Rezultaty wyszukiwania dla: akcja

środa, 14 maj 2025 18:17

Lasy Opalu

 

Jeśli macie ochotę zanurzyć się w klasycznej, pełnej magii opowieści fantasy, gdzie dzielni bohaterowie walczą z tyranią, a nad światem wisi cień przepowiedni – „Lasy Opalu” to wybór niemal podręcznikowy. Christophe Arleston, twórca „Lanfeusta z Troy”, zabiera nas tym razem do krainy Opalu – świata pełnego gęstych lasów, legend, magicznych kamieni i... bardzo znanych motywów.

Fabuła rozpoczyna się w niewielkiej osadzie, gdzie poznajemy Darko – syna mistrza szkłodzieja. Z pozoru zwyczajny chłopak szybko okazuje się kimś znacznie ważniejszym. Zgodnie z przepowiednią to właśnie on ma moc, by obalić skorumpowany porządek Pięciu Królestw rządzonych przez chciwych Kapłanów Światła. W jego podróży towarzyszą mu nietuzinkowi bohaterowie: bard Urfold, piękny i zwinny Sleilo oraz budzący grozę Ghörg. Razem ruszają w drogę, by sprowadzić wygnanych Tytanów i wyzwolić świat spod jarzma religijnej tyranii.

Pierwsze, co rzuca się w oczy – to dobrze znane schematy. Młody wybraniec z małej wioski? Jest. Mistyczna przepowiednia? Obecna. Dziwaczni towarzysze podróży i Wielka Misja? Jak najbardziej. I choć brzmi to jak zlepek klisz z każdej fantastycznej epopei, Arleston z wprawą balansuje na granicy hołdu i powielania. Narracja prowadzona jest sprawnie, akcja płynie gładko, nie brakuje dynamicznych scen, momentów napięcia i odrobiny humoru. Jasne – nie ma tu nic, co mogłoby zaskoczyć fanów gatunku, ale całość broni się solidnym tempem i lekkim tonem. Komiks daje po prostu czystą rozrywkę – bez zadęcia, za to z dużą dawką przygody.

Graficznie? Philippe Pellet serwuje nam rysunki, które pasują do opowieści, ale czasem brakuje im lekkości czy polotu znanego z „Lanfeusta”. Bywają ujęcia nieco chaotyczne albo zbyt statyczne, ale ogólnie – klimat jest. Lasy, magia, pancerze i urokliwe kadry – wszystko, czego potrzeba w porządnej fantasy. Trzeba jednak zaznaczyć, że jest to komiks raczej dla fanów gatunku niż poszukiwaczy nowości. Jeśli oczekujesz fabularnych twistów czy łamania schematów – lepiej poszukać gdzie indziej. Za to jeśli chcesz odpocząć przy czymś klasycznym, sprawdzonym i... po prostu fajnym – warto dać „Lasom Opalu” szansę.

„Lasy Opalu” to otwarcie serii, które nie odkrywa Ameryki na nowo, ale sprawnie wykorzystuje znane motywy fantasy. Przygoda, magia, walka dobra ze złem i wybraniec z przepowiedni – wszystko to znajdziemy w pierwszym tomie. Choć brak tu oryginalności, klimat historii i tempo opowieści potrafią wciągnąć. To propozycja dla tych, którzy tęsknią za „klasycznym” fantasy – z nutą humoru, przygodą w tle i sympatyczną bandą bohaterów. Dobre wydanie, solidna narracja, przyzwoite ilustracje. Nie hit, ale bardzo przyjemny wstęp do serii.

Dział: Komiksy
niedziela, 11 maj 2025 12:04

Śmierć w Kornwalii

 

Skradziony obraz Picassa od wielu lat budził spore zainteresowanie; każdy, kto znał jego rzeczywistą wartość (i miał na ten cel odpowiednio dużo gotówki) pragnął go odnaleźć. I zarobić na nim krocie, oczywiście. Niestety, dzieło przepadło bez żadnych wieści i nawet najbardziej dociekliwi nie mogli natrafić na ślad po nim. Aż do czasu...

Profesor Charlotte Blake również była zaintrygowana obrazem, jednak o tym, że należała do grona osób poszukujących go, dowiedziano się dopiero po jej śmierci. Nieoczekiwanej, uznanej za morderstwo. Ktoś pragnął posiąść dane, które zebrała kobieta. W notatniku ofiary odnaleziono trzycyfrowy szyfr, policja nie jest jednak w stanie określić, do czego mógłby służyć. To sprawa dla osoby, która wie, czego szuka. I właśnie taką jest Gabriel Allon, światowej sławy szpieg, a do tego konserwator sztuki. Wie, jaką wartość ma obraz, którego szuka. I zdaje sobie sprawę z tego, do czego zdolni są jego konkurenci.

