Rezultaty wyszukiwania dla: dla dzieci i młodzieży
Lucky Luke. Tortilla dla Daltonów. Tom 31
A to niespodzianka!
Bracia Daltonowie zostali porwani. Dziki Zachód mógłby odetchnąć z ulgą, gdyby nie fakt, że za Rio Grande dotarła wątpliwa sława braci i nawet tam ich sobie nie życzą. Ten feralny incydent może doprowadzić do zerwania stosunków dyplomatycznych między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem. Z zaistniałą sytuacją musi się zmierzyć najlepszy człowiek, a mianowicie Lucky Luke. Ma on przywrócić Daltonów na łono Ameryki.
A co porabiają Daltonowie na przymusowych wakacjach w Meksyku. Po pierwsze kombinują jak nie dać się zabić Emilowi Espualesowi, po drugie robią to, co zazwyczaj, czyli próbują obrabować bank i po trzecie unikają ekstradycji z ręki Luke Lucke'a.
„Tortilla dla Daltonów” to trzydziesty pierwszy album z serii o Lucky Luke'u, który swoją osobą towarzyszy polskim czytelnikom od prawie 57 lat, choć szerszej publiczności znany jest tak naprawdę od lat dziewięćdziesiątych. Dla mnie Lucky Luke dotąd istniał wyłącznie, jako postać kreskówki, a ten album jest dla mnie pierwszym, z którym mam przyjemność się zapoznać. Przyjemność z góry wiadoma, jakby mogło by być inaczej, gdy scenariusz napisał niezrównany René Goscinny, którego współpraca z pomysłodawcą i rysownikiem Morrisem (właść. Maurice de Bevere) przebiegała idealnie.
„Tortilla dla Daltonów” jest w rzeczy samej przewrotna. Oto wszyscy pozbyli się Daltonów i powinni radować się wolnym od nich Dzikim Zachodem. Niestety sława wyprzedza gang i na propozycje rządu amerykańskiego, by przyznać obywatelstwo meksykańskie krnąbrnym braciom, ambasador Meksyku nie ma zamiaru przystać. Jest to jeden z niewielu komiksów, w którym czarne charaktery bardziej przemawiają do mnie, niż szlachetny kowboj. Przyczyna jest prosta. Postać Lucky Luke'a, bohatera małomównego jak Gary Cooper i dystyngowanego, jak Clarke Gable, nie ma możliwości zachowywać się tak komicznie, jak wybuchowy Joe, spolegliwi Jack i William, a przede wszystkim, jak niezwykle głupi Avrell. Przykro przyznać ale relacje Jolly Jumpera, wiernego wierzchowca Luky Luke'a, z poczciwie głupim Bzikiem, dostarczają o wiele więcej emocji, niż główny bohater. Oczywiście tak miało być i tylko dzięki tym opozycjom, ten komiks od wielu lat cieszy się takim powodzeniem.
Trzydziesty pierwszy album przygód Lucky Luke'a jest zabawny i przewrotny. Dostarcza czytelnikowi odpowiednią dawkę dobrego, co ważniejsze, inteligentnego humoru. Polecam serdecznie, a sama z przyjemnością sięgnę po inne tytuły tegoż udanego duetu Morris & Goscinny.
Ptyś i Bill #02: Śmiech to zdrowie
W październiku tego roku Wydawnictwo Egmont rozpoczęło wydawanie cyklu komiksów Ptyś i Bill, w ramach serii wydawniczej Komiksy są super! Pierwszy tom zbiorczy zawierał historyjki narysowane przez Laurenta Verrona, który przejął warsztat i schedę po twórcy przygód Ptysia i Billa. Drugi tom zbiorczy zawiera zeszyty chronologicznie starsze, wydane w roku 1999 i 2001: Śmiech to zdrowie! (Boule & Bill: 26, 'Faut rigoler!'), Buff Halo Bill? (Boule & Bill: 27 Bwouf allo Bill?) I Cztery pory roku (Boule & Bill: 28 Les quatre saisons). Wszystkie trzy są autorstwa Jeana Roba’y.
