Rezultaty wyszukiwania dla: Emil ����d��o
Projekt Królowa
Pobudka w podziemiach szpitala psychiatrycznego; odizolowanie od reszty świata z siódemką nieznanych osób; odcięcie od dostępu do internetu, telefonu i jakiejkolwiek innej technologii, a do tego zabójcza gra, którą przetrwają tylko nieliczni... Z tym wszystkim musi zmierzyć się osamotniona główna bohaterka Emily, która staje się pionkiem w chorej rozgrywce tajemniczego jegomościa.
„Projekt Królowa” jest debiutem Dominiki Rosik, która bardzo sprawnie operuje medycznymi terminami i zgrabnie ukształtowała psychikę każdego z bohaterów. Otóż właśnie wykreowane postaci są jednym z najmocniejszych elementów tej książki. Bohaterowie są niezwykle dynamiczni, oryginalni i oferują czytelnikowi cały wachlarz emocji. Autorka ograniczyła ich liczbę praktycznie do minimum – przez większą część powieści towarzyszymy ósemce bohaterów, poznając ich dzięki opowiadaniom Emily, która jest jednocześnie narratorką. Pani Dominika Rosik często przekoloryzowała wręcz postaci, aby jeszcze bardziej podkreślić ich różnorodność i odmienność, lecz w przypadku tej książki nie przeszkadza to szczególnie.
Autorka pisze lekko i płynnie przechodzi pomiędzy kolejnymi zdarzeniami. Ciekawym zabiegiem było przekierowanie narracji na innych bohaterów. Często udaje nam się spojrzeć na całą sytuację oczami Metthew lub Alexandra.
Niestety sama fabuła nie przedstawia się tak kolorowo. Początek rodem z „Piły” zwiastuje wartką akcję i ogrom niespodzianek, zaś autorka często zalewa czytelnika masą filozoficznych rozważań, które jeszcze bardziej spowalniają rozwój zdarzeń. Niektóre sformułowania wiały lekkim patosem i były zwyczajnie pompatyczne, aczkolwiek całość wypada naprawdę dobrze mimo tych kilku zgrzytów. W debiutanckiej książce Dominiki Rosik akcja nie gna z zawrotną prędkością, wobec czego należy uzbroić w cierpliwość. Niestety fabuła jest dość przewidywalna, choć oczywiście co jakiś czas zdarzają się ogromne niespodzianki, dzięki którym można zanurzyć się w tej opowieści i z ciekawością wyczekiwać rozwiązania zagadki.
Największą wadą owej powieści jest kuriozalne podobieństwo do niezwykle popularnej serii o młodym czarodzieju Harrym Potterze, a konkretniej do jednej ze scen, w której trójka głównym bohaterów musi stoczyć niebezpieczną rozgrywkę w szachy. Harry, Ron i Hermiona sami stają się figurami i jeden błąd może odbić się na ich życiu. Oczywiście nie insynuuję autoce sugerowaniem się ową sceną, mógł być to czysty przypadek, aczkolwiek sytuacja ta sprawia, że czytelnik może odczuwać pewien dyskomfort z tego powodu.
Wszystkie terminy medyczne, którymi posługuje się autorka są jak najbardziej trafione i czuć, że Pani Dominika Rosik nie żonglowała nimi bezmyślnie ani też na siłę nie próbowała wplatać ich do fabuły.
Słowem podsumowania „Projekt Królowa” to naprawdę bardzo dobry debiut, który czyta się (prawie) jednym tchem i zwiastuje wartą uwagi serię.
Dziewczyna z pociągu
Zacznę od tego, że nie czytałam książki Pauli Hawkins, na której podstawie powstał scenariusz filmu. W mojej opinii nie będzie więc porównań ani żadnego podparcia literaturą. Skupiam się tylko i wyłącznie na powstałej ekranizacji.
„Dziewczyna z pociągu” nie jest typowym kryminałem, to raczej film psychologiczno-obyczajowy z elementami thrillera. Dodatkowo nakręcony został w taki sposób, że przypomina rozsypane puzzle, z których krok po kroku, element po elemencie, składamy pełen obrazek. Główna bohaterka obserwuje życie innych ludzi, zazdroszcząc im i nie wiedząc, że oni również, tak jak ona sama, nie są szczęśliwi. Każdy ma swoje smutne sprawy i mroczne tajemnice. Każdego kiedyś kopnął przewrotny los.
