listopad 23, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Forma

środa, 03 styczeń 2018 08:39

Astrofizyka dla zabieganych

W latach szczenięcych moją ulubioną lekturą była „Encyklopedia dla dzieci”, która w przystępny, ale nie infantylny sposób wyjaśniała różne zjawiska na świecie – od Wielkiego Wybuchu po rozmnażanie zwierząt i ludzi. I prawdę powiedziawszy, brakuje mi takich encyklopedii dla dorosłych – przystępnie napisanych przewodników po zagadnieniach, na których możemy się nie znać, od których nie jesteśmy ekspertami, a o których powinniśmy, albo po prostu chcemy wiedzieć cokolwiek. Sięgając po „Astrofizykę dla zabieganych”, na taką właśnie lekturę liczyłam.

Nie sposób nie wspomnieć o wizualnej oprawie książki. Ma przyjemną, skromną okładkę – i to twardą! – i niewielki format. Idealnie zmieści się do torebki, więc o astrofizyce można czytać również w autobusie, czy na nudnym zebraniu. W ten sposób forma wydania idealnie koresponduje z tytułem.

Neil deGrasse Tyson, autor tej cienkiej (zaledwie 200 stron!) książeczki, to amerykański astrofizyk i popularyzator nauki. O Wszechświecie opowiada laikom w radiu i za pomocą filmów, ale „Astrofizyka dla zabieganych” jest jego pierwszą publikacją książkową. Profesor stara się w niej odpowiedzieć na pytania, które mogą się pojawić w głowie każdego, kto o astrofizyce coś tam słyszał, ale kompletnie jej nie rozumie. Co to był ten Wielki Wybuch? Czy jesteśmy jedynymi inteligentnymi formami życia we Wszechświecie? Czy inne planety są zbudowane podobnie do Ziemi? Skąd wiadomo, że nasza galaktyka nie jest jedyną? No i jak to w końcu jest z tym Wszechświatem – rozszerza się, kurczy, stoi w miejscu?

Odpowiedzi na te i wiele innych pytań to nie wyczerpujące wyjaśnienia wymagające posiadania na podorędziu Atlasu Fizyki czy nawet idealnego skupienia na tekście. Ja sama czytałam „Astrofizykę dla zabieganych” wśród ludzi, odgłosów dochodzących z telewizora i w atmosferze, która skupieniu nie sprzyjała – a mimo to tekst dawało się bez problemu zrozumieć. Wreszcie ktoś sensownie wyjaśnił, po co nam Wielki Zderzacz Hadronów i że to coś więcej niż tylko zabawka dla zblazowanych fizyków. Neil deGrasse Tyson opowiada o różnych wynalazkach związanych z dziedziną astrofizyki, tłumacząc nie tylko, do czego służą, ale też jaki będzie z nich praktyczny pożytek. Przy okazji profesor dba o powiązanie wielkiego, odległego od nas kosmosu z życiem codziennym i stara się pokazać, w jaki sposób Wszechświat i astrofizyka wywierają na nas wpływ. To bardzo przydatna lekcja szczególnie dla tych, którzy uważają, że fizyka to nic więcej jak tylko nudny przedmiot szkolny, a już badania prowadzone przez astrofizyków przydają się co najwyżej autorom utworów z gatunku science fiction.

Książka jest napisana przystępnie i z humorem, co czyni ją po prostu miłą lekturą na wolny wieczór. I nawet nie będziesz sobie zdawać sprawy, że śmianie się z przypisów, którymi tekst jest bogato upstrzony, może Cię sporo nauczyć o świecie. Neil deGrasse Tyson w pełni zadowolił moje szczenięce pragnienia encyklopedii „jak dla dzieci”, która bawiąc uczy. Polecam „Astrofizykę dla zabieganych” wszystkim, którzy potrzebują w swoim życiu nieco kosmicznej energii, a przy tym są zbyt, cóż, zabiegani, żeby spędzać długie godziny na zgłębianiu astrofizycznych teorii.

