marzec 14, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Z archiwum X

piątek, 30 czerwiec 2017 11:55

"Wilcze leże" nowość od Fabryki Słów

Od 28 czerwca dostepna jest nowa antologia opowiadań Andrzeja Pilipiuka "Wilcze leże".

Od A jak Anubis do W jak wilkołactwo.
Zanurz się w świat opowieści, w których granica między tym co realne a tym co fikcyjne niebezpiecznie się zaciera...
W życiu Roberta Storma nadchodzi wielka zmiana. Gdy na horyzoncie pojawi się dziewczyna, która ma szanse zostać kobietą jego życia, Robert pozna smak porażki i narazi się wpływowym przeciwnikom. A jedynym wyjściem będzie ucieczka...

Dział: Książki
wtorek, 28 luty 2017 23:24

7 EW

Patrząc na powieści Neala Stephensona wyłącznie pod kątem objętościowym można z całą pewnością stwierdzić, że są to książki dla wytrwałych czytelników, posiadających bardzo dużo wolnego czasu i cierpliwości. Kto miał choć raz okazję przeczytać którekolwiek z jego dzieł wie, że treść wymaga od czytelnika o wiele, wiele więcej.

Neal Stephenson to specjalista od wizjonerskich, wielkich projektów literackich. Jego powieści, w szczególności te ostatnio wydawane, liczą sobie setki stron. Powieściopisarz znany jest z tego, że jego utwory różnią się bardzo między sobą zarówno tematyka, jak i stylem, choć większość (może poza Cyklem Barokowym) zalicza się do fantastyki. W 2006 roku, kiedy pracował na pół etatu w Blue Origin, zainteresował się problemem kosmicznych śmieci na orbitach okołoziemskich, a także związanym z tym zagrożeniem masowego roztrzaskiwania się bolidów. Firma Blue Origin została założona w 2000 roku przez Jeffa Bezosa (założyciela Amazon.com) i zajmuje się projektowaniem oraz budową nowatorskich systemów załogowego transportu suborbitalnego i orbitalnego. Doświadczenie i wiedza zdobyta w trakcie pracy w branży prywatnego przemysłu kosmicznego, ukształtowała pierwotny zarys fabuły „7 EW”.

Powieść zaczyna się od katastrofy i to nie byle jakiej - Księżyc eksploduje. Przyczyna zniszczenia satelity ziemskiego, nie zostaje do końca wyjaśniona, autor nadmienia, że może była to wędrująca czarna dziura, ale ogólnie narrator używa określenia „Agent” z anglojęzycznej nomenklatury szermierczej: „Agent działa. Patient pozostaje bierny. W tym konkretnym przypadku agent o nieznanym charakterze oddziałał na Księżyc. Księżyc i zamieszkująca podksiężycowe królestwo ludzkość stali się biernymi ofiarami tego działania”. Jak można w wielu wywiadach z Nealem Stephensonem przeczytać, potrzebna była autorowi katastrofa, która ma doprowadzić do zagłady wszelkiego życia na Ziemi. Ta apokalipsa, co ważniejsze, nie mogła być nagła, czyli uderzenie meteorytu zostało wykluczone, ani długofalowa, czyli ekologiczna katastrofa też nie była odpowiednia. A zniszczenie Księżyca pozwoliło autorowi zawiązać fabułę opartą na założeniu, że oto świat ulegnie całkowitemu zniszczeniu za około dwa lata. Zegar zaczął tykać, a ludzkość może tylko kombinować, jak uratować, choć część żyjących istot przy bardzo ograniczonych możliwościach.

„7 EW” zostało podzielonych na trzy części. Pierwsza obejmuje pierwszy rok po unicestwieniu ziemskiego satelity. Jest to 27% książki, które jest doskonałym przykładem fantastyki naukowej. Neal Stephenson skupił się na konkretnym pomyśle, a mianowicie stworzeniu na bazie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej i miniarek (ang. arklet; wynoszone na orbitę samodzielne elementy mieszkalne), Arki w Chmurze. W niej to miało zostać zachowane to, co najcenniejsze; znikoma półtoratysięczna garstka ludzi, archiwum genetyczne fauny i flory oraz terabajty wiedzy. Ze względu na nagromadzenie pojęć z zakresy astrofizyki i inżynierii, tej części książki poświęciłam chyba najwięcej czasu. Pozytywnym aspektem nagromadzenia wielu różnych teorii naukowych, było dążenie do zrozumienia, autorskiej wizji, a dzięki temu zdobyłam sporo nowych informacji z różnych dziedzin nauki. Negatywne strony tej części to powolna akcja, długie wywody naukowe, brak szerszego oglądu sytuacji, w szczególności pod kątem socjologicznym. Neal Stephenson całkowicie pominął wydarzenia, które rozgrywały się na Ziemi w oczekiwaniu na zagładę. Trzeba jednak przyznać autorowi rację, że pisarstwo to umiejętność dokonywania wyborów. Wybrał on jeden wątek, jeden pomysł na przetrwanie, i stworzył swoisty podręcznik przetrwania ludzkości na orbicie okołoziemskiej.