W niemalże niemożliwym do wykonania zadaniu pomaga mu grupa przyjaciół: niezwykle sprytna złodziejka, sławna skrzypaczka oraz brytyjski szpieg, który wcześniej był płatnym zabójcą. Takiej grupie nie może się nie udać.

Zaczynanie serii od dwudziestego czwartego tomu nie jest najlepszym pomysłem. Głównie dlatego, że czytelnik nie ma okazji obserwować, jak rozwijają się postacie i relacje między nimi. Na szczęście historia sama w sobie nie wyglądała na związaną z poprzednimi częściami.

Szpiegowska fabuła to nie do końca to, po co sięgam na co dzień. Tego rodzaju historie raczej nie należą do moich ulubionych i zazwyczaj zgrabnie je omijam. Tym razem jednak postanowiłam stanąć w szranki z serią o Gabrielu Allonie (a przynajmniej jedną z jej części). I przyznaję, że nie był to wybór do końca zły.

To, co mogę powiedzieć na pewno, to że czytelnik nie może narzekać na nudę. Zasadniczo od pierwszych stron dzieje się tu naprawdę dużo. Historia rozpoczyna się od śmierci profesor Charlotte Blake, później robi się jeszcze goręcej. Wygląda na to, że ktoś jest o krok przed Allonem i „usuwa” z jego drogi potencjalnych pomocników w odnalezieniu zaginionego obrazu Picassa. Ten tajemniczy ktoś pragnie tego, co Gabriel - obrazu. I wydaje się przeciwnikiem na miarę naszego sławnego szpiega. Akcja tak wartko gna przed siebie, spotykamy tylu różnych ludzi, że momentami musiałam odkładać książkę, by nieco odetchnąć. I powiązać ze sobą pewne wątki, tak, aby powstała spójna, zrozumiała całość.

W książkach tego rodzaju zawsze bawi mnie fakt, że nie ma w nich miejsca na brzydkich ludzi. A jeżeli już, to zazwyczaj są to tak zwane „czarne charaktery". Nie inaczej jest w „Śmierci w Kornwalii” - główny bohater ma wszystkie przymioty samca alfa, od przystojnego oblicza po błyskotliwy umysł. Podobnie pozostali bohaterowie czy bohaterki, którzy należą do jego „grupy". Mam wrażenie, że to taka cecha książek, a nawet filmów sensacyjnych.

Jak już wspomniałam tematyka co prawda kompletnie nie moja, aczkolwiek nie oznacza to, że książka mi się nie podobała. Wręcz przeciwnie, było całkiem dobrze. Największym plusem jest to, że ciągle coś się dzieje, więc nie sposób się nudzić. Bohaterowie również są stworzeni w taki sposób, że od razu budzą sympatię (nawet, jeżeli byliby mniej urodziwi). Prowadzone śledztwo było intrygujące, a ja przez bardzo długi czas nie miałam żadnych wyobrażeń odnośnie do tego, jaki będzie finał tej historii i kto stoi za wszystkimi wydarzeniami. Silva doskonale wie, jak wciągnąć odbiorcę w wir tworzonej przez siebie historii, oplatując nas siecią niedopowiedzeń, kłamstw oraz intryg. Aż w głowie rodzi się pytanie - czy na pewno mogę ufać tym, którzy twierdzą, że są po mojej stronie? A może to właśnie pośród nich ukrywa się ktoś, kto ma złe zamiary?
Czy polecam? Zdecydowanie fanom twórczości Silva oraz czytelnikom, dla których książki sensacyjne to chleb powszedni. Ja - mimo że lektura przypadła mi do gustu- raczej spasuję, rozpoczynając i kończąc jednocześnie przygodę z Gabrielem Allonem na tym tomie.

Dział: Książki
wtorek, 06 maj 2025 13:24

Niemożliwe życie

 

Znacie takie książki, które wciągają jak wir już od pierwszych stron? A może wolicie takie, które nieśmiało się rozkręcają, by nagle – zupełnie niespodziewanie – objawić swoje piękno? „Niemożliwe życie” zdecydowanie należy do tej drugiej kategorii. Niby spokojna opowieść o emerytowanej nauczycielce, a jednak skrywa w sobie tyle magii, melancholii i mądrości, że aż trudno oderwać się od lektury.

O czym jest książka?

