kwiecień 18, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: 12

 
Nie wiem dlaczego, ale z serii komiksowych Gwiezdnych Wojen najbardziej lubię te zeszyty, które poświęcone są Darthowi Vaderowi. Vader jako postać okazał się świetnym antagonistą, któremu może się nie kibicuje, jednak z jakiegoś powodu lubi, kiedy pojawia się na scenie. Idealny bohater dla autorów scenariuszy, w tym przypadku Grega Paka.
 
Świat, jaki zastaniemy w komiksie, to czas tuż po spotkaniu Dartha Vadera z Lukiem Skywalkerem i wyjawieniu, jakie tenże drugi ma konotacje z tymże pierwszym. Choć sporo w komiksie wewnętrznej walki Luka, jego niepewności, to najbardziej zgłębimy charakter Dartha Vadera pod kątem tego, kim jest i jak dotarł tam, gdzie jest. Sam Vader też walczy z duchami, ale tymi z przeszłości, szczególnie Padme. Greg Pak stawia na jego drodze wielu znajomych, więc Vader nie ma innego wyjścia, jak tylko zmierzyć się ze swoją przeszłością dosłownie twarzą w twarz. Podoba mi się, że Marvel rozwija wątek kontrolujących Vadera emocji związanych z jego przeszłością, której nie może kontrolować tak, jak kontroluje np. moc.
 
Oczywiście mamy tu do czynienia z niesamowitą mocą Vadera i jej destrukcyjnym wpływem. Jednak dla równowagi jej oraz wątków związanych z przeszłością Vadera, odnajdujemy także sporo informacji o rebeliantach z Naboo. W tym jednej ze służek-sobowtórów Padme. To właśnie jej obecność wzbudza tyle emocji w Darthcie.
 
Poza naprawdę ciekawym scenariuszem warto dodać, że komiks jest świetnie narysowany. Raffaele Ienco stworzył bardziej dynamiczny świat, trzymając się mocno, jednak nie za mocno, klisz znanych z filmów tego uniwersum. Tylko bodajże w tej serii ważniejszy jest kolor. Neeraj Menon stosuje stonowaną paletę kolorów, z dużą ilością szarości i przytłaczającej czerni, a także zimnym, naturalnym beżem dla odcienia skóry. Wszystkie te są skąpane w czerwieni, ilekroć wyciągnięty zostanie czerwony miecz świetlny Vadera. Także przeszłość jest widziana przez czerwony filtr, związany z wściekłością Vadera.
 
Choć historia „Mrocznego serca Shitów” jest nam dobrze znana z choćby kinowej wersji Gwiezdnych Wojen, to ta komiksowa adaptacja jest dobrą odmianą wypróbowanej i prawdziwej historii. Daje nam wiele postaci, na których możemy się skupić. Wykorzystano nawet małomówność samego Vadera, by wprowadzić nowego gadatliwego droida. Komiks polecam każdemu fanowi Gwiezdnych Wojen.

 

Dział: Komiksy
piątek, 21 maj 2021 17:48

Basia w ZOO

Basia jest bohaterką jednego z ulubionych dziecięcych cykli książkowych. Ta sympatyczna kilkulatka przeżywa wiele różnych przygód, więc stworzenie gry na motywach książek było tylko kwestią czasu.

„Basia w ZOO” to rozgrywka przeznaczona dla dzieci powyżej czwartego roku życia. Motywem przewodnim, jak łatwo jest się domyślić, są zwierzęta egzotyczne i wizyta w ogrodzie zoologicznym.

Przed pierwszą zabawą warto dzieciom przeczytać opowiadanie wstępne, które wprowadza w klimat gry. Aby rozwijać pasję fotograficzną u Basi i Janka, rodzice zabierają ich do ZOO, gdzie dzieci robią zdjęcia oglądanym zwierzętom. Opowiadanie jednocześnie uczy, że nie wolno fotografować ludzi bez ich zgody, a w dobie aparatów fotograficznych w telefonach to bardzo ważna informacja.

