Rezultaty wyszukiwania dla: Głębia
Atlas mitów
Od dziecka zaczytywałam się w mitach i legendach. Ten nieprzenikniony świat pełen tajemnic tak różniący się w wielu zakątkach świata od zawsze przyciągał. Wraz z wiekiem nie straciłam zamiłowania, a moja wiedza i fascynacja mitologią zaowocowała miłością do powieści fantastycznych. Im więcej mitycznych stworzeń, bogów i legend, tym lepiej. Zawsze wiedziałam, że wprowadzę w ten niezwykły świat moje dzieci. Tylko jak ogarnąć tyle mitologii i nie pozwolić dziecku się zagubić?
Z pomocą przychodzi Nasza Księgarnia i wydany niedawno Atlas mitów. Książka ta zawiera cały wachlarz występujących na świecie mitologii, nazwy bogów, ciekawostki dotyczące każdej z nich, a także stworzenia, które przewijają się przez wszystkie dwanaście mitologii.
Atlas mitów zabierze nas w podróż po mitologiach: egipskiej, nordyckiej, azteckiej, japońskiej, polinezyjskiej, słowiańskiej, greckiej, rdzennych Amerykanów, irlandzkiej, hinduistycznej, plemienia Janomamów i ludu Joruba.
Z tym tytułem nie będzie czasu na nudę, dzieci odnajdą pasje i wiedzę, a rodzice powrót do czasów, gdy sami poznawali tajemnice greków, egipcjan czy słowian. Sama wiedza w przypadku dzieci to jednak nie wszystko. Z doświadczenia wiem, że to oprawa danej książki gra dużą rolę w zachęceniu potomstwa do zagłębiania się w literaturze.
Tu mogę wyróżnić kilka plusów na korzyść tego tytułu. Poza fascynującymi informacjami, które same w sobie są głównym powodem sięgnięcia po tę pozycję, Atlas mitów zachwyca ilustracjami, które niemal namacalnie otaczają czytelnika aurą mitycznych miejsc, stworzeń i tajemnic. Niezwykle kolorowa i czytelna oprawa graficzna przykuje uwagę dzieci na dłużej. Twarda oprawa, jak zawsze niezawodnie przedłuży żywotność książki, a jej format idealnie dopasuje się do każdych rąk, nawet tych mniejszych.
Atlas mitów to źródło ciekawostek i wiedzy, która przyda się w szkole i zachęci do poznawania wielu kultur. Ilustracje rozbudzą wyobraźnie i pozwolą na szersze zrozumienie zawartej na nich wiedzy, a czas z tym tytułem będzie zabawny, pouczający i interesujący. U nas chwilowo skupiamy się na obrazkowej części książki, jednak dla mnie całość zachwyca jakością i treścią, dzięki czemu czas spędzony na poznawaniu Atlasu był w pełni wartościowy. Polecam dzieciom i rodzicom, na wspólne przygody, przygotowanie do szkoły i zdobywanie nowej wiedzy.
Całkiem sama
Nie ma chyba osoby, która nie zna najsłynniejszej na świecie pisarki kryminałów i najlepiej sprzedającej się autorki wszech czasów, Agathy Christie. Żyjąca w XIX wieku autorka stworzyła słynne postaci literackie dwojga detektywów: Belga Herkulesa Poirota oraz starszej pani, detektyw-amator panny Marple. Skomplikowanej fabule książek towarzyszyła zwykle ograniczona do zamkniętego pomieszczenia sceneria, zaś mordercą mógł być tylko jeden z rezydentów.
Mimo iż na przestrzeni lat na rynku wydawniczym pojawiało się wiele doskonałych autorek kryminałów, to dopiero Mary Higgins Clark zbliża się do Agathy Christie zarówno stylem pisania i pomysłem na fabułę, jak i mistrzostwem w konstruowaniu intrygi. Okrzyknięta Królową Suspensu autorka również postawiła na dwójkę bohaterów, którzy mają na swoim koncie kilka rozwiązanych zagadek kryminalnych, choć nie oni odgrywają pierwszoplanową rolę – uwaga czytelnika jest rozproszona, autorka bowiem poświęca każdemu z bohaterów sporo miejsca, odsłaniając ich zarówno dobre, jak i złe strony, na każdego rzucając cień podejrzenia. W efekcie nawet zbliżając się do końca lektury borykamy się z zagadką morderstwa, a kolejne nasze teorie dotyczące osoby mordercy, upadają.