Dział: Książki
wtorek, 02 styczeń 2018 20:47

Stracona

Strach Cię obezwładnia. Nie wiesz, gdzie się znajdujesz. Nie masz pojęcia, kim jesteś. Zapomniałaś o tym. W twoim umyśle pojawiają się przebłyski dawnego życia. Czasami w snach nawiedza Cię obraz starej huśtawki zaczepionej na drzewie, która kojarzy Ci się z bezpieczeństwem. Pamiętasz śmiech kogoś dla Ciebie ważnego, tak jak w chwilach radości ta osoba mrużyła delikatnie oczy, przypominasz sobie łagodny uśmiech, którym zawsze Cię obdarowywała. Ten ktoś był dla ciebie ważny. Kiedy myślisz o tej osobie, czujesz w sercu ból, ale nie masz pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Jesteś szczęśliwa. Bezpieczna. A przynajmniej tak karzą Ci myśleć. Ich słowa wgryzają się w Twój mózg. Nie możesz im nie uwierzyć. Przecież Cię kochają. Prawda? Czasami przypominasz sobie, to co było kiedyś, ale wiesz, że lepiej o tym nikomu nie wspominać. Nie zrozumieją Cię. Nie pojmą, że to tylko echo przeszłości. Pomyślą, że chcesz odejść, a wtedy staniesz się nieczysta. Musisz z nimi zostać. Takie jest Twoje powołanie. Przeznaczenie sprowadziło Cię na ich drogę. Zostałaś wybrana. Mówią, że jesteś Boginią i twierdzą, iż sama ich odnalazłaś. Wierzysz im. Tylko niekiedy w Twoich myślach, pojawia się dziwne wrażenie, jakbyś wcale sama ich nie odnalazła, a raczej to oni odebrali Ci życie...

Amy Gentry w swoim debiucie literackim ukazuje czytelnikowi profil psychologiczny ofiar, sprawców, ale również rodzin, które cierpią po stracie ukochanej osoby. ,,Stracona" to historia skupiająca się na ludzkiej psychice, na badaniu zależności, które sprawiają, że jedne osoby są bardziej podatne na wpływy innych osób niż drugie. Prawdziwe studium cierpienia - niekiedy skrywane, innym razem wypływające na światło dzienne. Amy Gentry to obiecująca autorka, która nie boi się wyzwań. ,,Stracona" to istna perełka wśród literatury. Dlaczego? Jakie tajemnice skrywa? Dowiecie się tego, zapoznając się z dalszą częścią recenzji!

,,Cśśś. Jane usłuchała. Julie i mężczyzna z nożem zeszli po schodach. I tak wygląda relacja jedynego świadka tamtej nocy, w której straciłam córkę - obie córki, wszystko, wszystko."

Dziewięcioletnia Jude z przerażeniem obserwuje, ukryta w szafie, jak obcy mężczyzna z nożem w ręku uprowadza jej trzynastoletnią siostrę Julie. I tak kończy się szczęśliwa rodzina. Matka dziewczynek nie potrafi wybaczyć młodszej, że nie krzyczała. Ojciec nie ustaje w poszukiwaniach i zakłada fundację imienia Julie. Policja nie wierzy w porwanie, tym bardziej, że nie było śladów włamania. Wszystkich łączy jednak przekonanie: Julie nie żyje. Osiem lat później na progu domu Whitakerów staje młoda kobieta, która podaje się za Julie. Twierdzi, że przez osiem lat była seksualną niewolnicą meksykańskiego mafiosa...

Powieść Amy Gentry to studium katastrofy po stracie bliskiej osoby – katastrofy, która dotyka zarówno rodzinę, jak wszystkich ludzi z ich otoczenia. To również piękna historia o potężnej sile miłości oraz thriller, w którym napięcie utrzymuje się aż do ostatniej strony.

Po zniknięciu córki życie Anny zmienia się w koszmar. Przez osiem lat, jakie upłynęły od porwania trzynastoletniej Julie, straciła nadzieję i chęć ratowania swojego podupadającego małżeństwa i relacji z drugą córką. Ale wszystko zmienia się w dniu, gdy do drzwi domu puka młoda kobieta, która podaje się za Julie. Wydaje się jednocześnie znajoma i obca, a w jej historii wychodzą na jaw luki i niekonsekwencje. Annę dopadają straszne wątpliwości. Kim jest ta skomplikowana kobieta? Czy to na pewno jej córka? Oliwy do ognia dolewa pewien prywatny detektyw, który od lat śledzi tę sprawę i dysponuje szokującymi informacjami.