Część druga, to wydarzenia, które mają miejsce po Białym Niebie i Kamiennym Deszczu, czyli po opadzie fragmentów Księżyca na Ziemię. Gdy następuje eksterminacja życia na powierzchni globu, mieszkańcy Arki w Chmurze muszą nauczyć się żyć w skrajnie niebezpiecznych warunkach, podejmować samodzielne i nierzadko ryzykowne decyzje. Obraz społeczeństwa orbitalnego jest przytłaczająco negatywny, ukazuje bowiem wszystkie, zazwyczaj te najmniej pożądane, strony ludzkiej natury. Po armagedonie wydawałoby się, że garstka ludzi powinna połączyć się w obliczu wspólnej tragedii i współdziałać, że nowa społeczność po zagładzie państw, stronnictw politycznych i religii, powinna stworzyć nowy naród. Nic bardziej mylnego. Muszę przyznać, że ta część najbardziej przypadła mi do gustu wywołując raz po raz sprzeczne emocje, jednocześnie zmuszając do przewartościowania choćby takich pojęć jak demokracja. Akcja w tej części szczęśliwie przyśpiesza, a wywody naukowe zostały zredukowane do minimum. Gratulacje dla autora, który w obrębie swojej powieści stworzył podgatunek, który nazwałabym kosmicznym thrillerem politycznym.

I na koniec część trzecia, która jest bezpośrednią konsekwencją tego, jak poradzili sobie ludzie, choć jest to obraz dość odległy, bo pięć tysięcy lat po zniszczeniu Księżyca przez Agenta. Przyszłość na pierwszy rzut oka bardzo optymistyczna, bowiem gatunek ludzki nie wymarł, rozrósł się wręcz, a co więcej dotarł do momentu, kiedy mógł terraformować, nomen omen, Ziemię. Śledząc przygody Kath Almathovej Drugiej, Beleda Tomova, czy Hu Noah w pierwszym odruchu ma się wrażenie, że Neal Stephenson pogrywa gatunkami literackimi i na koniec dość trudnej lektury, pozwolił odetchnąć czytelnikowi na łonie space opery. Przyglądając się dogłębnie nowej rzeczywistości, dostrzega się niestety bolesne konsekwencje genetycznych machinacji przodków z Izzy (Międzynarodowa Stacja Kosmiczna), które cieniem kładą się na nowym społeczeństwie.

„7 EW” (ang. Seveneves), pochodzenie tytułu zostaje wytłumaczone pod koniec drugiej części książki, jest powieścią, której bezmiar tematyki jest bardzo trudno przedstawić w recenzji, jednocześnie nie zdradzając zbyt wiele z fabuły. Powieść jest lekturą „slow reading”, nie można jej czytać w pośpiechu, a czasem nawet wymaga przerw, aby od tej dość posępnej historii odpocząć. Jednak aby w pełni docenić całokształt wizji Stephensona koniecznie należy przeczytać ją do końca. Z jednej strony jest to naukowy podręcznik, jak przetrwać zagładę Ziemi, z drugiej strony jest to traktat o naturze ludzkiej, by na końcu dotrwać do wizjonerskiej bajki o tym, jak można by żyć pięć tysięcy lat po kosmicznej apokalipsie. Nie jestem w stanie ocenić książki od strony naukowej, muszę zawierzyć autorowi, który wywodzi się z rodziny naukowców i inżynierów, i który sam studiował między innymi fizykę, że wszystkie rozwiązania są w miarę zgodne ze sztuką. Jeśli spojrzeć na „7 EW” pod kątem literackim, to poza podjętą tematyką, największym atutem powieści są bohaterowie, do których czytelnik bardzo szybko się przywiązuje. Postaci nakreślone są dogłębnie, a fabuła świetnie z nimi współpracuje. Tempo akcji w książce jest naprawdę bardzo różne, niestety, co może zniechęcić część czytelników, w części pierwszej wydarzenia toczą się w ślimaczym tempie, spowalniane przez długie wywody z różnych dziedzin nauki. Niestety przy tak obszernym dziele nie ciężko jest o wady. Najbardziej zabrakło mi tła socjologicznego związanego z zachowaniem się ludzi w obliczu apokalipsy. Temat ten potraktowany został zdawkowo, a założenie, że wszyscy potulnie zgodzą się na Rozdzielanie Losów, czyli przydzielanie miejsc w Arce w Chmurze, jest czystym nonsensem. Również wizja przyszłości, choć w wielu aspektach pociągająca i ciekawa, w szczególności jeśli dotyczy sztucznego wytworzenia klas społecznych na bazie rekombinacji genetycznych, wydaje się w innych aspektach potraktowana po łepkach, a nawet absurdalna.

Podsumowując. „7EW” to powieść nie dla każdego, wymagająca, męcząca, przytłaczająca negatywnymi emocjami, wymaga od czytelnika mozolnej pracy nad tekstem, sporej ilości czasu i wytrwałości, ale... WARTO!

Dział: Książki

Zagraniczne serwisy podały dzisiaj informację, iż w wieku 56 lat zmarł Brock Winkess IV. Amerykanin był specjalistą od efektów specjalnych w takich filmach jak "Terminator 2", "Laleczka Chucky", "Obcy 3" czy serialach "Opowieści z krypty", "Z Archiwum X".

