kwiecień 30, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: thriller

środa, 28 listopad 2018 22:55

Śladami Emmy

Siedemnastoletnia Emma i jej o dwa lata młodsza siostra Cassandra znikają nagle bez śladu. Jedyne co po nich pozostaje to samochód na plaży i buty starszej z sióstr. Poszukiwania trwają długo, jednak nie doprowadzają do szczęśliwego zakończenia. Głośna historia zaginięcia sióstr Tanner wybrzmiewa echem przez długie miesiące i kiedy już wszyscy zdążyli się pogodzić z faktem, że losy sióstr pozostaną na zawsze niewyjaśnione, po trzech latach nieobecności, Cass staje u drzwi swojego domu, cała i zdrowa. Co w takim razie stało się z Emmą? Czy dowiemy się tego, podążając wraz z Wendy Walker „Śladami Emmy”?

Powrót Cassandry Tanner postawił wszystkich na nogi. Do akcji wkroczyli zaangażowani przed trzema laty psycholog sądowy dr Abigail Winter i jej przyjaciel, agent specjalny Leo Strauss, którzy starają się podążać śladami Emmy, wskazanymi przez jej młodszą siostrę. Cass opowiada o małej wyspie, na której dziewczyny były przetrzymywane przez Billa i Lucy przy współpracy z tajemniczym mężczyzną z łodzi. Opowieść Cass jest tak szczegółowa, że wręcz nierzeczywista. Duet Winter i Strauss zaczynają podejrzewać, że nie wszystkie elementy układanki do siebie pasują.

Historia podzielona jest na dwie, przeplatające się części – teraźniejszość, w której śledzimy działania dr. Abby, oraz część ukazana z perspektywy Cass, która zabiera nas w przeszłość. Fragmenty skupiające się na pani psycholog są spójne, pełne analiz, przybliżające czytelnikowi niektóre terminy psychologiczne, ale jest to przedstawione w przystępny sposób, ciekawie. Wypowiedzi Cassandry bardzo się różnią. Z jednej strony są nad wyraz dojrzałe, z drugiej na pierwszy rzut oka widać, że to wypowiedź nastolatki. Dziewczyna czasem wypowiada się nieporadnie, nie potrafi wyrazić tego, co chce przekazać. Obie części jednocześnie ze sobą wyraźnie kontrastują, ale i dobrze się zgrywają.

Podczas lektury wyłania się niepokojący obraz dość rozbudowanej rodziny. Prym wiedzie tu Judy Martin, matka zaginionych bohaterek. Już od samego początku autorka sugeruje, że coś jest z nią nie tak. Ponad miarę ceni wygląd zewnętrzny i pozycję społeczną, a na jej miłość trzeba sobie zapracować. Dość szybko dowiadujemy się, że cierpi na narcystyczne zaburzenia osobowości. Szczerze mówiąc, chyba pierwszy raz spotkałam się z takim przypadkiem opisanym w thrillerze i temat mnie zaciekawił, szczególnie że Walker przełamuje stereotypowe myślenie o tzn. narcyzach i opisuje, o co w tym wszystkim chodzi. Oprócz pani Martin jest jeszcze kilkoro ciekawych postaci, które tworzą destrukcyjne relacje w tym toksycznym domu. Czytelnik powoli wchodzi w lawinę skomplikowanych, dysfunkcyjnych związków międzyludzkich.

Czytelnicy lubiący wartką akcję niestety tutaj raczej się zawiodą, ponieważ właściwie nic spektakularnego się nie dzieje. Mimo to książka ma coś w sobie. Trzyma w niepewności do samego końca i serwuje niespodziewane zakończenie. Podczas czytania przerobiłam wiele emocji od smutku, przez współczucie, gniew, aż po niedowierzanie. Myślę, że najwięcej emocji wywołała u mnie postać matki, na której miłość trzeba było zasłużyć bezwarunkowym uwielbieniem.

„Śladami Emmy” to zdecydowanie nie jest lektura dla każdego. Jest to mocna historia, jednak jej moc nie polega na brutalności, tylko zagłębianiu się w ludzką psychikę, niekoniecznie piękną i dobrą. Wendy Walker zaoferowała thriller psychologiczny przed duże „P”.

