listopad 22, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: Czarne

Miała na imię Ewa. Codziennie ją podglądał przez lornetkę. Mieszkała naprzeciwko. Krzyknął, kiedy zobaczył, że dziewczyna potyka się upada i... Wybiegł z mieszkania, po drodze zawiadamiając straż pożarną.

Wrócił zapłakany, brudny, wściekły. Na siebie, że nie uratował ukochanej. Jeszcze kilka dni i odważyłby się do niej nawet odezwać. Umarła. Telewizor roztrzaskał jej głowę. Głupi wypadek!

Rwał włosy, krzyczał, mie spał, nie jadł, nie mył się, nie wychodził. Tęsknił, widział ją, rozmawiali, dotykała go, kochali się. Roztrzaskał dzwoniący telefon o ścianę. Hurtowo palił papierosy, pił za dużo kawy. Bezsenność, zmęczenie, frustracja, samotność, ból i rozgoryczenie sprawiły, że wymyślił rozwiązanie! Będzie dobrze, kochanie. Wrócisz. On nam pomoże! Trzeba go tylko poprosić!

Wertował książki, internet, zrobił odpowiednie zakupy. Wyniósł wszystko z pokoju. Na podłodze, białą kredą, narysował ogromny pentagram, w jego rogach ustawił czarne świece, zapalił. Rozebrał się do naga, usiadł po turecku w środku symbolu, otworzył księgę, głośno przeczytał zaklęcie.

Naga kobieta zmaterializowała się, kiedy już ochrypł. Podeszła do niego, chwyciła za gardło i bez wysiłku podniosła. Zamachał nogami w powietrzu. Miała ogromne oczy bez białek. Czarne. Zacisnęła palce na grdyce chłopaka, szponami przebiła skórę szyi, pociekło kilka czerwonych strużek. Łapał powietrze jak wyciągnięta z wody ryba, krzyczał bulgocząco, wierzgał. Drugą dłonią uderzyła w klatkę piersiową, łamiąc żebra, przebiła skórę, potężnym szarpnięciem wyrwała serce. Ogarnięte spazmem drgawek, tryskające krwią ciało chłopaka z hukiem upadło na podłogę. Bogini Hekate cisnęła sercem w kąt pokoju. Znikając, kręciła z politowaniem głową.

- Głupi ludzie, przecież pentagram Lucyfera jest bez zawijasów.

Dział: Secretum Grozy

Intrygująca powieść fantasy, w której magicznej wizji równoległych Londynów dorównuje oryginalna kreacja barwnych bohaterów.

Witajcie w Szarym Londynie – brudnym i nudnym, pozbawionym magii, rządzonym przez szalonego króla Jerzego III. Istnieje też Czerwony Londyn, w którym w równej mierze szanuje się życie i magię, oraz Biały, miasto wycieńczone wojnami o magię. A niegdyś, dawno temu, istniał jeszcze Czarny Londyn... Teraz jednak nikt o nim nawet nie wspomina.

Dział: Książki

Od niepamiętnych czasów mieszkańcy zewnętrznych Kręgów samotnego miasta służyli rządzącym w Klejnocie arystokratom. Ale oto nadchodzi czas pomsty i wyrównania rachunków. Sprzysiężenie Czarnego Klucza przygotowuje się do przejęcia władzy. Violet znajduje się w samym środku rebelii, ale konflikt z arystokracją ma dla niej również wymiar osobisty. Jej młodsza siostra, Hazel, została porwana przez Diuszesę Jeziora. Teraz Violet, która tak wiele ryzykowała, by umknąć z Klejnotu, będzie musiała użyć całej swej mocy, by tam powrócić i ocalić nie tylko swoją siostrę, ale również całe Samotne Miasto.

Dział: Książki

Od 21 czerwca nakładem wydawnictwa CzyTam ukazała się debiutancka książka MarcyKate Connolly. Przywodząca na myśl „Frankensteina" i baśnie braci Grimm powieść wyróżnia się ekscytującą, oryginalną fabułą o klasycznym rodowodzie.

Dział: Książki
niedziela, 05 czerwiec 2016 12:34

Każde Imperium ma swój kres!

Już 29 czerwca premierę będzie miała najnowsza książka Angusa Watsona Tron z Żelaza.

OSTATNI TOM EPICKIEJ TRYLOGII FANTASY, KTÓRA NIE SCHODZI Z UST FANÓW NA CAŁYM ŚWIECIE.

