czerwiec 07, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Echo

czwartek, 17 styczeń 2019 20:05

Szpieg, który mnie rzucił

„Szpieg, który mnie rzucił” to wyreżyserowana przez Susanne Fogel komedia sensacyjna.

Film opowiada o Audrey Stockton (Mila Kunis), urodziwej, ale jakże zwyczajnej i nijakiej, dziewczynie. Po tym jak rzuca ją drogą smsową facet (Justin Theroux), świętuje swoje urodziny z najlepszą przyjaciółką Morgan Freeman (Kate McKinnon). Następnego dnia po imprezie urodzinowej, Audrey dowiaduje się, że jej były chłopak, Drew jest agentem CIA, z którym biuro straciło kontakt. Dziewczyny zostają uwikłane w szpiegowską intrygę, której celem jest dostarczenie tajemniczej przesyłki we właściwe ręce. W tym celu najlepsze przyjaciółki wyprawią się za Ocean do Wiednia, Pragi, Paryża, Amsterdamu, a trup będzie słał się gęsto. Pytanie brzmi, czy Audrey rozpozna właściwe ręce, w które cenna przesyłka ma trafić?

„Szpieg, który mnie rzucił” jest wystrzałową komedią, podczas której ubawiłam się setnie i śmiałam do rozpuku.

Obsada została skompletowana fantastycznie. Kate McKinnon wypadła rewelacyjnie, jako wierna, choć mocno stuknięta, przyjaciółka i chociaż miejscami była tak bardzo szurnięta, że aż irytująca, to trzeba przyznać, że jej postać wypadła nad wyraz dynamicznie i oryginalnie. Niestety tak dobrą rolą Mila Kunis nie może się pochwalić. Audrey, którą gra, jest dość zwyczajna, defensywna, zakompleksiona, a czasami wręcz nijaka. Kunis zapewne miała stworzyć taką postać, ale pozostaje spory niedosyt. Poza głównymi rolami są Justin Theroux i Sam Heughan, którzy grali po prostu przechodzących przez ścianę agentów, mordujących w efektowny sposób wszystkich dookoła, a którzy w tych rolach spisali się na medal. Należy również wspomnieć o trzecioplanowych aktorkach, których widok niezmiernie mnie ucieszył, a mowa o Gillian Andreson i Jane Curtin. Susanne Fogel obsadzając Gillian w roli szefowej agentów MI6 mrugnęła w ten sposób do widzów, a ci, co pamiętają serial „Trzecia planeta od słońca”, będą mieli przyjemność obejrzeć Jane w roli niefrasobliwie, pogodnie nastawionej mamy Morgan.

Sama fabuła nie jest nadzwyczaj nowatorska; osoby postronne zostają przypadkowo wplątane w szpiegowską aferę, w której o dziwo radzą sobie przez przypadek fenomenalnie. Akcja jest oczywiście dynamiczna, jak na komedię sensacyjną przystało, ale głównie zdominowana przez humor sytuacyjny. Andrey i Morgan przypadkowo i wielokrotnie wychodzą z opresji dzięki nadzwyczajnemu szczęściu, ich siła natomiast tkwi przede wszystkim w damskiej przyjaźni. I właśnie ten element reżyserka chyba chciała najbardziej wyeksponować. Jest on co prawda mocno przerysowany, a dziewczyny nie grzeszą inteligencją, powiedzmy szczerze, są miejscami wręcz irytująco głupie, to właśnie ta więź i niezachwiane zaufanie do siebie pozwala im przeżyć. Miałabym wiele zgryźliwych uwag co do wręcz kompromitująco ekshibicjonistycznej szczerości pań, ale zakładam, że ona również miała być przejaskrawiona. Brawa i wyrazy współczucia jednocześnie dla aktorek, że potrafiły zagrać tak spektakularną indolencję. Wielkie brawa również dla reżyserki, która do przyjaźni damskiej umiała podejść z takim poczuciem humoru i dystansem, nie doprowadzając jej do karykaturalizacji. Nie jest to jednak jedyny temat, do którego podeszła reżyserka z takim samokrytycyzmem. To jak odmalowała Amerykanów, w sposób prześmiewczy i ironiczny, zasługuje na szacunek. Scena, w której płatna zabójczyni (Ivanna Sakho) ma zlikwidować dwie szurnięte i dziwaczne Amerykanki i nie może tego zrobić, bo wszystkie jej się takie wydają, jest po prostu zachwycająca.