Ptyś i Bill, jak w poprzednim tomie przeżywają ponownie wiele przygód, które często inicjowane są przez ich wyobraźnię lub odmienny, od dorosłego, punkt widzenia świata. Ptyś próbuje zawsze przechytrzyć swoich rodziców, wymyśla co chwilę nowe zabawy z Piotrkiem, a Bill we wszystkim stara mu się towarzyszyć. W tych trzech zeszytach fabuła w znacznie większym stopniu zdominowana jest przez uroczego spanielka, który jak to psy tej rasy, wykazuje się ogromną energią, pomysłowością i charakterem. Karolina, żółwica, towarzyszy owszem obu zadziornym łobuziakom, ale jakby w mniejszym stopniu, niż w „Ptyś i Bill. Do Ataku!”, za to postać ojca zdecydowanie dorównuje aktywnościom dwóm głównym bohaterom, dostarczając dodatkowych komicznych sytuacji.
Każdy w historiach Ptysia i Billa odnajdzie coś dla siebie. „Wieczór we dwoje”, „Wielki Karol Wielki”, „Doktor Psińcio”, „Eine Kleine Nachtmusik”, „Savoir-vivre”, „Powołanie” i wiele innych, pozostanie z czytelnikiem na długo.
Przygody Ptysia i Billa z każdym kolejnym zeszytem wzmacniają więź z bohaterami, do których czytelnik zaczyna mocno się przywiązywać. Pierwszy zbiorowy tom ubawił mnie, ale nie wywołał żadnych dodatkowych emocji. W trakcie czytania tomu drugiego ta nić przyjaźni pomiędzy czytelnikiem, a bohaterami wzmacnia się przez powtarzalność sytuacji, kształtujących tak naprawdę świat przedstawiony i samych bohaterów, a trafne puenty dodają smaczku, stając się wizytówką tego cyklu.
Serdecznie polecam mniejszym i większym czytelnikom.
Podniebny Harry #01: Wakanda
Różne są ścieżki czytelnicze i ważne, by być otwartym na doświadczenia. W maju na Pyrkonie miałam przyjemność dowiedzieć się, jak wspaniałe autografy potrafią składać na komiksach ich twórcy. W Poznaniu pojawili się między innymi Bédu ( „Clifton”, „Hugo”) i Étienne Willem („Miecz Ardeńczyka”) i swoim czytelnikom wymalowywali całostronicowe autografy. Urzeczona kunsztem ilustracji pobiegłam zaopatrzyć się w dzieło Étienne Willema, „Hugo” w mojej biblioteczce od lat młodzieńczych dawno się znajdowało. I tak poznałam bardzo sympatycznego brodacza, który złożył przepiękny malunek na „Mieczu Ardeńczyka” i po czyjego kolejny tytuł z przyjemnością sięgnęłam.
Jest marzec 1933 roku, czasy Wielkiego kryzysu w Nowym Jorku. Społeczeństwo cierpi z braku dostępnej pracy, szerzy się bezrobocie, a slamsy miasta pękają w szwach. Burmistrz Nowego Jorku próbując przywrócić Amerykanom nadzieje i marzenia, organizuje przelot sterowca „Wakanda” nad miastem. Jednak nie wszystko idzie zgodnie z planem i luksusowy rejs zamienia się w walkę o sterowiec, na którym znajduje się gaz musztardowy, a także inne tajemnicze rzeczy. O sterowiec, bezpieczeństwo miasta i życie umiłowanej Betty Laverne zawalczy pechowy życiowo Harry Faulkner, były pilot-kaskader i weteran eskadry Lafayette.
Étienne Willem studiował historię na Uniwersytecie w Liège, zatem nie ma co się dziwić, że akcja jego komiksów umieszczona jest w przeszłości, można mieć też pewność, że w jego dziełach będzie zachowana dbałość o szczegóły historyczne. W „Wakandzie” autor przenosi czytelnika do końcowych lat Wielkiego kryzysu w Ameryce, wnosząc jednocześnie do konkretnego czasu historycznego elementy steampunkowe. Fascynacja wynalazkami, sterowce, wyścig zbrojeń idealnie wpasowują się w całą historię Harry'ego Faulknera, pilota, który miał pecha nastąpić na odcisk samemu Howardowi Hughesowi. U Étienne Willema bohaterzy przedstawieni są jako zantropomorfizowane zwierzęta, co nie jest niczym nowym, aczkolwiek może wprowadzić niektórych czytelników w błąd, że jego komiksy skierowane są dla małego czytelnika. „Wakanda” jest komiksem przygodowym i czerpać przyjemność z lektury będą zarówno dorośli, jak i młodzież, lecz nie jest to lektura dla dzieci.
