listopad 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: J.

piątek, 29 marzec 2013 08:05

Listy lorda Bathursta

Marcin Mortka to znane nazwisko na polskiej scenie fantastycznej. Głownie jednak kojarzy się z fantastyką historyczną ("Miecz i kwiaty", "Ragnarok 1940"), a niektórym ewentualnie z horrorem ("Miasteczko Nonstead"). Tym razem powrócił do czasów, gdy tłumaczył powieści marynistyczne Patricka O'Briana i klimatów, których zaczątki czuć było już w "Karaibskiej Krucjacie" - fantastyce z piratami w roli głównej. I trzeba przyznać, że naprawdę dobrze mu to wyszło.

Peter Doggs to niezrównany żeglarz, ale i człowiek, który szybciej mówi niż myśli, a przy tym jest niesamowicie uparty i niechętny do słuchania innych. Ze względu na te cechy, spotykamy go po raz pierwszy, gdy właśnie zostaje zabity. Tak naprawdę przed śmiercią ratuje go Lord Bathurst, który upatruje w Doggsie człowieka idealnego do tajnej, niebezpiecznej misji na morzu. Na wszelki wypadek, roztacza "opiekę" nad jego córką i w zależności od uległości jej ojca, znajduje jej odpowiedniego kandydata na męża. Tak zaczyna się przygoda Petera, który wcale nie chce jej przeżyć. Do przodu gnają go tylko listy Barhursta, dostarczane przez jego szpiclów na statku, troska o córkę oraz ciekawość prawdziwych zamiarów lorda.

Czytelnik poznaje wszystkie zawiłości intrygi razem z Doggsem - czy to z listów, czy jego własnych rozmyślań. A fabułę Mortka wymyślił naprawdę złożoną. Sporadycznie tylko opuszczamy pokład okrętu, którego nazwa zmienia się jak w kalejdoskopie. XVII-wieczne oceany były wysoce niebezpiecznym miejscem, po którym żeglowali korsarze i wrogie floty. Możecie być pewni, że okazji do wystrzelenia armat nie zabraknie, czy to przeciwko piratom, Francuzom, czy nawet... swoim. Ukryte zamiary Lorda zaprowadzą naszych bohaterów do Indonezji, lecz droga nie będzie usłana różami.

W większości pozyskani przez szantaże, przedstawiciele Bathursta, pilnują, by kapitan wykonywał swoje polecenia, ale jednocześnie stanowią słabe ogniwo, o czym ten dobrze wie. Doggs to tak naprawdę łotr jakich mało. Przed osiągnięciem celu nie cofnie się przed niczym: będzie rabować, zabijać, krzywoprzysięgać. Paradoksalnie jednak wzbudza sympatię czytelnika, szczególnie, że znamy jego motywację. Dlatego potrafimy zrozumieć środki, których używa do osiągnięcia celu. Jako postać osadzona wśród innych łajdaków, stanowi wśród nich najjaśniejszy punkt, jawiący się nam najwyraźniej, a do tego obdarzony jest niesamowitą inteligencją, która pozwoliła mu zajść tak daleko. Z lordem Bathurstem prowadzi swoistą wojnę na umysły - próbuje poznać plany Anglika i pokrzyżować je, zanim skończy mu się czas. Możemy się tylko domyślać, kto wygra w tym starciu, bo wcale nie jest to oczywiste.

Jedno trzeba Mortce przyznać - potrafi pisać nieziemsko i lata tłumaczenia książek O'Briana z pewnością wyszły mu tylko na dobre. Nieskończone lektury leksykonów marynistycznych się opłaciły, a ta wiedza pozwoliła napisać mu jego własną powieść w klimatach stricte żeglarskich. Fani fantastyki mogą się poczuć rozczarowani, bo poza manipulacją faktami historycznymi, nie znajdą tu elementów nadnaturalnych. Mimo to, dla mnie, osoby nieobeznanej i nieoczytanej w tych tematach, lektura była samą przyjemnością, a nastrój i plastyczne opisy wynagradzają w pełni te braki. Z łatwością przeniosłam się na pokład "Menelausa", wczułam się w klimat, brałam udział w intrygach i emocjonujących bitwach morskich. Na kartach powieści pisarz wykreował wiele wiarygodnych postaci, osadził je na bojowych okrętach Royal Navy, wysłał w daleką podróż do Indii, a przy tym zaplątał w intrygę lorda Bathursta.

Marcin Mortka zawładnął moim sercem. Ma niesamowicie lekkie pióro, świetne pomysły i barwny język, co w "Listach Lorda Bathursta" złożyło się na niesamowitą powieść. Jeśli nigdy nie kręciły was klimaty marynistyczne, nie bójcie się sięgnąć, a może w wykonaniu tego autora pokochacie je tak jak ja. Otwarte zakończenie stanowi dla autora furtkę, z której, jak sam powiedział na ubiegłorocznym Polconie, bardzo chętnie skorzysta. Czyżby szykował się nam drugi O'Brian? Jestem za!

Dział: Książki
środa, 05 czerwiec 2013 07:57

Larista

„Dwa serca, jedno bicie, niech mnie odnajdzie miłość na całe życie"*

Dość często, choć się do tego nie przyznajemy, skrycie marzymy o miłości. Tej jedynej i na całe życie. Świadomie lub nie robimy wszystko by odnaleźć swoją drugą połówkę. Jesteśmy gotowi nawet uwierzyć w czary i wymówić magiczne zaklęcie, za pomocą którego w naszym życiu pojawi się ten wymarzony. Przeznaczenie, a może zwykły przypadek losu sprawiają, że czasem to czego tak bardzo pragniemy, spełnia się, ale jak to w życiu bywa, trzeba trochę się natrudzić, by być z ukochanym, oczywiście jeśli tak jest nam pisane...

