Rezultaty wyszukiwania dla: 2
Maria Skłodowska-Curie, Juliusz Verne
Świat pełen jest kawałków tworzących większą całość. Jedne znane od wieków, inne ukryte przed niemalże każdym. By odkryć, co skrywa się za osłoną tajemnicy, niewiedzy, wystarczy otworzyć się na otaczające nas życie.
Tak wiele ukrytych miejsc. Substancji, które czekają, by ktoś odkrył ich działanie. Może i wiele już odkryto, dokonano wielkich rzeczy, ale czy warto poddać się, gdy los daje nam tyle możliwości? Pęd do wiedzy, miliony zadanych pytań i on, twój brzdąc ciekawy świata. Niezależnie od wieku, nasze pociechy potrzebują pewności, że stworzone są do wielkich rzeczy, że mogą wszystko i tylko oni sami są swoim ograniczeniem.
Bez względu, jaką wybiorą drogę, potrzebne im będą cechy, które posiadali bohaterowie, odkrywcy, wielcy tego świata. Co takiego może nauczyć się dziecko od Marii Skłodowskiej-Curie? Jakie rady skrywa życie Juliusza Verne'a? Na te i wiele innych pytań odpowiedzieć może seria książek Moi bohaterowie.
Każdy tom to pięknie zilustrowana i zamknięta w twardej oprawie historia jednej z wielkich postaci. Tak jak dużo jest dziedzin życia, tak i bohaterskich postaci jest sporo. Dzieci będą mogły dowiedzieć się, jak wyglądało życie poszczególnych postaci, z jakimi przeciwnościami losu musieli się mierzyć, by zostać wielkimi swoich czasów.
Każda historia to piękne i niezwykle barwne ilustracje o lekkiej i niezwykle plastycznej kresce, która podkreśla rodzaj literatury, uwydatniając równocześnie wygląd postaci. Maria w swoich czasach nie miała lekko. Musiała zmierzyć się z poniżaniem ze względu na płeć i umniejszaniem jej zasług. Długie lata nie miała sprzętu, pieniędzy czy możliwości choćby na podobnym poziomie, co równi wiedzą mężczyźni. Jej hart ducha i wiara w siłę potrzebną do pokonania przeciwności postawiła na jej drodze mężczyznę, który wspierał każdą jej myśl.
Czy potrzeba więcej słów, gdy patrzysz na jej poszczególne dokonania spisane na osi czasu od narodzin, aż po śmierć i wszystkie dokonania?
Historia Marii nie tylko uczy siły i wiary w siebie. To opowieść o miłości, poświęceniu i nauce, która nie wybiera między płcią. Wytrwałość i głód wiedzy już czekają na nasze maluchy.
Poza tymi cechami ważna, jeśli nie najważniejsza jest wyobraźnia. Od nas zależy czy dziecko będzie rozwijać tę sferę swojego umysłu i dumnie korzystać z tego, co skrywa świat wyobraźni. Najlepszym przykładem na siłę fantazji jest życie Juliusza Verne'a, który stworzył wiele powieści zabierających nas w dalekie podróże. Musiał się on zmierzyć z brakiem funduszy, nielubianą pracą. Na szczęście nie poddał się i dawał upust swoim pomysłom, pisząc.
To dzięki opowieściom z dzieciństwa snutych przez matkę młody Verne wiedział, co chce robić w życiu. Czasy, w których żył nie były łatwe dla ludzi chcących pisać. Jemu udało się pójść za głosem serca i tworzyć historię, których znakiem rozpoznawczym była dalekowzroczność. Pozwalał swoim bohaterom odkrywać co nieznane i niemożliwe do realizacji. Tak za sprawą niespożytej fantazji nakreślał przyszłe wynalazki i możliwości ludzi, które mieli zdobyć dopiero w przyszłości.
Skłodowska dokonała znaczących odkryć i zapisała się w historii jako silna i znacząca kobieta. Verne wyprzedził wyobraźnią kilka wieków. Działając zgodnie ze sobą, pomagali innym, a historia z wdzięcznością o nich pamięta.
Chcecie dowiedzieć się więcej? Wystarczy sięgnąć po serię Moi Bohaterowie, którą można kupić w salonach prasowych w całej Polsce. Co miesiąc pojawia się kolejny pakiet dwóch bohaterów. Kto będzie następny?
Każda książka zawiera odrębną historię postaci, która odegrała znaczącą rolę w swoich czasach. Na końcu na dociekliwych czeka oś czasu, z oznaczeniami znaczących momentów w historii. Dla chcących się sprawdzić twórcy przygotowali mały test na spostrzegawczość. Jesteś gotowy sprawdzić swoją spostrzegawczość i pamięć? Kto wie, może to właśnie takie ćwiczenie będzie jednym z kroków ku wielkim odkryciom.
Żółte ślepia
Najtrudniejszą sztuką w życiu każdego człowieka jest bycie sobą. Życie w zgodzie z naturą, własnymi przekonaniami i ludźmi stanowiącymi nasze najbliższe otoczenie nie jest łatwe. Niektórym udaje się zachować siebie w czasach niesprawiedliwości i zmian. Inni muszą dokonać wyboru. Tylko czy można być gotowym na porzucenie siebie?
