Rezultaty wyszukiwania dla: 2
Czerwony parasol
Wyobraź sobie przez moment, że znów masz siedemnaście lat. Jesteś jednocześnie dzieckiem, ale i po części dorosłym człowiekiem. Świat stoi przed Tobą otworem i chcesz się do niego wyrwać, czując nad sobą bezpieczny parasol, otworzony przez rodziców. Nie wiesz, co Cię czeka, ale wierzysz, że same dobre rzeczy. Kusi Cię to, co niepoznane. Pierwsze flirty, pierwszy wypity potajemnie alkohol, wypalony papieros. Pierwszy pocałunek. Wszystko takie nowe, świeże. W końcu masz dopiero siedemnaście lat...
Tatiana ma właśnie tyle w dniu, w którym po ciężkim treningu gimnastyki wraca do domu. Niedomknięta brama garażowa nie wzbudziła jej podejrzeń, jednak niezamknięte na klucz drzwi już tak. Wkraczając do budynku jeszcze łudzi się, że to tylko niedopatrzenie rodziców. Że jej sześcioletnia siostra zaraz przybiegnie się przywitać, a mama zawoła Tatianę z kuchni na ciepły posiłek. Tego dnia jednak świat nastolatki rozpadł się na milion kawałków. Ciała jej bliskich nie pozostawiły żadnych złudzeń; ktoś bestialstko torturował jej rodzinę, aby wydobyć z nich niezbędne informacje. Tylko... kto? I co takiego wiedział jej ojciec?
Teraz Tatiana musi radzić sobie sama. I dbać o to, aby ufać odpowiednim osobom. Jest bowiem wielu pragnących dorwać dziewczynę i posiąść wykradzione przez nią poufne dane... oraz tajemniczy specyfik.
Krótka, życiowa historia: czasem zobowiązuję się do przeczytania oraz zrecenzowania książki, której tematyka to zupełnie nie moja bajka. Tak było w tym przypadku. Owszem, filmy akcji oglądam dość chętnie, a i literaturą sensacyjną nie gardzę, jednak... jeżeli pojawiają się tam jakiekolwiek kwestie polityczne, tajne służby i tego typu rzeczy, zwyczajnie pasuję. I przyznam, że rozpoczynając przygodę z Czerwonym parasolem byłam przerażona- że czegoś nie zrozumiem, że mi się nie spodoba, że lektura zamęczy mnie na śmierć (w końcu ma prawie 600 stron...). I wiecie co? Dzięki tej pozycji przekonałam się, że jeżeli autor ma dobre pióro i niezły pomysł w głowie, to może pisać nawet o rozmnażaniu mrówek, a lektura i tak będzie porywająca. Brawa dla pana Wiktora, który swym tomiszczem przekonał mnie ostatecznie do owego gatunku.
Tatiana jest nastolatką i choć nigdy w życiu nie przeżyła żadnego wojskowego szkolenia prócz szkolnych biwaków sportowych, w jednej chwili zrozumiała, co musi zrobić- przeżyć. Za wszelką cenę. Nie usiadła nad ciałami bliskich, wyjąc z rozpaczy, nie. Rozszyfrowała kod do schowka w kominku, zapakowała jego zawartość do plecaka i ruszyła przed siebie, zgrabnie omijając znajdujący się na zewnątrz monitoring. Przejęła nad nią władzę "ta druga" Tatiana- silna, odważna, bezczelna. I to uratowało jej życie.
Początkowo gubiłam się w wielości postaci, jednak po kilku rozdziałach na pierwszy plan wysunęła się jedynie nastoletnia Rosjanka. I co najważniejsze, autor nie serwuje nam politycznego bełkotu, lecz zgrabnie przemyka po owej tematyce, skupiając się na tajemniczych eksperymentach, przeprowadzanych przez ojca Tatiany. Te 600 stron to opis losów odważnej nastolatki, która po utracie bliskich pragnęła tylko jednego- odnaleźć winowajców i zemścić się. W jej szalonym planie pomaga jej Igor, ochroniarz należący do ugrupowania zwanego Czerwony Parasol. Wkrótce tę dwójkę zaczyna łączyć coś o wiele silniejszego...