„Szpieg, który mnie rzucił” jest komedią sensacyjną, która wciąga akcją i potrafi ubawić widza, pod warunkiem, że umie on przymknąć oko na gargantuicznych rozmiarów głupotę głównych bohaterek. Taka konwencja, która pozwala się śmiać i bawić, jeśli nie bierze się wszystkiego zbyt poważnie.

Dział: Filmy
środa, 26 grudzień 2018 12:30

W ogniu walki

Rok temu o tej samej porze roku skończyłam „Natarcie” i podobnie, jak teraz bardzo żałuję, że nie mam pod ręką kolejnego tomu. „Fabryka Słów” regularnie wydaje serię Fronliness i tylko jeden tom pozostał do przeczytania polskim czytelnikom, „Points od Impact”, aby być na bieżąco z przygodami Andrew Graysona.

„W ogniu walki” kontynuuje fabułę ostatniego tomu. Andrew trafia ponownie na Grenlandię, gdzie odkrywa niezwykłe zachowania i umiejętności Dryblasów. Halley przechodzi rekonwalescencję po ciężkich walkach. Oboje szykują się powoli do akcji na Marsie, który od ponad roku jest we władaniu obcych. Decyzje naczelnego dowództwa zaważą nie tylko na przyszłości głównych bohaterów, ale również całej ludzkości. Armia pomimo że stara zmobilizować jak najwięcej zaplecza bojowego, cierpi wiele niedostatków zarówno sprzętowych, jak i, co znacznie trudniejsze do uzupełnienia, kadrowych. Coraz większą liczbą żółtodziobów muszą prowadzić do boju Andrew i jego doświadczeni podkomendni. A na Marsie czekają setki ludzi poukrywanych w podziemnych bunkrach oraz tysiące, zadomowionych już na czerwonej planecie, Dryblasów.

Kolejny tom Fronliness, podobnie, jak poprzednie został fabularnie skonstruowany dość schematycznie. Pierwsza część, akcja na Grendlandii, stanowi wprowadzenie, po której następuje druga część, przygotowująca bohaterów do właściwej akcji i trzecia ostatnia, główna, dotycząca działań wojskowych. Czytając kolejny tom, podobnie zbudowany, powoli zaczęłam powątpiewać, czy można jeszcze cokolwiek wycisnąć z życia Andrew Graysona. Historia Andrew i Halley odwiedzających dom rodzinny pani pilot, wykazała, że autor ma szerokie pojęcie o problemach społecznych wojskowych, nawet w rodzinnych domach, ale ewidentnie mu nie leżała. Wątek nierówności społecznej, nieakceptowania wyborów dzieci przez ich rodziców oraz wieloletnich zatargów, owszem jest ważnym elementem, budującym całokształt wizji autora, aczkolwiek został wprowadzony pośpiesznie, sztywno i z wielkim ideologicznym przesłaniem. Zdecydowanie Kloos, powinien popracować nad warsztatem „niemilitarnym”. Dlatego też cała faza druga, trochę męczy i nuży.
Czy oznacza to, że Marko Kloos się wypalił z tematem konfliktu ludzkość kontra Dryblasy? W żadnym bądź razie. W momencie, gdy tylko Andrew trafia na Marsa akcja przyspiesza, a wydarzenia następujące po sobie logicznie się przenikają. Ta część, związana z wojskowymi działaniami odwetowymi na Dryblasach od razu porywa czytelnika i przypomina, dlaczego tak bardzo lubimy czytać powieści militarnej fantastyki.

„W ogniu walki” może mniej zaskakuje, jak „Ewakuacja”, i możliwe, że powoli autor zaczyna serię pisać schematycznie, aczkolwiek, nadal potrafi zadowolić swoich czytelników, dostarczając im sporej dawki przygód i adrenaliny. Liczę, że w następnym tomie nastąpi spory zwrot w działaniach wojennych, a pisarz ponownie udowodni, że potrafi zaskoczyć. Z niecierpliwością czekam na „Points od Impact”.

Dział: Książki
wtorek, 18 grudzień 2018 15:30

Zstąpienie Kami- zapowiedź

Zstąpienie Kami w pierwszej połowie stycznia!