Medvid to człowiek leśnych kniei, jest bardzo oddany swoim poglądom, ale i przyjaciołom. Choć czuje, że nie nadaje się do życia na dworze królewskim, wspiera króla Bolesława. Niestety dla osoby, która całym sobą wierzy w tradycje słowiańskie, chrystianizacja okazuje się ciężkim czasem. Podporządkowanie się nowym zasadom nie jest łatwe.
W niewyjaśnionych okolicznościach ginie Bolesław i wszyscy dworzanie, również ukochana Medvida. Mężczyzna wyruszy w podróż w celu odszukania zaginionych. Ma przeczucia, że stoją za tym demony i złe duchy Półmroku. Jego towarzyszami w wyprawie staną się Gosława, wiedźma oraz mały domowy skrzat. Świat pełen przygód, przeszkód i nadprzyrodzonych stworzeń staje przed nimi otworem. Czy walka ze złem zakończy się zwycięstwem?
Żółte ślepia patrzą na ciebie ukryte gdzieś w mrocznej części lasu. Obserwują cię nieustannie. Czekają. Ty nie poddawaj się oczekiwaniu i sięgnij po powieść spod pióra Marcina Mortki już teraz. Daj się porwać słowiańskiemu wiatru i rozpocznij przygodę, która zapada w pamięć.
Marcin Mortka zaskoczył mnie już na początku mojej podróży. Piękny, niezwykle plastyczny język, którym tworzy swoją powieść, niemal natychmiast porywa czytelnika i nieustannie trzyma, aż do ostatniej kropki. Żółte ślepia pochłania się bardzo szybko. Tempo akcji niespiesznie wzrasta, a nagromadzenie przygód nie pozwala nawet na moment odłożyć książki na półkę.
To ogromna dawka słowiańskiego ducha, doprawiona humorem i świetną kreacją bohaterów. Niemalże natychmiast obdarzasz ich sympatią i z napięciem wyczekujesz kolejnych zwrotów akcji. Mnie ujęła Gosława. Jej gorący temperament i umiejętności rządzenia mężczyznami zapadają w pamięć. To chodzący sarkazm i worek przekleństw, które całkowicie nie pasują do jej drobnej postawy. Nie można też pominąć skrzata, mistrza narzekania w każdej sytuacji.
Nagle sympatia przepełnia cię od środka, a czytanie jest przyjemne, klimatyczne i często zaskakujące. Marcin Mortka stworzył historię pełną przygód, zwrotów akcji i niepewności. Ludzie wciąż jeszcze wierzą w dawne mary, biesy i stworzenia. Sam chrzest nie wyzwolił ich umysłów z tego, w czym się wychowywali przez pokolenia. To nadaje kolorytu całości, która skonstruowana jest jako zamknięta całość, ale czy na pewno? Niewielka furtka daje nadzieje, na powrót do świata, w którym Medvid poświęca siebie, by odnaleźć przyjaciół.
Walka, z wrogiem i ze samym sobą wykuta w kamiennych tabliczkach. Świetnie napisana opowieść łącząca w sobie historię i fantastykę w czystej postaci. Pierwotne zło i nowa wiara. Natura i życie wśród wygód. Niebezpieczeństwo i humor. Żółte ślepia to niemal idealna mieszanka lęków i pragnień. Spisana natchnionym piórem, zabiera czytelnika w podróż, która nie zawsze jest przewidywalna, ale bardzo często kradnie serce.
Bawiłam się świetnie wśród wierzeń, humoru i sarkazmu. Śmiech i zaciekawienie, radość i zniecierpliwienie. Tak, to lektura warta spędzonego z nią czasu. Szczególnie gdy mity i legendy są twoją drogą w czytelniczym świecie.
Countdown
W cyfrowym świecie trudno już sobie nawet wyobrazić rzeczywistość bez smatfonów czy dostępu do sieci. Przyzwyczailiśmy się być zawsze on-line, korzystać z mobilnych aplikacji ułatwiających co prawda życia, ale też ograniczających nieco naszą swobodę i prywatność. Dotarliśmy też do takiego miejsca, w którym trudno ten rozwój technologiczny, a także uzależnienie od technologii zatrzymać. Nie sposób bowiem już nawet wyobrazić sobie codzienność bez telefonu, bez wyszukiwania w nim informacji, pisania wiadomości, aplikacji umożliwiających dokonywanie płatności czy innych, niezbędnych w codziennych aktywnościach. Mamy zatem aplikacje, które liczą nasze kroki, liczą kalorie, pilnują diety, analizują zakupy, mamy nawet takie , które … przepowiadają datę naszej śmierci.