Cykl „Elwira i Willy” doczekał się kolejnego tomu, pt. „Całkiem sama”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka powieść, to wspaniały dowód talentu autorki, a przy okazji lekka i zarazem intrygująca lektura, w którą z przyjemnością można zagłębić się nie tylko jesiennego czy zimowego popołudnia. Tym razem Mary Higgins Clark zabiera nas na pokład ekskluzywnego, wycieczkowego liniowca Queen Charlotte. Właściciel linii, Gregoty Morrison, wypuszcza swój statek w rejs dookoła świata, na pokładzie zaś znajduje się elita całego świata. Wśród atrakcji przewidzianych dla gości są między innymi interesujące wykłady, związane z tematyką szekspirowską czy kamieniami szlachetnymi.
O drogocennych kamieniach opowiadać ma Celia Kilbride, znana i ceniona gemmolożka z firmy Carruthers w Nowym Jorku. Tydzień spędzony na pokładzie to dla niej nie tylko okazja do wygłoszenia szeregu prelekcji, ale do ukrycia się przed prasą. Za sobą ma bowiem niezwykle upokarzające przeżycie, które może przekreślić całą jej karierę zawodową. Otóż w przeddzień ślubu jej narzeczony został aresztowany za oszustwa związane z funduszem hedgingowym, a teraz próbuje przekonać wszystkich, że Celia również maczała w tym palce. Pomijając fakt, ze zakochana kobieta sama straciła fortunę odziedziczoną po ojcu, to jeszcze odwróciło się od niej wielu znajomych, którzy zainwestowali w fundusz narzeczonego Celii.
Niestety rejs, który miał być dla Celii odskocznią, okazuje się być pasmem tragedii, w efekcie których ona sama znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Najpierw za burtę wypada jeden z pasażerów, księgowy podróżujący z osiemdziesięciosześcioletnią lady Emily Heywood, właścicielką bezcennego szmaragdowego naszyjnika, rzekomo należącego do samej Kleopatry i obciążonego straszliwą klątwą. To jednak nie koniec dramatycznych wydarzeń. Otóż niedługo po tym, jak lady Em zwierza się Celii z podejrzeń w stosunku do Rogera oraz do asystentki, która również towarzyszy jej w podróży, staruszka zostaje zamordowana. Wcześniej jednak przekazuje bezcenny naszyjnik Celii, zatem teraz to kobieta może stać się główną podejrzaną, albo ... ofiarą.
Jak zakończy się ta opowieść? Który ze współpasażerów zamordował lady Em? Pytania mnożą się wraz z zagłębianiem się w lekturę, bowiem wiele osób miało powód, by zabić. Dlatego powieść „Całkiem sama” jest tak fascynująca, a łamigłówka – skomplikowana. Jej rozwiązywanie i śledzenie biegu wydarzeń jest prawdziwą przyjemnością, zaś po skończonej lekturze pragniemy tylko ponownie, wraz z Elwirą i jej mężem, zagłębić się w kolejną zagadkę.
Śladami Emmy
Siedemnastoletnia Emma i jej o dwa lata młodsza siostra Cassandra znikają nagle bez śladu. Jedyne co po nich pozostaje to samochód na plaży i buty starszej z sióstr. Poszukiwania trwają długo, jednak nie doprowadzają do szczęśliwego zakończenia. Głośna historia zaginięcia sióstr Tanner wybrzmiewa echem przez długie miesiące i kiedy już wszyscy zdążyli się pogodzić z faktem, że losy sióstr pozostaną na zawsze niewyjaśnione, po trzech latach nieobecności, Cass staje u drzwi swojego domu, cała i zdrowa. Co w takim razie stało się z Emmą? Czy dowiemy się tego, podążając wraz z Wendy Walker „Śladami Emmy”?
