kwiecień 11, 2025

×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 1942.

Rezultaty wyszukiwania dla: Echo

czwartek, 12 styczeń 2012 12:44

Achaja, t.1

„Achaja” to jedna z najgłośniejszych powieści Andrzeja Ziemiańskiego. Pierwszy tom trylogii ukazał się w 2002 roku, a jednak historia ta nadal wzbudza wiele kontrowersji i wywołuje gorące dyskusje wśród czytelników. Choć autor sam klasyfikuje się jako pisarz science fiction, w „Achai” znajdziemy również, a może przede wszystkim, elementy fantasy.

W pierwszym tomie akcja podzielona jest na trzy wątki, które pozornie nie mają ze sobą nic wspólnego. Przeplatają się one na zmianę w kolejnych rozdziałach. W kolejnych tomach wątki te są kontynuowane, jednak rozdziały są dłuższe i wątki się przenikają. Najpierw poznajemy główną bohaterkę, tytułową Achaję, piętnastoletnią księżniczkę, jedyną córkę Archentara, jednego z siedmiu Wielkich Książąt Królestwa Troy. Jest dziewczyną niezwykle inteligentną, piękną, wykształconą i wysportowaną. Mogłoby się więc wydawać, że czeka ją wspaniałe, dostatnie życie. Nic bardziej mylnego. Młodsza od niej macocha dzięki sprytowi i wpływowej rodzinie sprawia, że Achaja najpierw trafia do wojska jako zwykły rekrut, a następnie dostaje się do niewoli. Od tego momentu jej życie zmienia się diametralnie – delikatna księżniczka zostaje niewolnicą z wypalonym na pośladku znakiem, czyli zgodnie z ówczesną mentalnością nikim. W obozie niewolników przechodzi metamorfozę – po kilku latach poznajemy nową Achaję – silną jak kilku mężczyzn, klnącą jak szewc i bardziej niebezpieczną w starciu niż najbardziej jadowity wąż. W końcu ucieka na wolność, ale nie jest jej dane cieszyć się szczęściem. Za każdym razem gdy mogłoby się wydawać, że już je znalazła, coś lub ktoś staje jej na drodze.

Kolejnymi bohaterami jest dość niezwykła para – stary skryba świątynny Zaan i były galernik Sirius. Do ich spotkania dochodzi w momencie, gdy w zasadzie żaden z nich nie ma nic do stracenia i szybko nawiązuje się między nimi prawdziwa przyjaźń. Największym marzeniem Zaana jest, by jego imię zostało zapamiętane przez wieki, a nadzieję na jego realizację widzi w Siriusie. Wspólnie dokonują oszustwa tak wielkiego, że aż nieprawdopodobnego, a które zmieniło losy całego świata.

Trzeci wątek to historia Mereditha, czarownika na dworze Archetara, który po spotkaniu z jednym z bogów, podejmuje się szaleńczej misji i który poszukuje demonów, by w końcu znaleźć jednego w najmniej oczekiwanym miejscu.

Akcja powieści toczy się, jak stwierdzają to sami bohaterowie, w ‘antyku’ na planecie bardzo podobnej do Ziemi. Skąd wiemy, że nie jest to Ziemia? Pojawia się tu motyw Ziemców, czyli innymi słowy nas, mieszkańców innej planety, największe zło wszechświata… Choć jest to powieść zaliczana do gatunku fantasy nie znajdziemy tu ani elfów, ani krasnoludów, jedynie plemię Potworów niewiele różniących się od ludzi, i kilku czarodziejów, których najlepsze lata już minęły. Choć nie ma tu wielu państw, zaskakuje bogactwo kulturowe i różnorodność systemów władzy. Mamy więc Królestwo Troy, składające się z siedmiu Wielkich Księstw, ogromne i potężne Cesarstwo Luan z systemem niewolniczym, haremami i Wielkim Imperatorem, który skojarzył mi się z sułtanem z dalekiego wschodu, maleńkie państwo Luan, gdzie panował matriarchat, a wszelka władza i wojsko spoczywa w rękach kobiet oraz kraj Chorych Ludzi za Wielkim Lasem, ojczyznę wielu niezwykłych wynalazków.

Jak już wspomniałam, akcja powieści toczy się, gdy antyk chyli się ku upadkowi. Sami bohaterowie kilkukrotnie wspominają, że oto kończy się epoka i nic nie będzie takie jak dawnej. Największą rewolucję wprowadziła broń palna – muszkiety, pistolety i armaty, ale możemy też dostrzec inne współczesne przedmioty – gdzieś mieszczanka pcha dziecięcy wózek, weteran jedzie na wózku inwalidzkim, żołnierz pali papierosa, a w trakcie zarazy prowadzi się badania statystyczne.

„Achaja” pełna jest przemocy i okrucieństwa, jesteśmy świadkami nie tylko wojny, ale także tortur, czy wręcz sadyzmu. Również język, jakim posługuje się większość bohaterów wielu razi – jest bardzo prosty i pełen przekleństw. Ma to jednak swoje uzasadnienie – nie usłyszymy nic gorszącego od księżniczek czy czarowników, jednak nie można oczekiwać, że prości żołnierze będą mówić do siebie piękną polszczyzną. Cóż, gdyby usunąć wszystkie przekleństwa, z wielu dialogów niewiele by zostało, na tym jednak polega atmosfera tej książki. Ziemiański udowadnia nam, że świat nie jest idealny, a wręcz przeciwnie, że jest pełen zła, nienawiści i intryg, a władzy nie da się sprawować bez ubrudzenia sobie rąk. Liczą się tylko pieniądze i znajomości, a przysłowiowe „ręka rękę myje” jest jak najbardziej prawdziwe. Wszystko można załatwić, nawet zatuszowanie zabicia na ulicy przy świadkach wrogich sobie ludzi, co widać w przedstawionym poniżej raporcie, który jednocześnie pokazuje humor, z jaką jest napisana powieść:

Pięciu z nich zastrzeliło się z własnych kusz, w tym trzech za pierwszym razem nie wycelowało dobrze i musieli ponownie założyć bełty, by nimi się razić. A jeden to strzelił do siebie aż cztery razy, zanim wycelował dobrze i się ubił... (...)
Jeden natomiast z obcokrajowców musiał czuć do siebie szczególny żal. Najpierw sam raził się z kuszy, chcąc pewnie ugodzić się w samo serce, ale nie wycelował dobrze, raniąc swą nogą od tyłu w łydkę. Następnie zaczął okładać się kolbą kuszy, a potem zadał sobie siedemnaście ciosów własnym nożem, godząc w klatkę piersiową, ale głównie właściwie, to w plecy... (…)
... następnie wyrwał z płotu pozłacaną sztachetę i dalejże się nią okładać okrutnie, co zeznali jak następuje świadkowie...(...)
... następnie zawzięty okrutnie na swój żywot samobójca wdrapał się na mur okalający park i skoczył na trawę oddając ducha...

Jak wszystko jest względne, gdy w grę wchodzą pieniądze, dobrze obrazuje także epizodyczna historia chłopa, któremu uprowadzono córkę. Cierpiał okrutnie pokrzykując A córeczka taka dobra, taka robotna była, jednak szybko zmienił zdanie, kiedy dowiedział się, że za jej ratunek musi zapłacić No… Ale córa za dobra to nie była. I do roboty nieskora.