Dział: Kino
piątek, 03 lipiec 2015 12:43

Z Archiwum X. Żywiciele

Po niedawnej premierze niezwykle udanej i entuzjastycznie przyjętej przez środowisko fanowskie komiksowej kontynuacji święcącego triumfy w latach 90' serialu Z Archiwum X, nadszedł czas na kolejny zeszyt przedstawiający przygody ulubionych agentów FBI.

Komiks Żywiciele ujrzał światło dzienne w maju bieżącego roku. Składa się z czterech niezwiązanych ze sobą historii: Żywiciele cz. I i II, Specjalnie dla Pana X, Szczebiot oraz Przemyślenia Palacza. Za scenariusze odpowiada Joe Harris, który pracując pod czujnym okiem słynnego Chrisa Cartera postanowił powrócić do, tak uwielbianej w serialu, formuły monster-of-the-week. Za stronę graficzną komiksu odpowiadają różni twórcy. Jedni docenią taką różnorodność, innym może się nie spodobać. Ja należę do pierwszej grupy, bowiem uważam, że jest to jedna z najmocniejszych stron tego komiksu. Najlepszą historią jest Szczebiot. Tak pod względem graficznym, jak i fabularnym doskonale oddaje klimat starego dobrego Archiwum X. Z kolei najsłabiej prezentuje się historia Palacza, choć i tu rysunki naprawdę cieszą oko, tak więc moja opinia może być podyktowana tym, że nigdy specjalnie nie przepadałam za tą postacią. Całość trzyma bardzo dobry poziom, choć odnoszę wrażenie, że im więcej komiksów z serii powstanie, tym bardziej adresowane będą do coraz to węższej grupy najwierniejszych miłośników serialu. W zeszycie Żywiciele można zaobserwować bowiem sporą ilość sentymentalnych retrospekcji i symbolicznych nawiązań do przeszłości bohaterów. Oczywiście dla tych, którzy znają historię pary byłych agentów FBI będą to miłe tzw. smaczki, jednak trzeba także pamiętać o młodszych czytelnikach, którzy takich wtrętów mogą po prostu nie zrozumieć.

Nie zmienia to faktu, że przeniesienie przygód Foxa Muldera i Dany Scully na kolejny nośnik należący do massmediów to tzw. strzał w dziesiątkę, a biorąc pod uwagę to, że serial wraca na ekrany telewizorów, może się okazać, że kolejne pokolenia, które nie miały już okazji poznać akt tajemniczego archiwum FBI, rozkochają się w tej serii i będzie ona mogła przez następne lata nosić koronę i tytuł kultowej.

Dział: Komiksy
środa, 01 lipiec 2015 12:13

Stalowe Serce

Odnoszę takie wrażenie, że gdzie się ostatnio czytelnik nie obejrzy, tam ma dużą szansę natknąć się na nazwisko Sanderson.

Jedni chwalą go za cykl  Z mgły zrodzony, który niebawem doczeka się wznowienia. Inni zachwycają się powieściami z cyklu Archiwum burzowego światła, a jeszcze inni za dokończenie serii Koło czasu autorstwa przedwcześnie zmarłego Roberta Jordana. Jakby tego było mało, na początek lata otrzymujemy od Zysku i S-ki nową powieść rozpoczynającą cykl Mściciele.

Temat superbohaterów chyba nigdy nie przestanie być aktualny i chwytliwy. Motyw ten daje twórcom tak duże pole do popisu, że miejsca tu starczy dla każdego. Tradycyjnie superbohater, czy to przybyły z gwiazd Superman, czy napędzany wewnętrznym przymusem wymierzania sprawiedliwości Batman, miał chronić niewinnych. To był najważniejszy cel.

Ostatnimi czasy jednak nie da się nie zauważyć, że, co wydaje się całkiem logiczne i słuszne, superbohater, a może lepiej istota obdarzona mocą, nie zawsze musi kierować się dobrymi pobudkami. Im więcej mocy, tym większe pragnienie władzy i panowania nad światem, czyli inaczej mówiąc trzeba nie lada siły woli i zdrowego rozsądku, by posiadana moc nie skierowała superbohatera na manowce tyranii i okrucieństwa. Oprócz tego superbohater powinien też mieć dylematy moralne, które - niczym przysłowiowe kłody - los mu wciąż rzuca pod nogi. A co by się stało, gdyby tej siły woli i honoru zabrakło? Gdyby superbohaterów nagle narodziło się jak mrówek i gdyby wcale nie mieli dobrych zamiarów?

Ten pomysł postanowił wykorzystać Brandon Sanderson w powieści pt. Stalowe Serce. W niedalekiej przyszłości, gdy na niebie pojawiła się Calamity, świat stanął u progu wielkiej katastrofy. Na skutek impulsu, dziwnej ewolucji superbohaterem mógł stać się niemal każdy. Świat nagle zaludnił się osobnikami o niezwykłych mocach, ale nie stał się przez to lepszy ani bezpieczniejszy. Epicy, bo tak ich nazwano, okazali się brutalni, chciwi i samolubni. Zdewastowali miasta, ludzi zepchnęli do rangi niewolników lub marionetek, zaś sami zaczęli sprawować rządy.