Larista świętuje właśnie osiemnaste urodziny, mieszka w małej wiosce, uczęszcza do liceum i ma jedno marzenie - pragnie się zakochać, a dokładniej mówiąc, marzy o wielkiej miłości. Gdy w dniu urodzin wracając ze szkolnej imprezy spotyka tajemniczego nieznajomego chłopaka, którego widziała w swoim śnie, w dość dziwnej i strasznej sytuacji, nie podejrzewa nawet, jak bardzo jej życie ulegnie zmianie. Najpierw pojawia się Gabriel, bo tak ma na imię tajemniczy chłopak, który coraz bardziej ją intryguje, a i ona nie jest mu obojętna, a potem Daniel, o zapachu cedrowego drzewa, równie pociągający jak i niebezpieczny. Jak zakończy się znajomość Laristy z tymi dwoma chłopakami? Co takiego ukrywa Gabriel i co łączy go z Danielem? Czy rodząca się więź miedzy dziewczyną a chłopakiem będzie na tyle silna, by przetrwać nadchodzące kłopoty?

Książki z gatunku paranormal romance są z reguły pisane na jedno kopyto i naprawdę rzadko wyróżniają się czymś szczególnym. Już od dłuższego czasu przestałam poszukiwać w nich czegoś nowego, a zaczęłam zwracać uwagę na to, jak autor przedstawia historię. Bo okazuje się, że w tym tkwi ich siła, w tym jak dana powieść zostanie opisana. Jak więc było z „Laristą"?

Cóż, nie grzeszy ta książka niczym nowym w tym gatunku. Bo wszystko co się w niej znajduje spotkałam nie raz i nie dwa w innych powieściach tego typu. Ten Jedyny jest zabójczo przystojny, bogaty i aż kipi pewnością siebie. Jest oczywiście również ten zły, który kiedyś zbłądził, a teraz stoi po złej stronie i broi. Ona to szara myszka, ale o dziwo strasznie uparta, dąży do tego, co uważa za właściwe. Troszeczkę znajome, prawda? No ale, żeby nie było, że książka jest taka zła, muszę wspomnieć o tym, że Melissa Darwood zaskoczyła mnie tym, kim byli Gabriel i Daniel - dla mnie to było coś nowego i bardzo ciekawego. Ich historia została przedstawiona w skrócie, ale zawierała tyle informacji, by zaspokoić moją ciekawość i na tyle, by nie czuć zawodu. Była przedstawiona krótko, ale rzetelnie i nie wydawała się wzięta z powietrza, co uważam za duży plus. Fabuła, choć przewidywalna od początku okazała się bardzo dobra, miejscami nawet zaskakująca. Akcja toczy się miarowo, ale z każdą kolejną stroną wydawała się bardziej dynamiczna.

Choć bohaterowie nie prezentują sobą niczego nowego, są przedstawieni wyraziście i bardzo realnie. Z miejsca polubiłam Laristę, ma bowiem ona w sobie coś takiego, co przyciąga do niej i nie da się jej nie lubić. Co do Gabriela i Daniela od razu można rozpoznać, który z nich jest tym złym. Szkoda tylko, że autorka skupiła się bardziej na tym trójkącie, a resztę postaci stworzyła z mniejszym poświęceniem. Nie są to puste lale, ale też nie zapadają w pamięci na dłużej. Ot, są, bo muszą być. Jest dobrze, ale mogło by być o wiele lepiej.

Denerwujące jest dla mnie to, że zarówno nazwisko autorki, jak i imię głównej bohaterki dają sprzeczne informacje. Dopóki nie zagłębiłam się w powieść, nawet przez chwilę nie podejrzewałam, że jest to dzieło polskiej pisarki. Zabrakło informacji o tym, że to polska powieść i pisana jest pod pseudonimem. Jakoś tak dziwnie mi było i początkowo nie mogłam się przestawić, że się tak wyrażę. Wiem jedno, jako potencjalny odbiorca lubię wiedzieć, co nabywam i ten mały mankament jest krzywdzący dla powieści. Nie powinno tak być.

Tak, historia ma dużo niedociągnięć. Tak, można wymieniać i wymieniać podobieństwa do innych publikacji. Ale z drugiej strony czytając ją zapomniałam o otaczającym mnie świecie, czekających na mnie obowiązkach i przykrych sprawach. Całkowicie zatraciłam się w historii Laristy, która jest banalna, ale zarazem słodka i upragniona. Mam na myśli to, że marzymy o takiej historii i fajnie jest od czasu do czasu, o tym poczytać i choć przez chwile przeżywać wszystko wraz z bohaterami. A na brak emocji i wrażeń nie mogę narzekać, działo się wiele i ciekawie. Wątek uczuciowy, jak przystało na paranormal romance, był bardzo rozbudowany, ale mnie nie irytował, co było dla mnie miłą odmianą. Pozytywnym zaskoczeniem były sceny łóżkowe, które okazały się dużo ciekawsze niż w niektórych erotykach, które czytałam. Opisane z wyczuciem, a zarazem lekką pikanterią. Do tego doszedł wątek Guardianów i Tentatorów, który dużo daje powieści. Możliwe, że oceniam ją tak wysoko, bo akurat potrzebowałam takiej lekkiej, niezobowiązującej powieści. Według mnie spełniła się ona idealnie jako odskocznia od rzeczywistości. Styl pisania Darwood jest typowo młodzieżowy, ale nie jest denerwujący, umilił mi tylko czytanie. Ostatnie zdanie daje nadzieję na kontynuację, ale czy takowa powstanie?

Książka ta jest powieścią jakich wiele na rynku wydawniczym. Traktuje ona o miłości, poświęceniu, akceptacji i przyjaźni. Zbiera różne opinie i nie wszystkim może się podobać, ale moim zdaniem jest dobra jako odskocznia od publikacji poważnych lub tych z dreszczykiem. Ważne, by nie oczekiwać po niej zbyt wiele, a się nie rozczarujecie. Mnie Melissa Darwood przekonała do swojej twórczości, ale miło by było gdyby popracowała trochę nad swoim indywidualnym stylem.

