Rezultaty wyszukiwania dla: Akcja
Bisu #03: Ognista Salamandra
Nareszcie w moje ręce trafił długo wyczekiwany, trzeci tom „Ognistej Salamandry”. Zacznę od przypomnienia fabuły poprzednich części. Bisu jest wysłannikiem bogini Freyi, którego zadaniem jest odnalezienie fragmentów naszyjnika Brisingamen. Gdy krasnolud odcina mu ogon, traci swoją moc i zamienia się w salamandrę. Takim odnajduje go Tilli, córka wodza Wikingów. Dziewczyna zaczyna się nim opiekować i szybko zostają przyjaciółmi. Pod koniec drugiego tomu Tilli zostaje porwana przez króla trolli, który ma zamiar ją poślubić, a Bisu przegrywa walkę z mrocznym elfem i zostaje uwięziony. Nie wiadomo, jak dalej potoczą się ich losy…
To chyba niemożliwe, żeby „Bisu” miał mieć jedynie trzy tomy, ale zakończenie ostatniego zarysowane zostało dość wyraźnie. W przypadku powieści lubię takie zabiegi, ale jeśli chodzi o komiks, nieco mnie to zaskoczyło – przyzwyczaiłam się do urywanych wątków, gdyż forma zazwyczaj jest dla twórców zbyt krótka. Mam nadzieję, że autorka nie porzuci swojego dzieła i będzie kontynuowała historię, w dalszym ciągu zmuszając czytelników do niecierpliwego przewracania stron i śmiechu.
Polska manga to właściwie nowość, przynajmniej w wydaniach papierowych, eksperyment jednak wyszedł interesująco. Bohaterowie, których stworzyła Dorota Kuśnierz są ciekawie wykreowani i sympatyczni, akcja toczy się wartko, a fabuła dorównuje japońskim oryginałom. Humor w komiksie jest dość prosty, ale dobry. Czytaniu prawie bez przerwy towarzyszył wesoły uśmiech. Jeśli zaś chodzi o stronę graficzną, to, jak wspominałam przy okazji recenzji pierwszego tomu, trudno mi się było do kreski autorki przyzwyczaić, szybko jednak wciągnęła mnie w równym stopniu co sama część fabularna.
Na początku tomiku znajduje się mapa i spis postaci. Rzecz dobrze pomyślana i przydatna, gdy trzeba po dłuższym czasie powrócić do przygody. Z tyłu natomiast pojawia się dodatek z krótkim słowniczkiem i kilkoma interesującymi wstawkami. Samo wydanie może nie jest rewelacyjne, ale z pewnością mieści się w normie. Pojawiają się nawet dwie kolorowe strony.
Serię „Ognistej Salamandry” serdecznie do przeczytania polecam. To ciekawa, pełna dobrego humoru historia z mitologią nordycką w tle i typową fabułą heroic fantasy. Losy bohaterów śledzi się z przyjemnością i wesołym uśmiechem. To taka lekka, czysto rozrywkowa lektura, która bez problemu potrafi wprowadzić czytelnika w dobry nastrój. Wręcz idealna na poprawę humoru.
Bisu #02: Ognista Salamandra
Tom drugi „Ognistej Salamandry" to kontynuacja mangi shonen*, stworzonej przez polską autorkę. Wraz z bohaterami przenosimy się do baśniowego świata rodem z nordyckiej mitologii, by na własne oczy ujrzeć pełne akcji, wesołe przygody najdziwniejszych postaci, jakie można sobie wyobrazić.
Gdy trolle po raz kolejny przychodzą, by porwać Tilli, Bisu przemienia się w człowieka i staje w jej obronie. Ktoś jednak okazuje się silniejszy od niego. Czarny elf, demon Brisingamen, pokonuje Ognistą Salamandrę w pojedynku, porywa również Tilli, by ta mogła zostać żoną króla trolli. Nie wszystko jednak stracone, ponieważ śladem ukochanej dziewczyny podąża dzielny krasnolud. Nikt nie spodziewa się, jak ta historia potoczy się dalej...
Choć fabuła mangi w dalszym ciągu jest ciekawa, a akcja dość wartka, komiks pozbył się tej niesamowitej dawki humoru, jakiej dostarczała czytelnikom pierwsza część. Zabawy jednak nie zabraknie – po prostu nie ma jej aż tyle. Dowiadujemy się natomiast, skąd tak naprawdę wziął się Bisu oraz kim jest on dla bogini Freyi. Autorka urozmaiciła również tomik fajnym, acz króciutkim dodatkiem o Czerwonym Kapturku.
Pod koniec tomiku, jego twórczyni obiecuje, że każdy kolejny tom starała się będzie lepiej dopracowywać i wyraża nadzieję, że czytelnicy będą dobrze bawili się śledząc kolejne przygody Bisu. Jeżeli o to chodzi, to nie ma powodów do zmartwień. Historia, którą wymyśliła Dorota Kuśnierz jest lekka, przyjemna i dostarcza wiele radości. To nic poważnego, a właśnie taka miła rozrywka, która daje możliwość, by choć na moment oderwać się od rzeczywistości.