Dział: Książki

Już 28 listopada nakładem wydawnictwa Videograf oraz pod patronatem Secretum ukaże się thriller Michała Wróblewskiego "Definicja strachu". Książkę można zakupić w przedsprzedaży już od 21 listopada.

Dział: Patronaty
piątek, 16 listopad 2018 18:11

Czuwaj

Polskie kino z roku na rok się rozwija. Rodzime filmy przyciągają coraz więcej ludzi przed wielkie ekrany, co niezmiernie mnie cieszy. Widzowie coraz bardziej świadomi są tego, co przekazuje się w polskiej twórczości i wydaje mi się, że świadomie częściej wybierają dobre, prawdziwe filmy z przekazem, niż amerykańskie kino akcji. I dobrze, bo sam jestem zwolennikiem polskiej twórczości! Przechodząc jednak do rzeczy, przyszło mi dzisiaj zrecenzować dzieło Roberta Glińskiego. Reżyser ma na swoim koncie kilkanaście filmów, aczkolwiek zasłynął przede wszystkim świetnie przyjętym Cześć Tereska. Jak prezentuje się zatem jego najnowsze dzieło Czuwaj?

Dwie grupy młodzieży z odmiennych światów, reprezentujące dwa różne systemy wartości zostają postawione naprzeciw siebie na skutek ryzykownej decyzji dorosłych. To co miało być lekcją odpowiedzialności i tolerancji przeradza się w twardą walkę o przywództwo. Z jednej strony wiara w szlachetne ideały, a z drugiej brutalne prawo silniejszego. Relacje między młodymi ludźmi stają się napięte; odizolowani od zewnętrznego świata, ujawniają swoje prawdziwe, szokujące oblicza.

W założeniu reżysera było stworzyć mocny thriller, który porusza ważny temat dorastania. Fakt, ze cała akcja rozgrywa się w zaciszu leśnego krajobrazu, na harcerskim obozie z jednej strony miała budować klimat i poczucie izolacji, zamkniętego miejsca akcji. Z drugiej jednak takie rozwiązanie - z pewnością niskobudżetowe - zmusza do opowiedzenia historii niezwykle realnej, budzącej prawdziwe emocje, strach i brutalność. Tutaj niestety ten zabieg nie wyszedł. Pomysł na całą akcję mógłby być dość fajny, gdyby nie był już na etapie scenariusza przerysowany. Dowodem są zachowania młodych bohaterów i ich dialogi. Nie trafne jest także zestawienie aktorów. Z jednej strony mamy Zamachowskiego - doświadczonego już aktora, który jednak nie do końca pasuje mi w roli policjanta. Lichota zaś wydawać by się mogło to kandydat idealny. W moim odczuciu świetnie hasał po bieszczadzkich lasach w serialu Wataha i naprawdę tylko on dla mnie ratuje film. Jeśli chodzi o młodzież to jest średnio. Widać wyraźny brak doświadczenia, sztywność odgrywanych ról i nie do końca przekonujące zachowania.

Podsumowująć powiem, że film - jak na zachęcający opis - jest dość słaby. Historia odpowiednia na któryś z dłuższych jesienno zimowych wieczorów, aczkolwiek pozbawiona głębszych wartości. Oczywiście można odnaleźć gdzieś morał i główny wydźwięk dzieła, ale jak już wspomniałem, poprzez znaczne przerysowanie losów młodych bohaterów traci on na swojej wartości. Ocena 3/10.

Dział: Filmy
środa, 14 listopad 2018 14:48

Wzlot i upadek D.O.D.O.

Neal Stephenson, autor bestsellerów, oraz ceniona przez krytyków powieściopisarka Nicole Galland wspólnie tworzą wciągający i misternie skonstruowany thriller, którego akcja dzieje się w bliskiej przyszłości, splatając historię, naukę, magię i tajemnicę w opowieść podważającą fundamenty naszego nowoczesnego świata.

Melisande Stokes, ekspertka od lingwistyki i języków, spotyka na korytarzu Uniwersytetu Harvarda Tristana Lyonsa, pracownika wojskowego wywiadu – i rozpoczyna się ciąg zdarzeń, które odmieniają tak ich życie, jak losy całego świata. Młody człowiek z zakonspirowanej rządowej agencji zwraca się do Mel, szeregowej pracownicy naukowej, z niewiarygodną ofertą. Warunek jest jeden: musi przysiąc, że zachowa to tajemnicy, w zamian otrzymując bardzo godziwe wynagrodzenie.

