Rezultaty wyszukiwania dla: Forma
Timeline: Wiedza ogólna
„Timeline” to seria gier, które cieszą się dużą popularnością. Za pomocą prostych zasad sprawdzają wiedzę z zakresu wielu dziedzin. W czym tkwi sekret sukcesu serii? Czy gra faktycznie jest tak uniwersalna, jak wygląda? Sprawdziłam to za pomocą tytułu o nazwie „Timeline: Wiedza ogólna”.
Zabawa przeznaczona jest dla ekipy od 2 do 8 graczy w wieku co najmniej 8 lat. Pojedyncza partia powinna zająć nam około 15 minut. Po zajrzeniu do pudełka znajdziemy w nim 110 karta (każda z podpisanym obrazkiem i datą na rewersie) oraz instrukcję. I to wszystko. Przystępujemy do rozgrywki!
Jak już wspomniałam, zasady nie są skomplikowane. Na początku rozdajemy każdemu z graczy odpowiednią liczbę kart (uzależnioną o ilości osób biorących udział w zabawie). Każda z nich reprezentuje określone wydarzenie np. wynalezienie żelazka, czy odkrycie Ameryki. Następnie jedną kartę kładziemy na środku datą do góry. W swoim ruchu każdy z graczy, wybierając spośród kart na ręku, musi ułożyć jedną na stole. Cała zabawa polega na tym, by umiejscowić ją w dobrym miejscu. Z lewej strony, jeśli jesteśmy przekonani, że dane wydarzenie miało miejsce wcześniej niż to na stole, z prawej, gdy uważamy, że później. W sytuacji, gdy na stole jest już kilka kart, musimy ułożyć je z uwzględnieniem ich wszystkich (czyli np. pośrodku). W tym momencie mogą mieć miejsce dwie sytuacje. Po pierwsze, sprawdzamy rewers dołożonej przez nas karty. Jeśli znajduje się w dobrym miejscu, oznacza to, że nam się udało. Mamy na ręku mniej o jedną kartę, a ruch przechodzi na następną osobę. Jest też druga możliwość, pomyliliśmy się. Błędnie dołożoną kartę należy odrzucić, wziąć z tali nową na rękę i... ruch przechodzi na kolejną osobę. Wygrywa gracz, który jako pierwszy pozbędzie się wszystkich kart. Proste? Bez wątpienia. Ale czy przyjemne? Sprawdźmy!
Zanim jednak przejdziemy do oceny samej mechaniki, warto zwrócić uwagę na solidne wydanie tytułu. Pudełko jest co prawda niewielkie, ale metalowe i z tłoczeniami. Bardzo ładnie prezentuje się na półce. Od strony wizualnej na uznanie zasługują też karty. Wydarzenia na nich przedstawione zostały ujęte bardzo estetycznie i szczegółowo. Same karty nie są duże. Mają mniej więcej wielkość połowy standardowego formatu. Chociaż nie przeszkadza to w grze, na początku sprawia wrażenie wydania miniaturowego. Za to zdecydowanie zasługuje na uznania wpraska. Idealnie pasuje do wymiaru kart i sprawia, że w pudełku nic się nie rusza.
Na początku muszę zaznaczyć, że nie rozumiem, czemu gra jako minimalny skład wskazuje 2 osoby. Wariant na jednego gracza jest jak najbardziej możliwy i osiągalny. Zakłada po prostu dokładanie kart bez przechodzenia tur. Jak to w każdym przypadku, rozgrywka solo nie jest tak pasjonująca, jednak jak najbardziej wykonalna, dlatego dziwi mnie brak wzmianki o takim rozwiązanie.
Jeśli zaś chodzi o sam przebieg rozrywki, to wiele zależy od upodobań graczy. W zabawie brak jakichkolwiek negatywnych interakcji. Nie jest też wymagane planowanie, czy większa strategia. Wystarczy odrobiną rozeznania w osi czasu. A czasami nawet i nie to. Bo przecież chodzi głównie o dobrą zabawę, można więc skorzystać z intuicji i nie przejmować się rywalizacją.