W „Wakandzie” i ogólnie w twórczości Étienne Willema, urzeka mnie przede wszystkim kreska, jak i to, jak nałożone są kolory. Miałam przyjemność zobaczyć, jak pięknie rysuje i koloruje swoje rysunki Étienne i o niebo bardzie podoba mi się jego praca farbami i tuszami, niż komputerowe plansze. Każdy obrazek ma swoją duszę, barwy są naturalne i cieniowane, dodają uroku całej historii.
Jeśli lubicie dawne filmy z Humphrey'em Bogartem, Cary Grantem, Lauren Bacall, czy Katharine Hepburn, idealnie trafiliście. Atmosfera dawnych lat z pikanterią steampunku i brawurą Indiany Jonesa sprawia, że z przyjemnością daje się nura w historię Podniebnego Harry'ego.
Najwyższe fantazje
Gdy świat zmusza nas do zaakceptowania zmian, nie mamy innego wyboru, niż próbować się w nim odnaleźć. Najlepszym sposobem na szybką integrację jest powrót do tego, co wychodzi nam najlepiej w miejscu, które wciąż chcemy nazywać domem.
Powrót „szczurzych królowych” przypieczętowano zakrapianą imprezą, której cień wciąż spowija podwórze morzem ciał. Nie ma jednak czasu na rozpamiętywanie poprzedniego dnia i powodu, dla którego półnagie ciała pijanych ludzi się ta znalazły, bowiem przed dziewczynami misja, której wykonanie da im zastrzyk gotówki. Królowe będą musiały odkryć tajemnice tajemniczych morderstw trawiących okolice, zmierzyć się z grupą najemników będącą ich męskim odpowiednikiem, nie dać się przekonać sekcie działającej na ich terenie i nie zginąć z rąk tajemniczego chóru. Czy im się uda?
Rat Queens to lekka i pełna humoru odsłona komiksu, który nadaje się zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn. Co do wieku czytelnika tez granice się zacierają, bowiem historia przypadnie do gustu młodzieży, ale i takie trzydziestoletnie wapno, jak ja odnajdzie się w tym klimacie. Czy dałam się porwać „szczurzym królowym"?
Świat dziki i niemalże niczym nieograniczony, grupa jakże różnych i charakternych kobiet oraz przygoda czekająca na każdym rogu. To wszystko odnajdziecie w czwartej już odsłonie przygód tej barwnej grupy najemniczek. Dajcie się wciągnąć w niezwykle lekką i zabawną fabułę, która, choć momentami naznaczona wulgarnością zyskuje dzięki wyrazistości bohaterów i świetnej kresce.
Główne bohaterki są różne, lecz łączy je przyjaźń i specyficzne poczucie humoru. Każda z nich ma swoje za uszami, za czymś tęskni i czegoś nie lubi. To niezwykłe połączenie charakterów sprawia, że czytelnik nie wie czego się spodziewać. Może być jednak pewny niekontrolowanych salw śmiechu i chwil grozy.
Rat Queens to idealna historia graficzna, dla fanów mocnej kreski, wyrazistych bohaterów i na wskroś fantastycznych widoków. Magia, krew i humor to podstawa tej historii, w której to kobiety wiodą prym i sięgają po swoje zarówno siłą, jak i urokiem osobistym. Ilustracje przykuwają uwagę i idealnie wpisują się w bieg historii. Wyraziste i konkretne kreski wprowadzają klimat i umilają poznawanie historii.
Komu mogę polecić ten tytuł? Chyba każdemu miłośnikowi wyrazistych komiksów, który nie zrazi się brutalnością i wulgarnością królowych. Fanom serii i tym, którzy przypadkiem trafią na ten tom, a później zapragną zdobyć poprzednie. Bez względu na wiek i płeć, ta lekka i barwna historia niegrzesząca może wybitnością odnajdzie swoją grupę docelową, w której znalazłam się i ja.
Czarny piątek z Galerią Książki
Wydawnictwo Galeria Książki w ramach Czarnego Piątku proponuje obniżkę cen – 50% na wszystkie tytuły.
Wyjątkiem są tytuły Cindy Williams Chima, które obejmie specjalna promocja.
