Rezultaty wyszukiwania dla: Album
Staruszek Logan #2: Berserk
Po dość nieudanym i chaotycznym początku przygód podstarzałego Logana w świecie po Tajnych Wojnach, które mogliśmy poznać w albumie „Strefy wojny” Briana Bendisa, przyszedł czas na kontynuację. „Berserk” z poprzednim komiksem łączy tylko autor oprawy graficznej – Anrea Sorrentino. Tym razem historię naszego tytułowego bohatera opowiedział Jeff Lemire. Czy w odróżnieniu od swojego poprzednika zaserwował czytelnikom bardziej spójną fabułę? Przekonajmy się.
Dla przypomnienia Staruszek Logan pierwszy raz pojawił się w dziele Marka Millara dziesięć lat temu. Wtedy to przygody Wolverine’a zostały osadzone w dalekiej przyszłości, w której suberbohaterowie już nie żyją, a niebezpiecznym światem rządzą przestępcy. W tym świecie stracił on wszystko i wszystkich. Zmanipulowany przez Mysterio zabił wszystkich członków X-Men. Choć założył następnie rodzinę, to również i ona została mu odebrana i zabita przez Gang Hulka. Poprzedni album „Stefy wojny” Bendisa to w pewnym sensie kontynuacja historii opowiedzianej przez Millara, która sprytnie została wplątana w Tajne Wojny. Pod jej koniec Rosomak obudził się zagubiony na Times Square.
Lemire w „Berserk” kontynuuje ten wątek. Wszystkie znaki wskazują na to, iż Logan trafił do przeszłości. Choć szwankuje mu pamięć i czuje się bardzo zagubiony, wie, że przydarzyła mu się okazja, aby zmienić bieg historii. Może nie dopuścić do znanych mu tragicznych wydarzeń. Za swój cel obrał więc sobie likwidację wszystkich osób, które przyczyniły się do skrzywdzenia czy śmierci jego rodziny oraz przyjaciół. Stworzył listę, na której znalazły się nie tylko płotki, które uprzykrzały mu życie na jałowej pustyni, ale również postacie większego kalibru, jak choćby Bruce Banner, czyli Hulk czy Red Skull. Wolverine ruszył na łowy kierując się chęcią zemsty, podczas których zmuszony zostaje do skorzystania z pomocy m.in. Hawkeye w żeńskim wydaniu (czyli Kate Bishop) oraz Kapitana Ameryki. Jednak czy linia czasowa, do której z niewiadomej przyczyny trafił to ta, którą pamiętał ze wspomnień?
„Berserk” w odróżnieniu od wcześniejszego albumu Bendisa to historia dynamiczna, pełna akcji przeplatanej retrospekcjami. To również opowieść o męczących nieustannie naszego bohatera koszmarach przeszłości, które miały wpływ na jego psychikę. Lemire postawił w niej na emocje oraz na płynność fabuły. Skupił się również na tym, co wyróżniało Wolverine’a na tle innych bohaterów, czyli na jego zwierzęcej wręcz żądzy krwi. Dzięki temu otrzymaliśmy typową dla tej postaci dawkę brutalności. Jest przemoc, są latające kończyny, a posoka leje się na lewo i prawo. Jego mocny charakter nie potrafi nawet przytemperować zawsze optymistyczna Kate Bishop. Będąc przy tej żeńskiej postaci, warto zwrócić uwagę na bardzo fajne nawiązanie Lemire’a do serii „Hawkeye” Matta Fractiona. Szczególnie mam na myśli psa Clinta Burtona i jego „psie dialogi”.
Jak już wspomniałem na początku, za oprawę graficzną ponownie odpowiada Andrea Sorrentino. W tym miejscu mógłbym się powtórzyć i ponownie wskazać na jego nieustanne eksperymentowanie praktycznie ze wszystkim. Przyznam jednak, że ten tom przypadł mi bardziej wizualnie do gustu. Sorrentino znakomicie przedstawia ból i zmęczenie na twarzy Logana. Jest również mistrzem kadrowania oraz zwracania uwagi na szczegóły poprzez stosowanie ramek w ramce. Dodatkowo świetnie prezentują się jego duże kadry np. pierwsze pojawienie się Kate czy dynamiczne 2-stronnicowe rozkładówki z pojedynkiem z Kapitanem Ameryką. Wszystko podobnie jak poprzednim tomie jest nasycone czerwienią i jest mocno przejaskrawione, gdyż na kolory znowu odpowiadał Marcelo Maiolo.