,,Na dnie, pod stertą akt klientów, spoczywa nieoznakowana teczka. Wyjmuję ją. Potem układam akta tak, żeby zatuszować kradzież, zamykam szufladę, odkładam klucz na miejsce i wychodzę z pokoju pełnego ciepłego, sennego oddechu tak szybko i cicho, jak potrafię, zabierając teczkę ze sobą."

Pewnej nocy życie rodziny Whitaker całkowicie się zmienia...

Dziewięcioletnia Jane nie może zasnąć. Czuje, że coś jest nie tak. Ma dziwne wrażenie, że za chwilę się coś wydarzy. Jej serce zaczyna bić szybciej. Ciarki przechodzą jej po plecach. Jane postanawia iść do pokoju starszej siostry i zasnąć z nią w łóżku, ponieważ wierzy, że Julie pozbędzie się wszystkich potworów. Dziewięciolatka nie zdaje sobie sprawy, że za chwilę zostanie jedynym świadkiem porwania. Ktoś jest w pokoju Julie. Jane chowa się do szafy i widzi swoją siostrę prowadzoną przez obcego mężczyznę. Dziewczynka nie wie, co robić. Pragnie krzyczeć, ale jej siostra napotyka jej wzrok i nakazuje jej milczeć. Więc Jane milknie...

Jedyny świadek porwania spędził w ukryciu wiele godzin...

Zniknięcie Julie to cios dla całej rodziny, która nie ustaje w poszukiwaniach. Anna nie potrafi poradzić sobie ze stratą córki. Nie może pozbyć się wielkiego gniewu w stosunku do młodszej córki, która nie krzyczała, gdy Julie została porwana, co sprawia, że zatraca z nią kontakt. Alkohol staje się jej odskocznią. Anna nie potrafi utrzymać nadziei. Tom robi wszystko, aby o jego córce było głośno. Zakłada fundację Julie, która ma pomóc mu uzyskać pieniądze na dalsze poszukiwania. Rodzina Whitaker jest w rozsypce. Wydawać by się mogło, że nic nie może ich znów połączyć, aż pewnego dnia na progu ich domu staje młoda kobieta...

Nikt nie wie, co się stało z Julie...

Kiedy w życiu Whitaker pojawi się dziewczyna twierdząca, że jest ich uprowadzoną córką, wszystko się zmienia. Kobieta podająca się za Julie twierdzi, że została porwana i sprzedana meksykańskiemu przestępcy, gdzie była jego seksualną niewolnicą. Wydawać by się mogło, że w życiu rodziny zapanuje spokój, ale Anna czuje, że coś jest nie tak. Ta młoda kobieta skrywa wiele sekretów, a jej ciągłe uniki i nieścisłości związane ze zdarzeniami z przeszłości, nie pozwalają matce zmrużyć oczu. Kiedy do Anny pewnego dnia dzwoni prywatny detektyw z szokującymi informacjami, kobieta czuje, że musi doprowadzić tę tajemniczą sytuację do końca. Czy to na pewno Julie? A może to ktoś obcy? Jaki ma cel? Anna nie ma wyboru, musi odkryć prawdę...

Aż pewnego dnia wszystko się zmienia...

,,Wyszarpuję ręce i na oślep sięgam do drzwi. Moje spocone palce ześlizgują się z klamki, kiedy naciskam ją i biegnę, biegnę, biegnę przez morskozieloną wykładzinę, z której już wymazano moje ślady."

,,Stracona" to powieść skupiająca się na zmianach ludzkich osobowości oraz prawdziwe studium cierpienia po stracie ukochanej osoby. Amy Gentry w swoim debiucie literackim porywa czytelnika w swoje objęcia i wprowadza w świat pełen nierozwiązanych tajemnic, intryg oraz nieścisłości, które w pewnym momencie sprawiają, że nie wiemy, jaka jest prawda, a nasze przypuszczenia pękają niczym bańki mydlane. Wciągająca i trzymająca w nieustannym napięciu do ostatniej strony historia, która zagwarantowała mi ciekawą odskocznię od wszystkich powieści, które zwykle czytam i ukazała mi niewyobrażalną stratę, gdzie nadzieja miesza się ze zwątpieniem. ,,Stracona" to powieść, którą się przeżywa, a ciągłe zwroty akcji zachwycają i intrygują. Dynamizm, a zarazem stagnacja - ta książka to istna tykająca bomba wśród literatury. Jestem zachwycona stylem pisania autorki, która niezwykle skupiała się na najmniejszych detalach, które właśnie sprawiają, że w pewnym momencie zaczynamy wątpić w samych siebie.