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 11:58

Krwawy Księżyc

Od pozostałych małżeństw różni ich tylko tyle, że stanowią zgrany duet światowej sławy pisarzy. Victoria Page oraz Thomas Wilde co prawda tworzą zupełnie odmienne gatunki, a jednak mogą pozwolić sobie na życie na odpowiednim poziomie. Może to brak jakichkolwiek przesłanek, a może odrobina zazdrości sprawiła, że Victoria na wieść o planach stworzenia przez męża swojego pierwszego kryminału doznała lekkiego... wstrząsu? Ostatecznie zawsze wystarczało mu pisanie o realnych, żyjących wcześniej osobach. 

Wraz z nowym planem pani Page zauważa w zachowaniu ukochanego coraz więcej niepokojących rzeczy; byłaby gotowa przysiąc, że chwilami oczy Thomasa stają się jakby... gadzie. Do tego jeszcze fala morderstw, następująca tuż po wydaniu przez niego książki o Księżycowym Zabójcy. Victoria ma coraz większą pewność- zginie z rąk własnego męża. Za dawne obietnice, o których żadne z nich zdaje się nie pamiętać?

W internecie recenzje Krwawego księżyca pojawiały się coraz częściej, niezmiernie mnie kusząc. W końcu jestem ogromną fanką wszelkiego rodzaju powieści grozy, a jako że wierzę w talent rodzimych pisarzy, ta książka w ogóle stanowiła dla mnie nie lada obietnicę. Obietnicę świetnej, niecodziennej historii, okraszonej strachem w najczystszej, psychologicznej postaci. Chodzi mi o tego rodzaju lęk, gdy potworem z Waszych koszmarów staje się najbliższa Wam osoba. I tak zapowiadała się właśnie historia zaserwowana światu przez K. C. Hiddenstorm. 

Wyobraźcie sobie taki scenariusz- w idealnym świecie żyje sobie małżeństwo pisarzy, darzące się uczuciem oraz szacunkiem. Na pierwszy rzut oka wydają się parą idealną, połączoną dodatkowo wspólną pasją: pisaniem. Gdzieś tam na obrębie świadomości pulsuje myśl o zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym bracie, aczkolwiek poczucie winy nie jest aż tak duże, by być częstym gościem "w jego skromnych progach". I nagle Twój ukochany zaczyna się zmieniać, choć początkowo te zwodniczo drobne modyfikacje nie są aż tak widoczne. Aż w końcu wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że umrzesz z jego rąk. Ta wizja może przerazić, prawda?

Jak już wspominałam, w czeluściach internetu napotkałam wiele recenzji tejże książki. Gdzieś trafiłam na opinię, jakoby mogła ona pretendować do miana drugiej Misery Stephena Kinga. Cóż, nie do końca mogę się z tym zgodzić. O ile naszej rodaczce nie poszło tragicznie, to też nie jest to arcydzieło grozy. Owszem, pomysł na fabułę jak najbardziej na plus. Również trzymanie nas, czytelników w napięciu wyszło pani Hiddenstorm bardzo dobrze, choć próby "wtopienia" Henry'ego (brata Victorii) w fabułę były chyba nie do końca potrzebne. Bez tej postaci cała historia toczyłaby się równie dobrze. Zastanawia mnie główna bohaterka, Victoria Page. Z jednej strony niby męża kocha, jest szczęśliwa, ale zachowuje się trochę tak, jakby czegoś jej brakowało; może nie tyle od Thomasa, co w ogóle od życia. I mimo że ponoć nie jest zazdrosna o bum, jaki wywołał na rynku literackim Księżycowy zabójca, to... jakoś tak ta zimna emocja z niej emanuje. Jakby sama Page zaczęła żyć niezależnie od stworzonej przez autorkę historii. Coś w tej Victorii tkwi, niestety nie do końca wiem, co. 

Reasumując, pani Hiddenstorm całkiem nieźle poradziła sobie zarówno z tematyką, jak i gatunkiem, który sobie narzuciła. Myślę, że podejmowanie kolejnych prób tworzenia podobnej literatury w przyszłości może zaowocować czymś bardzo dobrym. Na razie jednak czekam, a Wam polecam zagłębić się w świat "zimnej" Victorii.