Ziemiański stworzył bardzo ciekawe główne postacie, barwne i wielowymiarowe, mające w sobie wiele dobra, ale równie wiele, a może nawet więcej zła. Każda z nich przechodzi metamorfozę, czy są to przemiany wiarygodne i realne? Niezupełnie (choćby przykład Achai), ale to naprawdę nie ma znaczenia, bo w trakcie czytania po prostu nie zwraca się na to uwagi.

Ponadto „Achaja” ma jeszcze jeden niesamowity plus, a mianowicie „szermierzy natchnionych”. Tego pomysłu muszę autorowi szczerze pogratulować, bo jestem nim zafascynowana. Szczegółów zdradzać nie będę, trzeba to po prostu przeczytać.

No dobrze, czy więc znalazłam w tej powieści coś, co mi się nie spodobało. Otóż tak i to niestety niejedno… Przede wszystkim „Achaja” jest bardzo niespójna. Pierwszy tom czyta się rewelacyjnie, historia jest ciekawa i dynamiczna, budzi naprawdę duże nadzieje. Tom drugi też jest niezły, choć różni się pierwszego stylem, jest zdecydowanie najbardziej wulgarny biorąc pod uwagę słownictwo. Trzeci tom jest zdecydowanie najsłabszy, nie dość, że tempo akcji spada, to jeszcze autor zbyt często wybiega w przyszłość. Był w nim również fragment, który po prostu ominęłam, bo nie byłam w stanie czytać – opis pocisku wchodzącego w ciało, który zajmował kilka stron. Zupełnie niepotrzebny i nie pasujący do reszty tekstu. Jestem także zawiedzona tym, że autor poruszył kilka wątków, jednak potem całkowicie je porzucił, np. wątek Ziemców i Cichych Braci.

Nie spodobała mi się jeszcze jedna rzecz, a mianowicie przedstawienie kobiet w powieści. Owszem mamy tu całą plejadę różnych osobowości, od prostych chłopek, przez żołnierzy, nałożnice, aż po księżniczki. Jedne są odważne, inne tchórzliwe, piękne i brzydkie, bogate i biedne. Wszystkie jednak, niezależnie od inteligencji i wykształcenia, okazują się momentami po prosty głupiutkie. Bo jak inaczej określić oddział elitarnej kobiecej jednostki żołnierskiej, która po wtargnięcia do wrogiego miasta, zamiast wykonywać rozkazy, na widok pięknych sukien rzuca karabiny i zaczyna się wielkie strojenie? No ręce mi opadły…

Zastanowiło mnie także zakończenie losu Achai. Mam wrażenie, że autor zapomniał o pewnym szczególe, który dokładnie opisał w tomie drugim, a na koniec nie dość, że go zignorował, to jeszcze całkowicie mu zaprzeczył. Brzmi to niejasno, nie chcę jednak psuć zakończenia powieści.

Trzeci tom zamyka trylogię o Achai, „ale nie jest to koniec historii jej życia”, jak. czytamy na ostatniej stronie. Ziemiański długo czekał z kontynuacją, jednak już w marcu tego roku ma się ukazać pierwszy tom serii „Pomnik Cesarzowej Achai”, na który czekam z niecierpliwością.

Podsumowując, mimo pewnych niedociągnięć i zgrzytów, powieść uważam za rewelacyjną. Polecam i zapewniam, że lektura „Achai” jest warta tych kilku nieprzespanych nocy.

Dział: Książki
czwartek, 11 listopad 2010 11:22

Sztejer

Conan z Cymerii. Wiedźmin Geralt. Zbój Twardokęsek. Oto kanoniczny przykład twardych sukinkotów, dla których miecz jest podstawowym narzędziem zdolnym rozwiązać wszelkie problemy. Każdy z nich kieruje się własnym poczuciem sprawiedliwości, ten i ów nawet stosuje wymyślony przez siebie kodeks zachowania, ale fakt faktem, że wolą oni supeł przeciąć, niż się biedzić nad rozwiązaniem go. Prości herosi – proste metody.

Bo jeśli jest się najemnikiem, zbójem, czy zabójcą demonów, nie ma czasu na myślenie, zastanawianie się, polemizowanie z przeciwnikiem. Tutaj siła argumentu pada na kolana przed argumentem siły. Do owego zacnego grona rębajłów dołączył właśnie nowy członek. Vincent Sztejer. Czy za lat kilka, lub kilkanaście, każdego nowego literackiego twardego sukinkota będzie się porównywać do Sztejera, tak jak teraz do Conana czy Geralta z Rivii? Czas pokaże. Uważam, że Vincent ma szanse stać się kanonem rębajły, jednak musi zostać spełniony jeden warunek – jego przygody nie mogą się ograniczyć do tej jednej opowieści.

Robert Foryś w dwóch opowiadaniach przedstawił świat, w którym jest miejsce dla kogoś właśnie takiego jak Sztejer, osoby bezkompromisowej, twardej, kiedy trzeba okrutnej i bezwzględnej. Świat post-apokaliptyczny, rodzimy, ale już zupełnie inny niż ten, do którego przywykliśmy. Miejsce, w którym wojna ostateczna doprowadziła do degeneracji gatunku ludzkiego oraz do wszechobecnych mutacji. Pojawiają się znane nazwy, jak ghul, wampirzyca, wodnik czy strzyga, ale na tym się kończy podobieństwo – na nazwach. W rzeczywistości są to istoty poddane długotrwałym deformacjom, o które nie trudno w świecie zniszczonym przez atom. Degeneracja jest w tej opowieści wszechobecna, zwyrodnieniu uległy nie tylko istoty żywe, ale również stosunki międzyludzkie. Religia jedynie z wierzchu przypomina katolicką, w istocie jest jej całkowitym zaprzeczeniem, a jej kapłani to mroczna, wpływowa mafia, którą można traktować na równi z kilkoma innymi gangami mającymi wpływ na życie głównego bohatera. Kazirodztwo i niewolnictwo dopełniają jedynie miary zepsucia, jakiemu uległo człowieczeństwo. Bohater bez miecza i bez wiedzy jak go użyć przy byle okazji, czy nawet bez niej, byłby w tym świecie wręcz nie na miejscu.

Dokładnie taki sam jak Vincent Sztejer, czyli szorstki i wulgarny, jest język opowieści. Czerpie z najniższych ludzkich instynktów, gdzie liczy się pełny brzuch i seksualne zaspokojenie. Nie jest to opowieść dla grzecznych panienek o rozkosznym emo-wampirku uwodzącym nastolatki. Nie jest to opowieść dla subtelnych młodzieńców, przeżywających liryczne cierpienia. To książka, w której o grube słowo można się potknąć niemal na każdej stronie, a główny bohater w chwilach wolnych od szlachtowania mutantów i przeciwników po mieczu i obrzynie, odreagowuje stres dnia codziennego, zaspokajając swe przeogromne libido. Komu nie w smak tak dosadnie ujęta historia, nie powinien sięgać po tę książkę. Tylko, że żyjemy przecież w czasach, w których każdy aspekt życia został poddany brutalnej wiwisekcji, w której dzielenie włosa na czworo to niemalże jedenaste przykazanie i uciekanie od tego jest zwyczajnym oszukiwaniem się. Opowieść, zwłaszcza fantastyczna taka właśnie powinna być – dosłowna. Mogę mówić jedynie za siebie, więc powiem: Przeczytałem powieść Roberta Forysia z niekłamaną przyjemnością, a czas spędzony przy lekturze nie był czasem straconym. Każdy, kto uronił choć jedną łzę za Geraltem z Rivii, niech sięgnie po „Sztejera” – w Vincencie odnajdzie całkiem sporo z wiedźmina.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 lipiec 2013 07:43

Jad

„(...) przed światem zakładamy różne maski i nigdy nie pokazujemy swojej prawdziwej twarzy."*

Wiedziesz spokojne życie, masz mamę - trochę inną niż pozostałe matki, ale co z tego? Masz przyjaciółki, właśnie się zakochałaś, w szkole też nie pojawiają się najmniejsze problemy. Wszystko jest tak, jak powinno, ale do czasu. Bo może się okazać, że zjawi się ktoś, kto będzie chciał ci to odebrać, krok po kroku, patrząc jak się miotasz i cierpisz. I będzie czerpał z tego wielką radość.

