcej sposobów na zaprezentowanie umiejętności oryginalnej eliminacji papierowych ludzi. Opis z tyłu zbił mnie nieco z tropu, do najoryginalniejszych nie należał. I choć już po przeczytaniu literackiego dziecka pana Wardziaka nadal uważam, że otarto się o schemat, to i tak było warto.
Cztery obce osoby, zaintrygowane, co też może skrywać w sobie tak stary dom? Wiadomo, od razu ruszą na poszukiwania. Marcin jako gospodarz chętnie oprowadził przyjaciół po swym nowym miejscu zamieszkania. Jednak... coś złego wisi w powietrzu. Czuje to. Przed oczami przesuwa mu się obraz zmasakrowanych rodziców, lecz po chwili znika. A dobra zabawa dopiero ma się rozpocząć. Z całej grupy najbardziej polubiłam Nadię, nie tylko przez wzgląd na jej ukryte talenty, lecz także przez to, iż to na nią spadł obowiązek uratowania tylu, ile zdoła. A przy okazji jeszcze, jako ta obca i spoza grupy, została najbardziej narażona na niebezpieczeństwo, zewnętrzne czy wewnętrzne.
Podobał mi się fakt, iż to nie jest kolejna historia, powstała wyłącznie po to, by "zatłuc jak najwięcej bohaterów". Nie, to nie krwawa jatka wyłącznie dla "uciechy mordowania". Ludzie giną, lecz ich zgon ma jeden, konkretny cel. Aby odkryć tajemnicę, należałoby sięgnąć głębiej, do młodości właściciela domu. Intrygowało mnie, co też wpuścił do naszego świata wuj Antoni i dlaczego? Czy był po prostu szalonym starcem, opętanym pragnieniem władzy, czy może przyświecał mu jakiś wyższy cel? Spokojnie, wszystko się rozwiązuje. Każda tajemnica ma swój finał, na szczęście. Na uwagę zasługują również fragmenty z policjantem, na 240 stronach jest ich kilka, ale są bardzo ciekawym rozwiązaniem. Ostatecznie już sama nie wiedziałam, co jest jawą, a co makabrycznym snem. Policjant wydawał się taki realny i pasujący do sytuacji...
Siódma dusza to książka dobra, acz nie do końca oryginalna. Można się przy niej bać, ale nie sądzę, by horroromaniak nie mógł po niej zasnąć. Jest to propozycja dobra dla osób o słabszych nerwach, które dopiero zaczynają swoją przygodę z powieściami grozy. Historia może nie powala na kolana, lecz czyta się ją bardzo szybko, wciąga- chciałam jak najszybciej wiedzieć, co wydarzy się na kolejnych stronach. Był nawet moment, gdy autorowi udało się mnie obrzydzić, co też poczytuję jako plus. Sami sprawdźcie!
Nasza słodka tajemnica
Nie wracaj sama po zmroku. Coś złego czai się w cieniu, tam, gdzie nie dosięga światło latarni...
Petra, Betty, Folke i Christer wraz z ekipą starają się schwytać gwałciciela, grasującego ulicami pod osłoną nocy. Jednak poszukiwania zostają przerwane przez zaginięcie kobiety, pracującej w opiece społecznej- Anny- Karin. Ostatni ślad prowadzi prosto do domu Keitha i Andrei, w którym już od dawna króluje strach. Gdzie kończy się granica między miłością a nienawiścią... ? Po piętach policji nieustraszenie depcze młoda dziennikarka, Magdalena Hansson, starając się zdobyć jak najlepszy materiał, ale i podsunąć trop stróżom prawa. A że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane...
Książka, określana jako ta, której napisania nie powstydziłaby się nawet Camilla Lackberg. Już wiecie, co skusiło mnie do sięgnięcia po Naszą słodką tajemnicę. Tak naprawdę dopiero poznaję literaturę szwedzką, może to stąd bierze się mój zachwyt nią. Ale do rzeczy...