Na gruzach dawnego Chicago, przemianowanego teraz na Newcago, kontrolę sprawuje Epik Stalowe Serce. Potrafi on nie tylko zmienić wszystko w stal, kule się go nie imają, a dzięki wsparciu innych Epików stale utrzymuje nad miastem nieprzeniknione ciemności. Jest niepokonany, nie ma słabych punktów. Nikt z tych, którzy rzucili mu wyzwanie, nie przeżył konfrontacji.

David Charleston wie jednak, że Epik musi mieć słaby punkt. Jako naoczny świadek masakry dokonanej przez Stalowe Serce w jednym z banków, 8-letni wówczas David (obecnie jedyny żyjący uczestnik tamtych wydarzeń) widział, jak Epik krwawi. Co jednak spowodowało tę chwilową słabość? Wypadkowa jakich sił tam zadziałała? Tego póki co nie wiadomo.

Po dziesięciu latach od tamtych wydarzeń niemal dorosły David szuka sposobności, by przyłączyć się do grupy Mścicieli (ludzi zabijających Epików) i doprowadzić do śmierci tyrana. Kiedy wreszcie udaje mu się natrafić na ślad grupy, dobitnie przekonuje się, że nie będzie to ani łatwe, ani szybkie. Oprócz tego będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy faktycznie w świecie pełnym tyranów i okrutników zabicie jednego coś zmieni? Czy po nim po prostu nie pojawią się kolejni, jeszcze gorsi?

Stalowe Serce to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora i już wiem, że nie ostatnie. Rzecz nie tylko w tym, że Sanderson pisze w sposób bardzo konkretny, a jednocześnie obrazowy, ale też w tym, że ma naprawdę ciekawe pomysły i umie je przelać na papier.

Ten pomysł jest właściwie prosty. Oto mamy świat, który obdarzeni mocami traktują jak swój prywatny plac zabaw. Ich kaprysy i żądze pozbawiły świat ludzi słońca, roślinności, bezpieczeństwa i możliwości wyboru, jak chcą żyć. Ludzie są skazani na prace w fabrykach i nędzne bytowanie na społecznym marginesie. Oczywiście są też bogaci, ale ich rola ogranicza się właściwie do bycia ładnym ozdobnikiem lub, gdy się komuś zachce, zabawką.

Co w takim świecie mogą zdziałać Mściciele? Trochę mogą, choć ich działalność obciążona jest wieloma dylematami i trudnymi wyborami, o czym David niejednokrotnie będzie się musiał przekonać. Nieustannie też w tle majaczy zagadka słabości Stalowego Serca. Wielka niewiadoma wyjaśnia się dopiero w finale powieści i nie jest to jedyne zaskoczenie, gdyż autor serwuje nam jeszcze kilka miłych niespodzianek.

Powieść wciąga od pierwszej strony i czyta się ją naprawdę z wielką przyjemnością. Chętnie przeczytam kolejny tom, miło by też było zobaczyć tę historię na wielkim ekranie, zwłaszcza pokazy mocy, które serwują w powieści często gęsto Epicy. Dla wzrokowca byłaby to nie lada uczta.

Stalowe Serce spodoba się nie tylko miłośnikom Herosów, Powersów i Avengersów, ale też każdemu, kto szuka dla siebie historii z pazurem, słowem początek cyklu o Mścicielach z pewnością trafi w gust wielu czytelników. Polecam!

Dział: Książki
wtorek, 30 czerwiec 2015 09:14

Z mgły zrodzony

„Z mgły zrodzony" to pierwszy tom trylogii „Ostatnie Imperium". Książka, która po raz pierwszy została wydana w Stanach Zjednoczonych w 2006 roku wskazała, że Brandon Sanderson nie będzie jedynie kolejnym rzemieślnikiem specjalizującym się w fantasy. O nie, amerykański pisarz udowodnił, że jego miejsce wśród pisarzy gatunku jest bardzo istotne. Stworzył on bowiem brutalne, mroczne uniwersum, powołując do życia jednostkowych bohaterów, jak i całe kasty, budując historię bazując na archetypach, jednak wywołującą tak żywe emocje, że czytelnikowi trudno usiedzieć w miejscu, opisując magiczne systemy tak barwnie i umiejętnie, że trudno o nich zapomnieć. „Z mgły zrodzony" ma szansę za kilka, kilkanaście lat znaleźć się w kanonie lektur obowiązkowych dla czytelników fantasy, bo choć nie jest innowacyjny w treści, to przekonuje mistrzowsko wykreowanym światem, w którym nikt nie chciałby się urodzić.

Brandon Sanderson w ostatnim czasie dał się całkiem dobrze poznać polskim czytelnikom. W 2007 roku ukazała się dzięki Wydawnictwu Mag jego debiutancka powieść – „Elantris", która zdobyła serca fanów fantasy na całym świecie. Jego kolejna książka, otwierająca trylogię „Ostatnie Imperium", „Z mgły zrodzony", doczekała się w tym roku trzeciego już wydania w naszym kraju, niedługo po tym, gdy na listach bestsellerów znalazły się dwa pierwsze tomy z cyklu „Archiwum burzowego światła". Amerykański pisarz zasłynął także jako współautor serii „Koło Czasu" – po śmierci Roberta Jordana jej zakończenie powierzono właśnie Sandersonowi. Obecnie planowana jest adaptacja filmowa „Z mgły zrodzonego" oraz powstać ma na jego podstawie gra komputerowa. Autor nie przestaje tworzyć, kontynuując rozpoczęte serie.