Katy jest właśnie taką dziewczyną. Gdy wszystko zaczyna się układać, w życiu szesnastolatki pojawia tajemnicza Genevieve, łudząco podobna do bohaterki. Ich przypadkowe spotkanie przemienia życie Katy w koszmar. Nowa dziewczyna zapowiada szesnastolatce, że zrobi wszystko, by odebrać jej życie - przyjaciół, chłopaka, a nawet sympatię nauczycieli. Szybko okazuje się, że nie są to tylko puste słowa i Gen sprawia, że życie bohaterki zmienia się na gorsze, a ona nie wie początkowo, jak sobie z tym poradzić. Jednak do czasu, bowiem wraz z przyjacielem z dzieciństwa rozpoczyna śledztwo, którego wyniki przechodzą jej najśmielsze oczekiwania. Kim jest tajemnicza Genevieve i czemu obrała sobie za cel właśnie Katy? Co takiego odkryła nastolatka w trakcie poszukiwań?

Już dawno nie miałam okazji czytać żadnego thrillera psychologicznego, dlatego bardzo chętnie sięgnęłam po „Jad" Hayes. Ten gatunek literacki cechuje się głównie dziwnymi i trudnymi do wyjaśnienia wydarzeniami oraz wgłębieniem w zawiłą ludzką psychikę, zarówno ofiary, jak i napastnika. Dziwne, czasem straszne, nie do przyjęcia wydarzenia. Czy „Jad" sprostał moim oczekiwaniom?

Muszę przyznać, że S. B. Hayes miała bardzo ciekawy pomysł na fabułę książki. Tajemnica, która ciągnie się przez całą opowieść, odkrywana kawałek po kawałku, jest największym jej atutem. I choć w połowie tej historii mogłam się już domyśleć, kim są dla siebie te dwie dziewczyny, to nadal nie rozgryzłam, czemu stało się tak, a nie inaczej. Ciekawym posunięciem było według mnie wodzenie czytelnika za nos w związku z dziwnymi sytuacjami, które aż się proszą o powiązane z magicznymi umiejętnościami. Autorka nie podaje wyjaśnień na tacy, tylko wymaga, byśmy sami doszli do właściwych wniosków. Fabuła jest przemyślana, akcja powieści toczy się dość szybko, a postaci nie są szablonowe. S. B. Hayes próbuje pokazać, co może się stać, gdy ktoś podejmuje decyzje pochopnie i pod wpływem chwili oraz ilu ludzi może przez to ucierpieć.

Dużym plusem było opisanie relacji między Katy a Genevieve, przedstawienie ich psychiki oraz motywów postępowania. Ciekawiła mnie postać tej drugiej dziewczyny, jej tajemnicza aura i to coś, co miała w sobie - przez chwilę naprawdę byłam gotowa uwierzyć, że nie jest zwykłym człowiekiem. Z kolei główna bohaterka nie wzbudzała we mnie jakichś głębszych emocji. Było widać jej przemianę w biegu wydarzeń, ale czasami jej zachowanie było bardzo irytujące. Ogólnie widać, że autorka starała się przy tworzeniu postaci, szczególnie tych grających pierwsze skrzypce.

Jeśli mam być szczera, mimo zalet książka nie wzbudziła we mnie żadnych wielkich emocji. Odkładałam ją bez żalu, gdy musiałam, a wracałam do czytania, bo nie lubię porzucać rozpoczętych powieści. Nie mogłam wczuć się w sytuacje bohaterów i jakoś szczególnie nie przejmowałam się tym, co akurat się dzieje. Przez większą część książki czytałam, aby przeczytać. Fakt, ciekawiło mnie to, czy moje podejrzenia co do rozwiązania sprawy były słuszne i jak autorka zamierza to zakończyć. Okazało się, że miałam rację, ale mimo wszystko samo zakończenie zaskoczyło mnie i to bardzo, bo takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam. Jednak, jak widać, ciekawa fabuła i w miarę dynamiczna akcja to nie wszystko, by stworzyć coś naprawdę dobrego. Zabrakło mi tu emocji i strasznie drażnił mnie styl pisania Hayes, który momentami był sztuczny, a nawet trochę i dziecinny.

Książka jest dobra pod wieloma względami, ale do mnie niestety nie do końca trafiła. Co nie znaczy, że w przypadku innych czytelników będzie tak samo. Jest skierowana do młodszego grona czytelników i to, co mi wydaje się być mankamentem dla innych może okazać się plusem. Ogólnie mówiąc uważam iż „Jad" mimo wielu niedociągnięć spodoba się niejednemu nastolatkowi, ale liczę też na to, że kolejna książka autorki będzie o wiele lepsza.

*str. 394

Dział: Książki
niedziela, 12 luty 2012 14:41

Sługa Imperium

„Sługa Imperium” to drugi tom trylogii „Imperium” autorstwa Raymonda E. Feista i Janny Wurts. Poznajemy w nim dalsze losy Mary Acoma, która po śmierci swojej rodziny staje się głową rodu, odpowiedzialną za jego przetrwanie.

W poprzednim tomie Mara zdołała pokonać głównego wroga swego rodu i znacznie umocnić swoją pozycję. W tym celu nauczyła się nie tylko świetnie wykorzystywać sztywne, tradycyjne prawa rządzące Kelewanem, ale także naginać je dla korzyści własnych i rodowych.

Jednak pokonany wróg zostawił spadkobierców, a zawiązując sojusze Mara stworzyła także nowych przeciwników. Rozgrywka Rady toczy się dalej. Dziewczyna zdobyła już doświadczenie, ale nic nie przygotowuje ją na spotkanie z jeszcze jednym zagrożeniem – miłością. Na swoje nieszczęście Mara źle lokuje uczucia – zakochuje się w człowieku, którego może wziąć do łóżka, ale nie może się z nim legalnie związać. Kevin jest niewolnikiem, pochodzącym z dalekiej Midkemii, z którą Kelewan stale toczy wojnę. Krainy te są tak sobie obyczajowo dalekie, jak dalekie są geograficznie (o tym za chwilę). Mara uczy się powoli rozumieć i szanować Kevina i jego zwyczaje, dostrzega też absurdalność niektórych praw rządzących jej krajem, dojrzewa do walki z nimi i podjęcia próby przeprowadzenia zmian. Może to jednak ściągnąć zgubę nie tylko na jej ród, ale także na cały porządek rządzący Kelewanem. Tymczasem spadkobiercy wrogiego rodu Minwanabi nadal dybią na każde potknięcie Mary i intrygują by doprowadzić do zniszczenia Acoma.

