Rezultaty wyszukiwania dla: sci fi
Assassin's Creed Odyssey
Chociaż często słyszy się, że powieści, które powstają na bazie gier komputerowych, są czystym niewypałem, to ja jednak staram się nie zniechęcać tego typu opiniami. Faktycznie, kilka razy trafiłam na tego typu książkę, która była dla mnie męczarnią i zdecydowanie jej lektura nie sprawiła mi przyjemności, ale jeżeli chodzi o tematykę asasynów, to do tej pory nigdy nie poczułam się rozczarowana. A „Assassin’s Creed. Odyssey” mogę wręcz uznać za naprawdę wciągającą historię, która mnie ogromnie zaciekawiła!
Główną bohaterką jest Kasandra, młoda kobieta, która przez ponad dwadzieścia lat próbowała zapomnieć o tragicznych wydarzeniach ze swojego dzieciństwa. Jej ojciec Nikolaos strącił ją w przepaść po tym, jak próbowała ona ratować swojego brata – teoretycznie sprzeciwiając się tym samym woli bogów. Mimo wszystko dziewczynce udało się uciec – od tamtej pory żyła w przekonaniu, że straciła całą swoją rodzinę. Brat umarł, matka popełniła samobójstwo, a o ojcu słuch wszelki zaginął. Gdy jednak okazuje się, że Kasandra otrzymuje od tajemniczego przybysza obietnicę otrzymania niewyobrażalnego bogactwa w zamian za zabicie słynnego wodza zwanego Wilkiem, wszystko przybiera nieoczekiwany obrót – kobieta odkrywa, że przez wiele lat żyła w kłamstwie.
Nigdy specjalnie nie zastanawiałam się nad tym, czym wyróżniają się tak zwane „oficjalne powieści gry”. W tym przypadku jednak rzucił mi się w oczy pewien schemat – niejednokrotnie Kasandra miała do wykonania pewne zadania, które z kolei prowadziły ją do kolejnych i kolejnych. To taka typowa zagrywka – wykonaj quest, tutaj pojawi się zadanie poboczne, tutaj docierasz do celu, ale okazuje się, że nie odnalazłeś tego, co było obiecane, więc stajesz w obliczu kolejnego zadania. Jak w typowej grze. Z łatwością mogłam sobie wyobrazić, jak to mniej więcej mogłoby wyglądać, gdybym faktycznie skusiła się na dzieło Ubisoftu. Czy jest to wada tej powieści? W moim odczuciu nie – takie nieoczekiwane zwroty akcji i rozbudzanie ciekawości czytelnika poprzez kolejne zadania do wykonania jest jak najbardziej czymś pozytywnym.
Gordon Doherty zdecydowanie urzekł mnie tym, że znakomicie opisał rozgrywające się tutaj wydarzenia, zadbał o odpowiednie stopniowanie napięcia, o zachowanie pewnych tajemnic do samego końca, których wyjaśnienie chwilami było naprawdę niesamowite, ale przede wszystkim urzekł mnie cudowny klimat starożytnej Grecji! Czy uwierzycie, że możecie tutaj spotkać słynnych filozofów czy mężów stanu? Tak, pojawia się nawet sam Sokrates! Atmosfera tej powieści jest genialna, a realia starożytności całkiem nieźle przedstawione. Chociaż teoretycznie nie do pomyślenia jest kwestia tego, że kobieta mogłaby faktycznie w tym okresie zostać wojownikiem, to mimo wszystko nastrój jest nieziemski!
Wartka akcja i jej zaskakujące zwroty zdecydowanie zachęcają do lektury. Dodatkowo Kasandra to ten typ postaci, który uwielbiam. Silna, pewna siebie kobieta, która realizuje się w walce, ale pragnie także odkryć prawdę o swoim pochodzeniu – a nie jest to takie łatwe. Autor stopniowo wprowadza nowe wątki, gdzie jednym z ciekawszych jest zdecydowanie kwestia Kultu Kosmosu. To tajemnicze stowarzyszenie, które bardzo miesza w wojnie pomiędzy Spartą i Atenami, a na ich czele stoi mistrz, który sprawia wrażenie typowego czarnego charakteru. Kult Kosmosu w tym przypadku reprezentuje jakby Templariuszy, a ród Kassandry prekursorów Asasynów. Intrygi, spiski, wojna – oto typowe elementy tej powieści.
Przyznam szczerze, że ta powieść naprawdę mnie wciągnęła i przypadła mi do gustu. Świetnie się przy niej bawiłam i nie ukrywam, że chętnie sięgnęłabym po dalsze losy głównej bohaterki, chociaż raczej nie zapowiada się na to, żeby miały takowe powstać. Zakończenie wydało mi się być nieco otwarte, ale jeżeli weźmiemy pod uwagę, iż jest to oficjalna powieść gry, to niekoniecznie musi to iść w parze z powstaniem kontynuacji. Mimo wszystko jest to naprawdę przyjemna pozycja!
Bakly. Szukając Śmierci t.1
Miroslav Žamboch
to jeden z najpopularniejszych i najbardziej pracowitych czeskich pisarzy fantasy i s-f.