Okładka powieści Sandersona zachęca od pierwszego spojrzenia. Postać na froncie to kobieta, ubrana w czarny płaszcz z kapturem, który zdaje się być złożony z wielu powiewających pasków materiału lub jakiegoś specjalnego tworzywa. W ręce trzyma dwa szkielety, znajduje się na dachu w iście bojowej pozycji, a za nią, w tle, roztacza się mgła okalająca ciemne budynki  (jej jednak nie obejmuje). Bardzo dobrze zaprojektowana graficznie oraz nieźle wykonana okładka zdradza, że będzie dużo akcji, walk, a także sugeruje mroczność świata, w który niebawem wkroczymy.

Od tysiąca lat rządy nad krajem sprawuje Ostatni Imperator, który jest cząstką boga, Skrawiekiem Nieskończności. Wprowadził on wieki terroru sprawując władzę absolutną i czyniąc ze skaa kastę niewolników. W stolicy Ostatniego Imperium, w Luthadel, szlachta bawi się i korzysta z Allomancji, czyli magii metali, która to umiejętność przekazywana jest razem z krwią. Mgliści posiadają umiejętność posługiwania się tylko jednym metalem, a występują nie tylko wśród arystokracji. Jednak jeden z nich, będący także pół-skaa, jest czymś więcej. Ocalały, Kelsier, złodziejaszek, który zdołał się wydostać z piekielnego więzienia Ostatniego Imperatora w Czeluści Hathsin poznał moce Zrodzonego z Mgły.  Gromadzi on załogę, która pomoże w obaleniu Ostatniego Imperatora. Znajduje się w niej Vin, szesnastoletnia pół-skaa, złodziejka, która dopiero od Ocalałego dowiaduje się, że posiada moc Zrodzonego. Kelsier staje się jej mentorem i uczy jej sztuki Allomancji. Razem z resztą zespołu przygotowują plan pozbawienia tronu samego Ostatniego Imperatora i wcielają go w życie.

Jednym z największych atutów powieści amerykańskiego pisarza jest bardzo dobrze skonstruowany świat. To świat, który upada, który coraz bardziej ulega degrengoladzie, a pojęcie nadziei w nim zanika. Nikt nie pamięta już o tym, że liście niegdyś były zielone, niebo niebieskie, a wszędzie rosły kwiaty. Rzeczywistością jest przerażająca mgła, która odstrasza od nocy skaa, a niekiedy nawet szlachtę, a w dzień padający z nieba popiół. Ludzie zapomnieli nawet o istnieniu gwiazd i o religiach, które jeszcze nie tak dawno były osią ich istnienia.

Świat Ostatniego Imperium, zasady Allomancji, poznajemy razem z Vin. Gdy ona się uczy od podstaw swojej nowej roli, dowiadując się, kim jest naprawdę,  czytelnik edukuje się razem z nią. Dzięki temu, choć nieco skomplikowany system magiczny, staje się niezwykle zrozumiały oraz łatwo przyswajalny dla każdego odbiorcy. Sam system wymyślony przez Sandersona jest naprawdę nietuzinkowy. Magia to umiejętność „spalania" (czyli używania) połykanych przez Allomantów metali, które oczywiście muszą być odpowiednio przygotowywane – chodzi tu o dobór proporcji czy stężenie danych składników. Owych metali jest dziesięć (choć ponoć istnieje również ten 11, bardzo znaczący dla fabuły) i jedynie Zrodzeni z Mgły są w stanie posługiwać się nimi wszystkimi. Każdy z nich pozwala na uruchomienie innych zdolności magicznych.

Kraj, w którym istnieją Mgliści umiejący posługiwać się jednym metalem, zrodził w ciągu wieków także inne stwory. Inkwizytorzy, którzy zamiast oczu mają wystające, stalowe szpile, mgielne padlinożerne upiory, które umieją przybrać kształt zjedzonego posiłku, Opiekuni podróżujący po świecie i zapamiętujący wiedzę z przeszłości, sprzed czasów Wstąpienia (czyli panowania Ostatniego Imperatora), aby móc ją przekazać następnym generacjom, Skaa niewolnicy, których większość nie żywi już ani krzty nadziei, a wśród nich pół-skaa Ocalony Kelsier, który może nieść wybawienie.

Właściwie od jednych z pierwszych stron, w którym poznajemy Vin napięcie nie maleje. Najpierw zastanawiamy się, kim jest owa dziewczyna i jakie znaczenie będzie miała dla historii, potem, czy szalony plan Kelsiera się powiedzie (więcej pytań nie zdradzam, żeby nie psuć Wam frajdy z odbioru powieści). Bazowanie na znanych archetypach zemsty, mistrza i ucznia, rebelii, buntu wobec terroru nie powodują, że akcja słabnie czy staje się zbyt przewidywalna. Amerykański pisarz posiada także umiejętność wprowadzania niespodziewanych zwrotów akcji, czym dodatkowo zaskarbia sobie uwagę czytelnika.