Dział: Książki
środa, 14 listopad 2018 11:07

Aberrations. Bestia się budzi

Szol, nieustannie powiększając swój obszar, zbiera coraz większe żniwo; niektórzy -tak jak Sprytek- nie pamiętają czasów, gdy nie zagrażała im ta mroczna siła. Rozprzestrzeniając się na coraz większe tereny, Szol niszczy wszystko, co spotka na swojej drodze, jednocześnie zamieniając ludzi w potwory, tzw. aberracje. Główny bohater od niemalże roku tkwi ukryty w piwnicy rodzinnego domu. Jego dwaj bracia ponieśli śmierć na zamku, dokąd zabrał ich ojciec, królewski kurier. Teraz, spoczywając w grobach znajdujących się w piwnicy, Sprytek ma ich za jedynych kompanów w niedoli. Od czasu do czasu odwiedza go również Królowa Bagien, przyjazna dla niego aberracja. A czas płynie... magiczne zabezpieczenia domu powoli tracą swą siłę. 

I gdy już Sprytek postanawia opuścić bezpieczne schronienie nim wypali się ostatnia, magiczna świeca, powraca ojciec. Od tej pory chłopak ma podjąć Próbę, która uprzednio zabiła jego braci, a jeżeli przejdzie ją pomyślnie- służyć na zamku jako czerw, pomocnik walczących z Szolem bramomantów. Tylko... jak wielkie ma szanse na przeżycie Próby... ?

Literatura fantastyczna (a dodatkowo młodzieżowa) dopiero od niedawna gości na mojej półce, zajmując tym samym coraz większe, regałowe tereny. Nigdy nie wiem, czego mogę się po owym gatunku spodziewać; tym razem zainteresowała mnie kwestia Szolu, niszczącego wszystko wokół siebie.

Sprytek początkowo kojarzył mi się... z Harrym Potterem. Nie, nie ma między nimi żadnych podobieństw, po prostu jego rodzinny przydomek nasunął mi skojarzenie ze Zgredkiem, (o ile dobrze pamiętam) skrzatem młodego czarodzieja. Im dalej w książkę, tym szybciej opuściły mnie bezsensowne przerwyniki, wytworzone w mojej głowie. Przyzwyczaiłam się do tego niecodziennego określenia.

Wiecie, z założenia jest to książka nie tylko fantastyczna, ale i młodzieżowa. Spodziewałam się więc lekko okrojonej fabuły, pominięcia opisów walk, czy krwawych momentów. I tutaj spotkało mnie ogromne zaskoczenie, gdyż autor serwuje nam młodych bohaterów stawających przeciwko prawdziwym potworom, nie traktując tym samym młodszych czytelników ulgowo. Jest krew, przerażające postacie, słowem- uderza w nas cały ogrom zniszczeń oraz cierpienia, cała groza nowej sytuacji, panującej w tamtejszym świecie. Zero taryfy ulgowej, choć patrząc na dzisiejszych czytelników nie wiem, czy te opisy wzbudziłyby w ich sercach jakąkolwiek trwogę... z biegiem lat przyzwyczajamy się w końcu do coraz mocniejszych scen.

Aberrations. Bestia się budzi stanowiła dla mnie idealny przerwynik w natłoku thrillerów czy powieści obyczajowych. Pan Delaney całym jestestwem Sprytka przekazuje czytelnikowi stworzony przez siebie świat. Jesteśmy uczestnikami istotnych wydarzeń, idziemy niemal ramię w ramię z bohaterami, ucząc się nowej rzeczywistości. Nie da się przy niej znudzić.

Wracając jeszcze do skojarzeń, o których wspomniałam wcześniej muszę wspomnieć, że podczas lektury tej powieści nie tylko Harry Potter przyszedł mi na myśl. Tajemniczy i mroczny Szol, aberracje... to wszystko nasunęło mi na myśl podobieństwo do innej serii (i to naszej polskiej!), a mianowicie... S.T.A.L.K.E.R.a. Ostatecznie bohaterowie rodzimego cyklu również walczą z ZONą, zjawiskiem niezrozumiałym i niemożliwym do powstrzymania przez nikogo. Tyle, że Aberrations stanowi taką młodzieżową, nieco gładszą wersję.