Film jest przejmujący i smutny. Być może smutny aż do przesady, gdyż traumatyczne wydarzenia z przeszłości ścigają się z tymi teraźniejszymi. Został za to świetnie nakręcony, jest przejmujący, a odegrana przez Emily Blunt rola sprawia niesamowite wrażenie. Jak można być tak bardzo nieszczęśliwym, zaplątanym we własne życie i zdesperowanym? Jak można upaść tak nisko? Co ciekawe mimo tej całej beznadziei i nieszczęśliwych wydarzeń potrafię odnaleźć w fabule jakiś promień słońca i nadzieję, nawet dla tych, którzy już zupełnie ją stracili.
Mimo dobrej realizacji i solidnej gry aktorskiej film był dość monotonny i nudny. Odniosłam wrażenie, że historia jest mocno naciągana. Fabuła ułożyła się całkiem logicznie, ale ani przez chwilę nie przestała sprawiać wrażenia wymuszonej. Tak jakby jej twórca (twórczyni, jeśli była wierną ekranizacją książki) na siłę starał się zszokować swoich widzów (czytelników). Początkowo byłam zachwycona. Wszystko działo się powoli, bez przerwy towarzyszyły nam przemyślenia głównej bohaterki, jej tęsknota i wiele innych, głębokich emocji. Później jednak zapanował chaos i tak jak zazwyczaj lubię rozwiązywać zagadki, tak tu tej zagadki w ogóle nie było. Wydarzenia nazwałabym raczej niefortunnymi zbiegami okoliczności.
Podsumowując - uważam, że „Dziewczyna z pociągu” to dobrze zrealizowany film z kiepską podstawą fabularną. Niestety, gdy te dwie rzeczy nie idą ze sobą w parze, to nie ma szans, by otrzymać cokolwiek ponadprzeciętnego. Także „Dziewczyna z pociągu” jest filmem mocno przeciętnym, ale nie aż tak, by nie warto go było obejrzeć. Choćby dla gry aktorskiej Emily Blunt czy Haley Bennett, która również doskonale wcieliła się w swoją wcale nie najłatwiejszą rolę.
Projekt Królowa
Debiuty nowych autorów są zawsze znakiem zapytania. Tak jak co po niektórych wyjadaczach rynku książkowego możemy spodziewać się, co znajdziemy tuż za okładką ich książek, to w przyadku początkujacych pisarzy zawsze towarzyszy nam aura niepewności, lecz zarazem nadziei, że dostaniemy produkt zaskakujuący, wciągający, doby... Jak zatem prezentuje się książka Dominki Rosik pt. Projekt Królowa?
Osiem osób. Tajemniczy ogród zimowy. I eksperyment, którego nigdy nie zapomną... Emily budzi się w podziemiach szpitala psychiatrycznego. Poznaje siedem osób, których nigdy wcześniej nie spotkała. Nikt nie pamięta poprzedniej nocy. Telefony oraz komputery zostały zablokowane. Z każdą godziną sytuacja zaczyna się pogarszać. Pojawiają się kolejne niewiadome i dzieją się rzeczy, których nie da się logicznie wyjaśnić. Ktoś zmusza bohaterów do gry na śmierć i życie... Prawda? Złudzenie? Żart? Efekt choroby psychicznej jednego z bohaterów? A może wszystkich? Jedno jest pewne. Uczestnicy eksperymentu muszą poddać się regułom gry, żeby znaleźć wyjście z obiektu. Zwłaszcza, gdy wychodzi na jaw, że każda z uwięzionych osób kłamie.
Interesujące zapowiedzi książki od razu przyciągnęły moją uwagę. Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy to Druga Szansa Katarzyny Bereniki Miszczuk, ale dużo, dużo mroczniejsza. Bez zastanowienia sięgnąłem po ksiażkę, chociaż w głębi gdzieś wiedziałem, że książka debiutantki może przynieść rozczarowanie. Powieść rozpoczyna się naprawdę dobrze, od razu wkraczamy w pełen niedopowiedzeń świat naszej głównej bohaterki - Emily. Już po pierwszych stronach dało się odczuć, że autorka naprawdę stworzyła w swojej wyobraźni bogaty świat i bardzo skomplikowaną intrygę. W dodatku autorka pokusiła się o różne punkty widzenia, chciała przedstawić historię bacząc na to, jak odbierają ją pozostali bohaterowie. Jest to zabieg bardzo sprytny, szczególnie jeśli mamy do czynienia z książką mroczną i tajemniczą. Za to brawa. Ogólnie pomysł na książkę także nalezy do ciekawych, widać fascynajce Rosik szachami, co mi osobiście także przypadło m ido gustu, bo zdarza mi się w nie grywac.
