Rezultaty wyszukiwania dla: 12
Perłowa dama
Kwietniowa premiera od Wydawnictwa Czwarta Strona.
„PERŁOWA DAMA” WCIĄGNIE CIĘ W ŚWIAT GWIAZD I DEMONÓW, CYRKOWYCH SZTUCZEK I MIŁOŚCI.
Magiczny cyrk powraca. Ciemność znów atakuje. Takiego obrotu wydarzeń nikt się nie spodziewał! Alicja walczy o przetrwanie w mrocznych podziemiach Hadesu, gdzie brat Hadriana, Tristan, staje się jej jedynym sprzymierzeńcem.
Dawca przysięgi II
Dzisiejsza nowość od Wydawnictwa Mag.
Na Rosharze trwa wojna. Przebudzeni parshendi – pieśniarze – pod wodzą służących Odium Stopionych wydają się niepowstrzymani. Wieczna Burza nieubłaganie powraca, za każdym razem sprowadzając śmierć i zniszczenie na ludzkie osady. Dalinar Kholin, udręczony powracającymi wspomnieniami przeszłości i nieżyjącej żony, nie szczędzi wysiłków, by zbudować koalicję ludzkich królestw, odkrywając przy tym swoje moce Kowala Więzi. Jednakże Odium ma wiele sług i wygląda na to, że jest przygotowany na każdą możliwość, a Świetlistym Rycerzom zagraża również tajemnica, która wcześniej doprowadziła do Odstępstwa ich starożytnych poprzedników.
Nora
Zawsze z dużą dozą niepokoju patrzę na opasłe powieści kryminalne. Mało który pisarz potrafi napięcie utrzymać przez kilkaset stron, a i dla mnie wzorem są powieści Christie, które objętościowo były cienkie, a przecież są absolutnym wzorem jeśli chodzi o kryminalną wirtuozerię. Skłamałabym jednak, gdybym napisała, że taki opasły tom nowej powieści Katarzyny Puzyńskiej mnie zmartwił. Obiecywał fantastyczny, wolny weekend w doborowym towarzystwie. Już dziewiąty raz gościmy w Lipowie, a pierwszy raz autorka zdradza nam nazw miejscowości. Czy poziom będzie utrzymany? Co robi ta tragiczna maska na okładce, kim/czym jest tytułowa nora. Czy problemy bohaterów nieco się rozwikłały? A może dołożyli sobie nowych. Ponad osiemset stron i wiele pytań.
Emilia, która po zamieszaniu w ostatnim tomie jest na cenzurowanym dostaje ostatnią szansę. Ma z Podgórskim rozwiązać zagadkę zaginięcia młodej dziewuchy, która mieszka ze swoim nauczycielem, z rodzicami nie kontaktowała się miesiąc a jej przyjaciółki nie miały z nią kontaktu od tygodnia. Jako, że Bibi często tak znikała, dopiero teraz się zaniepokoiły. Wokół tego zaginięcia jest dużo nieścisłości, białych plam, otóż BiBi zaczęła chodzić wokół znanych mieszkańców okolicy. Po co? Dlaczego? Czy szantażowała ich? A może znalazła jakiś sekret? Czy to jej zaginięcie to raczej sprawka jej partnera, ojca Zaręby z lipowskiego komisariatu. Zaręba senior nie ma dobrej opinii, znęcał się nad żoną i wiele wskazuje, że tłucze i swoją nową partnerkę. Pojawia się coraz więcej pytań. Na dodatek wszystko zaczyna się koncentrować wokół pewnej sprawy sprzed lat. Na dokładkę, na terenie opuszczonego ośrodka niezawodna Klementyna znalazła trupa. Jedno jest pewne. Na nudę narzekać nie będziemy.