Powrót Cassandry Tanner postawił wszystkich na nogi. Do akcji wkroczyli zaangażowani przed trzema laty psycholog sądowy dr Abigail Winter i jej przyjaciel, agent specjalny Leo Strauss, którzy starają się podążać śladami Emmy, wskazanymi przez jej młodszą siostrę. Cass opowiada o małej wyspie, na której dziewczyny były przetrzymywane przez Billa i Lucy przy współpracy z tajemniczym mężczyzną z łodzi. Opowieść Cass jest tak szczegółowa, że wręcz nierzeczywista. Duet Winter i Strauss zaczynają podejrzewać, że nie wszystkie elementy układanki do siebie pasują.
Historia podzielona jest na dwie, przeplatające się części – teraźniejszość, w której śledzimy działania dr. Abby, oraz część ukazana z perspektywy Cass, która zabiera nas w przeszłość. Fragmenty skupiające się na pani psycholog są spójne, pełne analiz, przybliżające czytelnikowi niektóre terminy psychologiczne, ale jest to przedstawione w przystępny sposób, ciekawie. Wypowiedzi Cassandry bardzo się różnią. Z jednej strony są nad wyraz dojrzałe, z drugiej na pierwszy rzut oka widać, że to wypowiedź nastolatki. Dziewczyna czasem wypowiada się nieporadnie, nie potrafi wyrazić tego, co chce przekazać. Obie części jednocześnie ze sobą wyraźnie kontrastują, ale i dobrze się zgrywają.
Podczas lektury wyłania się niepokojący obraz dość rozbudowanej rodziny. Prym wiedzie tu Judy Martin, matka zaginionych bohaterek. Już od samego początku autorka sugeruje, że coś jest z nią nie tak. Ponad miarę ceni wygląd zewnętrzny i pozycję społeczną, a na jej miłość trzeba sobie zapracować. Dość szybko dowiadujemy się, że cierpi na narcystyczne zaburzenia osobowości. Szczerze mówiąc, chyba pierwszy raz spotkałam się z takim przypadkiem opisanym w thrillerze i temat mnie zaciekawił, szczególnie że Walker przełamuje stereotypowe myślenie o tzn. narcyzach i opisuje, o co w tym wszystkim chodzi. Oprócz pani Martin jest jeszcze kilkoro ciekawych postaci, które tworzą destrukcyjne relacje w tym toksycznym domu. Czytelnik powoli wchodzi w lawinę skomplikowanych, dysfunkcyjnych związków międzyludzkich.
Czytelnicy lubiący wartką akcję niestety tutaj raczej się zawiodą, ponieważ właściwie nic spektakularnego się nie dzieje. Mimo to książka ma coś w sobie. Trzyma w niepewności do samego końca i serwuje niespodziewane zakończenie. Podczas czytania przerobiłam wiele emocji od smutku, przez współczucie, gniew, aż po niedowierzanie. Myślę, że najwięcej emocji wywołała u mnie postać matki, na której miłość trzeba było zasłużyć bezwarunkowym uwielbieniem.
„Śladami Emmy” to zdecydowanie nie jest lektura dla każdego. Jest to mocna historia, jednak jej moc nie polega na brutalności, tylko zagłębianiu się w ludzką psychikę, niekoniecznie piękną i dobrą. Wendy Walker zaoferowała thriller psychologiczny przed duże „P”.
Dziedzictwo. Hereditary
“Dziedzictwo” to jeden z tych horrorów, na który czekałam. I naprawdę było warto.
To opowieść o rodzinie, o której już na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że jest mocno dysfunkcyjna. Cztery osoby żyjące pod jednym dachem, ale tak naprawdę zupełnie osobno. I każde mierzące się ze swoimi problemami, wzajemnymi pretensjami, których źródła można dopatrywać się w chorobie psychicznej seniorki rodu. I właśnie sceną pogrzebu seniorki rodu historia się zaczyna. Dalej jest już tylko gorzej - pogłębiający się obłęd, śmierć kolejnych członków rodziny, z których każde następne umiera w bardziej brutalny sposób, by ostatecznie na arenie zdarzeń pozostała tylko ta postać, która może ocalić dziedzictwo. Demoniczne dziedzictwo.