Podsumowując, „Berserk” to album krótki, ale bardzo dobry i godny polecenia nie tylko fanom X-menów. Mamy tutaj wszystko, czego oczekiwalibyśmy od Rosomaka. Choć wiek i przejścia odcisnęły piętno na jego twarzy i ciele, choć rany nie zrastają się tak jak kiedyś, nadal potrafi być brutalny i konsekwentny w działaniach. Czas na lekturę tego komiksu na pewno nie można uznać za zmarnowany.
Amazing Spider-Man: Globalna sieć #01: Wrogie przejęcie
Reboot całego uniwersum Marvela po evencie Tajne Wojny w wyniku którego to powstała jedna główna Ziemia 616, dosięgnął również naszego przyjaciela z sąsiedztwa – Spider-Mana. Dan Slott w poprzednim cyklu wydawniczym Marvel Now namieszał sporo w życiu Petera Parkera. Mieliśmy serię z Superior Spider-Manem czy starcie z rodziną Morluna w sporym evencie Spiderversum. Kolejny już raz postanowił rzucić nowe światło na pajęczego bohatera i odświeżyć jego przygody. Oto przed nami pierwszy zbiorczy numer nowej serii „Amazing Spider-Man: Globalna sieć”.
We „Wrogim przejęciu” dowiadujemy się, iż Peter w bardzo dużym stopniu rozwinął swoją firmę Parker Industries. Zrobił z niej międzynarodową korporację poprzez otwarcie oddziałów na różnych kontynentach. Spider-Man oficjalnie zaś został ochroniarzem firmy. Peter poradził sobie również z problemem bycia w dwóch miejscach jednocześnie. Zatrudnił dublera, który w stroju Człowieka-Pająka pojawia się wraz z nim przy okazji różnych bankietów. Jakby tego było mało, rozpoczął również oficjalnie współpracę z S.H.I.E.L.D. Nie tylko produkuje dla agencji sprzęt, ale również osobiście bierze udział w akcjach prowadzonych przez Fury’ego. W skrócie Peter Parker niczym Tony Stark żyje teraz w świetle jupiterów, lansuje się na konferencjach, a jako Spider-Man otacza się różnymi nowinkami technologicznymi i korzysta z masy gadżetów. Ma nawet swój Spider-Mobil. Niestety, ale nie jest już tym skromnym i dowcipnym bohaterem z sąsiedztwa.
W pierwszym numerze Spider-Manowi przyszło zmierzyć się z organizacją Zodiak. Jej członkowie wykradają z firmy Parkera pewne wrażliwe dane. Ich ujawnienie może zaszkodzić nie tylko Peterowi, ale również całej agencji S.H.I.E.L.D.
Dan Slott kolejny raz zaserwował nam sporą rewolucję w przygodach pajęczego bohatera. Jednak tym razem mocno przedobrzył. Nie wiem, czy zrobił to z premedytacją, czy po prostu miał zły okres w życiu w trakcie pisania scenariusza. Jego nowy (znowu) Spidey jest nie tylko chaotyczny, jak cała fabuła tego komiksu, ale zgubił gdzieś po drodze swoją sympatyczność. Stał się wręcz arogancki i to mnie najbardziej boli jako fana tej postaci. Jego charakterystyczne z poprzednich serii poczucie humoru teraz jest marginalne. Zdarzają się przebłyski starego, dobrego Spider-Mana, ale cały czas czuć niedosyt. Domyślam się, że zamysłem Slotta było stworzenie bohatera doświadczonego i jednocześnie ustatkowanego. Jednak wyszło coś zupełnie odwrotnego. W poczynaniach Parkera czasami brakuje logiki.
W komiksie tym nie brakuje akcji i może nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że mamy sporą ilość wątków. Na dodatek tak po nich i po różnych lokacjach skaczemy, że z powodu tego chaosu zaczyna boleć głowa. Nawet w przewodnim wątku z organizacją Zodiak brakuje trochę ładu i składu.
Jednak na szczęście album ten po części ratuje oprawa graficzna. Według mnie włoski rysownik Giuseppe Camuncoli, którego warsztat mogliśmy poznać m.in. w serii „Superior Spider-Man”, wykonał kawał niezłej roboty. Jego sceny walk są dynamiczne, a postacie szczegółowo oddane. Świetnie prezentują się duże kadry, szczególnie te rozłożone na dwie strony. Dodatkowo dzięki naprawdę dobrym kolorom, wizualnie wszystko stoi na wysokim poziomie.