Mimo że lektura jest dość opasła, jej przeczytanie zajęło mi bardzo mało czasu. Ona wciąga, naprawdę! Nawet nie pomyślałabym, że teorie spiskowe oraz całą tę otoczkę da się opisać w taki sposób, że będzie można książkę tak szybko przeczytać. Odpowiednia lektura dla osób, które z podobną tematyką spotykają się rzadko (w tym dla mnie). Czerwony parasol to nie jest lekka powieść. To historia pełna zemsty, nienawiści oraz wyrachowania. I tak dobra, że nie sposób się oderwać!
Cóż więcej mi pozostaje? Polecam zdecydowanie każdemu, a w szczególności tym, którzy jeszcze nie do końca ufają książkom tego typu.
Kobieta w oknie
Anna Fox została sama na skutek jednego błędu; teraz, samotna w wielkim domu, za jedyną rozrywkę ma podglądanie sąsiadów przez lornetkę (niejako żyje codziennością obcych), picie wina w zdecydowanie zbyt dużych ilościach oraz udzielanie się w Internecie na forum związanym z psychologią. Jej szczególne zainteresowanie skupiło się na nowych sąsiadach, Russellach. Przypominają jej to, co sama utraciła... I choć kobieta na pozór wiedzie spokojne życie, skupione wokół codziennych rytuałów, to Russellowie zburzą doszczętnie tak skrupulatnie zaplanowane "staczanie się w dół" Anny. Dla tajemnicy, jaką skrywają, musi porzucić dotychczasowe obawy. I stanąć twarzą w twarz z tym, czego najbardziej się boi.
Ostatnimi czasy dosyć często możemy natknąć się na historie dotyczące załamanych jednostek ludzkich (najczęściej kobiet), które zamknięte w swoim małym świecie codziennych rytuałów, czy przyzwyczajeń nagle widzą coś, czego nikt nie powinien być świadkiem. Zbrodnia, morderstwo, akt agresji. I to niecodzienne zdarzenie daje im siłę, stanowi swoisty impuls do rozliczenia się z własnym życiem, wzięcia się "za siebie", aby doprowadzić prywatne śledztwo do końca. Zaznaczmy, że nikt im nie wierzy w to, co widziały- takie bohaterki to kobiety po przejściach, nadużywające leków, czy alkoholu. Nie są pewnymi świadkami, a wręcz uważane są za niepoczytalne, o zbyt wybujałej wyobraźni. Prawdopodobnie zaczęło się od "Dziewczyny w pociągu"- a przynajmniej dla mnie była to pierwsza lektura tego typu. Potem poszło już z górki. I A. J. Finn również stworzył książkę, która pod ów schemat podpada. A równocześnie udało się mu napisać coś, co nie jest "odgrzewanym kotletem".
Anna Fox, do czasu tragicznych wydarzeń w jej życiu, pracowała jako psycholog. Później, gdy agorafobia, czyli lęk przed opuszczaniem domu, na stałe zapanowała nad jej życiem, mury rodzinnego budynku, w których to dotychczas spędziła najlepsze chwile swojego życia, stały się jej ostoją. No i oczywiście garść tabletek od czasu do czasu, popitych litrami wina. I tak z kobiety kroczącej wytrwale swoją ścieżką stała się cieniem dawnej siebie. Nic więc dziwnego, że zainteresowała ją ta nowa rodzina, która wprowadziła się naprzeciwko- Alistar, Jane i ich nastoletni syn Ethan. Z panią domu zdążyła się nawet zaprzyjaźnić. A tu pewnej nocy widzi, jak kobieta zostaje zamordowana... alkoholowe zwidy czy prawda? Jak uzyskać odpowiedź, skoro każdy zaprzecza, jakoby istniała inna Jane Russell, niż ta, która pojawia się w ich domu po morderstwie... ?