Jego powieści są w Czechach wydawane od ponad 15 lat, dotychczas wydał kilkanaście powieści i zbiorów opowiadań, które zagwarantowały mu renomę porównywalną z tą, jaką w Polsce cieszy się Jarosław Grzędowicz, Andrzej Ziemiański, Jacek Piekara czy Andrzej Sapkowski.
Epidemia
Już od lat wiadomo, że by wywołać panikę, a nawet zniszczyć ludzkość, wcale nie jest potrzebna bomba atomowa. Od kiedy bowiem trwają pracę nad bronią biologiczna wiadomo jest, że to ona nie tylko podstępnie zabija, ale też sieje panikę i sprawia, że ludzie zaczynają zachowywać się w irracjonalny sposób. Wszelkiego rodzaju wirusy i bakterie przerażają, wystarczy tylko przypomnieć sobie atmosferę strachu i niepewności, która panowała całkiem niedawno przy epidemii ptasiej grypy. Nie mówiąc już nawet o przypadkach chorób, które mają szczególnie wysoką śmiertelność, które zaledwie w kilka dni potrafią zniszczyć organizm, doprowadzić do śmierci i … na które nie ma lekarstwa.
Takim właśnie wirusem jest Ebola – najbardziej śmiertelny, wśród wszystkich znanych wirusów, który zabiera ponad dziewięćdziesiąt procent zarażonych nim osób. Jego epidemia, co jakiś czas wybucha w różnych stronach świata, wciąż jednak nie udaje się znaleźć na tę chorobę szczepionki. Zwykle pozostaje nam tylko modlić się, byśmy nie znaleźli się w „polu rażenia” wirusa, byśmy nie zetknęli się z kimś, kto został nim zarażony. Niestety te modlitwy nie pomogły ludziom w Los Angeles, w Phoenix czy w Filadelfii. Tak naprawdę w zminimalizowaniu ofiar epidemii pomóc może tylko Marissa Blumenthal, młoda lekarka, inspektor wywiadowczej służby epidemiologicznej z Centrum Kontroli Epidemiologicznej w Atlancie. Tajemnicze zachorowania stwierdzone w Los Angeles są pierwszą jej sprawą, odkąd została zatrudniona. Małe doświadczenie nadrabia jednak zaangażowaniem, dla wielu jest też jedyną szansą, by powstrzymać kolejne zarażenia.
Okazuje się, że pierwszym przypadkiem chorobowym był znakomity lekarz okulista, założyciel prywatnej kliniki Richtera. Niestety zaraził on kilku swoich pacjentów, którzy zarazili kolejne osoby. U wszystkich stwierdzono te same objawy, wskazujące na … wirusa Ebola. Mimo starań Blumenthal nie udaje się wykryć sposobu, w jaki mógł zarazić się lekarz. Kilka tygodni wcześniej uczestniczył on co prawda w konferencji medycznej w San Diego, przebywał także poza granicami kraju, został ponadto ugryziony przez małpę, nic jednak nie wskazuje, by którekolwiek z tych zdarzeń zapoczątkowało chorobę. Marissie pozostaje jedynie podjąć szybkie kroki zmierzające do izolacji chorych, dzięki czemu minimalizuje zakres wystąpienia epidemii.
Kiedy jednak kilka tygodni później, w innym mieście kolejny chory ma objawy wskazujące na wirusa Ebola, sprawa robi się poważna. Tym bardziej, że osoba, która najprawdopodobniej zaraziła kolejne, również była lekarzem i także uczestniczyła w konferencji medycznej. I znów jedyne, co kobieta może zrobić, to podjąć środki zapobiegające większej ilości przypadków śmiertelnych, Jednocześnie jednak w kolejnych przypadkach – bo takie pojawiają się w innych miastach – zaczyna doszukiwać się pewnego prawdopodobieństwa. Wszystkie osoby, które stały się pierwszymi nosicielami choroby, zostały na około tydzień przed wystąpieniem objawów napadnięte. W jej myślach rodzi się przerażająca teoria, którą przełożeni odrzucają zdecydowanie, na nią zaś ściąga prawdziwe niebezpieczeństwo. Szczególnie, że pomimo odsunięcia od sprawy Eboli, Blumenthal nie przestaje poszukiwać prawdy, odkrywając coraz bardziej wstrząsające fakty.
Czy to możliwe, żeby do wybuchu tych epidemii doszło w wyniku celowego działania ludzi? Kto mógłby dopuścić się takiej podłości i w jakim celu? Odpowiedź jest bliżej, niż myśli, jest też znacznie bardziej przerażająca, niż mogłoby nam się wydawać. Te wszystkie emocje możemy przeżywać dzięki opublikowanej nakładem Wydawnictwa Rebis książce pt. „Epidemia”, śmiało można stwierdzić, że klasyce thrillera medycznego, autorstwa Robina Cooka. Pisarz, jak nikt inny, potrafi nie tylko zasiać w nas ziarno niepewności, ale tez wzbudzić prawdziwą panikę, jednocześnie odsłaniając kulisy działań lekarzy, organizacji zajmujących się rzekomo ochroną zdrowia i szeroko rozumianego świata związanego z ochrona zdrowia. To sprawia, że po książkę „Epidemia” mogą sięgnąć tylko czytelnicy o mocnych nerwach, którzy lubią spiskowe teorie dziejów, szczególnie iż część z nich … może okazać się prawdziwa.