Tej ostatniej apki, nawet jeśli jeszcze nie mamy, to (jak pokazuje doświadczenie) szybko ją zainstalujemy. Nawet jeśli wszyscy będą nas przed nią ostrzegać, a my podważać będziemy sens jej posiadania. Tak przynajmniej robią bohaterowie horroru „Countdown”. Obraz, będący reżyserskim debiutem Justina Deca, to doskonały przykład zagrożeń związanych z intensywnością funkcjonowania w sieci oraz z zawieraniem umów bez czytania regulaminu. Zwykle jednak taka niedbałość skutkuje co najwyżej stratami finansowymi bądź utratą dostępności do pewnych funkcji urządzenia czy ograniczeniami w korzystaniu z usługi. W filmie Deca prowadzi natomiast do śmierci. Szczególnie, jeśli nie poddamy się przeznaczeniu, choć trudno wyobrazić sobie, że spokojnie przyjmujemy wyrok śmierci nie próbując odmienić swojego losu…
Zabawa ze śmiercią rozpoczyna się niewinnie, podczas mocno zakrapianej imprezy, w trakcie której grupa przyjaciół postanawia ściągnąć nowa aplikację, dającą im wiedzę o dacie ich śmierci. I może nawet byłoby to dość zabawne (w nieco upiorny sposób), gdyby nie fakt, że jedna z dziewczyn dowiaduje się, że niewiele jej już życia pozostało, a zegar w komórce zaczyna odmierzać ostatnie trzy godziny. Zabawa zabawą, ale Courtney zapewne nie było wesoło, skoro odmawia jazdy samochodem z pijanym chłopakiem. Wybiera spacer do domu, co – jak się okazuje – nie ratuje jej od śmierci. Tyle tylko, że nie ginie w wypadku samochodowym (który rzeczywiście ma miejsce) a we własnym domu, porwana przez nieznaną siłę i porzucona ze złamanym karkiem niczym szmaciana lalka. Niedługo po niej zresztą ginie chłopak, który co prawda przeżył wypadek, ale czeka go stosunkowo prosta operacja. Aplikacja, którą w międzyczasie pobrał, wskazuje jednak na jego śmierć właśnie na bloku operacyjnym. Postanawia uciec śmierci (i to dosłownie) opuszczając szpital. Tyle tylko, że nie udaje mu się nawet opuścić piętra, kiedy rozprawia się z nim demon.
Przed śmiercią zdołał jednak podzielić się swoimi obawami z pewną pielęgniarką, Quinn, prezentując przy tym aplikację. Oczywiście i ona pobiera Countdown, a my mamy wrażenie, że apka roznosi się niczym wirus. Pech chce, że – mając za sobą pierwszy dzień pracy jako pielęgniarka, nie stażystka – dowiaduje się o tym, że zostały jej ostatnie dwa dni życia. Nic zatem dziwnego, że wpada w lekką (delikatnie mówiąc) panikę, szukając pomocy w sieci i rozpaczliwie próbując odinstalować aplikację. Tym bardziej, że im bliżej końca życia, tym dziwniejszych rzeczy jest świadkiem. W podobnej sytuacji jest też poznany w punkcie serwisowania komórek Matt, a także niepełnoletnia siostra Quinn. Mając świadomość rychłego końca jednoczą swoje siły w walce z nieznanym wrogiem, pomocy szukając u księdza. Dość osobliwego, trzeba przyznać, któremu trudno powstrzymać się przed tym, by dając upust emocjom zakląć czy też przyznać z rozbrajającą szczerością, że jego wiedza na temat demonów (bo to Szatan, jak się okazuje, stoi za aplikacją), jest czysto teoretyczna. Rozpoczyna się szaleńczy wyścig z czasem, wszystko bowiem wskazuje, że – by przeżyć – trzeba oszukać aplikację…
Wszystko krok po kroku zmierza do łatwego do przewidzenia zakończenia, zapewniając nam całkiem niezłą rozrywkę, choć niestety absolutnie nie strasząc. Kilka pojawiających się demonów w dość przewidywalnych momentach, upiorne dźwięki wydawane przez aplikację to za mało, by zbudować atmosferę grozy, szczególnie że szybko rozgryzamy schemat działania aplikacji (jesteśmy mądrzejsi od bohaterów po obejrzeniu „Oszukać przeznaczenie”). To sprawia, że jeśli szukamy dobrego, trzymającego w napięciu, przerażającego horroru obarczonego ryzykiem „zejścia” na zawał serca, to z pewnością „Countdown” takim filmem nie jest. Jeśli jednak planujecie spokojny wieczór z oderwaniem się od technologicznych nowinek, to ten film z pewnością was do tego zmobilizuje. Podobnie zresztą, jak do czytania regulaminów ...
Instytut
Patrzysz komuś w oczy i wiesz, że wszystko, co właśnie powiedział to kłamstwa. Jesteś w stanie przewidzieć czyjś ruch, zanim ktoś zdąży go wykonać. Nie potrafisz tego racjonalnie wytłumaczyć. Ot tak już jest i tyle. Ale czy na pewno chcesz wiedzieć, czym jest twoja umiejętność?