Kobieta w oknie ma w sobie ogromną, przyciągającą moc. Było mi przykro, kiedy na moment musiałam odłożyć książkę. Ciekawa dalszych losów pani psycholog sięgałam po lekturę w każdej wolnej chwili. Ogromnnie wciąga! Częste zwroty akcji, tajemnicze postacie i coraz więcej podejrzeń to gratka dla każdego fana mocniejszej literatury. Mnie przede wszystkim interesowało, kim jest ta "nowa" Jane. W pewnym momencie sama już nie byłam pewna, czy Anna przypadkiem rzeczywiście nie choruje na jakąś psychiczną przypadłość... szczególnie, że w toku wydarzeń dowiadujemy się, co sprawiło, iż tak bardzo boi się wychodzić z domu.
Literackie dziecko pana Finna daje nam niezłego kopa; co tu dużo mówić, mimo wykorzystania powielającej się już w literaturze tematyki ta książka nadal jest intrygująca. Nadal przyspiesza tętno, zaskakuje oraz rzuca na kolana. Teraz, już jakiś czas po lekturze, z niecierpliwością będę oczekiwać na kolejne utwory owego pisarza. Wierzę, że będą równie dobre- ba, nawet jeszcze lepsze! Was z kolei z całego serca zachęcam do skuszenia się na Kobietę w oknie. Gwarantuję Wam, że spędzony z nią czas nie będzie zmarnowany.
W domu
17 stycznia nakładem Wydawnictwa Albatros ukaże sie nowa książka Harlana Cobena "W domu".
Dziesięć lat temu porywacze uprowadzili dwóch sześciolatków, Patricka Moore’a oraz Rhysa Baldwina, żądając od ich bogatych rodziców okupu. Potem nagle zamilkli, a po porwanych chłopcach ślad zaginął.
Atlantis Rising 1: Rycerze Atlantydy
25 stycznia nakładem wydawnictwa Drageus Pubishing House ukaże się pierwszy tom nowego cyklu Evana Curriego Atlantis Rising, którą Secretum objęło patronatem medialnym.
Przegraliśmy wojnę. Nadeszła zguba.
Czas na rewanż.
Opowieści makabryczne
Stephen King jest znany na całym świecie, a czytelnikom kojarzy się głównie z długimi powieściami. Chociaż autor na swoim koncie ma również kilka ciekawych zbiorów opowiadań, to z komiksami właściwie kojarzony nie jest wcale. Jako amatorka twórczości Króla, sięgnęłam po lekturę jedynie ze względu na nazwisko autora, gdyż komiksów nie zdarza mi się czytać, dlatego też nie byłam pewna, co mnie czeka.
Komiks „Opowieści makabryczne” został po raz pierwszy wydany w 1982 roku, a na jego podstawie powstał film w reżyserii George’a A. Romero pt. „Koszmarne opowieści” (ang. „Creepshow”), w którym wystąpił sam Stephen King.
Przed sobą mamy pięć makabrycznych historii. „Dzień ojca” opowiada o relacjach rodzinnych i zaborczym, bogatym ojcu, który nawet po śmierci stawia na swoim. W „Samotnej śmierci Jordy’ego Verrilla” poznajemy niezbyt inteligentnego mężczyznę, planującego zarobić na znalezionym meteorze. Tytułowa Skrzynia z trzeciej historii ukrywa żarłoczną bestię, której pojawienie się stwarza pewne nieprzyzwoite możliwości, a „Jak pozostać na fali” przedstawia potworne losy bezwzględnego męża, jego żony oraz jej kochanka. Ostatnia opowieść, „Lubią się podkradać” opisuje pewne zdarzenie z życia niewyobrażalnie bogatego starszego mężczyzny, który nie liczy się z innymi i nie znosi sprzeciwu, a jego obsesja na punkcie higieny i wstręt do robali doprowadzają do przeraźliwych skutków.
Już od pierwej strony wita nas Upiór – „przewodnik podczas podróży do krainy strachu”. Odgrywa on rolę narratora, wprowadza do opowiadań, towarzyszy nam przez cały komiks. Jego komentarze są przesycone czarnym humorem oraz śmiechem. Każda z historii jest zupełnie inna, ale żadna nie kończy się happy endem, a Upiór uparcie twierdzi, iż bohaterowie, których poznajemy, zasłużyli sobie na swój los.