Harda Horda
Odkąd sięgam pamięcią, mój stosunek do antologii jest swoiście ambiwalentny. Z jednej strony bardzo cenię takie wydania, bowiem prezentują nietuzinkową różnorodność oraz dzięki nim mam szansę zasmakować twórczości wcześniej nieznanych mi autorów. Niestety, krótkie formy bywają różnej jakości, a zestawienie wielu pisarzy w jednej książce to nie zawsze dobry pomysł. „Harda Horda” jest doskonałym tego przykładem.
Do sięgnięcia po tę antologię zachęciły mnie przede wszystkim nazwiska widoczne na okładce. Ewa Białołęcka, Marta Kisiel, Agnieszka Hałas – to zaledwie trzy niesamowite kobiety z dwunastu, które przyłożyły pióro (lub raczej klawisze) do stworzenia tego zbioru. Skusiło mnie również fantastyczne wydanie książki. Zarówno okładka projektu Joanny Wójtowicz, jak i rysunki znanych artystek wewnątrz (m.in. wielbionej przeze mnie Magdaleny Babińskiej) robią wrażenie i tworzą spójną, klimatyczną całość z treścią. Prawdę mówiąc – w tym wydaniu zabrakło mi tylko spisu treści. Niemniej – jak wspominałam wcześniej – i tę pozycję dotknęła klątwa, która obarcza niemal każdą antologię. Kilka tekstów przyćmiła całą resztę, a autorki, na których opowiadania najbardziej liczyłam – no cóż – bardzo zawiodły…
We wszystkich opowiadaniach zaklęte są motywy z szeroko pojętej fantastyki. Spotkamy tutaj zombie, duchy oraz wiele innych bardziej lub mniej groźnych istot. Niektóre autorki w swoich tekstach nawiązują do swoich wcześniejszych dzieł („Bezduch” Martyny Raduchowskiej to nie lada gratka fanów „Szamanki od umarlaków”). To fajny sposób na zachęcenie potencjalnych czytaczy do swoich tworów – szczególnie, że pisarki unikały niuansów nie do zrozumienia dla osób nieobeznanych z danym uniwersum. Niestety, poza wspomnianą fantastyką, utwory autorek niewiele łączy.
Każde opowiadanie w „Hardej Hordzie” jest inne i choć to bez wątpienia w jakimś stopniu urozmaicenie, tak spodziewałam się jakiegoś punktu wspólnego, nie tylko w gatunku, bowiem zapowiedzianego „przekraczania granic” z opisu tutaj nie uraczyłam. Autorki nawzajem psuły sobie klimat, ponieważ ciężko po humoresce wskoczyć od razu w atmosferę grozy. Nie pomagał tutaj również fakt, że wielu historiom brakuje zakończenia, jakieś puenty, mocniejszej kropki. Na szczęście kilka opowiadań było naprawdę mocnych, zapadających w pamięć, urzekających. Do atutów tej antologii doliczyć jeszcze mogę często wielowymiarowych bohaterów (zarówno wśród postaci kobiecych, jak i męskich) oraz kreatywność i bajeczne umiejętności pisarskie autorek.
„Harda Horda” to cudownie wydana antologia polskich pisarek fantastyki, o bogatej tematyce. Jak w każdym zbiorze i tutaj spotkać można zarówno opowiadania kiepskie, jak i twory nie z tej ziemi. Kilka historii weń zawartych mnie rozczarowało, jednak jestem przekonana, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Polecam.
Stroiciele
Myśli. Ich natłok może okazać się utrapieniem dla każdego z nas. Wciąż krążą, ewoluują i zazębiają się z innymi, zmuszając nas do ciągłego analizowania. Jedna za drugą nieprzerwanie obijają się o siebie, a gdyby tak do nich dołożyć kolejne, od innych ludzi, wszystkich mieszkańców planety, móc je modyfikować i kontrolować? Stroiciele potrafią o wiele więcej, tylko czy jesteś w stanie się tego dowiedzieć?
Kędzior to typ niepokornego nastolatka, który tylko z pozoru stara się łamać zasady. Co go łączy z dziewięcioletnią Asper? Wydarzenia z przeszłości, które, choć różnie na nich wpłynęły, w obu przypadkach nie przeszły bez echa. Chłopak prowadzi normalne życie, stara się zapomnieć o tym, jakie tajemnice skrywa Martwy Las, do czasu, w którym to dziewczynka poprosi go o podwózkę w to samo miejsce. Nastolatek spełnia prośbę i odjeżdża. Niesiony niepokojem i wyrzutami sumienia wraca jednak do Asper. To w tej właśnie chwili zostaje wplątany w sieć kłamstw, tajemnic i niebezpieczeństw. Rozpoczyna się gra, w której musi wziąć udział, by przeżyć i ocalić małą dziewczynkę. Jaka siła nim kieruje i kim są stroiciele? Co skrywa Martwy Las?