Na początek powiem Wam, iż jestem zachwycona- inaczej nie potrafię tego określić. Fakt, nawet uwielbiana przeze mnie pisarka (wspomniana już Lackberg) byłaby zadowolona z takiego literackiego dziecka. Mimo, iż opisane wydarzenia toczą się w miesiącach ciepłych, to i tak czuć tam... mrok. Początkowo myślałam, że to właśnie sprawa ujęcia gwałciciela stanowi priorytet w policyjnych szeregach, ba, nawet trochę obawiałam się, że szybko się znudzę. Przeciwnie. Pogoń za nieuchwytnym zboczeńcem zeszła na dalszy plan, zaś czytelnik zostaje wprowadzony w śledztwo, od którego być może zależy czyjeś życie. O ile nie skończyło się ono gdzieś w głębi lasu... Historia wciąga właściwie od pierwszych stron, a autorka tworzy mroczny, tajemniczy klimat. Cóż, sekretów jest tu co nie miara. Nie mogłam się od niej oderwać, skupiona na tym, by jak najszybciej odkryć, czego tyczy się tytuł. Nie martwcie się, ta tajemnica wychodzi na światło dzienne.
Zastanawiacie się pewnie, co tak urzekło mnie w historii, która właściwie polega na poszukiwaniu Anny- Karin bądź jej szczątków? Prawdopodobnie każdy z nas coś ukrywa, wystarczy tylko głęboko kopać lub połączyć pewne fakty. Temat przemocy domowej- znany, prawda? Może nie zawsze z życia, częściej z telewizji, opowieści kogoś innego. Jest nam bliski, a jednocześnie tak daleki... Niby widzimy pewne oznaki, że w danym domu nie dzieje się za dobrze, ale najczęściej albo zbyt późno łączymy wszystko w całość, albo zwyczajnie nie chcemy się mieszać, nie chcemy zostać uznani za wścibskich. Błąd, duży błąd. A przy tym... jakie to śmieszne. Nie chcemy, by ktoś o nas źle pomyślał, dlatego w porę nie powiadomimy odpowiednich władz. I ktoś na tym cierpi, ale nie my, bo przecież to nie moja sprawa. Szczerze, nie potrafię sobie wyobrazić życia z tyranem. Nie znajduję powodów, dla których ktoś mógłby chcieć z nim mieszkać, utrzymując iluzję szczęśliwego, rodzinnego życia. Dlaczego nie odejdą? Czy słabość właśnie na tym polega?
Nasza słodka tajemnica to utwór o kilku wątkach- poszukiwaniu Anny- Karin, przemocy domowej, zazdrości. Autorka umożliwia nam poznanie bohaterów, poniekąd wejście w ich skórę. Obserwujemy, jakie relacje łączą ich ze współpracownikami, a często także ich rozwój. Towarzyszymy w chwilach trudnych, często zbyt. Razem z nimi zastanawiamy się, jaka decyzja jest słuszna. Staramy się zrzucić z czyichś barków odpowiedzialność za całe zło tego świata. Kochamy, rozstajemy się, godzimy i umieramy. Ot, życie- nie tylko literackie.
Macie ochotę na smaczny, szwedzki kąsek? Ninni Schulman dzieli się z nami takimi rarytasami, że aż żal byłoby nie skorzystać!
Źródło
Dzięki udanemu spotkaniu z twórczością Horna, oczekiwałam ze zniecierpliwieniem i ciekawością dalszych losów mieszkańców Savannah. Ród wpasował się w moje gusta literackie, więc z pewną obawą wyczekiwałam kolejnego tomu. Jak każdemu wiadomo, nie zawsze kontynuacja utrzymuje poziom. Prawdą jednak jest, że autor pokazał się z jak najlepszej strony, więc po otrzymaniu Źródła zasiadłam do lektury i znowu przeniosłam się do miejsca gdzie prawami rządziła magia...
