Rezultaty wyszukiwania dla: Świat Książki
Tłuste thrillery i książki fantasy
Nie macie ochotę na pączka? Wolicie poczytać, ale uważacie, że to dziwne? Wcale nie, ale żeby uczcić trochę Tłusty Czwartek mamy dla Was kilka propozycji grubych książek z gatunku fantasy i thrillerów.
Utracona droga i inne pisma
Syn J.R.R Tolkiena z całego serca kochał stworzony przez ojca świat. Znał go doskonale. Na tyle dobrze, by napisać na jego temat całą serię książek — swojego rodzaju przewodników. Piękne wydanie i obszerny zasób wiedzy. „Utracona droga i inne pisma”, piąty tom cyklu „Historia Śródziemia”, to kolejna odsłona zapisków i notatek mistrza fantasy, zebrana i opracowana przez jego syna. To prawdziwe kompendium wiedzy o świecie wykreowanym przez J.R.R. Tolkiena, pełne mitów, legend i językowych analiz. Książka jest wymagająca, ale daje ogrom satysfakcji każdemu, kto pragnie zgłębić tajemnice Śródziemia.
O czym jest książka?
To podróż w głąb tolkienowskiego uniwersum. Do czasów, gdy Silmarillion nie był jeszcze ukończony, a Władca Pierścieni dopiero powstawał. Znajdziemy tutaj legendy Valinoru i Beleriandu. Pojawia się też rozwinięta wersja mitu o Muzyce Ainurów, a także wczesna forma opowieści o upadku Númenoru. Jednym z najciekawszych fragmentów jest niedokończona historia „Utracona droga”, łącząca świat Śródziemia z motywem podróży w czasie. To także tutaj znajdziemy słownik etymologiczny, który rzuca światło na pochodzenie elfickich nazw i imion. To naprawdę obszerna i bardzo ciekawa encyklopedia.
Moja opinia i przemyślenia
Nie ma co ukrywać – „Utracona droga i inne pisma” to lektura dla wytrwałych. Nie jest to powieść, którą można przeczytać w jeden wieczór. To raczej zbiór dokumentów, analiz i mitów, które wymagają skupienia i głębszej analizy. W zamian oferują pełną wizję Śródziemia i lepsze zrozumienie twórczości J.R.R. Tolkiena, a przecież na każdą stronę w swojej książce, na każde zdanie, miał jakiś plan.
Christopher Tolkien wykonał ogromną pracę, układając chaos notatek swojego ojca w spójną całość, nie dodając od siebie zbędnych interpretacji. Dzięki temu mamy okazję prześledzić ewolucję Śródziemia, zobaczyć, jak powstawały kluczowe idee i dostrzec, ile szczegółów kryło się w pierwotnych wersjach legendarium.
Warto docenić również językowy aspekt książki – analiza elfickich nazw i koncepcji językowych pokazuje, jak bardzo Tolkien dbał o spójność swojego świata. Dla fanów lingwistyki i mitologii to prawdziwy skarb. Uważam, że J.R.R. Tolkiena jest za co podziwiać.
Podsumowanie
„Utracona droga i inne pisma” to wymagające, ale niezwykle wartościowe uzupełnienie wiedzy o Śródziemiu. Nie jest to jednak książka dla każdego. Jeśli dopiero zaczynasz swoją przygodę z Tolkienem, lepiej sięgnąć po „Hobbita” lub trylogię. Naprawdę trudną lekturą jest już sam sławny „Silmarillion”. Seria „Historii Śródziemia” jest lekturą dla osób prawdziwie zafascynowanych Tolkienowskim światem.
Życzliwość
Wyobraź sobie, że żyjesz w małym, cichym i spokojnym miasteczku, jakich wiele na świecie. Praktycznie wszyscy mieszkańcy się znają, nie dochodzi tam do napaści, gwałtów czy kradzieży. Sielanka, nieprawdaż? Więc co zrobisz, gdy nagle coś ów spokój zburzy? Czy zainterweniujesz, jeśli zobaczysz spór wyglądający na groźny?