Tym razem Katarzyna Puzyńska nie rzuca tropu na początek, nie rozpoczyna powieści retrospekcją. Przeciwnie, wybiega w przyszłość i podkręca emocje, jednak łatwo o tym zapomnieć w obliczu następnych wydarzeń. Jedno jest pewne, czytelnikowi stale towarzyszy napięcie i niepewność. Sekret i groza wiszą w powietrzu. Dodatkowo ja jestem fanką tego, jak Katarzyna Puzyńska łączy perypetie prywatne bohaterów ze sprawami, którą rozwiązują, nie jest to nachalne, ani od czapy, to wszystko toczy się spójnie i równolegle, chociaż szczerze mówiąc chciałabym, żeby się definitywne wyklarowało, chociaż wciąż mam problem po której stronie się opowiedzieć.
Bardzo podobała mi się ta sprawa, chociaż wydaje mi się, że nie da się samemu tej historii, a raczej tych historii rozwikłać. Jednak moim zdaniem nie umniejsza to zalet tej powieści, ja nie jestem aż taką radykałką, że muszę sobie sama krok po kroku rozgryźć zakończenie. Jestem zachwycona tą książką, albo wyposzczona po odwyku od Lipowa. Mnie kupiło wszystko i bohaterowie i dramatyzm i sekrety. Naprawdę bardzo polecam!
Ona to wie
“Ona to wie” Loreny Franco to thriller, ale thriller specyficzny, tak jak specyficzne są hiszpańskie filmy tego gatunku. Specyficzny, bo nasycony metafizyką, tak charakterystyczną dla literatury iberyjskiej. Z informacji na okładce dowiadujemy się, że pani Franco to prawdziwie bestsellerowa autorka dwunastu powieści, zaś “Ona to wie” to jej debiut na rynku polskim. Ale od początku.
Powieść to historia niespełnionej autorki kryminałów, borykającej się z problemami małżeńskimi, niemożnością poczęcia dziecka, niemocą twórczą, lekomanią i alkoholizmem. Zacna mieszanka? A pewnie, że tak. Spędza przeto Andrea całe dnie w domu, obserwując sąsiadów, przepijając tabletki na uspokojenie whisky i zaniedbując siebie i dom coraz bardziej. Podgląda przez kuchenne okno sąsiadów, licząc na jakiś gwałtowny przypływ weny, gdy tymczasem zupełnie tego nieświadoma, sama jest bohaterką afery kryminalnej z udziałem jej męża, szwagra, przyjaciółki. Co napisać więcej, by nie zaspolierować?
Narracja powieści prowadzona jest w pierwszej osobie i opowiada o zdarzeniach i przeżyciach nie tylko Andrei, ale i pozostałych ofiar dramatu, bowiem, że z dramatem mamy do czynienia, czuć już od pierwszych kart. Każdy z bohaterów przedstawia zdarzenia ze swojej perspektywy, co daje ciekawy i ludzki dowód na prawdziwość tezy, iż "punkt widzenia zależy od punktu siedzenia". Tyle tylko, iż autorka prowadzi powieść tak inteligentnie, że praktycznie do ostatnich stron nie wiemy, czego ów dramat dotyczy, jakie było jego źródło i jaka w tym wszystkim rola Andrei. I chociaż narracji pierwszoosobowej nie znoszę, tu jest ona uzasadniona, bowiem przemyślenia jakimi raczą nas poszczególni bohaterowie są ostatecznie istotne dla całości opowieści.
Andrea budzi litość. To załamana kobieta, nieradząca sobie z życiem, chociaż sama przed sobą próbuje udawać, że jest inaczej. Jej mąż Nico budzi odrazę od pierwszych stron, swym egoizmem, cwaniactwem i przekonaniem o własnej wyższości, ale przynajmniej na początku próbowałam go tłumaczyć tym, że po prostu przestał walczyć o Andreę, skoro ona już walczyć o siebie nie chce. Maria, Victor - postaci ważne, acz niejednoznaczne, trzeba doczytać do końca, by móc się do nich ustosunkować, a i to nie daje gwarancji, że uda się je ocenić. I wreszcie Carlos - ktoś kogo nienawidzi się od samego początku.