Uwielbiam nieoczywiste historie, dzięki temu z radością sięgam po powieści, które wpisują się w nurt fantastyki lub się o niego ocierają. Każda z takich opowieści jest niczym wrota do nieograniczonej przestrzeni, która skrywa tajemnice, nie oczywistości oraz niesztampowych bohaterów. Czy Stroiciele spod pióra Ewy Kowalskiej mają to coś?
Od pierwszych stron czułam coś w rodzaju wibracji. Jakby historia wołała do mnie, zmuszając do szybszego czytania. Wszystko za sprawą świetnego pióra autorki. Niemal od razu poczułam zapach unoszącej się tajemnicy. Każdy opis miał swój konkretny cel, dialogi zostały dopracowane niemalże do perfekcji. Lekka i płynna narracja sprawiły, że historia wydała się czymś realnym, namacalnym i naturalnym.
Nie tylko opisy wywoływały takie emocje, ale przede wszystkim kreacja bohaterów. Początkowo dostajemy skrawki informacji, które pozwalają na nawiązanie słabej więzi. Z każdą stroną to, co wydawało nam się współczuciem dla losu młodej dziewczynki, przekształca się w fascynacje, sympatie i więź. Gdy akcja na dobre nabiera tempa, a napięcie nie maleje, wiemy już, że jesteśmy częścią tej gry.
Długo biłam się z myślami jak opisać, powieść, by nie zdradzić wam za dużo. Stroiciele to przede wszystkim akcja oraz niesztampowe rozwiązania. Współczesność zmieszana ze szczyptą magii daje gwarancje wielu emocji. Dwójka bohaterów, z których perspektywy poznajemy historię, dość długo dźwiga cały ciężar fabuły, ale nie brakuje tu równie wyrazistych i znaczących dla całości postaci drugoplanowych, których musicie poznać sami.
Stroiciele to dopiero początek serii, z tego względu nie znajdziemy tu wyjaśnienia wielu wątków. Pisarka serwuje nam niezbędne minimum. Wodzi za nos, rozbudza wyobraźnie i obiecuje wiele, by pozostawić w zawieszeniu. Na jak długo? Nie wiem, ale z pewnością sięgnę po kolejny tom z serii Pakt Trójprzymierza, choćby ze względu na plastyczność stylu powieściopisarki i nieskończone pokłady wyobraźni, które stworzyły świat równie fascynujący, co przerażający.
To debiut, któremu warto się przyjrzeć i dać się porwać wirowi ciekawej i jakże magicznej opowieści, która nie raz jeszcze nas zaskoczy. Wystarczy jedna bezsenna noc. Choć nie pozbawiona niedociągnięć, potknięć czy niewielkich błędów może mierzyć się z wielkimi powieściami z gatunku. Z czystym sumieniem mogę polecić tę powieść miłośnikom tajemniczych opowieści, młodym adeptom sztuki czytania, których fascynuje to, co nieoczywiste. Na szczęście, by czytać, nie liczy się metryka.
Nie ma czasu. Myśli o tym, co ważne
Niecały rok temu pożegnaliśmy Ursulę Le Guin, autorkę fantasy i science fiction, której powieści można z pełnym przekonaniem zaliczyć do klasyki gatunku. Pisarka tworzyła niesamowite, szalenie dopracowane i pełne rozmachu światy, którymi podbiła serca milionów czytelników na całym świecie. Jednak ostatnia z jej książek, jaka ukazała się na rynku, to nie fikcja, a zbiór przemyśleń i wspomnień.
Będąc w okolicach osiemdziesiątki Ursula Le Guin odkryła możliwości, jakie daje prowadzenie bloga. Z natury zamknięta w sobie, introwertyczna, przez całe życie raczej stroniła od ludzi, wliczając w to również własnych, nawet oddanych fanów. Udostępniając na swojej stronie prywatne zapiski, mogła dzielić się sobą, nie wchodząc jednocześnie w niezbyt lubiane przez siebie interakcje z innymi. Część z owych wpisów (obecnie już usuniętych z bloga, chociaż nadal znajdziecie na nim pozostałe teksty) została wydana w niniejszej książce o wiele mówiącym tytule Nie ma czasu. Myśli o tym, co ważne. Uprzedzając też zarzuty niektórych – decyzję o publikacji podjęła sama autorka i nie ma co doszukiwać się w tym próby odcinania kuponów od jej twórczości i dorobku.