Mercy próbuje dojść do ładu z jakże odmienionym życiem. Do tej pory była przekonana, że jest zwykłą nastolatką, nie posiada żadnych umiejętności władania mocami, tylko jej siostra bliźniaczka. Kiedy prawda w dość brutalny sposób wyszła na jaw, dziewczyna nie dość, że musiała pogodzić się z poważną oraz odpowiedzialną rolą kotwiczącej, to w dodatku utraciła siostrę. Gdy myślała, że już nic się nie wydarzy odkryła, że jest w ciąży. Zbyt wiele, w zbyt krótkim czasie. Nie ma czasu na rozczulanie. Mercy musi działać, uczyć się wszystkiego czego powinna była przez całe swoje dzieciństwo. Nie jest łatwo zaufać tym, którzy okazali się zdrajcami, albo nawet wrogami, Tęsknota za Maisie jest dotkliwa, trudno pogodzić się ze zdradą i utratą ukochanej bliźniaczki. Młoda kotwicząca chce za wszelką ceną ją uratować. Niestety sprawa nie jawi się prosto. Przede wszystkim musi zdobyć odpowiednią wiedzę, nauczyć się posługiwać magią no i znaleźć miejsce do którego została pochłonięta dziewczyna.
By naszej bohaterce nie było łatwo, sprawy obiorą nieoczekiwany zwrot, gdy już nic nie będzie wstanie zaskoczyć, na horyzoncie pojawi się zmarła matka. Dlaczego przez tyle lat ukrywała swojej istnienie? Co było powodem ucieczki i porzucenia własnych dzieci? Kim są nowo przybyli ludzie o podejrzanych intencjach, dlaczego coraz częściej nastolatka odczuwa dziwny niepokój względem własnej rodziny oraz ukochanego? Ile jeszcze ukrytych tajemnic wypłynie na światło dzienne?
Pamiętam chwile gdy opisywałam wrażenia po zakończeniu Rodu, byłam pod ogromnym wrażeniem tego w jaki sposób autor zaprezentował klimat i cała otoczkę kojarzoną z wiedźmami, magią, a nawet demonami. Nie była to książka nijaka, od początku do końca trzymała w napięciu. Biorąc do ręki kolejną zastanawiałam czy tym razem poczuje ten dreszczyk emocji, czy znowu będę miała ciarki podczas czytania.
W tej części zagłębiamy się w tajemnicę rodziny Taylorów, i chociaż nie wszystko zostaje nam ukazane to możemy utwierdzić się w przekonaniu co do swoich typów. Wielkim zaskoczeniem było pojawienie się mamusi bliźniaczek. Tak, Emily zagościła po cichutku i dość niepewnie, ale bardzo szybko nadgoniła "straty". Chyba dawno nie byłam w tak wielkim szoku, jak właśnie dzięki tej bohaterce.
Muszę wspomnieć o Jilo, którą polubiłam od samego początku, mało tego niesamowicie zżyłam się z niezbyt przyjemną staruchą, której bał się każdy w mieście. Podświadomie czułam sympatię do tej postaci. Intrygował mnie Emmet, odnoszę wrażenie, że jeszcze sporo namiesza w życiu głównej bohaterki.
Teraz zastanawiam się dlaczego przez chwile poczułam zwątpienie. Tak naprawdę bezpodstawne, bo kto miał styczność z piórem autora powinien przyznać, że na bardzo wysokim poziomie prowadzi czytelnika po wykreowanym przez siebie świecie, o ile przy pierwszym spotkaniu opowiadałam, że byłam zafascynowana i pochłonięta, tak teraz Horn mnie po prostu wrzucił do pralki. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy rozpoczęłam czytanie okazało się, że nie ma mowy o chwili wytchnienia. Praktycznie od pierwszych stron zaczyna się akcja, rozpędza się, nabiera tempa i zwalnia dosłownie na chwilę, by później znowu rzucić nas w przepaść. I tak do samego końca. Bywały momenty gdy byłam przerażona, tym co wydarzy się na kolejnej stronie. Śledziłam poczynania bohaterów, czułam strach i niepewność. Chyba już dawno nie bałam się czytania, odwracałam strony i czułam niepewność.