,,Nigdy nie kochałam Julie bardziej od Jane, przysięgam. A jednocześnie zawsze chodziło o nią. Była tak kompletnie samowystarczalna, tak niewzruszenie spokojna. Pewnie podświadomie uważałam, że jest doskonała. Teraz się zastanawiam: czy tak się bałam zburzyć tę iluzję, że omal jej nie zabiłam?"

,,Stracona" to zajmująca, emocjonująca i zdumiewająca powieść pełna niespodzianek i niespodziewanych zwrotów akcji. Historia ukazująca życie bliskich osób ofiary zarówno przed, jak i po tym mrożącym krew w żyłach zdarzeniu. Pragnienie odkrycia prawdy i zrozumienia tego, co się stało, prowadzi do kolejnej tragedii, która może zniszczyć wszelkie rodzinne więzy. Amy Gentry to obiecująca autorka, która potrafi wpłynąć na emocje czytelnika. ,,Stracona" jest jej debiutem, czego w ogóle po nim nie widać, ponieważ autorka pisze tak świetnie, że mamy wrażenie, iż jest wprawioną pisarką, której twórczość obfituje w same perełki. Polecam!

Dział: Książki
sobota, 16 grudzień 2017 11:06

Cytadela i Twierdza

Festiwal Fantastyki Cytadela odbędzie się po raz drugi 15-17 czerwca 2018 na terenie zabytkowej Twierdzy Modlin. Wszystkie atrakcje będą się odbywały na dziedzińcu fortyfikacji oraz w części najdłuższego budynku Europy. Wszystkie informacje dostępne są na --> stronie.

Dział: Konwenty
środa, 13 grudzień 2017 14:39

Terror

„Terror” – trzymający w napięciu thriller produkcji AMC, stworzony przez Ridley’a Scotta, Davida Kajganicha i Soo Hugh, będzie miał polską premierę 5 kwietnia 2018 roku o 22:00 na kanale AMC Polska. – takie informacje podaje oficjalna strona kanału AMC.

Dział: Seriale
czwartek, 07 grudzień 2017 09:33

Nie mamy pojęcia

Nie mamy pojęcia, jak działa wszechświat. Naprawdę!

Większość książek popularnonaukowych wytwarza w czytelniku wrażenie, że nauka jest wszechwiedząca, a wiedza o naszym świecie – kompletna. Rzeczywiście – trudno się takiemu wrażeniu oprzeć, i to nawet nie odwołując się do lektury mądrych treści. Wystarczy rozejrzeć się wokół. Przecież nasze osiągnięcia są wspaniałe: mamy komputery, smartfony, samoloty, samochody, znakomicie działa medycyna i wciąż dokonuje postępów, opletliśmy Ziemię siecią telekomunikacyjną, poznaliśmy najmniejsze elementy budowy materii i sięgnęliśmy tam gdzie wzrok nie sięga – zbadaliśmy najodleglejsze dostępne zakątki wszechświata.

Dział: Książki
wtorek, 05 grudzień 2017 12:19

Wyginacze łyżeczek

Na styczeń Wydawnictwo Czarna Owca zapowiedzialo bardzo ciekawą pozycję.

Niesamowita, zabawna powieść o rodzinie marzycieli obdarzonych niezwykłymi zdolnościami oraz niewidzialnych mocach, które łączą nas wszystkich.
Teddy Telemachus to czarujący kanciarz, który ma talent do sztuczek magicznych i na koncie współpracę z podejrzanymi gośćmi z przestępczych kręgów. By zdobyć gotówkę, postanawia podstępem dostać się do sponsorowanego przez rząd tajnego badania nad właściwościami telekinezy i jej roli w zdobywaniu sekretnych informacji.