Co do ilustracji natomiast, to są one jak najbardziej dopracowane. Przyznam szczerze, że gdy sięgałam po pierwszy tom, grafika mnie nie zachęcała. Teraz jednak, gdy do niej przywykłam, nie przeszkadza mi to, że kreska jest inna od tych uroczych, typowo japońskich, do których osobiście przywykłam, i coraz bardziej doceniam jej zalety (a momentami też urok). Podoba mi się zwłaszcza Bisu – najbardziej ten w „wersji junior" (gulp).
Do sięgnięcia po dzieło polskiej autorki jak najbardziej zachęcam. Podobno śmiech to zdrowie - więc „Bisu" doskonale służyć może za lekarstwo, zwłaszcza na niezbyt dobry humor. Myślę, że "Ognista Salamandra" u niejednego czytelnika wywoła uśmiech na twarzy. To lektura idealnie nadająca się do tego, by odpocząć przy niej po ciężkim dniu pracy. Każdemu, kto lubi się pośmiać, jednocześnie stając się uczestnikiem wciągających przygód – polecam.
* Shōnen-manga to rodzaj mangi przeznaczonych głównie dla chłopców. W tego rodzaju komiksach dominują walki, roboty i silni bohaterowie. Mogą to być także historie, które opowiadają o miłości, czyli temat typowy dla shōjo-manga (mangi dla dziewcząt), gdy historia widziana jest z punktu widzenia chłopaka. Nie zawsze kończą się szczęśliwie, co jest kolejną różnicą pomiędzy shōnen-manga a shōjo-manga.
Carciphona #02
Drugi tom „Carciphony" rozpoczyna się podróżą. Uciekając przed gniewem króla, trójka przyjaciół postanawia szukać schronienia w Arenscurze u lorda Rae, który Weirin traktuje niczym własną córkę. Okazuje się jednak, że piękne miasto, będące pod jego władaniem, również ma swoje problemy. Z jakiejś przyczyny opanowała je plaga kocich bestii, które dopuszczają się drobnych kradzieży i innych przestępstw. Nie byłoby to może takie straszne, gdyby nie fakt, że są ich setki. Na dodatek nie czynią nic na tyle poważnego, żeby generał Des mógł temu zbrojnie zaradzić...
Manga coraz bardziej zaczyna przypominać mi „Final Fantasy". Grupa przyjaciół się powiększa, postacie stają się coraz zabawniejsze. Mimo groźnych sytuacji, klimat stał się pełen uroku i humoru. Do tego przygody bohaterów są żywcem wyjęte z gry RP; wypisz-wymaluj „Final Fantasy". Nie jest to jednak w najmniejszym stopniu wadą, ponieważ naprawdę uwielbiam tę serię i dzięki tym podobieństwom również „Carciphonę" przyjemnie mi się czyta.
Bardzo podoba mi się kolorowa wstawka na samym początku tomu, na której zostały umieszczone i opisane główne postacie z mangi. Uważam, że to był dobry pomysł. Rysunki z mangi również przypadły mi do gustu – choć przyznam, że niektóre są dość chaotyczne (zwłaszcza sceny walk). Inne jednak są bardzo dobrze zrównoważone. Pojawiają się zarówno komiczne i urokliwe, jak i zupełnie poważne, pełne emocji. Naprawdę polubiłam kreskę Shilin Huang i choć nie podoba mi się to, co reprezentuje sobą Keritzel, to w Veloce jestem po prostu zakochana.
Fabuła i pomysł na przygody są naprawdę interesujące. Akcja toczy się wartko, a w towarzystwie dziwnie dobranej paczki bohaterów nie sposób się nudzić. „Carciphona" to historia fantasy, w której nie brakuje humoru, ale momentami również tej niezbędnej w tego typu opowieściach powagi. Wszystko to w pięknym stylu okraszone zostało dużą dawką przyjaźni i wzajemnego przekomarzania się postaci oraz odsłanianą powoli tajemniczą przeszłością Veloce. Intrygująca jest również pojawiająca się od czasu do czasu postać Blackbird. W dalszym ciągu nie odsłoniła wszystkich swoich kart i nikt nie wie, co tak naprawdę czarodziejka ma na celu.
„Carciphona" to pozycja ciekawa i warta uwagi. Drugi tom jest jeszcze bardziej wciągający od pierwszego i czytelnik z przyjemnością poznaje świat, w którym zakazana jest magia. Okazuje się przy tym, że tylko ludzie nie mogą nią władać. Kocie czy psie bestie, to zupełnie co innego... Rzeczywistość pełna jest dziwacznych i niezwykle zabawnych stworzeń, a z każdą kolejną kartką dowiadujemy się czegoś nowego.
Podsumowując, w rysunkach z mangi bez trudu można się zakochać. Veloce to odważna, pewna siebie, tylko nieco samotna i wredna dziewczyna. Nie sposób się nudzić w jej towarzystwie. Komiks jak najbardziej polecam. Na czytelników czeka przygoda, którą zwyczajnie warto przeżyć!
The Breaker #02
Doczekałam się! W sklepach dostępny jest już drugi tom komiksu „The Breaker”. Właściwie to można nabyć już trzeci, ale w moje ręce obydwie części trafiły jednocześnie. Zdążyłam się już porządnie stęsknić za głupkowatym, czarnym i nieco pikantnym humorem koreańskiego scenarzysty Geuk-Jin Jeon.