Legiony Cezara wyrąbały i wymordowały sobie drogę przez całą Galię, a teraz spoglądają łakomym okiem na leżącą za morzem Brytanię. W ich szeregach znajdują się zrodzeni z czarnej magii potworni legioniści. Armia Królowej Lowy musi stawić czoło nadciągającej inwazji, choć jej najlepszy dowódca nie żyje, a jej młoda druidka utraciła magiczną moc. Nad Brytami wisi widmo śmierci i niewoli, ale choć stoją w obliczu zagłady, królowa-wojowniczka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.

BO KAŻDE IMPERIUM MA SWÓJ KRES!

Dział: Patronaty

Mroczne podziemia i pikselowe klimaty nie pozostawiają nikogo obojętnym. Miło nam ogłosić, że gra "Boss Monster" zakwalifikowała się do finału Pixel Awards 2016 w kategorii Total Blackout (najlepsza gra planszowa).

Dział: Bez prądu
piątek, 27 maj 2016 09:19

Wyspa strachu

Wszyscy szukamy swojego raju na ziemi, miejsca, gdzie wszystkie troski pójdą w zapomnienie. Dla wielu to właśnie Gotlandia stała się oazą spokoju, ale... do czasu.

Zaczęło się od rozszarpanej w jednym z domku owcy. Później był zamordowany mężczyzna, rozcięty z chirurgiczną precyzją. Mieszkańcy Gotlandii zaczynają się bać, turyści w panice starają się uciec z wyspy. Inspektor policji Frederik Broman stara się zapanować nad coraz bardziej rozprzestrzeniającym się chaosem, walcząc zarówno na płaszczyźnie prywatnej, jak i zawodowej. Jak dorwać mordercę, który zaplanował każdy najmniejszy szczegół z niesamowitą precyzją?

Nie ukrywam, że opis z tyłu Wyspy strachu napędził mi niesamowitego... smaczku na tę pozycję. Morderca rozcinający swe ofiary na pół? W dodatku nieuchwytny? To coś zdecydowanie dla mnie. Oczywiście niemałe znaczenie miała w tym przypadku także okładka, bowiem jej mroczny klimat jeszcze bardziej zachęcał do zapoznania się z historią Frederika Bromana. Czy magnetyczny front kryje w sobie równie ciekawą treść?

Zdecydowanie tak. Od pierwszych stron autor serwuje czytelnikom owcze szczątki, by w dalszym ciągu zabrać go do bardziej krwawych spraw. Sprawa toczy się swoim torem, zaś policjanci nadają jej właściwy bieg; nie ma mowy o zbyt długim odpoczynku, gdy po wyspie grasuje psychopata. I chyba największy plus należy się panu Ostlundh za to, że ów krwawy twór jego wyobraźni naprawdę może nosić miano nieuchwytnego. Mimo, iż policja posiadała swoje typy, to mnie one jakoś specjalnie nie przekonywały- byłoby za łatwo. Autor tak skrzętnie opracował postać czarnego charakteru, że nikt nie wskazałby owej osoby jako sprawcy, do czasu otrzymania dowodów, oczywiście. Jedyne czego w tym przypadku mi zabrakło, to porządny motyw. Mgliste tłumaczenia o morderczej potrzebie serca jakoś nie do końca mnie przekonują, choć mam świadomość, iż nie zawsze jakieś wydarzenie z przeszłości musi budzić w sprawcy morderczy pierwiastek.

Autor pozwala nam zarówno towarzyszyć policji podczas poszukiwań, jak i serwuje czytelnikom wycinki z życia mordercy, choć tych jest w Wyspie strachu o wiele mniej. Właściwie te dwa lub trzy mini- rozdziały (może lepszym określeniem byłyby wstawki) nie wnoszą nic do naszych odczuć wobec psychopaty, ponieważ zawarte w nich zostały zaledwie szczątkowe wspomnienia, kilka emocji związanych z zabójstwami. Obraz mordercy jest dla czytelnika zamazany, niewyraźny; nie krystalizuje się żaden konkretny obraz, prócz jednego -i raczej już znanego- jest to człowiek z poważnymi zaburzeniami. Sprawca to -tak dla bohaterów tejże historii, jak i czytelnika- człowiek bez twarzy.