*str. 15

Dział: Książki
czwartek, 04 październik 2012 13:18

Dotyk Gwen Frost

Jennifer Estep jest członkinią Amerykańskiego Związku Pisarzy Romansów oraz Amerykańskiego Związku Pisarzy Science Fiction i Fantasy. Na swym koncie ma między innymi serię z gatunku romansu paranormalnego "Bigtime" oraz cykl urban fantasy dla dorosłych "Elemental Assasin". Postawiła sobie za cel napisanie czegoś dla "młodych dorosłych" i tym sposobem światło dzienne ujrzała seria "Akademia Mitu", której polska premiera przypada na 4 października tego roku i ukaże się nakładem wydawnictwa Dreams. Za granicą wydano już trzy części wchodzące w skład tego cyklu ("Touch of Frost", "Kiss of Frost", "Dark Frost"), a czwarty tom ("Crimson Frost"), najprawdopodobniej swą premierę będzie miał w grudniu tego roku. Autorka obecnie pracuje nad piątym tomem, którego premiera przewidziana jest na sierpień 2013 roku.

"Jestem tylko Gwen Frost, Cyganką, która ma wizje, a nie kimś szczególnym, atrakcyjnym, interesującym."

Siedemnastoletnia dziewczyna, Gwen Frost, to główna bohaterka powieści Jennifer Estep. Niedawno straciła matkę i została jej tylko babcia. Zaczęła obwiniać się za śmierć rodzicielki, przez co odsunęła się od swoich dotychczasowych znajomych. Z powodu niezwykłego daru, jaki posiada Gwen, dziewczyna wkrótce trafia do elitarnej szkoły - Akademii Mitu. W rodzinie państwa Frost każda kobieta rodzi się Cyganką odznaczającą się niezwykłym darem. U Gwen jest to tak zwana psychometria, która sprawia, że dziewczyna poprzez jednorazowy dotyk wie wszystko o danej osobie bądź przedmiocie. Jednakże nie są to tylko dobre rzeczy - poznaje bowiem wszelkie skrywane sekrety, związane z daną osobą czy obiektem. Mimo niezwykłej umiejętności, Gwen uważa, że nie powinna znaleźć się w nowej szkole, w której kształcą się potomkowie legendarnych wojowników - Spartan, Rzymian, Walkirii, Amazonek i wielu innych. Oprócz umiejętności walki, posiadają oni dodatkowe magiczne moce, które w sposób szczególny ich wyróżniają. Nasza bohaterka nie potrafi się odnaleźć w nowym miejscu i przez to stroni od ludzi. Tymczasem w Akademii zamordowana zostaje najpopularniejsza dziewczyna w szkole - Jasmine, i to Gwen jest osobą, która znajduje ją martwą na podłodze biblioteki. Zastanawiające jest również to, że zabójcy udało się ukraść Czarę Łez, która była magicznie zabezpieczona przed kradzieżą. Kto chciałby zabić Jasmine i dlaczego? Komu mogło zależeć na Czarze Łez, która jest związana z historią mrocznego boga - Lokiego? I jakim cudem zdołał wynieść ją poza bibliotekę? Nagle dar Gwen może się okazać bardzo pomocny w rozwiązaniu całej zagadki. Jednakże zagłębianie się w sprawę ściągnie na naszą bohaterkę prawdziwe niebezpieczeństwo, które zagrozi nie tylko jej życiu, ale także innych uczniów Akademii.

Mieliśmy już szkołę dla czarodziejów czystej krwi, bądź z rodzin mieszanych ("Harry Potter" - J.K.Rowling). Były szkoły tylko dla wampirów ("Dom Nocy" P.C. Cast), bądź wampirów-morojów i pół wampirów tzw dampirów ("Akademia Wampirów" R. Mead). Teraz mamy Akademię Mitu dla potomków legendarnych wojowników wywodzących się ze starożytności. Zastanawiające jest dla mnie podobieństwo powieści pani Estep do tej, którą napisała P.C.Cast, przejawiające się w głównej bohaterce i jej historii. W "Domu Nocy" mamy Zoey Redbird, która nagle znajduje się w obcej sobie szkole, gdzie okazuje się, że jej dar jest w jakiś sposób wyjątkowy i która staje się wybranką najwyższej bogini - Nyks. W "Akademii Mitu" mamy Gwen, niby zwyczajną dziewczynę z jakże unikalnym darem, która ni stąd ni zowąd ma do czynienia z najwyższą boginią - Nike. W "Domu Nocy" bohaterowie walczą przeciwko okrutnemu bogu - Kalonie, którego wieki temu uwięzili inni bogowie. Gwen staje w szranki z wyznawcami Lokiego - bezwzględnego boga uwięzionego za swe czyny przez inne bóstwa, który teraz chce za wszelką cenę się uwolnić. Do tego dochodzi podobieństwo w najbliższym otoczeniu głównej bohaterki. Zoey ma do pomocy nieustraszonego Starka, który zjawia się za każdym razem, kiedy dziewczynie coś grozi. Dodać można by również Afrodytę - popularna dziewczyna, zakochana w modzie i idąca po trupach do celu. A tu? Jeśli tylko coś dzieje się Gwen, nagle pojawia się Logan i wyciąga dziewczynę z każdej opresji. Nie zabrakło również odpowiednika Afrodyty - mamy Daphne. Chciałoby się rzec: ale to już było!

Z racji tego, iż na główną bohaterkę książki została wybrana Gwen, jest ona najbardziej dopracowaną postacią w powieści. Na drugim planie pojawiają się Daphne oraz Logan, a cała reszta stanowi tło dla tej historii. Całość czyta się stosunkowo szybko dzięki prostemu, wyrazistemu językowi, który jednak momentami łapie delikatne potknięcia w postaci zwyczajowych literówek czy błędów interpunkcyjnych. Nie powiem, historia Gwen jest ciekawa i czyta się ją z nie małym zainteresowaniem. Mamy nowe bóstwa zaczerpnięte z różnych kultur czy mityczne stwory, pojawiające się na kartach powieści. Taki lekki podmuch świeżości... Jednak za delikatny, żeby uznać całość za coś nowego i dotąd niespotykanego. Wystarczy zajrzeć choćby do mitów i legend, gdzie mamy zarówno wspomniane bóstwa, jak i potwory. Dla mnie to za mało.

