marzec 14, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Graham Masterton

niedziela, 23 listopad 2014 18:08

Premiera: "Potomek"

Już 25 listopada swoją premierę będzie miała powieść "Potomek" słynnego twórcy literatury grozy, Grahama Mastertona.

Dział: Książki
piątek, 05 październik 2012 10:33

Cienie spoza czasu

Antologie tematyczne w Polsce nie są zbyt częstym zjawiskiem. Jeszcze rzadsze są zbiory, które koncentrują się wokół wariacji na temat twórczości jednego autora. Zaś sprawa z Lovecraftem ma się jeszcze ciekawiej, bo mieliśmy już kilka pozycji z wyborem wizji różnych twórców na temat Cthulhu - "Dziedzictwo Lovecrafta" czy "Przejście". "Cienie spoza czasu" to kolejne podejście do tego tematu i zarazem debiut wydawnictwa Dobre Historie w świecie książkowym. Twórczość Lovecrafta to zaś rzecz, którą można pokochać, albo zniechęcić się do niej permanentnie.

"Dziedzictwo" Alana Moore'a to tekst dość hermetyczny. Skąpa, wręcz surowa narracja, miesza się tutaj z charakterystyczną dla narkotykowego świata otoczką mroku i ludzkich słabości. Cała historia sprowadza się do próby zrozumienia nieznanego zagrożenia, poznania jego natury. Podobnie jest zresztą z "Pustkowiami" Paula F. Wilsona - tym razem jednak zło ma zdecydowanie inną naturę, którą skrywa pod otoczką zjawisk - chciałoby się rzec - "tylko i wyłącznie" paranormalnych. Zaś "Sekret noszony w sercu" Morta Castle to opowiadanie wyróżniające się na tle reszty historii - autor celuje najbliżej w istotę Cthulhu, bez wspomagania się pobocznymi wątkami. "Pan tej Ziemi" Gene Wolfe'a, podobnie jak "Pustkowia", stawia więcej pytań, niż daje odpowiedzi - wszystko to zaś podczas zbierania przez archeologa materiałów w terenie. Ukazuje to prawdziwą istotę obcowania z bytem tak skomplikowanym, jak Cthulhu.

"Gruba ryba" Kima Newmana łączy ze sobą zarówno elementy prozy Lovecrafta, jak i Raymonda Chandlera - w efekcie otrzymaliśmy opowiadanie podlane dość wysublimowanym humorem, najeżone wręcz odniesieniami do współczesnej kultury. Niewiele można powiedzieć natomiast na temat "Willa" Grahama Mastertona - autora ze sporym dorobkiem, ale obracającego się raczej w ciut innych konwencjach. Historia ta to, podobnie jak "Przejście", odkrywanie czegoś niesamowitego. Masterton postanowił osadzić jednak elementy mitologii lovecraftowskiej w odkrywaniu historii Williama Szekspira - tworząc swoją wizję ostatnich dni słynnego dramaturga. Pomysł dość ryzykowny, a efekt wyszedł nie najlepiej. "Pierwiastek zła" Edwarda Lee w podobny sposób zamyka w sobie wydarzenia z dwóch epok - tym razem jednak łączy on ze sobą czasy mniej odległe, a banalna z pozoru historia jest tylko zalążkiem czegoś znacznie większego. Zaś "Wystąpił błąd krytyczny pod adresem..." Alana Forestera to ciekawe przeciwieństwo "Willa" - tym razem wszystko obraca się wokół zagrożeń, jakie płyną wraz z popularyzacją internetu.

"Labirynt Cthulhu" Iana Watsona to survival horror - wszystko obraca się wokół tematu przeżycia na cmentarzu wraz z potworem po kolei wyłapującym swoje ofiary. Chociaż pomysł był całkiem niezły, mocno kuleje wykonanie - całość przypomina raczej poważniejszą odmianę gry w chowanego, w której stawką jest życie. Postacie to statyści, nie odgrywający praktycznie żadnej roli w fabule (ich jedyną funkcją jest urozmaicenie opowiadania za pomocą kolejnych tortur zadawanych im przez krakeno-podobne stworzenie).