Ta pozycja zabrała mi dosyć dużo czasu, ale nie z tego powodu, o którym większość z Was w tym momencie pomyśli. Moim wytłumaczeniem jest brak czasu; historia nie ma tu nic do rzeczy. Ba, jest wręcz odwrotnie- śledztwo prowadzone przez Fredrika Bromana zapisało się w mojej pamięci jako niezwykle ciekawe, jedno z tych, które pamięta się dość długo po odłożeniu książki. Jak już wspominałam sprawa toczy się wartko, nie ma mowy o przestojach czy odpoczynku. Policja daje z siebie wszystko, choć prawdopodobnie kolejne trupy wskazują na coś zupełnie innego. A, co najważniejsze- w pewnym momencie sprawa robi się bardziej... osobista.

Myślę, iż Hakan Ostlundh swą Wyspą strachu zrobił bardzo dobre pierwsze wrażenie. Jeżeli kolejne tomy cyklu utrzymają poziom (a może nawet nieco go zawyżą, w co wierzę), to autor ma szansę na stanie się jednym z popularniejszych szwedzkich pisarzy. Grunt to umiejętność zbudowania odpowiedniej atmosfery, a panu Ostlundh znakomicie się to udało. Zdecydowanie jestem na tak!

 

 

Dział: Książki
poniedziałek, 23 maj 2016 09:07

Czarnoksiężnik. Władca wilków

Po książkę Juraja Červenáka „Czarnoksiężnika: Władcę wilków” nie sięgnęłabym, gdyby nie wybór moich znajomych, by ją wspólnie przeczytać. Okładka prezentująca zakrwawionego czarnego wilka i brudnego, zarośniętego barbarzyńcę, nigdy nie zwróciłaby mojej uwagi. Gdy sięgałam po tą powieść, nie wiedziałam nic o tym słowackim autorze, więc nie byłam pewna, czego mam się spodziewać. 

A powieść rozpoczyna się krwawą sceną, w której Czarny Rogan, w bohaterskim stylu ratuje mieszkającą na odludziu rodzinę przed śmiercią z rąk Krwawych Psów - „elitarnego” oddziału awarskich oprawców. Rogan jawi się, jako samotny mściciel o nieprzeciętnych umiejętnościach, a w miarę rozwijania się akcji, poznajemy prawdę o tym, co kieruje głównym bohaterem. Mści się on bowiem na każdym Krwawym Psie za śmierć swoich bliskich, którzy zginęli zaszlachtowani z rozkazu awarskiego dowódcy -  Burguta. W trakcie swojej krwawej podróży dołącza do Rogana nieprzeciętna czarownica Mirena, zwana Osą, a także Wielimir,  żołnierz wracający po wojaczce do domu. Każdy z nich ma inne powody, by walczyć z Awarami; Mirena pragnie złota, a Wielimir obronić swój gród. W drodze do tajemniczej twierdzy Kirt będą musieli zmierzyć się z potężnym czarownikiem, demonami, Babą Jagą, ożywieńcami (zombie!), a nawet samą śmiercią w osobie bogini Moreny.

Pierwszym skojarzeniem literackim po przeczytaniu „Władcy wilków” był Conan Barbarzyńca. Powieść bowiem ma podobną prostą fabułę, w której główny bohater z przyjaciółmi realizując własne cele, wplątuje się w większą aferę, w której przeciwnikiem jest „czarny charakter” o czarnoksięskich mocach. Postać Rogana, jak sam autor we wstępie wspomina: „była inspirowana- przede wszystkim- tajemniczym rewolwerowcem, granym przez Clinta Eastwooda, w westernowej trylogii Sergia Leone. Z tym, że zamiast kolta używał łuku, jego twarz skrywała się w cieniu kaptura, a nie pod rondem kapelusza, no i nie łowił meksykańskich desperados, tylko awarskich łupieżców.” Po zapoznaniu się z biografią  Juraja Červenáka, okazuje się, że skojarzenia z Conananem, nie są całkiem bezpodstawne, bowiem jest on autorem czterech powieści o Cymeryjczyku. 