Sceneria powieści nadal jest barwna. Egzotykę świata Kelewanu podkreśla zderzenie z obyczajowością i swojsko brzmiącymi nazwami Midkemii. Midkemijczycy nazywani przez Tsurani barbarzyńcami (o mało egzotycznie brzmiących imionach: np. Kevin, Brian, Patrick) to klasyczni przedstawiciele średniowiecznego świata fantasy - w swojej krainie mają zamki, smoki, krasnoludy i elfy, „zwykłe” czworonożne konie i bydło. Nie wyznają honoru ponad wszystko i walczą z przeznaczeniem. Czy Kelewan nad którym władzę przejmuje młody, postępowy cesarz zawrze pokój z tym obcym światem?

W „Słudze Imperium” autorzy przemycają kilka informacji na temat historii i budowy tworzonego w powieści świata. Niektórych czytelników nurtuje pytanie – gdzie leży Midkemia? Czytając pierwszy tom myślałam, że Midkemia jest odległym kontynentem. Tymczasem w „Słudze…” pojawia się koncepcja Riftu – magicznego mostu między światami. Wzmianka o tym, jak przodkowie Tsurani muszą opuścić swój stary świat zaatakowani przez tajemniczego i potężnego Wroga i przybywają na planetę Kelewan, sugeruje, że Midkemia to nie kontynet, a obca planeta, może inny wymiar… Zatem czym jest Rift i kto jest jego budowniczym? Kim jest Wróg i czy jeszcze o nim usłyszymy?

Na uwagę zasługują też fragmenty opisujące igrzyska – ze skojarzeń z Dalekim Wschodem gładko przechodzimy do nawiązań do starożytnego Rzymu. Mamy przecież także Radę, a więc swoiste ciało demokratyczne i sięgającego po władzę dyktatorską cesarza.

„Sługę Imperium” przeczytałam z ciekawością. Jak dalej potoczą się losy Mary? Czy uda jej się wyjść obronną ręką z zastawionych pułapek? Akcja powieści jest jednak nieco bardziej rozwlekła niż w tomie pierwszym i obejmuje kilka lat. Statycznie rozgrywana wyprawa do pustynnej Dustari, poza kilkoma dynamicznymi momentami (bitwy), zajmuje w powieści niemal trzy lata. Są też momenty kwitowane krótko – „całymi miesiącami…” lub „minął rok”. Mimo to polecam tę powieść zwłaszcza tym, którzy mają już za sobą lekturę tomu pierwszego. „Słudze Imperium” brakuje może świeżości „Córki Imperium”, ale egzotyka powieści rozkwita i stanowi miła odmianę od klasycznego świata fantasy.

Dział: Książki
wtorek, 11 styczeń 2011 14:12

Czarny Wygon. Starzyzna

Stefan Darda porwał rzeszę miłośników grozy debiutancką powieścią "Dom na Wyrębach". Kolejnym etapem pracy autora był Czarny Wygon "Słoneczna Dolina". Podobno druga książka jest najtrudniejsza do napisania, jednak autor pokazał ponownie klasę i zyskał nowych czytelników. Jak będzie z kontynuacją Czarnego Wygonu w drugiej części pt. "Starzyzna"?

Jedno jest pewne, czytelnika, który spotkał się z twórczością Stefana Dardy nie będzie trzeba przekonywać i zachęcać do lektury nowej książki. Czy i tym razem grono miłośników się powiększy? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w dalszej części recenzji.

W "Słonecznej Dolinie" poznaliśmy Witolda Uchmanna, redaktora jednej z warszawskich gazet. Nasz bohater po otrzymaniu tajemniczego maila postanowił wyruszyć na Roztocze, by rozwikłać zagadkę. Druga książka to kontynuacja zmagań bohatera, który dąży do poznania prawdy tajemniczej historii opowiedzianej w brulionie, zmagając się z własnymi słabościami i wszechobecnym lękiem. Finał przygód Uchmanna w pierwszej części, a w zasadzie jego brak, pozostawił uczucie niedosytu. Po lekturze Starzyzny te braki pozostaną dopełnione. W jaki sposób? Tego nie mogę Wam zdradzić.

Starzyzna odkryje pewne rozwiązania, w których nasz bohater będzie musiał się odnaleźć. Akcja od pierwszych stron jest dynamiczna, niekiedy przyhamowuje, by z podwójną siłą "uderzyć" i sprawić, że nasze tętno będzie słyszalne. W dalszym ciągu porównywanie Dardy z Kingiem jest uzasadnione. Autor stworzył nam klimat, w którym wszystko może się zdarzyć. Czytanie Starzyzny w świetle dziennym może przysporzyć lekkich dreszczy. Dla bardziej wytrzymałych polecam lekturę przy świetle świeczek.

Starzyzna to ciekawa, godna polecenia kontynuacja Słonecznej Doliny. Autor udowadnia po raz kolejny swoją wartość, zaangażowanie oraz pasję. Książkę czyta się błyskawicznie. Videograf ponownie nie zawiódł wydaniem. Okładka książki podobnie jak w poprzednich, jest bardzo ciekawa, działająca na wyobraźnie i pokazująca dokładnie to czego możemy się spodziewać. Niech ten mroczny klimat zagości w Waszych domach! Gorąco polecam. Mrocznej lektury!

Dział: Książki
niedziela, 04 listopad 2012 11:47

Zbrodnia i kojot

Powieść "Zbrodnia i kojot" to czwarty już tom "Kronik Żelaznego Druida". Początkowo autor planował stworzyć trylogię i takie właśnie echa pożegnania i dopinania na ostatni guzik wielu spraw pobrzmiewały w trzeciej części cyklu. Szybko jednak okazało się, że to jeszcze nie koniec, bo tej jesieni Wydawnictwo Rebis wydało czwartą część, a niebawem w Ameryce światło dzienne ujrzy tom piąty. Czy kontynuowanie przygód celtyckiego druida i mieszanie go w kolejne awantury było dobrym pomysłem? Czy kolejna część genialnej trylogii spełniła moje oczekiwania? O tym poniżej.

Dla przypomnienia: Atticus O'Sullivan liczy sobie ponad 2 tysiące lat, choć swoim wyglądem przypomina góra dwudziestolatka. Jest ostatnim żyjącym druidem, co stara się zmienić, przyjmując na uczennicę znajomą barmankę o zwichrowanej osobowości. Atticus bardzo często musi zmieniać miejsce swojego pobytu, ponieważ ma na pieńku z przeróżnymi bogami - od staroirlandzkich począwszy na skandynawskich skończywszy. W świecie wykreowanym przez Kevina Hearne interesy wielu mniejszych i większych bóstw zazębiają się, udzielenie pomocy jednemu może przynieść drugiemu szkodę, a zabicie tego, czy tamtego może zmienić, zazwyczaj na gorsze, losy całego ludzkiego świata. Atticus wbrew swojej woli często staje się kimś w rodzaju bufora, który musi te działania od siebie separować, spowalniać, a nawet niwelować. Wszystko to dzieje się oczywiście kosztem jego własnego spokoju, zdrowia i życia prywatnego.