Całą akcję, bieżące wydarzenia, obserwujemy z perspektywy Vin oraz Kelsiera, dwójki głównych bohaterów. Muszę przyznać, że emocjonalne ustosunkowanie się do ich postaci chwilę mi zajęło. Początkowo wydawali mi się oboje dość papierowi, przez co dość przewidywalni oraz nudni. Vin okazała się typowym przykładem „bohatera przechodzącego przemianę", a Kelsier – postacią dość niejednoznaczną. Każde z nich rewiduje swoje cele oraz spojrzenie na świat wraz z kolejnymi wydarzeniami, przez co żadne z nich nie będzie takie samo, jak w momencie, w którym się poznali.

Sanderson okazał się mistrzem w opisywaniu scen walk, których wcale w powieści nie jest mało. Ze stronic wręcz wylewa się magia, zapach "spalanych" metali czuć na każdym kroku, a mgła wydaje się wić wokół ciała. Akcja być może nie pędzi na łeb na szyję, lecz jej wyrazistość sprawia, że trudno się od tej historii choć na chwilę oderwać. Przerywniki w postaci zabawnych, filozoficznych wtrąceń jednego z bohaterów czy opowieści o religii snute przez Sazed, spełniają swoją rolę, dając chwilę oddechu.

Mimo, że w tym wydaniu powieści nie znajdziemy grafik czy ilustracji, to została dołączone do niego mapy - Ostatniego Imperium oraz samego Luthadel. Dzięki temu łatwiej poruszać się po świecie stworzonym przez Sandersona oraz śledzić drogę postaci. Na samym końcu odnajdziemy także "Ars Arcanum", czyli skrócony wykres Allomancji oraz jego alfabetyczny spis, do którego możemy w każdej chwili sięgnąć, gdy zapomnimy, który metal czemu służy.

Po całej burzy emocji, której doznałam w trakcie lektury „Z mgły zrodzonego" (oraz po jego zakończeniu), nie mogę się już doczekać sięgnięcia po kolejną część trylogii o Ostatnim Imperium. Zresztą – już po przeczytaniu samego prologu wiedziałam, że nie oderwę się od tej powieści na wiele godzin. Polecam ją każdemu miłośnikowi fantasy – nawet, jeśli Wam się nie spodoba, będziecie zadowoleni, że przebrnęliście przez tomiszcze mające niemalże 700 stron oraz poznaliście pióro Brandona Sandersona, który wywalczył sobie znaczące miejsce wśród pisarzy gatunku.

Dział: Książki
środa, 13 maj 2015 13:15

Premiera: Z Archiwum X. Żywiciele

Z Archiwum X. Żywiciele" będzie dostępny przedpremierowo już na Warszawskich Targach Książki (14-17 maja, Stadion Narodowy). Komiksy z serii „Z Archiwum X" można również kupować w księgarni internetowej wydawnictwa LaBotiga.pl. Na hasło XFILESKOMIKS 25% rabatu!

Dział: Komiksy
poniedziałek, 04 maj 2015 12:45

Nowa Fantastyka 05/15

W kioskach i salonach prasowych dostępny jest już najnowszy, majowy, numer pisma "Nowa Fantastyka". Tematem przewodnim numeru jest powrót, pod postacią miniserialu, jak również komiksu, kultowego "Z Archiwum X". Dodatkowo przeczytamy m.in. artykuł o nowych postaciach z gwardii Marvela oraz opowiadania m.in. Neila Gaimana (z uniwersum powieści "Nigdziebądź"), Petera Wattsa i Jacka Komudy.

Dział: Prasa
piątek, 03 kwiecień 2015 09:04

Podróże w czasie. Archiwum Chronosa

Panuje na świecie dziwny mit, że tylko nastolatki mogą czytać książki o nastolatkach. Gdy swoim zwyczajem nosiłam ze sobą „Podróże w czasie" (właściwie „Podróże w czasie. Archiwum Chronosa" Tom 1) dosłownie wszędzie – by nie marnować żadnej wolnej chwili i czytać, kiedy tylko nadarzy się okazja – książka dostała się na chwilę w rączki kolegi ze studiów. Ten chwycił ją, odwrócił, przeczytał opis i skrzywił się na samo pierwsze zdanie, butnie komentując, że już samo ono, mówiące, że bohaterka ma szesnaście lat, książkę u niego dyskwalifikuje. Tymczasem książki o nastolatkach nie zawsze muszą być wyłącznie dla nastolatek i powieść Rysy Walker jest tego doskonałym przykładem.

W zasadzie zaczyna się już od pierwszego rzutu oka na warstwę materialną książki. Okładka wydaje się wtedy nawet mniej, niż przeciętna. Jakaś klepsydra i mazaje, które kojarzą się z wizualizacjami dźwięków w popularnym programie do odtwarzania muzyki. W centrum obwoluty i na dole – jakieś miasta. Wszystko w tonacji błękitów i czerni z elementami złota. To wszystko wydaje się bez sensu, dopóki nie dotrze do odbiorcy, że rysunek z centrum strony odnosi się do Wystawy Światowej w Chicago z 1893 roku i ma kontrastować z nowoczesnymi wieżowcami niżej. To z pewnością więcej, niż wiedza podstawowa.