W ofercie można znaleźć książki dla dzieci i młodzieży, a także fantastykę dla dorosłych.
Promocja rozpocznie się w piątek po północy i potrwa 24 godziny.
Śledź nas na Facebooku: https://www.facebook.com/wydawnictwogaleriaksiazki/
Przygotuj swój koszyk na promocję: https://www.facebook.com/wydawnictwogaleriaksiazki/
Letnia noc
Ostatni dzień szkoły, perspektywa długiego okresu odpoczynku oraz wielu nowych przygód to dla młodzieży nie lada gratka; lato 1960 roku jednak od początku niosło ze sobą znamię czegoś... złego. Old Central School był potężnym gmachem, przywodzącym na myśl wyłącznie mroczne skojarzenia i to nie związane z niechęcią uczniów do nauki. Budynek, kryjący w swoim wnętrzu wiele tajemnych przejść oraz niezbadanych korytarzy wraz z rozpoczęciem wakacji miał zostać zamknięty na głucho, a później wyburzony. Duane, Lawrence, Kevin, Mike oraz Dale z westchnieniem ulgi przyjmują wieści o rychłym końcu Old Central School. Nigdy nie czuli się tam zbyt dobrze, zbyt bezpiecznie. A mimo to entuzjazm związany ze zniszczeniem budzącego niepokój gmachu zostaje przygaszony, gdy w Elm Haven zaczynają ginąć dzieci. Piątka nastolatków -zwących sami siebie Rowerowym Patrolem- niemalże siłą zostaje wciągnięta w coraz dziwniejsze wydarzenia. Muszą jak najszybciej rozwiązać tajemnicę Old Central School, nim złe moce porwą również ich. Gra się rozpoczęła, a stawką jest życie...
Choć horrory należą do mojego ulubionego gatunku od dawna, to zazwyczaj szłam bardzo utartą ścieżką. Największą dostępnością w moich okolicach cieszy się (oczywiście) Stephen King oraz Graham Masterton. Na twórczości tych panów wychowałam się literacko. Nie powiem, od czasu do czasu trafiała się powieść grozy innego autora, a jednak zawsze brakowało w niej tego magicznego "czegoś". Z lekką obawą podchodziłam więc do Letniej nocy pana Dana Simmonsa, jak się okazało- zupełnie niesłusznie. Lektura porwała mnie ze sobą praktycznie od pierwszej strony, przenosząc do rozgrzanego od letniego słońca Elm Haven.
Czym powinny zajmować się dzieci w czasie letnich wakacji? Spotkaniami ze znajomymi, graniem w piłkę oraz wszelkimi innego rodzaju zabawami. I początkowo tak właśnie było. Piątka naszych młodych bohaterów spędzała razem praktycznie każdy dzień, delektując się wolnymi chwilami. Kres beztrosce położyło zaginięcie ich szkolnego kolegi, którego rodzina nie widziała od zakończenia roku szkolnego. Duane, Lawrence, Dale, Mike i Kevin gdzieś podskórnie przeczuwają, że za zniknięciem chłopca wcale nie stoi chęć uwolnienia się od patologicznej rodziny. A późniejsze wydarzenia tylko to potwierdzają.
Pierwsze skojarzenie nasunęło mi podobieństwo do zekranizowanej w zeszłym roku powieści grozy Stephena Kinga, To. Głównie przez wzgląd na młodych bohaterów, którzy podjęli się walki ze złem. Te dwie historie różnią się jednak diametralnie. Dan Simmons stworzył tak intrygującą książkę, że niemal z utęsknieniem czekałam na chwilę wolnego, aby kontynuować lekturę. Autor wrzuca czytelnika w lata młodości- lata, które każdy z nas raczej wspomina bardzo dobrze. Na szczęście nad nami wówczas nie wisiała wizja śmierci z rąk zła. Pan Simmons bardzo dokładnie opisuje każdy detal, zarówno otoczenie, jak i np. opis maszyn rolniczych, którymi zajmował się ponadprzeciętnie inteligentny Duane. Dla niektórych tak rozwlekłe opisy mogą stanowić problem, jednakże moim zdaniem właśnie dzięki temu możemy całościowo wczuć się w codzienność bohaterów. Dodam, że akcja toczy się w 1960 roku, gdy nie istniały jeszcze wszelkiego rodzaju nowinki technologiczne, odciągające dzieci od prostych, grupowych zabaw. To taka bardzo przyjemna podróż w czasie.
