kwiecień 22, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan

czwartek, 08 sierpień 2019 19:48

Krwawa Róża

Czekałam na tę książkę od chwili, gdy odłożyłam na półkę Królów Wyldu, jedną z lepszych książek fantasy, jakie czytałam w ciągu ostatnich lat. Krwawa Róża ponownie przenosi nas do stworzonego przez Nicolasa Eamesa świata, chociaż tym razem to nowa historia, nowa przygoda i w większości nowi bohaterowie.

Od wydarzeń przedstawionych w poprzednim tomie minęło blisko sześć lat. Pam Hashford (na marginesie, w oryginale nosząca imię Tam) pracuje w tawernie i marzy o innym, lepszym życiu. Okazja do zmiany pojawia się wraz z przybyciem do miasta legendarnej grupy najemników, dowodzonych przez Krwawą Różę, córkę Złotego Gabriela, którego doskonale mogliśmy poznać w Królach Wyldu. Dzięki łutowi szczęścia dziewczynie udaje się do nich dołączyć w charakterze barda i wbrew woli ojca wyrusza w z nimi w trasę.

W tym samym czasie kraj obiega wieść o zebraniu się potężnej hordy potworów, zgromadzonych pod wodzą olbrzyma Groma. Wszystkie grupy najemników porzucają swoje zobowiązania i walki na arenach, stanowiące podstawę ich codziennego życia, i wyruszają, by się z nimi zmierzyć i zdobyć chwałę. Wszystkie, z wyjątkiem dowodzonej przez Krwawą Różę Baśni, zmierzającej w przeciwną stronę, by zrealizować tajemnicze zadanie. Cóż takiego obejmuje kontrakt, że najemniczka bez wahania zrezygnowała z walki z hordą, która mogłaby przynieść jej tak upragnioną nieśmiertelną sławę?

Autor pozostaje wierny tej samej konwencji, serwując nam pierwszorzędne awanturnicze fantasy, tylko doprawione sporą szczyptą ironii, humoru oraz zabawy konwencją. Tak jak wspominałam już przy okazji Królów Wyldu, Eames czerpie pełnymi garściami ze schematów typowych dla heroic fantasy, ale odziera je niemal w całości z ewentualnego patosu. Owszem, mamy tu walkę dobra ze złem, są dzielni bohaterowie walczący z potworami, magowie i różnorodne rasy, a przy tym nic nie jest takie, jak moglibyśmy oczekiwać. Nawet wtedy, gdy zaczyna być poważnie, pojawia się scena, która skutecznie to niweczy. Muszę jednak przyznać, że druga połowa powieści ma już wydźwięk mniej żartobliwy, co w sumie wychodzi jej na dobre – całość zyskuje odpowiednie proporcje między śmieszkowaniem a solidnie poprowadzoną opowieścią.

Mimo że Krwawa Róża opowiada przede wszystkim historię członków Baśni, możemy też od czasu do czasu spotkać bohaterów z poprzedniego tomu. Cieszę się, że Roderyk ma się doskonale, miło było też spotkać Jain i jej Jedwabne Strzały oraz, oczywiście, członków Sagi (przy tym spotkaniu jednak łezka może się zakręcić). Nie zabrakło nawet sowo misiów, przygarniętych swego czasu przez maga Korga. Sięgając po drugi tom zastanawiałam się, czy polubię nową drużynę równie mocno co poprzednią, na szczęście były to zupełnie płonne obawy. Róża, Bezchmurny, Brune i Cora okazali się równie pokręceni co starsi najemnicy, chociaż na temat córki Złotego Gabriela można powiedzieć wszystko tylko nie to, że jest sympatyczna.

Mówiąc krótko, podobało mi się i jestem przekonana, że równie mocno spodoba się każdemu fanowi gatunku. Podobnie jak Królowie Wyldu, Krwawa Róża to świetne połączenie porządnej, ale lekkiej fantastyki i to w doskonałym wydaniu. Gorąco polecam!

 

Dział: Książki
środa, 07 sierpień 2019 20:06

Jaga

Niektóre cykle są zbyt dobre, żeby skończyć się... po zakończeniu. Zakochałam się w serii „Kwiat Paproci” Katarzyny B. Miszczuk, dlatego, kiedy dowiedziała się, że autorka napisała prequel, nie zastanawiałam się nawet przez chwilę! Koniecznie musiałam go przeczytać, tym bardziej że tytułowa Jaga już wcześniej sprawiała wrażenie niezłego ziółka.