Teddy Cannon nie jest typową przedstawicielką swojej grupy wiekowej. Jest bystra i zaradna, a zarazem trochę pokręcona. Potrafi bezbłędnie odczytywać ludzi, choć nie zdaje sobie sprawy z tego, czym tak naprawdę jest posiadana przez nią umiejętność. Gdy seria złych wyborów rozbudza problemy z prawem, Teddy dostaje propozycje, która może okazać się drzwiami do innego świata.
Ale czy lepszego?
Tajemniczy mężczyzna chce, by panna Cannon stała się częścią instytutu dla mediów, tajnej placówki ukrytej u wybrzeży San Francisco. Nie jest to zwykłe miejsce, a studenci przechodzą w nim masę szkoleń, których nie powstydzą się najbardziej wymagające jednostki.
Konkurencyjna, bezwzględna i ściśle tajna uczelnia otwiera przed Teddy nowe możliwości. Wystarczy przetrwać szkolenie z telekinezy, telepatii, taktyki i umiejętności śledczych, a stąd to już prosta droga do pracy np. w FBI.
Wśród nowych znajomych: Lucasa, Jillian i Molly, Teddy czuje się niczym w domu. Sielankę może jednak zakłócić seria dziwnych wydarzeń. Włamania i zaginięcia uczniów to dopiero początek. Panna Cannon przyjmie niebezpieczną misję. Czego się dowie?
Instytut od razu przyciągnął moją uwagę. Niemal jednym tchem przeczytałam opis, który podsunęła mi przyjaciółka i już książka leciała do mnie. Czy warto było poświęcić dla niej czas?
Autorka zadbała, by czytelnik dał się pochłonąć powieści spod jej pióra. Czyta się ją szybko i z przyjemną lekkością. Język nie jest skomplikowany, dzięki czemu czytający nie musi zastanawiać się nad ukrytym sensem, czy znaczeniem słów. To duży plus, szczególnie dla tych, którzy cenią sobie prostotę wykonania i przekaz, jaki ma za sobą nieść, powieść.
Sam pomysł na fabułę, moim zdaniem jest wciągający i w niczym nie ustępuje powieściom tego typu. Jednak to bohaterowie stanowią podstawę historii i nadają jej odpowiedniego tempa. Ich kreacja autorce wyszła świetnie, a ich różnorodność tylko napędza akcje. A tej w powieści nie brakuje.
Instytut to większe możliwości, tajemnice, zmyłki i charakterki, które bez trudu zapamiętamy i polubimy. Wszystko to zapada w pamięć i zapewnia niezapomniane chwile.
Wszystko nabiera tempa, gdy Teddy przybywa do instytutu. Co nieco już wiemy o niej samej, cała reszta to niewiadoma. Dzięki poznawaniu przedstawianego nam świata oczami Teddy zabawa trwa w najlepsze, a zostawiane nam znaki mącą w głowie.
Strona po stronie wsiąkałam między mury instytutu, które przesiąknięte są niezwykle dziwną aurą. Jedno jest pewne, zapragniesz jak najszybciej poznać dalsze losy bohaterów. Czy pierwsze sympatie nagle się zmienią? Instytut dopiero uchyla drzwi do swych tajemnic. Ja z radością odkryłam, coś skryte między stronicami.
Pora, żebyś ty odnalazł tę nutkę przygody i krztynę uzależnienia od tej historii.
Skorumpowany
Kiedy Londyn wygrał organizację Igrzysk Olimpijskich, od początku wiedziano, że serce tych igrzysk będzie we wschodniej części miasta. Miało to tchnąć nowe życie we wschodni Londyn, bowiem to najmniej rozwinięta i najbiedniejsza część miasta. Tam gdzie planowano postawić stadion, inne obiekty sportowe i całą infrastrukturę, wcześniej stały opuszczone budynki starych fabryk i nieliczne warsztaty. Zanim rozpoczęto budowę trzeba było nawet oczyścić teren z przemysłowych zanieczyszczeń, a wszystko po to, by wszystkie powstające budowle wykorzystać również po igrzyskach, chociażby na cele mieszkalne.