Jedyny polski autor w całej antologii, Tomasz Drabarek, stworzył wizję zupełnie odmienną od reszty autorów zamieszczonych w książce - jego "Iran Political Fiction" to tekst osadzony właśnie w realiach Bliskiego Wschodu, z dodanymi elementami mitów. O ile jednak te dodatki zostały wykorzystane w sposób zgrabny, nie sposób nie ujrzeć w całości sporej dozy chaotyczności i nieskładności.

"Cienie spoza czasu" to z pewnością nie antologia idealna - należy zadać sobie jednak pytanie, czy taka w ogóle istnieje. Wszak dwunastu autorów to tak naprawdę dwanaście światów, między którymi występuje sporo podobieństw lub jeszcze więcej różnic. I tak oto świetne "Dziedzictwo" czy "Pustkowia" jest tutaj równoważone słabym "Labiryntem Cthulhu" czy niezbyt dobrym "Willem" - zawiniło w tym wypadku jednak wykonanie, bo pod względem fabuły autorzy mieli do popisu znacznie większe pole. W całości przyczepić można się jeszcze jedynie do korekty - dość sporo literówek i mniejszych błędów niekiedy może razić, nie jest ich jednak na tyle dużo, żeby skutecznie zniechęcić do dalszej lektury. "Cienie spoza czasu" - mimo zróżnicowanego poziomu - to pozycja dobra zarówno dla fanów prozy Lovecrafta, jak i czytelników, którzy dopiero chcą zapoznać się z tą mityczną istotą. Kto wie - może, podobnie jak bohater "Pierwiastka zła", dopiero po upływie jakiegoś czasu, uświadomi sobie, że owinęła go macka?

Dział: Książki
niedziela, 05 październik 2014 15:44

Marek Ścieszek - Wena

Kiedy poprzedniego wieczoru literat kładł się spać, nie przypuszczał, że następny dzień przyniesie mu niespodziankę. W ogóle niespecjalnie się nad czymkolwiek zastanawiał. Ostatnie miesiące przetrwał niczym w transie, obojętny na otaczającą go rzeczywistość. Jadł bo musiał. Pracował, by mieć co jeść. Przeważnie, kiedy nie pracował – spał. Kiedy nie spał – pił albo wlepiał obojętne spojrzenie w telewizor. Do komputera nawet już nie podchodził. Nie miał po co.
Tego ranka obudził go hałas, jakby tuzin diabłów waliło niestrudzenie chochlami w miedziane kotły. Ktoś pukał do drzwi. Literat zwlókł się niechętnie z łóżka.
– Nie dadzą się nawet człowiekowi wyspać – mruknął.
Łomot nie ustawał. Literat przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi. Ktoś stojący po drugiej stronie otworzył je i nieszczęsny autor wielu opowieści grozy, stanął oko w oko z osobą, której się najmniej spodziewał.
– No, na co tak wytrzeszczasz gały? – usłyszał głos, o którym już zdążył zapomnieć. – Nie zaprosisz mnie do środka?
Literat zamknął usta, które chwilę wcześniej otworzył w bezgranicznym zdumieniu.
– Wena – zauważył inteligentnie.
– Wena, wena – odparła stojąca za progiem piękność, po czym bezceremonialnie weszła do mieszkania, potrącając gospodarza. W środku rozejrzała się, taksując spojrzeniem rozrzucone wokół puszki, brudne skarpety i mnóstwo innego, wydającego niezbyt miły aromat śmiecia. Zmarszczyła śliczny nosek i wydęła usteczka. – Niezły burdel.
Literat poczerwieniał, podrapał się w potylicę.
– Tak nagle mnie zostawiłaś – wychrypiał. – Bez żadnego wyjaśnienia. Zostałem sam. Cierpiałem – zakończył z wyrzutem.
Wena nie odpowiedziała, nie przestając się rozglądać. Wzruszyła tylko ramionami na znak, że nie chce o tym mówić. Widocznie miała powód, doszedł do jedynego słusznego wniosku literat i zamknął drzwi.
– Napijesz się czegoś? – zapytał zakłopotany. – Może kawy? Albo...
Wena zaprzeczyła powolnym ruchem głowy.
– Posprzątaj tu trochę. Ogarnij się bo wyglądasz, jakbyś ostatnie dwa lata przespał w psiej budzie. Wykąp się, ogol. A potem do pracy.
– Ale ja mam urlop. Dwa tygodnie wolnego.
Spojrzała na niego i westchnęła, wywracając z politowaniem białkami oczu.
– Do pisania, miły – powiedziała to powoli, dokładnie akcentując słowa, tak aby zrozumiał. – Do pisania.
Skinął głową. Nie chciał jej mówić, że od ponad dwóch lat, czyli od momentu kiedy go opuściła, nie dokończył żadnej opowieści. Że choć kilkanaście zaczął, z każdą utykał już po kilku zdaniach. To w końcu wena, uznał rozsądnie. Pewnie o wszystkim wie.