Pierwsza część powieści nudziła mnie. Rozterki Andrei, w większości w pijackim widzie odstręczały mnie od czytania. Powoli jednak akcja zaczęła się rozwijać, by ostatecznie tempo zdarzeń i ich zagmatwanie dało efekt “wow”, chociaż mam wewnętrzne przekonanie, iż to “wow” wyszło autorce raczej przez przypadek. Ot, jak już zaczęła uśmiercać bohaterów, to poszło... Chociaż trzeba uczciwie przyznać, intryga przednia i nawet, kiedy zaczęłam domyślać się o co chodzi, to i tak kilka niespodziewanych zwrotów akcji się trafiło.
“Ona to wie” to świetny przykład na zaginione ogniwo w łańcuchu łączącym tzw. kobiecą prozę obyczajową z thrillerami/kryminałami. Fana tych ostatnich raczej nie zachwyci, ale jeśli jakaś pani ma ochotę przeczytać coś mroczniejszego nad książki Grocholi, to ta pozycja świetnie się nada i kto wie - może zachęci do zgłębienia literatury gatunku. Czy ja sięgnę po inne książki Loreny Franco - nie wiem.
Pokochać noc
„Nie dostajemy tego, co chcemy, tylko to, z czym potrafimy sobie poradzić” – to stwierdzenie, mimo iż prawdziwe, tak naprawdę budzi wiele wątpliwości szczególnie wśród osób, które zostają doświadczone przez los. Czasami bowiem bywa tak, że życie staje się pasmem negatywnych doświadczeń i bolesnych prób, że stawia przed nami wyzwanie za wyznaniem, nie pozwalając odpocząć, złapać oddechu.
Dokładnie tak dzieje się w przypadku Rachel Childs, córki paranoicznej autorki poczytnych poradników na temat związków. Pracująca jako dziennikarka prasowa i reporterka telewizyjna kobieta, całe swoje życie musiała godzić się na brak stabilizacji i emocjonalną huśtawkę, fundowane jej przez matkę. Wychowująca się bez ojca Rachel całe życie marzyła, żeby go spotkać, niestety matka pieczołowicie chroniła jego tożsamość, uzależniając ujawnienie nazwiska mężczyzny, który ją zapłodnił, od stopnia dojrzałości córki. Kiedy zmarła, Rachel została z poczuciem krzywdy, opuszczenia, a także nurtującym pytaniem, kim jest jej ojciec.
Być może to brak mężczyzny u boku jej matki, a może sama osobowość rodzicielki sprawia, że Rachel jest spragniona miłości, bliskości, poczucia bezpieczeństwa, którego nie zapewnia jej ani charakter pracy, ani mężczyzna u jej boku. Związek z producentem telewizyjnym Sebastianem, mimo iż wydawałby się korzystny dla jej zawodowej kariery, nie przynosi oczekiwanego spokoju. Szczególnie, że Rachel dostaje szanse na reportaż życia, który, ostatecznie, to zawodowe życie niszczy. Załamanie nerwowe na wizji przekreśla dalszą karierę przed kamerami, kobieta wycofuje się zatem nie tylko z życia zawodowego, ale i społecznego. Unika ludzi, a jej zachowanie jest typowe dla osób cierpiących na agorafobię. Odejście Sebastiana przynosi jej wyłącznie ulgę, teraz może bowiem pogrążyć się całkowicie w smutku i spędzać czas z butelką alkoholu w objęciach.
Spotkany w dniu rozwodu mężczyzna, Brian Delacroix, dziedzic wielkiej firmy, już kilkakrotnie pojawiał się wcześniej w jej życiu, jednak dopiero teraz trafił na moment, w którym Rachel dostrzegła miejsce dla niego w swoim życiu. I mimo iż jej problem pogłębiał się, to życia, jakie zaczęła prowadzić u boku Briana, można jej pozazdrościć. Pozory jednak mylą – związek, który miał dawać poczucie bezpieczeństwa, który nauczył ją, czym jest bezgraniczne zaufanie, okazał się być farsą. Czy można żyć u boku człowieka i go nie znać? Czy można być żoną mężczyzny, którego tożsamości nie jest się pewnym?