Kate ma szesnaście lat i wiedzie normalne, chociaż nie do końca stereotypowo zwyczajne życie. Pomieszkuje wymiennie raz u ojca, raz u mamy, bowiem jej rodzice się rozwiedli. Chodzi do szkoły, spędza czas z przyjaciółką, sprzecza się z rodzicami. Pewnego dnia w jej życiu ponownie pojawia się zamieszanie w postaci dawno niewidzianej babci. Starsza kobieta wkracza w jej życie jak huragan, zapisując Kate w testamencie cały dobytek, proponując wspólne mieszkanie i... informując, że dziewczyna posiada rzadki gen umożliwiający podróże w czasie. I chociaż Kate bardzo nie chciałaby w to uwierzyć, to trzem aspektom tej sprawy zaprzeczyć nie może. Po pierwsze, medalion, który pokazała jej babcia zdecydowanie świeci na niebiesko, chociaż otoczenie twierdzi inaczej. Po drugie, chłopak, który napadł ją w metrze i pocałował, rozpłynął się w powietrzu. Po trzecie, po zakłóceniach czasoprzestrzennych wszystko się zmieniło – jej matka nie istnieje, ojciec ma inną rodzinę, a przyjaciółka należy do sekty. Tylko Kate może przywrócić właściwą linię czasu. Tylko, czy taka linia w ogóle istnieje?

Sama powieść nie posiada typowo rozwijającej się wartkiej akcji. I ta się w „Podróżach w czasie" znajduje, ale zdaje się, że poświęcono jej mniej miejsca, niż całej filozofii czasoprzestrzeni oraz zmieniania jej. Jest to zresztą najmocniejszy punkt tekstu – osadzenie realiów science fiction w świecie rzeczywistym oraz zbudowanie dlań całego szeregu zasad i zależności o wysokim poziomie skomplikowania i niezwykle logicznej konstrukcji. Napięcie buduje tak naprawdę trudne położenie głównej bohaterki. Jest jednak na tyle nieoczywiste, że wymaga wielostronicowych tłumaczeń i częstych analiz ryzyka oraz ewentualnych zysków i strat. Z pewnością nie spodoba się to wszystkim tym, którzy oczekują stereotypowego rozwoju akcji i pędzenia na łeb na szyję.

Nie tylko to zresztą świadczy o tym, że powieść przeznaczona jest (a raczej byłaby, gdyby nie usilne próby autorki jej „stargetowania") dla dojrzalszych czytelników. A być może to jedynie kwestia różnic kulturowych? Rysa Walker odwołuje się do wydarzeń historycznych, które przeciętnemu polskiemu nastolatkowi, a nawet szerzej – przeciętnemu Polakowi – absolutnie nic nie mówią. Autorka opisuje spotkania z różnorodnymi aktywistami i aktywistkami działającymi na rzecz równouprawnienia rasowego czy płciowego. Wykorzystuje przy tym postaci o znaczeniu lokalnym – nazwisko pierwszej kobiety burmistrza w Stanach Zjednoczonych może mówić coś Amerykanom, ale z pewnością nie uczy się o takich postach na zajęciach z historii w polskich, czy nawet europejskich szkołach. Polskie wydanie bogate jest w przypisy, które starają się przybliżyć w kilku zdaniach napływające falami nazwiska, związane z walką o emancypację, ale prawda jest taka, że jedno zdanie, to tak naprawdę żadna wiedza, a i je trudno zapamiętać, gdy szybko przywołane zostaje pięć kolejnych do przyswojenia.

Pojawia się w „Podróżach w czasie" wątek romansowy. A nawet dwa – tajemniczy chłopak podróżujący w czasie (co wyjaśnia się na koniec tomu dopiero) oraz rówieśnik ze szkoły (chociaż z innej linii czasu). Początkowo wydaje się to nawet urocze, jakkolwiek bardzo idealistyczne. Nie mogłam jednak odeprzeć wrażenia, że autorka opisując ten aspekt życia Kate, chciała mieć to jak najszybciej za sobą. Romans składa się z samych punktów przełomowych – poznanie, pierwszy pocałunek, pierwsza randka, wyznanie miłości, gotowość na zbliżenie seksualne (gotowość, a nie samo zbliżenie). Nie poruszyło to we mnie absolutnie żadnej struny, chociaż rozwiązanie finalne jest nawet więcej, niż urocze.

Kreacje bohaterów są raczej przeciętne. Autorka wyraźnie skupiła się na komplikowaniu fabuły i budowaniu szeregu zależności, niż urealnianiu samych jej nośników. Kate jest typowa, a jednocześnie żadna konkretna. Jej babcia wydaje się nieco bardziej realistyczna, zwłaszcza ze swoim absurdalnym przekonaniem o konieczności przestrzegania zasad Chronosa, pomimo tego, że świat chwieje się w posadach. Żałuję, że nie dowiedziałam się więcej o Connorze. Trey, jeden z amantów, to dla mnie postać widmo. O Kiernanie, drugim z amantów, w powieści nie ma zbyt wiele, ale jest zdecydowanie najbardziej tajemniczy i najbardziej zachęcający do bliższego poznania.