Dział: Książki
wtorek, 05 grudzień 2017 09:39

Thorgal, 40 lat – Artbook

Najbardziej popularna komiksowa seria fantasy w Polsce i jedna z najsłynniejszych w Europie liczy sobie już 40 lat! Dziś Egmont obchodzi okrągły jubileusz opublikowania pierwszej przygody Thorgala. Z tej okazji już 7. grudnia br. ukaże się specjalny album „Rosiński Artbook. Thorgal 40 lat”. Celebrowanie rocznicy pojawienia się Gwiezdnego Dziecka uświetniają również kolejne tomy komiksów w seriach pobocznych Kriss de Valnor „Góra czasu” i Młodzieńcze lata „Slivia”. Fani słynnej wikińskiej sagi nie mogą tego przegapić!

Dział: Komiksy
sobota, 02 grudzień 2017 14:54

Foresta Umbra

W małej miejscowości Rowy, niedaleko Lwowa, dochodzi do brutalnych morderstw na młodych letniczkach- ktoś zabija je w bestialski sposób, dodatkowo podkuwając je. Nie wiadomo, kim jest "Kowal z lasu", nie padają żadne podejrzenia. Na miejsce zbrodni zostaje oddelegowany Jakub Stern, najpopularniejszy dziennikarz lwowskiego "Kuriera". Wraz z przydzielonym mu stażystą, Adamem Brodackim, opisuje tragiczne wydarzenia, jednocześnie szukając winnego. Foresta Umbra, ochrzczony tym mianem okoliczny las, ma jednak więcej tajemnic, niż mężczyzna mógłby się spodziewać...

Ta historia -patrząc po opisie- miała potencjał; nie ma nic lepszego, niż amatorskie śledztwo, tajemniczy morderca, a może i elementy nie z tego świata. Do tego prywatne problemy dziennikarskiej gwiazdy, przez co zakończenie również miało swój charakter. Ale do rzeczy.

Moim zdaniem pan Paweł Jaszczuk nie do końca wykorzystał potencjał historii, jaką miał w rękach. Brakowało mi typowego śledztwa, pełnego prób i błędów, mniejszych lub większych sukcesów. Nam, czytelnikom, nie dano do ręki żadnych poszlak,dzięki którym moglibyśmy się poczuć częścią sprawy i samodzielnie wskazać -błędnie lub nie- sprawcę. Owszem, towarzyszymy dziennikarskiemu duetowi w ich podróży do Rowów, słuchamy rozmów z okolicznymi mieszkańcami, ale to za mało. Nie padają żadne oskarżenia, a gdy odnajdują ciało zbiegłego więźnia, ukręcają śledztwu łeb. Po prostu- to na pewno on, więc nie musimy dalej szukać. Wszystko, co związane ze śledztwem jest bardzo oszczędnie opisane. Wątek tytułowego Foresta Umbra jest, ale także znikomy, pełen niedopowiedzień, luk. A przecież mógł stanowić niezłe oparcie dla całej historii.

O wiele bardziej skupiono się w tym rozpoczynającym serię tomie na postaci Jakuba Sterna. Oczywiście, to dobrze- skoro to pierwsza część, warto poznać jegomościa, z którym będziemy się spotykać przez kolejne tomy. Jednak tym samym zabrakło już miejsca na właściwą, główną historię. Szczerze, Jakub Stern nie należy do moich ulubionych postaci literackich. Za bardzo skupia się na karierze, poświęcając rodzinne szczęście. Może to również tłumaczy kierowane w jego stronę złośliwości, których nadawcą jest jego druga żona, Anna. Kobieta miała prawo poczuć się ignorowaną. 

Ze Sternem to jest trochę tak, jakby liczył się nie wynik śledztwa i zamknięcie właściwego zbrodniarza, lecz posiadanie informacji, nadających się na krzykliwe nagłówki. Za to oczywiście plus, gdyż pan Jaszczuk ukazał tego bohatera w całej, dziennikarskiej okazałości (w końcu tak się myśli o reprezentantach owego zawodu, prawda?). Z drugiej jednak strony przedstawienie mężczyzny czytelnikowi niejako przesłoniło całość lektury.