Stara, poczciwa Jaga nie zawsze była... emerytką. Zanim spotkała Gosię, sama była piękna, młoda i bez grosza przy duszy. Posadę szeptuchy odziedziczyła po swojej babci, kobiecie o złotym sercu, ale zupełnie bez żyłki biznesowej. Szybko okazuje się, że młoda szeptucha będzie miała o wiele więcej problemów niż tylko kiepska sytuacja finansowa i brak zaufania wśród mieszkańców. Nagle Bieliny stają się centrum życia lokalnych potworów, a gdy dodać do tego bogów i nieśmiałego żercę... robi się bardzo ciekawie. Oj będzie się działo! Przygotujcie się na jazdę bez trzymanki, bo Jaga nie ma zamiaru oszczędzić wam żadnych szczegółów, zwłaszcza tych pikantnych.

Tak, jak już wspomniałam, uwielbiam tę serię, dlatego z radością wróciłam do świata w którym szeptucha to zawód, a w lesie można spotkać rusałki. Historia Jagi została wprowadzona w dość typowy sposób, poprzez spotkanie dwóch bohaterek i rozmowę o przeszłości. Jednak ten pomysł nie do końca został wykorzystany, opowieść bowiem zaczyna się od konwersacji, a potem płynie nieprzerwanie w pierwszoosobowej narracji. Chociaż kilka wtrąceń z teraźniejszości z pewnością by nie zaszkodziło, a pozwoliło powspominać trochę bohaterów całej serii. Ale... musi nam w tym zakresie wystarczyć krótki fragment na początku i na końcu książki.

Nie znaczy to jednak, że nie pojawi się nikt ze znanych postaci. Niektórych przecież nie ogranicza czas... Muszę przyznać, że prequel „Jaga” to genialne uzupełnienie całości. Nie tylko lepiej poznajemy Jagę, ale też bardziej rozumiemy zachowanie starego żercy. Co więcej, również późniejszy bieg wydarzeń jawi się jako pełniejszy i zyskuje drugie dno.

Jeśli spodobała się wam przebojowość Gosi, to Jaga w niczym jej nie ustępuję. Stateczne emerytka z pewnością nie może powiedzieć, że nie wyszalała się w czasach młodości. W przeciwieństwie do swojej następczyni zawsze wie, czego chce i nie waha się po to sięgnąć. Jej losy to nieustająca przygoda i czerpanie z życia pełnymi garściami. Wątki miłosne przeplatają się z nadprzyrodzonymi, a tempo akcji nie zwalnia ani na chwilę. W tej części dzieje się naprawdę tyle, że aż nie ma czasu, by zaczerpnąć tchu!

Tak samo, jak i cała seria, tom 0,5 utrzymuje klimat słowiańskich wierzeń i atmosferę małej wsi. Jednak o ile za czasów Gosi pozycja szeptuchy jest szanowana i... dochodowa, o tyle wcześniej tak nie było. Szybko okazuje się, że jest to w całości zasługa Jagi. Zdecydowanie kapitalnie czyta się o rozpoczynaniu tak niecodziennego biznesu :)

Na początku „Jagi” ciężko było mi się pogodzić, że ten tom jest jednak tak bardzo niezależny. Jednak szybko zaakceptowałam zmianę głównej bohaterki i w całości zaangażowałam w rozwój wydarzeń. Świetna książka, interesująca kreacja świata i genialna historia. Cały czas jestem pod wrażeniem tego tomu i mam nadzieję, że to mimo wszystko nie będzie moje ostatnie spotkanie z Bielinami!

Dział: Książki
poniedziałek, 05 sierpień 2019 20:18

Eri i smok

Mała Eri jest odmienna od pozostałych dzieci. Rozważna, myśląca i ciekawa świata. Ta mała rudowłosa dziewczynka jest nie tylko grzeczną i posłuszną córką i troskliwą siostrą. Dziewczynka ma zadatki na kogoś więcej. Niezwykła więź łącząca ją ze zwierzętami oraz otwarty umysł na cuda natury sprawiają, że w przyszłości Eri może zostać szeptuchą czyli ludową czarownicą, uzdrowicielką, znachorką.