Na kolejny plus mogę również zaliczyć cztery dodatkowe historie, które zawiera ten zbiorczy album. Na szczególną uwagę zasługuje „Na złą drogę” Robbiego Thomsona o współpracy Silk z Czarną Kotką oraz „Piwnica” Dana Slotta i Christosa Gage’a, w której to wprowadzono postać Regenta.
Podsumowując, „Wrogie przejęcie” jako zbiorczy album pierwszych pięciu zeszytów serii „Amazing Spider-Man: Globalna sieć” wypada blado na tle wcześniejszych przygód Spider-Mana spod znaku Dana Slotta. Nowy pomysł scenarzysty na Petera Parkera jest może i oryginalny, ale za bardzo odstaje od znanej nam koncepcji postaci. Liczę tylko na to, że w kolejnych numerach Slott przystopuje z wielowątkowością i skupi się bardziej na jakimś przewodnim wątku fabularnym. Mam również nadzieję, że choć w połowie powróci zabawny bohater z sąsiedztwa. Aktualnie Slott otrzymuje ode mnie spory kredyt zaufania.
Komiksy są super! Ptyś i Bill. Co z niego wyrośnie? Tom 3
Wesołe przygody chłopca i jego psa. Humorystyczna seria dla dzieci i dorosłych. Ptyś i jego spaniel Bill mają same zwariowane pomysły! W domu, w ogrodzie i w trakcie zwiedzania lotniskowca – nigdzie i nigdy nie brakuje im powodów do zabawy. Nie mówiąc już o wakacjach, kiedy bohaterom niestraszne są morskie stwory, a jazda konna jest okazją do wygłupów. Wymyślą też osobliwy sposób łowienia ryb i przepis na zrobienie kariery w cyrku. A że Bill jest niezwykle sprytnym żarłokiem, znajdzie drogę do każdej lodówki...
"Relax" - zapowiedź
Relax - wspomnienia komiksowego dzieciństwa
„Relax” to najważniejsze pismo w historii polskiego komiksu. Ukazywało się w latach 1976–1981 i ukształtowało całe pokolenie miłośników opowieści obrazkowych. Wydawnictwo Egmont 13 marca br. wyda już trzeci tom – prezentujący wyselekcjonowane prace artystów z kultowego pisma – Relax. Antologia opowieści rysunkowych.
Magazyn „Relax” był pierwszym po wojnie pismem poświęconym wyłącznie komiksom. Przedstawiane były w nim komiksy o rozmaitej tematyce – humorystyczne, fantastyczne, wojenne, historyczne. Zdawałem sobie sprawę ze znaczenia „Relaxu” w skali międzynarodowej. (…) Moją ambicją było stworzenie pierwszego prawdziwego magazynu komiksowego w naszej części Europy. I to się udało – mówi Grzegorz Rosiński, rysownik m.in. Thorgala, ówczesny kierownik artystyczny pisma. Na jego łamach publikowali najważniejsi polscy rysownicy, których komiksy są czytane do dziś. W trzecim albumie znajdziemy prace Janusza Christy, Grzegorza Rosińskiego, Marka Szyszko, Jerzego Wróblewskiego, Witolda Parzydło, Szymona Kobylińskiego i Zbigniewa Wójcickiego.
Deadpool #01: Nuworysz z nawijką
Jeden z najpopularniejszych w ostatnim czasie bohaterów komiksowych – Deadpool, powrócił w zresetowanym po Tajnych Wojnach uniwersum Marvela. Twórcy związani z tą postacią od dłuższego czasu: Gerry Duggan i Mike Hawthorne, postanowili pokazać Wilsona w trochę innym świetle i przede wszystkim w nowej roli.
Nowa seria przygód Deadpoola wydawana jest pod szyldem Marvel Now 2.0 z dopiskiem „Najlepszy komiks świata” (w oryg. „The World’s Greatest Comic Magazine!”). Ile prawdy w tym lekko ironicznym haśle? Czy nie zostało ono rzucone za bardzo na wyrost? Przed nami pierwszy tom pt. „Nuworysz w Nawijką”.
Po Tajnych Wojnach Deadpool stał się najbardziej rozpoznawalnym superbohaterem na świecie. Sława przyniosła mu wielkie pieniądze, które spożytkował finansując pod nieobecność Starka działalność Avengers. Sam również dołączył do grupy Mścicieli. Zleceń od zwykłych ludzi przybyło tak dużo, że pyskaty najemnik poszedł jeszcze jeden krok dalej. Postanowił uczciwie zarabiać na życie i założył swoją własną grupę o jakże oryginalnej (choć podkradzionej od Luke’a Cage’a i Iron Fista) nazwie „Bohaterowie do wynajęcia”.