Fani powieści z gatunku urban fantasy pewnie sięgną po tę książkę - choćby z ciekawości poznania historii dziewczyny obdarzonej magią dotyku. Jednak bardziej wymagający czytelnicy, oczekujący po lekturze czegoś więcej, niż kolejnej mało wyszukanej historii, pewnie nie będą zadowoleni z "Dotyku Gwen Frost". Jest to lekka lektura, dla oderwania się od rzeczywistości, którą czyta się bardzo szybko, ale równie szybko się o niej zapomina. Dlatego kwestię tego, czy sięgniecie po tę książkę, bądź nie - zostawiam Wam, moi drodzy czytelnicy. A jeśli chodzi o to, czy sięgnę po kontynuację tej historii? Pewnie tak, nie lubię bowiem zostawiać niedokończonych opowieści i zawsze daję szansę kolejnym tomom - a nuż będzie lepiej?

Dział: Książki
czwartek, 12 lipiec 2012 13:00

Czerwony hotel

Któż mógł się spodziewać, że jeden koszmarny sen na zawsze zmieni życie T-Yon, Everetta i Sissy Sawyer, przewidującej przyszłość z kart. Kto uwierzy, że życie to nie tylko szara codzienność, a parapsychiczne zdolności i duchy żądne zemsty, które nie spoczną, póki nie dopną swego. Nikt nie mógł przypuszczać, że w przeddzień oficjalnego i uroczystego otwarcia Czerwonego Hotelu, ściany budynku zaczną żyć własnym życiem. Dobrze, że w pobliżu była Sissy, która nie spocznie, dopóki nie rozwikła tej makabrycznej zagadki.

Wszystko zaczęło się pewnego zwyczajnego dnia, kiedy do domu Sissy zawitał jej bratanek Billy z prześliczną dziewczyną u boku. Sissy od początku wiedziała, że coś dręczy T-Yon. Okazało się, że medium miała rację, a dziewczynę od dłuższego już czasu nawiedza ten sam, wciąż powracający koszmar. T-Yon boi się, że coś jest nie tak z jej psychiką, ale zanim uda się do lekarza, chce porozmawiać z Sissy, mającą doświadczenie w dziedzinie niewiarygodnych i niemożliwych zjawisk, a ponadto potrafi interpretować sny.

Dzięki swoim umiejętnościom, Sissy wraz z T-Yon odkrywają przerażającą prawdę, która ma bezpośredni związek z dziewczyną, jej bratem i hotelem, który Everett na dniach ma uroczyście oddać do użytku. Sissy widzi w kartach krew. Everett widzi ją również, gdy pokojówka zgłasza mu problem w jednym z pokoi. Później jest już tylko gorzej. Coraz więcej krwi, coraz więcej wątpliwości. Znikający ludzie, a wszystko bez żadnego logicznego wytłumaczenia. W tym momencie przychodzi czas na Sissy Sawyer, w której umiejętności nikt nie chce wierzyć. Ale wystarczy, że ona sama ma wystarczająco wiary i siły, by uporać się z makabrycznymi duchami żądnymi zemsty, które nawiedziły Czerwony Hotel.

Czy uda jej się ocalić T-Yon i Everetta przed zranionym duchem, który pragnie tylko jednej rzeczy – zemsty? Czy rozwikła tę niesamowitą zagadkę, w którą nikt nie chce uwierzyć?

„Czerwony Hotel" to moje pierwsze spotkanie z twórczością Grahama Mastertona i główną bohaterką jego powieści, Sissy Sawyer, która pojawiła się też w innych książkach wydanych przez Wydawnictwo Rebis (Zła przepowiednia, Czerwona maska). Masterton znany jest ze swoich powieści grozy, mnie natomiast był kompletnie obcy. Z tym większą ciekawością sięgnęłam po jego najnowsze dzieło czyli „Czerwony Hotel".

Od razu przyznam, że mam dosyć mieszane uczucia, gdyż książka nie rzuciła mnie na kolana. Niemniej jednak uważam, że jest to naprawdę dobry horror, w którym nie brakuje akcji i suspensu. Bardzo spodobał mi się pomysł na fabułę, nawet mimo faktu, że nie przepadam za historiami o duchach. Tutaj jednak nie brakowało emocji, które rekompensowały mi obecność nawiedzających hotel zjaw. Wielokrotnie na mej skórze pojawiały się ciarki, gdy przychodził moment przyglądania się krwawym i makabrycznym obrazom, jakie zaserwował nam autor.

Spodobała mi się również postać głównej bohaterki, Sissy Sawyer, która niewierzącym w nadprzyrodzone zjawiska kojarzyła się z czarownicą. Sissy jest nieco ekscentryczna, ale również niesamowicie charyzmatyczna i barwna. Nie można jej odmówić uroku osobistego. Jedyne, co mnie nagminnie irytowało w tej postaci, to jej imię, które kompletnie nie pasowało do starszej, przepowiadającej przyszłość z kart, kobiety. Mam wrażenie, że imię Sissy dużo bardziej pasuje do małej dziewczynki aniżeli do dojrzałej pani.

Tak czy inaczej, nie mogę pozbyć się wrażenia, że czegoś mi w „Czerwonym Hotelu" brakowało. Przeczytałam tę książkę bardzo szybko i nie bez przyjemności, ale mimo wszystko sądzę, że nie zapamiętam jej na dłuższy czas. Widać w tym wypadku nie zadziałała chemia czytelnik-książka.

Trzeba jednak przyznać, że Masterton to mistrz w swoim fachu, który potrafi stworzyć wokół czytelnika atmosferę niepokoju, otaczając go nadprzyrodzoną mgiełką horroru. Choć mnie nie rzucił na kolana, to myślę, że „Czerwony Hotel" znajdzie swoich fanów i zwolenników, którzy docenią niewątpliwy talent znanego na całym świecie pisarza.