To właśnie wydarzyło się w Norrtällje; pełne życzliwości miasteczko powolnym krokiem zamieniało się w miejsce zionące nienawiścią. Przemiana, choć początkowo jeszcze nie przez wszystkich zauważana, rozpoczęła się od chwili, w której na nabrzeżu dostrzeżono jaskrawożółty kontener. Jego zawartość tylko czekała na to, by zakazić nienawiścią miasteczko.
Piątka bohaterów - Siw, Anna, Johan, Max i Marko - jako pierwsi zauważają, że kontener przyniósł do Norrtällje nie tylko rzeczywistą zawartość, lecz również coś metafizycznego, niewidocznego gołym okiem. I fakt, że to tajemnicze, złowrogie COŚ tak wpływa na mieszkańców, zupełnie im się nie podoba.
Czy piątka normalnych obywateli jest w stanie stawić czoła czemuś, czego sami do końca nie rozumieją?
Patrząc na objętość książki, wiedziałam na pewno, że wątki będą dokładnie rozwinięte. Miałam też nadzieję, że podobnie rzecz się będzie miała z bohaterami - ich historią, uczuciami, etc. Zresztą, grupa głównych postaci liczy sobie pięć osób, nie wspomnę o bohaterach pobocznych, którzy również mieli swoje pięć minut. I rzeczywiście, nadzieje się spełniły, a w gratisie dostałam jeszcze to, co uwielbiam - wątki fantastyczne, paranormalne. I jak tu nie czuć ekscytacji na myśl o rozpoczęciu przygody z tomiszczem, które ma prawie osiemset stron?
Siw i Anna przyjaźnią się od czasów szkolnych, mimo że różnią się od siebie jak ogień i woda. Siw to ta spokojniejsza, na ten moment mająca na celu wychowanie swojej córki i być może znalezienie w przyszłości partnera. Anna zaś uwielbia zakrapiane alkoholem rozmowy i zdobywanie facetów. Nawet jeżeli to znajomość na jedną noc. Pomimo różnic ufają sobie wzajemnie; Anna wie o wizjach przyjaciółki, w których ta widzi rzeczy mające się wydarzyć. Siw nie spodziewa się jednak, że w Norrtällje przebywa ktoś z podobnymi zdolnościami. I ten ktoś pamięta ją ze swojej wizji.
„Życzliwość” rozkręca się powoli; autor dozuje nam informacje, początkowo opisując po prostu życie w małym miasteczku, gdzie wszyscy są uprzejmi oraz pomocni dla siebie nawzajem. Oczywiście pan Lindqvist rzuca nam gdzieś w pierwszych rozdziałach okruch informacji o zdolnościach Siw i Maksa, jednak na rozwinięcie tematu musimy poczekać troszkę dłużej. Mnie to tylko zaostrzyło apetyt, więc z entuzjazmem powitałam rozdział, w którym jaskrawożółty kontener pojawił się na nabrzeżu. Tutaj od razu zaznaczę, że jego przybycie do miasteczka stanowiło swego rodzaju punkt zapalny dla późniejszych wydarzeń, jednak bezpośrednio w całej książce jest o nim niewiele wspominków. Ot, czas od czasu, tak dla przypomnienia.
Jak już wspomniałam, Autor dokładnie opisuje piątkę głównych postaci, jednakże poświęca również czas dla bohaterów pobocznych - do tej grupy należy na pewno siostra Marko, Maria. Ponadto rozdziały związane z Siw czy resztą przeplatane są krótszymi, w których mamy okazję być świadkami kolejnych agresywnych zachowań mieszkańców, ale również umożliwia nam chwilowe zaglądnięcie do ich głów. To, na co czasami można tam trafić, jest... cóż, szokujące.