Pewnego dnia dla Eri nadchodzi czas wielkiej próby. Od szeptuchy Maruszy dziewczynka otrzymuje smocze jajo, które ma chronić i zanieść do miejsca przeznaczenia. Pomogą jej w tym towarzysze podróży skrzat Bajazy, gnom Kołatek i poeta-zbój Wergiliusz. Naszych bohaterów czeka długa i pełna trudów podróż, a w ślad za nimi podążą sługusy złego czarodzieja Widukinda, który chce zdobyć jajo dla siebie. Nadanie narodzonemu smokowi imienia daje nad nim władzę i ta władza marzy się złemu czarownikowi.

Historia tu opowiedziana jest prosta i obudziła we mnie dużo literackich skojarzeń. Odpowiedzialność za smocze jajo i więź, jaka nawiązuje się między małym smokiem a Eri bardzo przypominała mi nauki mistrza Antoine de Saint-Exupery'ego o przyjaźni i odpowiedzialności.

Podróż przez dziką i nieprzyjazną krainę może pachniała trochę historiami o Hobbitach i Śródziemiem, a roztargniony rycerz Kokietko i jego giermek sprawili, że jak żywi stanęli mi przed oczami Don Kichot i Sanczo Pansa!

W swojej książce autor odwołuje się do wielu słowiańskich motywów i legend. Mamy tu więc szeptuchy czyli dobre czarownice parające się białą magią. Są skrzaty służące ludziom i przepadające za kaszą ze skwarkami. Są rzeczne boginki, gnomy oraz błędni rycerze, dla których już zabrakło smoków. No i oczywiście są też smoki.

Książka o przygodach małej Eri to ciepła, piękna opowieść o odpowiedzialności, przyjaźni i o tym, że warto trzymać się raz obranego kursu, choć czasem bywa trudno. Istnieją jednak w tym świecie sprawy, o które trzeba zawalczyć nie tylko dla siebie, ale też dla innych. Inna wyraźnie przebijająca z książki nauka mówi o tym, że automatycznie boimy się tego czego nie znamy, bo łatwiej coś od razy sklasyfikować jako wrogie niż zadać sobie trud poznania. Gdyby ludzie spróbowali poznać smoki, byc może losy tej krainy potoczyłyby się zupełnie inaczej, lepiej?

Eri i smok to dobra propozycja dla młodszego czytelnika. Dobrze z nią zacząć przygodę z fantasy. Można także poczytać ją rodzinnie i o niej rozmawiać; w końcu wiele decyzji małej bohaterki warto omówić i wspólnie przedyskutować.

Polecam gorąco lekturę przygód Eri i smoka. Rozbawi, wzruszy i zapadnie w pamięć. Bo zdecydowanie jest warta zapamiętania.

 

 

Dział: Książki
poniedziałek, 05 sierpień 2019 15:47

Szczury Wrocławia. Szpital.

Wrocław, rok 1963; chcesz w spokoju dotrzeć do pobliskiego szpitala dla umysłowo chorych, w którym pracujesz, ale milicja zablokowała jedyną drogę. Mówią, że nikt nie może przejść, strzelają do tych, którzy próbują ominąć stworzoną przez nich naprędce barykadę. Tłum nie wie, co jest powodem tak zaostrzonych działań. Ludzie coraz głośniej domagają się odpowiedzi, zdenerowani marnowaniem ich cennego czasu. Nikt nic nie wie, chociaż ktoś tam przebąkuje o ostatnich doniesieniach odnośnie czarnej ospy. Może to przez tę chorobę milicja podjęła taką, a nie inną decyzję? Cóż więc zostaje poza czekaniem? Są jednak tacy, którzy nie planują tkwić w zbitym tłumie, ściśnięci jak sardynki; prą do przodu, prosto na stróżów prawa. Ktoś zemdlał, więc jako pielęgniarka biegniesz mu na ratunek. Już po kilku sekundach zdajesz sobie sprawę, iż ów starszy jegomość nie oddycha; dopada Cię nagła słabość- mroczki przed oczami, "miękkie" kolana, niemożność wykonania nawet najmniejszego ruchu. I zanim zdajesz sobie sprawę z tego, co się dzieje, Ty również nie żyjesz. Ale tym razem śmierć nie jest ostatecznością- wracasz na ten ziemski padół, przemieniona w monstrum, o jakim nikt nigdy nie słyszał. Teraz nie ma dla Ciebie już pracy, bliskich, znanej codzienności- jest tylko głód. Głód ludzkiego mięsa, który chcesz jak najszybciej zaspokoić. 