Dział: Książki
wtorek, 05 czerwiec 2012 12:50

Córka Węża Midgardu

"Thor", pierwsza część "Sagi Asgard" Wolfganga Hohlbeina, nie był czymś rewelacyjnym w moich oczach. Patrząc na opinie innych jego czytelników, również można zauważyć, że większość z nich była bardziej zawiedziona niż zachwycona lekturą. I co w tym dziwnego? Główny bohater, mający problemy ze swoją tożsamością, bóg zesłany na ziemię, był głównie pionkiem w grze swojej kochanki. Jakby tego było mało, cały czas uciekał, na przemian z kimś walcząc. Patrząc z perspektywy tego, co autor pokazał w pierwszym tomie, drugiemu dawałam małe szanse na sukces.

Katharina całe swoje życie spędziła w jednej wsi, nie wychylając czubka nosa nigdzie indziej. Dziewczynka przechodziła z rąk jednej wiejskiej rodziny do drugiej, gdzie musiała ciężko pracować na swoje utrzymanie. Nic nie wiedząc o swoich krewnych dostawała ciężkie baty, gdy w ogóle śmiała o nich zapytać. Pewien felerny dla mieszkańców zamku Elsbusch i położonej nieopodal wsi napad, który spowodował pożar i śmierć ich wszystkich, stał się szansą na lepsze życie dla niej, jedynej, której udało się przeżyć.

Porwana przez wikingów, którzy sądząc, że jest synem bogatego szlachcica, chcą otrzymać za nią godziwy okup - poznaje zupełnie inną kulturę. W obozie swoich porywaczy Katharina, nieco przewrotnie, po raz pierwszy poznaje, czym jest dobroć, ciepło, pełny brzuch i przyjaźń. Tajemnicze znamię w kształcie węża na jej lewej łopatce, otwiera przed nią jeszcze nowe możliwości. Czy jest możliwe, że jest zaginioną wnuczką jarla wikingów? Jeżeli tak, pierwszy raz w życiu miałaby rodzinę z prawdziwego zdarzania. Oczywiście są ludzie, którzy chcą temu zapobiec i ci, którzy wierzą, że jest przepowiedzianym dzieckiem, osobą, która zapewni ich ludowi lepszy byt.

Po lekturze "Thora" pozostało wiele pytań bez odpowiedzi. Książka urwała się nie wyjaśniając ważnego wątku, a "Córce Węża Midgardu" nie jest dane go kontynuować. Fabuła powieści dotyczy ludzi, którzy pochodzili ze stron, w których miała miejsce akcja pierwszej części. Z powodu zimnego i surowego klimatu swojej ojczyzny, wikingowie przenieśli się w bardziej ustronne miejsce. Ich przeprowadzka miała miejsce dziesięć lat wcześniej, więc wygląda na to, że nie mają oni pojęcia co się dzieje w stronach, z których pochodzą. Taki obrót spraw, powoduje, że osoby, które nie miały styczności z pierwszą częścią mogą spokojnie sięgnąć po tom drugi. Obydwie książki dzielą ze sobą jedynie świat, w którym odbywa się akcja, więc nawet nazywanie tej powieści kontynuacją jest trochę naginaniem rzeczywistości.

"Córka Węża Midgardu" nie jest tylko drugą częścią "Sagi Asgard", która ma mało wspólnego z swoją poprzedniczką. Ta powieść jest również okazją do poznania na nowo twórczości Wolfganga Hohlbeina. Po pierwsze książka nie jest już podzielona na rozdziały. Tym razem jej twórca postanowił pisać ciągiem, a niektóre momenty rozdziela jedynie akapitami. Powierzenie roli głównej bohaterki dwunastoletniej dziewczynce zmieniło również tę powieść na nieco mniej szorstką i krwawą, a bardziej na ciepłą i wzruszającą, przyjaźniejszą czytelnikowi.

Zarówno styl autora, jak i pomysł na kontynuację "Thora", też uszły zmianie. Nie można już zarzucić Hohlbeinowi, że stworzone przez niego postaci tylko uciekają. "Córka Węża Midgardu" jest pełna przeróżnej akcji, ale przede wszystkim opiera się na przyjaźni i rodzinnych więziach. Słownictwo, którym posługuje się pisarz, również wydało mi się jeszcze bogatsze. Podczas gdy w "Thorze" praktycznie nic mnie nie ruszało, tutaj każda scena, nawet głupie rozstanie, kręciło mi w oku łezkę żalu nad główną bohaterką. Autor nie wyzbył się jednak ironicznych zakończeń dla każdego fragmentu i założenia, że jeżeli jest źle, to los musi jeszcze bardziej namieszać i dołożyć. Do tego brakło typowych fantastycznych momentów, które dla tego gatunku powinny być kluczowe.

Postać dwunastoletniej Kathariny, dziewczynki, w której życiu nie było zbyt wiele szczęścia, może troszkę zawężać krąg osób, które sięgną po tę pozycję, gdyż ta część obniża wiek potencjalnego czytelnika sięgającego po "Thora". Warto jednak przeczytać "Córkę Węża Midgardu" i to o wiele bardziej, niż jej poprzednika. Choć trudno jest mi przewidzieć, jaka będzie przyszłość tych książek, szczerze polecam ten tom, szczególnie jeżeli byliście zniesmaczeni poprzednim.

Dział: Książki
środa, 05 grudzień 2012 12:45

Zbuntowana

„- Dzięki Bogu (...) Już myślałem, że nigdy nie przestanie działać i będę cię musiał tu zostawić, żebyś... wąchała kwiatki, czy co tam chciałaś robić na haju."*

Otoczenie, w którym żyłaś jest w trakcie wojny, a ty musisz stanąć po jednej ze stron. Nie jest to łatwe, a decyzje, które podejmiesz mogą zniszczyć to, co kochasz i na pewno cię zmienią. Pośród chaosu wywołanego walkami wyłaniają się ci, o których nie mówiono lub zaprzeczano ich istnieniu. Okazało się, że są silniejsi niż ktokolwiek mógłby podejrzewać...