*
Za oknem szczekał pies.
– Dlaczego mnie opuściłaś?
Wena stała obok regału z książkami, wodząc palcem po przetartych grzbietach, poruszając ustami jakby odczytywała tytuły. Na dźwięk głosu siedzącego przy komputerze literata uśmiechnęła się, nie tracąc zainteresowania książkami.
– Jesteś strasznie monotematyczny – powiedziała cicho. – Zauważyłeś? Połowa z twoich książek to Stephen King albo Graham Masterton a pięć szóstych to horrory. Potrafisz myśleć o czymś innym?
– Dlaczego mnie opuściłaś? – powtórzył.
– A jak sądzisz?
– Nie pytaj mnie, co sądzę. – Słowa literata zabrzmiały cokolwiek sentencjonalnie. – Jestem tylko głupim facetem. Dlaczego mnie opuściłaś?
– Sam sobie odpowiedziałeś. Jesteś tylko głupim facetem. Nie rozumiałeś moich potrzeb. A ja nie jestem jakąś tam pierwszą z brzegu weną. Od czasu do czasu chciałam cię natchnąć czymś wzniosłym, ale tobie w głowie tylko krew, flaki i odcięte członki.
Literat posmutniał.
– Mogłaś mi powiedzieć, zamiast znikać bez słowa. Może wcale nie potrzebowałaś pretekstu? Chciałaś mnie opuścić, więc to uczyniłaś. Dlaczego po tak długim czasie wróciłaś do mnie? Aby ponownie dać mi nadzieję i opuścić po raz drugi? Lubisz zadawać cierpienie.
Wena odwróciła się od regału i powiodła spojrzeniem wzdłuż łączenia ścian i sufitu. Widok pajęczyn sprawił, że pokiwała z niedowierzaniem głową.
– Ty oczywiście od razu musiałeś zacząć pić. Zresztą, niepotrzebnie się emocjonujesz. Już cię nie zostawię.
– Tylko tak mówisz. Kiedy najmniej się tego będę spodziewał, znów zadasz mi ból.
– To też była jedna z przyczyn – zauważyła. – Łatwo wpadasz w gniew. W złości rozbijasz wszystko, co się da. Rzucasz przedmiotami. Jesteś wariat, wiesz?
Literat nie skomentował. Spojrzał na monitor komputera, poprawił się na obrotowym fotelu i podrapał się w świeżo ogolony, pachnący wodą kolońską podbródek. Wena podeszła doń powoli, pochyliła się, pogłaskała go pieszczotliwie zewnętrzną stroną dłoni po policzku.
– Pisz – zachęciła go łagodnie.
– Ale ten pies za oknem tak głośno szczeka – poskarżył się. – Dekoncentruje mnie.
– Dałam ci myśl oraz chęć, aby ją kontynuować. Przez dwa lata twój umysł był pusty a wyobraźnia wyjałowiona, więc pisz i nie gadaj głupot.
Literat pochylił się nad klawiaturą, dotknął klawiszy opuszkami palców. Stojąca tuż za nim wena uśmiechała się.
– Czujesz to, prawda? – szeptała mu do ucha. – To chęć pisania. Potrzeba tworzenia własnych opowieści, kreowania światów i zapełniania ich bohaterami. Kochasz to, mój miły. Ja ciebie nie opuściłam, tylko podarowałam ci czas, abyś zrozumiał czym jest tworzenie. Jaką daje satysfakcję. Postaraj się zasłużyć na to, kochany. Pisz.
– Ale ten pies...
– Pisz.
Literat potarł kciukami opuszki pozostałych palców, przygarbił się, zamyślony zamknął oczy. Naraz gwałtownie wyprostował się w fotelu. Zaskoczona wena ledwie zdążyła się uchylić.
– Co znowu? – warknęła zniecierpliwiona.
Literat odwrócił się razem z fotelem. Źrenice rozszerzało mu zdumienie.
– Jesteś kobietą – wykrzyknął.
– A kim miałabym być? Zawsze byłam kobietą.
– Wiesz, o czym mówię. Wtedy, przed dwoma laty, byłaś jedynie zjawiskiem, natchnieniem, stanem umysłu. Nie miałaś własnej postaci. Jak to się stało, że teraz ją masz?