Główna bohaterka, Grace Winters, to siedemdziesięcioletnia była nauczycielka matematyki. Wiedzie ciche, rutynowe życie – aż do dnia, w którym otrzymuje nieoczekiwany list. Spadek. Dom. Na Ibizie. Tak, tej Ibizie, gdzie piasek jest złoty, a morze błękitne jak marzenia. Grace, trochę z ciekawości, trochę impulsywnie, kupuje bilet w jedną stronę i rusza ku przygodzie.

Na miejscu okazuje się, że nic nie jest oczywiste. Przeszłość jej przyjaciółki owiana jest tajemnicą. Wyspa skrywa sekrety, a każda rozmowa, każde miejsce, każdy gest zdaje się mieć drugie dno. Wątek kryminalny miesza się z elementami realizmu magicznego, a całość snuje się jak ciepły wiatr między palmami.

Moja opinia i przemyślenia

Matt Haig po raz kolejny udowadnia, że potrafi pisać o trudnych sprawach w sposób przystępny, ale nie banalny. O samotności, o żalu, o poczuciu niespełnienia, ale też o nadziei. Bo „Niemożliwe życie” to historia, która pokazuje, że nigdy nie jest za późno. Na decyzje. Na zmianę. Na drugą młodość.

Grace nie jest typową bohaterką literacką – nie młoda, nie zbuntowana, nie dynamiczna. A jednak to w niej właśnie jest coś hipnotyzującego. Obserwowanie, jak z każdym dniem na Ibizie zaczyna oddychać pełniej, jak wraca do niej radość, ciekawość i nawet… miłość? – to coś naprawdę pięknego.

Ogromnym atutem książki jest klimat. Wyspa żyje w tej opowieści jak postać – z własnym charakterem, tajemnicami, humorem. Do tego subtelna nuta ekologiczna, jakby mimochodem przemycona, i realizm magiczny, który nie przytłacza, a raczej podkreśla niezwykłość codzienności. Jedyne, co może nieco nużyć, to momenty przestoju – sceny, w których niewiele się dzieje, a akcja zamiera w refleksjach. Jednak nawet one mają swój urok. Dają czas, by pomyśleć. Zatrzymać się.

Podsumowanie

„Niemożliwe życie” to książka delikatna, ale mocna. Magiczna, ale zakorzeniona w realności. Idealna dla tych, którzy potrzebują oddechu, nadziei, może nawet lekkiego kopniaka motywacyjnego. To historia o tym, że czasem trzeba zaryzykować, by odnaleźć siebie. Życie nie kończy się na emeryturze. I że niemożliwe... to często tylko słowo.

Polecam z całego serca – nie tylko fanom Matta Haiga, ale wszystkim, którzy lubią opowieści z duszą.

Dział: Książki
piątek, 25 kwiecień 2025 13:29

Dewolucja

 

Na początku lektura wygląda jak opowieść o nowoczesnym raju. Zielona technologia, ekologiczne podejście, górskie widoki i mieszkańcy, którzy bardziej przypominają startupowców niż pionierów. Greenloop to spełnienie marzeń tych, którzy pragną ucieczki od miejskiego zgiełku, ale z dostępem do Wi-Fi. Problem w tym, że natura rzadko gra według ludzkich reguł. A Max Brooks postanowił pokazać, jak szybko ten utopijny sen może zamienić się w krwawy koszmar.

O czym jest książka?

„Dewolucja” opowiada o społeczności Greenloop – odizolowanej, nowoczesnej osadzie położonej w górach stanu Waszyngton. Po wybuchu wulkanu Mount Rainier mieszkańcy zostają całkowicie odcięci od świata. Nie działają telefony, nie ma prądu, nie ma internetu. Jest tylko cisza. I las.

Wkrótce okazuje się, że nie są tam sami. Sasquatche, legendarne, małpopodobne istoty, nie są już tylko przedmiotem lokalnych legend. Są głodni, agresywni i wcale nie zamierzają zostawić ludzi w spokoju. Z relacji ocalałych i zapisków z dziennika jednej z mieszkanek wyłania się obraz dramatycznej walki o przetrwanie, która nie ma nic wspólnego z cywilizowaną wymianą zdań na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej.

Moja opinia i przemyślenia

Zacznijmy od tego — to naprawdę nietypowy horror. Brooks świetnie miesza gatunki. W powieści pojawia się i survival, i thriller, i opowieść w stylu found footage, złożona z dzienników, wywiadów i raportów. Efekt? Narracja, która wydaje się niepokojąco autentyczna. Gdyby ktoś powiedział, że to opowieść oparta na faktach, to miałbym problem, żeby mu nie uwierzyć.