Tris wraz z Cztery i jeszcze paroma osobami udali się do Serdeczności. Wiedzieli, że w tej frakcji choć na chwilę znajdą schronienie. Nastolatka nie potrafi się pozbierać po ostatnich zdarzeniach. Męczą ją koszmary i w jakiś dziwny sposób myśli, że musi się poświęcić, tak jak jej rodzice. Prócz tych zmagań musi jeszcze odkryć, czemu Altruizm zaczął to wszystko. Czuje, że jest blisko odpowiedzi, a kluczem do niej jest Marcus - ojciec Cztery. Tylko jak przekonać swojego chłopaka, że mimo nienawiści do jego ojca czuje, że musi z nim współpracować? Co takiego znajduje się za murem i czemu jest to tak chronione?

Pierwsze co przyszło mi na myśl po przeczytaniu kilkunastu stron to, że ta książka jest lepsza od „Niezgodnej" i to pod wieloma względami. Pierwsza część, choć ciekawie się ją czytało, nie wywoływała głębszych emocji, a ta wręcz przeciwnie. Od samego początku wczułam się w czytany tekst i go przeżywałam. Wydaje mi się, że pierwszy tom trylogii był jakby wprowadzeniem, a dopiero teraz wszystko przybiera odpowiednie kształty, wyjaśnia się i nabiera znaczenia.

„Zbuntowana" zaczyna się tuż po tym, jak zakończyła się pierwsza część. Tylko, że tym razem od razu wiele się dzieje. Już na samym początku wpadłam w wir wydarzeń, które były zaskakujące oraz pełne emocji. Dosłownie nie było mowy o chwili znużenia. Tak, na brak akcji nie mogłam narzekać. Bohaterowie przeszli duże przeobrażenie i nabrali charakteru. Wreszcie też uzyskałam odpowiedzi na mnożące się pytania, które wiele wyjaśniły i pozwoliły spojrzeć na wszystko inaczej. Nie jest jednak tak, że wszystko stało się jasne. To byłoby za proste i, prawdę mówiąc, bez sensu w tym momencie. W miejsce starych pytań pojawiały się nowe, a wraz z nimi domysły i różne koncepcje. Najbardziej jednak fascynował mnie podział na frakcje. Czemu musiał powstać i dlaczego akurat w taki sposób?

Jak już wcześniej wspomniałam postacie przechodzą duże przeobrażenie. Stają się bardziej ludzkie i wywołują różne emocje. Potrafią zaskoczyć i wzbudzić mieszane uczucia. Pojawiają się też nowe osoby, które dużo wnoszą do tej historii. Okazuje się, że zaufanie jest bardzo cenne i niestety nie każdego można nim obdarzyć. To, co się dzieje wokół, w różny sposób wpływa na ludzi, ich tok rozumowania może być zachwiany, a co za tym idzie łatwy do zmanipulowania. Tris boleśnie przekonała się, jak takie manipulacje mogą zmienić człowieka, ale zauważyła też, że czasem nawet wróg może być sprzymierzeńcem. Mimo zmian jakie zaszły w bohaterach, nie są oni idealni i nadal czasem irytują, sądzę jednak, że jeszcze się to zmieni. W końcu na to trzeba czasu, a i wydarzenia, w których biorą udział i tak dają im popalić. No i nikt przecież nie jest bez skazy.

Książka ta może nie pochłonęła mnie bez reszty, ale z pewnością niesamowicie wciągnęła. Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością oraz zainteresowaniem. Fabuła oraz postacie, pierwszoplanowe i te drugoplanowe, zaskakiwały, a dialogi były napisane lekko i bez tej sztuczności, którą odczuwało się w „Niezgodnej". Do tego autorka dodała trochę humoru. Nie brakowało mi wrażeń, razem z Tris obserwowałam następujące po sobie wydarzenia i próbowałam dociec, o co w tym wszystkim chodzi. Przyznam, że gubiłam się trochę w niektórych niuansach fabuły. Podobało mi się to, że wątek miłosny Tris i Cztery nie zdominował powieści.. Było go w prawdzie trochę, ale nie był zbytnio odczuwalny i nawet nie irytował. Zabrakło, na całe szczęście, pieśni pochwalnych nad urodą, zachowaniem czy postępowaniem chłopaka. Co do zakończenia: może nie było dla mnie dużym zaskoczeniem, ale było intrygujące. Już nie mogę doczekać się kolejnej części.

Reasumując, jest lepiej, o wiele lepiej. „Zbuntowana" to kontynuacja, która wyjaśnia wiele, ale nie wszystko - na to jeszcze muszę trochę poczekać. Niemniej jednak uważam, że Roth się rozkręciła, dlatego warto sięgnąć po ten cykl, choćby dla samego poznania kolejnej, bardzo interesującej wizji świata w przyszłości.

*str. 53

Dział: Książki
środa, 05 czerwiec 2013 11:57

Zagłuszyć krzyk

Moja niezdrowa fascynacja różnymi przejawami psycho- i socjopatii często znajduje ujście w lekturze thrillerów psychologicznych, których fabuła koncentruje się wokół zbrodni popełnianych przez seryjnych morderców. Tym razem do sięgnięcia po książkę Neila White'a zachęcił mnie nie tyle zarys fabuły od wydawcy, ile informacja, że wydarzenia opisane w powieści zostały oparte na faktach. Autora zainspirowały zbrodnie słynnego amerykańskiego psychopaty Denisa Radera, który swoje ofiary najpierw wiązał, torturował, na końcu zabijał, a o swoich wyczynach informował policję i prasę. Do swoich listów zwykł dołączać wiersze zapowiadające kolejne morderstwa, co zresztą doprowadziło do jego aresztowania w 2005 roku.