Amerykanka miała mocno sprecyzowane zdanie na wiele tematów, także tych kontrowersyjnych, chociaż akurat te znajdziemy raczej na jej blogu, a nie w książce. Te, które zostały przelane na papier, podzielono na cztery części: Przekraczając osiemdziesiątkę, Sprawy literackie, Próbując zrozumieć oraz Radości. Można więc przeczytać trafne i na pół ironiczne zdanie autorki na temat starości, która jest nieuchronna, ale też paradoksalnie daje człowiekowi więcej wolności niż młodość, bo pozwala na wzbogacony doświadczeniem dystans do otaczającego człowieka świata. Są tu urywki z listów od czytelników oraz wyjaśnienia niektórych decyzji, jakie podejmowała podczas pisania, na przykład skąd się wziął przydomek jednego z bohaterów jej powieści. Są także liczne przemyślenia na temat wielu codziennych spraw, niby zwykłych, ale przedstawionych w taki sposób, że czyta się je niczym najlepszą literaturę.
Poszczególne części są przetykane Kronikami Parda, które są zapiskami z życia kota, należącego do pisarki. Uroczego łobuza, niewątpliwie kochanego i hołubionego, mimo że przysparzał swojej właścicielce nie tylko radości.
Warto wspomnieć jeszcze kilka słów na temat polskiego wydania, które po pierwsze ma świetną, prostą, ale przemawiającą do wyobraźni grafikę na okładce, a po drugie doskonale współgra ze zbiorczymi wydaniami powieści autorki. Twarda oprawa, dobrej jakości papier i przejrzyste wnętrze jeszcze wzmacniają to pozytywne wrażenie.
Podsumowując, Nie ma czasu to bardzo dobre uzupełnienie twórczości Ursuli Le Guin. Dla jej fanów to właściwie lektura obowiązkowa, która pozwoli lepiej zrozumieć autorkę i docenić jej powieści. Serdecznie polecam!
Słodycze
Mało jest na świecie osób, które nie lubiłyby słodyczy. Niezależnie od tego, czy mówimy o czekoladzie, słodkich pralinkach, lizakach, pączkach z dżemem czy słodkich eklerkach, zawsze znajdzie się amator określonego typu słodyczy. Nie tylko dzieci chętnie sięgają po łakocie, są one także przysmakiem dorosłych – ja sama nie wyobrażam sobie dnia bez kawałka domowego ciasta na podwieczorek.
Powszechna miłość do słodyczy, ich zniewalający zapach i wyzwalający endorfiny smak sprawiają, że trudno jest sobie wyobrazić świat bez słodyczy. I nawet, jeśli jesteśmy świadomi negatywnych konsekwencji ich nadmiernego spożywania, to i tak sytuacja, w której sięgać po te delicje nie wolno, wydaje się być trudna do zniesienia. Jest jednak na świecie miejsce, w którym spożywanie słodyczy jest nielegalne, gdzie tylko pomarzyć można o wafelkach oblanych czekoladom, waniliowych lodach czy krówkach-ciągutkach. Zarówno dorosłym, jak i dzieciom pozostaje tylko pamięć o ich smaku, a sytuacja taka ma miejsce od chwili, kiedy burmistrz Thornton wygrał wybory i podjął uchwałę o prohibicji, zakazującą jedzenia czekolady i słodyczy w mieście. Miało to miejsce trzy lata temu i pociągnęło za sobą wiele negatywnych konsekwencji, jak choćby zamknięcie lokalnej fabryki czekolady w której pracowało wielu mieszkańców i zniknięcie właściciela przedsiębiorstwa, pana Farnswortha.
Zakaz nie znaczy oczywiście, że czekolady w mieście nie ma – wraz z ograniczeniami pojawili się ludzie, gotowi wykorzystać braki oraz pragnienie posmakowania słodkości i … zajęli się przemytem słodyczy. Właśnie w sam środek walki pomiędzy czołowymi graczami na rynku trafia dwunastoletnia Nelle Faulkner, prowadząca w podwórku swojego domu biuro detektywistyczne. Ta niezwykle dzielna i kreatywna dziewczynka, przyjmując zlecenie na odnalezienie skradzionego misia, nie jest nawet świadoma tego, w co się pakuje. Nawet świadomość, iż zleceniodawcą jest nastoletni Eddie de Mentol, powszechnie znany w mieście przemytnik, który miał w swoich rękach połowę nielegalnego handlu słodyczami i dowodził największym gangiem Herbatników, nie budzi jej czujności. Jest bowiem przekonana, że zadanie będzie bardzo proste…
O tym, o jak poważną stawkę toczy się gra, przekonamy się dzięki lekturze niezwykle wciągającej książki dla młodych czytelników, pt. „Słodycze”, autorstwa Laviego Tidhara. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka powieść to fascynująca historia kryminalna, która zachwyci nastoletnich odbiorców, nie tylko miłośników słodyczy. Autor dostarczył nam wszystkiego, co jest nam potrzebne do dobrej zabawy: mamy zagadkę, szczyptę niebezpieczeństwa oraz fascynującą przygodę, którą przeżywamy wraz z Nelle i innymi, nastoletnimi bohaterami.