Najtrudniej jest mu zachować neutralność i zazwyczaj jest stawiany w sytuacji wyboru pomiędzy mniejszym a większym złem. Gdyby Atticus musiał myśleć tylko o sobie, może pewne sprawy byłyby prostsze, ale gdzie by się nie osiedlił, siłą rzeczy zyskuje sąsiadów, znajomych i przyjaciół. Poza tym ma ukochanego psa Oberona, z którym komunikuje się mentalnie. Wszystko to sprawia, że każda decyzja podjęta przez druida musi być dobrze przemyślana i skalkulowana. A i tak strat ani porażek uniknąć się nie da.

W częściach 1-3 akcja pędziła na łeb na szyję, z jednej awantury druid wpadał w kolejną, zanim zdążył w ogóle ochłonąć. Obracał się w kręgu wampirów, wilkołaków - wikingów, polskich wiedźm, walczył z nazistowskimi heksami, bachantkami, przyczynił się do śmierci Aenghusa Óga oraz nordyckiego boga piorunów Thora, że o biednej wiewiórce Ratatosku nie wspomnę. Siłą powieści K. Hearne'a był cięty, błyskotliwy język, dobre tempo akcji i spójna fabuła. Smaczku dodawała niesamowita mieszanka bóstw z różnych mitologii: celtyckiej, nordyckiej, hinduskiej, a nawet z indiańskich legend. Przygoda pędziła, wciągając czytelnika w swój wir i zostawiając go z bolącym od śmiechu brzuchem oraz głodnego kontynuacji. Jak już wspomniałam w recenzji części trzeciej, finał przygód druida pachniał pożegnaniem. Druid miał zniknąć i wreszcie odpocząć od wszystkich, którzy mogliby chcieć go zabić lub w ogóle czegoś od niego chcieć. Jednak zupełnie niespodziewanie w samej końcówce autor zostawił sobie kilka haczyków, dzięki którym mógł pociągnąć całą fabułę dalej.

Kilka dni temu w moje ręce trafiła czwarta część pt. "Zbrodnia i kojot". Dziś jestem świeżo po lekturze i dzielę się wrażeniami. Atticus i jego uczennica Granuaile wraz z psem druida Oberonem, postanawiają zniknąć. Nie jest to takie łatwe i wymaga pomocy osób trzecich, a zwłaszcza indiańskiego boga oszustów Kojota. Ten ochoczo daje się za druida rozszarpać, bo przecież następnego dnia i tak się odrodzi, nie robi tego jednak bezinteresownie. Ma dla Atticusa pozornie łatwe zadanie, które jak zwykle przerodzi się w krwawą katastrofę i będzie wymagało nie lada gimnastyki nie tylko fizycznej, ale i umysłowej.

Czwarty akt przygód druida i jego potyczek z istotami nadnaturalnymi rozgrywa się na pustyni Kolorado. Grasuje tam banda zmiennoskórokształtnych, wyjątkowo silnych, krwiożerczych i dodatkowo nawiedzonych przez czyste zło. Zadanie, które miał dla Atticusa Kojot, nagle nabiera cech dramatycznego survivalu, a nasz bohater musi się zdrowo nagłówkować, przez co przypominał mi MacGyvera łączącego siły z zespołem śledczych rodem z seriali sądowych. Fabuła czwartej części jest zbudowana bardzo poprawnie i naprawdę wszystko tu do siebie ładnie pasuje. Druid dwoi się i troi, krwawi z licznych ran, przy okazji musi przewartościować swoje sądy na temat niektórych bliskich mu do tej pory osób, co do których do tej pory miał stuprocentowe zaufanie.

Zaczęłam lekturę z ogromnym entuzjazmem i po pierwszych stu stronach nadal czekałam na dobrze już mi znany cięty dowcip, zabawne przepychanki słowne Atticusa z Oberonem i zaskakujące rozwiązania. Na pewno dostałam to ostatnie, za to dowcipu było niestety jak na lekarstwo. Zupełnie jakby historia straciła pazur i tę cenną drapieżność, którą cechowały się tomy 1-3. Odniosłam wrażenie, że zamiast tego autor skupił się na dopracowaniu detali fabularnych i szczegółowości opisów. Walcząc z przeciwnikiem, w większości na sposób magiczny, druid raczy czytelnika opisami, jak to rozplecie ten, czy tamten splot i w ten sposób zniszczy potwora. Faktycznie mu się to udaje, ale przez rozkładanie magii na czynniki pierwsze traci ona na magiczności i tajemniczości.

Kevin Hearne stworzył dobrą powieść przygodowo-sensacyjną. Przygody druida prezentują się poprawnie, ale niestety nie mają tego, do czego autor przyzwyczaił czytelników w poprzednich tomach. Nie mnie tu wyrokować, jaka jest tego przyczyna, więc robić tego nie będę. Natomiast "Zbrodnię i Kojota" polecam tym czytelnikom, którzy znają już cykl i zwyczajnie chcą się dowiedzieć, co dalej z druidem i jego przyjaciółmi. Tym, którzy swoją znajomość z Atticusem chcą dopiero rozpocząć, radzę zacząć od pierwszej części. Co do mnie, to doczytałam się na stronie autora, że niebawem swoją premierę będzie miała część piąta cyklu i że Granuaile w końcu zostanie druidką. Odżyła we mnie tym samym nadzieja, że może ta ten tom serii będzie lepszy. Bo w końcu co druidów dwoje, to nie jeden, prawda?

Dział: Książki
poniedziałek, 28 kwiecień 2014 11:23

Uniwersum Metro 2033: Dziedzictwo przodków

Jako zagorzały czytelnik książek z serii Metro 2033 nie ukrywam, że każda nowa powieść wychodząca pod szyldem "Projekt: Dmitry Glukhovsky. Uniwersum Metro 2033", bardzo mnie cieszy. Podejrzewam, że nie jestem w swojej opinii osamotniona. Motyw Ziemi, na której zapanowała nuklearna zima, skażonej i opustoszałej, przypominającej grobowiec, nieustannie inspiruje nie tylko kolejnych pisarzy, ale też fanów i czytelników, którzy na początku tego roku stworzyli zbiór opowiadań tematycznie nawiązujący do serii Metro 2033.

Jak dla mnie najlepszą do tej pory książką z uniwersum Metro są "Korzenie niebios". Zachwycił mnie tam przede wszystkim wątek metafizyczny, akcja toczyła się wartko, a zakończenie naprawdę dało mi do myślenia. Kto jeszcze nie czytał powieści T. Avoledo, niech szybko to niedopatrzenie nadrabia.
"Dziedzictwo przodków" jest szóstą wydaną w Polsce powieścią z tego cyklu. Autor książki, były żołnierz, który przez 16 lat służył w wojsku, zdecydował się całą historię nie tylko trochę inaczej opowiedzieć, ale też zmienić realia, w których toczy się akcja.

Z moskiewskiego metra, przenosimy się bowiem do starych tuneli i poniemieckich bunkrów, pamiętających jeszcze czasy II Wojny Światowej, a znajdujących się w okolicach Kaliningradu, przez niektórych nazywanego też Kёnigsbergiem. Miasto, określane też mianem twierdzy, jest rosyjską eksklawą (czyli należy do Rosji, ale jest położone w oddzieleniu od głównego obszaru kraju) i jednocześnie stolicą obwodu. Jest usytuowane nad Morzem Bałtyckim, co powoduje, że jest nieustannie narażone na opary trującej mgły oraz wychodzące z wody żarłoczne i niebezpieczne kraby-mutanty.