W prowincjonalnym miasteczku Blackley w Lancashire zostają znalezione zwłoki bestialsko zamordowanej młodej kobiety - córki miejscowego gangstera. Dziewczyna została uduszona, a jej ciało sprofanowane w sposób, który pozwala policji powiązać tę zbrodnię z wcześniejszym zabójstwem innej młodej kobiety, córki lokalnego policjanta. Śledztwo prowadzi detektyw Laura McGanity, świeżo upieczona sierżant z wydziału zabójstw, a prywatnie narzeczona Jacka Garretta, reportera sądowego. Także on prowadzi dziennikarskie dochodzenie, a wkrótce kontaktuje się z nim żądny rozgłosu morderca, który wodzi policję za nos i próbuje - co dziwne - nakierować Jacka na właściwy trop. Kiedy dziennikarz zaczyna współpracować z policją, psychopata postanawia go ukarać...

W sprawę miesza się ponadto lokalny gangster, który stracił córkę - chce sam wymierzyć mordercy sprawiedliwość i zmusić Jacka do współpracy. Policja rozpoczyna wyścig z czasem - sprawca z pewnością nie poprzestanie na dwóch ofiarach, a jest wyjątkowo czujny, inteligentny i bardzo dobrze się kamufluje. Poza tym obserwuje każdy ruch Jacka i jego narzeczonej...

Nie wiem jak wy, ale ja uwielbiam ten klimat małych, angielskich miasteczek, jakby stworzonych po to, by stać się sceną zbrodni. Żadne inne tak nie działają na moją wyobraźnię - ani amerykańskie, ani nawet skandynawskie, choć z pewnością jest to bardzo krzywdzące przekonanie, wyrosłe na bazie przygód Sherlocka Holmesa i Davida Huntera. W każdym razie już sam fakt, że akcja powieści toczy się na angielskiej prowincji, działa na mnie elektryzująco, a to z kolei pomogło mi już od pierwszych stron wtopić się w treść fabuły. Bo też i samo miasteczko skrywa mroczne tajemnice, które w toku śledztwa wypełzają z mrocznych zakamarków przeszłości, i co gorsza - mają z nim bezpośredni związek. Wraz z rozwojem fabuły uświadamiamy sobie, że lokalnego mafiosa, miejscowego policjanta i pewną starą alkoholiczkę łączy coś, co stanowi klucz do rozwiązania zagadki brutalnych morderstw.

Neil White prowadzi fabułę dwutorowo, w dość klarowny, może nawet zbyt poukładany sposób. Śledztwo policyjne Laury i dziennikarskie Jacka niejednokrotnie się zazębiają i uzupełniają, zaś zdobyte z różnych źródeł i różnymi sposobami informacje prowadzą do rozwikłania zagadki z nieubłaganą logiką, choć nie brak tu błądzenia po omacku, fałszywych tropów czy nagłych zwrotów akcji. Zdaję sobie sprawę, że autor dokonał tu pewnego fabularnego uproszczenia, ale książka - przede wszystkim tempo akcji - tylko na tym zyskało. Czy powieść jest przewidywalna? Każdy, kto choć trochę czytał o seryjnych mordercach, wie mniej więcej, czego może się spodziewać. Psychopaci zwykle działają według znanego schematu: okrucieństwo wobec zwierząt w dzieciństwie i inne sygnały świadczące o zaniku uczuć wyższych, pierwsze próby zrekompensowania sobie marnego życia, przeniesienie destrukcyjnych uczuć na obiekt zastępczy, eskalacja przemocy, spełnienie w akcie morderstwa i obsesyjna chęć powtórzenia doznań. W tym przypadku dochodzi jeszcze chęć zdobycia rozgłosu, kontrolowania sytuacji, wzmagające uczucie spełnienia. Tak więc schemat i motywy są znane, zmieniają się tylko okoliczności i przebieg sprawy. Nawet działania policji do pewnego momentu siłą rzeczy muszą być rutynowe, co przecież nie oznacza, że fabuła jest nudna - wręcz przeciwnie. Najbardziej fascynujące jest to, jak detektywi dowiadują się kluczowych rzeczy o sprawcy, stanie jego umysłu: po sposobie okaleczenia ciała i zadania śmierci, typie ofiary, wyborze miejsca zbrodni - nawet brak mikrośladów nie czyni policję bezsilną, a mordercę bezkarnym.

Neil White udowadnia, że zawiłości pokręconego umysłu psychopaty wtopionego w lokalną społeczność oraz sekrety mieszkańców małego miasteczka, plus osobiste perypetie pary głównych bohaterów (którzy nota bebe pojawiają się w innych książkach autora) to doskonałe połączenie, gwarantujące naprawdę wyjątkowe doznania. Intryga kryminalna z pasjonującą zagadką i wiarygodnymi psychologicznie portretami bohaterów na tle społeczno-obyczajowej panoramy małego miasteczka, w dodatku świadomość, że fabuła osnuta jest wokół rzeczywistych zbrodni, co przydaje powieści mrocznej atmosfery, sprawia, że lekturę czyta się z wypiekami na twarzy i nie sposób się od niej oderwać do samego końca. Serdecznie polecam każdemu miłośnikowi podobnych klimatów, jestem pewna, że nie będzie rozczarowany.

Dział: Książki
poniedziałek, 22 luty 2016 18:09

Wiedźmin. Wydanie kolekcjonerskie

Ze świecą można szukać ludzi, którzy o „Wiedźminie" nigdy nie słyszeli. Zwłaszcza jeśli nazywają siebie miłośnikami kultury. Siwowłosy bohater zyskał sobie spore uznanie zarówno w Polsce, jak i poza granicami naszego kraju. Mało osób być może wie jednak, że „Wiedźmin" doczekał się nie tylko gry, ale i komiksu o swoich przygodach i to w latach 90. ubiegłego wieku.