Klasyczne rysunki nawiązujące do lat pięćdziesiątych wykonali Berni i Michele Wrightsonowie. Nie są może atrakcyjne dla oka i całkiem prawdopodobne, że nie każdemu przypadną do gustu, jednak uważam, że pasują do klimatu komiksu, pozwalają cofnąć się w czasie i poczuć klimat tamtych lat.
Myślę, że „Opowieści makabryczne” są swego rodzaju ciekawostką dla fanów pisarza. Jest to „coś innego”, niż to, do czego przyzwyczaił nas King. Jako że jest to komiks, nie znajdziemy tu rozległych opisów wydarzeń, czy skomplikowanych postaci, nie ma zaskakujących zwrotów akcji, tylko abstrakcyjny świat horroru. Lektura ze względu na format nie jest obszerna, zajmuje co najwyżej jeden wieczór, gdyż czyta się ją szybko i przyjemnie. Warto zatrzymać się w trakcie czytania, by przyjrzeć się uważniej rysunkom.
Zwykle nie czytam komiksów, więc „Opowieści makabryczne” były dla mnie znakiem zapytania. Przyznaję, że były przyjemną odmianą, raczej zabawną, niż straszną, czasem trochę obrzydliwą. Mimo mrocznej tematyki, to raczej lekka rozrywka, pełna czarnego humoru i makabrycznych uwag nietypowego narratora. Zresztą, sprawdźcie sami.
Gar’Ingawi Wyspa Szczęśliwa. Dzieje Taguna
Oczekiwanie
„Oto jest jak rzecz, bezwolna i bezsilna, zdana na łaskę i niełaskę kolejnych właścicieli. Musi być tym, czym każdy z nich chce go zrobić, a nawet nazywać musi się tak, jak go nazwą: nikogo nie interesuje, czym on jest naprawdę, i może wkrótce w ogóle przestanie być sobą, a stanie się tylko czymś, czego akurat potrzeba jego panom. Znak ostatecznej utraty samego siebie wypalono mu ogniem na ciele ...” – te słowa mógłby wypowiedzieć każdy niewolnik, niezależnie od czasów czy systemu. I choć przez wieki sposoby ich oznaczania zmieniały się, to jednak do niewolnictwa przypisany jest brak możliwości stanowienia o sobie. Ten podtekst polityczny nie jest bez znaczenia, bowiem Anna Borkowska swoją trylogię fantasy pisała w okresie stanu wojennego, zaś wydana została pod koniec lat 80-tych XX wieku. Być może właśnie dlatego książki te tak mocno nacechowane są emocjonalnie, tak dużo w nich analogii do uciśnionych, represjonowanych obywateli, a także ... nadziei i oczekiwania.
To Oczekiwanie (przez duże „O”) to motyw przewodni wszystkich trzech tomów – mieszkańcy zamieszkujący Wyspę Szczęśliwą żyją bowiem w trwającym wieki Oczekiwaniu na powrót tajemniczego Ora - Jasnego Brata. Trzeba przyznać, że Borkowska wybrała wyjątkowo makiaweliczny sposób, by zaprotestować przeciwko systemowi, choć książka pomimo lat nic nie straciła ze swej aktualności. Ja jednak – poza podziwem dla niebywałej wręcz precyzji autorki w konstruowaniu wypełnionej szczegółami fabuły, nie mogę się do „Gar’Ingawi. Wyspa szczęśliwa”, przekonać. „Dzieje Taguna” to ostatni już tom historii, która po nieco wydumanym pierwszym tomie i całkiem niezłym drugim, najzwyczajniej mnie zmęczyła. Dlatego też książkę polecić mogę wyłącznie wytrwałym czytelnikom i wielkim miłośnikom powieści fantasy, w przeciwnym bowiem wypadku przygoda z trylogią Anny Borkowskiej może skończyć się równym mojemu zniechęceniem.