Tym bardziej że nie wszystkie karty są „śmiertelnie poważne”. Kilka z nich wywoła uśmiech na naszej twarzy i np. taka kwestia jak wynalezienie Sudoku czy temperówki dość zabawnie wygląda w towarzystwie tak doniosłych wydarzeń pierwszy lot na księżyc. Tych mało poważnych (i nieszczególnie przełomowych) momentów jest na kartach całkiem sporo. Nie liczy się więc stricte wiedza z historii, ale raczej umiejętność kojarzenia faktów. Dlatego podczas zabawy trzeba pamiętać o pewnym dystansie i nietraktowaniem całej rozgrywki jak sprawdzeniu. Taki test, wbrew nazwie, nie ma za zadanie udowodnienia naszej wiedzy ogólnej, a jedynie dostarczenia dobrej zabawy.
Jeśli zaś chodzi o zakres merytoryczny kart, zauważyłam, że spora ich część dotyczy XX wieku. W tym stuleciu liczą się konkretne lata, a pomylenie się nawet o jeden rok jest traktowane jako zła odpowiedź. Za to ułożenie wydarzeń ze starożytności, czy średniowiecza nie jest już takie trudne, ponieważ jest ich zdecydowanie więcej. Przydałaby się szersza skala, nawet pomimo tego, że większość zabawnych wynalazków powstało w XX wieku.
Co do czasu gry, to jest on bardzo różny. Wskazany na opakowaniu kwadrans to chyba wartość uśredniona. W duecie i w 5 minut można rozegrać partię. Jeśli zaś chodzi o skalowalność, to poziom zabawy rośnie proporcjonalnie do liczby graczy, Im ich więcej, tym jest trudniej i... weselej.
„Timeline: wiedza ogólna” to gra specyficzna. Ten lekki i prosty tytuł z powodzeniem sprawdzi się w roli integracyjnej zabawy na porę minut czy przerywnika podczas rodzinnych spotkań. Sprawnie można go transportować, błyskawicznie rozłożyć i rozegrać kilka partii. Nie jest to tytuł szczególnie wymagający, dlatego szukając czegoś bardziej angażującego, „Timeline” posłużyć może najwyżej za przystawkę.
Belgariada
Jak typowy mól książkowy czytam praktycznie wszystko. Ale do fantastyki mam ogromną słabość! To właśnie od niej zaczęła się moja wielka przygoda z literaturą. Dlatego, gdy widzę książkę z klasycznym ujęciem fantastyki, wiem jedno: muszę ją przeczytać! Tak było i tym razem. „Belgariada” od razu zwróciła moją uwagę. Dlatego z radością ruszyłam w kolejną magiczną przygodę!
Garion jest zwykłym chłopcem ze wsi. Z zamiłowaniem wsłuchuje się we wszystkie historie o magii, legendy, czy baśnie. I chociaż nieszczególnie w nie wierzy, lubi ich klimat. Tymczasem w jego małym świecie dzieje się coraz więcej podejrzanych rzeczy. Wkrótce Garion zmuszony jest opuścić rodzinne strony i ruszyć w drogę. Jeszcze nie wie, że o jego losie zdecydują potężniejsze siły...
„Belgariada” wydana nakładem Prószyński i S-ka to książka, która zamyka w sobie 5 tomów. A to oznacza, że mamy przed sobą dobre 1300 stron przygody! Nie jest to więc lektura na jeden wieczór, ale zdecydowanie warto do niej usiąść.
Przede wszystkim książka zaczyna się w stylu klasycznym dla powieści fantasy, czyli od legendy. Następnie przechodzimy do losów chłopca ze wsi, który nawet nie przypuszcza, kim jest naprawdę. Magia wplatana jest powoli, bez pośpiechu. Tak samo sama intryga wyklaruje się niespiesznie podczas rozwoju historii. Na początku nic nie wiemy, a wszystkie informacji uzyskujemy „pokątnie”, razem z głównym bohaterem podsłuchując lub obserwując dziwne zjawiska. Podoba mi się ten sposób wprowadzania głównego wątku, jest bardzo naturalny i angażuje czytelnika w przygodę.