Mimo, że historia wyszła autorce naprawdę okej, to niestety widać także brak doświadczenia. Na pewno głównym, nieco rażącym elementem, przynajmniej dla mnie, były słabo nakreślone charaktery bohaterów. Różne punkty widzenia nie dawały takiego klimatu, jakie powinny. Wyobrażam sobie, że budowanie osobowości nie jest wcale zadaniem łatwym, jednak osoby występujace u Rosik są albo przerysowane, albo po prostu niewyróźniające się i szare, a co za tym idzie, są mało ciekawe, nie zwracają uwagi czytelnika.
Drugą rzeczą, którą wyłapałem podczas lektury to brak napięcia. Książka aż się prosi o to, by być mroczną, jednak nie do końca jest. Mam wrażnie, że pisarka bardzo chciała nadać swojemu dziełu właśnie taki klimat, jednak nie wyszło to tak, jak powinno. Strach, zaskoczenie, tajemnica... to wszystko jest po prostu opisane, ale dla mnie nieodczuwalne.
Projekt Królowa to ksiażka, która na pewno zwraca uwagę. To dosyć interesujący debiut, szczególnie dzięki przemyślanej i fajnej fabule. Widać jednak, że powieść jest debiutem, i da wyczuć się braki w warsztacie, w budowaniu klimatu. Mimo to jednak chciałbym książkę polecić. Opinię może mieć każdy, każdy inną w dodatku i nie zawsze prawdziwą. Nic jednak nie motywuje autora tak, jak ilość sprzedanych egzemplarzy, a kupić książkę naprawdę warto. Mam nadzieję przeczytać jeszcze kiedyś inne dzieła Dominiki Rosik, bo fantazję to dziewczyna z pewnością posiada!
Zapowiedź: "Całkiem obcy człowiek"
Całkiem obcy człowiek, Rebecca Stead – premiera 15 lutego 2017 r.
„Która to prawdziwa ty? Ta, która zrobiła coś okropnego, czy ta, która się przeraziła tym, co zrobiła? I czy jedna może przebaczyć drugiej?”
Bridge, Tabitha i Emily znają się od zawsze, ale ten rok testuje ich przyjaźń.
Em ma chłopaka (tak jakby), który prosi ją o szczególnego rodzaju zdjęcia. Tab jest młodą feministką i potrafi przejrzeć każdego na wylot, a Bridge z jakiegoś powodu zaczęła nosić kocie uszy i wciąż stara się zrozumieć, dlaczego przeżyła wypadek, którego nie powinna przeżyć. Są najlepszymi przyjaciółkami i kierują się jedną zasadą: nigdy nie kłócić się ze sobą. Czy to pomoże im przetrwać?
Sherm usiłuje zrozumieć, dlaczego ludzie rozstają się po wielu latach małżeństwa i jak to jest przyjaźnić się z dziewczyną, a dla pewniej licealistki Walentynki okażą się najtrudniejszym dniem w życiu.
A, i jeszcze Jamie, poważny starszy brat, którego głupi zakład z kumplem kończy się… no, prawie katastrofą.
Pasażerowie
Na „Pasażerów” Mortena Tylduma czekałam od momentu ukazania się po raz pierwszy zwiastuna, który zrobił na mnie przede wszystkim wizualne wrażenie. Poza tym byłam niezmiernie ciekawa jak Lucien, Katniss i Star Lord sobie poradzą w Kosmosie, tym bardziej, że tylko jedno z nich miało doświadczenie w podróżach międzygwiezdnych.