Autorzy prześcigują się w stworzeniu coraz to nowszych, ciekawszych czy nawet lepszych światów fantastycznych. Pan Joseph Delaney dopiero się rozkręca, a jednak czuję, że kolejne tomy nowej serii będą trzymały poziom pierwszego; ba, może nawet będą lepsze. W każdym bądź razie zamierzam przekonać się o tym... na własne oczy. I Was zachęcam, może nauczycie się kilku sztuczek w razie nadejścia Szolu...

Dział: Książki
poniedziałek, 29 październik 2018 21:03

Kiedy Ciebie nie ma

Krótko po emisji specjalnego wydanie Crimewatch przeczytałem wywiad z tobą w „Guardianie”. To był rodzaj historii z życia w magazynie. Powiadałaś, cytuję: „Największym koszmarem jest niewiedza. Brak zamknięcia. Nie mogę zacząć znów żyć, nie wiedząc, gdzie jest moja córka. To jest jak chodzenie po ruchomych piaskach. Widzę coś na horyzoncie, ale nigdy nie mogę do tego dotrzeć. To jest jak żyć, będąc martwym.”

Kiedy sięgałam po „Kiedy Ciebie nie ma” Lisy Jewell spodziewałam się dostać to, co najbardziej lubię – thriller psychologiczny z głównym wątkiem porwanego dziecka i wszystkimi tymi rzeczami i zachowaniami, które zrobi matka by tylko odzyskać swoją pociechę. A co dostałam? No cóż, ciężko to przyznać, ale czuję się jakbym dostała w twarz i do tej pory nie mogę wyjść z szoku. Bo „Kiedy Ciebie nie ma” nie jest tak naprawdę opowieścią o zaginionej dziewczynce. To opowieść o rozbitej rodzinie, o odepchniętych pozostałych dzieciach i matce, które zaginęła w tym samym dniu, w którym Ellie wyszła z domu. Nie dosłownie oczywiście.

„Kiedy Ciebie nie ma” zaczyna się w momencie kiedy piętnastoletnia Ellie wychodzi do biblioteki, żeby powtórzyć ostatnie materiały do egzaminów i znika. Bez śladu. Nie ma świadków, zapisy z monitoringu ulicznego nie rejestrują praktycznie nic. Ponadto Ellie ubiera się w taki sposób, że można by przypuszczać, że nie chce zostać znaleziona. I taki scenariusz przyjmuje policja – dziewczynka z obawy przed nadchodzącymi trudnymi egzaminami, uciekła. To nic, że była prymuską. To nic, że nauczyciele twierdzili, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że wszystkie testy zda celująco. Policja uznała, że zwiała. Być może przez to szukali jej mniej efektownie, być może przez to, ta historia skończyła się tak, jak się skończyła.

Muszę przyznać, że pomimo iż jestem zachwycona samą fabułą to nie polubiłam praktycznie żadnej z postaci pierwszoplanowych. Że o drugoplanowych nie wspomnę, bo te są, co dość przykro mi mówić, dość nijakie. Najbardziej jednak działała mi na nerwy główna bohaterka – Laurel, matka zaginionej dziewczynki. Miałam wrażenie, że Ellie była dla niej centrum wszechświata, a kiedy zniknęła wszystko inne przestało się liczyć. Zaniedbała męża, porzuciła wręcz pozostałą dwójkę dzieci skąpiąc im matczynej miłości. I o ile rozumiem, że utrata dziecka i niewiedza co się z nim stało jest straszną tragedią, o tyle sposób w jaki Laurel traktowała później swoją rodzinę jest dla mnie niepojęty. Nic dziwnego, że kiedy pozostała dwójka jej pociech dorosła, nie potrzebowały, a wręcz nawet stroniły od kontaktu z matką. Kolejną denerwującą mnie postacią był Floyd. Człowiek na pozór szlachetny, dobry i z nieskalaną duszą, okazuje się mieć naprawdę sporo za uszami. A gdyby w odpowiednim momencie zareagował tak, jak trzeba było zareagować... No cóż, zakończenia pewnie by to nie zmieniło, ale z pewnością skróciło cierpienie niektórych osób.