Nic zatem dziwnego, że skupujący ziemię w tamtych rejonach Komitet Olimpijski płacił duże pieniądze po to, by przejąć cały teren i nie dopuścić do pozostania pojedynczych działek w rękach prywatnych. Organizacja igrzysk wymagała ogromnych środków finansowych, ale też stwarzała okazję do ponadprzeciętnych zarobków. Znaleźli się i tacy, który chcieli zrobić na sporcie złoty interes, potajemnie skupując ziemię, jeszcze zanim odkupywać zaczął ją od właścicieli Komitet. Tym mężczyzną był rzutki biznesmen, Clifford Cullen (w tej roli rewelacyjny Timothy Spall), który – by się stać właścicielem terenów – nie wahał się przed sięgnięciem po ostateczne rozwiązania …
W chwili, kiedy w 2002 roku mały Liam i Sean McDonagh udali się do warsztatu ojca, nie wiedzieli jeszcze, że to, co tam zastaną, determinować będzie ich przyszłość. Samobójstwo ojca położyło się cieniem na ich dorastaniu, obaj wdali się w nieuczciwe interesy, zaś Liam (Sam Claflin) zapłacił za to wieloletnią odsiadką i rozłąką z ukochanym synem. Kiedy wychodzi z więzienia, po dziewięciu latach z czternastu zasadzonych wyrokiem za napad z bronią w ręku, pragnie tylko jednego – zacząć uczciwe życie i odzyskać rodzinę. Nie będzie to jednak takie łatwe, bo nikt nie chce zatrudnić byłego więźnia. Kiedy podczas treningu boksu spotyka Cullena, który pomaga w organizacji baru charytatywnego, a ten proponuje mu walkę dla rozrywki, Liam tylko przez chwilę ma wątpliwości. Jeszcze nie wie, z kim tak naprawdę ma do czynienia…
Jednocześnie, pod jednym z londyńskich mostów. Policja znajduje poćwiartowane zwłoki mężczyzny. Wszystko wskazuje na mafijne porachunki i Rosjan, jako sprawców morderstwa, a właściwie egzekucji. Na miejscu zbrodni zjawia się policjant, Beckett (Noel Clarke) wraz ze swoją partnerką, ale sprawa szybko zostaje im odebrana. Równie szybko zostaje znaleziony sprawca morderstwa, podrzędny przemytnik papierosów, zaś ślady DNA ofiary na jego ubraniu stają się niepodwarzalnym dowodem. Fakt, że aresztowany wiesza się w swojej celi również jest bardzo wygodny, oznacza bowiem bezproblemowe zakończenie sprawy. Jest jednak ktoś, kto zauważył subtelną nić powiązań pomiędzy różnymi osobami w kraju oraz faktami – to dziennikarz Nayan, który swoimi podejrzeniami dzieli się z Beckettem. Rozpoczyna się swego rodzaju wojna podjazdowa, która odsłania prawdziwe oblicze miasta.
Z każdą kolejną sceną przekonujemy się, że korupcja sięga szczytów władzy, nie ominęła także policyjnych szeregów, co jest zrozumiałe, bowiem tylko w ten sposób pewne rzeczy mogą być „zamiecione pod dywan”. Niestety okazuje się też, że brat Liama (w roli Seana wystąpił Joe Claflin) siedzi w tym bagnie, za co przyjdzie mu zresztą słono zapłacić. Jest świadomy, że pragnąc się zrehabilitować (również w oczach brata) i zostając informatorem Becketta ściąga na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo, dlatego przygotowuje przesyłkę dla Liama, zawierającą nie tylko duże pieniądze, ale i dowody przeciwko Cullenowi i współpracującym z nim ludźmi z różnych kręgów. Tym samym wydaje również wyrok na Liama i jego rodzinę …
Jak zakończy się ta historia, oparta zresztą na prawdziwych wydarzeniach, przez co jeszcze bardziej emocjonująca? Przekonamy się o tym dzięki filmowi „Skorumpowany” w reżyserii Rona Scalpello. Scenariusz do filmu stworzył Nick Moorcroft, niemal w pełni wykorzystując potencjał tkwiący w opowiadanej historii. Sam fakt korupcji na szczytach władzy elektryzuje, ale też nie jest niczym zaskakującym. Tu jednak wszystkie te powiązania możemy oglądać niejako od wewnątrz, dzięki czemu odsłonięte zostało prawdziwe oblicze władzy, a także policji. Utrata zaufania do przedstawicieli wszystkich służb i polityków, to efekt uboczny obejrzenia filmu.
Mimo iż można odnieść wrażenie, że akcja filmu toczy się leniwie (ten brytyjski spokój…), to w rzeczywistości wiele się dzieje. Mamy brawurowe pościgi, trup ściele się gęsto, mamy wreszcie atmosferę luksusu i wystawne kolacje eleganckich mężczyzn, którzy bez wahania wydają wyroki śmierci. I choć fabuła jest dość schematyczna, to w żaden sposób nie umniejsza to wrażenia, które film na nas robi. A że po obejrzeniu pozostaje pewien niedosyt … cóż, musimy pogodzić się z tym, że życie nie jest doskonałe i nie każdy płaci za swoje winy.
Poryw
Żeby opowieść kryminalna była udana, musi zawierać kilka elementów. Na pewno ważna jest dopracowana fabuła i wprawnie uknuta intryga – bez tego ani rusz. Czytelnik usatysfakcjonowany to czytelnik zadziwiony, zbity z tropu, wpuszczony w maliny. Element zaskoczenia po prostu musi się pojawić i koniec. Równie ważne jest umiejętnie stopniowane napięcie. To coś, co wywołuje nieodpartą chęć przeczytania kolejnych kilku stron… Znakiem rozpoznawczym kryminałów jest towarzyszący odbiorcy niepokój i poczucie, że błądzi niczym we mgle w poszukiwaniu odpowiedzi i rozwiązań. Kolejnym istotnym elementem są ciekawi, niebanalni bohaterowie, a także sposób ich przedstawienia na kartach powieści. Autor powinien znaleźć miejsce na rozwinięcie głównych postaci, nakreślenie ich osobowości, stanu emocjonalnego, ważnych zdarzeń z przeszłości, doświadczeń oraz relacji z innymi. Czy Kinga Wójcik o tym wszystkim pamiętała? Czy jej kryminalny debiut – „Poryw” – faktycznie porywa?