W związku z opóźnieniem transportu, pierwszy dodatek do Rising Sun, Zstąpienie Kami (Kami Unbound) będzie miał swoją premierę w pierwszej połowie stycznia. Do sklepów rozszerzenie będzie wysyłane na początku stycznia.

Z osobami, które zamówiły Zstąpienie Kami w przedsprzedaży, kontaktowaliśmy się indywidualnie, aby ustalić możliwość dostawy gry jeszcze przed świętami.

Dział: Bez prądu
poniedziałek, 10 grudzień 2018 10:12

Jaksa

Jacek Komuda mimo, że wydawany już od wielu lat przez Fabrykę Słów, już dawno rozminął się z fantastyką na rzecz książek osadzonych bardzo głęboko w realiach historycznych. Dlatego też, przez te wszystkie lata był przeze mnie nie tyle co omijany, co bardziej zostawiany “na później”, pewnie gdzieś w okolicy mojej emerytury, za te lat pewnie milion, jak, i o ile dożyję. Ale “Jaksa” promowane jako słowiańskie fantasy, które zauważalnie przechodzi swój renesans, skusił mnie nie tylko ze względu na samą tematykę, ale właśnie też i autora.

Jak się okazało “Jaksa” to przykład na to, że już życie zaledwie 6 letniego dziecka może być absolutnie przerąbane dosłownie i w przenośni. Miłosz z Drużycy (ojciec chłopaczka) popełnił czyn, uważany przez jednych za zdradę, przez innych za niehonorowy i niegodny rycerza. Fakt ten sprawia, że na jego syna polują nie tylko Hungarowie, co to ostrzą sobie na niego i zęby i palik, ale również ocalałe resztki rycerstwa, czy nawet zwykli niewolni. A ile sił może mieć zdesperowana matka, by chronić swoje dziecko, przekonacie się czytając “Jaksę”.

Chłopak ma jednak coś, co zdarza się bardzo rzadko - szczęście mu sprzyja, a i rozum też, jak na 6 latka, całkiem sporej wielkości posiada. I choć wszyscy wokół niego padają jak muchy, to ten fart “ostatniej chwili” nie opuszcza go i pomaga przeżyć, a my otrzymujemy dość brutalną opowieść o jego życiu, przerywaną białymi plamami, które sami musimy sobie wypełnić. Bo “Jaksa” to nie jest stricte powieść, ale bardziej opowiadania połączone osobą tytułowego bohatera. A sam Jaksa, jawi się nam jako zahartowany w bojach, trudny i niezmordowany przeciwnik, który ścigany przez całe życie i zaszczuty wyrasta na człowieka ze stali.

Przemoc, przedziwna gwara, język powieści i początkowy chaos sprawiają, że kilka pierwszych kartek jest dość trudnych w odbiorze, ale z każdą kolejną przewróconą, jest coraz lepiej i przestajemy się gubić w tajemniczej krainie Lendii. Jest mrocznie słowiańsko w biesich i strzygoniowych klimatach, ale mimo wszystko bardzo swojsko. Z resztą sam Komuda pisze, że jest książką o Polsce i naszym świecie, więc niech Was nie zmyli zmiana gatunku, Komuda po prostu odrzucił prawdę historyczną i pozwolił swojej fantazji napisać książkę o tym, co lubi najbardziej. A ja jestem zachwycona! Książka jest nie tylko krwawa i okrutna, a autor bezkompromisowo pozbywa się kolejnych - mniej lub bardziej ważnych - bohaterów. “Jaksa” to powieść o zemście, ale także i o tym co by się stało, gdyby na Polskę najechali lekko przemieszani i przerysowani Węgrzy i im się udało. Polski naród, zniewolony przez Hungarów, którzy okupują nasze ziemie, wprowadzają swoje własne “porządki”, to iście ciekawa koncepcja, osadzona tak bardzo głęboko w tej naszej wiecznie buntującej się polskiej naturze.

Jedynie koncepcja opowiadań nie do końca mi odpowiadała. Szkoda, naprawdę bardzo szkoda, że Jacek Komuda nie zdecydował się na typową powieść i na wypełnienie tych luk w dziejach tytułowego bohatera. Naprawdę jestem bardzo ciekawa, co działo się pomiędzy opowiadaniami, które zostały tak chronologicznie poukładane.