Do swojej drużyny Wade zwerbował samych pokręconych, dziwacznych byłych przestępców i najemników. Wszystkim dał czerwono-czarne kostiumy i wysłał na ulice, aby pomagali potrzebującym. W końcu sam nie mógł być wszędzie jednocześnie, a fani wymagali jego obecności na różnych galach i uroczystościach. Na pierwsze problemy jednak nie trzeba było długo czekać. Nowa działalność nie jest łatwa w utrzymaniu i nie przynosi zysków. Jednak prawdziwe kłopoty pojawiają się teraz. Okazuje się, że ktoś niszczy reputację Wilsonowi i szarga jego dobrą opinią. Wszystkie tropy prowadzą do deadpoolowej drużyny, w której ukrył się zdrajca. Konfrontacja z bezwzględnym złoczyńcą nie będzie łatwa, dlatego najemnik z nawijką nieoczekiwanie przystępuje do współpracy z herosem-legendą – emerytowanym już Kapitanem Ameryką.
Pierwszy numer serii obfituje w akcję. Szczerze to dzieje się dużo i można odnieść wrażenie, że aż za dużo. Czytelnik praktycznie zostaje rzucony w wir różnych akcji prowadzonych przez członków drużyny Wilsona. Łatwo się w tym pogubić. Wszystko z powodu nagromadzenia na łamach kart jednego komiksu tylu deadpoolowych postaci. Wbrew pozorom wcale nie jest śmieszniej.
Jeśli chodzi o poczucie humoru – Deadpool już nie jest tym samym bohaterem co wcześniej. To chyba największy problem. Czytelnicy, którzy mają w pamięci przygody najemnika z poprzedniej serii Duggana i Hawthorne’a lub z albumów wydanych w ramach Deadpool Classic mogą czuć lekkie rozgoryczenie. Wade wraz z założeniem garnituru biznesmena na swój kostium przestał tak rzucać żartami. Szczcególnie odczuwalne jest to w pierwszych zeszytach albumu. Idąc dalej, jest lepiej. Pojawiają się różne absurdalne teksty czy śmieszne akcje, ale czuć niedosyt.
Graficznie album kontynuuje klimat znany nam z poprzedniej serii wydanej w ramach Marvel Now. Kreska Mike’a Hawthorne’a jest lekka i humorystyczna oraz pasuje do fabuły. Bardzo fajnie prezentują się całostronicowe kadry czy zabawy układem ramek. Dynamizm akcji jest również fajnie oddany.
Podsumowując, „Nuworysz z Nawijką” to prosta historia z lekką intrygą. Aktualnie jednak nie do końca jednak wypalił pomysł z ukazaniem Deadpoola w nowym świetle i trochę innej roli. Czuć niedosyt. Pozostaje nadzieja, że kolejne tomy będą jednak stały już na wyższym poziomie, szczególnie jeśli rozwiną ciekawe wątki rozpoczęte w tym numerze.
Zły Las - zapowiedź
O książce:
Cztery historie, cztery fascynujące podróże w głąb czasu i wyobraźni.
Coś czai się w ciemności. Czeka się na właściwy moment, aby gdy ten nadejdzie, uderzyć z właściwą sobie mocą i mroczną desperacją.
Na tę chwilę czekało od milleniów, lat, miesięcy...
Każdy może zostać ukarany. Robert Storm za uczciwość, Wnuk za winy dziada, Wojskowy Instytut Antropologii Historycznej za walkę o przetrwanie ludzkości...
Kaczogród. Carl Barks. Siedem miast Ciboli i inne historie z lat 1954–1955
Na początku lat dziewięćdziesiątych ubóstwiałam oglądać serial animowany „Kacze opowieści”. W tamtych czasach niewiele bajek zza Oceanu pojawiało się, więc chłonęłam wszystko, a przygody Sknerusa McKwacza i jego rozbrykanych siostrzeńców, wyjątkowo przykuwały moją uwagę swoim awanturniczym charakterem. W tamtych czasach nie miałam zielonego pojęcia, że sam serial opierał się na komiksach „Uncle Scroode”, dlatego niezmiernie się cieszę, że Wydawnictwo Egmont, po latach uzupełnia braki w mojej edukacji.