W trzecim tomie poznajemy dalsze losy Taguna Imanu – spotykamy go z chwilą, gdy statek, na którym płynie jako niewolnik, wypływa z Dongo, by dostać się do Lhed. Chłopiec został sprzedany Memuke, feineńskiemu kupcowi przez nowego władcę Wyspy Szczęśliwej, Dżauri Tanu, ale nastąpiło to na polecenie księcia Ungana. Jako przybyły z Wyspy Szczęśliwej niewolnik trafia do pałacu króla Kneha i to niemal natychmiast przed obliczę samego władcy, który wiąże jego przybycie z nadejściem Godziny Tmutów. Sam Tagun zostaje minowany nadwornym śpiewakiem córki króla, Mdan, wiodąc dodatnie i spokojne życie, a także nauczając księżniczkę Oczekiwania. Wszystko jednak ma swój kres...
Jak zakończy się ta pełna zwrotów akcji historia? Przekonacie się dzięki lekturze książki „Dzieje Taguna”, w której – nie ukrywam– jedną z najciekawszych postaci jest Delu Chwan, mistrz filozofii poznany przez Taguna na statku i początkowo wzięty przez chłopca za małpę. Ta intrygująca postać nieco ratuje nużącą powieść, choć należy jednocześnie zauważyć, jak wiele pracy autorka musiała włożyć w opracowanie tej historii i wykreowanie świata, porównywanego współcześnie do rzeczywistość rodem z J. R.R. Tolkiena. Ja jednak zdecydowanie pozostanę przy tolkienowskich staroangielskich legendach, elfach, krasnoludach czy smokach.
Morderstwo na starej plebanii
Powrót Agathy Christie
Zaśnieżone, małe miasteczko, stara plebania i niewyjaśnione morderstwo, do którego nikt z uczestników bieżących wydarzeń się nie przyznaje. Coś Wam to przypomina? Tak, to zdecydowanie klimaty, którym pozostawała wierna Agatha Christie, mistrzyni suspensu, kobieta równie tajemnicza, jak jej bohaterowie. Przez długie lata wydawałoby się, że zarówno jej stylowi, jak i pokrętnej logice, pozwalającej jej tworzyć tak skomplikowane łamigłówki, nikt nie dorówna. Aż do tej chwili, bowiem do gry wkroczyła Jill McGown, autorka psychologicznych kryminałów, która swoją serią o inspektorze Loydzie i sierżant Hill ma szansę podbić zarówno rynek wydawniczy, jak i serca wielbicieli kryminałów.
Tytuł powieści „Morderstwo na starej plebanii”, opublikowanej nakładem Wydawnictwa ZYSK i S-ka, nie jest przypadkowy i stanowi kolejne nawiązanie do twórczości Christie. Sugeruje również miejsce zbrodni, która rzeczywiście została dokonana na plebanii, w małym miasteczku w pobliżu Stansfield. Liczba podejrzanych wydaje się być ograniczona, jednak fakt, że wszyscy oni mają alibi, nie pozwala precyzyjnie wskazać winnego. Szczególnie, że każdy z bohaterów ma doskonały motyw, a kłamstwa, którymi nieustannie raczą policję, dodatkowo utrudniają czynności śledcze. Po tę powieść śmiało mogą zatem sięgnąć wielbiciele twórczości Agathy Christie, jestem bowiem przekonana, że autorka – pomimo tak wysoko ustawionej poprzeczki – doskonale sobie poradziła. Przyjemność płynącą z lektury odczują także ci wszyscy czytelnicy, którzy cenią sobie dobrze poprowadzoną akcję i zaskakujące zakończenia – o to również McGown zadbała.
Po znalezionym na plebanii mężczyźnie, Grahamie Elstowie, z pewnością nikt nie będzie płakać. Osiemnaście miesięcy po ślubie z Joanną, córką miejscowego pastora, dał się już poznać jako brutal, nie mający oporów przed skatowaniem kobiety. Od ostatniego pobicia i odejścia jego żony minęły dwa miesiące i wydawać by się mogło, że mężczyzna zrozumiał swój błąd i pozwoli Joannie zakończyć to małżeństwo. A jednak – na swoje nieszczęście – w wigilijny wieczór podjął on próbę pojednania, zjawiając się w domu teściów, w którym ukryła się żona. Zamiast jednak przepraszać, znów posunął się do rękoczynów. Kiedy wiec znaleziono go kilka godzin później ze śmiertelnymi ranami zadanymi pogrzebaczem, pierwszą osobą, która wydała się podejrzana, była właśnie Joanna. Tyle tylko, że dziewczyna ma alibi – w czasie, kiedy mąż zginął, ona przebywała wraz z ojcem w lokalnym pubie. Do zbrodni przyznała się natomiast jej matka, podając zupełnie nieprawdopodobną wersję wydarzeń...