Również postacie zostały stworzone z niezwykłą dbałością o szczegóły. Każdy z chłopców ma w sobie charakterystyczny rys, dzięki któremu z łatwością możemy ich od siebie odróżnić (nie tylko po imionach). Oczywiście trzeba zwrócić uwagę na fakt, że jak na jedenastolatków posiadają takie cechy, których dorośli często nie mają, ale to drobne przerysowanie ginęło w toku akcji. Czasami potrzebny jest taki superdzieciak, nawet, jeżeli w życiu realnym nigdy takiego nie poznamy.
Letnia noc Dana Simmonsa to jedna z tych powieści grozy, które polecę Wam z czystym sumieniem (i ręką na sercu). Jeżeli nie przeszkadzają Wam rozwlekłe opisy -często przytłaczające, szczególnie na początku podróży w głąb książki- to książka jest jak najbardziej dla Was.
Ptyś i Bill #01: Do ataku!
Każdy chłopiec powinien mieć swojego psa.
Czy są młodzi, jak Tintin i Miluś, czy Charlie Brown i Snoopy, czy nieco starsi, jak Obeliks i Idefiks, Cubitus i Semafor, czy Lacky Luke i Bzik, to ewidentnie widać, że taki tandem jest powielany przez twórców komiksów. Wdzięczny temat przyjaźni człowieka z psem, choć często drugoplanowy, pozwala na wiele zabiegów artystycznych, utrwalając jednocześnie archetypiczną więź, jaką zadzierzgnęli wieki temu.
„Ptyś i Bill. Do Ataku!” nie jest komiksem, który wyłamywałby się z tej konwencji. Wbrew imieniu, dwunożnym bohaterem jest Bill, rezolutny rudzielec, figlarz, jak każdy chłopiec w jego wieku. Jego najlepszymi przyjaciółmi od psot są Bill, bystry i cwany, równie rudy jak pan, spaniel, Karolina vel Karo, pancerna żółwica o szczodrym sercu i powolnych nogach oraz Piotrek, jedyny ludzki kumpel Ptysia. Cała czwórka z ogromnym polotem i kreatywnością wyczyniają cuda, aby się nie nudzić; filmują nową wersję Indiany Jonesa, tworzą rzeźby ze śniegu i piasku, rysują graffiti, ratują damy z opresji, walczą w szeregach pirackiej załogi, czy próbują zaimponować płci przeciwnej. Ptyś dzielnie opiera się nauce, Bill kąpieli za to obaj przysparzają rodzicom chłopca tyleż radości, co kłopotów.
Cykl komiksów o Ptysiu i Billu ( fr. Boule et Bill) został stworzony przez belgijskiego ilustratora i scenarzystę Jeana Roby. Pierwsze historie o tej łobuzerskiej, aczkolwiek zabawnej parze, ukazały się w 1959 roku, innymi słowy w przyszłym roku Ptysiowi i Billowi stuknie sześćdziesiątka bez mała. Wydawnictwo Egmont jednak postanowiło wydać zbiorczo trzy tomy - „Ptyś i Bill, Najlepszy przyjaciel”, „Ptyś i Bill. Do Ataku” i „Ptys i Bill. Ukochany spaniel”- w jednym, które tworzył już Laurent Verron, w schedzie po swoim mistrzu. Jean Roba tworzył aktywnie cykl do 2000 roku, niestety z powodu trudności manualnych pałeczkę stopniowo przekazał swojemu asystentowi Verronowi, który również kontynuował przygody Ptysia i Billa, po śmierci ich twórcy, w 2006 roku. Nie wiem, czym kierowało się wydawnictwo, rozpoczynając od trzydziestego drugiego albumu, ale mogę dywagować, że nie chcąc wydawać wszystkich zeszytów, postawiło na te najnowsze, z którymi współczesne dzieci będą mogły się bez przeszkód utożsamić.