Rok temu na jakiejś wyprzedaży trafiłam na Szczury Wrocławia. Chaos. I choć od momentu obejrzenia Świtu żywych trupów nie przepadałam za tematyką zombie, to wreszcie postanowiłam się przełamać. I bardzo się z tego powodu cieszę, szczególnie, że tkana przez pana Szmidta historia o zombie w czasach, kiedy świat był jeszcze na bakier z technologią, jest po prostu fascynująca. Jednym, dużym gryzem połknęłam trzeci już tom serii, Szpital. 

W pierwszym tomie -wspomnianym już Chaosie- śledziliśmy toczące się wydarzenia z perspektywy społeczeństwa. Drugi tom -Kraty- jak sama nazwa wskazuje, przeniósł nas za mury więzienia. Teraz przyszedł czas na szpital psychiatryczny, zarządzany przez doktora Niemczuka. Już za sam fakt przenoszenia czytelnika w tak (zdawałoby się) odległe od siebie miejsca uznałam za duży plus. Jest różnorodnie, a to najważniejsze. Czy pracownicy medycznej placówki poradzili sobie lepiej z apokalipsą zombie niż trzymający pieczę nad więzieniem milicjanci? Cóż... odcięci od źródła informacji bohaterowie musieli sami wyciągnąć pewne wnioski odnośnie nieumarłych. Pozostawieni sami sobie, bardzo długo nie wiedzieli, iż wcale nie mają do czynienia ze specyficzną odmianą czarnej ospy. Ordynator Niemczuk musiał poradzić sobie z wszelkimi przeciwnościami z pomocą zaledwie niewielkiej grupki podwładnych- reszta utknęła na zabarykadowanym przez milicję moście, inni prawdopodobnie zginęli we własnych domach. Mimo tego, że właśnie walił się świat, ten mężczyzna wszelkimi sposobami starał się zatrzymać pracowników, aby pacjentom ich szpitala niczego nie zabrakło; aby nadal mogli dostawać odpowiednią ilość leków czy pokarm. Podziwiam go za ten altruzim. Z drugiej strony poniekąd wierzył, iż w placówce psychiatrycznej jest o wiele bezpieczniej niż na zewnątrz. Czy jednak istnieje takie miejsce, do którego nie dotrze zaraza?

Na pewno przy okazji poprzedniej recenzji wspominałam już o fantastycznym klimacie, jaki stworzył autor. Przeniesienie wydarzeń do 1963 roku, w którym to ludzie nie mieli jeszcze takich możliwości jak choćby dzić, było strzałem w dziesiątkę. Społeczeństwo dopiero co podniosło się po różnych politycznych zawirowaniach, a teraz musi stawić czoło czemuś o wiele groźniejszemu. Zombie to dla nich egzotyczne określenie; skąd mieliby wiedzieć, co to jest? Ostatecznie nigdy nie słyszano o tym, aby ktoś, kto umarł, nagle powrócił do żywych. I łaknął ludzkiego mięsa. Tom trzeci co prawda jest o wiele krótszy niż jego poprzednicy, ale mimo to historia walki pracowników szpitala z zarazą była opisana bardzo dokładnie. Podczas lektury ani razu nie miałam wrażenia, że pan Szmidt musiał coś okroić, by zmieścić się w zaplanowanych przez siebie "ramach". Ta część jest idealnym dopełnieniem całej, dotychczas toczącej się historii. 

Oczywiście mam świadomość, iż na trzecim tomie się nie skończy, co bardzo mnie cieszy; zostało jeszcze tyle odpowiedzi do uzyskania! Przypomnę, że nieumarli w ujęciu naszego rodaka mogą się regenerować, nie działa na nich dekapitacja (czego nauczyły nas różne amerykańskie, filmowe wizje), spalenie zombie powoduje tylko przenoszenie się choroby w powietrzu, a zarazić można się wyłącznie przez krótki kontakt z zainfekowaną osobą. Tego jeszcze nie było! Zdecydowanie mogę polecić każdemu fanowi zarówno horroru, jak i zombie samych w sobie. Bezsprzecznie twórczość tego polskiego autora możemy stawiać na równi z innymi, zagranicznymi.

