kwiecień 01, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Emilia Przecinek

wtorek, 06 czerwiec 2017 13:44

Życie na wynos

O mojej sympatii do twórczości autorki, pisałam wiele razy. Gdy lata temu, przeczytałam pierwszą książkę, wiedziałam, że to będzie dopiero początek fajne przygody z nowo poznaną autorką. Dlatego wyczekiwałam w zapowiedziach, czy pojawi się nazwisko, o którym wcześniej nie słyszałam. Teraz większość czytelników wie, że Olga Rudnicka, to ta od czarnego humoru, w którym śledztwo często jest prowadzone oficjalnie i na własną rękę przez uczestników ewentualnego zdarzenia. Pełno jest przy tym dziwnych zdarzeń i śmiechu. Właśnie za to, polubiliśmy Siostry Sucharskie i inne postaci.
Później pojawili się inni bohaterowie, inne sprawy, tylko pozostaje pytanie, czy książki nadal dostarczaj tej samej radości?

Życie na wynos jest drugą częścią cyklu o Emilii Przecinek. Pisarki, która została samotną matką, jej były mąż zamieszany w przekręty, odsiaduje wyrok. Ona ma na głowie, kredyt hipoteczny, dwójkę nastolatków i obie matki na głowie. Kochane mamusie litościwie postanowiły wspomóc biedną, zdradzoną i oszukaną kobietę, to też wynajęły własne mieszkania, oddając zyski na rachunku, same zaś wprowadziły się do domu córki/synowej. Tym samy tworząc dosyć interesującą mieszankę wybuchową.

Po rewolucjach, jakie zaszły w wyniku rozwodu i osadzenia niewiernego w więzieniu, rodzina Przecinków odzyskała względny spokój. O ile jest to możliwe, mając za towarzystwo, dwie starsze i w dodatku wścibskie panie.

Emilia próbuje napisać kolejną książkę, niby nic trudnego, ale nagle okazało się, że musi stworzyć wątek erotyczny. Dla niej, kobiety, której ta sfera życia, jakby chwilowo umarła, było nie do pomyślenia, a i wcześniej jakoś nie czuła się królową seksu. Jak więc teraz ma stworzyć odpowiednią scenę, tak by czytelniczki czuły się zadowolone, a ona nie zapadła się pod ziemie ze wstydu?

Na domiar złego, w wyniku pewnej ekspedycji, teściowa łamie nogę. Niby gorzej być nie może, ale jednak. Bo ta niedogodność będzie niczym, w porównaniu do tego, co stanie się później. W ich rzekomo spokojnym domu, gdzie osiedle jest strzeżone. I nic złego nie powinno się wydarzyć...

Dwie staruszki węszące po osiedlu, nogi (nieokazujące oznak życia) wystające u wejścia do piwnicy i na samym środku tego wszystkiego Emilia, nierozumiejąca, dlaczego znowu, musi odpowiadać na pytania policji.

Przeważnie czytając książki Rudnickiej, zaśmiewałam się w głos. Bo humor, jakim operuje, bardzo wpasował się w moje gusta. Sięgając po każdą kolejną pozycję, miałam pewność, że czas spędzony w jej towarzystwie będzie pełen radości.

I tym razem miałam taką nadzieję, że będzie wesoło, mój nastrój podczas czytania znacznie się poprawi i ogólnie będzie super. No i niestety, z ogromną przykrością, a wręcz rozpaczą, muszę przyznać się, że było odwrotnie. Zupełnie nie poczułam humoru, jaki zaserwowała autorka.

Przede wszystkim, próbuje zrozumieć, w jakim celu są poruszane wątki polityczne. I to tylko pod kierunkiem jednej konkretnej partii. Tu nie chodzi o moje zapatrywania, po prostu uważam, że tego typu „chwyty” są żałosne i niesmaczne. Każdy ma prawo do własnych poglądów. I nie znaczy, że trzeba się z tego naśmiewać. A tutaj teksty - „No chyba się nie zapisałaś do PiS-u?” były tak żenujące, że aż mnie po prostu odechciewało się czytać. Podobnie było z podśmiewaniem się z Radia Maryja. Jest sobie owa stacja i będzie. Ja jej nie słucham, większość młodych tego nie robi, ba nawet nie każda staruszka. Jednak są też i takie, które słuchają, I co? Mamy się z nich śmiać? Ubliżać albo upokarzać, bo sobie słuchają różańca na antenie? Czy to sprawia komuś krzywdę, czy może jest aż tak zabawne? Bo dla mnie po prostu smutne, że autorka, która ma tak dobrą opinię, której nazwisko jest reklamą samą w sobie, zniżyła się do takiego poziomu.