Tom trzeci Kaczogrodu nosi zbiorczy tytuł „Siedem miast Ciboli” i zawiera opowieści z lat 1954-1955. I zawiera wszystko czego czytelnikowi w każdym wieku do szczęścia potrzeba. Łaknący przygód młodzi czytelnicy spotkają ducha szeryfa w „Prawdziwym Dzikim Zachodzie”, zbadają głębię oceanu z Kaczorem Donaldem w „Na samym dnie”, odnajdą szalonego naukowca i jego niebezpieczny wynalazek w „Promieniu i kamień”, a co najważniejsze w końcu dotrą do zaginionych „Siedmiu miast Ciboli”. Jednak to nie wszystko, a dopiero zaledwie namiastka tego, co mieści w sobie ten niezwykły album. Towarzysząc wszystkim bohaterom dostrzeżemy, że Sknerus McKwacz owszem bywa skąpy („Promień i kamień”), ale przede wszystkim jest zaradny i obdarzony niezwykłym szczęściem do interesów („Kaczor i gołąb”), a bywa również troskliwy i szczodry, w granicach rozsądku („W zanurzeniu”). Kaczor Donald, nadal bywa wybuchowy, co najlepiej widać w „Tańczącym z nartami”, walczy z przeciwnościami losu, głównie z Gogusiem w „Największej rybie”, ale także wykazuje się przebiegłością w „Wielkich wagarach” i stara się być użyteczny, choć ze zmiennym szczęściem, jak w „Lodowym ekspresie”, czy „Pod skorupą”. A siostrzeńcy, wiadomo, ci się nie zmieniają, są dziećmi pełnym dziobem, co wyziera z każdej karty komiksu.
Młody narybek czytelników z pewnością będzie dobrze się bawił podczas lektury. Przygody siostrzeńców nie zdezaktualizowały się. Adepci komiksu z XXI wieku może będę lekko zadziwieni światem bez gier, komputerów i komórek. Jednak ten wszechświat Hyzia, Zyzia i Dyzia ma swój urok i może zainspirować do tego, by odkrywać wielkie i małe przygody w swoim otoczeniu. Poczucie humoru, inteligentne puenty, które towarzyszą historyjkom, nigdy się nie znudzą, pomimo że minęło od ich napisania sześćdziesiąt pięć lat.
Prywatnie jestem zauroczona albumem. Nie dlatego, że jest to wybitne dzieło. To jest komiks dla dzieci i to dziecko odnalazłam w sobie, a raczej odnalazłam swoje dzieciństwo, wspomnienia tych chwil, kiedy czekało się na „Kacze opowieści”, gdy nagrywało się odcinki na kasetach video i z przyjemnością wracało do ulubionych fragmentow. Tym niemniej muszę stwierdzić, i to z satysfakcją, że komiks różni się odrobinę w kreacji bohaterów, i tacy, jakimi ich odmalował Carl Barks, bardziej mi odpowiadają.
Staruszek Logan #1: Strefy wojny
„Staruszek Logan. Strefy wojny” Briana Michaela Bendisa to jeden z albumów rozpoczynający nową fazę w komiksowym uniwersum Marvela. Fabuła w nim przedstawiona jest pokłosiem wydarzeń, które miały miejsce w ostatnim dużym evencie Tajne Wojny. Przypomnę, iż większość superbohaterów poległa w walce ze złoczyńcami. Nieliczni, którzy przetrwali, wiodą życie w ukryciu. Doszło również do zderzenia wszystkich równoległych rzeczywistości uniwersum, wskutek czego powstała olbrzymia planeta – Bitewny Świat, na której boską władzę ma von Doom. W tym niebezpiecznym i tajemniczym świecie pojawia się zmęczony życiem i będący w podeszłym już wieku Logan.
W tym miejscu warto cofnąć się o 10 lat i przypomnieć dzieło Marka Millara o Staruszku Loganie. To wtedy pierwszy raz przygody Wolverine zostały osadzone w dalekiej przyszłości, w której również suberbohaterowie już nie żyją, a niebezpiecznym światem rządzą przestępcy. Ten brutalny komiks dał podwaliny Bendisowi do zapoczątkowania nowej serii. „Strefy wojny” to w pewnym sensie kontynuacja historii opowiedzianej przez Millara, która sprytnie została wplątana w Tajne Wojny. Okazuje się bowiem, iż niegdyś największy z mutantów Logan przedostaje się z postapokaliptycznego miejsca do różnych stref Bitewnego Świata. Każda z nich jest odmienna i wręcz egzotyczna w porównaniu do znanej Loganowi jałowej krainy, którą dotychczas przemierzał. Pozornie idealne miejsca stworzone przez Dooma niosą jednak większe niebezpieczeństwa niż pełen przestępców brutalny świat. Szczególnie że nie wszystko jest takie, jakie początkowo się wydaje. Nie wiadomo co jest prawdą, a co wymysłem wyobraźni naszego bohatera. Na swojej drodze spotyka on m.in. Tony’ego Starka, Thora czy młodych X-Menów, których w końcu kiedyś zabił pod wpływem iluzji Mysterio. Na dodatek spotkani mutanci niedawno pochowali swoją wersję Wolverine’a. Logan musi odkryć sekrety nie tylko stref Bitewnego Świata, jak również samego siebie.