Dział: Książki
poniedziałek, 05 sierpień 2019 11:30

Wybrany

Jestem przekonana, że każdy miłośnik fantastyki młodzieżowej słyszał o twórczości Tarana Matharu. Jest on przede wszystkim znany z niesamowitej serii „Summoner. Zaklinacz”, którą bardzo lubię, dlatego też z przyjemnością zabrałam się za kolejny cykl spod jego pióra - „Contender. Zawodnik”. „Wybrany” to pierwszy tom nowej przygody, która porywa już od pierwszych stron i trzyma w napięciu do samego końca!

Z początku „Wybrany” pod względem pomysłu kojarzył mi się z „Igrzyskami Śmierci” Suzanne Collins, ale szybko fabuła nabrała zupełnie innego toru. Istotną kwestią jest tutaj fakt, że akcja powieści dzieje się w świecie rzeczywistym i wiele czerpie z historii świata. Muszę przyznać, że autor tutaj ogromnie mnie zaskoczył, bowiem wcześniejsze jego twory skupiały się głównie na potędze jego wyobraźni i realności nie było w nich za wiele. Ogromnie przypadła mi do gustu również idea tajemniczej gry, w której muszą wziąć udział świadomie wybrani gracze – szkoda tylko, że nie została ona do końca wyjaśniona. Liczę jednak, że autor zostawia najlepsze na kolejne tomy, a „Wybrany” to jedynie wstęp, swoista przedmowa do fascynującej lektury.

Ten tom zdaje się być preludium również z innych względów. Nie tylko trzon powieści nie jest w nim rozbudowany, ale i bohaterowie. Taran Matharu nie zdradza za wiele na ich temat – można powiedzieć, że po prostu są. Mam wrażenie, że miejscami w fabułę można by wpisać losową postać – nawet jedna z moich świnek morskich doskonale zagrałaby rolę „gracza” i do tego wniosłaby do fabuły znacznie więcej niż nawet tytułowy bohater. Naprawdę, pod względem kreacji charakterów, autor tym razem poległ – bo tak naprawdę poznajemy jedynie imiona postaci, ich cechy oraz predyspozycje. Podobnie sytuacja ma się z „enigmatycznymi istotami” - równie skromnie zostały opisane…

„Wybrany” to opowieść pełna zagadek i tajemnic. Przyjemnie lekki styl Tarana Matharu sprawia, że książkę pochłania się niezwykle szybko i z zapartym tchem poznaje się zadziwiający świat przez niego wykreowany – jednocześnie znajomi, jak i obcy czytelnikowi. Powieść jest fantastyczna niemal pod każdym względem – jak wspominałam wcześniej, mocno kuleje jedynie kwestia bohaterów powieści. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach autor się zreflektuje i sprawi, że zawodnicy, jak i pozostali bohaterowie nie będą mi obojętni, bo całość zapowiada się obłędnie. Polecam serdecznie – szczególnie miłośnikom książek Suzanne Collins i Jamesa Dashnera.

Dział: Książki
piątek, 02 sierpień 2019 15:22

Strzeżcie się, smoki!

Znacie już Claudette? Małego, niepokornego rudzielca, którego największym marzeniem jest walczyć z olbrzymami, smokami i właściwie każdym, kto stanie jej na drodze? Jeśli nie, najwyższa pora to zmienić! Zwłaszcza, że na rynku są już dostępne dwa tomy jej przygód i miejmy nadzieję, że wkrótce ukaże się także kolejny.

Strzeżcie się, smoki! to opowieść o wspomnianej Claudette, która mieszka w otoczonym wysokim murze mieście razem z młodszym bratem Gastonem (który jest mistrzem w gotowaniu, lecz niekoniecznie radzi sobie jako wojownik, do czego również ma aspiracje) oraz ojcem (dawniej niepokonanym wojownikiem, który usunął się w cień po tym, jak został okaleczony w walce z potężną smoczycą). Po pokonaniu olbrzyma, o czym mogliśmy przeczytać w poprzednim tomie, Claudette wcale nie minęła ochota do dalszych przygód. Zwłaszcza że nadarza się okazja do kolejnej potyczki, przy której wszystkie dotychczasowe wydają się niewinnymi wybrykami.