Największą siłą tej książki jest atmosfera. Duszna. Klaustrofobiczna. Narastające napięcie sprawia, że od pewnego momentu nie chodzi już o to, czy coś się stanie, tylko kiedy i komu. Bohaterowie są zaskakująco dobrze zarysowani, to nie tylko ofiary w oczekiwaniu na rzeź, ale ludzie z krwi i kości, z różnymi reakcjami na ekstremalną sytuację. Jedni walczą. Inni poddają się. A niektórzy... zaskakują nawet samych siebie.

Pisarz sięga po rzadko wykorzystywany wątek – Wielką Stopę – i kreuje ją na naprawdę ciekawego potwora. Sasquatche w jego wersji to nie mityczne istoty, tylko bardzo realne zagrożenie. Drapieżniki. Dzikie, bezlitosne i przerażająco skuteczne. Starcie z nimi to nie bajka. To rzeź.

Podsumowanie

„Dewolucja” to świetnie napisany, trzymający w napięciu horror, który udowadnia, że w gatunku wciąż można powiedzieć coś nowego. Max Brooks rezygnuje z klasycznych straszaków na rzecz powolnego budowania grozy i realistycznej narracji. Efekt? Książka, którą połyka się z zapartym tchem.

Dla fanów World War Z to absolutny must-read. Dla miłośników klimatów survivalowych i kryptozoologii – literacka perełka. A jeśli po lekturze zaczniesz się dziwnie czuć podczas spaceru po lesie… cóż, ostrzegałam.

Dział: Książki
piątek, 28 marzec 2025 11:15

Star Bringer – szalona space opera

Star Bringer – szalona space opera: najdziwaczniejsi awanturnicy pod (gasnącym) słońcem i romans gorący niczym Wielki Wybuch!

Dział: Książki

Wybuchowy finał Pieśni Ostatniego Królestwa


Lan odziedziczyła moc Srebrzystego Smoka. Wierzy jednak głęboko, że to w Bogach Demonach należy upatrywać przyczyn wojen, konfliktów i chaosu. Aby uratować królestwo i lud, dziewczyna musi odnaleźć Pogromcę Bogów, mityczną broń, która pozwoli jej zniszczyć nękające kraj demony.

Dział: Książki
niedziela, 12 styczeń 2025 10:58

Ja, Inkwizytor. Miasto Słowa Bożego

 

Gdy ktoś pozwala Ci do woli pić wino, chędożyć i zasadniczo nie robić nic poza tym, powinieneś wiedzieć, że będzie chciał czegoś w zamian. Inkwizytor Mordimer Madderdin z niejednego pieca chleb jadł i niejedno w swoim życiu widział, dlatego niespecjalnie zdziwiła go propozycja nowego znajomego. A mianowicie: Mordimer musi udać się do Italii, by odzyskać relikwie pozostałe po świętym Alodiuszu. Szkopuł w tym, że bogata familia, w której posiadaniu znajdują się owe cuda, nie jest zbyt chętna na zwrócenie ich - ponoć - prawowitemu właścicielowi. Wszyscy jednak doskonale znamy talent Madderdina do przekonywania drugiej strony o słuszności swoich racji.

Tak rozpoczyna się podróż inkwizytora do Italii, w której zarządza potężny przeor. On również ma plany wobec relikwii. Dodatkowo już na miejscu okazuje się, że prawie wszyscy członkowie rodziny posiadającej tak pożądane relikwie zostali zamordowani. Prócz jednej osoby.

Inkwizytor Mordimer Madderdin po raz kolejny zostaje wplątany w sieć intryg, kłamstw i oszustw; nie ominie go także udział w nadnaturalnym śledztwie. Czy mimo wielu umiejętności jego misja zakończy się sukcesem?

Osiemnasty tom! Któż by pomyślał, że moja przygoda z najbardziej znanym inkwizytorem potrwa aż tak długo. Co prawda i w tej platonicznej relacji zdarzały się wzloty i upadki, ale wciąż wiernie trwam przy Mordimerze. Nawet pomimo tego, że czasami w małym stopniu przypomina tego bohatera, którego polubiłam lata temu. Jednak czy i my nie zmieniamy się z biegiem lat?