„Życzliwość” nie jest wyłącznie książką z pogranicza fantastyki i thrillera, w której grupka bohaterów walczy z siłami zła (w tym przypadku przybyłymi w kontenerze). To również dogłębna analiza ludzkich zachowań, naszych reakcji na pewne wydarzenia czy radzenia sobie z problemami z perspektywy jednostki. To poniekąd także wizja tego, jak wyglądałby świat, gdyby zabrakło w nim... życzliwości właśnie. Tych odruchów dobra, które ma każdy z nas. Bez nich czekałby na nas wyłącznie chaos.
Jak dla mnie książka Lindqvist'a jak najbardziej na plus. Żałowałam jedynie, że tych dodatków nadnaturalnych było tak niewiele. Bądź co bądź i tak spędziłam z tą pozycją wspaniały czas. Polecam nie tylko fanom Autora, lecz również tym, którzy szukają w literaturze czegoś więcej, a przy tym lubią, gdy dużo się dzieje.
Ministerstwo czasu
Czasami lubię przeczytać coś, po co zazwyczaj nie sięgam. I właśnie taką odskocznią było dla mnie „Ministerstwo czasu". Tylko czy był to dobry wybór?
Brytyjski rząd uruchamia eksperymentalny program, który ma polegać na sprowadzeniu ludzi z przeszłości, ale tylko tych, którzy w swoich czasach i tak by zginęli. Celem badania jest sprawdzenie, jak podróże w czasie mogą wpłynąć na ludzkie ciało i na bieg historii.
Graham Gore, jest jednym z tych, którzy zostali sprowadzeni do przyszłości. Jego opiekunką zostaje trzydziestokilkuletnia, niezamężna kobieta. Czy ktoś taki zdoła wprowadzić Grahama w nowoczesny świat?
Trochę mam problem z tą książką, bo praktycznie przez cały czas, gdy ją czytałam, miałam wrażenie, że jest trochę o niczym i nic ciekawego się w niej nie dzieje. To znaczy, były opisy tego, jak Graham i inni sprowadzeni z przeszłości poznają nowoczesność, co im się podoba, a co nie. Czy mieli problem z aklimatyzacją? Pojawił się też zalążek intrygi, ale dla mnie było to za mało, żeby mnie zainteresować.
Jednak jest też końcówka, a właściwie ostatnie około stu stron, które bardzo mnie wciągnęły i czytałam je z wielkim zainteresowaniem. Byłam ciekawa, o co tak naprawdę w całym tym eksperymencie chodziło. Kilka faktów dość mocno mnie zaskoczyło. A samo zakończenie może nie należy do moich ulubionych, wolę, gdy znam definitywny koniec, ale nie było też najgorsze. Dlatego właśnie mam problem z oceną książki.
Jeśli chodzi o bohaterów, to byli oni autentyczni. Nie od razu spodobały im się nasze czasy, niektórym trudno było się pogodzić ze zmianami, które nastąpiły na przestrzeni lat. Nie polubiłam w sumie, tylko jednego bohatera, ale właśnie na takiego został wykreowany.
Na odwrocie książki, można przeczytać, że w książce jest „szalony romans, który nie miał prawda się wydarzyć". I tylko w połowie z tym stwierdzeniem mogę się zgodzić, bo może i faktycznie w realnym świecie romans pomiędzy kimś z przeszłości, nie ma prawda się wydarzyć, ale nie nazwałabym go szalonym, nie było też w nim zbyt dużo wielkich uniesień, chociaż nie do końca jest to minus, bo relacja między głównymi bohaterami, zwłaszcza na końcu mi się podobała, ale nie był to też coś, na co liczyłam.
To, co było zdecydowanym plusem książki to morał, który z niej płynie, a mianowicie, że nie należy popełniać cały czas tych samych błędów, bo będzie stać się w miejscu. Że należy „widzieć” siebie w lepszym świetle. I najważniejsze, żeby przebaczać i zawsze mieć nadzieję.
Podsumowując, nie żałuję, że sięgnęłam po tę książkę. Nie była ona wybitna, przez większość czasu mnie nie wciągnęła, ale końcówka wynagrodziła mi wszystko. Myślę, że „Ministerstwo czasu” znajdzie swoich zwolenników, bo sam pomysł na fabułę był bardzo dobry.