Wybierając się na film byłam szczerze przekonana, że kolejny spektakularnie wyreżyserowany za miliony dolarów spektakl w gwiezdnej scenerii, będzie opowiadał o zmaganiach feralnych podróżników walczących o przetrwanie. Potem pomyślałam, że Chriss Pratt nie jest w stanie zagrać „poważnie” roli, albo ja go poważnie nie będę w stanie odbierać po roli Star Lorda, a Jennifer Lawrence nie zaprezentuje nic poza ładną buzią i smukłą sylwetką. A na koniec przedwcześnie zawyrokowałam, że zapewne film będzie strasznym bublem naukowym o lewitującej wodzie i kulach ognistych w Kosmosie. Wszystko to owszem się po trochu sprawdziło, ale….
… zacznę od początku.
W 120 letnią podróż zostaje wysłany statek kosmiczny Avalon, który wiezie na swoim pokładzie załogę oraz kolonistów, którzy mają zasiedlić nową planetę Homstead II. Wszyscy przebywają w kapsułach hibernacyjnych, które mają wybudzić załogę pięć, a pasażerów cztery miesiące przed przewidywanym dotarciem na planetę. Statek Avalon zaprojektowany został perfekcyjnie, usterki bieżące usuwane są automatycznie, a kapsuły hibernacyjne nigdy, ale to nigdy nie ulegały awariom. Nie byłoby jednak ciekawej fabuły, gdyby to NIGDY rzeczywiście miało być takie ostateczne. Podczas podróży na 91 lat po dotarciu do celu statek w wyniku niefortunnych zdarzeń ulega awarii, której skutkiem jest wybudzenie po roku jednego z pasażerów – Jima Prestona (Chris Pratt), mechanika. W niedługim czasie po nim z hibernacyjnego snu budzi się Aurora Lane (Jennifer Lawrence), pisarka. Oboje pasażerowie stają w obliczu osobistego dramatu, bowiem ich kapsuły hibernacyjne nie pozwalają ponownie zapaść w sen, a to oznacza, że za 90 lat, gdy statek dotrze na Homstead II, ich wśród żywych już nie będzie. Na domiar złego okazuje się, że nie tylko kapsuły hibernacyjne uległy awarii, ale całemu statkowi grozi zagłada.
Film jest mieszanką wielu tak naprawdę gatunków. Przede wszystkim jest to film fantastyczny, o podróżnikach w kosmosie, kolonizatorach, którzy pragną stworzyć nowy świat, a każdy ma swoje prywatne, indywidualne powody dlaczego to robi. Z początku wydawało mi się, że będzie to film przygodowy z domieszką thrillera, bowiem bohaterowie muszą zmierzyć się z awarią systemu na statku, w wyniku czego będą w dramatyczny sposób wylatywać poza statek, topić się w basenie przy braku grawitacji, innymi słowy bez przerwy balansować na granicy życia i śmierci. W pewnym momencie relacje Aurory (jakież znamienne imię dla Śpiącej Królewny) i Jima pogłębiają się, bo jak tu dwoje pięknych pasażerów, mogłoby być obojętnych na swoje wdzięki, i nagle film przeradza się w delikatnie i wdzięcznie przedstawiony romans. Jednak to, co urzekło mnie w „Pasażerach” najbardziej to, to, że nie jest to typowy film o przetrwaniu i amerykańskich superbohaterach przeżywających niesamowicie dramatyczne przygody, by uratować siebie i wszystkich kolonizatorów w obliczu kosmicznych niebezpieczeństw. Jest to przede wszystkim film o relacjach międzyludzkich z elementami psychologicznymi, o dwójce ludzi, którzy znaleźli się w pułapce bez wyjścia, gdy przebudzenie się ze snu oznacza tak naprawdę śmierć. Niektóre fragmenty przypominają motyw Robinsona Cruzoe i Piętaszka, tutaj oczywiście piękny jest ten Piętaszek, ludzi, którzy muszą odnaleźć się w nowej sytuacji i co więcej w dramatycznych momentach odnaleźć to, co tak naprawdę jest dla nich ważne, a porzucić to, co wydawało się, że pragną.