Komplet gry składa się z instrukcji z opowiadaniem, 4 par żetonów z bohaterami książki: Basia, Janek i ich rodzice oraz 36 kafelków ze zwierzętami (12 zwierząt w trzech z czterech kolorów). Kafelki mają symbolizować robione w ZOO zdjęcia. W grze może wziąć udział od 2 do4 graczy. Na początku każdy otrzymuje żeton z postacią. Następnie wszystkie kafelki układamy obrazkami do dołu (jak przy memo). Rozgrywkę rozpoczyna najmłodszy gracz, który odkrywa pierwszy kafelek. Na tym może zakończyć swoją kolejkę lub wziąć następny. Sam decyduje, kiedy kończy kolejkę, chyba że skusi. Skuchą jest odkrycie dwóch jednakowych zwierząt lub trzech kafelków w takim samym kolorze. W przypadku skuchy odkryte kafelki wracają do gry.

Zabawa kończy się, gdy wszystkie kafelki znajdą właścicieli. Ciekawa jest punkcja, gdyż pojedyncze zwierzęta liczy się jako 1 punkt, pary zwierzą jako 5 punktów, ale już 3 kafelki z tym samym zwierzakiem to... 0 punktów.

Oprócz wersji podstawowej można też skorzystać z opcji dla dzieci młodszych lub wersji rozszerzonej. My bawiliśmy się z dwulatkiem, wykorzystując kafelki do sortowania i porównywania, przeliczania oraz jako proste memo. I zabawa była niezwykle udana.

 

Dział: Gry bez prądu
poniedziałek, 17 maj 2021 16:59

Magik i złodziejka

„Czas to wielki pałac, w którym jest mnóstwo drzwi wychodzących na wszystkie strony świata, za każdymi otwiera się zupełnie nowe życie.”

Nareszcie trafiłam na książkę skierowaną do młodzieży, bazującą na klimacie fantastyki, zawierającą wiele cennych treści, materiałów do refleksji i kierunków do frapujących przemyśleń. Traktującej odbiorcę jako partnera do rozmyślań, a nie biernego odbiorcę fabuły. Anniina Mikama wciąga w coś więcej niż przygodę, niewątpliwie szalenie uroczą i ujmującą, ale również sprawia, że czytelnik zastanawia się nad różnymi aspektami rozumienia człowieczeństwa, tego, co stanowi o wyjątkowości gatunku ludzkiego w świecie zwierząt, a może nie tak unikatowego, jak nam się wydaje. Delikatnie i elegancko popycha do uchwycenia istoty życia, znaczenia duszy, definicji tożsamości i inteligencji. Zestawia człowieka i jego wytwór, samouczącą się maszynę, która dąży do naśladownictwa swego twórcy, ma marzenia, pragnienia i wątpliwości.

Przez wszystko przebijają różnorodne brzmienia emocji, od zimnych i ponurych, bolesnych i dokuczliwych, do ciepłych i wesołych, zabawnych i szczęśliwych. A gdzieś pomiędzy nimi słychać przodujące nuty empatii, zrozumienia, szacunku i akceptacji. Jestem pod wrażeniem, jak zgrabnie miesza się w oczach magii dobro ze złem, a nawet to, że w samym środku kamiennych serc można natknąć się na życzliwość, z koli centrum dobra potrafi zagrać fałszywie. Rozpisuję się o tym ujęciu powieści, ale to jej szalenie mocny atut, coś, co sprawia, że niesie wartość dodaną, tak wyczekiwaną przez kogoś, kto pragnie od książki czegoś więcej niż tylko rozrywki. Choćby wyłuskiwanie skojarzeń do „Dzielnego ołowianego żołnierzyka”, baśni Hansa Christiana Andersena, wkroczenie w wiktoriański steampunk, otulenie mechanikę czarodziejskością.

Autorka powoli rozwija nić przygody, nie spieszy się z podkręcaniem tempa, dopiero pod koniec przyspiesza, intensyfikuje intrygę, dołącza wzór sensacji i kryminalnego blasku. Pośrodku lekkie przedłużenie akcji, pozornie niepotrzebne wstrzymanie, ale właśnie tego spodziewamy się przed efektowną sztuczką magika, zwodzi wyobraźnię, pozostawia na chwilę w zastygnięciu, a potem wprawia w zdziwienie. Nie mam zastrzeżeń do koncepcji akcji, z zamysłem stworzona, ani do wspaniałego klimatu. Brakło nieco głębszej konstrukcji postaci, szkielety wyraziste, lecz mało otoczki osobowości. Narracja przyjemna i przyjazna, wzbogacona dowcipem, swobodnie niesie po intrydze, przyciąga atmosferą Helsinek z końca dziewiętnastego wieku, rozpala żar tajemnic.