Podsumowując, książka utrzymuje naprawdę bardzo, bardzo wysoki poziom. Wydaje mi się, że autor dopiero w finale pokaże na co go stać, w pewnym sensie bardzo mnie to cieszy, z drugiej strony już czuję wychodzącą gęsią skórkę. Bo wiedźmy nie są jakąś tam bajeczką, jak wspomniałam autentyczność i klimat są głównymi atutami, przez co możemy poczuć strach i napięcie. Czyli wszystko czego potrzeba do odwzorowania mrocznej historii. Cóż mogę powiedzieć, po Źródło po prostu trzeba sięgnąć. Nie ma mowy o rozczarowaniu, wręcz przeciwnie. Szczerze polecam.
Sodomion
„Sodomion" to zbiór jedenastu przedziwnych opowiadań z gatunku fantastyki, spod pióra Jacka Inglota. Pisarz posiada w swoim dorobku dwie książki (obydwie nominowane do nagrody im. Janusza A. Zajdla) oraz kilkanaście publikowanych w przeróżnych antologiach opowiadań.
Opis z tyłu okładki wyraźnie precyzuje o czym będą mówiły opowiadania w antologii i... właściwie mija się z prawdą. Owszem - pasuje do dwóch pierwszych historii, ale raczej do żadnej więcej. „Grono. Krótka story o miłości" to obraz świata przyszłości, w którym jedynie starsze osoby pamiętają czym są uczucia. Młodzi żyją w grupach, a łączą ich jedynie stosunki seksualne. Jeżeli ktoś jest niepotrzebny, niezdolny do pracy, za mało utalentowany zostaje odprawiony i kończy w „eutanie" zaznawszy litościwej śmierci. Drugi tytuł - „Kochaj swoją Celię" to obraz świata, w którym kobiety zarażały się zmutowanym wirusem i przeżyła ich zaledwie garstka. Teraz mężczyźni muszą sobie radzić zastępując je nowoczesnymi androidami. Nie wszyscy jednak wiedzą co stracili i nie każdemu to przeszkadza.
I tu kończą się opowiadania z opisu na okładce (chociaż pojawią się jeszcze takie z nutką erotyzmu), a zaczynają zupełnie inne historie. Do mnie chyba najbardziej przemówił „Powrót robinsona". Historia opowiada o ludziach, którzy pragną przed czymś w życiu uciec i zapomnieć. Główny bohater czuje się odpowiedzialny za śmierć swojej ukochanej, którą mógł uratować narażając jednak na śmierć całą pozostałą załogę statku. Nie ośmielił się podjąć takiego ryzyka, a wraz ze złamanym sercem zakończyło się jego życie i kariera zawodowa.
„Sodomion" to zbiór świetnych, mocnych opowiadań (głównie SF). Jego przewodnim tematem są ludzkie przemyślenia i uczucia oraz to w jaki sposób może zmienić się świat. Historie, które zawiera są bardzo zróżnicowane. Najczęściej jednak posiadają wyrazistą puentę i konkretny przekaz. Nie są to jednak opowiadania dla każdego. Jacek Inglot nie uznaje tematów tabu. Nie istnieje nic czego nie należałoby umieszczać w treści, także historie nadają się dla ludzi tolerancyjnych, odważnych lub gruboskórnych. Damom o delikatnych nerwach i umysłach nie polecam.
Lektura wyróżnia się pozytywnie nie tylko pod względem fabularnym, ale również warsztatu literackiego. Chociaż jak to w antologiach bywa - zdarzają się teksty lepsze i gorsze - to jednak całość prezentuje się na naprawdę wysokim poziomie i bez trudu zainteresuje nawet wybrednego czytelnika. Wizja świata przedstawiona w „Sodomionie" jest okrutna i bardzo realistyczna. Nikomu nie życzę by znalazł się w którymkolwiek z zaprezentowanych opowiadań. Samą lekturę natomiast serdecznie wszystkim polecam - chociaż ja wiem na pewno, że już nie będę do niej wracać.