Język powieści jest z kolei ponadprzeciętny. Odpowiednio lekki i niewymagający, jak to wypada przy wybranym targecie, ale jednocześnie nienazbyt uproszczony. Niektóre zdania są nawet tak wielokrotnie złożone, że trzeba rozsupływać je, jak bardzo skomplikowany węzeł. Metafory są proste i trafne, wykreowana nomenklatura i formułki brzmią przekonująco. Przez kolejne strony płynie się raczej lekko wiosłując, niż pokładając nadzieje w nurcie zdań i wietrze akcji, ale wciąż jest to lektura przyjemna.

„Podróże w czasie" Rysy Walker zafundowały mi serię zaskoczeń. Skomplikowanie i rozbudowanie fabuły było czymś, czego absolutnie się nie spodziewałam, licząc raczej na lekkie czytadło, które pozwoli mi przypomnieć sobie czasy licealne (lub nawet wcześniejsze). Tymczasem, gdyby zmienić wiek bohaterki, wychodząc naprzeciw malkontentom i trwającym przy stereotypie odpowiedniości wiekowej na linii bohater-czytelnik, z powodzeniem mogłaby być to po prostu literatura science fiction, bez określonej wiekowo grupy docelowej. Pozostaje pogratulować autorce udanego debiutu, oczekiwać na kolejny tom i liczyć, że kolejna seria skierowana zostanie do szerszego grona.

Dział: Książki
poniedziałek, 16 marzec 2015 07:45

Z Archiwum X. Wyznawcy

"Z archiwum X" kojarzy mi się przede wszystkim z młodzieńczym dreszczykiem emocji, który odczuwałam podczas odkrywania tajemnic kolejnych odcinków emitowanych w telewizorni. Kultowy serial, który święcił triumfy w czasach mojej młodości, do dziś wywołuje poruszenie a nazwiska aktorów grających główne role są znane tak starszym, jak i młodszym pokoleniom. Przyznaję się jednak bez bicia, że nie jestem w stanie przypomnieć sobie teraz jak seria się zakończyła. Być może jest to kwestią tego, że serial oglądałam po raz ostatni już dawno temu. Być może nie jestem też tak wielką fanką, by pamiętać każdy szczegół. Wiem natomiast jedno. Serial "Z archiwum X" stanowi nieodłączny element wspomnień okresu mojego dorastania i mój pierwszy (na spółkę z literacką serią Ulica strachu) kontakt z grozą i zjawiskami paranormalnymi w popkulturze. Z kolei komiksy zdobią półki mojej domowej biblioteczki już od pewnego czasu i wciąż nie mogę nadziwić się, jak wiele radości można z nich czerpać. Dlatego też z zaciekawieniem przyjęłam wiadomość o planowaniu oficjalnego wznowienia wątków wspomnianego powyżej serialu w komiksie.

4 lutego bieżącego roku miała miejsce premiera "Z archiwum X. Wyznawcy". Jest to pierwsza, z zaplanowanych pięciu, księga kontynuująca losy Muldera i Scully, po tym jak rozstali się oni z FBI. Historia zawarta w komiksie jest rzutem na głęboką wodę dla tych, którzy nie widzieli ostatnich sezonów serialu, bowiem jest to naprawdę kontynuacja i nie ma w niej miejsca, na przytaczanie retrospekcji, które wyjaśniłyby, w jaki sposób bohaterowie znaleźli się w miejscu, w którym ich zastajemy. Autorem scenariusza jest Joe Harris, ale nad całością wydania czuwał Chris Carter, którego nie trzeba przedstawiać (szczególnie miłośnikom serialu). Wyraźnie widać, że publikacja, jest próbą powrotu do korzeni serialu. Próbą całkiem udaną. Mamy więc wielu starych bohaterów, ciągłą gonitwę, wiele znaków zapytania oraz szalenie niebezpiecznych kosmitów. Myślę, że wszyscy maniacy, którzy przez lata czekali na powiew świeżości w temacie kultowego serialu nie powinni zwlekać z zakupem Wyznawców.

Nie tylko twórcy komiksu stanęli na wysokości zadania. Wydawnictwo SQN odpowiedzialne za polskie wydanie zeszytu również zadbało o to by rodzimy odbiorca czuł się dopieszczony. Pomimo różnicy w formacie (ten amerykański jest większy) strona graficzna komiksu nie ucierpiała. Środek zachwyca natomiast świetnymi fotograficznymi pracami Carlosa Valenzueli, którymi poprzedzone są rozdziały. Wartości dodaje również zbiór grafik różnych autorów, wieńczący księgę (choć, jak to bywa w przypadku kompilacji zdarzają się prace lepsze i gorsze). Michael Walsh odpowiedzialny za rysunki prezentujące historię przedstawioną w "Wyznawcach" również się spisał. Być może jego umiejętności wymagają jeszcze szlifu, jednak wierność w tworzeniu postaci znanych z serialu jest zachowana, dzięki czemu bohaterowie prezentują się obłędnie. Momentami gorzej prezentują się natomiast tła wypełniające poszczególne kadry, jednak można na to przymknąć oko. Wszystko to plus dodatek w postaci znanego z serialu plakatu wiszącego nad biurkiem Muldera sprawia, że Wyznawcy stanowią niezwykle udany, w porównaniu z innymi, element archiwalnej układanki, który musi się znaleźć w kolekcji każdego wielkiego fana serii.

Dział: Komiksy