Co się dzieje, kiedy czołowy przedstawiciel i twórca powieści historycznej, wraca do macierzy i zabiera się za fantasy? Moi Drodzy, dzieje się wiele i do tego dzieje się bardzo dobrze. Nie pozostaje mi nic innego jak polecać “Jaksę” i czekać na jego kontynuację, bo naprawdę warto.

Dział: Książki
niedziela, 09 grudzień 2018 11:17

Podniebny Harry #01: Wakanda

Różne są ścieżki czytelnicze i ważne, by być otwartym na doświadczenia. W maju na Pyrkonie miałam przyjemność dowiedzieć się, jak wspaniałe autografy potrafią składać na komiksach ich twórcy. W Poznaniu pojawili się między innymi Bédu ( „Clifton”, „Hugo”) i Étienne Willem („Miecz Ardeńczyka”) i swoim czytelnikom wymalowywali całostronicowe autografy. Urzeczona kunsztem ilustracji pobiegłam zaopatrzyć się w dzieło Étienne Willema, „Hugo” w mojej biblioteczce od lat młodzieńczych dawno się znajdowało. I tak poznałam bardzo sympatycznego brodacza, który złożył przepiękny malunek na „Mieczu Ardeńczyka” i po czyjego kolejny tytuł z przyjemnością sięgnęłam.

Jest marzec 1933 roku, czasy Wielkiego kryzysu w Nowym Jorku. Społeczeństwo cierpi z braku dostępnej pracy, szerzy się bezrobocie, a slamsy miasta pękają w szwach. Burmistrz Nowego Jorku próbując przywrócić Amerykanom nadzieje i marzenia, organizuje przelot sterowca „Wakanda” nad miastem. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem i luksusowy rejs zamienia się w walkę o sterowiec, na którym znajduje się gaz musztardowy, a także inne tajemnicze rzeczy. O sterowiec, bezpieczeństwo miasta i życie umiłowanej Betty Laverne zawalczy pechowy życiowo Harry Faulkner, były pilot-kaskader i weteran eskadry Lafayette.

Étienne Willem studiował historię na Uniwersytecie w Liège, zatem nie ma co się dziwić, że akcja jego komiksów umieszczona jest w przeszłości, można mieć też pewność, że w jego dziełach będzie zachowana dbałość o szczegóły historyczne. W „Wakandzie” autor przenosi czytelnika do końcowych lat Wielkiego kryzysu w Ameryce, wnosząc jednocześnie do konkretnego czasu historycznego elementy steampunkowe. Fascynacja wynalazkami, sterowce, wyścig zbrojeń idealnie wpasowują się w całą historię Harry'ego Faulknera, pilota, który miał pecha nastąpić na odcisk samemu Howardowi Hughesowi. U Étienne Willema bohaterzy przedstawieni są jako zantropomorfizowane zwierzęta, co nie jest niczym nowym, aczkolwiek może wprowadzić niektórych czytelników w błąd, że jego komiksy skierowane są dla małego czytelnika. „Wakanda” jest komiksem przygodowym i czerpać przyjemność z lektury będą zarówno dorośli, jak i młodzież, lecz nie jest to lektura dla dzieci.

W „Wakandzie” i ogólnie w twórczości Étienne Willema, urzeka mnie przede wszystkim kreska, jak i to, jak nałożone są kolory. Miałam przyjemność zobaczyć, jak pięknie rysuje i koloruje swoje rysunki Étienne i o niebo bardzie podoba mi się jego praca farbami i tuszami, niż komputerowe plansze. Każdy obrazek ma swoją duszę, barwy są naturalne i cieniowane, dodają uroku całej historii.

Jeśli lubicie dawne filmy z Humphrey'em Bogartem, Cary Grantem, Lauren Bacall, czy Katharine Hepburn, idealnie trafiliście. Atmosfera dawnych lat z pikanterią steampunku i brawurą Indiany Jonesa sprawia, że z przyjemnością daje się nura w historię Podniebnego Harry'ego.

Dział: Komiksy
piątek, 23 listopad 2018 14:13

Grass Kings

Podobno prawo gwarantuje bezpieczeństwo, a życie poza nim tylko kłopoty. Ludzie starają się wierzyć w cokolwiek, jednak gdy wyłamujesz się poza ogólnie przyjęte normy, stajesz się wrogiem społecznym. Czy możesz oczekiwać bezpieczeństwa?