„Władca wilków” to klasyczna w swojej postaci powieść z gatunku magii i miecza z domieszkami heroic i dark fantasy. Niewątpliwą zaletą książki jest jej zwięzłość, co jest coraz rzadszą cechą powieści, i tak ponownie cytując autora: „Niniejsze poprawione wydanie Władcy wilków jest nieco krótsze od pierwotnej edycji czeskiej. Przyczyną jest właśnie zmiana dynamiki tekstu. Dzisiaj mój styl jest bardziej zwięzły i dobitny, staram się nie brnąć w zbyteczne opisy czy nadęte porównania.” I chwała mu za to! W związku z tym, że jest to właśnie powieść z gatunku magii i miecza, więc akcja książki oparta jest głównie na dążeniach głównego bohatera i jego „przybocznych”, co za tym idzie, postaci te są wyjątkowo dobrze nakreślone. Autor wspomina, że w swoich opowiadaniach Gorywałt, wilk z zaświatów, stanowi ironiczną przeciwwagę dla poważnego Rogana. Możliwe, że postać wilka rozwinie się bardziej w kolejnych tomach, ale jak na razie przeciwwagę dla ponuractwa Czarnego, stanowi Osa, która jest wprost boleśnie materialna. Ta jej prostolinijna pazerność jest urocza w swojej szczerości. W miarę czytania obdarzyłam sympatią przede wszystkim postacie drugoplanowe. Czas jednak dodać łyżkę dziegciu do tej beczki miodu. Prostota fabuły oraz trzymanie się kanonu klasycznej powieści magii i miecza i dark fantasy, powoduje, że w książce raczej nic czytelnika nie zaskoczy. Wszystko jest  proste i nie skomplikowane. Nie to jednak jest największą wadą powieści, a niestety brak wyrobionego pióra pisarza, co najbardziej ujawnia się w początkowych opisach bohaterów i w dialogach. Niektóre z nich, były tak toporne, że aż śmieszne. Bardzo rzadko zdarza mi się podchodzić humorystycznie do niedoróbek pisarskich, tym razem jednak przymknęłam oko i setnie się bawiłam, czytając niektóre fragmenty. Oto kilka przykładów:

Opis oczu Rogana na początku powieści. Nadmienię, że nader patetyczna i nadęta charakterystyka.

„Były czarne niczym jaskinia, charakteryzowały człowieka, który już tyle razy stanął twarzą w twarz ze śmiercią, że zawsze, kiedy znów do tego dochodziło, ona pierwsza spuszczała głowę.”

Kolejny absurdalny tekst przedstawiający tym razem Mirenę:

„ - Nazywam się Mirena. Niektórzy mówią na mnie Osa.

Ciszę w izbie można było kroić na kawałki. Przez dłuższą chwilę gnom siedział z rozdziawionymi ustami.

- Znam to imię, pani. Jesteś wiedźmą. Łowczynią biesów. A miecz w twojej dłoni to z pewnością Żądło.”

Tragikomedia w stylu nastoletniego uniesienia.

I na koniec patetyczna perora Gorywałta do Rogana:

„- Jesteś silniejszy, niż ci się wydaje. Ale teraz już dość gadania. Przygotuj się na rzeczy, które będzie ci trudno objąć rozumem. W żadnym razie jednak nigdy nie popadaj w połoch i panikę. Cokolwiek będzie się działo, pamiętaj, że tak ma się dziać.”

Jeszcze kilka uwag do wydania. Niezrozumiałe jest dla mnie tłumaczenie Agaty Mickiewicz-Janiszewskiej, która we wstępie powieść tytułuje „Czarownik”, co według mnie o wiele bardziej pasuje do postaci Rogana, a w książce ród Czarnoboga, a także tytuł okładkowy tłumaczy jako Czarnoksiężnik. Nie lubię takiej niekonsekwencji w nomenklaturze. Za to za plus poczytuję sobie obszerny wstęp od autora, w którym rzetelnie wyjaśnia on, jak doszło do napisania powieści i przedstawia całą historię wydawniczą. Książka opatrzona została też „Notą historyczną” o Słowianach i Awarach. Najciekawszą jednak informację o autorze można wyczytać w Wikipedii, a mianowicie pochodzi on z Żaru nad Hronem, czyż nie piękna nazwa?, a akcja powieści dzieje się właśnie w okolicach rzeki Hron. Podoba mi się ten lokalny patriotyzm.

„Władca wilków” jest klasyczną powieścią magii i miecza z domieszką dark fantasy, której akcja rozwija się w sposób przewidywalny. Bohaterowie są na tyle sympatycznie wykreowani, że można się do nich w miarę czytania przywiązać. Niestety kunszt pisarski wymaga jeszcze wielu lat pracy, by stracił na patetyczności młodzieńczego uniesienia, choć Juraj Červenák  wcale nie należy już do młodocianych pisarzy. Powieść będzie przyjemną lekturą, jeśli nie będzie się jej traktowało zbyt poważnie.

Dział: Książki
piątek, 20 maj 2016 10:43

Taniec ze smokami

A co, gdyby Wojna Dwóch Róż miała miejsce w świecie fantasy? I brały w niej udział więcej niż tylko dwa rody? Witamy w świecie Westeros, gdzie najgroźniejszymi przeciwnikami są członkowie własnych rodzin, każda rana może być śmiertelna, a każdy ślub kończy się przynajmniej kilkoma zgonami.