Bo dzieje się naprawdę sporo. Może to za sprawą sporej objętości, może stylu typowego dla powieści fantasy, nie da się narzekać na akcję lub brak napięcia. Już od samego początku wiadomo, że dzieje się coś podejrzanego, a potem jest już tylko... ciekawiej.
Sam rozwój wydarzeń nie jest może szczególnie zaskakujący. Czytając tę książkę miałam naprawdę liczne skojarzenia z innymi powieściami fantasy. Da się bez większego trudu wyczuć kierunek, w którym zmierza fabuła. Jeśli interesujesz się tym gatunkiem, znajdziesz sporo podobieństw i mechanizmów typowych dla powieści w tym klimacie.
Przede wszystkim „Belgariada” bardzo dobrze się czyta. To książka, która wciąga i zaprasza do udziału w przygodzie. Za sprawą prostej, ale intrygującej narracja czytelnik cały czas chce poznać ciąg dalszy. W przeciwieństwie do młodzieżowych powieści fantastycznych (bardzo popularnych ostatnio na rynku) w tej książce zachowano proporcje między wszystkimi elementami narracji. Jest więc sporo opisów, dialogi (ale też niedopowiedzenia) oraz akcja. Z tego też względu nie jest to powieść, którą czyta się błyskawicznie. Historia wymaga od czytelnika odrobiny skupienia. Jeśli jednak lubi on klasyczne podejście do fantastyki, czeka go niezwykła czytelnicza wyprawa.
Beren i Lúthien
Każdy miłośnik książek ze szczególnym pietyzmem traktuje TEGO JEDYNEGO... pisarza, który otworzył przed nim świat literatury, który nauczył go cenić powieści. Dla mnie był to Tolkien. „Hobbit” nieodwracalnie zaraził mnie miłością do fantastyki, a „Władca pierścieni” jedynie to uczucie przypieczętował. Do teraz gdy pomyślę o Śródziemiu, w oku kręci mi się łezka. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam, że wydawnictwo Prószyński wydaje powieści mojego mistrza, z radością zgłosiłam się na „Beren i Lúthien”. Jak wypadło to spotkanie po latach?
Na początku chyba warto zauważyć, że „Beren i Lúthien” to tytuł z kategorii zaginionych opowieści. Znalezionych i złożonych po latach przez syna autora, a przez to również wydanych pierwszy raz długo po śmierci Tolkiena. Zanim więc przejdziemy do samej historii, czeka nas spora porcja informacji zarówno o samym mistrzu, jak i wykreowanym przez niego świecie. Tak, jest to tytuł, który zachwyci maniaków Tolkiena, ale... nie tylko.
Sama historia to opowieść o miłości śmiertelnego człowieka Berena do pięknej elfki Lúthien. Gdy młodzieniec wyznaje swoje uczucie, zostaje wyśmiany przez jej ojca. Władca elfów nie tylko odsyła go z kwitkiem, ale też próbuje ośmieszyć i stawia przed nim niewykonalne zadanie. Obiecuje rękę swojej córki, gdy Beren przyniesie mu Silmaril Melkora. Młodzieniec podejmuje się tej niemal samobójczej misji i... To już musicie dowiedzieć się sami.
Miłośnicy Tolkiena będą zachwyceniu. To bowiem dalej stara, dobra fantastyka, oparta na pokaźnych opisach i legendarnych przygodach pełnych magii, potworów i historii. Czytając ją, można zatracić się w wykreowanej rzeczywistości i wczuć w klimat dawnych opowieści. Takie bowiem wrażenie wywarła na mnie fabuła. Jakbym czytała legendę, poznawała stare dzieje. Sam Beren... inteligencją nie powala. Chociaż on jest przyczyną wszystkich wydarzeń, ostatecznie to Lúthien jest postacią, która działa z głową. Ale... reszta bohaterów również zwraca uwagę ciekawą kreacją. I nie powiem nic więcej, żeby nie psuć radości z odkrywania nowej historii.