Z sympatią odnosimy się do kluczowych postaci, szesnastoletniej Minie, złodziejki i sieroty, oraz utalentowanego młodego artysty Toma, genialnego wynalazcy i konstruktora maszyn. Czekamy na pojawianie się zgryźliwego i zrzędliwego staruszka, samozwańczego profesora, już sam powód przyznania sobie tytułu wywołuje uśmiech, a i polski akcent mile widziany. Drogi Miny i Toma stykają się, a później prowadzą coraz szerszym wspólnym szlakiem, ku uczciwości, zaufaniu i ciepłym uczuciom. Sztuczki magiczne w Teatrze Cudów rozpalają kreatywność Miny, chętnie włącza się w przygotowywanie repertuaru, odkrywa samą siebie, swój potencjał i zaspakaja ciekawość świata. Równocześnie podąża za niebezpiecznym tropem rodzinnej przeszłości domagającej się wyjaśnienia, zbrodni, za którą nikt nie poniósł kary. I osobliwe zjawiska w otoczeniu mieszkańców domu profesora splatają się w zagadkę, której rozwiązanie zaskakuje.

Dział: Książki

Wydawnictwo Egmont Polska, we współpracy z Muzeum Powstania Warszawskiego, z przyjemnością prezentuje pierwszy tom cyklu „Bazyliszki”. Ta komiksowa opowieść osadzona w realiach przedwojennej Warszawy jest zaproszeniem do barwnego świata lat 30.

Dział: Komiksy
czwartek, 06 maj 2021 09:53

Zapowiedź: Magik i złodziejka

Piętnastoletnia Mina, czyli Wilhelmina Holm, jest złodziejką. Kradnie na ulicach Helsinek w latach 90. XIX wieku (umiejscowienie akcji ma znaczenie – jest równoważne każdemu miastu europejskiemu w tamtych czasach, z wyraźnym podziałem klasowym) i mieszka w zrujnowanej drewutni, którą nazywa swoim domem. Ale Mina nie zawsze była kieszonkowcem.

Dział: Książki
środa, 05 maj 2021 15:25

Tekst

Siedem lat; siedem długich lat spędzonych w zonie. Czas, który Ilja na pewno spożytkowałby zupełnie inaczej - poszedł na wymarzone studia, założył rodzinę, widywał się z matką. Jednak ta jedna impreza odebrała mu wszystko. I może gdyby rzeczywiście wniósł wtedy narkotyki do klubu, w którym bawił się ze swoją dziewczyną i przyjaciółmi, może wówczas gorycz zamknięcia byłaby nieco mniejsza. Niestety nie; mężczyzna został wrobiony przez jednego z policjantów robiących nalot na popularne miejsce. Stanął w obronie swojej dziewczyny - przecież każdy by tak zrobił na jego miejscu, prawda...?
 
To, co on utracił, zyskał ten drugi, policjant. Awans, wolność, miłość - wszystko na wyciągnięcie ręki. I to za jedną decyzję, która zniszczyła Ilji życie...
 
Obecnie, siedem lat później, Ilja wciąż ma przed oczami twarz mężczyzny, przez którego wylądował w zonie. I może, może po wyjściu jakoś by to przetrawił, nie mścił się, może stanąłby z nim twarzą w twarz i spokojnie przedstawił się jako Ten, Który Był Niewinny. Tylko w przeddzień jego wyjścia umiera jego matka i nagle wszystko znajduje się jak za mgłą. Jest tylko Ilja i butelka alkoholu. A po niej zła decyzja o konfrontacji z tym, który odebrał mu tak wiele.
 
Teraz Ilja jest, a Pietii nie ma; jego ciało spoczywa na dnie kanału. Został tylko telefon, brzęczeniem przypominając o niezamkniętych sprawach dawnego właściciela. Ilja zrobi wszystko, by nie wrócić do więzienia - a skoro ma w dłoni smartfon swej ofiary, postanawia udawać zmarłego policjanta tak długo, jak tylko się da. I nieoczekiwanie ów telefon przejmuje jego duszę.
 