Wydane w listopadzie 2015 roku kolekcjonerska edycja komiksu „Wiedźmin" zawiera sześć komiksów, które pierwotnie zostały wydane w latach 1993- 1995. Scenariusz do obrazkowych historii napisał Andrzej Sapkowski oraz Maciej Parowski, a ilustracje wykonał Bogusław Polch. Zaprezentowane w tomie przygody białowłosego bohatera, to w znacznej większości adaptacje opowiadań znane z tomów „Ostatnie Życzenie" i „Miecz Przeznaczenia".

W „Drodze bez powrotu" poznamy rodziców Białego Wilka, Korina oraz Visenne, spotkamy również młodego Myszowora. Nie lada gratkę stanowi „Zdrada" odsłaniająca kulisy szkolenia wiedźmińskiego, jak również genezę upadku szkół wiedźmińskich. Dodać należy, że scenariusz do tej opowieści powstał specjalnie na potrzeby wersji komiksowej. „Geralt", „Mniejsze zło", „Ostatnie życzenie" oraz „Granica możliwości" to doskonale znane fanom Wiedźmina opowieści przeniesione na grunt komiksowy.

Wydanie obdarzone twardą oprawą może nie sprawdzić się, jako towarzysz podróży ze względu na swoje gabaryty, jak najbardziej jednak nada się do czytania w domowym zaciszu. Pięknie prezentuje się również na półce. Prócz komiksów, na ostatnich kartach tomu znajdziemy jeszcze kilka słów od autorów, które pozwolą jeszcze lepiej zapoznać się z genezą komiksu i samą historią Wiedźmina.

Geraltowi kreślonemu ołówkiem Bogusława Polcha daleko do obrazu znanego nam chociażby z gry. Kreska rysownika jest dość specyficzna, trudno jednak odmówić jej uroku. Jednych oczaruje, innych będzie odpychać. Ja zdecydowanie należę do tych pierwszych. Maciejowi Parowskiemu wraz z pomocą Andrzeja Sapkowskiego udało się zachować humor, z którego słynie cykl o Wiedźminie. Podobnie jak książkowa saga, ma ona również niesamowitą moc przyciągania do zaprezentowanego świata. Z trudem powstrzymałam się od tego by nie pochłonąć komiksów jednego wieczoru. Nie jest to raczej rzecz dla tych, którzy z Wiedźminem nie mieli jeszcze nigdy do czynienia, stanowi za to obowiązkową pozycję dla każdego, kto pokochał Geralta całym sercem.

Dział: Komiksy
poniedziałek, 22 luty 2016 01:47

Dzikie karty

Nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka, ukazały się do tej pory trzy zbiory opowiadań pod redakcją George R.R. Martina - „Dzikie karty", „Wieża Asów" oraz „Szalejący dżokerzy". Zawarte w antologiach utwory opisują fikcyjną rzeczywistość, której historia rozwija się równolegle do naszej. Swój początek wszystko miało po zakończeniu II wojny światowej gdy 15 września 1946 roku nad Nowym Jorkiem rozprzestrzenił się wirus obdarzając grupkę ocalałych nadprzyrodzonymi mocami. Nazwany został Wirusem dzikiej karty.

Działanie wirusa dzikiej karty było zupełnie losowe. Niektóre osoby przemieniło w Asy. To oni stali się komiksowymi superbohaterami. Inni doświadczyli mniejszych lub większych deformacji co uczyniło ich Dżokerami, zepchniętymi na margines społeczeństwa potworami. Na tym barwnym tle rozgrywają się fabuły przedstawionych opowiadań. Chociaż historie łączy wszystko inne, to dzielą je bohaterowie, których pisarze wykreowali niezwykle zróżnicowanych.

Ponieważ George R.R. Martin na swoje barki wziął nie tylko redakcję antologii, ale również wybór tekstów, spodziewamy się, ża cała seria będzie trzymała równie wysoki poziom. Czy jednak nie jest to nadzieja, która zawiedzie czytelnika? Mimo że opowiadania są różnych autorów (znajdziemy również takie podpisane nazwiskiem George R.R. Martina) to opisują tą samą rzeczywistość. Sam projekt jest bardzo ciekawy i gdybym serię miała oceniać za pomysł, to zyskałaby same najwyższe noty. Niestety jak to z antologiami bywa i tym razem nie udało się stworzyć zbiorów idealnych. Teksty są niezwykle zróżnicowane - niektóre są świetne i nie sposób się od nich oderwać, inne z kolei ciężko się czyta lub wieje od nich nudą. Całość ratuje komiksowe uniwersum rodem ze świata Marvela - o superbohaterach i antybohaterach zawsze przyjemnie się czyta.

Antologia została bardzo starannie opracowana. Historie są spójne i uzupełniają się nawzajem niczym fragmenty puzzli. Przedstawione uniwersum wciągnie każdego wielbiciela fantastyki. Oprócz George R.R. Martina w książce pojawiają się inne znane nazwiska takie jak Roger Zelazny (autor między innymi „Kronik Amberu" i zdobywca wielu nagród w dziedzinie literatury) czy Walter Jon Williams (twórca dylogii „Metropolita" nominowanej do nagrody Nebuli). Sama książka została skonstruowana w taki sposób, że gdyby nie zróżnicowany poziom opowiadań można by było odnieść wrażenie, że to powieść spod pióra jednego autora. George R.R. Martin stworzył naprawdę fajny projekt i nie mogę się doczekać jego kolejnych tomów. Mimo że nie wszystko w antologiach jest perfekcyjne, to jednak jako całość książki serdecznie wszystkim polecam.

Dział: Książki

Karolina Nykiel: Jak zaczęła się Pani przygoda z fantastyką?

Maja Lidia Kossakowska: To zależy, co przez to rozumiemy...

K.N.: Pierwsza przeczytana książka, na przykład?

M.L.K.: Moja przygoda zaczęła się dość banalnie, bez żadnych specjalnych, cudownych odkryć. Po prostu, w domu. Moi rodzice byli wielbicielami literatury, także fantastyki. Zawsze mieliśmy mnóstwo różnych książek. Oni podsuwali mi do czytania pozycje z bardzo różnych dziedzin, w tym także z fantastyki. 

Dział: Wywiady