Jeśli J.R.R.Tolkien był ojcem fantastyki, to George'a R.R. Martina śmiało można nazwać jego duchowym następcą. Albo przynajmniej naszym rubasznym, pełnym czarnego humoru wujkiem z daleka, który rzadko nas odwiedza, ale za każdym razem gdy się już pojawi, zostawia za sobą skłóconą rodzinę, pobite talerze i matkę we łzach. Innymi słowy, wzbudza emocje w każdym możliwym rodzaju czytelnika. Nieważne ile lat masz, nieważne ile książek przeczytałeś, Martin swoi cyklem doprowadzi cię do płaczu i rzucenia grubym tomiszczem przez okno. Przynajmniej kilka razy.

Napisał on cykl powieści, który nie tylko na nowo zdefiniował obecny kanon fantasy i pokazał, że mroczniej oznacza lepiej, ale i zainspirował nim wielu pisarzy, takich jak choćby nasz rodzimy Andrzej Sapkowski. Telewizyjna „Gra o tron" podbiła serca fanów na całym świecie. Skomplikowana fabuła, mnogość postaci i wątków-to tylko niektóre z atutów tej produkcji. Najważniejszym jest jednak-dobra opowieść, a to już zasługa tylko i wyłącznie, pewnego brodatego pisarza z New Jersey.

„Pieśń Lodu i Ognia" to świetny cykl, ale pojawia się pytanie, czy oglądając na bieżąco słynny serial, warto nadal przeczytać książkę? Zdecydowanie tak. Choć produkcja HBO przegoniła sagę Martina, to jednak, różnice pomiędzy nimi są tak diametralne, że podczas czytania będziecie się czuć jakbyście przeżywali wraz z postaciami zupełnie inne, często lepsze, podróże i przygody. Dodatkowym atutem jest fakt, że sporo postaci z serialu, tutaj nadal żyje i ma się dobrze. Plus saga, oczywiście, zawiera więcej wątków, historii starych rodów i miejsc, szczegółów, wewnętrznych rozterek i całą masę ciekawych postaci, które poznacie tylko tutaj – z moim ulubionym, wojowniczym i brutalnym wikingiem Victarionem Greyjoyem na czele.

Postacie. To właśnie to, od wielu lat przyciąga czytelników do „Pieśni". Ich przekrój jest tak ogromny, że początkowo może wręcz przytłoczyć, ale po jakimś czasie, gdy już zapamiętamy jakoś te miliard nazwisk i rodów, czytanie o nich staje się czystą i krystaliczną literacką przyjemnością. Każdy znajdzie swojego ulubieńca. Czy to w postaci cynicznego i wiecznie pijanego karła Tyriona, czy w szlachetnej, choć nadal niedoświadczonej księżniczki Daenerys Targaryen, młodego Jona Snowa, zgorzkniałej królowej Cersei... Nikt z nich nie jest do końca dobry, ani też do końca zły. Martinowi udała się trudna sztuka przedstawienia postaci, w odcieniach brudnej i zakrwawionej szarości. Przez ten zabieg, bohaterowie sagi wydają się jeszcze bardziej ludzcy, bliscy nam i realni. Bo co jest bardziej ludzkie niż popełnianie błędów i uleganie słabościom?

Siódmy tom cyklu, czyli „Taniec ze smokami" zaczyna się chwilę po wygranej bitwie na Murze, gdzie Jon Snow musi radzić sobie z nowymi wyzwaniami i brakiem zaufania ze strony swoich przełożonych. Jednocześnie na drugim krańcu świata, Daenerys przeżywa podobne problemy, władając egzotycznym miastem Meereen. Tymczasem w jej stronę zmierza Tyrion, który po morderstwie własnego ojca musi uciekać z rodzimego kraju, wierząc, że młoda królowa łaskawie zapewni mu azyl. Pojawia się też nowa strona konfliktu, Młody Gryf, samozwańczy spadkobierca rodu Targaryenów, który wraz ze swoim opiekunem zmierzają do Westeros, by obalić obecnego króla i odzyskać należny mu Tron.

Natomiast drugi tom "Tańca", kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednim, ale nadaje im więcej dramatyzmu. Utrzymanie władzy w Meereen jest coraz trudniejszym zadaniem, a na Murze dochodzi do kolejnych konfliktów. Także na dalekiej północy dzieją się ważne dla fabuły wydarzenia. Książka ta kończy się też bardzo mocnym twistem i niestety, na rozwiązanie tego wątku przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.