W książce bardzo ważne jest to, że jest to opowieść złożona z wielu zapisów. Dlatego otrzymujemy nie jedną, a kilka jej wersji. To co, syn Tolkiena znalazł, połączył ze sobą i wydał jako jedno, stanowi efekt pracy nad wieloma porozrzucanymi tekstami. Właśnie dlatego po pierwszej opowieści, możemy też zapoznać się z poematem oraz innymi wzmiankami. W poznaniu całości pomocne są też wprowadzenia, które tłumaczą nam zwięźle, co zmieniła dana wersja, z czego autor zrezygnował, a co zmodyfikował. Dzięki temu możemy w wyjątkowy sposób poznać historię, która we „Władcy pierścieni” została wspomniana, a w „Silmarillionie” opisana. Tym razem mamy w pełni samodzielne dzieło, stanowiące drobiazgową analizę tej ważnej dla autora opowieści (imiona jej bohaterów zostały wygrawerowane na nagrobku autora i jego małżonki). Warto też zwrócić uwagę na piękne wydanie. Zachwyca nie tylko ładna okładka, ale też malownicze ilustracje umieszczone w środku.
„Beren i Lúthien” to bardzo ciekawa pozycja. Klasyczna fantastyka oraz ponadczasowy wątek miłosny sprawiają, że tytuł ten przypadnie do gustu nie tylko fanom Tolkiena, ale też wszystkim miłośnikom dobrej literatury. Polecam, bo warto!
Fashion Victim
Nigdy nie rozumiałam zachwytu światem mody, błyskiem fleszy oraz tymi wszystkimi dziwacznymi ubraniami, których w codziennym życiu po prostu nosić się nie da. Dlatego też miałam mieszane uczucia, rozpoczynając lekturę autorstwa Corrie Jackson, „Fashion victim”. To, co mnie zachęciło, to żółta taśma policyjna z napisem „crime scene”, w którą był owinięty mój egzemplarz. Weszłam więc do świata mody i zbrodni.
Główną bohaterką jest Sophie Kent, dziennikarka śledcza z „The London Herold”. Poznajemy ją w dość trudnym okresie jej życia, Sophie właśnie wróciła do pracy po tym, jak straciła bardzo bliską osobę. Nie pomaga fakt, iż jej zawód polega na obcowaniu ze śmiercią i ludzką tragedią, jednak kobieta stara się pokonać własne demony i wykonywać swoją pracę najrzetelniej jak potrafi. Podczas zbierania materiału wokół miejsca zbrodni młodego chłopca, dziennikarka spotyka piękną dziewczynę ze strachem wypisanym na twarzy i siniakami znaczącymi jej blade ciało. Jest to Natalia Kotow, początkowo skryta, młodziutka modelka z mroczną tajemnicą. Niestety, kiedy już prawie wyjawia Sophie swój sekret, zostaje brutalnie zamordowana. Kent, targana poczuciem, iż przyczyniła się do śmierci dziewczyny, rozpoczyna dziennikarskie śledztwo, wykorzystując każdą okazję na zdobycie informacji. Jak się wkrótce okazuje, śmierć pięknej Rosjanki jest tylko czubkiem góry lodowej.
Thriller wita nas mocnym uderzeniem, krótką wypowiedzią tajemniczej osoby, z niezbyt czystym sumieniem, o ile takie w ogóle posiada. Nie wiemy, kim jest, jedynie możemy się domyślać, iż będzie zamieszana w dość nieprzyjemne wydarzenia, które mamy dopiero poznać. Podczas dalszego czytania natkniemy się jeszcze sporadycznie na te wypowiedzi. Moim zdaniem dodają książce charakteru, intrygują czytelnika, gdyż pozwalają wejść w umysł mordercy, jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele.