Codzienność mieszkańców tej kolonii polega właśnie na walce z tymi zagrożeniami. Ponieważ wiadomo, że w grupie łatwiej przeżyć, ocaleli założyli kolonie i właśnie w ich obrębie starają się stworzyć przynajmniej pozory normalności. Obecnie mieszkańcy Piątego Fortu oraz Kolonii Krasnotorowskiej stają przed perspektywą stworzenia przymierza, co jest podyktowane względami czysto praktycznymi, takimi jak chociażby brak miejsca. Plany te jednak bardzo szybko schodzą na dalszy plan, bo oto któregoś dnia do brzegu przybija okręt, który jest nie tylko dobrze uzbrojony i zaopatrzony, ale też sygnuje się niemieckimi swastykami. Celem przybyszy jest zbadanie bunkrów i odnalezienie w nich czegoś, co ich zdaniem dawno temu pozostawili tam naziści. Naszym bohaterom nie pozostanie nic innego, jak tylko pójść z intruzami na ugodę i uważać na to, by przypadkiem na całej tej umowie nie wyszli jak przysłowiowy Zabłocki na mydle.

Drugi wątek, toczący się równolegle, dotyczy jednego z mieszkańców kolonii, Aleksandra Zagórskiego, zwanego przez wszystkich Saszą lub Sanią. Jest to postać o tyle ciekawa, że pamięta świat sprzed wybuchu, a przed promieniowaniem uratował się tylko dlatego, że, tak to nazwę, najpierw się zgubił, a potem w odpowiednim momencie odnalazł. Sasza nie umie zostawić przeszłości za sobą. Wyobcowany, żyje na skraju szaleństwa i zdrowego rozsądku, bardziej skłaniając się ku temu pierwszemu. Czy towarzyszące mu w mroku tuneli widmo istnieje naprawdę? Czy może to tylko echo dawnych, skrzętnie ukrywanych przed innymi czynów? Prawda okaże się okrutna i straszna.

Po lekturze pierwszych rozdziałów widać od razu, że autor jest wojskowym. Przejawia się to nie tylko w dokładnym opisie detali związanych z bronią czy armią, ale także nazewnictwie. Bohaterowie "Dziedzictwa przodków", byli żołnierze, to przeważnie ludzie honorowi, którzy hołdują dawnym wojskowym zasadom, a już na pewno nie wchodzą w konszachty w wrogiem - nazistami. Bardzo dokładnie również autor opisuje zwiady, czaty, a także walki i rany, a raczej to co z rannego zostaje.

Nie ukrywam, że bardzo podobał mi się wątek Walhallli i sekretów z nią związanych. Ujawniała się tu wiedza autora i jego dogłębne przygotowanie do tematu. Trochę mi się to kojarzyło z programami Bogusława Wołoszańskiego "Skarby III Rzeszy".

Jednocześnie odniosłam jednak wrażenie, że skupiając się na dokładnym opisywaniu detali, autor tracił z oczu utrzymywanie jednakowego poziomu napięcia. Kiedy już zaczynało być ciekawie, a na plecach pojawiały się ciarki, rozdział się kończył, następny dotyczył czegoś innego, a do zostawionego wątku wracano dopiero za jakiś czas. Przyznam, że bardzo mi to utrudniało odbiór powieści. Nie wiem, jak mieli inni czytelnicy, ale mój szanowny małżonek, na przykład, takim właśnie budowaniem fabuły się zniechęcił i niestety nie dokończył książki.

Zdaję sobie sprawę, że na cykl książek Metro 2033 składają się powieści tak różne, jak różni są ich autorzy. Jednocześnie, aby temat nie uległ wyczerpaniu, a kolejne fabuły nie popadały w schematyzm i sztampowość, należy szukać nowych sposobów przedstawienia świata po katastrofie, nowych miejsc, nowych tajemnic do odkrycia. Myślę, że to właśnie próbował w swojej książce osiągnąć Suren Cormudian i z pewnością po części mu się to udało. Mnie jednak czegoś w "Dziedzictwie przodków" zabrakło i choć naprawdę trudno mi sprecyzować na czym polega owo "coś", to nie czuję się do końca usatysfakcjonowana czytelniczo. Niewykluczone też, że za jakiś czas do tej książki wrócę i być może wtedy docenię ją bardziej. Na razie jednak pozostaję z lekkim niedosytem.

Dział: Książki
sobota, 01 czerwiec 2013 11:19

Uniwersum Metro 2033: Korzenie niebios

Gdy Dmitry Glukhovsky w 2005 roku wydawał swoją powieść "Metro 2033", zapewne nawet nie przeszło mu przez myśl, że zapoczątkuje to prawdziwą lawinę. Historia, której akcja toczy się po wybuchu nuklearnym w podziemiach rosyjskiego metra, okazała się wierzchołkiem góry lodowej oraz stopniowo przerodziła w projekt o nazwie "Uniwersum Metro 2033". W myśl tego projektu każdy pisarz, który wyrazi wolę i chęć, może stworzyć swoją własną książkę, opowiadającą o życiu po katastrofie, właśnie w roku 2033, czyli dwadzieścia lat po wybuchu. Pomysł okazał się tak chwytliwy, że do tej pory powstało już ponad trzydzieści książek na ten temat.

Jak słusznie zauważył sam Glukhovsky, takie poszerzenie perspektywy tylko wyjdzie projektowi na dobre, bo niesprawiedliwym byłoby, gdyby cały świat przedstawiony miał się ograniczać tylko do Moskwy, Petersburga, czy Uralu. Świat jest przecież wielki, a liczni czytelnicy aktywnie, poprzez oficjalną stronę projektu, uczestniczą, komentują i domagają się coraz to nowych książek, dotyczących innych rejonów, nie tylko samej Rosji.

Do projektu "Uniwersum Metro 2033" przystąpił także Włoch T. Avoledo z zawodu pracownik bankowy, prywatnie mąż i ojciec, a literacko wielbiciel twórczości Stanisława Lema. Akcję powieści "Korzenie niebios" umiejscowił w najbardziej znanych włoskich miastach, takich jak Rzym, Wenecja czy Rawenna, a narratorem historii uczynił duchownego, członka Kongregacji do Spraw Nauki i Wiary, nazwiskiem John Daniels (skojarzenia z amerykańską whiskey Jack Daniels, jak najbardziej prawidłowe).

Włochy, podobnie jak cała reszta świata, są pogrążone w nuklearnej zimie. Rzym, Wieczne Miasto, jest jedną wielką stertą gruzów. Kościół katolicki, jak wszystkie instytucje społeczne i religijne, nie dość, że utracił na znaczeniu, to jeszcze został pozbawiony papieża, który zgodnie z tym, co głoszą plotki, zginął w dniu wybuchu przed dwudziestu laty. Nowego nie można wybrać, bo jak jeden pozostały przy życiu kardynał miałby zwołać konklawe? I w tym właśnie miejscu zaczyna się misja ojca Danielsa. Wraz z siedmioma żołnierzami Gwardii Szwajcarskiej ma wyruszyć w okolice Rawenny, gdyż ponoć jest tam więziony Patriarcha Wenecji. Podróż ma trwać 15 dni i choć nikt nie gwarantuje, że zakończy się sukcesem, to gra jest tak warta świeczki, że ojciec Daniels nie może odmówić.