– Zawsze ją miałam. Tylko ty jej nie zauważałeś. – Zaśmiała się. – Ciekawe, prawda? Jak sądzisz, nadaje się to na główny powód porzucenia cię? Byłam, ale mnie nie widziałeś. Dawałam ci to, co miałam w sobie najcenniejsze, ale ty nie potrafiłeś tego dostrzec. Byłeś niewdzięcznym ślepcem. Teraz zaś...
Zamilkła, poważniejąc.
– Co, teraz?
– Teraz jestem twoim wyobrażeniem Ideału. Tworzysz grozę, ale masz w sobie wewnętrzne piękno. Twoja wyobraźnia nadała mi postać. Jestem twoją osobistą personifikacją kobiecej urody. Jestem taką doskonałością, jaką ty widzisz.
Zaczerwieniony, oddychający głęboko przez usta, jak gdyby nagle zaczęło brakować mu tchu, literat jął wodzić spojrzeniem wzdłuż kształtnej sylwetki weny. W jego oczach narastał niemy zachwyt. Rzeczywiście, wena była doskonała. Jej idealna postać, zaokrąglona tam gdzie należy, jej pociągła, blada twarzyczka, lekko uchylone małe usta, ciemne oczy, czarne, sięgające poniżej ramion włosy oczarowały go.
– Jesteś tylko pięknym złudzeniem – wyszeptał.
– Jedynie wtedy, kiedy ty tak uznasz. Mimo to stoję tu przed tobą. Możesz mnie dotknąć, jeśli nie wierzysz. Jeśli chcesz, możesz nawet nadać mi imię.
Zaprzeczył ruchem głowy.
– Nie ośmieliłbym się. Jesteś nieziemsko piękna, nie potrafiłbym wymyślić odpowiedniego imienia. Takiego, które mogłoby w pełni określić twoją urodę. Choć pewnie takie istnieją.
W jej ślicznych źrenicach pojawiły się błyski.
– Nigdy mnie nie widziałeś, a jednak, kiedy się pojawiłam po długiej rozłące, rozpoznałeś natychmiast. Wiesz, o czym to świadczy?
Milczał, czekając aż powie, co chciał usłyszeć.
– Jesteśmy jednością – rozbrzmiał jej melodyjny głos. – Ty i ja. Jesteśmy niczym wątek i osnowa. Istniejemy tylko dla siebie. Dopełniamy się nawzajem.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Skutek tego był taki, że padły najbardziej oklepane, banalne słowa, na jakie mógł się zdobyć zakochany mężczyzna.
– Kocham cię.
– Ja też cię kocham. Pisz.
– Nie mogę.
– Po to właśnie tu jestem, abyś mógł. Pisz, kochany.
– Pies mnie rozprasza.
Błyski znikły. Wena zacisnęła usta w wąską bladą kreskę. Zaczęła głośno oddychać.
– Jesteś zła? – Literat wyraźnie się zaniepokoił.
Nie odpowiedziała. Szybko wrócił do klawiatury. W jego głowie wirowały gromady słów, niczym ćmy wokół ulicznej latarni. Należało dobrać je w grupy, nadać im sens. Sprawić, że się do siebie dopasują, że zaczną się formować w zdania a te staną się historią. Literat zaczął naciskać klawisze. Wprost z jego umysłu, przelewana na ekran monitora, poczęła się rodzić nowa opowieść. Początkowo niespiesznie, z wyczuciem, by już po kilkunastu zdaniach gnać z zawrotną prędkością na podobieństwo rozpędzonej lokomotywy.
Na środku pokoju tańczyła wena. Wirując z zamkniętymi oczyma i wzniesionymi ku górze ramionami, zwiewna niczym motyl. Nieziemsko piękna. Nuciła melodię tak doskonałą, że wena nie potrzebowała do niej tekstu. Jak pod wpływem czarów, mimo pozbywania się z rozgorączkowanego umysłu literata setek słów, pojawiały się wciąż nowe. Napełniały jego głowę, tańczyły w jej wnętrzu w tym samym rytmie, w którym wirowała wena.