Dlatego kłamaliśmy
„Will zamarł. Tym razem nie miał żadnych wątpliwości. Krzyk był na tyle wyraźny, by stwierdzić, że pochodzi z ust kobiety”.
Karin Slaughter proponuje książki, w których wyśmienicie się odnajduję. Podchodzą klimatycznie, wciągają odważną fabułą, prezentują nietuzinkowych bohaterów, a przy tym dostarczają materiału do głębszych ciekawych spostrzeżeń i interpretacji. Wszystkie poznane tytuły otrzymują ode mnie wysokie noty („Zapomniana dziewczyna”, „Ostatnia wdowa”, „Moje śliczne”, „Ofiara”, „Dobra córka”, „Układanka”, „Milcząca żona”, „Fałszywy świadek”).
Również „Dlatego kłamaliśmy” zaliczam do udanych przygód czytelniczych, wciągających fabułą, budzących niepewność co do losów postaci, wystawiających na próbę w dociekaniu prawdy. Narracja na wysokim poziomie stylistycznym, można śmiało pisać, że sama płynie. Za sprawą dbałości o szczegóły oddziałuje na wyobraźnię, pozwala wczuć się w przeżycia bohaterów i podchwycić klimat scenerii. Karin Slaughter, jak to ma w zwyczaju, dokłada wszelkich starań, aby postaci okazały się pełne i wyraziste w kreacji. Ich barwność i różnorodność zdecydowanie na plus. Intryga atrakcyjnie zapętlona, dostarczająca wahań interpretacyjnych odnośnie do zachowań, postaw i motywów. W dwunastym tomie dość szybko trafiam na właściwy detektywistyczny ślad, nie do końca udaje się autorce długo trzymać zakryte karty prawdy. Niekoniecznie też środkowa część powieści daje silnego wiatru w skrzydła poznawania, wiele się dzieje, często dynamika mocno podkręcona, lecz zdarzenia wydają się lekko przeciągane. Niemniej jednak, łatwo się zanurzyć w „Dlatego kłamaliśmy”, angażuje wyobraźnię i emocje, zachęca do snucia przypuszczeń, wiedzie intrygującym klimatem. Odizolowany od reszty świata górski pensjonat, na którego terenie dochodzi do wyjątkowo makabrycznego morderstwa. Will Trent, kluczowa postać serii, i jego poślubiona dwa dni wcześniej żona, Sara Linton, znajdują się w oku cyklonu zbrodni. Dla nich to już koniec podróży poślubnej a początek śledztwa, trudnego ze względu na mnogość sekretów właścicieli i gości pensjonatu. Jako agent specjalny w biurze śledczym i lekarka sądowa nie mogą stać obojętnie wobec tego, czego są świadkami.
Trzeba przyznać, że autorka nie oszczędza postaci, zwłaszcza jednej kobiecej, tyle nieszczęścia i cierpień jej przypisuje, i o takim ciężarze gatunkowym, że powstaje wrażenie nieprawdopodobieństwa. A mimo wszystko, postać szalenie wciąga, ciekawie podąża się tropem osobowości, temperamentu, przeżyć, ambicji i marzeń. Jej smutna przeszłość sprzed siedemnastu lat kładzie się długim cieniem na wszystkim, co ją otacza i determinuje, oraz kim się staje. Różne złe rzeczy zdają się wieść prym w fabule, odciskać się na losach bohaterów, splatać ze sobą życia. Atrakcyjnie się to wszystko rozsupłuje i dociera do najbardziej wrażliwych stron ludzkiej duszy.
Black Bird Academy Bój się światła
Leaf, Falco, Craine, Zero, Lore. Te imiona są znane wszystkim, którzy czytali pierwszy tom „Black Bird Academy” – książki o demonach, egzorcystach i tego typu przyjemnościach. Jeśli ktoś nie zna, niech prędziutko nadrabia i nie czyta recenzji, bo może sobie niepotrzebnie zepsuć zabawę. A jak ktoś zna... To chyba tylko utwierdzi się w przekonaniu, żeby czytać dalej. No ale po kolei...