Fabuła jest wielowątkowa, jednak łączy się gładko w całość. Poznajemy wielu bohaterów, a autorka podsuwa nam coraz to nowych podejrzanych. Miałam wrażenie, że wskazówki podawane czytelnikowi są czasem zbyt oczywiste, by można je traktować poważnie i raczej tych wskazywanych wręcz palcem przez pisarkę osób podejrzewać nie powinnam. Główna postać, Sophie Kent była dla mnie na początku zagadką. Przyjemnie było zbierać strzępy informacji o jej życiu osobistym, jednak po pewnym czasie stała się dla mnie wprost irytująca. Jej zachowanie kojarzyło mi się czasem z głupiutkimi panienkami z tanich horrorów, takimi, co to pchają się zawsze tam, gdzie na pewno stanie im się krzywda. Niestety Sophie w pewnym momencie przestała myśleć o własnym bezpieczeństwie i chciała zdobyć informacje na wszelką cenę, nawet własnego życia.
„Fashion Victim” jest thrillerem o dość interesującej historii, zakończeniu, którego mało kto by się spodziewał, jednak czegoś mi w nim brakowało. Na pewno obnaża prawdę o modelingu, ukazuje, z czym te piękne kobiety muszą się zmagać i jak zmuszone są walczyć o chwilę przed aparatem czy na wybiegu. Jak dla mnie niezbyt optymistyczna wizja kariery i świata mody samego w sobie. Myślę, że przypadnie do gustu zwolennikom mody, ja natomiast, pozostając z mieszanymi uczuciami, nie jestem pewna czy sięgnę po kolejny tom przygód pani Kent.
Tokio. Biografia
W marcu nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach serii Mundus ukaże się historia nieśmiertelnego miasta - "Tokio. Biografia.".
Wielka „Pożoga Meireki” pochłaniająca życie ponad 100.000 mieszkańców; objęcie tronu przez nastoletniego cesarza, które zapoczątkowało epokę restauracji Meiji; albo zawzięte bombardowania Amerykanów w trakcie II wojny światowej – to tylko niektóre z wydarzeń, które całkowicie odmieniły oblicze dzisiejszej stolicy Japonii.
Atlantis Rising 1: Rycerze Atlantydy - fragment
25 stycznia nakładem Drageus Publishing House ukaże się książka Evana Currie'ego pod naszym patronatem, a juz dzisiaj udostępniamy jej fragment.
Przegraliśmy wojnę. Nadeszła zguba.
Czas na rewanż.
Po upadku cywilizacji władzę w dawnej domenie ludzi objęły demony. Wspaniałe dzieła ludzkości zostały zniszczone, ci, którzy przetrwali, żyli pokornie w niewoli, nie pamiętając o wielkich osiągnięciach swoich przodków. Byli jednak też tacy, którzy chcieli walczyć, i zapłacili za swój opór krwią. Ostatecznie demony zwyciężyły, pozostało im tylko pozbyć się resztek ludzkości z terytorium podbitego świata.
Czerwony parasol
Wyobraź sobie przez moment, że znów masz siedemnaście lat. Jesteś jednocześnie dzieckiem, ale i po części dorosłym człowiekiem. Świat stoi przed Tobą otworem i chcesz się do niego wyrwać, czując nad sobą bezpieczny parasol, otworzony przez rodziców. Nie wiesz, co Cię czeka, ale wierzysz, że same dobre rzeczy. Kusi Cię to, co niepoznane. Pierwsze flirty, pierwszy wypity potajemnie alkohol, wypalony papieros. Pierwszy pocałunek. Wszystko takie nowe, świeże. W końcu masz dopiero siedemnaście lat...
Tatiana ma właśnie tyle w dniu, w którym po ciężkim treningu gimnastyki wraca do domu. Niedomknięta brama garażowa nie wzbudziła jej podejrzeń, jednak niezamknięte na klucz drzwi już tak. Wkraczając do budynku jeszcze łudzi się, że to tylko niedopatrzenie rodziców. Że jej sześcioletnia siostra zaraz przybiegnie się przywitać, a mama zawoła Tatianę z kuchni na ciepły posiłek. Tego dnia jednak świat nastolatki rozpadł się na milion kawałków. Ciała jej bliskich nie pozostawiły żadnych złudzeń; ktoś bestialstko torturował jej rodzinę, aby wydobyć z nich niezbędne informacje. Tylko... kto? I co takiego wiedział jej ojciec?