Do szkoły Shi-woon’a przybywa znajoma nauczyciela Chan-Woo Hana. Z jakiejś przyczyny postanowiła zatrudnić się na stanowisku pielęgniarki. Główny bohater w dalszym ciągu dręczony przez rówieśników, pod okiem swojego mistrza nieudolnie próbuje doskonalić swoje umiejętności. W końcu, zdesperowany, przyjmuje tajemniczą tabletkę, która ma za zadanie uczynić z niego prawdziwego wojownika lub, ze znacznie większym prawdopodobieństwem, po prostu go zabić.
Szczególną cechą „The Breakera” są zakończenia każdego z tomów. Na ostatnich stronach pojawiają się drastyczne, pełne akcji, trzymające w napięciu sceny, które się urywają w kulminacyjnym momencie, by w następnej części, zostać kompletnie zlekceważonymi. Jeżeli autorzy chcieli wywołać uczucie irytacji, to cóż – udało im się perfekcyjnie.
Akcja w mandze toczy się coraz bardziej wartko. Pojawia się morze nowych bohaterów, zamieszanych w różne sprawy Chan-Woo Hana – zarówno z teraźniejszości, jak i przeszłości. Shi-woon oczywiście dzielnie pakuje się we wszystkie możliwe kłopoty, z każdą stroną ubarwiając fabułę komiksu. Postacie należą do kanonu tych zdecydowanie ciekawszych – kryją w sobie wiele tajemnic, a kierujących nimi motywów zazwyczaj bardzo trudno się domyślić.
Kreska koreańskiego rysownika Park’a Jin-Hwan jest niezwykle dynamiczna. Wymyślił ciekawy sposób na prezentowanie walk – pełne ruchu rysunki wrzuca na strony tomu niczym kliszę filmową. W drugiej części „The Breakera” zabrakło mi jedynie tych kilku kolorowych ilustracji, na które czasami przyjemnie popatrzeć.
Nieprzewidywalność mangi jest jej zdecydowanym plusem. Historia skierowana jest raczej do starszego czytelnika – obfituje w zboczone podteksty, wulgarny, dosadny język oraz brutalne sceny przemocy. W tym tytule nie sposób znaleźć sielankowych, łagodnych scen i fruwających dookoła kwiatków. Nic nie jest również czarno-białe, za to wszędzie widnieją różnorodne odcienie szarości.
„The Breaker” to akcja z domieszką fantastyki. Komiks typowo męski i to właśnie mężczyźni są głównym jego targetem (choć przyznaję, że mnie samą historia również zaciekawiła). Manga jest ciekawa i wciągająca, tomik bardzo szybko się czyta, a na koniec pozostaje niedosyt i ochota na kolejną część. Polecam!
Szubienica o zmierzchu
„Szubienica o zmierzchu" - drugi tom cyklu „Łowca Czarownic" jest dostępny na rynku już od pewnego czasu. Pierwszą część przeczytałam wiedząc o autorze jedynie to, że pochodzi z Wielkiej Brytanii i porównuje się go do Stephena Kinga. Tym razem postanowiłam dowiedzieć się nieco więcej.
Zgodnie z informacjami podanymi na stronie www.williamhussey.co.uk Hussey pochodzi z rodziny cyrkowców, która osiedliła się w nadmorskiej miejscowości Skegness, kiedy mały William miał rok. Jako dziecko Hussey mieszkał w nawiedzonym domu, a latem, kiedy jego rodzice pracowali dłużej niż zwykle, chłopcem opiekowali się dziadkowie. To oni zabierali małego na długie spacery po okolicy i opowiadali historie pełne potworów... William studiował literaturę angielską, psychologię i prawo, ale prawnikiem nie został. Zaczął pisać, najpierw książki dla dorosłych, a potem zainspirowany przez swojego małego siostrzeńca, zaczął pisać książki dla młodzieży. Tak, cykl „Łowca Czarownic", ten pełnokrwisty horror, jest z założenia książką dla dzieci i nastolatków...
„Szubienica o zmierzchu" jest kontynuacją losów Jake'a Harkera, nastolatka obdarzonego magicznymi zdolnościami, odziedziczonymi po sławnym przodku. Chłopiec co prawda zniszczył Wrota Demonów i zapobiegł apokalipsie, ale z piekieł wymknął się Ojciec Demonów, Simon, przyjaciel Jake'a został uprowadzony, a jego ojciec ciężko ranny. Chłopiec i jego przyjaciele nie mogą już korzystać ze środków Instytutu dr Holmwooda, na szczęście Adam Harker wciąż ma kontakty i dłużników wśród istot mroku, którym przez wiele lat pomagał. To dzięki nim bohaterowie znajdują schronienie w Grymuarze, miejscu położonym na granicy światów ludzi i istot mroku. Jake gorączkowo poszukuje leku na ranę ojca, dodatkowo przyjaciele śledzą ruchy Ojca Demonów, który podróżuje po świecie pozostawiając w miejscach wizyt swój symbol trójzęba. Jak na złość staromoc opuściła młodego Harkera, a tylko dzięki niej Jake może zapobiec nadchodzącej zagładzie. By odzyskać swoją magię zdesperowany chłopak zgadza się na niebezpieczną podróż w przeszłość, w czasy Josiaha Hobarrona. Musi odnaleźć Wiedźmową Kulę, tajemniczy talizman pomagający kontrolować staromoc. Na jego drodze staną liczne przeszkody - oskarżenie o czary w tych czasach to praktycznie wyrok śmierci. W dodatku wielu ludzi bierze go za Josiaha, a ten miał licznych wrogów, w tym jednego, który może zakończyć misję Jake'a - niesławnego Generała Łowców Czarownic. Chłopaka czeka także spotkanie z rodziną przodka oraz z miłością jego życia - Eleanor. Czy uda mu się zdobyć talizman, uciec prześladowcom i wrócić do swoich czasów?