Drażliwe tematy
Od pewnego czasu, nakładem wydawnictwa MAG, ukazują się pięknie wydane wznowienia twórczości Neila Gaimana. Tym razem przyszła kolej na zbiór opowiadań zatytułowany „Drażliwe tematy. Krótkie formy i punkty zapalne".
Antologia opowiadań zawiera twory z gatunku szeroko pojętej fantastyki. Znajdzie się w niej coś zarówno dla miłośników SF, grozy, jak i typowej fantasy. Każda natomiast historia napisana została z wyobraźnią i posiada swój własny, niezwykły, magiczny klimat. Z pewnością Neilowi Gaimanowi nie można zarzucić braku oryginalności. Chociaż to co tworzy niekiedy bywa dziwaczne, z pewnością nie można się przy tym nudzić.
Jak to bywa w zbiorach opowiadań jedne trafią do gustu danego czytelnika bardziej, inne nieco mniej. W tym wypadku jednak nie ma takich naprawdę kiepskich. Każda historia jest intrygująca i trzyma w napięciu od pierwszych do ostatnich słów. Również wstęp, w którym pisarz zdradza swoje inspiracje, jest jak najbardziej godny uwagi i szkoda byłoby go pominąć.
Napięcie, groza, czarny humor, groteska i nieco absurdu - to mieszanka wybuchowa, z której składają się „Drażliwe tematy". Opowiadania są naprawdę krótkie, ale każde z nich zawiera swoistą puentę i jakieś konkretne przesłanie, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Mistrz pióra po raz kolejny udowodnił, że zasłużył na miano mistrza.
Cały zbiór zawiera w sobie dwadzieścia cztery krótkie formy literackie (zgodnie z opisem drażniące, działające na wyobraźnię i nie dające spokoju). Przyznam szczerze, że uwielbiam te nowe wydania twórczości Neila Gaimana. Intrygująca grafika okładek, twarde oprawy, dobra edycja tekstu (w przypadku „Drażliwych tematów" nieco przeszkadzają mi zbyt małe marginesy, nie jest to jednak rzecz aż tak bardzo istotna). Książka nie zniszczy się nawet od częstego czytania i wciąż będzie perfekcyjnie wyglądała na wyeksponowanej półce z ulubionymi tytułami.
Oczywiście „Drażliwe tematy" wszystkim serdecznie polecam - przede wszystkim wielbicielom szeroko pojętej fantastyki, ale nie tylko. Myślę, że w antologii krótkich form każdy czytelnik będzie potrafił znaleźć coś dla siebie. Neil Gaiman ma lekkie pióro i wciągający sposób pisania, a jego wyobraźnia nie zna granic. Tu nie ma tematów tabu i żadna barwa nie jest zakazana. To po prostu cudowna, wszechstronna zabawa słowem, a jeżeli ktoś wyniesie z niej jakieś przesłanie, to może sprawić, że z jego życia zniknie kolejny, szary fragment - nieodwracalnie zastąpiony szaloną paletą barw.
Nawiedzony hotel
Czy XIX-wieczne powieści nadal są w stanie zaskoczyć współczesnego czytelnika? Czy jednak pozycje literackie, które niegdyś porywały czytelników, teraz raczej wywołują uczucie znudzenia, a niekiedy nawet zażenowania? Z pewnością powieść Wilkiego Collinsa trudno rozpatrywać w takich kategoriach, dlatego, że pisarz okazał się dla mnie raczej wielkim moralizatorem, a nie prekursorem powieści detektywistycznej. „Nawiedzony hotel", a także dołączone do wydania opowiadania najlepiej określić można jako lektury napisane z myślą o pannach z dobrego domu, które mają za zadanie właściwie je ukierunkować w wyborach życiowych.