Teraz Tatiana musi radzić sobie sama. I dbać o to, aby ufać odpowiednim osobom. Jest bowiem wielu pragnących dorwać dziewczynę i posiąść wykradzione przez nią poufne dane... oraz tajemniczy specyfik.
Krótka, życiowa historia: czasem zobowiązuję się do przeczytania oraz zrecenzowania książki, której tematyka to zupełnie nie moja bajka. Tak było w tym przypadku. Owszem, filmy akcji oglądam dość chętnie, a i literaturą sensacyjną nie gardzę, jednak... jeżeli pojawiają się tam jakiekolwiek kwestie polityczne, tajne służby i tego typu rzeczy, zwyczajnie pasuję. I przyznam, że rozpoczynając przygodę z Czerwonym parasolem byłam przerażona- że czegoś nie zrozumiem, że mi się nie spodoba, że lektura zamęczy mnie na śmierć (w końcu ma prawie 600 stron...). I wiecie co? Dzięki tej pozycji przekonałam się, że jeżeli autor ma dobre pióro i niezły pomysł w głowie, to może pisać nawet o rozmnażaniu mrówek, a lektura i tak będzie porywająca. Brawa dla pana Wiktora, który swym tomiszczem przekonał mnie ostatecznie do owego gatunku.
Tatiana jest nastolatką i choć nigdy w życiu nie przeżyła żadnego wojskowego szkolenia prócz szkolnych biwaków sportowych, w jednej chwili zrozumiała, co musi zrobić- przeżyć. Za wszelką cenę. Nie usiadła nad ciałami bliskich, wyjąc z rozpaczy, nie. Rozszyfrowała kod do schowka w kominku, zapakowała jego zawartość do plecaka i ruszyła przed siebie, zgrabnie omijając znajdujący się na zewnątrz monitoring. Przejęła nad nią władzę "ta druga" Tatiana- silna, odważna, bezczelna. I to uratowało jej życie.
Początkowo gubiłam się w wielości postaci, jednak po kilku rozdziałach na pierwszy plan wysunęła się jedynie nastoletnia Rosjanka. I co najważniejsze, autor nie serwuje nam politycznego bełkotu, lecz zgrabnie przemyka po owej tematyce, skupiając się na tajemniczych eksperymentach, przeprowadzanych przez ojca Tatiany. Te 600 stron to opis losów odważnej nastolatki, która po utracie bliskich pragnęła tylko jednego- odnaleźć winowajców i zemścić się. W jej szalonym planie pomaga jej Igor, ochroniarz należący do ugrupowania zwanego Czerwony Parasol. Wkrótce tę dwójkę zaczyna łączyć coś o wiele silniejszego...
Mimo że lektura jest dość opasła, jej przeczytanie zajęło mi bardzo mało czasu. Ona wciąga, naprawdę! Nawet nie pomyślałabym, że teorie spiskowe oraz całą tę otoczkę da się opisać w taki sposób, że będzie można książkę tak szybko przeczytać. Odpowiednia lektura dla osób, które z podobną tematyką spotykają się rzadko (w tym dla mnie). Czerwony parasol to nie jest lekka powieść. To historia pełna zemsty, nienawiści oraz wyrachowania. I tak dobra, że nie sposób się oderwać!
Cóż więcej mi pozostaje? Polecam zdecydowanie każdemu, a w szczególności tym, którzy jeszcze nie do końca ufają książkom tego typu.
Opowieści makabryczne
Stephen King jest znany na całym świecie, a czytelnikom kojarzy się głównie z długimi powieściami. Chociaż autor na swoim koncie ma również kilka ciekawych zbiorów opowiadań, to z komiksami właściwie kojarzony nie jest wcale. Jako amatorka twórczości Króla, sięgnęłam po lekturę jedynie ze względu na nazwisko autora, gdyż komiksów nie zdarza mi się czytać, dlatego też nie byłam pewna, co mnie czeka.