Trzej bracia, każdy z inną życiową historią, wszyscy na swój sposób radzący sobie z życiem. Łączą ich więzy krwi i Królestwo traw. Miejsce, w którym wraz z innymi żyją ponad prawem i tworzą zgraną i oddaną sobie społeczność. Najstarszy z braci, który do tej pory władał królestwem, stanął oko w oko z tragedią, gdy kilka lat temu zginęła jego córka. Teraz będzie miał szanse odmienić swój los, gdy do Królestwa traw przypływa wpław młoda kobieta. Czy udzielając schronienia nieznajomej, nie narazi siebie i innych mieszkańców? Kim jest nieznajoma? Jakie tajemnice kryją się wśród traw?

Gdy zegar nieustannie tyka i przybywa mi lat, nie zmienia się tylko miłość do czytania. Moja fascynacja przeróżnymi opowieściami często zahaczała również o komiksy, których treść dorastała wraz ze mną. Takim sposobem trafiłam na Grass Kings. Czy spełniły moje oczekiwania?

Zafascynowała mnie kreska i styl Tylera Jenkinsa już od pierwszego spojrzenia na okładkę. Nie czytałam opisu, by całkowicie zatracić się w historii, odkryć ją słowo po słowie, kreska po kresce. Nie żałuje ani jeden chwili spędzonej na lekturze tego tytułu.

Prosty pomysł na fabułę, który zachwyca jakością i urzeka czytelnika od pierwszego słowa. Bez problemu wczułam się w historię trzech braci, ale i samej ziemi, która wchodzi w skład Królestwa. Tajemnice, niedopowiedzenia i napięcie tworzą niezwykły klimat, który nie pozwoli się oderwać od lektury aż do ostatniej kropki, stanowiącej tylko przystanek w oczekiwaniu na kolejne tomy.

Z pozoru statyczna opowieść, zmienia się, gdy na terenie zarządzanym przez braci zjawia się tajemnicza kobieta. Gdy uchyla rąbka tajemnicy swojego pochodzenia, wszyscy szykują się na kłopoty, a czytelnik zastanawia się, czy faktycznie życie poza prawem jest możliwe i nie niesie za sobą konsekwencji. Przez cały czas miałam wrażenie, że poza wierzchnią warstwą problemów, z jakimi przyjdzie się zmierzyć bohaterom, w tej opowieści jest coś skrytego, niezauważalnego na pierwszy rzut oka.

Wszechobecny mrok, prostota przekazu i historia o czymś dają nietuzinkowe przeżycia czytającemu i utwierdzają w przekonaniu, że wiele można pokazać obrazem, grubością kreski, stylem rysunku i sposobem prowadzenia poszczególnych linii, a łącząc to z tekstem o prostym przekazie i głębokim wydźwięku możemy uzyskać coś niesamowitego, innego i godnego uwagi.

Cieszę się z powrotu do zanurzania się w powieści graficzne i tego, że to ten tytuł przykuł moją uwagę. Nie zdradzę czego się spodziewać, jaki przekaz niesie ta historia. Po prostu zachęcam do sięgnięcia po tę historię, poznania kreski Jenkinsa i rozkoszowania się tą formą przekazu.

Dział: Komiksy
środa, 21 listopad 2018 22:44

Poklatkowa rewolucja

Twórczość kanadyjskiego pisarza Petera Wattsa jest dobrze znana polskiemu czytelnikowi, dzięki między innymi Ślepowidzeniu, Echopraksji, czy cyklowi o Ryfterach. Co więcej w 2017 był on gościem Pyrkonu, na którym miłośnicy hard sf mogli spotkać autora. W tym roku Wydawnictwo Mag wydało Poklatkową rewolucję, obszerniejszą nowelę, która ukazała się w ramach serii Uczta Wyobraźni.

Poklatkowa rewolucja należy do cyklu krótkich opowiadań Sunflower, na które składają się The Island (2009; Wyspa NF 5/2011, Odtrutka na optymizm, Mag 2013), Hotshot (2014), Giants (2014; Giganci NF 9/2014). Wielka szkoda, że Wydawnictwo Mag nie zamieściło wszystkich dotychczas napisanych opowiadań wspólnie z nowo wydaną nowelą, zapewne czytelnik miałby większe rozeznanie w tym świecie, a i nomen omen Uczta Wyobraźni byłaby obfitsza.