Młodociana pani detektyw szybko przekonuje się, że – poza Eddiem – na rynku jest jeszcze dwóch znaczących graczy: samolub Gofru, który nie lubi niczym się dzielić oraz zdolna do największych podłości Łakotka, czyli Mary Ratchet. Czy to konkurencja odpowiedzialna jest za zniknięcie misia? W jaki sposób mógł zostać niepostrzeżenie wyniesiony z biura Eddiego? Co wspólnego z tym wszystkim mają dorośli i czego szukali plądrując biuro Nelle? Przekonamy się o tym rzucając w wir niezwykle wciągającej akcji, która nie pozwala od książki się oderwać. Intrygująca fabuła, groza związana z zakazem jedzenia czekolady, wspaniale nakreśleni bohaterowie i język doskonale dopasowany do nastoletnich czytelników sprawiają, że książkę pochłaniamy łapczywie… tak, jak słodycze!
Dzieło przypadku
Na lekturę książki pt. Dzieło przypadku zdecydowałam się, gdy okazało się, że jest to zbiór opowiadań. Lubię czasem sięgnąć po ten gatunek, po części, by odpocząć od powieści, a po części dlatego, by sprawdzić, co to za autor. Nie miałam do tej pory do czynienia z twórczością tego pisarza. Gdy patrzy się na jego biografię, odczuwa się coś w rodzaju podziwu.
Jeffrey Archer jest Anglikiem i ma arystokratyczne pochodzenie. Na przełomie lat 70. i 80. pełnił ważne funkcje w rządzie, typowano go nawet na następcę Żelaznej Damy. Jego pisarska kariera zaczęła się w latach 70 książką Co do grosza. Obecny nakład wszystkich książek Archera przekroczył 100 milionów egzemplarzy i na stałe ugruntował jego pozycję we współczesnej literaturze.
Dzieło przypadku, jak już wcześniej wspomniałam, jest zbiorem opowiadań i trzeba pisarzowi przyznać, że bardzo udanym. Nie są to długie teksty; ich objętość, z wyjątkiem jednego czy dwóch, nie przekracza kilkunastu stron, dzięki czemu czyta się szybko i sprawnie. Nie ma tu niepotrzepanych dłużyzn czy odwlekania zakończenia. Jednak najlepsze w tych historiach jest to, że wspomniane wcześniej zakończenie, trudno przewidzieć. Bywa, że niekiedy autor tworzy kilka alternatywnych wersji zakończenia, pozwalając czytelnikowi wybrać to najlepiej pasujące. Akcja opowiadań toczy się współcześnie, choć zdarza się, że cofa się do lat II wojny światowej i przeważnie dzieje się na terenie Wielkiej Brytanii, choć czasami też przeskakuje do Włoch.
Tematyka opowiadań jest różnoraka. Oto czterej przyjaciele od pokera czynią tytułową Spowiedź z całego życia, nie mając tym samym pojęcia, że to ostatnia szansa na zmianę. Dlaczego młody dziedzic rodzinnego majątku nagle decyduje się wstąpić do seminarium duchownego? Przyznam, że tekst Droga do Damaszku nie tylko mnie najbardziej zaskoczył, ale też i poruszył. Zapamiętam go na długo. Równie pomysłowym i wartym uwagi okazało się opowiadanie Pierwszy zastępca dyrektora banku, bardzo przyjemnie się je czytało i zabawna oraz przemyślana była cała jego koncepcja.
Jefrrey Archer nie pomija żadnego z popularnych motywów. Mamy tu więc zabójstwo, nieuczciwe wzbogacenie się, kosztem cudzej krzywdy, niespodziewane spotkanie z pisarskim idolem, a nawet zdradę i romans. Autor, rasowy gawędziarz, naprawdę potrafi ciekawie opowiadać i chce się go czytać.
Zbiór Dzieło przypadku to lektura dobra dla czytelników mających niewiele czasu na czytanie. Ot, jedno, dwa opowiadania przed snem. Wystarczająco, żeby coś przeczytać i żeby się za bardzo nie zmęczyć. To mądre i pomysłowe teksty, które rozbawią, wzruszą, pozostawią w głębokiej refleksji. Polecam. Dobra pozycja, nie tylko dla fanów autora.
Remedium
Paulina Gaworska szybkim krokiem zmierzała w stronę wynajmowanego mieszkania w Łodzi. Było już późno, a ona niedługo miała mieć ostatni autobus w rodzinne strony. Może i zdziwiły ją zamknięte na klucz drzwi mieszkania -w końcu Karina, jej współlokatorka, w ogóle o to nie dbała- ale pośpiech sprawił, iż nie zastanawiała się nad tym dłużej. Chciała jeszcze pożegnać się z koleżanką, lecz zamknięte drzwi do jej pokoju wyraźnie wskazywały, iż dziewczyna jest czymś obecnie zajęta. Paulina wyszła, nie zdając sobie sprawy, że właśnie podpisała na siebie wyrok.
Tomek Gąsior wraz ze ściągniętym z Krakowa Przemkiem Strawczukiem mają przed sobą nie lada zadanie- ktoś torturował młodą kobietę, z sadystyczną precyzją wbijając igły w narządy wewnętrzne ofiary. Karina nie miała wrogów, nikomu nie nadepnęła na odcisk; motywu -prócz szaleństwa sprawcy- chwilowo brak. Ale morderca zostawił coś jeszcze: osobliwą wiadomość, skierowaną do nieobecnej współlokatorki zmarłej: "Gdybyś otworzyła te drzwi, ona wciąż by żyła".