„Szubienica o zmierzchu" jest powieścią równie brutalną i krwawą, co pierwsza część trylogii. Mamy w niej wiedźmy, kanibali, zombie, proces o czary, tortury, wyrocznię, jadowite węże-ludojady i inne różnego rodzaju potwory. Jest atak sabatu powszechnego na instytut, powrót starych wrogów, nowi przyjaciele i tajemnice do rozwiązania. Powieść zyskuje też na stopniu skomplikowania - to co w pierwszym tomie naszkicowane było dość prosto, dzięki podróży głównego bohatera w czasie, zyskało drugie dno. Nic nie jest takie, jakim wydawało się na początku. Spojrzenie na świat Josiaha Hobarrona, przodka Jake'a nie dość, że niczego nie wyjaśnia, to stawia wiele nowych pytań, dając doskonałe przedpole trzeciej części trylogii. Myślę, że nie tylko ja z niecierpliwością czekam na ostatni tom, mając nadzieję dowiedzieć się wszystkiego. Kim naprawdę jest Jake? Kto zapoczątkował linię krwi, która latami pozwalała pieczętować Wrota Piekieł? Czy Jake spotka jeszcze Eleanor?
Książka jest niezwykle wciągająca, charakteryzuje się wartką akcją i malowniczością, znaną już z pierwszego tomu. Prawdziwą przyjemnością jest oglądanie tego plastycznego świata. Pisana przyjaznym, prostym językiem powieść sprzyja popuszczeniu wodzy fantazji i na pewno spodoba się szczególnie młodemu czytelnikowi. Jest także ciekawą propozycją dla wszystkich fanów Stephena Kinga i J. K. Rowling, bo właśnie prozę tych autorów przypomina najbardziej.
Skazaniec. Na pohybel całemu światu
Więzienie we Wronkach już od dawna słynęło ze szczególnej surowości. Przez dziesiątki lat przewinęły się przez nie setki więźniów skazanych za wszelkie możliwe zbrodnie. Jednym z nich był tytułowy bohater pierwszego tomu najnowszej powieści Krzysztofa Spadło pod tytułem „Skazaniec".
Stefan to młody człowiek, który za dokonanie zbrodni zostaje skazany na dożywocie. Jego pobyt w więzieniu od samego początku nie jest łatwy, o czym może świadczyć już to, że już w czasie transportu został pobity przez eskortujących go funkcjonariuszy, a następnie zmuszony do klęczenia na placu apelowym aż do utraty przytomności. Na wyrozumiałość nie może liczyć także ze strony współwięźniów. W więzieniach, jak się szybko okazuje, nie brak uprzedzeń, a każdy dba tylko o swój byt. Mimo to można powiedzieć, że czasami udaje się nawiązać przyjaźnie. Stefan, nazywany też przez innych Ropuchem, poznaje kilku więźniów, z którymi razem stara się przetrwać czas spędzony za kratami. Razem z nimi próbuje też poradzić sobie z przeciwnościami losu i tęsknotą za wolnością oraz za tym, co tak naprawdę utracił, czyli rodziną i miłością swego życia.
Książka ta była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Nie miałem wcześniej kontaktu z prozą pana Spadło, więc nie nastawiałem się ani na fantastyczną powieść, ani też na durne czytadło. Przewidywałem, że będzie to raczej coś przeciętnego. Ku mojemu zdziwieniu już od pierwszych stron zostałem wciągnięty w rzeczywistość wronieckiego więzienia sprzed prawie stu lat. Doskonale został przedstawiony świat, w jakim żyli ówcześni skazani. Wiele jest też opisów zwyczajów panujących w takich placówkach, czy też relacji panujących między więźniami a służbą więzienną. Nie zabrakło również bogatych przeżyć wewnętrznych głównego bohatera. Wszystko to opisane zostało barwnym, pełnym porównań, choć również bardzo przystępnym językiem. Jest to jednak jeden z elementów, co do którego mam mieszane uczucia. Oczywiście przystępności autorowi mogłoby pozazdrościć wielu innych współczesnych pisarzy. Problem polega na tym, że główny bohater, kiedy go poznajemy, jest analfabetą pochodzącym z tak zwanych nizin społecznych. W związku z tym niewielu czytelników spodziewałoby się po nim kwiecistych porównań
w stylu „Niebo ponad więziennym murem było jak żywcem wyjęte z obrazów Chełmońskiego". Biorąc pod uwagę, że powieść została napisana w narracji pierwszoosobowej jest to niewielkim, choć czasami drażniącym zgrzytem.