Podróż przez słoneczną niegdyś Italię, która każdemu chyba kojarzy się ze słońcem, błękitem wody, zapachem oliwek i aromatycznym winem, a przede wszystkim z zabytkami architektury, jest przygnębiająca. Z dawnej potęgi światowej nie pozostało nic. Ludzie, znani z gadatliwości i ognistego temperamentu, są cieniami tego, kim byli dwie dekady temu. Nieliczne społeczności ukrywają się w katakumbach, opuszczonych tunelach metra, bunkrach, czy prowizorycznie zabezpieczonych budynkach. Rangę waluty zyskały papierosy, paliwo, alkohol oraz lekarstwa. Nie ma już roślin, zwierząt (poza nielicznymi szczurami), a na powierzchni grasują mutanty, jakich zwykły człowiek nie jest sobie w stanie nawet wyobrazić.

Najgorsze jednak jest to, że potrzeba przetrwania spowodowała zanik wszystkich humanitarnych wartości. Warunki dyktuje ten, kto ma broń i silnych, gotowych na wszystko najemników. Nie istnieje miłosierdzie, empatia, czy litość. Pozostała tylko brutalna siła, wspomagana często religijnym fanatyzmem oraz ślepa, uparta chęć przeżycia, nawet za cenę życia najbliższych osób.

Świat oglądany oczami ojca Danielsa, który doskonale pamięta, jak to wszystko wyglądało przed wybuchem, stanowi obraz nędzy i rozpaczy. Duchowny wielokrotnie zadaje sobie pytanie, jak Bóg mógł na to pozwolić, czy jeszcze kiedyś nasza planeta podniesie się z tej katastrofy i czy w świecie ogarniętym nieludzkim głodem, śmiercią i degeneracją, jest jeszcze miejsce na wiarę i religię? Od takiego myślenia już bardzo blisko do kryzysu wiary, a dla księdza chyba już nic gorszego być nie może.

Drobiazgowość opisów i wzorowa dbałość o detale jest godna pochwały. Odniosłam wrażenie, że autor postawił raczej na sugestię słowną, niż na samo dzianie się, dzięki czemu wszystko, co opisuje jest tak wyraźne i łatwe do wyobrażenia. Jakby jednak na to nie patrzeć, dzieje się tutaj także sporo. Mamy zatem okazję przyjrzeć się wspólnocie zamieszkującej stację Aurelia i dowiedzieć się, dlaczego nie ma w niej dzieci. Odbywamy również podróż na pokładzie Kościoła Bożego na Kołach pod kierownictwem obłąkanego Gottschalka, a także oglądamy dawną świetność Wenecji w gorączkowych majakach głównego bohatera. Całości tej pisarskiej wizji dopełnia zbiór czarno - białych ilustracji autorstwa Aleksandra Kulikowa, umieszczonych na końcu książki.

Na pochwałę zasługuje również narracja i sam narrator, który pod wpływem widzianych w podróży rzeczy, przechodzi poważną przemianę. Zatarcie przez autora granicy między jawą a snem oraz przeplatanie rzeczywistości z dostrzeganym przez Danielsa światem duchów dawnej świetności miasta, powoduje, że czytelnik sam zaczyna się trochę gubić. Tak naprawdę do samego końca powieści nie wiemy, ile z tego co się wydarzyło było prawdą, taką realną, a ile efektem napromieniowania, odwodnienia, głodu i gorączki.

Sugestywność obrazu, wielka wyobraźnia autora i umiejętne przedstawienie tego w powieści, stawia "Korzenie niebios" na jednym z pierwszych miejsc w rankingu książek z projektu "Uniwersum Metro 2033". Autorowi należy pogratulować bogatej wyobraźni i być może cierpliwie czekać na kolejną powieść w tym temacie. Czytelnikom natomiast od razu trzeba książkę polecić, co też momentalnie czynię.

Dział: Książki
czwartek, 13 marzec 2014 10:32

Niezgodna

„Nie poddam się, niech ten ktoś, kto patrzy na mnie przez kamerę, widzi, że jestem odważna. Ale czasem to nie podjęcie walki świadczy o odwadze, ale stawienie czoła nieuchronnej śmierci."*

W świecie, w którym żyjesz, funkcjonują grupy, do których należą poszczególni ludzie. Każda grupa cechuje się czymś innym, a ty masz zachowywać się jak należy. Masz narzucone poglądy i normy postępowania. Musisz być taki jak nakazuje wasz status.

Altruizm, Erudycja, Prawość, Nieustraszoność i Serdeczność. Oto pięć frakcji, które powstało na zgliszczach Chicago. Są rozmieszczone w różnych częściach miasta i różnią się zasadami, poglądami i zachowaniem. W wieku szesnastu lat przechodzi się test, którego wyniki pokazują do jakiej frakcji powinno się należeć. Beatrice należy do Altruizmu, ale czuje, że tu nie pasuje. Fascynują ją za to Nieustraszeni. Gdy nadchodzi pora testu u dziewczyny okazuje się, że jest Niezgodna, czyli zbędna i do usunięcia. Czemu Niezgodność jest uważana za zagrożenie i jak potoczą się losy nastolatki?

Po, podobno, świetnych „Igrzyskach śmierci" rynek wydawniczy został zalany innymi powieściami tego typu. Porównywane do wyżej wspomnianej trylogii wywoływały ekscytację lub zniechęcenie. Jak było tym razem? Przyznaje, iż już sam napis na okładce, „Niezgodna" wykracza poza „Igrzyska śmierci"" zniechęcił mnie do niej na jakiś czas. Uważam, że porównywanie książek do innych utworów jest zazwyczaj krzywdzące dla jednej lub drugiej strony. Do tego myli to potencjalnego odbiorcę, który nastawia się na coś, a dostaje zupełnie co innego lub namiastkę swoich oczekiwań.

Historia, która jest wzorowana na książkach innych autorów, ale napisana w sposób, który nie zniechęca czytelnika. Świat wykreowany przez Roth jest na tyle ciekawy, że warto przymrużyć oko na pojawiające się - bądź co bądź często - minusy. Obserwujemy nowy świat, który powstał i funkcjonuje dzięki organizacjom i poszczególnym frakcjom. To właśnie one najbardziej mnie zainteresowały. W tej części niemalże szczegółowo poznajemy Altruizm oraz Nieustraszoność, ale wyraźnie widać, że i z pozostałymi będziemy mieli styczność. Plusem jest więc przedstawienie rzeczywistości w całkiem innym świetle oraz fakt, że powieść wciąga i nie nuży.

Jeśli chodzi o minusy - tych jest niestety więcej. Bohaterowie nie zaskakują i czasem wręcz irytują swoim postępowaniem. Są puści i tacy sztuczni. Niektórzy zaraz po tym jak się pojawią, znikają. Szału nie było. Nie zżyłam się z nimi i bez żalu się z nimi rozstawałam gdy kończyłam książkę. Fabuła jest przewidywalna po kilku rozdziałach i w dodatku niezbyt oryginalna. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie niczego, co by mnie zaskoczyło - albo coś podejrzewałam, albo było to jasne jak słońce. Niestety autorka się nie wykazała, a szkoda, bo zapowiadało się naprawdę ciekawie. Z akcją też bywało różnie - czasem coś się działo, ale nie wywoływało to u mnie głębszych emocji.