O tym, jak potoczy się ta opowieść przekonamy się dzięki powieści „Pokochać noc”, opublikowanej przez Wydawnictwo Prószyński i S-ka. Autor, Dennis Lehane, twórca takich bestsellerów, jak „Rzeka tajemnic”, po raz kolejny szykuje swoim czytelnikom emocjonalny rollercoaster, zapraszając w głąb umysłu swoich bohaterów. Powieść zwraca uwagę nie tylko intrygującą fabułą, gwałtownymi zwrotami akcji, ale znakomitą kreacją bohaterów. Zarówno Rachel, jej matka, jak i Brian są postaciami poddanymi dokładnej analizie, choć w przypadku męża Rachel, jest ona – przynajmniej początkowo – błędna. Jedyny zarzut dotyczy nierównego tempa akcji, bowiem pierwsze kilkadziesiąt stron wymaga nie tylko cierpliwości, ale i tolerancji w stosunku do zachowania Rachel i jej irracjonalnych działań służących poznaniu tożsamości ojca. Mimo tego powieść ma szanse zostać prawdziwym bestsellerem, a historia jest niemal gotowym pomysłem na porywający film. Czytelnik kończący lekturę pozostaje nie tylko z refleksjami dotyczącymi tekstu, ale i własnego życia, co jest najlepszą rekomendacją. Tej książki po prostu nie da się zapomnieć!
Dziewczyna we mgle
W górskim miasteczku Avechot wielu odnalazło spokój od wciąż pędzącego przed siebie, materialistycznie nastawionego świata. W miejscu takim jak to panuje poczucie bezpieczeństwa -w końcu wszyscy się znają- a nad prawą drogą społeczeństwa czuwa bractwo religijne (choć niedowiarki wolą określać je mianem sekty). Sielanka zostaje przerwana, gdy szesnastoletnia Anna Lou Kastner rusza do kościoła, a po mszy nie wraca do domu. Rodzice zaprzeczają, jakoby rudowłosa nastolatka mogła uciec, gnana ciekawością wielkiego świata. Myśl, iż porzuciła tę bezpieczną przystań przez wzgląd na młodociane uczucie, również zdecydowanie odrzucają. W końcu ich mała córeczka była taka posłuszna... nie miała żadnych tajemnic przed matką, która twardą, acz bogobojną ręką kierowała całą rodziną. Ostatecznie miała dostęp do pamiętnika dziewczyny. Była jej pewna. Kastnerowie nie wierzą także w to, że ich nastoletnią córkę mógłby skrzywdzić któryś z mieszkańców. Przecież Avechot to oaza spokoju, prawda? Agent specjalny Vogel, podejmując dochodzenie ma nadzieję zarówno na szybkie rozwiązanie sprawy, jak i na zmazanie plamy na honorze w związku z podrobionymi dowodami odnośnie innego dochodzenia- Obcinarza Palców. I bardzo szybko jego spojrzenie skupia się na nauczycielu literatury, Louisie Martini.
Tajemnicze zaginięcie w miejscu, gdzie wszyscy mieszkańcy żyją jak jedna wielka rodzina. Dziewczyna, która w życiu z własnej woli nie opuściłaby domu, nie zraniłaby bliskich. A do tego arogancki i zapatrzony w siebie agent specjalny, który za nic ma sposób prowadzenia śledztwa- liczy się wynik. I chwała, która później spłynie na niego rwącą rzeką, rzecz jasna. Mieszanka wybuchowa, zdecydowanie.
W Dziewczynie we mgle policja długo nie może trafić na jakikolwiek ślad. Mieszkańcy niczego nie widzieli, niczego nie słyszeli. Od razu zrzucają winę na kogoś obcego, spoza ich grupy. Kogoś, kto albo w ogóle nie mieszka w Avechot, albo... dopiero co się tu sprowadził. Dlatego Louis Martini niemal idealnie pasuje do wizerunku sprawcy. Co prawda dotychczas nikt nie miał mu nic do zarzucenia, ale pojawiający się samochód nauczyciela w miejscach, gdzie przed zaginięciem widywano dziewczynę, stanowi dowód na ich znajomość. Tylko jakiego rodzaju była to relacja? Vogel, oskarżając Martiniego, kieruje się wyłącznie poszlakami oraz policyjnym instynktem. Nie zapominajmy jednak, że w poprzedniej prowadzonej przez niego sprawie ów "policyjny nos" go zawiódł. Agent specjalny co prawda zyskał sławę dzięki licznym rozwiązanym sprawom, ale w dużej mierze udało mu się to dzięki kontaktom z mediami. Dziennikarze potrafią dotrzeć do najbardziej brudnych grzeszków, choćby mieli je wykopać spod ziemi. W przypadku agenta prawdziwej policyjnej roboty jest niewiele.