Film jest ciężki. Mroczny. Przerażający nie tyle krwią, chociaż i tej jest nie mało, co atmosferą. Muzyka, kreacje aktorskie, przeskakiwanie ze sceny na scenę... to z jednej strony męczy, z drugiej zmusza do dokładnego śledzenia akcji. Toni Collette w roli matki - kobiety borykającej się z traumą po ciężkim życiu u boku chorej psychicznie matki, idealnie kreuje postać osoby zmęczonej życie, problemami, która jednak próbuje swoją rodzinę chronić i to za wszelką cenę. Gabriel Byrne z kolei tworzy postać ojca rodziny, człowieka na wskroś racjonalnego. Jego próby ogarnięcia zdarzeń w jakiś ciąg logiczny są jednak z góry skazane na niepowodzenie. To również opowieść o obsesji, zbiorowej psychozie, która siłą rzeczy musi doprowadzić do tragedii.
“Dzidzictwo” zostało okrzyknięte przez USA Today “arcydziełem współczesnego horroru” i ja się w całości z tą opinią zgadzam. To taki film, który pozostaje w człowieku znacznie dłużej niż tylko do napisów końcowych, zmusza do refleksji nad tym jak choroba psychiczna, niedomówienia, przemilczenia potrafią zniszczyć rodzinę. Jak ciężko jest żyć z balastem przewin poprzednich pokoleń. I jak łatwo jest oszaleć, jeśli tylko za szybko spadnie na nas zbyt dużo.
Niebieska porcelana
Kiedyś świat był miejscem mało przyjaznym kobietom, które każdego dnia musiały walczyć o swoje miejsce wśród mężczyzn. Ograniczone prawa, przymus wyboru zawodu lub konkretny zestaw zachowań. W takim świecie było również miejsce na tragedie i trudne wybory. Los nie szczędzi swoich zakrętów, a drogi, z których należy wybrać, nie zawsze przynoszą upragniony cel.
Catrijn po śmierci męża wyjeżdża ze swojej małej wioski i zatrudnia się jako służąca u rodziny Van Nulandt mieszkających w Amsterdamie. Podczas towarzyszenia swej pani w lekcjach malarstwa, które ta prowadzi Catrijn odnajduje w sobie pasje i talent. Niestety przeszłość daje o sobie znać i kobieta zmuszona jest uciekać. Osiada w Delft i zatrudnia się w fabryce porcelany, gdzie odnajduje spokój, a jej talent malarski zostaje doceniony. Gdy kobieta myśli, że szczęście i spokój zagoszczą w jej życiu na dobre, los kolejny raz stawia ją przed trudnym wyborem.
Złoty wiek, kobieta pełna pasji i z ciężką przeszłością. Czy takie informacje wystarczą, by sięgnąć po książkę? A jeśli tak, to czy było warto zagłębiać się w tak odległe czasy?
Czasami tak różne czynniki przesądzają o wyborze lektury, że nie mogę mieć pewności, w jakim świecie przepadnę za chwilę. Chyba dlatego nie ograniczam się gatunkowo. Nie żałuję, że zabrałam się za Niebieską porcelanę, choć przyznam, że jestem nią mile zaskoczona.
To historia pełna piękna, bólu i prawdy, o życiu, o nas samych i o przeszłości, która stawiała inne przeszkody, a pomimo to można z niej czerpać nawet dziś. Tajemnicza i spowita mgłą niedopowiedzeń przeszłość, pasja do malarstwa, która staje się napędem do zmian czy też walka kobiety o godne miejsce w świecie zdominowanym przez mężczyzn, to tylko kilka elementów tworzących ciekawą, klimatyczną i niesztampową powieść. Czytelnik może bez problemu wczuć się w klimat tamtych czasów, wsiąknąć w atmosferę Amsterdamu tamtych lat i odkryć nieopowiedziane.
Autorka w niezwykły sposób połączyła prostotę z głębią przekazu. Prosty język i przystępny styl nie tracą na jakości, a wręcz podkreślają to, co Simone Van der Vlugt chce nam przekazać poprzez swoją opowieść.
Wybrała nader ciekawe czasy i postawiła na wyrazistych bohaterów, którym towarzyszymy w chwilach radości i smutku, niepewności i bezpieczeństwa. Główna bohaterka od początku zyskuje naszą sympatię i nie traci jej pomimo swych rozterek. Musi mierzyć się z problemami, które nie tracą na aktualności nawet dziś.