Kierując się powyższym opisem można by sądzić, że będzie to przegadany, nudny film z melancholijnymi wstawkami, jednak scenariusz umiejętnie balansuje pomiędzy elementami przygodowymi, a melodramatycznymi, między poważnymi i zabawnymi. Dużą rolę w tego typu filmie, oczywiście poza efektami specjalnymi, odgrywa gra aktorska, tym bardziej, że przez większość filmu gra tylko trójka aktorów, w tym jeden, którego postać jest androidem. Najlepiej wypadł Chris Pratt, jako zdolny, ale dość nieskomplikowany mechanik stojący w obliczu śmierci, a także samotności oraz android Arthur, w tej roli Michael Sheen, który jako szarmancki barman wprowadza wysublimowany element humoru. Niestety Aurora na tle tych dwóch postaci wypada może nie słabo, ale dość blado, zdecydowanie pomysł obsadzenia w tej roli Emily Blunt, był znacznie bardziej ciekawy.
Film nie ustrzegł się oczywiście kosmicznych absurdów i naukowych bzdetów, jest trochę nostalgiczny, ale też i dramatyczny, ale przede wszystkim jest miłym zaskoczeniem, że można stworzyć kosmiczną przygodę, której fabuła nie opiera się wyłącznie na fajerwerkach, ale pozwala również zatrzymać się na chwilę, nabrać tchu i dalej gnać ku gwiazdom.
Dom czwarty
“Dom czwarty” to już siódma część cyklu Lipowo. Katarzyna Puzyńska po raz kolejny zabiera nas na spotkanie z całą plejadą interesujących postaci. Serwuje nam solidną dozę napięcia i zwrotów akcji. Wraz z każdym przeczytanym rozdziałem mnożą się zagadki, dochodzą nowi podejrzani. To specjalność autorki. Gdy tylko wydaje nam się, że jesteśmy blisko rozwiązania problemu, znamy odpowiedź na nurtujące nas pytania, autorka serwuje nam trzęsienie ziemi, które obraca w gruz nasze teorie, i zostawia z niczym.
Akcja powieści oscyluje wokół zaginięcia Klementyny Kopp, która po latach postanawia odwiedzić rodzinne strony, by ponownie zająć się zabójstwem sprzed kilku lat. Morderca jest już osądzony i odsiaduje wyrok. Matka Klementyny jednak nie wierzy w jego winę. Prosi córkę o pomoc. Klementyna przyjeżdża do rodzinnej wsi i trop się urywa. Zaniepokojona partnerka kobiety zawiadamia byłych współpracowników Klementyny. Daniel, Weronika i Emilia postanawiają wyjechać do Złocin by odnaleźć koleżankę. Na miejscu okazuje się, że rodzina Klementyny i pozostali mieszkańcy Złocin mają swoje mroczne sekrety, sięgające wydarzeń z 1939 roku. Czy Daniel i spółka rozwikłają tajemnice z przeszłości? Kto i w jakim celu maluje wszędzie napis “Złociny - złe czyny”?
Przyzwyczaiłem się (i pewnie nie tylko ja) do cyklu Lipowo. I chociaż Katarzyna Puzyńska wydaje dwa opasłe tomy rocznie, nie czuję przesytu bohaterami. Wręcz przeciwnie, mam ochotę na jeszcze więcej i zastanawiam się co autorka wymyśli w kolejnych tomach. Jak pokieruje losem stworzonych przez siebie postaci. Biorąc pod uwagę zaskakujące metamorfozy, szczególnie tak drastyczną jak Daniela Podgórskiego (bo mieszkańcy Lipowa, podobnie jak my, zmieniają się pod wpływem doświadczeń), możemy spodziewać się, jak to w życiu, wszystkiego.
Niepewność, zaskoczenie, cała masa niebanalnych postaci, oraz zaczepienie w autentycznych wydarzeniach historycznych, jakimi były egzekucje mające miejsce w okolicach jeziora Bachotek w pierwszym roku wojny, sprawiły, że z ogromną przyjemnością przeczytałem “Dom czwarty”. Polecam i czekam z niecierpliwością na kolejny tom.
Granat poproszę
Przyszedł czas, że i do mnie trafiła najnowsza książka Olgi Rudnickiej, jeszcze przed premierą zachwalana. I dziwnym trafem, nie zasiadłam od razu do czytania. Granat poproszę musiał swoje odleżeć. Dlaczego? W końcu ulubiona autorka, pewnik na dawkę dobrego humoru. Co się w takim razie stało? Czyżby mój za chwyt do kryminałów z czarnym humorem się ulotnił? Jak odebrałam długo wyczekiwany tytuł?