Komisarz Lena Rudnicka rozpoczyna śledztwo w sprawie zaginięcia i, jak się później okazuje, morderstwa Klemensa Chmielnego, księgowego i współwłaściciela łódzkiego hotelu. Policjantka dostaje pod swoje skrzydła młodego sierżanta Marcela Wolskiego. Kobieta nie jest zadowolona z decyzji komendanta. Musi jednak schować w kieszeń uprzedzenia, bo z pozoru banalna sprawa okazuje się dużo bardziej skomplikowana, niż można by przypuszczać. Na światło dzienne wychodzą nowe fakty, pojawiają się kolejni podejrzani i świadkowie, a dochodzenie wciąż stoi w miejscu. Tajemnice mnożą się, uniemożliwiając śledczym rozwikłanie zagadki. Lena i Marcel nie odpuszczają i próbują doprowadzić sprawę do końca. Czy uda im się dotrzeć do prawdy? Jak ich skomplikowana relacja wpłynie na przebieg śledztwa?
Może „Poryw” nie jest idealny, lecz z pewnością zasługuje na uwagę miłośników gatunku. Autorkę cechuje lekkie pióro i umiejętność snucia historii. W powieści nie uświadczymy dłużyzn, a proporcja wydarzeń z życia codziennego postaci w stosunku do opisów prowadzonego śledztwa jest odpowiednia. Akcja toczy się wartko, trzymając czytelnika w napięciu, a dialogi wypadają dość naturalnie i niekiedy wywołują lekki uśmiech.
Autorka bardzo realistycznie opisuje przebieg całego śledztwa. Widać, że policyjne procedury i poszczególne czynności wykonywane w toku dochodzenia nie są jej obce. Co zresztą wcale nie powinno nikogo dziwić, bo Kinga Wójcik pochodzi z rodziny policyjnej.
Kolejnym plusem jest wprawnie nakreślone tło obyczajowe. Autorka koncentruje się nie tylko na śledztwie, ale i na życiu poszczególnych postaci. Wątek kryminalny przeplata się z charakterystyką szarej codzienności łodzian. Nie brakuje też sprawnie nakreślonych, barwnych opisów miasta i jego różnych zakątków. Polska sceneria wydaje się idealna dla toczących się wydarzeń i pozostawia w głowie odbiorcy przyjemne obrazy.
Mieszane uczucia wywołała we mnie kreacja bohaterów. Kinga Wójcik stworzyła postacie realistyczne, posiadające swoje historie, wady i zalety, pragnienia i słabości. Osoby z krwi i kości, które czytelnik bez trudu mógłby umiejscowić w rzeczywistym życiu. Problem w tym, że autorka nie uniknęła powielenia pewnych schematów. Lena i Marcel do bólu przypominają inny kryminalny duet, tyle że zamiast togi noszą policyjny mundur.
Komisarz Lena Rudnicka to bohaterka skomplikowana, o silnym charakterze, inteligentna i wykazująca specyficzne podejście do wielu spraw. Jest zimna, bezkompromisowa, obcesowa, czasem wręcz wulgarna. Początkowo trudno ją polubić. Z kolei Marcel jest zupełnym przeciwieństwem pani komisarz. Nieśmiały, wrażliwy, spokojny i zdecydowanie za mało asertywny. Zapatrzony w Lenę jak sroka w gnat. Brzmi znajomo? No właśnie. Na szczęście autorce udaje się z tego trochę wybrnąć. W pewnym momencie pisarka ujawnia co nieco z prywatnego życia pani komisarz. Okazuje się, że arogancja i surowość to tylko maska, która pozwala kobiecie przetrwać w męskim świecie i ukryć czułe punkty. Im więcej odbiorca dowiaduje się o Lenie, tym bardziej ją rozumie i w rezultacie patrzy na nią przychylniejszym okiem. W dalszych rozdziałach policjantka odrobinę mięknie, a między nią i odbiorcą pojawia się coś, co można nazwać nicią sympatii.
Jeśli chodzi o zakończenie, powiem krótko. Nie jestem detektywem, a mimo to trafnie wytypowałam sprawcę. W sumie powinnam się cieszyć, a jednak czuję niedosyt. Według mnie zabrakło kilku dodatkowych niedopowiedzeń, mylnych tropów, by finał stał się zaskakujący dla przeciętnego czytelnika. Niemniej do samego końca dobrze się bawiłam, odkrywając motywy mordercy i poznając wszystkie okoliczności sprawy. Finał nie jest więc całkiem nieudany – po prostu mógłby być lepszy. Zabrakło tego czegoś, co sprawia, że czytelnika wbija w fotel.