Niebieska porcelana to powieść o poszukiwaniu szczęścia, walce o równouprawnienie i próba odnalezienia własnej drogi po traumatycznych przeżyciach. Wszystko to połączone z klimatem XVII wiecznej Holandii, bez problemu jest w stanie porwać czytelnika w podróż pełną wzruszenia i dylematów. Ponadczasowa powieść zyska rzesze czytelników, a wieść o niej rozniesie się niczym dżuma, z którą musieli zmagać się bohaterowie. Wartościowa, zapadająca w pamięci, dopracowana i pobudzająca wyobraźnie. Polecam z czystym sumieniem, sama będę do niej wracać nie raz, by czerpać siły do walki o własne pasje i swoje miejsce na ziemi.
Bramy Światłości. T. 3
Trzeci, finałowy tom fantastycznej, anielskiej wyprawy do Krain Poza Czasem!
Cykl Zastępy Anielskie to jeden z najbardziej kultowych cykli w polskiej fantastyce. Maja Lidia Kossakowska po mistrzowsku stworzyła całe fantastyczne uniwersum, którym zdobyła serca setek tysięcy czytelników.
Światłość odeszła, a Skrzydlaci i Głębianie muszą utrzymać status quo, tak w Niebie, jak i w Piekle, jednak gdy pojawia się szansa na odnalezienie ukochanego Boga, z niebios rusza wyprawa w poszukiwaniu Najwyższego. Aniołowie, Demony, poszukiwanie Boga, intrygi, walki, ból i intensywne przeżycia. Każda książka to wielka przygoda.
Warto się w nią zagłębić...
Andrés Ibáñez
Andrés Ibáñez urodził się w Madrycie w 1961 roku. Poeta, pisarz i pianista jazzowy. W wieku pięciu lat napisał własną wersję Don Kichota. W 1989 roku wyjechał do Nowego Jorku, gdzie spędził siedem lat, tworząc po angielsku sztuki teatralne. Autor kilku doskonale przyjętych powieści oraz zbioru opowiadań. Współpracuje z „ABC Cultural”, gdzie prowadzi własną rubrykę.
Mam na imię Zero
Parzyło. Ból był tak wielki, że nie potrafił powstrzymać krzyku. Nigdy jeszcze tak bardzo nie cierpiał. Wielokrotnie łamał sobie kości, wykonując wszystkie ćwiczenia. Gdy był chory lub się zranił, Madar zawsze była przy nim. Czuł, że jest jego rodziną. Kimś, na kim zawsze może polegać. Wspierała go, uczyła i czyniła lepszym. Tym razem nie mogła mu pomóc. Trafił na przeszkodę, której nie potrafił pokonać. Nikt nie mógł mu pomóc. Na początku padła elektryczność w jego Świecie. Zapadła ciemność. Nie wiedział co robić. Był tak bardzo przerażony, aż w końcu otworzył sekretne drzwi, których nigdy wcześniej nie widział. Przeszedł przez nie i trafił do jakiegoś dziwnego miejsca. Biały puch parzył go swym zimnem w bose stopy, dziwny podmuch z klimatyzacji, której tak naprawdę nie było widać, szargał jego włosy. W tym dziwnym miejscu było tak bardzo czysto. Musiał znaleźć Madar. Tylko ona mogła mu pomóc. Pamiętał, że po kilku kwadransach nie miał już siły iść dalej. Padł na zabrudzony puch i zamknął oczy. Nie potrafił ich już otworzyć, ale wtedy przez resztki świadomości poczuł, że ktoś jest przy nim. Usłyszał głos. Kogoś dziwnego, obcego. Bał się. Nie miał sił się bronić. Zapadł w sen. A teraz, obudził się i został zraniony. Ta osoba. Kobieta... Położyła swoją dłoń na jego ramieniu. Zabolało. Nigdy nikt go nie dotykał. Nigdy przy nim nikogo nie było. Myślał, że jest sam, a tu nagle zobaczył kogoś jeszcze...
Twórczość Luigi'ego Ballerini nie była mi znana. Przyznam z ręką na sercu, że jeszcze nigdy nie słyszałam o tym autorze. Kiedy zobaczyłam, iż na polskim rynku wydawniczym pojawiła się książka o zachwycającym opisie (musicie mi wybaczyć, ale historie, w których nastoletni bohater mimo lat zaniedbań, zyskuje możliwość nowego życia, fascynują mnie od dzieciństwa) i intrygującym, a zarazem z lekka dziwnym tytule ,,Mam na imię Zero", postanowiłam, że muszę się z nią zapoznać. Oczekiwałam powieści, która wywoła we mnie wiele emocji. Zszokuje, ale również pokaże, że zawsze istnieje wyjście z beznadziejnej sytuacji. Czy spełniła moje wymagania? Zapraszam do zapoznania się z recenzją!