Pierwsza część rzuciła mnie na kolana pomysłem, obrzuciła garścią świetnego humoru i przypieczętowała wyrazistymi bohaterami. Byłam kupiona i niecierpliwie czekałam na drugi tom, szczególnie że końcówka zostawiała więcej, niż niedosyt. Rzuciłam się na drugi tom, jak tylko dostał się w moje ręce i zdecydowanie się nie rozczarowałam. I choć „Bój się światła” nie jest już aż tak zabawne, to nadal ma w sobie ogromne „coś”, co sprawia, że nie sposób się oderwać. A tym czymś jest świetny pomysł na fabułę, która dopiero teraz rozwija się jeszcze bardziej, pokazuje kolejne dna i stawia nowe wyzwania zarówno przed egzorcyzmami, jak i przed dziewczyną. Oczywiście Lore też ma tam swoje pięć minut. Wszystko się gmatwa, ale w taki sposób, że nie można się pogubić. Autorka ma dar przedstawiania skomplikowanych wydarzeń w taki sposób, że od razu wskakują na swoje miejsce i budują nowe teorie. Część moich z poprzedniej części potwierdza, część obala, tworzy nowe. Fantastycznie się bawiłam, lawirując między wierszami, dopowiadając sobie pewne rzeczy, by potem je skreślić i tworzyć na nowo.
Robi się mrocznie. Tak, ja wiem, że w pierwszym tomie też jasności anielskiej nie było, ale tu robi się naprawdę poważnie i niebezpiecznie. Dla każdego z bohaterów. Jest też dużo więcej scen erotycznych, niezłych, na poziomie, ale o ile w „Zabij mrok” rozważałam, czy nie pozwolić przeczytać tej książki nastolatce, tak tu nie mam wątpliwości. Ten tom nie nadaje się dla młodych ludzi ze względu na sporą dozę seksu i brutalności, dużo większej, niż w poprzednim. Nie sprawia to jednak, że książka kipi przemocą. To wszystko jest wyważone, ma swoje miejsce i takie po prostu musi być, jednak nastolatki z lekturą muszą trochę poczekać. Pozostałym czytelnikom, zakochanym w egzorcystach, demonach i stosunkach między nimi i ludźmi, zdecydowanie polecam, choć jak ktoś czytał pierwszą część, zapewne jest, jak ja, beznadziejnie zakochany w tej serii i żaden egzorcyzm nie powstrzyma go przed czytaniem. Resztę odsyłam do pierwszej części – nie będziecie żałować. A ja z utęsknieniem czekam na kolejną i zastanawiam się, czy naprawdę musi być ostatnia.
Confessio
W dzisiejszych czasach przemoc staje się coraz bardziej alarmującym problemem społecznym. Codziennie słyszymy o aktach brutalności i okrucieństwa, które wstrząsają naszą wyobraźnią i podważają nasze poczucie bezpieczeństwa. Każde takie wydarzenie zmusza nas do refleksji nad naturą zła i granicami ludzkiej moralności. Właśnie dlatego, aby naświetlić problem, wydana została powieść „Confessio” napisana przez prokurator posługującą się pseudonimem Natalia Kruzer.
Natalia Kruzer „Confessio”
Natalia to doświadczona prokurator, która jednocześnie musi radzić sobie z wyzwaniami matki samotnie wychowującej syna z autyzmem. Jej życie staje na głowie, gdy zostaje przydzielona do rozwiązania skomplikowanej sprawy serii brutalnych morderstw niemowląt.
Natalia, zdeterminowana zawodowo i osobowościowo, musi zmierzyć się z najcięższymi aspektami ludzkiej natury. Krok po kroku odkrywa szokujące tajemnice i motywy sprawcy, który dopuszcza się tak drastycznych czynów. Jednak każde odkrycie stawia ją przed dylematem moralnym: jak zachować równowagę między sprawiedliwością a własnymi emocjami, zwłaszcza kiedy jej osobista przeszłość zaczyna wywierać wpływ na jej decyzje.