*
Coś się zaczęło dziać. Palce literata utraciły płynność ruchów. Na ekranie monitora coraz częściej pojawiały się niechciane litery, a nawet słowa, złośliwe niczym chochliki. Naruszony został rytm. Tylko wena tańczyła dalej, jak gdyby nigdy nic.
Literat zerwał się na równe nogi, podbiegł do okna i pociągnął za firanę. Rozległ się trzask dartego materiału, skrzyp otwieranego na oścież okna oraz wściekły krzyk człowieka wyprowadzonego z równowagi. Na parapecie stała pusta doniczka z wyszczerbionym obrzeżem. Literat rzucił nią przez okno, blady z wściekłości. Nie trafił. Ujadanie psa rozbrzmiewało nadal, urągliwe, niestrudzone, jak gdyby nawet głośniejsze.
– Durne bydlę – wysapał literat, odwracając się w stronę pomieszczenia i zamilkł jak uderzony obuchem. W pokoju nie było nikogo. Jedynie kursor na ekranie monitora migał do niego łobuzersko. – Weno?
Odpowiedziała mu cisza.
Słaniając się na nogach, z oczyma szklącymi się od łez, zbliżył się do komputera, pochylony odczytał to, co udało mu się napisać do tej pory. Skrzywił się na widok bełkotu, który zawstydziłby początkującego grafomana.
Na trzeciej od góry półce, za książkami ukryta była butelka z bursztynowym płynem. Literat podszedł do regału, zaczął odrzucać książki na boki, aż jego oczom ukazało się szkło, zachęcająco błyszczące w świetle monitora. Ujął je w dłoń, uwolnił od nakrętki i przyłożył do ust. Pił łapczywie. Kiedy opróżnił butelkę, rzucił nią z całej siły. Szkło rozprysło się z trzaskiem na ścianie. Literat, ze zwierzęcym warkotem, dobywającym się z gardła, zrzucił monitor na podłogę po czym jął deptać resztki kolorowego plastyku.
Za oknem uparcie szczekał pies.

