Rezultaty wyszukiwania dla: Leochares
Woskowa maska
To już trzeci, ostatni tom z serii o Leocharesie, greckim agencie, detektywie, wybrańcu bogów, jeśli chodzi o szczęście w unikaniu śmierci. I kłopoty we wszystkim innym.
Jeśli znacie Leocharesa, wiecie, że w zasadzie jego imię można oznaczać kłopoty. Małżeństwo praktycznie nie istnieje, pieniędzy z wyrobu biżuterii nie ma, a są za to długi i sprawa sądowa o pobicie. A jak już wiemy, jak nie ma pieniędzy, to i sprawa sądowa będzie przegrana i dług będzie rósł. Dlatego Leochares jedzie do Veii, by rozwikłać zagadkę zabójstwa tamtejszego króla. Przenosimy się więc blisko Rzymu. Przenosimy się również do czasów współczesnych, gdzie Inga Szczęsna prowadzi badania nad szczątkami tajemniczego mężczyzny, Greka. Nie trzeba być wielkim detektywem, by domyślić się, że chodzi o naszego głównego bohatera.
Miałam problem z tym podzieleniem czasu na tamten i ten. I nie chodzi o to, że coś było nie tak, zarówno życie Ingi, jak i Leocharesa jest w opisie autora naprawdę ciekawe. Jednak polubiłam Leo, świadomość, że „wtedy” jedzie rozwiązać sprawę, a „teraz” już go nie ma, bo zostały z niego tylko kości. Sprawiło to, że za każdym razem, gdy bóg śmierci już się cieszył na spotkanie z bohaterem, ja drżałam i zastanawiałam się, czy to naprawdę już. Nie było to za komfortowe, ale jednocześnie pierwszy raz tak się czułam. To było kompletnie nowe doświadczenie. W związku z tym podziałem rozwiązywałam niejako dwie sprawy, pierwszą razem z Leo, a drugą razem z Ingą i panią profesor, które chciały rozwiązać zagadkę tajemniczego mężczyzny. Bardzo podobało mi się to, że cokolwiek te dwie nie odkryły, było to ciut wcześniej lub ciut później potwierdzone na żywym jeszcze człowieku.
To nie był prosty tom, ze względu na to, że przywiązałam się do głównego bohatera i niby wiedziałam, że jak autor zapowiada, że to jego ostatnia sprawa, to pewnikiem Leo nie wywinie się śmierci, bo inaczej nadal tropiłby morderców. No ale jednak miałam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Zabieg ze współczesnością pozbawił mnie tej nadziei definitywnie. A jednak to była chyba najlepsza część o przygodach Leocharesa. I choć w drugim tomie porzuciłam domyślanie się, kto zabił i o co chodzi, tu nadrobiłam ze zdwojoną siłą.
Polecam cały cykl, choć najbardziej ostatni tom. Zauroczył mnie do tego stopnia, że chętnie wrócę do lektury całości. A może jeszcze coś mi umknęło i odkryję kolejne dno w tej fascynującej podróży w przeszłość?
Gorzkie wino
Leochares pragnie tylko spokoju. Bospor nad Morzem Czarnym, zwanym Morzem Niegościnnym jest jego nowym domem, to tu chce wychować syna i przekazać mu warsztat złotniczy.
Jednak dawne zajęcie nie daje o sobie zapomnieć, zresztą, Leochares jest dumnym człowiekiem, nie chce być tylko złotnikiem, więc interesuje się polityką, a tu już niedaleko do dworu i jego intryg. Do uszu władcy Bosporu dociera, że Leo zajmuje się tropieniem różnych wydarzeń, więc jest pierwszym wyborem, gdy na dworze zostaje zamordowany poseł. Grek nie chce się zgodzić na wplątanie w tę sprawę, nie uważa, by był na tyle sprawny, nie jest już przecież najmłodszy, ale porwanie żony i syna, a przepraszam, miłą gościną u polityka, sprawiają, że zmienia zdanie.
Szamałek zrobił w tym tomie ciekawy zabieg. Skupił się nie tylko na Leocharesie, ale oddał głos również jego żonie, która potrafi obserwować, słuchać i wyciągać wnioski. Znów przewrócił do góry nogami pojęcie o Grekach, gdzie posłuszna mężowi żona prała, gotowała, cerowała ubrania i dbała o domowe ognisko. Leocharesowi trafiła się żona krnąbrna, mająca własne zdanie i pragnienia. Pomaga mu w śledztwie, chce być informowana o tym, co się dzieje. Niekoniecznie wpływa to dobrze na ich wzajemne relacje, ale jasno pokazuje, że starożytne kobiety niczym nie różniły się od teraźniejszych, tylko role, jakie przyszło im pełnić, były drastycznie różne.