Obok głównej linii fabularnej, książka eksploruje także osobisty rozwój Natalii i jej walkę z demonami przeszłości. Konfrontując się z brutalną rzeczywistością swojej pracy oraz codziennymi wyzwaniami matki dziecka z autyzmem, Natalia przeżywa intensywne emocje, które zmuszają ją do głębokiej introspekcji.
Autorka w skrupulatny sposób przedstawia skomplikowane mechanizmy śledztwa kryminalnego i pracy prokuratora, ale także rysuje portret silnej kobiety, która nie boi się stawiać czoła zarówno osobistym, jak i zawodowym trudnościom. Powieść ta nie tylko wciąga czytelnika swoim wartkim tempem i napięciem, ale również angażuje go do refleksji nad granicami ludzkiej moralności i etycznymi dylematami, które towarzyszą trudnym decyzjom życiowym.
W mrocznym labiryncie ludzkiej natury
Książka „Confessio” Natalii Kruzer to literackie arcydzieło, które porusza tematykę kryminalną, zapewniając czytelnikowi głębokie doznania literackie i emocjonalne. Autentyczność i realistyczne ukazanie świata są kluczowe: autorka, będąca prokuratorem, precyzyjnie oddaje atmosferę pracy w systemie sprawiedliwości oraz skomplikowane etyczne dylematy, z jakimi zmaga się zawód prawnika. Głęboka psychologiczna charakteryzacja postaci, zwłaszcza Natalii, rysuje jej wewnętrzne konflikty, osobiste przeżycia oraz rozwój na tle trudnych wyzwań życiowych, dodając powieści głębi i autentyczności. Dodatkowo książka angażuje czytelnika i zmusza do refleksji nad moralnością oraz różnymi aspektami sprawiedliwości społecznej.
Natalia Kruzer „Confessio” – recenzja książki
„Confessio” Natalii Kruzer to nie tylko intrygująca powieść kryminalna, ale także głębokie studium ludzkiej natury i moralności. Poprzez historię Natalii, czytelnik jest zmuszony do refleksji nad tym, jak daleko można się posunąć w walce ze złem, nie tracąc przy tym swojej własnej ludzkiej godności. Książka skłania do zastanowienia się nad skomplikowanymi kwestiami etycznymi i osobistymi, stając się niezapomnianym doświadczeniem literackim. Gorąco polecam!
Domek z kart
W Nowym Jorku, mieście pełnym nieustającego ruchu i nieprzewidywalnych możliwości, każdy krok może otworzyć drzwi do niezwykłych doświadczeń i spotkań. To miejsce, gdzie każdy zaułek jest jak osobliwa historia, a tło dla nich tworzą nie tylko wysokie wieżowce, lecz także ukryte wśród nich muzea, jak Metropolitan Museum of Art. Jest to miasto, które inspiruje i pochłania swoją energią, przyciągając zarówno marzycieli, jak i poszukiwaczy przygód. Przykładem powieści, która nieco przybliża tę fascynującą przestrzeń, jest „Domek z kart” autorstwa Katy Hays, gdzie Nowy Jork staje się nie tylko tłem dla historii, ale także bohaterem samym w sobie.
Katy Hays „Domek z kart”
„Domek z kart” Katy Hays to misteryjna podróż przez tajemniczy świat sztuki i ludzkich ambicji, rozgrywająca się w sercu Nowego Jorku. Główną bohaterką jest Ann Stilwell, która przybywa do miasta z nadzieją na letnią pracę w renomowanym Metropolitan Museum of Art. Jednak, zamiast pracować w centrum sztuki, zostaje skierowana do The Cloisters - zamkniętego muzealnego kompleksu, gdzie trafia na grupę ekscentrycznych badaczy. Wkrótce Ann odkrywa zaginioną piętnastowieczną talię kart tarota, pochodzącą z Italii, która staje się punktem wyjścia dla serii niebezpiecznych wydarzeń.