Dział: Opowiadania
piątek, 05 październik 2012 00:00

13 ran

Po "11 cięciach" i "15 bliznach" przyszła pora na kolejną antologię horroru zatytułowaną "13 ran". W jej skład wchodzą opowiadania autorstwa czołówki polskich i zagranicznych pisarzy, których proza jest dobrze znana miłośnikom gatunku. Rozpoznawalne nazwiska, które łatwo skojarzyć z charakterystycznym dla każdego z twórców stylem, w pewnym stopniu przygotowują czytelnika na to, co czeka nań w tekstach zgromadzonych w niniejszym zbiorze, idealnie wpisującym się w konwencję swoich poprzedników.

Antologię otwiera mocne uderzenie w postaci opowiadania Jacka Ketchuma, "Silniejszy". Autor "Jedynego dziecka" i "Dziewczyny z sąsiedztwa" i tym razem postawił na psychologiczną grozę po mistrzowsku budując mroczny, ponury klimat. Jest to opowieść o mężczyźnie, którego psychikę naznaczyła przeżyta w dzieciństwie trauma i który po latach wreszcie zdobywa się na to, by odpłacić swemu oprawcy. Historię tyleż przygnębiającą i posępną, co wzruszającą, wieńczy mocny i dosadny, jak to u Ketchuma, finał potwierdzający jego pisarski kunszt.

Kolejne opowiadania cechuje dość spora różnorodność tematyczna oscylująca między klasyczną ghost story, gatunkami slasher, gore i dopiero zdobywającym wiernych fanów bizarro. Oferują one czytelnikowi całe spektrum wrażeń - od ekstremalnej grozy, poprzez odrazę wywołaną epatowaniem wyuzdanym seksem, przemocą i makabrą po nieco łagodniejsze doznania zasadzające się głównie na psychologicznym niepokoju. Taka rozpiętość tematyczna gwarantuje, że każdy miłośnik horroru znajdzie tu coś dla siebie. Jak to zwykle bywa w przypadku antologii, nie wszystkie teksty charakteryzuje równy poziom i porównywalna intensywność doznań, dlatego w pierwszej kolejności chciałabym omówić te, które w jakiś sposób wyróżniają się na tle pozostałych.

Edward Lee, dobrze czytelnikom znany ze swego zamiłowania do makabry i tym razem nie zawiódł stając na wysokości zadania. "Pan Kadłubek" opowiadający o zmaganiach policyjnego detektywa z psychopatą porywającym i okaleczającym kobiety, przekonanym o swej boskiej misji, jest dokładnie tak odrażające, jak po autorze "Sukkuba" można się było spodziewać. To jedno z najbardziej pokręconych i ohydnych opowiadań w zbiorze dobitnie świadczące o tym, że Lee nie wyczerpał jeszcze wszystkich swych zwyrodniałych pomysłów. Świetna stylizacja językowa i finał, który ścina z nóg to kolejne elementy charakterystyczne dla prozy tego autora, rozpoznawalne na pierwszy rzut oka.

Rick Hautala proponuje nam całkiem przyzwoite opowiadanie o starszej kobiecie, której odlot samolotem uniemożliwia zjawa pilota kamikadze. Tekst wyróżnia się interesującym pomysłem, odpowiednio mrocznym klimatem oraz smutną i refleksyjną, zapadającą w pamięć wymową.

Dla odmiany Łukasz Radecki oferuje czytelnikowi historię o zupełnie innym charakterze. "Imperium robali" przeraża tyleż psychologicznym realizmem, co odpychającymi obrazami. W odróżnieniu od niektórych opowiadań zawartych w zbiorze, mają one jednak swoje uzasadnienie i wzmagają wymowę treści. Jest ono posępne, balansujące na granicy surrealizmu - i skłaniające do refleksji, warto poświęcić mu większą uwagę.

Na drugim końcu tematycznej skali plasuje się "Duch z Greenbriar" autorstwa Jonathana Mayberry'ego. Jest to historia będąca udaną wariacją na temat przygód Sherlocka Holmesa, klasyczną ghost story o klimacie i stylistyce porównywalnej do prozy Artura Conan Doyle'a oraz "Opowiem ci mroczną historię" Stefana Dardy. Niczym nie rozczarowuje ona wielbicieli jego talentu proponując to, do czego zdążył już przyzwyczaić czytelnika autor "Domu na Wyrębach".