Na ciemnej okładce widnieją ogromne, mroczne, potężne wrota. Otwarte, a wręcz sprawiające wrażenie otwierających się, wywołujące uczucie grozy, oplecione pajęczynami. Szkoda, że jedynie okładka, pomimo, że banalna, spełniła moje oczekiwania.
Hrabina Claudia Naronne nieumyślnie rozbiła związek lorda Montbarry'ego z Agnes Lockwood. Kobieta zwierza się doktorowi Wyborowi, że przeczuwa, że to zdarzenie zapoczątkuje falę nieszczęśliwych wypadków. Niestety, niewiele się myli. Losy obu kobiet zostają splecione na zawsze.
Powieść Collinsa, jak i pozostałe, dołączone do wydania opowiadania są całkowicie zanurzone w moralności wiktoriańskiej. W gruncie rzecz biorąc autor staje się właściwie apologetą zasad oraz konwenansów społecznych XIX wieku, ponieważ właśnie owo moralizatorstwo najbardziej rzuca się w oczy, sprawiając, że fabuła służy jedynie za tło dla przekazywanych idei.
Uważam, że nie można nazywać „Nawiedzonego hotelu" ani towarzyszących powieści opowiadań utworami detektywistycznymi czy kryminalnymi. Bardziej jawią się jako przypowieści moralizujące, w które wpleciona została pewna doza magii, fantastyki, lecz tylko w celu podkreślenia ów cnót oraz obowiązującej obyczajowości, którym hołduje autor. Przecież nawet duchy i los są wyłącznie przeciwne osobom niegodziwym, a wspierają tych czystych i uduchowionych (sic!).
Bohaterkami „Nawiedzonego hotelu" są dwie kobiety – obie przedstawione w bardzo schematyczny sposób. Jedna symbolizuje biel, druga czerń. Pierwsza z nich – skrzywdzona przez los, ale dumna, dobra i szlachetna Agness Lockwood została porzucona przez mężczyznę, którego kochała. Druga to wcielenie wszelkiego zła - wyzwolona kobieta z tzw. „przeszłością", co dwa stulecia temu oznaczało tyle, co „była widywana z mężczyznami" – hrabina Claudia Narrone. Pozytywna bohaterka panna Agness, scharakteryzowana jego istota dobra, prawie o anielskim charakterze, została tak sportretowana jedynie dlatego, że zerwano z nią zaręczyny. Oprócz tego, że pozwala byłej służącej powołania się na jej nazwisko, gdy ta stara się o pracę dla męża, nic nie wskazuje na to, aby była ona rzeczywiście osobą nad wyraz szlachetną. Zajmuje się jedynie czytaniem książek oraz prostymi robótkami ręcznymi, nie mając żadnych większych potrzeb. Tak właśnie wiktoriański pisarz prezentuje obraz kobiety, według niego, idealnej.
Wydaje mi się, że Collins z pełną premedytacją odrzuca pewne aspekty czasów, w których żył i które opisuje. Przecież XIX wiek to czasy budowania angielskiego imperium oraz pęd przemysłowy, industrializacja. Pisarz całkowicie ignoruje te wszystkie aspekty, przez co zdaje się być człowiekiem małostkowym, bez większej perspektywy, niewidzący zmian, które się wokół niego dzieją.
Pióro pisarza ani mnie nie urzekło, ani nie mierziło. Ot, nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jednak może moja irytacja na wszelkie prezentowane przez autora idee przyćmiła mój osąd i nie potrafię docenić jego pióra.
Mimo wszystko, uważam, że warto przeczytać „Nawiedzony hotel", ponieważ wprowadza nas w całkowicie nieznany, fascynujący świat. Panujące wcześniej sztywne zasady, brak chęci jakichkolwiek zmian, a nawet pochwała autora dla akceptacji układów społecznych czy stanie świata w miejscu są co najmniej szokujące. Wydaje mi się, że to właśnie powieść dla panien z dobrego domu – umoralniająca w każdej kwestii, a przy tym wywołująca ówcześnie dreszczyk emocji. Niestety, dziś nic z tych emocji nie zostało.