Kto rzeczywiście jest winny śmierci Elstowa? Dlaczego bohaterowie wplątują się wzajemnie w sieć kłamstw? Co wspólnego z tym wszystkim ma młoda wdowa, Eleanor Langton, która wyraźnie wpadła w oko proboszczowi? Jak potoczy się dalej ta opowieść i czy para policjantów – p.o. komendanta, Dany Lloyd oraz jego partnerka – Judy Hill, będą w stanie odnaleźć się w tej matni? Szczególnie, że i oni mają swoje problemy, a rozwijające się pomiędzy nimi uczucie, dawno przestało być zwyczajnym romansem.
Sięgając po „Morderstwo na starej plebanii” możemy być pewni, że nie oderwiemy się od powieści nawet na minutę. Doskonale zarysowani bohaterowie i pozornie tylko prosta fabuła przykuwa naszą uwagę szczególnie, że każda strona przynosi nowych podejrzanych i nowe teorie. Zaskakujące zakończenie jest przysłowiową „wisienką na torcie”, a przy tym dowodem, że nie bez przyczyny Jill McGown jest porównywana do wielkiej mistrzyni kryminału.
Fallen Legion+
Fallen Legion+ - wyczekiwany przez wielu fanów gatunku action RPG, od dziś jest dostępny na Steam. Przygotuj się do rządzenia imperium rozdartym wojną oraz do błyskawicznego podejmowania trudnych decyzji, zmieniających losy państwa i jego mieszkańców. Królestwo Fenumii czeka aż przywrócisz w nim spokój i porządek.
Angara, córka Bajkała
„Angara, córka Bajkała” Iriny Jertachanowej i Olgi Jertachanowej to krótka baśń, której, gdy ledwie zapowiedzi się ukazały, byłam niezmiernie ciekawa. Nie ocenia się książki po okładce, choć zapewne nie dotyczy to książek artystycznych, a takąż właśnie jest „Angara...”. Innymi słowy, cytując za Umberto Eco i jego „Historią piękna”: „Piękny”- a wraz z nim „wdzięczny” i „ładny”, „wzniosły”, „cudowny” i „pyszny”, i tym podobne wrażenia – to przymiotnik, którego często używamy, wskazując, że coś nam się podoba. (...) Jeżeli jednak wydajemy sąd , opierając się na naszym doświadczeniu codziennym, mamy skłonność definiować jako dobre nie tylko, co nam się podoba, lecz to także, co pragnęlibyśmy posiadać.” A jakżeby mogłoby być inaczej, tę książkę pożądałam odkąd mój wzrok na nią padł.
Historia dzieje się w czasach, gdy wielkimi ziemiami rządzili Bajkał, Sajan, Jenisej, Amur i Lena. Tytułowy Bajkał miał prześliczną córkę, która wychowywała się pod czujną opieką starej niani. Jak to niestety córki mają w naturze, kiedyś muszą dorosnąć, a wielki władca, zgodnie z klasyczną baśniową tradycją, stara się znaleźć dla swojej jedynej, ukochanej latorośli odpowiedniego kandydata na męża. Biedny Bajkał, jednak nie wie, że potajemnie Angara już w sercu nosi miłość do jednego, dzielnego wojownika.
„Angara, córka Bajkała” opowiada klasyczną legendę o pięknej, acz tragicznej miłości. Legenda pod względem literackim nie wybija się na wyżyny, a siostry Jertachnowe potrafią graficznie znacznie lepiej oddać duszę legendy buriackiej, niż w słowie. Baśń jest skonstruowana w bardzo prosty i klasyczny sposób, za pomocą prostego języka, dlatego świetnie nadaje się ona dla małych dzieci, tym bardziej, że za pomocą ilustracji można bawić się opowieścią i snuć ją dalej, gdy ma się smykałkę bajarza. Osobiście czerpałam ogromną przyjemność wizualną z lektury i to, że tym razem, nie słowem, lecz wzrokiem syciłam duszę, nie ujmuje tej pozycji niczego.