Peter Watts nie należy do pisarzy, którzy idą na łatwiznę i piszą przyjemne i lekkie utwory, mające na celu umilić czas czytelnikowi. Jego opowiadanie to czysta hard science fiction, więc sięgając po nią należy nastawić się na trudne relacje z tekstem.

Eriophora to statek umieszczony wewnątrz planetoidy, który został stworzony do budowania bramek łączących tunele czasoprzestrzenne. Na okręcie mieszkają tysiące, specjalnie przystosowanych genetycznie i wyselekcjonowanych specjalistów, którzy stanowią biologiczną załogę Eri. Wnoszą oni do misji „czynnik ludzki”, który wspomagany jest przez AI, imieniem Szymp (ang. Chimp, szympans). Razem tworzą oni załogę, której celem jest tworzenie wspaniałych kosmicznych autostrad dla Imperium Ludzkiego. Wędrówka tej wyjątkowej arki jest niezwykła, bowiem trwa miliony lat, a załoganci podzieleni na szczepy, budzeni są co kilkaset lat przez AI według jemu tylko znanego planu i potrzeb danej chwili.

Historię Eriophory (a propos jest to rodzaj pająka tkającego misterne sieci) czytelnik poznaje z punktu widzenia Sunday Ahzmundin, specjalistki od systemów podtrzymywania życia. To przez jej pryzmat myśli i spostrzeżeń Peter Watts, próbuje nakłonić czytelnika do zadawania pytań. W jakim stopniu AI zarządzająca tysiącami ludzi powinna być inteligenta? Czy można w ogóle mówić o więzach emocjonalnych między ludźmi, a zaprogramowaną AI? Czy imperatyw misji rozgrzesza wszelkie działania na jej rzecz? W jakim stopniu można „wyhodować” człowieka przystosowanego do życia fragmentarycznego życia?

Jak w ogóle zorganizować bunt, kiedy jest się aktywnym przez kilka dnia na sto lat, a garstka współspiskowców przetasowuje się po każdym rozmrażaniu? Jak spiskować przeciwko wrogowi, który nigdy nie śpi, ma do dyspozycji setki samotnych lat, by brutalnie przeszukać i przeanalizować wszystkie otwarcia, by przypadkiem natrafić na wszystkie ślady, które się niedbale pozostawiło?

Na Eriophorze po milionach lat, pomiędzy tysiącami gwiezdnych budowniczych, jedno drobne pragnienie, roznieci iskrę buntu – pragnienie wolności. Tylko, czy starczy ludziom przebiegłości, inteligencji, cierpliwości i wytrwałości, by przeprowadzić powstanie, gdy ich życie to wyrwane ze snu klatki?

Jak to w ogóle zrobić?
Otóż na więcej sposobów, niż sobie w życiu wyobrażałam.

Nowela Petera Wattsa naszpikowana jest trudnym naukowym językiem. Jak sam pisarz w wywiadzie wspomina nie było innej możliwości, gdy jego życie jest nadbudowane na nauce. Tym zresztą różni się science fiction, od fiction, a science fiction od hard sf, tym, że należy mocno zagłębić się w terminologię naukową, aby zrozumieć treść.

Historia Sunday, Szympa, Lian i wielu innych Eriophorczyków to na szczęście krótka, ale treściwa nowela, która zmusza do zadawania pytań, nie dając jednocześnie na nie odpowiedzi. Z ciekawości sięgnę po pozostałe opowiadania, by zgłębić i uzupełnić opowieść. Poklatkowa rewolucja nie jest dla każdego, ale osoby, które znają serię Uczta Wyobraźni, zapewne wiedzą, że w jej szeregach zawsze znajdzie się dobrą literaturę, która nie rozleniwia umysłu i rozszerza przestrzenie wyobraźni.

Dział: Książki
piątek, 16 listopad 2018 18:11

Czuwaj

Polskie kino z roku na rok się rozwija. Rodzime filmy przyciągają coraz więcej ludzi przed wielkie ekrany, co niezmiernie mnie cieszy. Widzowie coraz bardziej świadomi są tego, co przekazuje się w polskiej twórczości i wydaje mi się, że świadomie częściej wybierają dobre, prawdziwe filmy z przekazem, niż amerykańskie kino akcji. I dobrze, bo sam jestem zwolennikiem polskiej twórczości! Przechodząc jednak do rzeczy, przyszło mi dzisiaj zrecenzować dzieło Roberta Glińskiego. Reżyser ma na swoim koncie kilkanaście filmów, aczkolwiek zasłynął przede wszystkim świetnie przyjętym Cześć Tereska. Jak prezentuje się zatem jego najnowsze dzieło Czuwaj?