Człowiek ma smartfona, a może to smartfon ma w posiadaniu człowieka?
 
Nie miałam jeszcze do czynienia z twórczością pana Glukhovsky'ego, choć zabieram się za to od dawna. A skoro nadarzyła się okazja, postanowiłam skorzystać. Szczególnie że „Tekst” jest bardzo chwalonym thrillerem. Muszę przyznać, że autor zawarł w swojej powieści wszystko to, co nęka współczesny świat.
Czy naprawdę do przejęcia czyjegoś jestestwa wystarczy odebranie mu telefonu? Myślę, że po części tak. Cała nasza rzeczywistość coraz szybciej zmierza ku temu, by tak właśnie było. To małe urządzonko ułatwia nam kontakty z ludźmi, ale i ze światem - dzięki niemu jesteśmy na bieżąco z nowinkami wszelakiego rodzaju. To w smartfonie trzymamy zdjęcia, numery bliskich, wiadomości z różnymi osobami. Można wręcz powiedzieć: „Daj mi swój telefon, a powiem Ci, kim jesteś”. Dlatego też nasz główny bohater miał bardzo ułatwione zadanie: udawać najdłużej, jak się da. Nikt przecież nie widział jego twarzy, a z przeczytanych wiadomości Pietii dowiedział się wystarczająco, by nadać swoim odpowiedziom właściwy ton. Ostatecznie wciągnęło go to aż zanadto, rzeczywistość pomieszała się z fantazją. Nagle Ilja nie tylko udawał Pietię, lecz właściwie nim był. Zadanie nie było już zadaniem, a codziennością. Choć opuścił zonę, to znalazł się w zupełnie innego rodzaju więzieniu - dzięki smartfonowi.
 
Autor opisuje dwa przerażające, współczesne zjawiska. Pierwszym jest wspomniany już fakt, jak łatwo oddajemy swój codzienny czas telefonowi. Coraz częściej prowadzimy rozmowę z drugą osobą, jednocześnie co chwilę zerkając w smartfona. Nieliczni potrafią go odłożyć na tak długo, by spędzić czas w rzeczywistości. To małe urządzenie stało się kompendium wiedzy o nas samych, a jego kradzież sprawiłaby wiele problemów. I z tym wiąże się drugie zjawisko - jak łatwo ktoś, kto odebrał nam smartfona, mógłby nas udawać. Widzimy to wyraźnie na przykładzie Ilji, który po prostu wczytał się w zawarte w nim informacje i bez większych problemów przez dłuższy czas udawał Pietię.
 
Strzeżmy się więc smartfonów i ich „mocy”, a może raczej strzeżmy swoich smartfonów. Bo nigdy nie wiadomo, kto zechciałby pobawić się przez chwilę „w nas”.
 
„Tekst” nie przyciąga do siebie wyłącznie poprzez tę realność opisanych w nim wydarzeń. Równie duże znaczenie dla tej pozycji ma nasz główny bohater, Ilja. Nie jest on krwiożerczym zakapiorem, dopiero co wypuszczonym z więzienia i żądnym krwi swojego wroga. Jest zwyczajnym mężczyzną, któremu przez głupotę i upór odebrano siedem lat życia. To, w jaki sposób rozprawił się z Pietią, nie wpływa na jego odbiór. Nie uważałam go za mordercę, raczej za osobę, która w wyniku tragicznych okoliczności zrobiła to, co zrobiła. Kosztem tej jednej decyzji były tak naprawdę dwa życia. Ilja budzi w nas raczej współczucie niż trwogę czy obrzydzenie. Mimo wszystko, mimo tej całej historii odbierałam go jako dobrego człowieka. Pogubił się, owszem. I tutaj znowu na scenę wchodzi nasz autor, który wyposażył głównego bohatera w wachlarz emocji. Ilja tak szczodrze obdarza nas swoimi refleksjami czy odczuciami, że czujemy się częścią tej historii. Jego częścią. Jest tak realny, jak Ty czy ja.
 