Komiks „Opowieści makabryczne” został po raz pierwszy wydany w 1982 roku, a na jego podstawie powstał film w reżyserii George’a A. Romero pt. „Koszmarne opowieści” (ang. „Creepshow”), w którym wystąpił sam Stephen King.
Przed sobą mamy pięć makabrycznych historii. „Dzień ojca” opowiada o relacjach rodzinnych i zaborczym, bogatym ojcu, który nawet po śmierci stawia na swoim. W „Samotnej śmierci Jordy’ego Verrilla” poznajemy niezbyt inteligentnego mężczyznę, planującego zarobić na znalezionym meteorze. Tytułowa Skrzynia z trzeciej historii ukrywa żarłoczną bestię, której pojawienie się stwarza pewne nieprzyzwoite możliwości, a „Jak pozostać na fali” przedstawia potworne losy bezwzględnego męża, jego żony oraz jej kochanka. Ostatnia opowieść, „Lubią się podkradać” opisuje pewne zdarzenie z życia niewyobrażalnie bogatego starszego mężczyzny, który nie liczy się z innymi i nie znosi sprzeciwu, a jego obsesja na punkcie higieny i wstręt do robali doprowadzają do przeraźliwych skutków.
Już od pierwej strony wita nas Upiór – „przewodnik podczas podróży do krainy strachu”. Odgrywa on rolę narratora, wprowadza do opowiadań, towarzyszy nam przez cały komiks. Jego komentarze są przesycone czarnym humorem oraz śmiechem. Każda z historii jest zupełnie inna, ale żadna nie kończy się happy endem, a Upiór uparcie twierdzi, iż bohaterowie, których poznajemy, zasłużyli sobie na swój los.
Klasyczne rysunki nawiązujące do lat pięćdziesiątych wykonali Berni i Michele Wrightsonowie. Nie są może atrakcyjne dla oka i całkiem prawdopodobne, że nie każdemu przypadną do gustu, jednak uważam, że pasują do klimatu komiksu, pozwalają cofnąć się w czasie i poczuć klimat tamtych lat.
Myślę, że „Opowieści makabryczne” są swego rodzaju ciekawostką dla fanów pisarza. Jest to „coś innego”, niż to, do czego przyzwyczaił nas King. Jako że jest to komiks, nie znajdziemy tu rozległych opisów wydarzeń, czy skomplikowanych postaci, nie ma zaskakujących zwrotów akcji, tylko abstrakcyjny świat horroru. Lektura ze względu na format nie jest obszerna, zajmuje co najwyżej jeden wieczór, gdyż czyta się ją szybko i przyjemnie. Warto zatrzymać się w trakcie czytania, by przyjrzeć się uważniej rysunkom.
Zwykle nie czytam komiksów, więc „Opowieści makabryczne” były dla mnie znakiem zapytania. Przyznaję, że były przyjemną odmianą, raczej zabawną, niż straszną, czasem trochę obrzydliwą. Mimo mrocznej tematyki, to raczej lekka rozrywka, pełna czarnego humoru i makabrycznych uwag nietypowego narratora. Zresztą, sprawdźcie sami.
Fallen Legion+
Fallen Legion+ - wyczekiwany przez wielu fanów gatunku action RPG, od dziś jest dostępny na Steam. Przygotuj się do rządzenia imperium rozdartym wojną oraz do błyskawicznego podejmowania trudnych decyzji, zmieniających losy państwa i jego mieszkańców. Królestwo Fenumii czeka aż przywrócisz w nim spokój i porządek.
Wyspa
Wydawnictwo Literackie proponuje niezwykłą dystopię, której akcja rozgrywa się na przepięknej, acz surowej Islandii. Premiera już w lutym.
Twój świat też może stanąć nad przepaścią. Co wtedy zrobisz?
Najważniejsza islandzka książka ostatnich lat.
Błyskotliwa powieść o miłości, władzy i manipulacji. Prawdopodobna i przez to przerażająca wizja naszej przyszłości.