W otoczeniu muzealnych zbiorów, gdzie historia splata się z teraźniejszością, Ann musi zmierzyć się z intrygami, władzą oraz toksycznymi relacjami, które prowadzą do niebezpiecznych sytuacji. Pod wpływem tajemniczych teorii, głoszonych przez kustosza muzeum z obsesją na punkcie tarota, bohaterka zostaje wplątana w grę, która szybko wymyka się spod kontroli.
Książka eksploruje nie tylko świat sztuki średniowiecznej i renesansowej, ale również głębsze motywy ludzkich pragnień, manipulacji i decyzji moralnych. Katy Hays mistrzowsko buduje napięcie, prowadząc czytelnika przez labirynt zagadek, gdzie każdy ruch Ann może mieć nieprzewidywalne konsekwencje. „Domek z kart” to nie tylko powieść o tajemnicy i tarocie, ale także o osobistych wyborach i walce o prawdę, która w końcu zaczyna przebijać się przez zasłonę kłamstw i manipulacji.
W labiryncie historii
„Domek z kart” autorstwa Katy Hays wyróżnia się bogatym, malowniczym opisem Nowego Jorku oraz muzealnego kompleksu The Cloisters, który tworzy autentyczną atmosferę tajemnicy i historycznego uroku. Książka eksploruje motywy sztuki średniowiecznej i renesansowej, wplatając w fabułę elementy tarota jako kluczowy wątek prowadzący do serii intryg i niebezpieczeństw. Główna bohaterka, Ann Stilwell, rozwija się pod wpływem skomplikowanych relacji z innymi postaciami, szczególnie z charyzmatycznymi, acz tajemniczymi badaczami muzealnymi. Choć książka z sukcesem buduje napięcie i wciąga czytelnika w swój świat, zauważalny jest brak dynamiki w narracji oraz słabsze połączenie emocjonalne z bohaterami. Na próżno szukać tutaj elementów kryminału, czy po prostu wartkiej akcji, której można spodziewać się po takiej pozycji. Mimo to „Domek z kart” oferuje fascynującą podróż przez mroczne zakamarki sztuki i ludzkich ambicji, pozostawiając za sobą wrażenie głębszych refleksji nad przeszłością i przyszłością.
Katy Hays „Domek z kart” - recenzja książki
„Domek z kart” autorstwa Katy Hays to powieść, która wplata w malowniczy setting Nowego Jorku i muzealnego kompleksu The Cloisters historię sztuki, tajemnice tarota oraz intrygi towarzyszące odkryciu starożytnej talii kart. Pomimo bogatej atmosfery i interesującej tematyki, książka może nieco tracić na dynamice narracyjnej i emocjonalnym związku z bohaterami. Mimo to, dla miłośników tajemniczych opowieści oraz fanów literatury z silnym akcentem na sztukę i kulturę, „Domek z kart” może okazać się fascynującym i pouczającym czytelniczym doświadczeniem.
Nadchodzi zupełnie nowe, epickie fantasy! Poznajcie „The Great Library of Tomorrow”
A gdyby tak ideę globalnej jedności, rozmach oraz nieznającą granic fantazję, czyli wszystko to, z czego znany jest jeden z największych festiwali muzycznych na świecie, przelać na karty książki? To właśnie się stało! A efekt? Przekonajcie się sami!
Zapowiedź: Niech żyje zło
Rae od zawsze miała słabość do złoczyńców w powieściach fantasy. Są najlepiej ubrani, mają najbardziej cięte riposty i zwykle nie cofają się przed niczym, by osiągnąć swoje cele. Rae z chęcią zrobiłaby to samo – cierpi na nieuleczalną chorobę i poświęciłaby wszystko, by odmienić swój los…
I oto niespodziewanie otrzymuje szansę na drugie życie: niezwykłym trafem przenika do świata swojej ulubionej serii, gdzie może odnaleźć kwiat, który ją uleczy.