Druga sprawa. Odnoszę wrażenie, że autorka stanęła w miejscu. Czytając każdą kolejną książę, jest ten sam schemat. Jakieś morderstwo, dwoje policjantów, jedno musi być mniej rozgarnięty. Musi pojawić się osoba, robiąca dochodzenie potajemnie, nawet dialogi wyglądają identyczne, z tą różnicą, że miejsce akcji i imiona postaci są pozmieniane. Wszystko inne tak samo. I owszem, na początku było naprawdę fajnie. Potyczki słowne, mnóstwo zabawnych dygresji. Tylko ileż można. Jeden trup, a sprawa ciągnie się przez całą książkę, przy czym, większość sprawy „odwala”, postronna postać, ponieważ policja jest mało ogarnięta w sprawie.

Miałam nadzieje, że fabuła książki będzie bardziej rozwinięta, coś nowego się pojawi, a tutaj na okrętkę to samo. Dużo słów, mało treści, ot, żeby leciały żarty jeden za drugim.

Ogólnie, patrząca to, co się dzieje, na rynku wydawniczym, odczuwam smutek. Tutaj spotykamy się z naśmiewaniem z partii rządzącej, gdzie indziej plakaty z wizerunkami obrazów. Czy naprawdę takie chwyty są potrzebne? Tyle marszów w sprawie tolerancji było. Ja się więc teraz pytam, gdzie jest ta tolerancja i szacunek? Nie jestem lesbijką, ale nie naśmiewam się z innych, dlaczego więc ateiście można naśmiewać się z wizerunków religijnych albo popierających konkretną partię z ich opozycji? Czy naprawdę w literaturze musi dojść do czegoś takiego? Bo jeśli tak, to ja chyba sobie odpuszczę czytanie nowości. Bo mnie nie interesuje, kto w kogo wierzy, kto, jaką partię popiera. Nie życzę sobie czytać podobnych rzeczy. Jest to po prostu niesmaczne.

Dział: Książki
wtorek, 15 listopad 2016 14:08

Granat poproszę

Przyszedł czas, że i do mnie trafiła najnowsza książka Olgi Rudnickiej, jeszcze przed premierą zachwalana. I dziwnym trafem, nie zasiadłam od razu do czytania. Granat poproszę musiał swoje odleżeć. Dlaczego? W końcu ulubiona autorka, pewnik na dawkę dobrego humoru. Co się w takim razie stało? Czyżby mój za chwyt do kryminałów z czarnym humorem się ulotnił? Jak odebrałam długo wyczekiwany tytuł?

Poznajemy Emilię Przecinek. Znaną autorkę, piszącą dla kobiet. Czasy naszły takie, że o romantycznej miłości możemy tylko w książce, więc i popyt na historie w normalnym życiu już nierealne, jest spory. Dlatego kobieta zyskała sławę, pisząc o postaciach, których losy przeżywała całą sobą. Teraz była w trakcie tworzenia najnowszej powieści, co najgorsze jej agentka kazała pozbyć się babci Pelagii, której kobiety nie można było nie kochać, jak więc pisarka miała tak po prostu ją wykasować?
Na domiar złego dostaje informacje od męża, który stwierdza, że poznał inną kobietę, zakochał się i z nią odchodzi. Żarto od losu albo jakieś nieporozumienie. Pisze o wielkich miłościach, kiedy jej samej życie małżeńskie właśnie legło w gruzach. Dwoje dzieci zostaną bez ojca, a ona sama z kredytem hipotecznym do spłacenia.