Sagi nie można jednak polecić zbyt wrażliwym osobom. Zawał gwarantowany. Dzieje się tutaj sporo i zwykle nie dzieje się dobrze. Ulubionym cytatem autora, jest chyba braavoskie „Valar morghulis-Wszyscy umrą", do czego konsekwentnie i z czystą satysfakcją doprowadza. Za każdym razem, gdy pojawia się jakaś nowa postać, realnie boimy się ją polubić, bo nigdy nie jesteśmy pewni, czy dwie strony później nie zginie ona w strasznych katuszach i mękach. Martin to sadysta. Nie boi się zabijać nikogo, nawet główne postacie. Westeros to brutalny i okrutny świat, gdzie nie wybacza się błędów i potknięć. Jednak pomimo wszystko, warto odwiedzić to miejsce. Tylko zapnijcie pasy i kupcie chusteczki. Może trochę zaboleć.

Dział: Książki

Minęło wiele czasu zanim, ponownie na ścieżce mojego przeznaczenia, pojawił się On – Roland z Montferratu, czyli główny bohater serii „Samotny krzyżowiec" autorstwa Marka Orłowskiego. Trzecia księga przygód nosi tytuł „Czas przepowiedni" i ukazała się oczywiście nakładem Wydawnictwa Erica.

Stylizacja graficzna nawiązuje do poprzednich części, a w środku znajduje się jedenaście bardzo ciekawych rozdziałów. Oprócz tego, na początku mamy szkic mapy, aby łatwiej można było sobie zobrazować, gdzie toczy się akcja, a na końcu słowo od autora, które bardzo wiele wyjaśnia i wlewa ukojenie w poszarpane serce czytelnika.

Gdy wiatr ucichł, bohater zobaczył przed sobą bezkres pustyni, a jedyne co pamiętał, to nakaz wędrówki w stronę skupiska skalnego, które było spowite mgłą lub szalejącą burzą piaskową. Nadal kierował się na zachód w celu dotarcia do Jerozolimy i poinformowania swoich zwierzchników o zdradzie Asasynów i utracie arki. W trakcie podróży do Miasta Stu Wież starzec o imieniu Jaghi Lakan opowiadał o historii okolicy oraz bardzo często o przepowiedniach i przeznaczeniu, jakie ma spotkać całe królestwo To-ad-mar.


Wydarzenia kolejnych dni jeszcze bardziej utwierdziły w przekonaniu Jaghiego – wielkiego maga królestwa, że oto przybył do nich ten, o którym pisano w wielkiej księdze objawień.


Po zwycięstwie Czarnego wojownika we wróżebnym turnieju, przeznaczenie skierowało Rolanda na inne ścieżki, przez co wpadł w tarapaty. To co się wydarzyło po turnieju to jedna wielka karuzela, która sprawiła, że przed bohaterami pojawiły się nowe znaki zapytania. Czy przeznaczenie Rolanda z Montferratu i przepowiednia to dwie siły, które wspólnie działają, aby wypełniło się to, co ktoś wcześniej zapisał, o tym musicie się przekonać sami i już samotnie podążyć ścieżką za przygodami Czarnego wojownika.

Osobiście muszę przyznać, że trzecia część serii jest, jak dla mnie, najbardziej udana, gdyż do całości wplątano sporo elementów starożytnej magii oraz wierzeń, co w połączeniu z tłem historycznym, w jakim osadzono fabułę podwoiło efekt. Kilkakrotnie przedzierając się przez przygody Rolanda doświadczyłem zjawiska deja vu, którego nie potrafię wytłumaczyć. Czyżby to tajemniczość starożytnej magii i wierzeń sprawiły, że księga pochłonęła mnie w całości i podsyłała znajome treści?


Książkę czyta się jednym tchem i można mieć do siebie żal, że trzeba ją odłożyć i zająć się sprawami codziennymi. Autor w trzeciej części jak wirtuoz połączył wszystkie elementy i dzięki temu otrzymujemy trzymającą w napięciu opowieść. Książkę można z czystym sumieniem polecić zarówno młodzieży jak i starszym czytelnikom. Bardzo cennym elementem dla mnie w książce jest na zakończenie słowo od autora, w którym pokrótce wyjaśnia jak powstawała książka oraz to co będzie dalej, gdyż to nie koniec przygód charyzmatycznego wojownika i pozostaje nam jedynie wypatrywać go na szlaku.

Dział: Książki