Nie żałuje, że jednak ją przeczytałam, ale i nie uważam, że powieść jest zachwycająca. Książka ma plusy i minusy, ale jest... w miarę, że tak powiem. Taka trochę bez ładu i składu, jakby wszystko nie było przemyślane. Napisana aby była. Krótko mówiąc pojawił się pomysł, który nie został wykorzystany w należyty sposób. Niewymagający czytelnik się zadowoli tą powieścią. Nie polecam, ale też nie odradzam. Można po nią sięgnąć gdy nie ma się nic ciekawszego pod ręką lub potrzebuje czegoś naprawdę lekkiego.

*cytat z książki „Niezgodna" V. Roth

Dział: Książki
czwartek, 14 czerwiec 2012 08:31

Nieśmiertelność. Wieża

Powieść W. Hohlbeina "Nieśmiertelność. Wieża" to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora. Tym większe było moje zdziwienie, gdy dowiedziałam się, że pisarz ten ma na swoim koncie ponad 259 książek z czego ok. 160 stało się poczytnymi bestsellerami. Z fantastyką niemiecką cięższego kalibru również nie miałam do tej pory do czynienia i dlatego z ciekawością zabrałam się do lektury powieści, z tajemniczo brzmiącym opisem treści z tyłu książki oraz z ilustracją na okładce kojarzącą mi się z teledyskiem grupy Disturb "The Land of Confusion" .

Na początku muszę powiedzieć, że książka ta należy do trudniejszych, jakie przyszło mi czytać, nie tylko ze względu na treść, czy język jakim została napisana, ale przede wszystkim na skomplikowaną wizję świata przedstawionego i sposób narracji.

Universum stworzone przez Hohlbeina jest oryginalne i niesamowite. Akcja historii dzieje się w bardzo odległej przyszłości, na planecie, która kiedyś, bardzo dawno temu była Ziemią. Z rozmów prowadzonych przez bohaterów wynika, że doszło do tragicznej w skutkach katastrofy i Ziemia przestała się nadawać do życia z racji braku czystego powietrza, wody pitnej i miejsca. Obecnie już nikt dokładnie nie wie, jak to było, ale zbudowano Wieżę, olbrzymią budowlę, która sięga pięć mil w głąb i drugie tyle w niebo. Wynaleziony surowiec o nazwie Acheron spowodował cywilizacyjny i techniczny bum. Pozwolił on nie tylko na uczynienie Wieży twierdzą nie do zdobycia. Otoczył ją również Ścianą, odgradzającą ją od reszty. Ta reszta to tzw. Oblężenie, czyli osiedla, miasta i krainy powstałe u podnóża budowli.

Mieszkańcy Wieży pod wodzą księżniczki Arion dysponują najnowszymi zdobyczami techniki, nanorobotami, skuteczną bronią, genetycznie modyfikowanymi zwierzętami i roślinami (o wzmocnionej odCENSOREDości i sile), mogą klonować ludzi lub ich rekonstruować w razie potrzeby. Jakby tego było mało, Wieża posiada coś w rodzaju programu sterującego, nadzwyczaj przenikliwej sztucznej inteligencji, która przeprowadza konieczne badania, symulacje wojskowe, itp. R'Achernon, bo tak jest nazywana ta istota, jest wszechobecna i komunikuje się z ludźmi mentalnie. Oblężenie to z kolei barbarzyński lud zgrupowany w klany, snujący plany podboju Wieży. W jego szeregach znajdują się inne istoty, takie jak olbrzymie i silne Quorrle, Finde (coś w rodzaju pająkowatych) oraz cała masa innych dziwactw.

Historia w powieści zaczyna się w momencie, gdy księżniczka Arion przygotowuje się do swojej koronacji. W tym właśnie momencie Craiden, przywódca klanów, wchodzi w posiadanie broni, która może zniszczyć wszystko. Kto mu tę broń udostępnił, bystry czytelnik może się tylko domyślać. Nieświadomy mocy bomby Craiden odpala ładunki i przyczynia się do zniszczenia trzeciej części Oblężenia. Następnie udaje się na rokowania z księżniczką i jej doradcami, przekonany, że to on ma asa w rękawie. Idealistycznie nastawiona, a jednocześnie bardzo dobrze zorientowana w sytuacji politycznej Arion i silny, aczkolwiek krótkowzroczny Craiden (który ciągle kojarzył mi się z Conanem Barbarzyńcą) prezentują dwa odmienne punkty widzenia wielu spraw. Faktem jest, że co jakiś czas Wieża i Oblężenie prowadzą rozmowy, z których nic nie wynika. Trudno zatem mieć nadzieję, że tym razem będzie inaczej.

Akcja powieści toczy się dwutorowo i jest prezentowana z punktu widzenia kilku bohaterów: księżniczki Arion, Craidena, doradcy Arion, senator Rymer, młodej dziewczyny Gei i generała Mardu. Początkowo czytelnikowi trudno się zorientować w sytuacji, gdy na scenę wychodzi młoda władczyni, a jej przybocznym okazuje się być wielki gadający i inteligentny szczur. W dodatku na jednej płaszczyźnie Arion rozmawia z Craidenem. Równolegle śledzimy podróż generała Mardu przez zniszczone wybuchem miasto i jego starania, by dotrzeć do przywódcy klanów. Trzeci wątek dotyczy młodej dziewczyny Gei, która sobie tylko wiadomymi sposobami dostała się do Oblężenia i spotkała Craidena. Dopiero po jakimś czasie elementy fabularnej układanki zaczynają się łączyć w całkiem zgrabną całość i można sobie zacząć spekulować, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Trzeba przyznać autorowi, że zaserwował czytelnikowi niezłą, intelektualną porcję rozrywki, gdyż nie ma nic przyjemniejszego, niż dociekanie kto jest kim i dlaczego coś zostało zrobione tak a nie inaczej.

Odbiór powieści znacznie utrudniają opisy działania różnych urządzeń oraz słownictwo typowe dla fantastyki naukowej. Poza tym uważam, że historia zawarta na 600 stronach z powodzeniem zmieściłaby się na 400. Wędrówka Mardu podziemnymi tunelami miała zapewne na celu ukazanie ogromu zniszczeń, dokonanych przez bombę, ale tak naprawdę kończy się ona z tak niespodziewanym wynikiem, że czytelnik zadaje sobie pytanie w stylu: "no i po co to było?". Dziwiła mnie też niesamowita wytrzymałość bohaterów na zmęczenie, zranienia i ból, ale w końcu gdy się jest sztucznie ulepszonym, ma się na sobie osłonę z nanitów i podwójną liczbę niektórych narządów wewnętrznych, to faktycznie wydaje się to dość logiczne.

Pochwała należy się autorowi za zakończenie powieści i nie mam tu na myśli wątku bohaterów, a przyszłosci planety i o ile dobrze zrozumiałam, po tysiącach lat historia zatoczyła koło i znowu wszystko musi ruszyć od nowa.

Mimo trudności w odbiorze, książka mi się podobała, bo autor pozostawił czytelnikowi duże pole do snucia domysłów i własnych teorii. Im dłużej o tym myślę, tym więcej szczegółów dostrzegam. Dlatego, jeśli lubicie fantastykę naukową i świat odległej przyszłości, to jest to książka dla Was. Nie można oczywiście pominąć miłośników prozy tego autora i czytelników lubiących autorskie niedopowiedzenia. Ostrzegam, że nie będzie to łatwa lektura. Jeśli zaś o mnie idzie, mam dużą satysfakcję, że przeczytałam tę książkę, bo takie historie w dobie czytelniczej łatwizny stanowią wartość samą w sobie.

Dział: Książki