Opowiastki o wybrykach chłopca i jego psa, rozpisane zostały na pojedynczych, opatrzonych tytułem stronicach. Plansze kipią aż od akcji i humoru, a każde dziecko odnajdzie w tych historyjkach siebie. Świat Ptysia i Billa miał zaskarbić sobie młodego, europejskiego czytelnika na wzór amerykańskich „Fistaszków”. I jak owszem można doszukać się podobieństwa, choćby w spersonifikowanym świecie Billa, na wzór Snoopy'ego, to jednak są to całkowicie odmienne komiksy. Belgijscy twórcy komiksu, podobnie jak francuscy, potrafią w sposób wspaniały, niezwykły, a przede wszystkim zabawny pokazać świat dziecka. Ptysiowi bliżej do Cedryka autorstwa Laudeca i Cauvina, a nawet do amerykańskiego Calvina i Hobbesa Wattersona, niż do Charliego Browna i Snoopy'ego Schultza.
Cykl „Ptyś i Bil” dedykowany jest przede wszystkim młodszym czytelnikom i to tej części chłopięcej, wydaje się, że może zrównoważyć cykl „Sisters” przeznaczony dla dziewczynek. Jednak nie sugerowałabym się mocno tym podziałem, poczucie humoru nie zależy bowiem ani od płci, ani od wieku, dlatego polecam go każdemu.
Intrygi
Faktem niezaprzeczalnym jest, że Mercedes Lackey, to jedna z tych autorek, dzięki której naprawdę pokochałam czytanie. Pokochałam miłością odwzajemnioną i jak twierdzi matka rodzicielka - jest to jedyne hobby, które mi się nigdy nie znudzi. To, że w odpowiednim wieku trafiłam na “Strzały Królowej” Mercedes Lackey sprawiło, że obecnie wyjeżdżając gdziekolwiek, dłużej wybieram książki, które chcę ze sobą zabrać, niż ciuchy, czy inne itemy. Jednak pomimo upływu lat i ton książek, które przeczytałam, ze zdziwieniem i zachwytem obserwuję, że nadal powieści tej autorki mnie wciągają, jak mało które i oczarowują od pierwszej kartki do ostatniej. To, że Wydawnictwo Zysk i S-ka zdecydowało się po takim czasie wrócić znów do wydawania kolejnych tomów z “Valdemaru”... cóż po prostu chylę czoła z wdzięczności i w ciszy, bo wzruszenie ściska gardło. Po prostu - dziękuję Wam - spełniacie moje marzenie, i w sumie jak czas pokazał, nie tylko z dzieciństwa.
Valdemar to magiczna kraina, gdzie niezwykłe białe konie - Towarzysze, wybierają sobie jeźdźców, ludzi obdarzonych nie tylko wyjątkowymi cechami charakteru, ale i magicznymi darami. Towarzysz i jego człowiek - później zwany Heroldem, po kilkuletnim szkoleniu, mają za zadanie służyć Koronie i Królestwu na wszelkie możliwe sposoby. Jak dotąd w dziejach Valdemaru zdarzyło się tylko raz, że Towarzysz wyparł się swojego Wybranego - opowiada o tym trylogia o Vanyelu “Ostatnim Magu Heroldów”. Historia Magsa, głównego bohatera “Intrygi” - drugiego tomu Kronik Heroldów, dzieje się w niedługim czasie po tych wydarzeniach i opowiada dalsze losy chłopaka, poznanego na kartach “Początku”.
Mags wyrósł na mądrego chłopca, który bardzo docenia to, jak zmieniło się jego życie dzięki swojemu Towarzyszowi, Dallenowi. Nie tylko ma ciepły dach nad głową, ale i nieograniczoną ilość jedzenia, dlatego nie za bardzo rozumie niezadowolenie innych Adeptów, ciągle uskarżających się na ich warunki bytowe. Sam nadal ma pewne problemy z dostosowaniem, ale nie ma się co dziwić chłopcu, który całe dotychczasowe życie spędził jako niewolnik w kopalni, traktowany bardziej jak zwierzę, niż jak istota ludzka. Natomiast podczas szkolenia na szpiega, Mags, radzi sobie coraz lepiej, zbierając informacje dla Osobistego Króla - drugiej najważniejszej osoby w kraju. W archiwum Gwardii odnajduje też wreszcie informację na temat swoich rodziców i odkrywa że nie pochodzili oni z Valdemaru. Niestety mówi o tym przyjacielowi w nieodpowiednim miejscu i momencie... I tak wokół Magsa zacieśnia się i koncentruje sieć tytułowych “Intryg”. Społeczny ostracyzm nie poprawia i tak niskiego poczucia własnej wartości chłopaka, który tak jak każdy nastolatek, i niestety przerażająco przeważająca liczba dorosłych, uderza w melodramatyczne nuty i podejmuje niewłaściwe decyzje. Jednak to “Mercedeska” - jej bohaterowie nie tylko uczą się na własnych błędach, ale do tego jeszcze chętnie biorą za nie odpowiedzialność i ponoszą konsekwencje.