Dwie grupy młodzieży z odmiennych światów, reprezentujące dwa różne systemy wartości zostają postawione naprzeciw siebie na skutek ryzykownej decyzji dorosłych. To co miało być lekcją odpowiedzialności i tolerancji przeradza się w twardą walkę o przywództwo. Z jednej strony wiara w szlachetne ideały, a z drugiej brutalne prawo silniejszego. Relacje między młodymi ludźmi stają się napięte; odizolowani od zewnętrznego świata, ujawniają swoje prawdziwe, szokujące oblicza.

W założeniu reżysera było stworzyć mocny thriller, który porusza ważny temat dorastania. Fakt, ze cała akcja rozgrywa się w zaciszu leśnego krajobrazu, na harcerskim obozie z jednej strony miała budować klimat i poczucie izolacji, zamkniętego miejsca akcji. Z drugiej jednak takie rozwiązanie - z pewnością niskobudżetowe - zmusza do opowiedzenia historii niezwykle realnej, budzącej prawdziwe emocje, strach i brutalność. Tutaj niestety ten zabieg nie wyszedł. Pomysł na całą akcję mógłby być dość fajny, gdyby nie był już na etapie scenariusza przerysowany. Dowodem są zachowania młodych bohaterów i ich dialogi. Nie trafne jest także zestawienie aktorów. Z jednej strony mamy Zamachowskiego - doświadczonego już aktora, który jednak nie do końca pasuje mi w roli policjanta. Lichota zaś wydawać by się mogło to kandydat idealny. W moim odczuciu świetnie hasał po bieszczadzkich lasach w serialu Wataha i naprawdę tylko on dla mnie ratuje film. Jeśli chodzi o młodzież to jest średnio. Widać wyraźny brak doświadczenia, sztywność odgrywanych ról i nie do końca przekonujące zachowania.

Podsumowująć powiem, że film - jak na zachęcający opis - jest dość słaby. Historia odpowiednia na któryś z dłuższych jesienno zimowych wieczorów, aczkolwiek pozbawiona głębszych wartości. Oczywiście można odnaleźć gdzieś morał i główny wydźwięk dzieła, ale jak już wspomniałem, poprzez znaczne przerysowanie losów młodych bohaterów traci on na swojej wartości. Ocena 3/10.

Dział: Filmy
wtorek, 06 listopad 2018 16:38

Magia i stal

Trzymająca w napięciu, wypełniona akcją powieść w mistrzowski sposób łącząca elementy cyperpunku i steampunku.

Na ruinach cywilizacji dochodzi do starcia dwóch mocarstw; w jednym, zwanym Królestwem, żądzą racjonalizm, wykształcenie i technologia, a magia jest zakazana i tępiona. W drugim magia jest wszechobecna i to ona kształtuje życie ludzi. Molly Blackwater mieszka w Królestwie, lecz pewnego dnia odkrywa w sobie zakazane magiczne zdolności. Dręczą ją wizje wojny między dwoma mocarstwami. Kiedy w końcu dochodzi do wybuchu konfliktu, Molly staje przed arcytrudnym wyborem: po której stronie ma się opowiedzieć? W swojej ojczyźnie została wyklęta, ponieważ jest wiedźmą. Druga strona traktuje ją podejrzliwie, bo przecież może być szpiegiem...

Dział: Książki
niedziela, 04 listopad 2018 10:33

Letnia noc

Ścinający krew w żyłach mistrzowski horror w stylu klasyki gatunku. Książka, która zainspirowała twórców serialu Stranger Things ukaże się nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka 29 listopada.

Lato 1960 roku. Old Central School to potężny, mroczny gmach w miasteczku Elm Haven w Illinois. Dla bohaterów ta szkoła właśnie przechodzi do historii. Ostatni dzień nauki jest również ostatnim dla tajemniczego, skrywającego wiele tajnych przejść budynku, o którym przez lata krążyły legendy. Teraz budynek ma zostać zamknięty, a w niedługim czasie również wyburzony.

Dział: Książki