Trzeba przyznać, że dużym plusem jest sposób w jaki Lisa Jewell poprowadziła narrację. Podczas czytania mamy spojrzenie na każdą perspektywę tej historii. Autorka pokazuje nam punkt widzenia Ellie, Laurel, Floyda, a także osoby odpowiedzialnej za zniknięcie dziewczynki. Ponadto Lisa bardzo płynnie przechodzi z narracji trzecio-osobowej do pierwszoosobowej co również, działa jak najbardziej na korzyść powieści. Sprawia, że książkę czyta się jeszcze szybciej i przyjemniej.

Podsumowując. „Kiedy Ciebie nie ma” nie jest książka łatwą. Jest dość szokująca i wgniata czytelnika w fotel zaraz po przewróceniu ostatniej strony. Bo nic tutaj nie jest oczywiste, nic nie jest takie jak nam się wydaje, a rozwiązanie mimo, że jest tuż pod naszym nosem, wymyka się za każdym razem kiedy próbujemy po nie sięgnąć, wcześniej niż chce tego autorka.

Dział: Książki
środa, 17 październik 2018 17:20

Echa i śmierć

Czy to możliwe, że diabeł grasuje po ziemi gwałcąc i rabując? Czy wraz z nim podobnym procederem zajmuje się Drakula i upiór? Racjonalnie na to patrząc jest to mało prawdopodobne, ale dla ofiar tych potworów jest to rzeczywistość. A przynajmniej są przekonane, że mają z takimi demonami do czynienia. Wszystko wskazuje na to, że ktoś sobie z nich bezlitośnie drwi, potęgując jeszcze strach ofiar odpowiednią charakteryzacją i bodźcami wprowadzającymi dezorientacje i pobudzającymi wyobraźnię do pracy. Kim może być ta bestia?

Na to pytanie musi znaleźć odpowiedź porucznik Eve Dallas z nowojorskiej policji, która doskonale wie, co czują ofiary gwałtu i pobicia. Co prawda od traumatycznych wydarzeń minęły już lata, a ona przepracowała te bolesne wspomnienia, ale dzięki temu potrafi lepiej wczuć się w sytuację ofiar. Szczególnie, że jedna z nich dosłownie na nią wpada, a właściwie wpada na maskę samochodu, którym wraca do domu wraz z Roarkiem - mężem miliarderem. Okazuje się, że napotkana na drodze naga, pobita i okaleczona nożem dziewczyna została też wielokrotnie brutalnie zgwałcona i to, jak utrzymuje, przez diabła. Daphne Strazza trafia do szpitala, niestety dla jej męża, Anthony’ego Strazzy, jest już za późno na ratunek.

Znany ze swojego profesjonalizmu chirurg został znaleziony martwy w swojej eleganckiej i naszpikowanej alarmami willi. Wszystkie trzy sejfy znajdujące się w rezydencji zostały opróżnione, choć wszystko wskazuje na to, że to nie motyw rabunkowy był najważniejszy. Co więcej, takich przypadków – gwałtów z włamaniem, dokonanych (jak twierdziły ofiary) przez potwory, było w trakcie roku więcej. W pierwszym przypadku ofiary utrzymują, że zostały napadnięte przez Drakulę, zaś w drugim, przez upiora. Tyle tylko, że wcześniej nikt nie zginął...

Śledztwo prowadzi wspomniana już porucznik Dallas oraz jej partnerka Peabody, zaś duet ten wielbiciele pióra Nory Roberts, występującej jako J.D.Robb z pewnością już doskonale znają. To już kolejny tom serii „Oblicza śmierci”, pt. „Echa i śmierć”, w którym poznajemy nieco futurystyczną wizję życia oraz pracy policji. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Prószyński i S-ka powieść kryminalna, to wciągająca i mrożąca krew w żyłach lektura, która uświadamia nam, jak kruche jest nasze życie i jak złudne jest nasze poczucie bezpieczeństwa.