Agent specjalny Vogel jest egoistą, pragnącym spędzać jak najwięcej czasu w blasku reflektorów. Mam wrażenie, że gdyby mógł, to brudną robotę zrzuciłby na towarzyszących mu policjantów, a sam jedynie spijałby śmietankę za sukces. Bardzo różni się od bohaterów, do których przyzwyczaiła nas literatura- prawych, w całości poświęcających się danemu śledztwu, poświęcających całych siebie tylko po to, aby ująć sprawcę. Vogel czuje się prawdziwie szczęśliwy tylko wówczas, gdy może udzielić kolejnego wywiadu.
Wspomnę, iż historia właściwie zaczyna się od momentu, w którym zakrwawionego Vogla odnajdują policjanci w rozbitym samochodzie. Krew nie należy jednak do niego; trafia na kozetkę do psychiatry, co ma mu pomóc w przypomnieniu sobie wydarzeń ostatniego wieczoru. Początkowo podrzucany przez autora trop skierował moje podejrzenia na drugorzędną postać lektury; do tego doszły sprawy sprzed lat, gdy ginęły rudowłose nastolatki, bardzo podobne do Anny Lou. Jak się okazało, pan Carrisi mistrzowsko wywiódł mnie w pole, choć tylko połowicznie. Bo do zaginięcia Anny Lou przyczyniła się inna osoba niż w poprzednich przypadkach.
Chcecie wiedzieć więcej? Sięgnijcie więc po Dziewczynę we mgle. Ta lektura zmieni Wasze postrzeganie literackiego obrazu policji, gdzie zazwyczaj panują praworządni ludzie. Donato Carrisi proponuje nam zupełnie inne ujęcie policjantów, którym wielu oddaje własne bezpieczeństwo w dłonie.
Powrót
Fenomen związany ze słowem „stalker” sięga lat 70, gdy bracia Strugaccy napisali swoją powieść s-f, a Andriej Tarkowski nakręcił na jej podstawie film. Obydwa dzieła za cel obierają sobie Zonę – powstały z niewiadomych przyczyn wyludniony i śmiertelnie niebezpieczny obszar, na którym przestają działać znane nam prawa fizyki.
Na początku XXI wieku ukraińskie studio GSC Game World stworzyło serię gier S.T.A.L.K.E.R. Zona w grze to Strefa Czarnobylska, ale podwójnie niebezpieczna.
Wampirze spotkanie premierowe z Andrzejem Pilipiukiem
Fabryka Słów wraz z Andrzejem Pilipiukiem i Księgarnią Świat Książki zapraszają w literacką podróż w czasie, a konkretnie do przełomu lat '80 i '90.
Okazją do spotkania będzie oczywiście premiera najnowszej książki Andrzeja Pilipiuka pt. "Wampir z KC"
Kiedy: 11 kwietnia, godz. 18:00
Gdzie: Księgarnia Świat Książki - Warszawa, Aleja Solidarności 119/125
Wampir z KC
Andrzej Pilipiuk powraca do świata wampirów próbujących się odnaleźć w socjalistycznej Polsce. I to żadna metafora dla burżuazyjnych krwiopijców, a najzwyklejsi w świecie nieumarli, którzy koegzystują z ubecją jak Tom z Jerrym w popularnej kreskówce (lub, by pozostać w konwencji, jak Wilk z Zającem). Z pewnością wszyscy miłośnicy specyficznego sytuacyjnego humoru Pilipiuka już zacierają ręce. A ja wracam do twórczości tego autora po dłuższej przerwie i liczę na dobrą lekturę.