,,Nie wymazuje się niczego z własnego życia, niczego nie wyrzeka. Sens ma cała historia, nie tylko jej kawałek.
I każde zakończenie bez początku robi się niezrozumiałe."
Zero nigdy jeszcze nie dotknął żadnej żywej istoty, nie doświadczył zimna ani gorąca, nie wie, co to wiatr i śnieg. Żył w Świecie, strzeżonej przestrzeni, gdzie został wyszkolony do pilotowania wojskowych dronów. Jego przewodniczką była Madar: głos, który go nagradzał i pocieszał. Kiedy pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność, Zero uznał, że to nowy sprawdzian jego umiejętności. Zdołał wydostać się na zewnątrz. Do prawdziwego świata, w którym występują śnieg i mróz, a komunikacja nie odbywa się za pośrednictwem ekranów dotykowych... Czy nauczy się w nim funkcjonować? Niełatwo zapomnieć, jak się zostało wychowanym...
Wirtualny Świat, złożony z nieprzerwanej gotowości, intensywnych szkoleń i realizowania celów. Mimowolna ucieczka i zderzenie z rzeczywistym światem.
Zero musi wybrać. Wrócić? Zmierzyć się z nowym życiem? Co jest właściwe? I do jakiego świata naprawdę należy?
,,Dum, dum, dum.
Du, dum, dum.
Dum, dum, dum.
Teraz to już naprawdę jest za głośno, otwieram oczy.
NIE, NIE RÓB TEGO.
Otwieram."
Zero nigdy nie widział żadnej żywej istoty. Nigdy nie poczuł dotyku kochającej dłoni. Nikt się nim nie zajmował ani przytulał. Miał tylko Madar - głos, który towarzyszył mu we wszystkich etapach życia, które przeżył. Jego jedyna rodzina. Jedyna istota, z którą mógł porozmawiać. Choć teoretycznie przeczuwał, że gdzieś są inni, bał się ich. Madar zawsze powtarzała, że osoby, które raz na jakiś czas przychodzą posprzątać jego Świat, są niebezpieczne. Nie mógł z nimi rozmawiać ani nigdy ich nie widział. Gdy przychodzili, musiał wychodzić do swojego pokoju. Nie mógł z niego wyjść bez pozwolenia.
Zero stał się narzędziem w rękach kogoś, kto oczekiwał od niego pełnego wyszkolenia z zakresu wojny. Ten chłopiec stał się żołnierzem, choć o tym nie wiedział. Prawdopodobnie nigdy nie poznałby prawdziwego świata, gdy nie to, że pewnego dnia w Świecie zapadła ciemność...
Nastolatek nie wiedział, co robić. Jeszcze nigdy nie pozostawał sam. Madar zawsze przy nim była, a tu nagle wszystko się zepsuło. Sądząc, że to sprawdzian nowych umiejętności, Zero postanowił znaleźć wyjście i w ten sposób trafił do dziwnego, przerażającego miejsca, gdzie jego bose stopy zagłębiały się w lodowatym białym puchu, a zimno wychładzało jego ciało. Ogłuszająca pustka, żadnych ekranów dotykowych. Przedziwne miejsce rodem z koszmarów. Czy Zeru uda się przetrwać w świecie, który znał tylko ze starych filmów? Czy na jego drodze stanie ktoś, kto odmieni jego całe życie? Jedno jest pewne! Ci, którzy zamknęli go w Świecie, wiedzą, że znalazł wyjście i nie zawahają się przed niczym, aby go odzyskać...
,,Nic nie pamiętam... Chociaż nie, pamiętam, że było ciemno, śnieg kuł w stopy, ekran dotykowy nie działał i pamiętam jeszcze okropny strach, który zalągł mi się w głowie. I tę masę powietrza ciągnącego się bez końca."