Uczestniczymy w śledztwie prowadzonym przez Dallas, odkrywając nie tylko prawdę o szanowanym chirurgu, ale zastanawiając się nad motywem zbrodni, podczas gdy kolejne tropy prowadzą w ślepy zaułek. Podejrzani są wszyscy, począwszy od pracowników firmy cateringowej, poprzez firmę wypożyczającą meble, po znajomych Strazzów. Z mozolnych przesłuchań wyłania się obraz tajemniczego człowieka szczelnie owiniętego peleryną, rzekomo wynajętego do zabawiania gości. Czy to on jest owym diabłem? Co łączy małżeństwa, które zostały napadnięte i co tak naprawdę się stało, że tym razem napastnik postanowił zabić? To tylko kilka pytań rodzących się w trakcie lektury, a zarazem wciągających nas bez reszty w rozwiązanie zagadki morderstwa. Plastyczne opisy potęgują jeszcze grozę sytuacji, choć wciąż uważam, że książka zyskałaby, gdyby została osadzona w czasach obecnych, a nie w rzeczywistości z droidami i innymi robotami w tle.

Dział: Książki
wtorek, 16 październik 2018 10:16

Człowiek z brzytwą

Przybycie do znajdującego się w Suchej Woli ośrodka leczniczego miało pomóc kuracjuszom w walce ze zdrowotnymi dolegliwościami, jak również w odzyskaniu spokoju ducha. Sprzyjały temu szczególnie spokojne, niemalże sielankowe wiejskie krajobrazy oraz czyste powietrze. Cóż, po części się to udało... do momentu, gdy na terenie zakładu odnaleziono ciało niespełna piętnastoletniej dziewczyny. Początkowo -zdaniem tamtejszego lekarza, doktora Libaszko- wszystko wskazuje na samobójstwo. Jednak badający ciało denatki doktor Werner nie zgadza się z opinią kolegi. Komisarz Połżniewicz wraz ze swym zastępcą Drużyńskim muszą odnaleźć tego, kto pozbawił życia tę młodą kobietę. I dowiedzieć się, dlaczego sprawca za swój cel obiera kobiety o pięknych włosach...

Prawdziwą gratką dla mnie jako wielkiej fanki wszelakiego rodzaju thrillerów jest umiejscowienie akcji w innym czasie, gdy technologia nie była jeszcze tak rozwinięta. Tak uczyniła pani Anna Trojanowska, zabierając nas w podróż do wieku XIX, gdzie techniki badania miejsca zbrodni i tym podobnych rzeczy były jeszcze poniekąd "w powijakach". Moim zdaniem dla czytelnika jest to dodatkowa możliwość poznania bohaterów, którzy -bez wsparcia wspomnianych już nowinek w zakresie badań- musieli wykazać się nie tylko inteligencją, ale i swoistą inwencją w szukaniu motywu. W podejmowaniu prób dotarcia do prawdy oraz ujęcia właściwego sprawcy. Na pewno rodziło to dodatkowe trudności, a zebrane dowody czy zeznania świadków często zamiast pomóc, myliły śledczych, prowadząc do zgubienia właściwego tropu. Niemniej jednak stanowią one ciekawą podróż w czasie.

Komisarz Połżniewicz poniekąd miał cichą nadzieję, że śmierć rudowłosej kuracjuszki, Ludwiki, to naprawdę samobójstwo. Choć nie do końca przekonywały go prawdopodobne motywy dziewczyny, to liczył, że za jej zgonem nie stoją osoby trzecie. I że sprawca nie zaatakuje ponownie... Jego policyjne zainteresowanie od razu wzbudził doktor Libaszko. Komisarz od razu wiedział, że medyk nie mówi mu całej prawdy. Ale od czego ma się w końcu zastępcę? Drużyński bowiem posiadał "wtyki" w niemalże całym mieście, nawet w najmroczniejszych dzielnicach, dzięki czemu mężczyźni szybko mogli prześwietlić historię danej osoby. W przeciwieństwie do Drużyńskiego nie posiadał talentu zawierania z łatwością nowych znajomości, był człowiekiem raczej poważnym, budzącym respekt. A do tego nerwowym, szczególnie, gdy sprawy szły nie po jego myśli. Jak łatwo się domyślić, niby- samobójstwo kuracjuszki było jedną z takowych śledztw. 

Autorka Człowieka z brzytwą tak zręcznie skierowała uwagę nie tylko głównych bohaterów, ale i naszą na pewne postacie, że miałam niemalże stuprocentową pewność co do winy wskazanego. Ba, nawet "zebrałam" dowody na to, że ów człowiek jest tajemniczym mordercą. Nie można odmówić pani Trojanowskiej talentu do mylenia tropów, którymi się posługujemy. Dzięki temu lektura może nieustannie nas zaskakiwać. Co istotne, mamy również (choć niewielki) dostęp do wspomnień prawdziwego Człowieka Z Brzytwą; mimo to -po odrzuceniu pierwszego podejrzanego- nie byłam w stanie z poprzednią pewnością wskazać winnego. 