„Tekst” czyta się znakomicie, nie tylko przez wzgląd na styl pisania autora, lecz również wciągający, współczesny nam temat. A czy istnieją lepsze książki niż te, które skłaniają nas do refleksji?
Dział: Książki
poniedziałek, 03 maj 2021 20:32

Frigiel i Fluffy. Pałac Herobrine’a

Oto kolejny tom przygód dzielnej czwórki przyjaciół ze świata Minecrafta: Frigiela jego psa Fluffiego oraz Alice i Abla. Pod koniec poprzedniego tomu nasi bohaterowie podążali przed siebie w poszukiwaniu Farlandii. Dostali nawet specjalną mapę od dziadka Frigiela.
 
Podążając za wskazówkami dziadka, nasi bohaterowie trafiają na pałac lorda Natcha (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa!). Jest on przyjacielem dziadka Frigiela. Rezydencja, która ma tylko jeszcze jednego lokatora: lokaja Alfreda (tak, to standardowe imię lokajów, jak u nas Jan, a u Japończyków Sebastian). Dlatego przebywając w pałacu Frigiel i jego grupka doświadczają wrażenia, że ktoś ich obserwuje. Dochodzi też do dosyć dziwnych zjawisk. Zbroje się ruszają, budynek wydaje dziwne dźwięki. Okazuje się, że Natch nie jest właścicielem pałacu. Jest nim tajemniczy Herobrine. Kim on jest i czego chce? A może… może twórcą zamieszania nie jest wcale zły, odpoczywający w trumnie Herobrine?
 
Jak widać i w grze Minecraft istnieje Herobrine. Kim jest? Okazuje się, że jest to legenda gry! Herobrine jest fikcyjną postacią, która jednak nie jest graczem. Mimo to potrafi budować czy zachowuje się jak gracz, ale zupełnie inaczej niż moby. Potrafi np. skradać się, obserwuje graczy, ucieka przed nimi. Posiada domyślną skórkę Steve’a (standardowa postać w Minecrafcie), jednak z całkowicie białymi oczami, przez co wygląda jak nawiedzony. Sam autor gry, Notch, dodał smaczku legendzie, wyjawiając w mailu, że Herobrine to jego nieżyjący brat oraz dodając w zmianach wersji gry, że Herobrine został usunięty z gry. Jednak legenda o Herobrine trwa i, jak widać, wpływa także na komiksy.
 
Rysunki Minte jak zwykle dobrze pasują do koncepcji graficznej samego świata gry. Mamy zachowaną wokselową panoramę czy architekturę, odbiegając nieznacznie w przypadku projektów postaci, które mają rozwiane czy kręcone włosy/sierść. Całość jest niesamowicie kolorowa i przyjazna dla młodego czytelnika. Spodoba się zwłaszcza tym, którzy lubią grę Minecraft oraz przygodowe komiksy z lekką dozą humoru.

 

Dział: Komiksy
poniedziałek, 03 maj 2021 14:38

Zapowiedź: Smoczpospolita

Schyłek osiemnastego stulecia. Na wciąż jeszcze ciepłym truchle świeżo zdemontowanej Rzeczypospolitej uwijają się rzesze pruskich urzędników, pragnących tchnąć w nowo zdobyte tereny należyty Ordnung.

Dział: Patronaty
piątek, 30 kwiecień 2021 23:15

Deadpool kontra Staruszek Logan

Crossover to zjawisko, które chyba najbardziej lubiane jest przez miłośników komiksów. W uniwersum Marvela mieliśmy te lepsze i te gorsze czy praktycznie nieudane historie spotkań i współpracy superbohaterów. Były duże eventy czy krótkie one-shoty. Tym razem na naszym rynku, w ramach serii Marvel Now 2.0 ukazał się album „Deadpool kontra Staruszek Logan”, który pierwotnie publikowany był się za oceanem w postaci pięciu zeszytów. Czy spotkanie tych dwóch charakterystycznych postaci będzie można uznać za udane? Nie ukrywam, Deadpool jest jednym z moich ulubionych bohaterów. Od jakiegoś czasu śledzę również nowe przygody staruszka Logana. Choć obu panów łączą umiejętności regeneracyjne, to wiadomo, że nie przypadają sobie do gustu. Czy może jednak czeka nas kolejna zamierzona przez autorów zmyłka jak np. w przypadku albumu „Hawkeye kontra Deadpool”, gdzie tytuł mylnie wskazywał na konflikt bohaterów? Przekonajmy się.