Kolejnym elementem, który zrobił na mnie pozytywne wrażenie było tło historyczne umieszczone w powieści. Autor zadbał o to, żeby akcja, która płynie dość szybko, nie sprawiała wrażenia, że cała historia wydarzyła się w przeciągu tygodnia czy miesiąca. Co więcej, dowiadujemy się również, jaki wpływ na życie więźniów mają wydarzenia na zewnątrz murów, a jak się okazuje jest on niemały i to pomimo ograniczonego dostępu do wiadomości. Wszystko, o czym wspomniałem wyżej, sprawia, że powieść czyta się bardzo dobrze, szybko, czasami wręcz z zapartym tchem.
Pierwszy tom „Skazańca" o podtytule „Na pohybel całemu światu" na pewno można określić jako bardzo dobry. Powieści tej nie brakuje niczego, co jest potrzebne, aby powiedzieć, że jest to dobra książka. Jedynym, co mogę zarzucić autorowi, jest właściwie wielka zbrodnia przeciwko czytelnikom, czyli to, że kazał czekać na dalszy ciąg. Dla niektórych jest to niewybaczalne. „Skazaniec" zasługuje z całą pewnością na 8 punktów w mojej 10 stopniowej skali. Pozostaje jedynie czekać na kontynuację.
Strzygonia. Dziedzictwo krwi
Nasi rodzimi pisarze fantasy często i chętnie sięgają po inspiracje do starosłowiańskich legend. Sławomir Mrągowski, autor „Strzygonii", posunął się jeszcze dalej i oprócz motywów zaczerpniętych z podania o Popielu i Piaście, wykorzystał historię zawartą w „Balladynie". Całość okrasił wieloma elementami fantastycznymi, tworząc świat opanowany przez strzygi, wiedźmy i czarowników służących pradawnym bóstwom.
Akcja powieści rozgrywa się w zamierzchłych czasach w okolicach Jeziora Gopło, gdzie liczne rody możnowładców toczą boje o władzę w Gnieźnie. Po śmierci Popiela (i to wcale nie zjedzonego przez myszy!) gród opanował Piastun i jego ludzie, choć nie wszyscy godzą się z tym faktem. Wojna wisi w powietrzu, a niepewne sojusze zmuszają możnych do knucia podstępnych intryg i zdrad. Dodatkowo na arenie politycznych potyczek pojawia się nowa, zacięta i okrutna zawodniczka – Balladyna, która dążąc po trupach do celu, ma zamiar stać się niezależną i silną władczynią. Jednocześnie, w pewnym oddaleniu od politycznych zagrywek, poznajemy Nyjana, syna lednickiego kapłana. Chłopak nie spełnia oczekiwań ojca, nie wykazuje żadnych magicznych zdolności, przez co staje się pogardzanym przez wszystkich popychadłem. Nieoczekiwanie odnajduje on niezwykłą, silną, drapieżną i okrutną sojuszniczkę, która łącząc z nim swój los, ratuje mu życie, ale i skazuje na nienawiść i niezrozumienie ludzi.
Mrągowski wprowadza nas w magiczny, lecz straszny świat mitologii słowiańskiej, za co niewątpliwie należy mu się ogromny plus. Pojawiające się w nim wodne nimfy czy elfy nie są eterycznymi, łagodnymi istotami, lecz drapieżnymi, spragnionymi krwi, bezlitosnymi zabójcami. Jedną z czołowych postaci jest tu Goplana, Pani Jeziora, o której można powiedzieć wiele, ale z pewnością nie to, by była strażniczką praw natury i porządku świata. Jest okrutna, żądna władzy i pozbawiona skrupułów, a towarzyszący jej Skierka i Chochło z pewnością nie przypominają niewinnych chochlików. Zafascynował mnie świat nawii, dusz zmarłych błąkających się po ziemi oraz polujących na nie żerców i dosyć skomplikowany system zaświatów.
Książka została napisana w sposób bardzo nierówny. Niezły początek intryguje i wzbudza apetyt. Jednak szybko zaciekawienie ustępuje lekkiemu znudzeniu, gdy przez kolejne trzysta stron, czytelnik musi przedzierać się przez krwawe potyczki, polityczne gierki, nieco przypadkowe zdarzenia, które niewiele wprowadzają do fabuły, a jedynie wpływają na obszerność powieści. W pewnym momencie miałam wrażenie, że czytam niezbyt udany misz-masz „Starej baśni" i „Balladyny" i to szyty grubymi nićmi. Na szczęście mniej więcej od połowy pojawia się coraz więcej elementów fantastycznych, a akcja skupia się na tytułowym Strzygonii. Intryga staje się coraz bardziej wciągająca i lektura kolejnych rozdziałów sprawia prawdziwą przyjemność.
Autor wprowadza do książki całą plejadę interesujących i nietuzinkowych postaci, choć ich liczba sprawia, że w pewnym momencie można się nieco pogubić i relacjach, kto jest kim i po której stronie stoi. Jednak równie łatwo, jak Mrągowski wprowadza do akcji nowych bohaterów, z taką samą lekkością się ich pozbywa, więc mniej więcej w połowie książki obraz sytuacji jest już w miarę jasny i wyklarowany. Do minusów powieści muszę także doliczyć liczne archaizmy wplecione zarówno w język bohaterów, jak i narrację. Wprawdzie pomagają one budować specyficzny klimat, ale miejscami znacznie utrudniają pełne zrozumienie tekstu. Przypuszczam, że może to stanowić problem zwłaszcza dla nastoletnich czytelników. Brakowało mi także tłumaczeń lub odnośników do licznie występujących w pierwszych rozdziałach łacińskich cytatów i sentencji.