Mercedes Lackey to autorka, która specjalizuje się w książkach o nastolatkach i częściowo dla nastolatków. Drobiazgowo przedstawia nam kolejne skrzywdzone przez życie dziecko, kładąc największy nacisk na jego przemianę i dorastanie. Osią powieści często jest zmaganie się bohaterów z kolejnymi przeciwnościami losu, a także problemami i to nie tylko tymi nastoletnimi, bowiem są oni często już w młodym wieku wykorzystywani przez dorosłych do bardzo poważnych misji i zadań, którym nie jeden dorosły, wyszkolony Herold miałby problem podołać. Książki Mercedes Lackey są wieloaspektowe. To co kiedyś mi całkowicie nie przeszkadzało, czyli stawianie przed głównymi bohaterami zadań arcytrudnych, ale kształtujących charakter, teraz uznałabym za zimną kalkulację dorosłych, by ponosić “mniejsze straty”, bowiem mniej dotkliwa jest utrata kolejnego Adepta, niż Herolda... Valdemar, trzeba jednak pamiętać, nigdy nie był miejscem sielankowym, a cały świat stworzony przez autorkę, nigdy nie był wyidealizowany... Tutaj dzieci wykorzystuje się do niewolniczej pracy, a Mercedes Lackey nigdy nie ukrywała, jak trudno jest, zwłaszcza najmłodszym, żyć w tej krainie.
Herdolowie z niepokojem obserwują zwiększającą się liczbę narodzin źrebaków oraz to, że coraz więcej Wybranych napływa do Kolegium. Historia nauczyła ich, że takie symptomy zwiastują dla królestwa zbliżające się kłopoty.... Dlatego też wymyślono i zorganizowano grę wojenno-szkoleniową Kirball, która ma rozwijać w Adeptach myśl współpracy między różnymi grupami, a także daje im motywację, by poważnie zacząć traktować ćwiczenia. Ten trochę jakby “Potterowy” pomysł na szczęście nie był strzałem w przysłowiowe kolano Lackey i czekam na jego rozwinięcie w dalszych częściach.
Jak pisałam na wstępie jestem wielka miłośniczką twórczości Mercedes Lackey i z radością przyklaskuję każdej kolejnej pozycji, która ukazuje się na rynku polskim. Dlatego też mam nadzieję, że dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, będziemy mogli cieszyć się kolejnymi tomami nie tylko tej pentalogii, ale i jeszcze jednej trylogii o losach Magsa i Amily... i... bez spoilerów :)
“Intrygi” posiadają w sobie wszystko to, co tak uwielbiam w twórczości “Mercedeski” - studium dorastania, przemianę nastolatka w wartościowego człowieka, a nawet ba... w Herolda. Każda kolejna książka ma świetnie wykreowane postacie poboczne, otaczające głównego bohatera oraz ciekawą fabułę z zaskakującym, mniej lub bardziej, zakończeniem. Można zarzucić tej autorce, że posługuje się przy pisaniu pewnego rodzaju kalką, że ma skłonność do melodramatyzowania... ale na pewno zadania, jakie stawia przed swoimi bohaterami do łatwych nie należą. Niektórzy dzięki jej pisarstwu zżywają się z bohaterami tak, że od ponad 20 lat noszą w sercu żałobę po Krisie z trylogii “Strzał Królowej”. Innymi słowy, naprawdę można związać się z bohaterami Mercedes Lackey.
Córka złodzieja
Czy zdarzyło się wam, że dopiero drugi tom zdobył wasze serce? Pierwszy nie był niczym szczególny, za to jego kontynuacja okazała się więcej, niż dobra? Bo mnie spotkało właśnie coś takiego. Niech dzieje się magia!