Już na wstępie przypadkowe spotkanie na Manhattanie zgorzkniałego mutanta z niezrównoważonym i pyskatym najemnikiem przeistacza się w krwawą potyczkę. Oczywiście jak zwykle poszło o pieniądze. Logan nieumyślnie przeszkodził w wypłaceniu Wilsonowi zapłaty za wykonane zadanie. Starcie przeplatane rzucanymi przez Deadpoola żartami i wzajemnym zadawaniem ciosów zostaje nagle przerwane przez pojawienie się tajemniczej nastolatki, którą próbuje schwytać oddział najemników GenFormu. Dotychczasowi przeciwnicy postanawiają zmienić front walk i wchodzą w konfrontację z oprawcami, chcąc pomóc bezbronnej dziewczynie. Jednak okazuje się, że nie pierwszy to już raz pozory potrafią mylić - nawet naszych skaczących sobie do gardeł wyjadaczy. Maddie, bo tak się zwie nasza nowa bohaterka, nie tylko nie jest wcale taka niewinna i bezbronna, to na dodatek w ogóle nie życzy sobie pomocy. Okazuje się być młodą mutantką z mocami (na poziomie Omega), nad którymi nie potrafi jeszcze dobrze zapanować. Po tym, jak ostatecznie zostaje porwana, Deadpool i Logan, wbrew jej prośbom i chcąc ją uszczęśliwić na siłę, ruszają na misję ratunkową. Chociaż mają teraz wspólny cel, powiedzenie, że zaczęli współpracować, jest trochę przesadne. Każdy z nich chce to zrobić na własną rękę i na swój sposób. Najlepiej jeszcze jakby druga osoba się w to nie mieszała. Oczywiście ich założenia szybko zostają zweryfikowane przez rzeczywistość. Pora zewrzeć szyki. Szczególnie że organizacja GenForm, której zadaniem było pozyskiwanie broni z mutantów, na cel wzięła sobie naszych głównych bohaterów.

Twórcami komiksu są: Declan Shalve, który do tej pory na swoim koncie miał przede wszystkim rysowanie m.in. „Avengers. Impas: Atak na Pleasant Hill” czy „All-Star Batman” oraz Mike Henderson, rysownik serii „Dead Man Logan”. Z pewnością sam pomysł stworzenia historii łączącej przygody tych dwóch bohaterów wydawał się strzałem w dziesiątkę. Szczególnie że są to postacie lubiane i ostatnio dość popularne za sprawą m.in. kinowych filmów z ich udziałem. Zadanie, przed jakim jednak stanęli twórcy, nie ukrywam, było trudne. Wielu próbowało wymyślać przygody tak „trudnemu” bohaterowi, jakim jest Deadpool. Mało jednak komu to dobrze wychodziło. Staruszek Logan zaś pewnie zawsze będzie kojarzony z Markiem Millarem.

Shalve chyba jednak nie miał wygórowanych ambicji i stworzył historię lekką, prostą i przyjemną w odbiorze. Oczywiście nie brakuje akcji, żartów i sucharów, do których zdążył nas już przyzwyczaić Wade Willson czy krwawych jatek z udziałem Logana. Czytając, można nawet parę razy parsknąć śmiechem. Jak przy scenie, w której to Logan poderżnął gardło Deadpoolowi, by móc w ciszy skupić się na poszukiwaniach. Na próżno jednak szukać tutaj głębszego przesłania. Po lekturze komiksu pozostaje jakiś niedosyt. Szczególnie, że po nawet fajnym twiście fabularnym, aż prosi się o kontynuację lub chociaż o rozwinięcie postaci głównej bohaterki. Niestety jak do tej pory Maddie nie pojawiła się w innych komiksach, choć potencjał tej postaci jest spory.

Od strony graficznej komiks wypada akceptowalnie. Nie wyróżnia się na tle innych. Mocno kreskówkowy styl Hendersona może pasuje do Deadpoola, ale jakoś gryzie mi się ze Staruszkiem Loganem. Strasznie raziły mnie te jego mocno błękitne oczy. Jakby nie patrzeć, komiks nie jest brzydki, ale graficznie nie powala na kolana. Dodam również, że równocześnie nakładem wydawnictwa Egmont ukazuje się bardziej mroczna i krwawa seria ze Staruszkiem Loganem, której to głównym rysownikiem jest Andrea Sorrentino. Graficznie jakoś jego styl bardziej pasuje mi do tej postaci.