Pierwsze sto stron Remedium było ciężką przeprawą. Do teraz nie wiem, czy wpływ na to miał styl pisania autora, czy może jednak kukiełka- innymi słowy postać Przemka Strawczuka. Od chwili, w której pojawił się w Łodzi, nie mogłam go znieść; kręcił nosem niemalże na wszystko, od wynajętego dla niego przez policję mieszkania, aż do towarzystwa innych policjantów (a już szczególną irytację krakowskiego śledczego budziły "ptasie" nazwiska współpracowników). Wydawało się, jakby poprzez swoje milczenie i odrzucanie prób nawiązania kontaktów przez innych chciał pokazać wszystkim, kto tu rządzi. Może po prostu "ten typ tak ma", a może zwyczajnie uważał się za światowego specjalistę. Na szczęście dalsze wydarzenia po części starły to jego samozadowolenie.
Pan Radosław Rutkowski zdecydowanie miał dobry pomysł na tę historię. Choć w świecie policyjnym panuje przekonanie, że nie istnieje morderstwo doskonałe, to zamordowanie młodej kobiety początkowo zakrawało właśnie na takowe. Zero odcisków palców, obuwia, czegokolwiek. Żadnych brakujących przedmiotów, które mogłyby wskazywać na obsesyjne zainteresowanie sprawcy. Ofiara nie miała wrogów, a w takim wypadku śledczy ponownie natrafili na ślepy zaułek. Pozostało im jedynie czekać na powrót Pauliny Gaworskiej; wierzyli, że może ona będzie potrafiła wskazać im choć cień poszlaki. I do postaci Gaworskiej mam kolejne, drobne "ale". Rozumiem, że dziewczyna jest w szoku po śmierci koleżanki, a późniejsze morderstwa wskazują jasno, iż krwawe wiadomości sprawcy kierowane są właśnie do niej, ale... nie lepiej byłoby raz a dobrze wziąć się w garść i pomóc policji, skoro psychopata kontaktuje się tylko z nią, zamiast cały czas rozpaczać nad swoim losem? Rozumiem strach, panikę, wszystko- ale to właśnie jej opanowanie mogłoby doprowadzić do jego ujęcia, a co za tym idzie zakończenia tej chorej gry.
Wspomniałam na początku, że autor miał dobry pomysł na fabułę. Pan Rutkowski w postaci mordercy "umieścił" odczucia wiele osób względem społeczeństwa. Codziennie dochodzą do nas informacje o czyjejś obojętności, która doprowadziła do tragedii. Codziennie mijamy osoby bezdomne, słyszymy o porzucaniu zwierząt w lasach, o mordowaniu własnych, nowonarodzonych dzieci przez matki. Czy więc społeczeństwo nie jest pełne morderców? Czy sprawca z Remedium poprzez zabijanie nie chciał jasno pokazać, jakimi bestiami jesteśmy w rzeczywistości? A może chce nas nauczyć reagowania na czyjeś krzywdy? Owszem, szczytny cel, jednakże poprowadzony trochę nie w tym kierunku. Można uczyć ludzi bez zabijania innych członków społeczeństwa, szczególnie, że nie popełnili oni żadnego wykroczenia. Z drugiej strony potrafię zrozumieć bezsilność sprawcy odnośnie tego, co współcześnie dzieje się na świecie.
Remedium na pewno punktuje u mnie właśnie za motyw sprawcy, którym nie było bezmyślne zabijanie dla własnej przyjemności, lecz (może to dziwnie zabrzmi) mordowanie dla wyższego celu. Jedyne zmiany, jakie wprowadziłabym, to w kreacjach wspomnianych bohaterów, nadające im trochę prawdziwego życia, dozę emocjonalności, gdyż mimo łez Pauliny i nierzadkiego współczucia Strawczuka dla dziewczyny to wszystko zdaje się za bardzo sztywne, nierealne.
Widzę Cię
Dwudziestosiedmioletnia Joey Mullen chce wreszcie udowodnić światu (i po części samej sobie), że dojrzała; przebywając na Ibizie wyszła za mąż, następnie ściągając męża do kraju. Ich tymczasowym lokum stał się dom jej brata, w którym pomimo serdeczności mieszkańców, nie czuje się jak u siebie. Ale początki zawsze bywają trudne, czyż nie? Kobieta znalazła pracę, twardo trzymając się swych postanowień. A jednak każdy kolejny dzień zdaje się być nowym rozczarowaniem- zajęcie przynoszące pieniądze jej nie satysfakcjonuje, a mąż z dala od słonecznej Ibizy wydaje się taki... zwykły. Szczególnie w porównaniu do sąsiada, super- dyrektora Toma Fitzwilliama, mieszkającego praktycznie drzwi w drzwi. Ten ponad pięćdziesięcioletni mężczyzna wzbudza w niej uczucia, o których bohaterka już dawno zapomniała. I które zdecydowanie powinna odrzucić, chcąc dalej podążać obraną wcześniej ścieżką. Serce nie sługa; Joey obsesyjnie stara się w każdym możliwym miejscu natrafić na sąsiada, wymienić choć kilka słów z obiektem swojego pożądania. Nie zdaje sobie sprawy, że w tej grze nie tylko ona jest obserwatorem. Ktoś podąża za nią krok w krok... i widzi wszystko.