Poznajemy Emilię Przecinek. Znaną autorkę, piszącą dla kobiet. Czasy naszły takie, że o romantycznej miłości możemy tylko w książce, więc i popyt na historie w normalnym życiu już nierealne, jest spory. Dlatego kobieta zyskała sławę, pisząc o postaciach, których losy przeżywała całą sobą. Teraz była w trakcie tworzenia najnowszej powieści, co najgorsze jej agentka kazała pozbyć się babci Pelagii, której kobiety nie można było nie kochać, jak więc pisarka miała tak po prostu ją wykasować?
Na domiar złego dostaje informacje od męża, który stwierdza, że poznał inną kobietę, zakochał się i z nią odchodzi. Żarto od losu albo jakieś nieporozumienie. Pisze o wielkich miłościach, kiedy jej samej życie małżeńskie właśnie legło w gruzach. Dwoje dzieci zostaną bez ojca, a ona sama z kredytem hipotecznym do spłacenia.
Na szczęście albo i nie. Zależy z której strony spojrzeć, Emilia ma rezolutną córkę, Kropkę. Ona bardzo szybko uświadamia porzuconą matkę o ich stanie materialnym i fakcie ewentualnego zabezpieczenia. Matka i zarazem kobieta, nie wie, czy ma przeżywać ból zdrady, czy świadomość spłaty kredytu, z którym sama absolutnie sobie nie poradzi. Dlatego Kropka musi zrobić coś, co nie spodoba się nikomu, ale jest koniecznością...
Większość osób śledzących mojego bloga wie, że jestem ogromną fanką pióra Rudnickiej, wyczekuję każdej kolejnej książki niczym pierwszej gwiazdki. Dlatego nie mogło być inaczej z granatem, zaczęłam czytanie i... natrafiłam na pewien opór. Coś mnie się nie spodobało. Mianowicie, chodziło nawiązywanie do polityki. Bardzo, ale to bardzo nie lubię, kiedy w książkach spotykam się z prześmiewczymi określeniami w kierunku konkretnego ugrupowania. I nie w tym sensie, że mnie to jakoś szczególnie dotyka, po prostu w książce chcę mieć to, co mnie odpręża, sprawi, że oderwę się od takie, a nie inne rzeczywistości. Tutaj chodziło o jedną, konkretną, uważam, że zabieg ten był zupełnie niepotrzebny, bo Olga Rudnicka nie potrzebuje zniżać się do tego poziomu. Nie wiem czym, miało posłużyć, może taki chwyt reklamowy, dla przeciwników. Niestety należy pamiętać, że czytelnicy to różni ludzie, zwolennicy PiS, PO, Kukiza czy nawet Zenka spod monopolowego. Naśmiewaniem się na przykład z tego ostatniego można kogoś urazić. I po co? Czy warto zrażać do siebie czytelnika? Takie moje przemyślenie, bo no nie miałam ochoty na przytyki, które znalazły się w książce. Mam zasadę na „imprezie” i w książce żadnej polityki, i tematów religijnych. I tego zawsze się trzymam.
Wracając do samej fabuły, pomijając wyżej wymienione zarzuty, które po ominięciu można zapomnieć (aczkolwiek nie każdy musi), muszę powiedzieć, że książka dostarczyła mi mnóstwo uciechy. Zacznijmy od problemu Emilii, która jako porzucona żona i matka miała na głowie kredyt, z którym musiała sobie jakoś poradzić. Nie miała pojęcia co dzieje się z podłym już nie mężem. Ponieważ tchórz uciekł i z nikim się nie kontaktował.
Sprawa zrobiła się o tyle ciekawa, kiedy tematem rozwodu zainteresowały się dwie starsze panie. Matka porzuconej i teściowa. Dwie nielubiące się kobiety, teraz w tak niełatwej chwili zawiązują sojusz.
Cóż to był za duet! Za każdym razem, gdy obie matki wychodziły na pierwszy plan, a szczególnie ich rozmowy, płakałam ze śmiechu. No wręcz nie mogłam się opanować. Ich dialogi są po prostu genialne, przemyślenia. Polubiłam obie. One liczą się jako całość. Nie można tych dwóch rozdzielić.
Oczywiście jest jakiś wątek kryminalny, o którym każdy się dowiaduje, ja jednak nie o tym. Tutaj postaci odgrywają świetnie swoje role. Agentka Wieśka, Kropka i Kropeczek — zwłaszcza w natarciu przez obie babcie. Ten to miał przechlapane. No genialnie. Ubawiłam się niesamowicie, aż żałowałam, że książka tak szybko się skończyła.