Na szczęście albo i nie. Zależy z której strony spojrzeć, Emilia ma rezolutną córkę, Kropkę. Ona bardzo szybko uświadamia porzuconą matkę o ich stanie materialnym i fakcie ewentualnego zabezpieczenia. Matka i zarazem kobieta, nie wie, czy ma przeżywać ból zdrady, czy świadomość spłaty kredytu, z którym sama absolutnie sobie nie poradzi. Dlatego Kropka musi zrobić coś, co nie spodoba się nikomu, ale jest koniecznością...

Większość osób śledzących mojego bloga wie, że jestem ogromną fanką pióra Rudnickiej, wyczekuję każdej kolejnej książki niczym pierwszej gwiazdki. Dlatego nie mogło być inaczej z granatem, zaczęłam czytanie i... natrafiłam na pewien opór. Coś mnie się nie spodobało. Mianowicie, chodziło nawiązywanie do polityki. Bardzo, ale to bardzo nie lubię, kiedy w książkach spotykam się z prześmiewczymi określeniami w kierunku konkretnego ugrupowania. I nie w tym sensie, że mnie to jakoś szczególnie dotyka, po prostu w książce chcę mieć to, co mnie odpręża, sprawi, że oderwę się od takie, a nie inne rzeczywistości. Tutaj chodziło o jedną, konkretną, uważam, że zabieg ten był zupełnie niepotrzebny, bo Olga Rudnicka nie potrzebuje zniżać się do tego poziomu. Nie wiem czym, miało posłużyć, może taki chwyt reklamowy, dla przeciwników. Niestety należy pamiętać, że czytelnicy to różni ludzie, zwolennicy PiS, PO, Kukiza czy nawet Zenka spod monopolowego. Naśmiewaniem się na przykład z tego ostatniego można kogoś urazić. I po co? Czy warto zrażać do siebie czytelnika? Takie moje przemyślenie, bo no nie miałam ochoty na przytyki, które znalazły się w książce. Mam zasadę na „imprezie” i w książce żadnej polityki, i tematów religijnych. I tego zawsze się trzymam.

Wracając do samej fabuły, pomijając wyżej wymienione zarzuty, które po ominięciu można zapomnieć (aczkolwiek nie każdy musi), muszę powiedzieć, że książka dostarczyła mi mnóstwo uciechy. Zacznijmy od problemu Emilii, która jako porzucona żona i matka miała na głowie kredyt, z którym musiała sobie jakoś poradzić. Nie miała pojęcia co dzieje się z podłym już nie mężem. Ponieważ tchórz uciekł i z nikim się nie kontaktował.
Sprawa zrobiła się o tyle ciekawa, kiedy tematem rozwodu zainteresowały się dwie starsze panie. Matka porzuconej i teściowa. Dwie nielubiące się kobiety, teraz w tak niełatwej chwili zawiązują sojusz.
Cóż to był za duet! Za każdym razem, gdy obie matki wychodziły na pierwszy plan, a szczególnie ich rozmowy, płakałam ze śmiechu. No wręcz nie mogłam się opanować. Ich dialogi są po prostu genialne, przemyślenia. Polubiłam obie. One liczą się jako całość. Nie można tych dwóch rozdzielić.

Oczywiście jest jakiś wątek kryminalny, o którym każdy się dowiaduje, ja jednak nie o tym. Tutaj postaci odgrywają świetnie swoje role. Agentka Wieśka, Kropka i Kropeczek — zwłaszcza w natarciu przez obie babcie. Ten to miał przechlapane. No genialnie. Ubawiłam się niesamowicie, aż żałowałam, że książka tak szybko się skończyła.

Olga Rudnicka jest reklamą samą w sobie, nie potrzebuje namawiania, aby przeczytać. Wystarczy, że ukażę się nawet niepotwierdzona zapowiedź kolejnej książki, każdy zaznaczy sobie ten dzień w kalendarzu i zacznie odliczanie. Bo naprawdę jest na co, porządna dawka humoru gwarantowana. I co najważniejsze nie ma schematów, autorka zawsze czym zaskoczy, nowymi charakterami lub czymś innym.
Nie muszę nikomu polecać i specjalnie namawiać, każdy wie, że po prostu trzeba czytać i koniec.

Dział: Książki