Miałam duże oczekiwania co do powieści stworzonej przez pana Ballerini. Przygotowałam się na istny rollercoaster emocji, który zwali mnie z nóg oraz historię ukazującą przemianę człowieka o 180 stopni. Spodziewałam się, że Zero w ciągu kilku chwil zrozumie, że całe życie był oszukiwany i z pomocą pewnych ludzi rozpocznie nowe życie, walcząc w dorosłości z organizacją, która mu to uczyniła. Tymczasem dostałam powieść opowiadającą o największej z potrzeb - kontaktu z drugim człowiekiem oraz strachu przed tym, co nieznane. Główny bohater nie może pogodzić się z tym, że istnieje inny Świat, który tak naprawdę nie znajduje się w sterylnym pomieszczeniu, tylko na łonie natury. Zero boi się tego, co nadejdzie. Do ostatniej chwili sądzi, że organizacja była dobra, a to, co mówią mu ci dziwni ludzie, którzy nie powinni istnieć to same kłamstwa. Zamiast mocnej powieści opowiadającej o walce ze złem, dostałam emocjonującą, piękną w swoje delikatności książkę skupiającą się na aspekcie psychologicznym postaci, jej obawach, strachach oraz nadziejach. ,,Mam na imię Zero" to pozycja dla tych, którzy pragną krótkiej powieści dającej wiele do myślenia, ale zarazem niezwykle intrygującej w swojej prostocie.
,,Nie, nie mogę wierzyć w ani jedno słowo. To wszystko kłamstwa, brednie, zmyślone historie."
,,Mam na imię Zero" to świetnie napisana powieść skupiająca się na badaniach zachowania osoby/ chłopca, który nigdy nie miał kontaktu z drugim człowiekiem i został wyszkolony na ponad przeciętnie inteligentnego żołnierza, a który w wyniku jednej awarii trafia do prawdziwego świata. Te nowe miejsce go przeraża. Nie potrafi w nim odnaleźć samego siebie. Choć widzi, że słowa Madar to same kłamstwa, to czuje wielki strach na myśl, że jego dotychczasowe życie tak naprawdę nie było życiem. Łudzi się do ostatniej chwili, mając nadzieję, że to tylko zły sen. Koszmar, z którego niedługo się obudzi. Mogę z czystym sumieniem polecić tę powieść osobom pragnącym czegoś nowego. Historii, która powoli rozbudzi wyobraźnię i zachęci do zagłębienia się w ludzki umysł. Polecam!
Księżna jeleń
Księżna jeleń to wyprawa w poszukiwaniu naszych wewnętrznych demonów, a także refleksja nad władzą, zniewoleniem i wolnością.
Po wielkim popisie narracyjnym, jakim była powieść Lśnij, morze Edenu, w swojej nowej książce Andrés Ibánez zagłębia się w świat średniowiecznej fantastyki, żeby opowiedzieć historię Hjalmara, ucznia czarnoksiężnika, oraz jego spotkania z fascynującą księżną Pasquis. I oto ukazuje się naszym oczom osobny świat, żywy w każdym szczególe: ludne miasto Irundast, nad którym góruje Wieża Magów, gdzie mieszkają piękna Olcha, król Urbán i arcymag Saamsar de Olden, a dalej całe uniwersum nieogarnionych imperiów, fanatycznych religii i prastarych legend. Znajdziemy tu kolejne etapy magicznych wtajemniczeń, wielką miłość, długą podróż, niekończącą się wojnę. A przecież ten świat z obłoków i wyobraźni boleśnie przypomina nasz własny.
Zabójcza śpiąca królewna
„Sądzimy po pozorach, łatwo i często oceniamy. Tymczasem nie wszystko jest tym, czym się wydaje” – pisał w jednej ze swoich książek Rafał Kosik, zaś słowa te doskonale oddają sytuacje, z jakimi spotykamy się w życiu. Zbyt łatwo wydajemy opinie, ferujemy wyroki, kierując się jedynie pierwszym wrażeniem, opierając swoje sądy na słowach, a nie dowodach, bazując na sympatiach i antypatiach. Tymczasem pozory mogą mylić, ktoś celowo może wprowadzać nas w błąd, oczerniając kogoś, oddalając od siebie podejrzenia.