Nie miałam jeszcze okazji spotkać się z twórczością pani Jewell, choć jej pierwsza książka (jak okazało się podczas czytania Widzę Cię) spoczywa bezpiecznie w stosie moich książek do przeczytania. Mimo to tematyka stalkingu zawsze działała na mnie wabiąco, więc nie inaczej było i tym razem. Opierając się na opisie lektury Joey Mullen zdawała się być po części drapieżnikiem, z drugiej zaś strony- ofiarą. A może jej osoba stała się katalizatorem wszystkich późniejszych wydarzeń...?
Wydaje się, że Tom Fitzwilliam stanowi obsesję każdego z bohaterów książki; mimo upływu czasu wciąż jest przystojnym, postawnym i niezwykle błyskotliwym mężczyzną. Ponadto społeczność szkolna określa go mianem super- dyrektora, bowiem w każdej placówce, do której trafiał, czynił istne cuda. Otwarty na kontakty z uczniami dyrektor potrafił naprawić to, czego nie podjął się żaden z jego poprzedników. W życiu prywatnym również budzi respekt, przyciągając rzesze zainteresowanych nim kobiet. Jego żona uzależniona jest od humorów mężczyzny, żyjąc pod jego dyktando- jego szczęście to i jej szczęście. Wśród uczennic wiele wzdycha do tego niedostępnego mężczyzny. I oczywiście jest jeszcze Joey, oczarowana Tomem od momentu, w którym ujrzała go po raz pierwszy. Są jednak osoby, na które ów czar nie działa; uważnie przypatrują się każdemu kroku mężczyzny, doszukując się przysłowiowych trupów w szafie. Żadne z głównych bohaterów nie zdaje sobie sprawy, że jest ktoś, kto pilnie przypatruje się życiu i otoczeniu Toma. I zamierza to wykorzystać, racząc się słodkim słowem "zemsta".
Jestem pozytywnie zaskoczona; o ile początkowo postawa Joey trochę mnie irytowała przez to jej życiowe niezdecydowanie, o tyle później, w toku wydarzeń, owo uczucie zanikło. Dziewczyna też w pewien sposób została wplątana w tragiczne wydarzenia, choć kiełkujące uczucie do sąsiada było jej własnym wyborem. Mnogość postaci otwiera przed nami wachlarz różnych odczuć względem super- dyrektora: od absolutnego uwielbienia, poprzez niewinne zauroczenie, aż do gorącej nienawiści. Poniekąd to straszne, jak jedna osoba może wzbudzać w społeczności tyle odmiennych emocji. Rozpoczynając historię byłam niemal pewna, że to kolejna mała love story, w której to żonaty mężczyzna zakochuje się w zamężnej kobiecie, ale zazdrosna i obsesyjnie kochająca męża żona w końcu odkrywa prawdę, doprowadzając do śmierci jednego z bohaterów. A tu niespodzianka, bo w Widzę Cię zupełnie nie o to chodzi. Owszem, Tom nie pozostaje obojętny na wdzięki Joey, ma swoje tajemnice, ale jakby nie do końca dotyczą jego osoby. Chroni kogoś innego, a w wielu innych przypadkach pozostaje nieświadomym niczego obserwatorem. Zło sączy się z zupełnie innego miejsca, niż czytelnik mógłby przewidzieć.
Książkę pani Lisy wciągnęłam w parę godzin; nie mogłam odpuścić sobie poznania prawdy. Owszem, od początku doszukiwałam się czegoś w przeszłości Toma, co "zabrudziłoby" ten pięknie namalowany przez autorkę portret mężczyzny. A tu okazuje się, że jego "wykroczenia" są o wiele mniejsze, niż podejrzewałam. To straszne, jak dużą obsesję człowiek może mieć na punkcie drugiego, niemal siłą próbując zająć jakiekolwiek miejsce w jego życiu. Dużym plusem jest również prowadzone śledztwo przez syna pana Fitzwilliama. O ile Joey skupia się jedynie na swoim uczuciu do dyrektora, o tyle jego syn chce poznać prawdę odnośnie swoich rodziców. Trzeba więc zaznaczyć, że Joey Mullen stała się bezwolnym pionkiem w tej grze, nie interesuje jej nic więcej poza emocjonalną więzią, jaka powstała między nią a Tomem.
Widzę Cię to lektura pełna niedopowiedzeń, tajemnic. Taka, po zakończeniu której czytelnik wciąż się zastanawia, jak mogło do tego wszystkiego dojść. Zdecydowanie zachęcam do sięgnięcia po tę książkę, przy niej nie umrzecie z nudów. Raczej... z ciekawości.