„Poryw” to przyjemna lektura na wieczór lub dwa, która zadowoli fanów lekkich kryminałów. Wartka akcja, brak dłużących się opisów i ciekawie nakreślone tło obyczajowe stanowią największe atuty tej książki. Powieść wciąga i trzyma w napięciu. Jak na debiut – całkiem nieźle. Życzę jednak autorce i czytelnikom, by kolejne części cyklu o komisarz Lenie Rudnickiej były jeszcze lepsze. By losy głównych bohaterów nie biegły utartymi szlakami, lecz skręcały w te nieodkryte dotąd ścieżki.
Zapowiedź - Slayer. Ostatnia pogromczyni
Książka osadzona w uniwersum serialu Buffy: Postrach Wampirów!
Nowa Pogromczyni próbuje opanować moce, których jeszcze nie zdążyła poznać…
Nina i jej siostra bliźniaczka nie mają wiele wspólnego ze zwykłymi nastolatkami. Dorastanie w świecie magii i wampirów nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza gdy szkolą cię na pogromcę sił ciemności… Mimo że matka Niny zasiada w Radzie Obserwatorów, dziewczyna nigdy się z nią nie utożsamiała. Zamiast tego zdecydowała się posłuchać swojej intuicji i wybrała ścieżkę medyczną, chociaż w świecie, w którym żyje, odbieranie życia jest cenniejsze niż jego ratowanie.
Teraz jednak nadszedł czas, by Nina zajęła miejsce Buffy, słynnej (choć niesławnej) pogromczyni wampirów, stając się jej następczynią – Wybraną. Dziewczyna doskonali więc swoje niezwykłe umiejętności pod okiem wybitnego Obserwatora. Jeszcze nie wie, że będzie musiała zmierzyć się z potworami, demonami i mrocznymi postaciami…
Jedno jest pewne: bycie Wybraną jest łatwe. Prawdziwa trudność to samodzielne dokonywanie wyborów.
Tytuł: Slayer. Ostatnia pogromczyni
Tytuł oryginalny: Slayer
Autor: White Kiersten
Tłumaczenie: Podlipna Karolina
Wydawnictwo: Feeria Young
Język wydania: polski
Język oryginału: angielski
Liczba stron: 450
Numer wydania: I
Data premiery: 2020-04-15
Zapowiedź - Nad wodami Nilu
Próba odstawienia Giulii do XV wieku nie powiodła się. Chronoorganizer wykrył zakłócenia, które uniemożliwiają podróż w przeszłość gdziekolwiek indziej niż do Egiptu z czasów Kleopatry. Zabrawszy ze sobą nieprzytomną Włoszkę, Sara, Daniel i Mutek wyruszają w drogę z nadzieją, że ze starożytności uda im się dotrzeć do roku 1496. Wskutek zawalenia się tunelu czasowego trafiają do Egiptu, ale dwadzieścia sześć wieków za wcześnie. Pozbawieni azylu, muszą szukać pomocy u miejscowych. Omyłkowo zostają wzięci za orszak ślubny i trafiają na dwór lokalnego dostojnika, gdzie tajemniczy prześladowca dybie na ich życie. Wśród podejrzanych jest kapłan Imhotep. Nie wrócą do domu, dopóki nie odkryją tożsamości złoczyńcy.
Wydawnictwo: Jaguar
Autor: Justyna Drzewicka
Data premiery: 2020-03-25
Zapowiedź - Zefiryna i księga uroków
Baśniowa sceneria, okraszona magią fantastyczna fabuła i dziarska księżniczka, która nie cofnie się przed niczym, by schwytać złoczyńcę!
Zefiryna od dziecka była najbardziej rozhukaną i niepokorną księżniczką w Siedmiu Księstwach – dawniej jej wybryki mogły uchodzić za urocze, obecnie, kiedy ma siedemnaście lat, zakrawają na skandal. Łazi po drzewach, smarka w palce i gwiżdże na dworską etykietę. Zaproszenie od Linnei, księżniczki z Sarbancji, sprawia jej jednak sporą przyjemność – to w końcu zawsze okazja do wyrwania się z domu i przeżycia nowej przygody.
Towarzyska wizyta szybko przeradza się w potajemne śledztwo. Zefiryna, zaintrygowana tajemniczymi wydarzeniami na sarbanckim dworze, postanawia odkryć, kto stoi za magicznymi atakami na Linneę.
Czy na księżniczkę rzucono zły urok? Jaka złowroga moc czai się na pałacowych korytarzach? Kto wkrada się do snów książęcej rodziny?
Dziewczyna jest już o krok od rozwiązania zagadki, kiedy na jej drodze staje chorobliwie ambitny dowódca gwardii pałacowej, kapitan Scharf, dla którego pojawienie się krnąbrnej księżniczki to katastrofa. Jednak czy jego zainteresowanie Zefiryną jest czysto służbowej natury?
Wartka akcja, tajemnica, przygoda, bohaterka z prawdziwego zdarzenia oraz spora dawka humoru! A wszystko to za sprawą Saszy Hady, autorki kryminałów, którą do spróbowania swoich sił w fantastyce zainspirowała praca przy największym, międzynarodowym hicie CD PROJEKT RED, grze "Wiedźmin 3: Dziki Gon".