Pierwszy tom „Staruszka Logana” Bendisa dla osób, które nie zapoznały się wcześniej z serią Millara, jak również z eventem Tajne Wojny, może być bardzo chaotyczny. Czytelnik zostaje wrzucony praktycznie w sam wir wydarzeń, a w odnalezieniu się w fabule wcale nie ułatwiają liczne odwołania do wcześniejszych historii. Wprawdzie na początku tomu znajduje się notka nakreślająca sytuację, to późniejsze prowadzenie fabuły przez scenarzystę, czyli skakanie po lokacjach sprawia, iż czujemy się nieco zagubieni. Brakuje tutaj jakiejś głównej osi fabularnej, jakiegoś tła. Dopiero pod sam koniec wszystko zaczyna się delikatnie klarować. Biorę jednak pod uwagę fakt, iż oryginalnie seria liczy 9 albumów i wiele wskazuje na to, iż kolejne numery będą już stanowiły bardziej spójną opowieść.
Aktualnie Logan Bendisa różni się znacznie od tego Logana znanego z historii Marka Millara. Jest zagubiony i kompletnie nie rozumie sytuacji, w jakiej się znalazł. Szczególnie iż nowa rzeczywistość wywraca ponownie jego życie do góry nogami. Drzwi, które myślał, iż zostały już zamknięte, nagle okazują się ponownie otwarte, aby nie powiedzieć, że wręcz rozwalone.
Bardzo oryginalna jest tutaj oprawa graficzna, która na pewno nie każdemu przypadnie do gustu. Andrea Sorrentino nieustannie tutaj eksperymentuje praktycznie ze wszystkim. Wszystko jest takie chaotyczne (jak fabuła). Raz jego kreska jest wyraźna, a postacie fajnie ukazane, aby za chwilę wszystko wyglądało jak rysowane od niechcenia. Takie uproszczone i surowe. Szczególnie bolesne jest to podczas scen walki, gdzie aż prosi się o większą szczegółowość. Bardzo ładnie za to wyglądają duże kadry, szczególnie te 2-stronnicowe. Zaszalał również Marcelo Maiolo, który odpowiadał za kolory. Tak dużego stężenia czerwieni w jednym albumie dawno nie widziałem.
Przed Bendisem stało bardzo ciężkie zadanie zmierzenia się z komiksem Millara. Musiał umiejętnie otworzyć zamkniętą już historię o Staruszku Loganie oraz włączyć ją do aktualnego kanonu. Jednak tylko częściowo udało mu się uzyskać zadawalający efekt. Do pełnej satysfakcji dużo jeszcze brakuje. Co najważniejsze, brakuje konkretnej spójnej historii. Otrzymaliśmy brutalny (choć nie tak jak u Millara) i chaotyczny komiks, który jedynie daje nam nadzieję, iż kolejne tomy będą lepsze pod względem fabularnym i graficznym.
Hawkeye #04: Rio Bravo
Hawkeye z racji, iż nie posiada żadnych nadzwyczajnych mocy, zawsze był traktowany po macoszemu i stał jakby na marginesie wielu marvelowskich historii – czy to komiksowych, czy filmowych. Tę sytuację zmienili Matt Fraction i David Aja, którzy stworzyli 22-zeszytową serię skupiającą się na tym bohaterze. Wszystko, co dobre, szybko się jednak kończy. „Rio Bravo” to czwarty i ostatni tom kończący te jakże oryginalne przygody Clintona Bartona.
Ze słonecznego Miasta Aniołów na zachodnim wybrzeżu, gdzie towarzyszyliśmy Kate Bishop w jej przygodach, wracamy do Nowego Jorku. Warto przypomnieć, iż zeszyty z przygodami żeńskiej Hawkeye, które zostały zebrane przez polskiego wydawcę w trzecim tomie pt. „L.A. Woman”, oryginalnie ukazywały się na przemian z zeszytami z „Rio Bravo”. W odróżnieniu od np. amerykańskich czytelników uniknęliśmy skakania po fabule i naładowani pozytywną energią młodej bohaterki, powróciliśmy do pesymistycznego Burtona.