Olga Rudnicka jest reklamą samą w sobie, nie potrzebuje namawiania, aby przeczytać. Wystarczy, że ukażę się nawet niepotwierdzona zapowiedź kolejnej książki, każdy zaznaczy sobie ten dzień w kalendarzu i zacznie odliczanie. Bo naprawdę jest na co, porządna dawka humoru gwarantowana. I co najważniejsze nie ma schematów, autorka zawsze czym zaskoczy, nowymi charakterami lub czymś innym.
Nie muszę nikomu polecać i specjalnie namawiać, każdy wie, że po prostu trzeba czytać i koniec.
Szachy ze śmiercią
Szachy są tak stare jak nasza cywilizacja. Według źródeł pisanych gra ta narodziła się w Indiach, by z czasem stopniowo opanować cały świat. Obecnie jest już dostępna w Internecie, można w nią grać z komputerem, posiada nawet własne święto w kalendarzu i jest to dzień 20 lipca.
Szachy uczynił John Donoghue wiodącym motywem swojej powieści. Tytuły rozdziałów odnoszą się do popularnych ruchów i posunięć na szachownicy.
Auschwitz, początek lat 40 XX wieku. W ogarniętym wojną świecie na rozkaz Hitlera trwa masowa eksterminacja Żydów. Naród żydowski, na skutek udanej i sprytnej propagandy, jest uważany za gorszy gatunek, wręcz podludzi; brudnych, tępych, roznoszących choroby.
Z frontu wschodniego do Auschwitz przybywa SS Obersturmführer Paul Meissner. Ponieważ został ciężko ranny, jedyne co może teraz robić, to pełnić funkcje administracyjne. Nieświadom zasad tu panujących, prawdy na temat przeznaczenia więźniów, ani prawdziwej natury Żydów, staje przed wyzwaniem zorganizowania klubu szachowego, co miałoby podnieść morale wśród oficerów. Pomysł okazuje się bardzo chwytliwy, obstawiane są nawet zakłady. Wszystko jednak, wraz z całym światopoglądem Meissnera, ulega diametralnej zmianie, gdy okazuje się, że najzdolniejszym szachistą w całym Auschwitz jest młody więzień Emil Clement, Żyd.
Czy Niemiec i Żyd mogą sobie wzajemnie pomóc? Powieść Johna Donoghue pokazuje, że tak, choć będzie to relacja bardzo skomplikowana, przepełniona bólem i uprzedzeniami.
Realia obozu i rozgrywki szachowe to jedna płaszczyzna powieści. Druga to początek l. 60, a więc około 20 lat po wojnie. Drogi Meissnera i Clementa schodzą się ponownie. W jakich okolicznościach się rozstali? Jak udało im się przeżyć? Czy kolejny konkurs, w którym Emil bierze udział, okaże się jego wielkim triumfem, czy też może wygrana oznacza zupełnie co innego?
O Holocauście napisano już wiele i pewnie drugie tyle jeszcze powstanie. I bardzo dobrze, bo rozmawiając z dorastającą młodzieżą, zdaję sobie sprawę, że dla nich trudne czasy wojny i prześladowań ludzkości, są już tylko historią, z często strasznie i szokująco brzmiącym posmakiem. Trudno im wytłumaczyć, że to był fakt, że świat na to patrzył, że setki tysięcy dały się porwać ideologii stworzonej przez jednego niepozornego człowieka.
Szachy ze śmiercią to książka poruszająca do głębi. Poważna, skłaniająca do refleksji, nie dająca się od siebie oderwać. Z drżeniem serca śledziłam nie tylko losy Emila w obozie, ale też jego spotkanie z Meissnerem po latach. Autor bardzo wnikliwie przedstawił nie tylko obozowe realia, ale też poobozową traumę, która wpłynęła na całe dalsze życie Emila. Z terroru ocalał tylko on, cudem uratowany. Jego rodzina i przyjaciele zginęli. Czy można w ogóle myśleć o wybaczeniu człowiekowi reprezentującemu faszystowską ideologię? Czy przemiana Meissnera jest prawdziwa? Czy po tym wszystkim co ich spotkało, mają sobie jeszcze coś do powiedzenia?