„Strzygonia. Dziedzictwo krwi" to pierwszy tom cyklu i choć nie pozbawiony wad, spodobał mi się na tyle, że z chęcią sięgnę po kolejne części tej serii. Powieść polecam przede wszystkich fanom klasycznego fantasy oraz miłośnikom słowiańskich legend i podań, z pewnością znajdziecie w niej coś dla siebie.
Przybysze z ciemności. Inwazja
Ludzie od dawna fantazjują na temat życia w kosmosie. Czy jesteśmy w nim sami? A jeśli nie, to kim są Oni i dlaczego do tej pory nie wykryliśmy ich obecności? Twórcy pewnego podgatunku science fiction w szczególności upodobali sobie ten temat, oferując nam różne podejścia i teorie. W tyle za autorami z Zachodu nie zostali rosyjscy pisarze, których tradycje space opery sięgają początków XX. wieku, o czym we wstępie do „Inwazji" pisze Paweł Laudański. Przedstawicielem tego nurtu jest właśnie seria „Przybysze z ciemności", dziesięciotomowa saga, której pierwsza część ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Almaz. Każdy zainteresowany z pewnością zada sobie pytanie, czy warto inwestować w kolejny cykl i czy wizja Achmanowa zaskoczy nas czymś nowym?
Ludzkość w roku 2088 doczekała się w końcu spotkania z Obcymi. A raczej na nich „wpadła". Ogromny statek pozaziemskiej rasy, wyposażony w zaawansowane technologie, przejmuje ziemski okręt „Skowronek" wraz z ocalałą załogą. Prowadzone na nich badania mają zweryfikować przydatność Ziemian do przedłużenia egzystencji stworzeń zwanych przez siebie bino faata. Zrezygnowali oni bowiem z naturalnego rozrodu na rzecz przetrwania i nie dopuszczenia do kolejnych katastrof. Niebieska planeta ma być dla nich azylem, źródłem siły roboczej i stacją przystankową do walki z innymi, wrogimi ludami kosmosu. Tej niezbyt przyjemnej wizji ma szansę przeszkodzić Paweł Litwin, jeden z nielicznych ocalałych z zagłady krążownika.
Fabułę obserwujemy z kilku różnych punktów widzenia, co pozwala nam na poszerzyć perspektywę i dowiedzieć się, co o spotkaniu z obcą rasą sądzą ludzie z różnych grup społecznych. Głównym bohaterem jest Litwin i najbardziej emocjonujące są właśnie jego przygody na okręcie kosmitów, w których stara się jednocześnie uratować Ziemię, jak i swoich kompanów. Za pomocą kaffu komunikuje się z quasi-rozumnym mózgiem statku, dzięki któremu może ukrywać się przed obławą. Nie zabraknie tu głębokich filozoficznych rozważań, trafnych spostrzeżeń, a nawet międzygatunkowego seksu. Z drugiej strony mamy obserwatorów na naszej planecie: prasę, ważne persony i zwykłych ludzi, niedowiarków, którzy nie czują, że ta sprawa w ogóle ich dotyczy. Dodatkowo, co jakiś czas odwiedzamy kopalnię na asteroidzie, polskich naukowców, czy mieszkańców Posterunku 13 na Wenus. Wszystko to obok wspomnianego wcześniej nabierania perspektywy, służy również do poznania świata pod koniec XXI w., postępu technologicznego i przemian społecznych, jakie zaszły w ludziach.
Achmanow nie jest zbytnim optymistą, wszak to dopiero za 76 lat ludzkość przestanie być we Wszechświecie osamotniona. Arthur C. Clarke w „Odysei Kosmicznej 2001" prorokował o roku 2001, w którym jak wiemy nic takiego się nie wydarzyło. Wizję rosyjskiego pisarza wyróżnia niezdecydowanie co do stosunku do takiego spotkania. Chociaż kosmici przynoszą ze sobą ewidentnie złe zamiary, to nie sposób przewidzieć, w jakim kierunku potoczą się losy Ziemi i Ziemian w kolejnych tomach. Zresztą podobieństw do prozy Clarke'a uważny czytelnik znajdzie tu więcej – akcja dzieje się w pobliżu Jowisza, z którym wiąże się również starożytny artefakt, o nieokreślonym pochodzeniu i przeznaczeniu.
Zderzenie dwóch kultur autorstwa Achmanowa to wydarzenie podniosłe, które rodzi wiele obaw, ale i daje nadzieje. W kolejnych tomach możemy spodziewać się rozbudowy świata, głębszego poznania obcych ras, a także poszerzania intrygi dotyczącej artefaktu. Niektórym trudno będzie przebrnąć przez początek książki, w którym nic nie jest do końca jasne. Im dalej jednak, tym będzie lepiej. Akcja nabiera tempa, a fani science fiction i space opery mogą się odprężyć i dać się porwać w tę kosmiczną historię. Czy więc warto? Jak najbardziej.
Reguła Dziewiątek
Czy to bohaterowie zwariowali, czy otaczający ich świat jest szalony? Magia nie istnieje, to fakt... no cóż... przynajmniej nie w tej rzeczywistości. Jednak według reguły dziewiątek Alexander Rahl jest jedyną osobą mogącą otworzyć przejście pomiędzy światami, by umożliwić terrorystom przeniesienie przez bramę broni, dzięki której podbiją tamten drugi, nie mieszczący się w granicach ludzkiej logiki i pojmowania, wymiar.