Odkrywanie prawdy na temat minionych wydarzeń, jest celem programu telewizyjnego pt. „W cieniu podejrzenia”. Ten popularny reality show, autorstwa Laurie Moran, ma na celu powrót do zbrodni sprzed lat i objecie ich nowym, dziennikarskim śledztwem. Z uwagi na rozwój technologii, nową perspektywę, kolejne odcinki okazują się być prawdziwym sukcesem, a Laurie wraz z zespołem ma na koncie na przykład wyjaśnienie zagadki zaginięcia jednej z młodych kobiet. Nic zatem dziwnego, że u producentki telewizyjnej pomocy szuka Casey Carter, która właśnie opuściła więzienie dla kobiet w Connecticut.
Po piętnastu latach spędzonych w ramach odsiadki za zabójstwo Huntera Raleigha, członka szanowanej rodziny z aspiracjami politycznymi, prezesa znanej fundacji zajmującej się walką z rakiem, kobieta chce poznać prawdę o tym, co działo się owej feralnej nocy. Odtworzony w sądzie przebieg wydarzeń zakładał, że po bankiecie na rzecz fundacji, na którym Casey przebywała razem ze swoim narzeczonym, nastąpiło zerwanie pary i kobieta wpadła w szał, zabijając Huntera z broni palnej, a następnie zażywając środki odurzające, by odwrócić od siebie podejrzenia. W krwi kobiety znaleziono pozostałości tabletki gwałtu, a na broni – jej odciski palców. Sama oskarżona nie przyznała się do winy twierdząc, że ktoś musiał podać jej lek w trakcie pobytu na bankiecie. Twierdziła też, że kiedy ocknęła się na kanapie była zdezorientowana. Szukając narzeczonego, znalazła jego ciało we krwi, którą ubrudziła się, próbując go ocucić. Wciąż, po piętnastu latach odsiadki podtrzymuje tę wersję, zaś każdy dzień spędzony w więzieniu przeznaczyła na odkrycie osoby mordercy.
Podejrzenia „Szalonej Casey” czy też „Śpiącej Królewny”, jak nazwały ją media, wydają się na tyle mocne, że producentka postanawia zająć się tą sprawą, choć wszyscy członkowie ekipy, a nawet ojciec Laurie – były policjant, są przekonani o winie skazanej. Laurie wierzy jednak Carey pamiętając, że po tragicznej śmierci męża ona również była podejrzewana. Z zapałem rzuca się w wir dziennikarskiego śledztwa, rozpatrując prawdopodobieństwo popełnienia przestępstwa nie przez skazaną, ale przez Andrew – młodszego brata Huntera, nieudacznika żyjącego w cieniu bohatera, Gabrielle Lawson – celebrytkę uzurpującą sobie prawo do ofiary, Marka Templetona – przyjaciela Huntera, pełniącego funkcję dyrektora finansowego fundacji, podejrzewanego o malwersację czy wreszcie przez Mary Jane Finder – osobistą asystentkę ojca Huntera, której zamordowany nigdy nie ufał i której chciał się pozbyć.
Kolejne tropy wydają się oddalać winę od Casey, ale czy na pewno padła ona ofiarą manipulacji? Może sama jest przebiegłą intrygantką i furiatką, która po zerwaniu zaręczyn postanowiła zemścić się na Hunterze? Czym bardziej Laurie zagłębia się w to dochodzenie, tym więcej niewiadomych się pojawia...
Jak zakończy się ta wciągająca historia? Dowiemy się tego z brawurowo napisanej, lekkiej powieści kryminalnej autorstwa Mary Higgins Clark i Alafaira Burke'a. Powieść pt. „Zabójcza Śpiąca Królewna”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka, to kolejny już tom cyklu „W cieniu podejrzenia”. Skomplikowanej zagadce towarzyszą doskonale nakreślone postacie z pogłębionym rysem psychologicznym, a także ze zwyczajnymi problemami dnia codziennego. Przemyślana fabuła, nieustanne zwroty akcji nie dają nam ani chwili odpocząć, wciągając w swego rodzaju grę z prawdziwym przestępcą i zmuszając do ciągłej koncentracji. To wspaniała powieść, jedna z najlepszych Mary Higgins Clark, która świadczy o wielkim talencie autorki nie tylko do wymyślania kolejnych zbrodni, ale też do obserwacji ludzkich zachowań.