W życiu Clinta niespodziewanie pojawia się jego starszy brat Barney. Chłopaków łączy wiele, ale dzieli jeszcze więcej. Starszy Barton to typ człowieka, który niczym magnes non stop ściąga na siebie kłopoty. Lubi wędrowny tryb życia oraz nieustannie szuka łatwych możliwości zarobku (m.in. poprzez wdawanie się w płatne bójki). Jednak Bartonów łączy mocna braterska miłość, na którą wpływ miało bardzo trudne wspólne dzieciństwo. Matt Fraction przywołuje różne wycinki z przeszłości braci, które niestety nie było usłane różami. Dzięki tym retrospekcjom lepiej rozumiemy, co ukształtowało taki trudny charakter Clinta.
Bracia wchodzą w konfrontację z miejscową dresiarską mafią (o wschodnioeuropejskich korzeniach), która na zlecenie dużej korporacji próbuje przejąć grunt, na którym stoi kamienica Clinta. Dresiarze uprzykrzali już życie naszemu bohaterowi w pierwszych zeszytach serii. Jednak teraz, kiedy ginie jeden z mieszkańców kamienicy, Hawkeye i Barney zamierzają rozwiązać ostatecznie problem. Czeka ich starcie z polskim najemnikiem Kazimierzem Kazimierczakiem znanym jako Clown.
Fraction umiejętnie wiąże ze sobą rozpoczęte w poprzednich tomach wątki. Wszystko składa w jedną całość i prowadzi do spektakularnego finału. Wiele się dzieje, powracają znani z wcześniejszych zeszytów bohaterowie z Kate Bishop na czele. Ponownie pomocną dłoń głównemu bohaterowi wyciągają jego byłe kobiety – m.in. Mockingbird i Czarna Wdowa.
W czwartym tomie nie zabrakło znanych z wcześniejszych części rysowników, dlatego nadal oryginalna oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie. David Aja wspomagany przez Chrisa Eliopoulusa i Francesco Francavilla konsekwentnie bawi się kadrowaniem, perspektywą i światłocieniami. Grube kontury, skupianie się na szczegółach typu lecąca strzała oraz dodatki w postaci ideogramów czy wykresów to jego znak rozpoznawczy. W „Rio Bravo” poszedł krok dalej. W pewnym momencie Clint traci słuch i od tej pory pojawiają się m.in. puste dymki czy migane dialogi.
Podsumowując ten album, jak i całą serię o przygodach Clinta Burtona można śmiało rzec, iż autorzy udowodnili, że z tak mało znanej postaci można wykrzesać tak dużo. W specyficzny i oryginalny sposób zabawili się gatunkiem, jak i formą. Uciekli od epickich i schematycznych historii o superbohaterach. Ostatni tom nadal trzyma poziom całej serii i dostarcza dobrej zabawy. Szczerze mogę uznać tę serię za jedną z lepszych, które ukazały się w ramach cyklu wydawniczego Marvel Now. Więc ziom, jeśli jeszcze nie czytałeś przygód Hawkeya, migiem łap pierwszy tom. Ziom w serii tej albo się zakochasz, albo ją znienawidzisz. Na pewno jednak o niej nie zapomnisz..ziom.
Hawkeye kontra Deadpool
Wydawnictwo Egmont, po tym, jak zakończyło serie komiksowe z przygodami Hawkeya (autorstwa Matta Fractiona) oraz Deadpoola (autorstwa Briana Posehna), uraczyło fanów wydaniem crossovera obu serii. Jednotomowy album „Hawkeye kontra Deadpool” jest zbiorem pięciu zeszytów. Tytuł sugeruje nam, iż fabuła oparta będzie na konflikcie dwóch jakże odmiennych bohaterów. Nic bardziej mylnego. Zacznijmy jednak od początku.
31 października, czyli Halloween to chyba obok Dnia Niepodległości jeden z najhuczniej obchodzonych dni w Stanach Zjednoczonych. Tego dnia również zaczyna się nasza opowieść. Po ulicach Brooklynu biegają dzieci przebrane za różne straszne postacie z horrorów. Wszyscy wiedzą, iż w tej okolicy, w jednej z kamienic mieszka jeden z członków Avengers - Hawkeye. W ten dzień o bohaterze krążą dodatkowo legendy, iż wszystkich małych potworów co rok obdarowuje on sporą ilością słodyczy. Z tego powodu do drzwi Sokolego Oka puka nie kto inny jak Wade Wilson (przebrany za jednego z członków Pogromców Duchów) wraz ze swoją córką i przyjaciółmi. Krótka wymiana zdań między bohaterami nie wskazuje jeszcze, iż już niedługo los połączy ich na znacznie dłużej. Mianowicie zaraz po odwiedzinach Najemnika do drzwi Clinta puka tajemniczy chłopak szukający pomocy. Barton jednak gniewnie odmawia nieznajomemu, myśląc, iż to kolejne roszczeniowe dziecko pragnące słodyczy. Nie mija kilka minut, a tajemniczy młodzieniec ginie zastrzelony na ulicy przez osobnika przebranego za Daredevila.