Fani fantastyki dobrze znają sagę Terrego Goodkinda zatytułowaną „Miecz prawdy". „Reguła dziewiątek" nawiązuje bezpośrednio do wydarzeń dziejących się po rozdzieleniu świata magicznego od tego zwykłego, w którym rozwijała się technika. Alex jest niemagicznym potomkiem rodu Rahlów. Utrzymuje się z malowania obrazów. Pewnego dnia spotyka dziwną i niesamowitą kobietę, Jax Amnell, którą ratuje przed pędzącą ciężarówką. Okazuje się, że dziewczyna przybyła z innego świata, by uchronić oba miejsca przed złym i okrutnym Radellem Cainem. Od tej pory losy bohaterów splatają się nierozłącznie.
Postacie stworzone przez Terry'ego Goodkinda niewiele się różnią od tych, które były bohaterami cyklu „Miecz prawdy". Alexander to idealna kopia Richarda, a Jax od Kahlan różni się jedynie kolorem włosów. Pytanie tylko czy to dobrze czy źle? Jak dla mnie rewelacyjnie, ponieważ tamtych bohaterów szczerze kochałam. Dla osób sięgających najpierw po „Regułę dziewiątek", nie będzie to miało specjalnego znaczenia, aczkolwiek jestem pewna, że fani, którzy spodziewali się czegoś nowego, podniosą głośny protest. Kolejnym, ostatnim już podobieństwem jest to, że matka Alexandra została uwięziona w szpitalu psychiatrycznym, a chłopak mieszka wraz z Benem (który jest wierną kopią czarodzieja Zeda).
Fabuła rozgrywa się w rzeczywistym świecie przy udziale pistoletów, paralizatorów, samochodów i wybuchów bombowych. Akcja jest wartka i dobrze przemyślana – rodem z książki sensacyjnej z prawdziwego zdarzenia. Do morderstw dołączmy twardą i niezachwianą postawę Alexa oraz wątek romantyczny i odrobinę ciętego humoru (np. gdy Jax nie mogła się nadziwić, dlaczego ludzie sprzedają w sklepach dziurawe spodnie), a otrzymamy mieszankę wybuchową i fantastyczną książkę roku. Może podchodzę do tego subiektywnie, ale jak zwykle, dziełem tego autora jestem zwyczajnie oczarowana. Goodkind wie, jak przemówić do czytelnika, by słowa go porwały i zapadły głęboko w serce i pamięć.
Książka została wydana w twardej oprawie z obwolutą. Jest porządnie szyta i wygląda rewelacyjnie. Zarówno korekta jak i tłumaczenie są również bardzo dobre. Dodatkowo na oficjalnym kanale Youtube Terrego Goodkinda znaleźć można sześciominutowy film oparty na fragmencie powieści (choć aktor grający Alexa nie przypadł mi do gustu). Wszystko zostało dopracowane w najdrobniejszych szczegółach zarówno przez samego autora jak i polskie wydawnictwo. Do tego, tak jak lubię, mimo że zaplanowane są kolejne części, książka ma wyraźnie zarysowane zakończenie, które jednak pozostawia przyszłość domysłom czytelników. Jest to bardzo sprytna sztuczka, która nie drażni fanów, a jednocześnie daje możliwości dalszego rozwoju akcji. Autor już niejednokrotnie udowodnił jak sprawnie potrafi ją zastosować.
Moja ocena „Reguły dziewiątek" jest daleka od obiektywizmu. Rzeczywistość stworzona przez pisarza jest moim zdaniem genialna, a ja jestem nią zachwycona w każdym calu. Tak jak kocham „Pierwsze prawo magii", tak i ta książka zajmuje miejsce na półce moich ulubionych pozycji. Przygoda, akcja, rewelacyjni bohaterowie – tacy z prawdziwym charakterem, a nie „praworządne elfy z Warhammera". Dla mnie jest to lektura obowiązkowa, więc gorąco ją polecam.
Legenda Kella
"Każdy zasłużył na odrobinę odpoczynku. Nawet bohater." Tylko jak tu odpoczywać, kiedy kraj, w imię którego kiedyś toczyło się opiewane pieśniami boje, został celem inwazji wrogiej armii, o której mało kto słyszał? Kell, sędziwy wiekiem weteran, o którym krążą legendy, a bardowie śpiewają w tawernach ballady na jego cześć, którego imię budzi szacunek i trwogę wśród ludności, ponownie musi dobyć swój topór, z którym łączą go więzy krwi. Choć ciało wyszło już z formy, zaś nadużycie alkoholu i fajek dają o sobie znać, walka w obronie życia ukochanej wnuczki jest dla niego najważniejsza. Nie cofnie się przed niczym, byle tylko osiągnąć cel. W każdej legendzie tkwi ziarno prawdy. Pytanie tylko, jak jest ono duże w przypadku Kella?