Natarcie
Gdy w 2016 roku Fabryka Słów rozpoczęła wydawanie serii Frontlines, zupełnie nieznanego autora Marko Kloosa, obawiałam się, że na polu space opery i fantastyki militarnej generalnie nie można nic nowego za bardzo osiągnąć. Polski rynek przecież już był pełen książek takich wielkich nazwisk jak Weber, Heinlein, Haldeman, Scalzi, a przecież były też pomniejsze jak Currie, Campbell, Douglas, czy Nagata. Jednak to właśnie ten cykl pochłaniam z wielką przyjemnością i to ten pisarz ma wielki dar utrzymywania czytelnika przy sobie.
Jeśli czytaliście „Ewakuację”, drugi tom cyklu, to doznaliście nieprzyjemnego doświadczenia, jakim jest wredne zawieszenie fabuły przez autora w momencie, w którym chciałoby się natychmiast sięgnąć po następny tom. Ludzkość, a przynajmniej ta jej cząstka, która została wraz z Andrew Graysonem, na Nowym Svalbardzie, w systemie Fomalhaut, dowiedziała się, że Dryblasy, czyli agresywny i mocno ekspansywny gatunek, przedostał się do Układu Słonecznego. Nikt nie wie, co się dzieje z Ziemią, poza tym, że zapewne nikomu dużo czasu nie zostało, ani ludziom na Nowym Svalbardzie, którzy umrą z głodu, jeśli będą musieli wyżywić nadprogramową ilość przybyłej armii, ani ludzkości, jeśli resztki sił zbrojnych szybko nie przedostaną się do rodzimego układu i nie wesprą swoich w walce o utrzymanie macierzystej planety. Nic jednak u Marko Kloosa nie jest takie proste, a przecież jest jeszcze Andrew Grayson, który, gdzie się pojawi jest w epicentrum wszelakiego.... zamętu, delikatnie mówiąc.
Sięgając po „Natarcie” byłam przekonana o tym, o czym będzie ten tom. Chyba nadal zbyt sztampowo traktując Marko Kloosa, pomyliłam się. A tom trzeci, choć jest tomem przejściowym i lekko wydłuża cały cykl, to w ogóle, ale to w ogóle, nie daje tego odczuć czytelnikowi, że musi pozamykać kilka wątków, aby móc, zapewne w następnym tomie, pójść dalej z fabułą. Zdecydowanie należy docenić talent pisarza, który potrafi nie wydłużać niepotrzebnie fabuły, tworzyć każdorazowo oryginalnie nową koncepcję dla każdego tomu i prowadzić narrację tak, że czytelnik nie ma, ale to wcale, ochoty odrywać się od lektury. Jakby nie patrząc autor bazuje na bardzo sztampowych elementach: źli kosmici atakują Ziemię, trzeba ją obronić, a całą narrację skupia wokół głównego bohatera, który dzięki łutowi szczęścia zawsze wychodzi z opresji, ale żeby nie wychodził na supermena, najlepiej, aby miał zwykłe cechy, czyli dobrych przyjaciół, dylematy moralne, dobrą kobietę, a i niech od czasu do czasu lubi się napić. Niby bardzo prosta recepta, którą wielu próbuje wykorzystać, ale jednak niewielu umie tak, jak Marko Kloos tchnąć w ten pomysł naprawdę żywą i ciekawą duszę. Nic jednak samo nie przychodzi, w Podziękowaniach „skromny padawan” dziękuje za cenne uwagi i pomoc właśnie wyżej wymienionemu Johnowi Scalzi'emu i Elizabeth Bear, co oznacza, że pisarz, wie, od kogo należy się uczyć.
Szczerze polecam cały cykl Frontlines i z niecierpliwością będę oczekiwała tomu czwartego „Chains of Command”.