Oczywiście już w pierwszym tomie nauczyłam się, że u tego autora można snuć różne teorie dotyczące różnych zdarzeń, ale nie ma to w zasadzie żadnego znaczenia, bo na końcu i tak wyjdzie coś kompletnie innego. Tym razem więc nie kombinowałam, tylko pozwoliłam się prowadzić, skupiając się po prostu na radości z czytania. A tej miałam mnóstwo, bo styl autora bardzo przypadł mi do gustu. Czasem powolny, czasem gnał do przodu. Nie waha się przed brutalnością, ale i pięknu i harmonii, tak lubianej przez Greków oddaje hołd. To już drugi tom, ale poziom nadal ten sam. Autor bawi, zaskakuje, porusza, zmusza do refleksji nad tym, jak bardzo nieróżnymi się od ludzi mieszkających na ziemi tyle lat temu. Jak bardzo nadal rządzą nami emocje, a pewne rzeczy rozwiązuje się nadal siłą.
Polecam wszystkim, którzy nie boją się zburzyć obrazu Greka na agorze, kwieciście przemawiającego i kłaniającego się bogom, nie boją się przemocy za i przekonywania siłą, za to lubią dobrze skrojoną historię, która trzyma w napięciu do ostatniej strony.
Złoty pył
Ateny podczas wojny z Persami nie były spokojne, a pełne intryg, morderstw i okrucieństw. Płatnych protekcji, zeznań, za które ktoś zapłacił... Ciężkie życie miał Leochares – agent na usługach Peryklesa, który miał pewny rzeczy wyśledzić i ukarać winnych.
Jakub Szamałek przyzwyczaił czytelnika do dobrych kryminałów. No ale kryminał osadzony w starożytnej Grecji to już coś kompletnie nowego, ożywczego i bardzo, ale to bardzo ciekawego. Przepadłam. W zasadzie od pierwszej strony. Autor zaczyna od wprowadzenia nas w grecki świat, jego zwyczaje, obyczajowość i brutalność, która sąsiaduje z pięknem, sztuką i wrażliwością. Tworzy niesamowite tło do powieści. I choć to Leochares wysuwa się na pierwszy plan, to również jego żona i otoczenie nie zostają potraktowane po macoszemu. Wszystko jest przemyślane i dopięte na ostatni guzik.
Przed Leocharesem stąpa śmierć. Wszyscy świadkowie nagle giną, zanim zdążą mu wyjawić to, co wiedzą. On sam ma wielkie szczęście, wywijając się raz za razem od podróży przez Styks. Choć nie tylko szczęście i bogowie kierują jego losami, choć, gdy tylko może, składa im ofiary. Mężczyzna cechuje się sporą inteligencją, świetnie kombinuje i wyciąga wnioski i jest sprytny. Ma też do pomocy Scytów, odpowiedzialnych w tamtych czasach za utrzymanie ładu i porządku w mieście. Dzięki temu poznajemy nie tylko Greków, ale i inne ludy zamieszkujące wtedy Ateny. Wracając jednak do samej intrygi, jest tak skonstruowana, że naprawdę ciężko domyślić się, kto za tym wszystkim stoi, a już jak dokonuje zbrodni, to w ogóle wyższa szkoła jazdy.
To nie tylko świetny kryminał, to wspaniała podróż w czasie, fascynująca przygoda w starożytności opisanej tak, że czasem zatracałam się tam i ciężko mi było odnaleźć się w swoim czasie. Autor ma niezwykły dar lekkiego i plastycznego opisywania rzeczywistości, którą po części odtworzył, po części wykreował. Nie mogłam się oderwać. Na równi postawiłabym pozytywne wrażenia z części kryminalnej z tymi, które wywoływały wzmianki mniej lub bardziej poparte historią i archeologią. Całość fantastycznie się dopełniła.
Choć trzeba przyznać, że Grecy Szamałka są dość... współcześni. Ich mowa nie jest tą, którą znamy z Homera, bywa rynsztokowa, bardziej potoczna. Ja sama sądzę, że oni właśnie tacy byli, no, może poza kilkoma wyjątkami, ale ci zostali filozofami. Lubię takich Greków, taki ich sposób bycia bardziej ludzki, niż uduchowiony, a jednocześnie osadzony w tamtych realiach.
Wydanie pierwsze pod tytułem „Kiedy Atena odwraca wzrok"