Wróćmy jednak do początku, który... niespecjalnie zachęcał. Nie od dziś wiadomo, że nasz inkwizytor cieszy się powodzeniem u płci przeciwnej i skrzętnie z niego korzysta. Ostatecznie radość z życia doczesnego to rzecz ludzka, on zaś nie ma nałożonego na siebie celibatu. Jednak... cóż, myślałam, że już nigdy nie przejdziemy do prawdziwej akcji. Nasz główny bohater zawsze korzystał z dobrodziejstw, jakie były mu dane przez wdzięcznych wybawionych, jednak od kilku ostatnich tomów mam wrażenie, że stał się bardziej mieszczański, przyzwyczajony do wygód. Wciąż gdzieś tam tkwi w nim ten danwy Mordimer, twardy inkwizytor, przyzwyczajony do trudów dnia codziennego, tylko że ujawnia się coraz rzadziej. Trochę brakuje mi tej jego dawnej, nieprzejednanej wersji.

Początkowo wydarzenia toczą się dość spokojnym rytmem; na trasie do miejsca docelowego nie dzieje się nic niespodziewanego, prócz nieoczekiwanej towarzyszki podróży (o kim mowa, dowiecie się z lektury). Dopiero w Italii akcja nieco przyspieszyła, choć nie z kopyta. Jako inkwizytor, Madderdin ma wręcz obowiązek zbadania wszelkich nadnaturalnych wydarzeń, a morderstwo popełnione na niemalże całej rodzinie właśnie takim się jawiło. Zdaję sobie sprawę, że ten wątek jest poboczny i powstał zasadniczo tylko po to, by misja inkwizytora była trudniejsza. Bardzo jednak żałuję, że nie był trochę bardziej rozbudowany, że czytelnik nie dostał trochę więcej „smaczków”, gdyż z całej historii to właśnie on wydawał mi się najciekawszy. W końcu z demonami nie mamy do czynienia w życiu realnym (i całe szczęście!), z politycznymi zaś sporami i intrygami już tak.

No właśnie, polityka. Mordimer trafił do miejsca, w którym ogromną mocą sprawczą cieszył się przeor. To on utrzymywał całe miasto w ryzach, próbując doprowadzić do wykorzenienia wszelkiego rodzaju zła - począwszy od umiłowania wysokoprocentowych trunków, na morderstwach skończywszy. Wizyta inkwizytora na pewno była mu nie w smak, nawet jeżeli w tym obrębie Mordimer nie miał żadnej mocy sprawczej. Niemniej jednak i tak nastawcie się na liczne próby pokazania, z kim nie warto zadzierać.

Mimo wszystko nie żałuję, że sięgnęłam po osiemnasty tom cyklu. Bawiłam się całkiem dobrze, a na niektóre rzeczy (być może przez sentyment) przymknęłam oko. Nie jest to zła historia, jednak najbardziej zyskuje na tym, iż jest to część większej całości. Traktowana jako pojedyncza opowieść mogłaby przyciągnąć nieco mniej uwagi. Niemniej jednak polecam, choćby tym, którzy znają serię o Mordimerze Madderdinie.

Dział: Książki
niedziela, 12 styczeń 2025 10:31

Kill Show. Powieść w stylu true crime.

 

Wbrew pozorom zaginięcia nastolatek nie są czymś zaskakującym; młodzi dorośli często sami podejmują decyzję o ucieczce z domu, nierzadko w wyniku kłótni z rodzicami. Ten przypadek sprzed dziesięciu lat był jednak inny - szesnastoletnia Sara Parcell była świetną uczennicą, miała bardzo dobre kontakty z bliskimi, a jej marzeniem było pójście na studia związane z muzyką. Gdy tego dnia nie wróciła do domu, jej mama od razu wiedziała, że stało się coś złego.

Rozpoczęły się policyjne poszukiwania, do których po kilku dniach dołączyły media. Jednak nie w takim ujęciu, jak zazwyczaj - tym razem ktoś stwierdził, że pokazywanie wizerunku zaginionej to za mało. Tym razem stworzono serial, który miał na celu w czasie rzeczywistym relacjonować postępy w poszukiwaniach, jak również pokazać codzienność pogrążonej w niepewności rodziny. Wisienką na torcie miało być szczęśliwe zakończenie, gdy Sara trafia z powrotem w opiekuńcze ramiona rodziców. I producentka show, Casey Hawthorne, zamierzała to wszystko uwiecznić. To miał być prawdziwy show.

Byłam bardzo ciekawa tej pozycji, głównie dlatego, że wydawca określa ją jako „powieść w stylu true crime". Jestem ogromną fanką tego gatunku, a dopisek „w stylu” dodatkowo mnie zaintrygował. Wyruszyłam więc w kolejną, niezbyt długą, aczkolwiek bardzo wciągającą podróż literacką.

Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest to, że książka stworzona jest w formie wywiadu. Nie mamy co prawda pytań, lecz luźne wypowiedzi uczestniczących w wydarzeniach osób. A jest ich bardzo wiele, dlatego podczas lektury cieszyłam się, iż autor przy każdym nazwisku w nawiasie umieścił dopisek, jaką funkcję odgrywa dana postać. Początkowo jednak forma tej pozycji nieco mi przeszkadzała, trudno było mi się wbić w historię, w której nie było narratora i sądziłam, że przebrnięcie do zakończenia będzie kosztowało mnie sporo wysiłku. W trakcie jednak przywykłam i wreszcie zaczęłam zagłębiać się w meandry historii Sary Parcell.

Pierwsze rozdziały były dla mnie trudne w odbiorze nie tylko ze względu na formę wywiadu, lecz również dlatego, że praktycznie nie działo się nic szokującego czy wciągającego. „Słuchałam” opowieści ekipy telewizyjnej o ich producentce i całej sprawie zaginięcia, słów prowadzącego śledztwo detektywa oraz relacji najbliższych. Jako że wydarzenia toczyły się dziesięć lat wstecz, rodzina podchodziła już nieco chłodniej do tematu, więc emocje były dość okrojone. Niemniej jednak potrafiłam wyobrazić sobie (na tyle, w jakim stopniu osoba niemająca nikogo zaginionego w rodzinie) to, przez co musieli przechodzić w tamtym momencie. Dopiero po około połowie akcja zaczęła toczyć się szybciej, a na światło dzienne wychodziły kolejne fakty. I nagle okazało się, że zakończenie przyszło zdecydowanie za szybko.

Czy ta lektura w jakiś sposób mnie zaszokowała? Nie. Nie było tutaj rozlewu krwi, przemocy czy seryjnego mordercy. Moim zdaniem całe napięcie, jakie można było zbudować, pisząc tę historię, ze względu na formę wywiadu zwyczajnie... nie istniało. Prawdopodobnie, gdyby autor napisał tę książkę jeszcze raz, tylko jak standardowy thriller, odbiór mógłby być pozytywniejszy, czułabym jakiekolwiek emocje wylewające się z kolejnych kartek. Niemniej jednak plus za pomysł na tak rzadko spotykaną budowę.

W przypadku „Kill Show”, a konkretniej odnosząc się do przewijających się w niej postaci, muszę stwierdzić, że ludzie to czasami naprawdę mądry, a jednocześnie głupi gatunek. Tam, gdzie ktoś wybija się na tle tłumu ze względu na spostrzegawczość czy bystrość umysłu, tam również pojawia się ktoś, kto zazwyczaj wpada na „genialne” pomysły, mogące przysporzyć jedynie większych problemów. Choć z różnymi ludźmi miałam do czynienia, to ów fakt wciąż mnie zaskakuje. Nie napiszę wprost, o kogo chodzi, ale każdy, kto po książkę sięgnie, powinien bez problemu się domyślić.

Czy polecam? Tak. Choć musiałam poczekać, aż historia się rozkręci, a także przekonać do niecodziennej dla mnie formy, to polecam. Historia zawarta w „Kill Show” co prawda nie mrozi krwi w żyłach, aczkolwiek daje do myślenia. I przede wszystkim pokazuje, że pewne decyzje powinno się podejmować po naprawdę, naprawdę długim namyśle.

Dział: Książki
niedziela, 29 grudzień 2024 13:23

Amazing Spider-Man. Królewski okup

 

Kiedy po raz kolejny trafia w moje ręce komiks o Spider-Manie, zawsze zadaję sobie pytanie: „Czy jeszcze coś mnie zaskoczy?”. Okazuje się, że tak! „Amazing Spider-Man: Królewski okup” to lekka, pełna akcji i humoru historia, która przypomina, dlaczego to właśnie Spider-Man od dekad pozostaje jednym z najbardziej lubianych superbohaterów.

Głównym motorem napędowym fabuły jest magiczna Tablica Linii Życia – artefakt o niemal nieskończonej mocy, na który ostrzy sobie zęby Wilson Fisk, burmistrz Nowego Jorku i jednocześnie Kingpin, czyli odwieczny wróg Spider-Mana. Ale żeby zdobyć tablicę, Fisk musi najpierw dorwać Bumeranga – tak, tego Bumeranga, który… został współlokatorem Petera Parkera! Już samo to brzmi jak gotowy przepis na przezabawną, nieoczywistą historię.

Spider-Man i Bumerang łączą siły, by stawić czoła przestępczemu półświatkowi i pokrzyżować plany Kingpina. A stawka jest wysoka – jeśli tablica trafi w niepowołane ręce, może sprowadzić na świat prawdziwą katastrofę.