Tytuł: Zefiryna i księga uroków
Autor: Hady Sasza
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Język wydania: polski
Język oryginału: polski
Numer wydania: I
Data premiery: 2020-04-15
Instynkt pierwotny
Co może się stać, kiedy połączymy najlepszego myśliwego w świecie ludzi oraz w świecie zwierząt? Powstanie wówczas mieszanka wybuchowa, której użycie może mieć daleko idące konsekwencje. A jeśli do tego dodamy jeszcze niekompetencje wszystkich dookoła, robi się … śmiertelnie groźnie.
Frank Walsh (w tej roli Nicolas Cage) jest zawodowym łowcą zwierząt, a egzotyczne okazy sprzedaje do ogrodów zoologicznych. Miał zostać mechanikiem, a został łowcą, który – wszystko na to wskazuje – zarabia niezłe pieniądze. Zapewne większość zarobków przepija, patrząc na jego kondycję i stan „wskazujący na nieustanne spożycie”, a także przepala, choć słabość do cygar najwyraźniej nie wpływa na stan jego uzębienia („garnitur” lśniących bielą zębów wygląda wręcz nieprofesjonalnie). Tym razem w trakcie wyprawy do brazylijskiego lasu deszczowego trafia na prawdziwą żyłę złota. Udaje mu się bowiem schwytać samice białego jaguara, wyjątkowy okaz zwierzęcia, warty milion dolarów. Mimo przestróg tubylców, którzy uważają, że to kot-duch, „biały diabeł”, który według legendy poluje na ludzi i przynosi pecha, Frank wyrywa jaguara z naturalnego środowiska.
Transport zwierząt, w tym tego cennego okazu, odbywa się wynajętym frachtowcem. Tyle tylko, że egzotyczne gatunki Walsha to nie nie jedyne zwierzęta na pokładzie. Na statku jest bowiem jeszcze jeden rozszalały samiec – więzień objęty ekstradycją. Niejaki Richard Loffler (Kevin Durand) – były komandos, zawodowy zabójca potajemnie przemycany do Stanów Zjednoczonych. Jest aresztowany za zamordowanie podsekretarza stanu oraz za zbrodnie przeciwko ludzkości, choć wydaje się, że w pewnym okresie jego życia szaleństwo i żądza krwi były armii USA na rękę. Teraz przewożony jest tak samo jak zwierzęta Walsha w klatce, skuty łańcuchami i nieustannie pilnowany. Z uwagi na uszkodzenie mózgu transport drogą powietrzną nie był możliwy, bowiem różnica ciśnień mogłaby być dla niego zabójcza. Dlatego też wybrano mniej dogodną, ale bezpieczniejszą (pytanie dla kogo?) opcję, zaś Loffler pozostaje pod opieka podróżującej wraz z nimi doktor Ellen Taylor (w tej roki Famke Janssen), neurologa i porucznik marynarki wojennej USA w jednym.
Mimo tych zabezpieczeń, więźniowi oczywiście udaje się uciec, wykorzystując niezwykle prostą metodę, czyli symulując atak. Pomijając niekompetencję pilnujących go strażników trzeba przyznać, że zrobił to wyjątkowo sugestywnie i skutecznie. Co więcej, uwolnił też z klatek zwierzęta Walsha. Rozpoczyna się tym samym polowanie i już w pewnej chwili nie wiadomo, kto jest myśliwym, a kto zwierzyną.
Ta dość schematyczna fabuła to tylko jedna ze słabości filmu pt. „Instynkt pierwotny”, w reżyserii Nicka Powella. Tocząca się na ograniczonej przestrzeni akcja, śmiertelne niebezpieczeństwo czające się w mroku tworzą w prawdzie całkiem niezły klimat, ale trudno pozostać poważnym widząc napuchniętą twarz doktor Taylor, która nie jest w stanie wyrazić żadnych emocji. Nieco sztuczne, jakby wymuszone dialogi pogrążają bohaterów z każda minutą i nawet doskonała kreacja psychopatycznego Loffler, którego Durand gra w iście mistrzowskim stylu, nie jest w stanie tego filmu uratować.
W efekcie, zamiast filmu akcji, skupiamy się tylko na naszej reakcji. A właściwie obojętności i świadomości straconego czasu. Film zamiast przerażać, wieje bowiem nudą, zamiast ciekawić – zmusza do zastanowienia się, ile jeszcze musimy cierpieć. Na znaczeniu traci nawet fakt, że reżyser uśmierca kolejne osoby, a jedyne co przychodzi nam na myśl, to zastanawianie się, czy to już najgorszy z filmów, w których zagrał Nicolas Cage. A szkoda, bo w samej fabule tkwił spory potencjał, jednak źle dobrana obsada i hollywoodzki nadmiar pogrążyły ten obraz. Być może twórcy powinni kierować się … instynktem pierwotnym, nie zaś przymusem obsadzania przebrzmiałych gwiazd.