Motyw tajemniczego lasu skusił mnie do sięgnięcia po ów thriller. Po części jestem zadowolona, gdyż spotykamy się tutaj z wątkiem nie do końca realnym, skłaniającym nas do myślenia, że może istnieją na tym świecie siły, o których nie mamy pojęcia. I których lepiej nie budzić! Z drugiej strony byłam żądna większej ilości szczegółów, uczestnictwa w śledztwie, wyjaśnienia, dlaczego akurat tak ochrzczono ów las. Niestety, nie do końca się to udało, aczkolwiek nie skreślam całkowicie tej serii. 

Dla miłośników dziennikarskiego fachu książka będzie idealna; ci, którzy chcieliby się w domowym zaciszu pobawić w detektywów- amatorów, już trochę mniej. 

Dział: Książki
sobota, 02 grudzień 2017 09:42

Nadzór

„Mroczna, dickensowska opowieść”, tak wytłuszczonym drukiem zachęca nas do sięgnięcia po „Nadzór” Charlie Fletchera Fabryka Słów. Ilustracja na okładce fabrycznego wydania też mało optymistyczna, choć owszem konweniuje z innymi okładkami w serii, pomiędzy dziełami Gołkowskiego, Noczkina i Przechrzty, to raczej radosnym uniesieniem nie napawa. Gdyby jeszcze do tego dodać moje prywatne nastawienie do magii, tajnych stowarzyszeń i na wszelkie sposoby wyeksploatowanego miejsca akcji, jakim jest Londyn, to nie ma co się dziwić, że delikatnie określiwszy, moje nastawienie do powieści Charlie Fletchera było powiedzmy, że sceptyczne. A realnie ujmując odczucia, które towarzyszyły mi, gdy sięgałam po książkę, zbliżone były do męczarni w katuszach i powolnej agonii.

Akcja „Nadzoru” rozpoczyna się zgodnie z opisem na okładce, od sytuacji, gdy do domu Żyda przy Wallclose Square zostaje dostarczona dziewczyna. Dosłownie dostarczona, bo zakneblowana i spacyfikowana, w worku. Osobnikiem tym jest zilustrowany na okładce Bill Ketch, nic nie znaczący dla fabuły osobnik, ale który trafił na okładkę (!). Natomiast zawartość worka jest jak najbardziej istotna, choć może nie najistotniejsza. Panna Lucy Harker okaże się bowiem tą iskrą, która zapali lont akcji, całej tej awanturniczej powieści. W Londynie działa Wolne Bractwo do spraw Regulacji i Nadzoru Enigmatycznych Sytuacji Krytycznych i Ponadnaturalnych Obyczajów, choć prawdę powiedziawszy swoje lata świetności ma już za sobą, a i współpracownicy zawiódłszy się, nie ufają im, to jednak pomimo tego, oni trwają na posterunku i starają się, aby nie dochodziło do wydarzeń tajemnych i niefortunnych pomiędzy śmiertelnikami i istotami nadnaturalnymi. Problem polega na tym, że Nadzór od wieków ma swoich wrogów, którzy pragną odzyskać, to co do nich należy i zagwarantować sobie należyte miejsce w świecie. A Lucy Harker to narzędzie, które ma stworzyć wyłom, umożliwiający przeciwnikowi zdobycie przewagi nad odwiecznym przeciwnikiem w tej grze o władzę.

Jeżeli piszę tę recenzję, oznacza to, że nie umarłam w agonii. Co więcej przyznaję z cudownym zaskoczeniem, że się wspaniale rozczarowałam. Po pierwsze ilustracja na okładce może pasuje do pierwszych dziesięciu stron treści, konweniuje się z serią, pasuje do określenia „dickensowski”, ale za grosz nie oddaje ducha powieści. Pasuje do niej jak pięść do nosa, pomijając fakt, że osobnik Bill Ketch nie jest postacią żadno-planową. Po drugie opis na okładce może nie do końca jest o innej książce, ale lekko wprowadza w błąd. Sięgając po tę powieść obawiałam się, że będę czytała mroczną powieść o gnuśnej magii, brudzie, nudzie, smrodzie i biedzie (no dobrze o tych ostatnich ciut ciut było), a dostałam awanturniczą powieść przygodową z pogranicza płaszcza i szpady z elementami dickensowskimi – właśnie wymieniony wyżej smród, bieda i pełno sierot.