Hawkeye targany wyrzutami sumienia, iż nie pomógł wcześniej młodzieńcowi, postanawia zająć się tym zagadkowym morderstwem. W śledztwie, mimo sprzeciwu Bartona, postanawia uczestniczyć Deadpool. Na horyzoncie objawia się poważna intryga, w którą zamieszana jest Czarna Kotka. Przeciwniczka Spider-Mana postanawia zdobyć listę wszystkich aktywnych agentów S.H.I.E.L.D., a pomóc w tym mają jej poprzebierani za superbohaterów złoczyńcy. W ten oto sposób dwóch kompletnie różnych bohaterów łączy wspólne zadanie. To od nich będzie zależało, czy światło dzienne ujrzą tajne, prywatne dane agentów.
Jak wspomniałem na początku, tytuł tej krótkiej serii wskazuje nam, iż fabuła będzie opierała się na konflikcie między głównymi bohaterami. Dodatkowo okładka wydania zbiorczego, jak również okładki poszczególnych zeszytów, mylnie podkreślają jeszcze widowiskowość ich pojedynków. Muszę jednak zawieźć tych, którzy liczyli na takie rozwinięcie akcji. Hawkeye i Deadpool tworzą duet, w którym uzupełniają się nawzajem w pojedynkach przeciw wspólnemu wrogowi. Dodatkowo w poczynaniach wspiera ich przyjaciółka Bartona, Kate Bishop – druga Hawkeye.
Największym plusem komiksu jest humor, który praktycznie nie schodzi z jego kart. Połączenie dwóch tak różnych bohaterów, którzy są jak ogień i woda wywołuję lawinę różnych przekomicznych sytuacji. Dialogi pomiędzy postaciami zostały świetnie rozpisane. Nie brakuje w nich wzajemnych docinek i uszczypliwości. Gdy jeden pozuje na stanowczego i poważnego, drugi popisuje się absurdalnym wręcz poczuciem humoru i wszystko obraca w żart. Stopniowo jesteśmy świadkami, jak maleje wzajemna niechęć, a pojawia się zaufanie. Jednak można odnieść wrażenie, że postać Deadpoola gra drugie skrzypce. W większości fabuła skupia się na Clincie, a Wade jest jakby uzupełnieniem i tłem dla tej postaci. W niczym to jednak nie umniejsza komiksowy i fani Wilsona na pewno będą zadowoleni. Bardzo fajnie została przestawiona również relacja między Kate a Deadpoolem, którzy bardzo szybko zostają kumplami.
Ciekawie została rozpisana postać antagonistki. Felicia Hardy, czyli Czarna Kotka to przypomnijmy była dziewczyna Spider-Mana, a potem jego przeciwniczka. Tutaj ukazana jest jako bezwzględna szefowa swojej przestępczej grupy, która po trupach dąży do celu i zrealizowania swojego misternego planu.
Autorzy, scenarzysta Gerry Duggan, jak również rysownicy Matteo Lolli i Jacopo Camagni, z dużym powodzeniem oddali styl postaci nawiązując do ich osobnych serii komiksowych. Szczególnie fajne są odwołania do komiksów Fractiona, m.in. do prowadzenia fabuły oczami psa czy miganych dialogów (Hawkeye nadal jest głuchy). Graficznie zaś widać nawiązania do oryginalnego stylu Davida Aji, który charakteryzują wyraziste kontury oraz surowa i gruba kreska.
Podsumowując „Hawkeye kontra Deadpool” to udany crossover bohaterów z zupełnie dwóch innych światów i jakby rzeczywistości. W końcu, kiedy Clint Burton zajmował się sąsiedzkimi problemami, czy walczył ze wschodnioeuropejską mafią, to Wade Wilson w tym samym czasie starł się z Draculą, mieszkał z duchem Bena Franklina czy zmagał się z zombie-prezydentami. Autorom jednak udało się znaleźć wspólny mianownik. Skupili się przede wszystkim na relacjach między bohaterami. Ich eksperyment udał się i otrzymaliśmy komiks przesiąknięty humorem i akcją. Komiks, który można polecić fanom obydwu postaci.