Książka ma prawie pięćset stron, ale podczas czytania zupełnie tego nie czuć. Akcja gna przed siebie w takim tempie, że nie ma tu już miejsca na nudę. Całe śledztwo jest tak intrygujące, że nie wypuściłam lektury dopóty, dopóki moje oczy nie trafiły na ostatnią kropkę. Czy byłam usatysfakcjonowana rozwiązaniem? W dużej mierze tak, gdyż moja uwaga ani na moment nie skierowała się akurat na tego człowieka, będącego prawdziwym mordercą. Na ostatnich stronach poczęstowano nas również wyjaśnieniem, co takiego tkwiło w jego przeszłości, że poczuł zew krwi. 

Są jeszcze osoby, które nie mogą przekonać się do twórczości naszych rodzimych autorów; mam jednak wrażenie, że z roku na rok jakoś literacko ewoluujemy, dzięki czemu polscy czytelnicy nie muszą już szukać porywających thrillerów wśród zagranicznych pisarzy. Pani Anna Trojanowska tylko dała kolejny dowód na to, że Polacy również mogą stworzyć ciekawą historię. I polecam Wam serdecznie Człowieka z brzytwą, utoniecie w tym śledztwie.

Dział: Książki
poniedziałek, 01 październik 2018 09:11

Młoda krew

“Młoda krew” Wojciecha Wójcika to thriller z CIA, wywiadem wojskowym i polską historią w tle. Jej główny bohater - Michael - to chłopak wychowany w dwóch kulturach. Jako czterolatek opuścił z matką Polskę i dzięki matce zachował polską tożsamość i znajomość języka. Dzięki temu - jako tłumacz - rusza z doświadczonym oficerem amerykańskiego wywiadu oraz agentką CIA do Polski, szukać tajemniczego “Josepha” - zdrajcy przekazującego Rosjanom tajemnice NATO. Przy okazji budzi demony z własnej przeszłości.

Co z tego wyniknie - warto przeczytać. Wojciech Wójcik rozwija się bowiem jako autor i “Młoda krew” jest godną następczynią “Jeziora pełnego łez”. Wprawdzie konsekwentnie narracja przeprowadzona jest w pierwszej osobie, ale tu akurat jakoś specjalnie to nie przeszkadza. Być może to efekt ogólnej sympatii jaką wzbudza sam Michael. Chłopak, dla którego Ameryka stała się domem, ale który mimo wszystko ma dużo szacunku dla Polski i jej historii najnowszej. Nawet pomimo tego, że ta historia wcale łatwa nie jest. Zimna wojna, służba bezpieczeństwa, wojsko, potem czasy przemian i brudnych interesów. Wojciech Wójcik cały ten galimatias zebrał w zgrabną, ciekawą, a przede wszystkim trzymającą w napięciu powieść. I chociaż poddał się manierze wprowadzenia do powieści super agentki, radzącej sobie nawet z kilkoma bandziorami na raz, to spokojnie można mu to wybaczyć. W czasach galopującego feminizmu i ogólnej poprawności takie wątki chyba są już obowiązkowe. Inna rzecz, że sama Agnes naprawdę uroczo prezentuje ludzkie cechy, jak zazdrość chociażby.

Momentami akcja jest dość naiwna, fakt. Taka w stylu “zabili go i uciekł”. To też dość charakterystyczne dla autora i chyba z powieści na powieść razi coraz mniej. Ot, taki urok Wójcika. Kto wie - może nawet jego znak rozpoznawczy na przyszłość.

Całą powieść czyta się lekko. To też charakterystyczne dla autora. Ma on dar “lekkiego pióra”, który sprawia, że tak naprawdę te 617 stron można pochłonąć w trzy dni. I to nie zaniedbując innych, bardziej przyziemnych obowiązków. Co więcej - im dłużej czytałam, tym bardziej łapałam się na tym, że chętnie zobaczyłabym ekranizację. Z takim Jakubem Gierszałem w roli Michaela na przykład. I jestem przekonana, że wówczas polskie kino zyskałoby naprawdę dobry thriller.

Dział: Książki