Tak naprawdę Charlie Fletcher stworzył Nadzór trochę na wzór muszkieterów walczących w szlachetnej sprawie, bawiących się w kotka i myszkę z przeciwnikiem, który reprezentowany jest przez Obywatela, wspieranego przez Francisa Blackdyke’a, naukowca, i bliźniaków prawników Templebane’ów. Każda ze stron próbuje przechytrzyć drugą, dzięki czemu fabuła obfituje w zwroty akcji. Nadmienić trzeba, że autorowi przede wszystkim udało się od samego początku przywiązać czytelnika do bohaterów i to zarówno do tych pozytywnych, jak i negatywnych. Posiada on niebagatelną umiejętność kreślenia postaci, które porywają swoim temperamentem i wydają się wyjątkowo prawdziwe i wiarygodne. Osobiście do gustu najbardziej przypadło mi środowisko cyrkowców, a także wyjątkowo żywotnego Kowala, którego wzorował, co można przeczytać w Podziękowaniach, na swoim ojcu.

„Nadzór” przyniesie czytelnikowi przede wszystkim przyjemność czytania. Jest to powieść lekka i przyjemna, awanturnicza i pełna przygód, ale nie płaska, a fabuła wcale nie jest taka oczywista, jak wydawać by się mogła na pierwszy rzut oka. Owszem świat przedstawiony to koniec epoki wiktoriańskiej, po wojnach napoleońskich, ale to tylko drobne elementy, tak naprawdę ta powieść to urban fantasy przeniesiona do przeszłości. Co więcej umiejętność niektórych członków Nadzoru do wymazywania pamięci albo odwracania uwagi ludzi od tego, co się wokół nich dzieje, aby nie dowiedzieli się o istnieniu świata nadnaturalnego, oraz, a raczej forma w jaki sposób jest to robione, wydało mi się po czasie bezczeną-sprytną kalką z „Facetów w czerni”. Jak widać dzięki wielu skojarzeniom kulturowym, które zastosował Charlie Fletcher, nie wspominając już o skojarzeniach z Susanny Clarke „Jonathanie Strange'u i Panie Norellu”, czy Neila Gaimana „Nigdziebądź”, to jest to naprawdę kawałek przyjemnej i ciekawej literatury.

Dział: Książki
poniedziałek, 27 listopad 2017 22:33

Legendarni Wynalazcy

Gry planszowe przeżywają ostatnio renesans. Produkuje się ich jednak tak wiele i tak różnej jakości, że trudno wybrać coś wartościowego i „grywalnego”. Tym bardziej mając niewielkie rozeznanie w rynku. Posługując się jednak kluczem tematycznym wpadłam na zapowiedź obiecującej planszówki pod tytułem „Legendarni wynalazcy”. Muszę przyznać, że zadziałała na mnie bardzo atrakcyjna grafika i krótki film reklamowy na stronie wydawcy. Niemniej gra okazała się równie atrakcyjna co jej reklama – śmiem przypuszczać, że to nieczęste zjawisko.

Już sam ogólny zamysł jest intrygujący, zabawa polega bowiem na wspólnym konstruowaniu wynalazków, by po skończonym zadaniu podzielić się zyskami z przedsięwzięcia. Gra nie jest przesadnie skomplikowana, niemniej składa się z wielu elementów i wymaga uważnego zgłębienia instrukcji obsługi. Instrukcja z kolei jest zwięzła i zrozumiała, niewiele pola pozostawia dla domysłów.

Gra rozpoczyna się wyborem jednej z pięciu drużyn historycznych wynalazców. Siłą gracza są umiejętności i wiedza poszczególnych członków drużyny, z nich bowiem będziemy czerpać „moce” podczas tworzenia wynalazków i to one przyczynią się pośrednio do wygranej. W toku gry naukowcy mogą się rozwijać i zdobywać kolejne poziomy wiedzy, dzięki czemu ewentualne udziały w konstruowaniu i zyski z ukończonych wynalazków dla „właściciela” takiej postaci mają szanse wzrosnąć.