Podsumowując, „Deadpool kontra Staruszek Logan” to komiks dobry, ale faktem jest, że na rynku jest o wiele więcej ciekawszych pozycji. Nie oczekujmy tutaj fajerwerków czy czegoś nadzwyczajnego. Może gdyby historia była bardziej rozbudowana i dłuższa. Aktualnie można traktować go bardziej jako ciekawostkę przede wszystkim dla zagorzałych fanów Deadpoola. Fani Logana na rynku mają ciekawsze pozycje do lektury.

Dział: Komiksy
środa, 28 kwiecień 2021 19:48

Demon i mroczna toń

Będąc na studiach, bardzo lubiłam czytać o przygodach Sherlocka i Watsona. Dlatego, gdy przeczytałam, że „Demon i mroczna toń” to historia kryminalna z duetem na miarę Holmesa i Watsona, wiedziałam, że to tytuł dla mnie, ale czy książka dorównała moim oczekiwaniom?

Jest rok 1624, na statku Saardam, który płynie do Amsterdamu, znajduje się najlepszy detektyw swoich czasów, Samuel Pipps, jest on w drodze na proces za zbrodnię, której nie popełnił. Razem z nim podróżuje Arent Hayes, jego przyjaciel i ochroniarz w jednym, który zrobi wszystko, by uwolnić przyjaciela. Udowodnienie niewinności detektywa to nie jedyne zadanie, jakie czeka na Arenta, już od samego początku rejsu, nad statkiem ciąży jakieś złe fatum. Zaczynają dziać się dziwne rzeczy, pojawiają się tajemnicze znaki, ktoś morduje trzodę, giną luzie. Czy to wszystko faktycznie jest działaniem demona? Czy Arent poradzi sobie z rozwiązaniem zagadki, bez pomocy swojego przyjaciela?

Przyznam szczerze, że początek czytało mi się dość ciężko. Miałam wrażenie, że „Demon i mroczna toń”, to któryś tom z serii. A to przez to, że dużo mówiło się o różnych sprawach Samuela, o tym, jakim jest dobrym detektywem, jak rozwiązuje zagadki, o jego poprzednich sprawach, o których nic nie wiedziałam. Nie podobały mi się też początkowe nudne opisy. Na szczęście z czasem bardzo się w całą historię wciągnęłam. Byłam bardzo ciekawa, kto jest winny. Podczas czytania, co chwilę zmieniałam swojego podejrzanego, ale do samego końca nie udało mi się rozwiązać zagadki, co jest dla mnie bardzo dużym plusem, bo po co czytać kryminał, jeżeli już w połowie zna się rozwiązanie?

Autor bardzo dobrze wykreował wszystkich bohaterów, sporo się o nich dowiadujemy, możemy ich sobie wyobrazić. Niektórych z rozwojem historii, w jednej chwili lubiłam, by po chwili czuć coś zupełnie innego.

Stuart Turton ma bardzo ciekawy styl. Jego najnowsza książka ma bardzo fajny klimat, dosłownie czuć napięcie i strach, który z każdym wydarzeniem rozprzestrzenia się na całym statku. Bardzo podobało mi się to, jak rozwiązał całą zagmatwaną historię. Wszystko zostało dokładnie wyjaśnione i nie znajduję, żadnej luki w jego wyjaśnieniach. Trudno jednoznacznie stwierdzić, do jakiego gatunku można przyporządkować „Demona i mroczną toń”. Na pewno jest to kryminał, ale miejscami jest też trochę fantastyki. Są też elementy thrillera i horroru. Na pewno natomiast nie jest to typowa książka historyczna, chociaż dzieje się w przeszłości.

„Demon i mroczna toń” to nie tylko wciągająca historia, ale też i pięknie wydana książka. Piękna okładka, wklejka z przekrojem statku, z opisem co, gdzie się znajduje, jak nazywają się elementy statku oraz z rozmieszczeniem kajut arystokratów. Jest też lista pasażerów i członków załogi statku, która z początku bardzo przydaje się z zapamiętaniem, kto jest kim w całej historii.

Podsumowując, książkę bardzo polecam, chociaż początek nie zapowiadał tak dobrej historii. Z niecierpliwością czekam na kolejny kryminał autora.

Dział: Książki