„Córka złodzieja” to drugi tom cyklu Królewskie Źródła. Od akcji opisanej w pierwszej części minęło 9 lat. Owen nie jest już nieśmiałym, przestraszonym chłopcem, ale młodzieńcem piastującym ważną rolę na dworze króla. Szkolony zarówno w wojennym rzemiośle, jak i polityce, nabrał pewności siebie. Zaczął też inaczej patrzeć na swoją przyjaciółkę od dziecięcych zabaw. Jednak król ma wobec dwójki młodych zupełnie inne plany. W pierwszej kolejności chce pokonać pretendenta do swojego tronu. I zrobi to za wszelką cenę, nawet jeśli miałby przy okazji złamać niejedno serce.
Wow! Co to była za książka! Do tej pory jestem pod jej wrażeniem. I wciąż nie mogę uwierzyć, że tak przeciętny pierwszy tom ma taką genialną kontynuację. Bo umówmy się, „Trucicielka królowej” była po prostu... ok. Główny bohater miał niewiele lat i nie tylko mało co rozumiał z otaczającej go intrygi, ale też w niewielu istotnych scenach uczestniczył. Tym razem jest inaczej. Wszystko dzieje się albo z jego udziałem, albo za jego sprawą. Wpływa na przebieg fabuły i przejmuje dowodzenie. Czasem nawet bardzo dosłownie. Nie zabrakło zaskakujących wydarzeń i niespodziewanych sytuacji.
Cała akcja uległa więc zintensyfikowaniu, tak samo, jak pozostałe aspekty powieści. Polityka zrobiła się jeszcze bardziej napięta i niebezpieczna. W tym zakresie wszystko co chwilę się zmienia i nie ma czegoś takiego jak sprawdzeni sojusznicy. Każdy może zdradzić i narazić bohaterów.
Wiele zyskały również same postacie. Wydoroślał nie tylko Owen, ale też jego przyjaciółka. O ile wcześniej gadatliwa dziewczynka strasznie mnie irytowała, o tyle teraz stała się moją ulubioną bohaterką. Jej impulsywność została uzupełniona o inteligencję, wiedzę i urok. Zaskoczyć może też przemiana króla, który ujawni przed czytelnikiem swoje kolejne oblicze.
W serii na pierwszy plan wypłynęły też kwestie... miłosne. Tak, nastał odpowiedni czas na pierwsze flirty, uśmiechy i zaloty. Jednak na drodze zakochanym staje polityka. To rozwiązanie bardzo fajnie sprawdza się w praktyce. Nic nie jest ani proste, ani naiwne i dzięki temu wątek zyskuje na pikanterii.
Warto jeszcze wspomnieć, że autor pisząc książkę inspirował się wojną dwóch róż, czyli wydarzeniem ze schyłku średniowiecza. Owszem, opowieść dzieje się w zmyślonym uniwersum, jednak realia świata zostały zachowane i bardzo ciekawie przedstawione. Momentami miałam wrażenie, że czytam powieść... historyczną. Wszystkie dworskie konwenanse, zasady prowadzenia polityki, podległość wobec władczy, czy nawet kwestia relacji między młodymi ludźmi zostały powtórzone i bardzo fajnie wprowadzone do fabuły.
Tak, „Córkę złodzieja” czytałam z zapartym tchem! Naprawdę bardzo dobra książka, która przypadnie do gustu każdemu ceniącemu fantastykę napisaną z dużym rozmachem. Po prostu nie mogę się doczekać tomu trzeciego!
Wywiad z Chariliem Fletcherem
Charlie Fletcher jest scenarzystą i powieściopisarzem. Mieszka na obrzeżach Edynburga. Zajmował się nie tylko pisaniem – przez jakiś czas był okropnym barmanem (zrzędliwym i nierozmownym), zarządcą pralni w wielkim londyńskim hotelu, sprzedawcą kosmetyków samochodowych w myjni w Reno w stanie Nevada, posłańcem w studiu filmowym w Soho, krytykiem kulinarnym (kiepskim, generalnie wszystko mu smakowało), felietonistą w gazecie krajowej (bo Szkocja to kraj, prawda?) oraz montażystą w BBC. Studiował literaturę na St Andrews University, a dyplom uzyskał na kierunku scenariopisarstwo na USC.
Dużo pływa, dużo myśli o jeździe na rowerze, lubi zapomniane książki, wakacje na Hebrydach Zewnętrznych, teriery, swoją żonę i dzieci – niekoniecznie w tej kolejności.
Notatka pochodzi ze strony Wydawnictwa Fabryka Słów