Andy Remic w swojej opowieści zabiera nas do Królestwa Falanoru. W krainie tej, po erze wojen, zwanej Dniami Krwi, które wysławiły wojownika Kella, ludzie wiodą spokojne życie pod rządami króla Leanorica. Nie zdają sobie sprawy, że zza gór zwanych Czarnymi Grotami, które w wyobrażeniu wielu są nie do przebycia, nadciąga Żelazna Armia pod wodzą generała Graala. Wojsko zabójczych albinosów służących Vaszynom - rasie wampirów, których ciała wypełnione są zegarowymi mechanizmami, pełnymi zębatych kół i przekładni. Do życia niezbędny im jest krwawy olej. W inwazji królestwa pomagają im Żniwiarze, tajemnicze istoty wysysające wnętrzności z ofiar oraz Zgnilce, niedorozwinięte pod względem fizycznym, ale zabójcze, Vaszyny.
Zbrojnemu wtargnięciu żołnierzy na terytorium Falanoru, w istnym wyścigu z czasem, przeciwstawia się Kell, którego pradawna magia łączy więzami krwi z labrysem, toporem o podwójnym ostrzu, zwanym Ilianna. Wraz z wnuczką Nienną, jej przyjaciółką Kat oraz Saarkiem, mistrzem rapiera i istnym "psem na baby", jako jedyni ocaleni z najazdu na miasto Jalder, wyruszają w niebezpieczną podróż by ostrzec króla.
Historię Kella poznajemy praktycznie cały czas, wraz z rozwojem fabuły dowiadujemy się nowych rzeczy na jego temat. Autor odsłania nam po kawałku przeszłość wojownika, jego wcześniejsze wyprawy, historię łaknącej krwi broni. Odnosimy wrażenie, że Kell to wręcz bohater negatywny, brutalny i bezwzględny w mordowaniu. Opuszczony przez przyjaciół i znienawidzony przez najbliższą rodzinę. Jedynie emanująca z niego miłość do ukochanej wnuczki sprawia, że patrzymy na niego inaczej. Z czasem zyskuje sympatię czytelnika.
"Legendy Kella" nie skupiają się wyłącznie na tytułowym bohaterze. Na kartach tej powieści poznajemy losy innych, ważnych dla fabuły, postaci. Ich historię niejednokrotnie się krzyżują, wzajemnie na siebie oddziaływają. Są także przeplatane z losami Kella, uzupełniając i urozmaicając historię człowieka-legendy. Jedną z nich jest Vaszynka Anukis, córka wynalazcy mechanicznej technologii, która dała niezwyciężoność rasie. Z powodu herezji i nieczystości zostaje ona wyrzutkiem społeczeństwa, zhańbiona przez swoich pobratymców. Jej losy łączą się z królową Allorią, porwaną przez Armię Graala.
Remic stworzył historię, która znacznie odstaje od stereotypów powieści fantasy. Choć wzorował się na jednym z mistrzów gatunku, Davidzie Gemmellu (autor Sagi Drenarów) i wykorzystał znane schematy, stworzył bardzo oryginalne dzieło. W końcu w "Legendzie Kella" nie spotkamy znanych z kart książek magii i miecza krasnoludów, elfów czy orków. Wymyślona przez niego koncepcja mechanicznych wampirów jest czymś innowacyjnym w literaturze fantastycznej. Pomysł wykorzystania mechanizmów zegarowych, niczym wszczepów cybernetycznych w literaturze sci-fi, które "żyją" w symbiozie z ciałem ludzkim, jest wręcz pionierski. Ponadto wprowadzając rasę Vaszynów, dzieli ją na klasy Kardynałów, Zegarmistrzów, Mechaników czy zwykłych obywateli zamieszkałej przez nich krainy - Doliny Silvy, tworząc hierarchię. Przedstawia relacje zachodzące pomiędzy klasami, które związane są z nadanymi przywilejami.
"Legendy Kella" obfitują w brutalne i drastyczne opisy. Krew leje się strumieniami, trup ścielę się gęsto, zaś obcięte głowy w przeciągu całej historii można liczyć w tuzinach. Z drugiej strony, kontrastowo, nie zabrakło barwnych opisów krain, które poruszają wyobraźnię. Język postaci jest wulgarny i jednocześnie potoczny. Doskonale pasuje do posługujących się nim bohaterów i nadaje swoisty klimat. Prawdziwą kwintesencją książki są dialogi Kella i Staarka, pełne sarkazmu, ironii i zgryźliwości, które czasami wręcz wywołują uśmiech na twarzy czytelnika.
Remic dzieląc książkę na przeplatające się historie różnych bohaterów, niejednokrotnie budował napięcie, aby urywać akcję w najważniejszym momencie i przejść do następnego rozdziału. Taka zabawa czytelnikiem, choć czasami już irytująca (ostatecznie "Legendy Kella" kończą się w środku akcji), wpłynęła na zainteresowanie dalszymi losami postaci oraz na szybkość czytania.
Podsumowując "Legendy Kella" Andy'ego Remica, będące pierwszym tomem „Kronik Mechanicznych Wampirów", to opowieść nieprzewidywalna, odstająca od utartych schematów gatunku fantastycznego, łącząca w sobie elementy dark fantasy z technologią rodem ze Steampunku. Świerzy pomysł, wartka akcja, brutalna i mroczna historia, język oraz świetne dialogi, sprawiają, że o tej książce tak szybko się nie zapomni. Niejeden czytelnik - włącznie ze mną - będzie czekał z niecierpliwością na kolejny tom.