Okładka jak to u książek Pilipiuka – sympatyczna, wesoła, od razu wiadomo, czego się spodziewać. O ile od strony graficznej jest po prostu dobrze, o tyle opis na tyle okładki mnie po prostu zachwyca. To taka perełka wśród nudnych blurbów zdradzających połowę fabuły. Dobra robota, marketingu Fabryki Słów!
Każdy, kto czytał wcześniejsze „Wampiry” albo cykl o Jakubie Wędrowyczu, wie, czego się spodziewać – „Wampir z KC” to również zbiór opowiadań, które można czytać oddzielnie, ale które razem tworzą większą historię. Tym razem motyw przewodni to schyłek socjalizmu i bolesne dla niektórych przejście w kapitalizm. Zaczyna się od wysłania wampirów Marka i Igora na odpoczynek – przymusowy, bo w końcu w socjalizmie każdemu pracownikowi takowy przysługuje, a już zwłaszcza przodownikom pracy, i co to obchodzi zarząd, że przodownicy pracy zupełnie nie potrzebują, ponieważ są wampirami. Marek i Igor nudzić się nie potrafią i na dzień dobry popadają w kłopoty... A to dopiero początek serii mniej lub bardziej niefortunnych sytuacji, w które angażuje się dwójka sympatycznych wampirów oraz ich wychowanka Gosia. Ubecy to nie najgroźniejsi przeciwnicy nieumarłych – z nimi wampiry się już znają i dogadują. Problemy zaczynają się, gdy w ramach zacieśniania więzi między narodami, choćby wrogimi, do Warszawy przyjeżdżają profesjonalni łowcy wąpierzy z Fundacji Van Helsinga. Na dodatek nikt już nie buduje komunizmu. Komunizm jest niemodny. Trzeba się przestawić na kapitalizm. Ale co to dla nieumarłych, którzy przeżyli już upadek caratu. O wiele większym problemem wydaje się co najmniej niechętny stosunek żywej części rodziny Gosi do idei wampiryzmu.
Andrzej Pilipiuk to pisarz dość niezwykły. Bardzo produktywny rzemieślnik, w którego twórczości nie ma może iskry rzucającego na kolana talentu, ale jest za to sporo celnych obserwacji i szorstkiego niczym papier ścierny humoru, który jednak zostaje w głowie. Nadmiar tych aluzyjek do rzeczywistości, nieco powtarzalnych gagów i komizmu opierającego się na parodiowaniu prlowskiej nowomowy może znużyć. Na szczęście jedna książka to akurat dosyć, żeby humor się nie znudził i nie zużył. W dodatku w „Wampirze z KC” pojawiają się inni bohaterowie z Pilipiukowersum – znany i lubiany Wędrowycz wraz ze świtą.
Pilipiuk bawiący się motywami i grający z kulturą to coś, co mamy w każdej książce autora. Ale Pilipiuk bawiący się wampiryzmem i przeciwstawiający dominującemu popkulturowemu wizerunkowi wampira nie zdążył się jeszcze mi przejeść. To bardzo odświeżająca lektura po tych wszystkich romansach paranormalnych... W kategorii lekkich czytadeł, które połykam w stanie podgorączkowym – pierwsza klasa. A ta wiosno-zima, którą mamy za oknem, sprzyja chorobom i poszukiwaniom lekkiej, wesołej lektury. Zatem nie zastanawiajcie się, tylko razem z lekami na przeziębienie nabądźcie i nowego „Wampira”.
Krwawe święto
“Seryjny morderca z kalendarzem” przeczytałam na okładce. Hm... ale, że jakiś gratis? Czy może następna część będzie o seryjnym mordercy z mydłem, czy innym ekspresem do kawy? - pomyślałam niewesoło i w lekkim przerażeniu. Zwłaszcza, że “Krwawe Święto” to drugi tom serii o detektywie, sierżancie Marku Heckenbergu, zwanym po prostu “Heck”, więc aż się zaczęłam bać, jaki przedmiot został użyty wcześniej. Przełknęłam nerwowo ślinę i zaczęłam czytać... no i mnie porwało z siłą wodospadu Niagara.