W pamięć zapada wyjątkowo udane opowiadanie Aleksandry Zielińskiej zatytułowane "Lipiec w Coyoacan", które zaskakuje mroczną atmosferą i przerażająco realistycznym studium szaleństwa kobiety przeżywającej głęboka traumę na wskutek utraty dziecka. Tekst zwraca uwagę ponurym klimatem, psychologiczną wiarygodnością i wyrazistą puentą oraz niezwykłym dopracowaniem stylistycznym.

W skład antologii wchodzi również kilka innych opowiadań, które jednak nieszczególnie zwróciły moją uwagę i nie wywołały większych emocji. Zaliczyć do nich z całą pewnością należy "Wszystkich nieświętych" Roba Kaymana, które poza tym, że próbuje łączyć grozę z humoreską, niczym specjalnym się nie wyróżnia. Obiecujący początek przechodzi w absurdalne zakończenie pozostawiając palące uczucie niedosytu. Również "Kulka" Anny Klejzerowicz wypada co najwyżej przeciętnie. Zalety historii magicznego przedmiotu destrukcyjnie wpływającego na życie pewnej rodziny ogranicza się do ciekawego pomysłu, rozczarowuje brakiem napięcia oraz zbyt przewidywalnym przebiegiem akcji i mało zaskakującym finałem.

"13 ran" zawiera także teksty nastawione tylko i wyłącznie na szokowanie i wywoływanie obrzydzenia, nie dające nic poza głębokim niesmakiem. Prym wiedzie tu opowiadanie duetu pisarskiego, Robert Cichowlas - Kazimierz Kyrcz Jr, zatytułowane "Pragnienie". Historia chłopaka, który zafascynowany znajomą ze studiów postanawia odszukać jej dom, stanowi pretekst do szafowania wulgaryzmami, epatowania seksem i dziwacznymi wizjami, które jak rozumiem stanowią koszmar każdego mężczyzny. Siła rażenia obrazu jest śmiesznie niewspółmierna do treści przesłania, co razi dodatkowo. Podobnie nie zachwyca "Mechanik" Grahama Mastertona, będący charakterystycznym dla tego autora połączeniem pierwiastka niesamowitości, wyuzdanego seksu i makabry w stylu horroru klasy B. Jestem jednak pewna, że oba opowiadania znajdą swoich zwolenników.

Podsumowując: "13 ran" to świetnie skomponowana antologia, której głównym atutem jest duże zróżnicowanie tematyczne i wymieszanie konwencji. To atrakcyjna, mocna lektura, w której każdy znajdzie coś dla siebie - czy to pełną grozy opowieść o duchach, czy też makabryczną groteskę. I choć można odnieść wrażenie, że w porównaniu do swojej poprzedniczki, czyli "15 blizn", mieści w sobie znacznie więcej przemocy i erotyki, wynaturzeń i makabry, jaką najłatwiej można odnaleźć w filmach klasy B, po raz kolejny zaskakuje zmianami konwencji, nastroju, tematyki oraz sposobami oddziaływania na wrażliwość i emocje czytelnika. Nie zawiedli uznani twórcy literatury grozy i horroru, zarówno polscy, jak i zagraniczni: teksty zamieszczone w zbiorze są rozpoznawalne pod względem stylu i charakterystyczne dla autorów, co w tym wypadku jest zaletą, nie wadą. Warto dać się ponieść wyobraźni, poznać granice własnej odporności i przekonać się na własnej skórze, czy rzeczywiście po tym spotkaniu pozostaną Wam rany.

Dział: Książki

Graham Masterton oddaje do rąk czytelnika wciągającą powieść, która zmusza zarazem do poważnej refleksji nad kondycją współczesnego świata i nad koniecznością ponoszenia odpowiedzialności za błędy naszych przodków. "Infekcja" ukaże się nakładem wydawnictwa Rebis i między innymi pod patronatem medialnym Secretum już 3 czerwca.

Dział: Patronaty