Jednym z najciekawszych wątków jest nowy strój Spider-Mana, sponsorowany przez… J. Jonaha Jamesona! Kiedyś największy krytyk człowieka-pająka, teraz jego gorący fan, Jonah decyduje się na coś naprawdę odważnego – umożliwia śledzenie akcji Spider-Mana na żywo w social mediach. Wątek jest pełen humoru i jednocześnie subtelnej satyry na współczesną obsesję na punkcie lajków i streamów. Dla mnie to prawdziwa perełka tego tomu.

Fabuła komiksu jest dynamiczna i nie daje się nudzić. Pościgi, starcia, nieoczekiwane zwroty akcji – to wszystko znajdziemy w „Królewskim okupie”. Humor, który od zawsze jest wizytówką Spider-Mana, tutaj w pełni błyszczy, szczególnie w dialogach między Peterem a Bumerangiem.

Choć historia jest dość prosta, w tle dzieje się sporo – wątki poboczne, jak zakazana miłość czy próby Jamesona, by „przebić się” w erze cyfrowej, dodają całości uroku i głębi. Jedyny minus? W niektórych miejscach akcja bywa chaotycznie przedstawiona, przez co łatwo się pogubić, zwłaszcza na dynamiczniejszych kadrach.

Za stronę wizualną odpowiada zespół utalentowanych artystów – Patrick Gleason, Federico Vincentini i Federico Sabbatini. Kolory są żywe, kadry pełne energii, a klimat Nowego Jorku oddany idealnie. Niestety, w kilku miejscach kreska jest na tyle chaotyczna, że trudno od razu zorientować się, co właściwie dzieje się na rysunku. Mimo to, ogólne wrażenie wizualne jest bardzo pozytywne.

Warto też wspomnieć o samej jakości wydania – śliskie, solidne strony, świetna czcionka i tłumaczenie Bartosza Czartoryskiego, które jak zawsze trzyma wysoki poziom. A alternatywne okładki? To już prawdziwe dzieła sztuki!

„Amazing Spider-Man: Królewski okup” to idealny wybór na leniwe popołudnie lub wieczór z herbatą. To komiks pełen akcji, humoru i odrobiny refleksji nad współczesnym światem. Jeśli szukasz lekkiej odskoczni od codzienności i masz ochotę na szybką przygodę ze Spider-Manem, ten tom na pewno Cię nie zawiedzie.

Dział: Komiksy
sobota, 26 październik 2024 14:41

Powiedz mi, proszę

 

Powrót Kathy był nieustającym błogosławieństwem, drugą szansą - co rano Claire się budziła z uśmiechem na ustach. Trudność polegała jednak na tym, że nie odzyskała swojego dawnego życia. Dla siebie i córki musiała więc zbudować nowe.*

Na świecie dzieją się złe rzeczy, ludzie doświadczają różnych traum i każdy radzi sobie z nimi na swój sposób. Najgorsze, gdy jakaś tragedia dosięga dziecko, które - gdy ma szczęście - musi się uporać ze swoimi przeżyciami. Jak trafić do niego, gdy odebrano mu bezpieczeństwo i zaufanie w ludzi? Jak pokazać, że jeszcze może być dobrze, a z tym, co przeszedł, da się żyć normalnie?

Zarys fabuły

Piętnaście miesięcy temu w małym miasteczku Bethelville doszło do zaginięcia siedmioletniej Kathy, po długich poszukiwaniach policja trafia na ruderę pod lasem, w której znajdują buciki dziewczynki. Przez jakiś czas wszyscy żyli tą tragedią i wierzyli, że mała się odnajdzie. Jednak z każdym dniem się to zmieniało. Teraz tylko mama Kathy wierzy, że córeczka nadal żyje. I gdy każdy, nawet jej mąż, rusza dalej ona się nie poddaje. I w końcu nadchodzi dzień, gdy trzy godziny jazdy od miasteczka nad ranem ktoś spotyka na ulicy dziewczynkę. Bez butów, przerażoną, wychudzoną, poranioną i niewydającą z siebie żadnego dźwięku. Okazuje się, że to zaginiona Kathy, co cieszy wszystkich, liczą, że już będzie dobrze, a winny zostanie ukarany. Niestety dziewczynka nie mówi, boi się wszystkiego i nie przypomina dawnej siebie, a dotrzeć udaje się do niej tylko Robin, terapeutce dziecięcej stosującej zabawę jako formę terapii. Czy to pomoże dziewczynce i czy uda się odkryć, co się wydarzyło?