Kafle przedstawiające naukowców są zmyślnie zaprojektowane – zrobione z zadziwiająco grubej tektury, dzięki czemu po usunięciu zbędnych perforowanych kolistych kształtów, można w tak utworzone otwory wtłoczyć po kilka żetonów obrazujących kolejne poziomy wiedzy zdobywane w toku gry przez Einsteina, Skłodowską-Curie czy Lavoisiera. Dobór postaci do gry jest ciekawy: drużyny skompletowane zostały podłóg epoki w jakiej żyli, zaś wewnątrz tych grup członków dobierano prawdopodobnie na podstawie ich jak największego wkładu w naukę. Z pewnością nie zawsze wybór był łatwy, wielu geniuszy zostało pominiętych, trudno jednak nie odnieść wrażenia że w tej selekcji zadziałał również pewien parytet – otóż w niemal każdej z tych grup jest jedna kobieta, choć na szczytach odkryć naukowych jest ich ledwie garstka. Wybrane naukowczynie słusznie doceniono, niemniej w świetle powyższych okoliczności jest to miły gest w kierunku płci pięknej.

Poszczególne wynalazki przedstawione zostały na swoistej „talii kart” tradycyjnej grubości i formatu. Pomimo jednak zwyczajności materiału sam ciężar intelektualny niesiony przez karty jest dość pokaźny. Poza wizerunkiem oraz nazwą i datą wynalazku, znajdujemy tu pola oznaczone dziedzinami nauki, których odkrycia i prawa mają zastosowanie w niniejszym dziele – przy czym im większy wkład danej dziedziny, tym więcej pól z jej symbolem. Pola te są najistotniejszym elementem gry – tu bowiem użytkownicy mogą wykazać się zaangażowaniem intelektualnym w przedsięwzięcie zajmując przepisową – podług wiedzy i umiejętności „swojego” naukowca – ilość pól. Im więcej pól zajętych przez drużynę, tym większe szanse na udział w zysku. Tu gracz musi wykazać się myśleniem strategicznym przydzielając postać najbardziej kompetentną postać do przejęcia inicjatywy w procesie tworzenia konkretnego wynalazku.

Niektóre z pomniejszych elementów gry są nieco mniej imponujące w swojej fizyczności – żetony nagród i rozwoju są zrobione z cienkiej tekturki i aż proszą się o porządne zalaminowanie lub wybór innego tworzywa. Natomiast kostki znaczników do „przejmowania” pól na karcie wynalazku to całkiem zgrabne drewniane sześcianiki. I jest też przyjemna figurka popiersia Leonarda Da Vinci, który niczym patron wszelkich przedsięwzięć naukowych wędruje między graczami wskazując – między innymi – uprawnionego do pierwszeństwa w podziale zysków. Akcent niemal mistyczny, rytualny i choć pozornie komplikuje grę, w praktyce okazuje się całkiem przydatny i przyjemny.

Gra przeznaczona jest dla graczy powyżej dziesiątego roku życia, choć sądzę że co bardziej rozgarnięty ośmio- czy dziewięciolatek z powodzeniem pojmie i zainteresuje się rozgrywkami. Jako matka automatycznie patrzę na „Legendarnych wynalazców” pod kątem jej wartości edukacyjnej i tu – przyznaję – jestem całkowicie zadowolona. Dzięki dołączonej książeczce gracz poznaje skrócone życiorysy znakomitości świata nauki, a podczas gry zupełnie „niechcący” przyswaja sobie informacje o dziedzinach, w których celowały. Konstruując wynalazki z kolei zmierzy się z wielością dziedzin o jakie opierają się najprostsze choćby przedmioty. To być może zakończy męczące pytania typu „po co mam się uczyć chemii, skoro chcę być architektem„. Kusząca perspektywa. Myślę, że warto rozważyć podarowanie młodocianym „Legendarnych wynalazców” na Gwiazdkę nie tylko ze względu na jej wartość edukacyjną, atrakcyjną oprawę czy pomysłowość – to również doskonały pretekst, by pod pozorem zabawy z dzieckiem pograć w ciekawą i pięknie zaprojektowaną planszówkę.

Dział: Gry bez prądu