Jeszcze nie ucichły echa po zabójstwach Maniaka z M1, a na Anglię padł ponownie blady strach przed kolejnym seryjnym mordercą - osobiście nie spodziewałam się, że na Wyspach ich aż tylu grasuje. Tym razem zabójstwa wydają się być dokonywane na tle religijno-świątecznym i kiedy dwójka policjantów odnajduje zamurowane ciało mężczyzny w ubranku Św. Mikołaja, nikt nie spodziewają się, że to nie był jednorazowy przypadek, a morderca dopiero się rozkręca. A teraz wszyscy razem pomyślmy o tych wszystkich świętach, o których nikt nie pamięta jak i o zbliżającej się Wielkanocy... Jednostka do spraw Seryjnych Przestępstw nie ma praktycznie żadnych śladów. Ciał przybywa. Na szczęście możemy odetchnąć z ulgą, bo jest wśród nich dzielny i utalentowany detektyw Heck, na którego zawsze można liczyć. Na tle Heck’a reszta ekipy wypada dość blado i jedynie nadinspektor Gemma Piper, wydaje się mieć trochę oleju w głowie, pomimo pochodnej syndromu Muldera i Scully. Heck jest ewidentnie kreowany na bohatera przeskromnego, przeinteligentnego, a w kojarzeniu faktów mało kto może mu dorównać. Nie wiem jednak czym spowodowana jest jego ewidentna niechęć w posiadaniu przy sobie broni palnej, w sumie jakiejkolwiek, ale prawda jest taka, że Heck jej nie potrzebuje i woli porządnie dać po pysku kryminaliście, niż używać jakże przereklamowanego gnata. Po prostu Heck to 100% twardziel, ale o dobrym sercu. Chociaż, tak naprawdę, odniosłam wrażenie, że nasz super glina ma więcej szczęścia niż rozumu, a zamiast Heck powinni go wołać per Człowiek Demolka. Z zacięciem wytrawnego oprawcy, wykańcza kolejne samochody, a o przypadkowo rannych partnerach i postronnych już lepiej nawet nie wspominać, bo to idzie w dziesiątki, a nawet już setki. Trochę przesadzone, zwłaszcza, że jak potknie się na ulicy o but to na pewno znajdzie mordercę siostry wujecznego dziadka właściciela fabryki sprzedającej gumę na podeszwę. Ale wiecie co? Ja to kupuję - uwielbiam go!
Naprawdę lubię czytać książki, gdzie autor zna się na rzeczy i wie o czym pisze. Dzięki temu książka jest o wiele ciekawsza - bo realistyczniejsza, co w przypadku thrillera, czy kryminału działa tylko na plus. Paul Finch zanim zajął się pisaniem był policjantem w brytyjskiej formacji Greater Manchester Police i jego wiedza o prawdziwym działaniu organów ściganiu jest na pewno kompleksowa. Zwłaszcza, że w naszym świecie zdarzają się takie zbrodnie, że aż włos się jeży i strach się bać. Paul Finch przeprowadza nas przez śledztwo Hecka z odpowiednią nieobrzydliwą dawką makabry i choć trup ściele się gęsto, a do tego i bardzo twórczo, to można ze spokojem wcinać w trakcie czytania obiadek czy ciasteczka. Poza tym Finch miał naprawdę ciekawy pomysł na fabułę, a wykonania może mu pozazdrościć niejeden, a nawet i kilku pisarzy kryminałów.
Od jakiegoś czasu lubię fantastykę zdradzić z kryminałem. Ale musi to być kryminał dobry, czyli taki, gdzie w trakcie czytania mam ochotę zerknąć na koniec książki na wyjaśnienie zagadki. Bardzo dobry kryminał, to taki, gdzie nie jestem wstanie się powstrzymać i czytam to zakończenie. Przyznaję, że "Krwawe Święto" Paula Fincha delikatnie przekartkowałam od tyłu. Już czytając opis TEN z tyłu książki pomyślałam "ooo to może być interesujące". I było! Polecam, bo to pierwszorzędny kryminał oparty na solidnych podstawach i z dużą ilością wartkiej akcji, pościgów i niewielką szczyptą strzelanin, który wciągnął mnie jak mało który.