Po kryminały sięgam sporadycznie, ale gdy jakiś mnie skusi, daje mu szansę. Tak było właśnie z Powiedz mi, proszę. Przeczytałam opis i poczułam się zaintrygowana. Temat wspomnień, radzenia sobie z traumą, ciekawa forma terapii no i tajemnicze morderstwa, które łączą się z małą dziewczynką. Sami przyznajcie, że takiemu połączeniu trudno jest się oprzeć. Czy było warto poświęcić czas tej historii? Zaraz się przekonacie.

Moje wrażenia

Mike Omer jest dość znanym autorem kryminałów, ja jednak z jego twórczością zetknęłam się pierwszy raz i muszę przyznać, że było to spotkanie bardzo udane. Powiedz mi, proszę to kryminał, któremu nic nie brakuje - jest sprawa kryminalna, jest wątek śledztwa (tylko tutaj prowadzony inaczej), jest morderca, no i akcja. Mogłabym rzec, że bardzo dużo akcji, bo w książce cały czas coś się dzieje, a napięcie rośnie ze strony na stronę. Autor dba również o emocje, o ciągłość wydarzeń i budowanie zainteresowania tym, co się dzieje. Tutaj ofiarą jest dziecko i duże brawa za swego rodzaju delikatność w wątkach, gdy mowa o jego psychice, pokazywaniu, jak inaczej wszystko przeżywa i radzi sobie z traumą. Podoba mi się też forma dochodzenia do prawdy, bo tutaj policja też pracuje, ale prawda powoli wychodzi na jaw podczas zabaw w trakcie trwania terapii, co pokazuje, jak złożony jest umysł człowieka i jak różnie dba o naszą psychikę.

Słów kilka o bohaterach

Na co jeszcze warto zwrócić uwagę, to właśnie bohaterowie, a raczej ich kreacja. Bo owszem, wiadomo, że najbardziej z marszu interesuje nas skrzywdzona przez ludzi Kathy i jest ukazane rewelacyjnie, chociaż nie mamy możliwości poznania jej myśli oraz emocji, to z perspektywy obserwatora dostrzegamy, że jej przeżycia odcisnęły na niej swój ślad. Muszę jednak przyznać, że poznawanie historii z punktu widzenia Robin oraz mamy dziewczynki pozwala spojrzeć na całość trochę szerzej. Autor rewelacyjnie opisuje charakterystykę postaci, pokazuje jacy są poza sprawa i jak się zmieniają, gdy pojawia się dziewczynka i wątek mordercy. Chociażby Ronin, która sama ma toksyczna relacje z mamą, boryka się z pewnymi problemami, a jako terapeutka jest niezwykle profesjonalna oraz stanowcza. Mama Kathy też początkowo jest zagubiona, pełna obaw, niepewna kolejnych kroków, ale gdy córeczka wraca, zmienia się całkowicie. Dla dobra dziecka potrafi być stanowcza, wytrwała i nieustępliwa. To takie pokazanie, że w różnych sytuacjach przybieramy różne postawy i się ich trzymamy.

Na zakończenie

Powiedz mi, proszę porusza temat trudny, bo porwanie i strata dziecka należy do tych mocno emocjonalnych. Łatwo to zepsuć, a jednak Mike Omer świetnie sobie z tym radzi i wokół tego tworzy wątek kryminalny. Przez sporą część książki bardziej skupia się na tym, co się dzieje z Kathy oraz Robin, ale już wtedy wzbudza zainteresowanie i sprawia, że ze strony na stronę ono wzrasta. Treść budzi niepokój, wzbudza złość i sprawia, że czytelnik odczuwa emocje bohaterów. Strach, obojętność, zniechęcenie, a potem determinację, siłę do walki i radość i lęk. Muszę przyznać, że dawno z takim zaangażowaniem i skupieniem nie czytałam żadnego kryminału, a tutaj byłam ciekawa każdego słowa, tego, jakim plot twistem zaskoczy autor na kolejnej stronie. Omer rewelacyjnie opisuje psychikę bohaterów - tych złych, skrzywdzonego dziecka i dorosłych starających się mu pomóc.

Moim zdaniem Powiedz mi, proszę to rewelacyjny kryminał, któremu nic nie brakuje. Wciąga od pierwszych stron, fascynuje prowadzoną sprawą, zaskakuje zwrotami akcji, budzi emocje i zaskakuje. Nie tylko w trakcie czytania, ale i samym finałem. Bo do końca nie wiedziałam, kto jest sprawcą i czym się kierował. A to nieczęsto się zdarza. Polecam!

Dział: Książki