Polecam. Pozycja godna uwagi i poznania.
Bestseller
Spoglądałam na niego i zupełnie niepostrzeżenie otwiera się zakurzona szuflada mojej świadomości. Wyskakują z niej obrazy, których nie pamiętam... a może zwyczajnie nie chcę pamiętać. Nie chce ich widzieć. Nie chce od nowa zapominać. Najlepiej, żeby w ogóle ich nie było. Wydałabym komendę: „Usuń", a następnie opróżniła kosz. Zniknęłyby też niepokojące ślady...
„Bestseller" Joanny Opiat-Bojarskiej naprawdę można nazwać bestsellerem. Dawno nie zdarzyło mi się czytać książki tak wciągającej, bym pochłonęła ją w jedno popołudnie. Zawiła akcja, mnóstwo poszlak i brak niezbitych dowód sprawia, że podejrzanym staje się nawet jeden z detektywów. Ostatecznie kluczowym świadkiem do zakończenia sprawy okazuje się ktoś zupełnie niepozorny, a mordercą ktoś całkiem spoza grona podejrzanych.
Książka zaczyna się dość przeciętnie – trup, prawdopodobnie przypadkowa ofiara szajki złodziei grasującej w Poznaniu. Motywowi rabunkowemu nadaje autentyzmu fakt, iż Emilia Sienkiewicz jest dobrze sprzedającą się pisarką. Dla podkomisarza Przemysława „Burzy" Burzyńskiego oraz aspiranta Michała „Młodego" Majewskiego sprawa wydaje się prosta. Wystarczy złapać złodziei i zamknąć sprawę. Jednak nie wszystko okazuje się tak oczywiste. Dziwne poszlaki, wiadomości denatki „zza grobu" komplikują wszystko, dając czytelnikowi wiele do myślenia, sugerują nawet, iż cały ten zamęt to mistyfikacja. Wszystko to okraszone jest medialną nagonką, szumem wokół ofiary i powiązaniami w specyficznym, telewizyjnym społeczeństwie. Zdrady, romanse, plotki i konflikty „na pokaz", każdy szczegół, nawet ten nieistotny i teoretycznie nie związany ze sprawą, ma znaczenie.
Smaczku temu wszystkiemu nadaje genialnie rozegrane tło fabularne. Problemy rodzinne Burzy. Trójkąt pomiędzy detektywami, a genialną antropolog Anitą Broll sprawiają, że czytelnik zadaje sobie pytanie czy współpraca między nimi może przynieść jakiekolwiek rezultaty? Świetnym zagraniem autorki są wstawki, które na początku wydają się krzykiem o pomoc molestowanej ofiary. Ostatecznie okazują się fragmentami nowej powieści denatki.
Cóż mogę powiedzieć o głównych bohaterach? Jestem oczarowana. O ile można być oczarowanym aroganckim i pewnym siebie młodym gliną i jego mentorem – sezonowym alkoholikiem. Jest to zgrany duet, który podbije serce każdego. Zwłaszcza, że często grają w dobrego i złego glinę. Obrazu dopełnia niezwykle drobiazgowa kobieca kreacja, dla której każdy szczegół ma wagę złota.
„Bestseller" jest powieścią, którą jak najbardziej mogę polecić fanom dobrego polskiego kryminału. Trzyma w napięciu i nie pozwala odłożyć się, aż do ostatniej strony. A, co najważniejsze, swoim finałem zaskakuje czytelnika. Z chęcią i czystą przyjemnością wrócę jeszcze do tej pozycji, a także sięgnę po inne książki tej autorki.
Fragment: "Inwazja na Tearling"
Rozdział 1
Hall
Było niemal pewne, że druga inwazja Mort będzie wyglądała jak rzeźnia. Po jednej stronie stała pierwszorzędna armia mortmesneńska uzbrojona w najlepszą broń, jaką widział Nowy Świat, dowodzona przez człowieka, który nie zawaha się przed niczym. Po drugiej stro- nie stała armia tearlińska: czterokrotnie mniejsza, uzbrojona w tanie żelazo, które nie wytrzymałoby uderzenia solidnej stali. Szanse Tear- lingu nie były niewielkie. Były katastrofalnie małe. Nikt nie widział możliwości ucieczki przed tragedią.