Miasto zostaje zaatakowane przez kamienne gargulce, którymi niewątpliwie steruje ktoś obdarzony wyjątkową mocą. Czarnoksiężnikowi może stawić czoła tylko niezwykły oręż, dawniej należący do ojca Claudette, ale zgubiony przez niego w czasie walki w smoczej grocie. Mężczyzna rusza, by go odzyskać, a jego tropem podąża jego niepokorna córka, razem z Gastonem i przyjaciółką Marie. Musi w końcu mieć na oku swojego staruszka i stawić czoła smokom, gargulcom i każdemu, kto wejdzie jej w paradę. I nie przeszkadza jej w tym fakt, że sięga większości swoich przeciwników do pępka i dzierży drewniany miecz!

Poprzedni tom okazał się prawdziwą perełką, bieżący jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że mam przed sobą jedną z najciekawszych i najprzyjemniejszych serii komiksowych dla dzieci. Dla tych starszych czytelników także, bo bawiłam się podczas lektury prawdopodobnie równie dobrze, co moje ośmioletnie dziecię. Strzeżcie się, smoki! to niesamowita kombinacja przygody i humoru, czasami nieco absurdalnego, która sprawia, że komiks czyta się właściwie przy jednym podejściu, bo szkoda odkładać go na półkę.

Trójka głównych bohaterów, Claudette, Gaston i Marie, to mieszanka wybuchowa, której nie sposób nie polubić. Każde z nich jest inne, dlatego mały czytelnik z łatwością będzie mógł utożsamić się z jednym z nich. Claudette to typ chłopczycy, zbuntowanej i wygadanej, która najpierw działa, a potem (chociaż nie zawsze) dopiero się nad tym zastanawia. Marie, mimo że jej głównym marzeniem jest zostać księżniczką, ma znacznie większe aspiracje niż ładny wygląd i książę u boku (przekonuje się też, że książęta są przereklamowani). Z kolei Gaston jest wrażliwy, czasem nadmiernie strachliwy, ale też dla przyjaciół jest w stanie stawić czoła swoim lękom. Razem są nie do pokonania!

Od strony technicznej, komiks przedstawia się rewelacyjnie. Ilustracje Rafaela Rosado są po prostu świetne – niby proste, a przy tym doskonale oddające humor, z jakim Jorge Aguirre nakreślił przygody bohaterów.

Mówiąc krótko, jeśli szukacie dla dziecka pozycji do rozpoczęcia przygody z komiksem, seria o Claudette będzie strzałem w dziesiątkę. Będzie nim również wtedy, gdy po prostu szukacie dobrej i lekkiej opowieści.

Dział: Komiksy
piątek, 02 sierpień 2019 12:17

Czerwony lód

„Rzecz cała w wielkim skrócie: zabili go i uciekł / Więc kiwa palcem w bucie w tył i w bok i w przód” – któż nie zna tej piosenki w wykonaniu Piotra Machalicy, pochodzącej z czołówki serialu „Na kłopoty... Bednarski”. Niestety, codzienność daleka jest od tej serialowej, a nawet jeśli ciężko jest odnaleźć ciało, to nie oznacza to, że do morderstwa nie doszło.

O tym, jak przewrotna potrafi być rzeczywistość i jak wiele może być różnych twarzy zbrodni, przekonał się sierżant Szadurski, vel Szady. Teraz właśnie stanął przed trudny zadaniem, nie tylko schwytania przestępcy, co – w pierwszej kolejności stwierdzenia, że zbrodnia w ogóle została popełniona. Wezwanie na miejsce zdarzenia do zakładu produkującego mrożonki w Szelewie przynosi mu tylko kłopoty. W nieczynnej tymczasowo hali produkcyjnej pojawiła się bowiem kałuża krwi, zaś jej ilość pozwala wysnuć przypuszczenia, że ofiara raczej nie przeżyła. Sęk w tym, że nie ma ciała, wszystko też wskazuje na to, że na miejscu są wszyscy pracownicy. Kałużę krwi odkryli pracownicy ochrony, ale nie są oni w stanie w żaden sposób popchnąć prowadzonego dochodzenia do przodu. Nie dość bowiem, że niezupełnie trzymali się wszelkich procedur, to jeszcze połowa z zamontowanych w zakładzie kamer nie działa.

Odkrycie tożsamości zamordowanej kobiety – jak się okazuje brygadzistki, Natalii Nyżyńskiej, to dopiero początek, zaś skomplikowane dochodzenie możemy śledzić dzięki lekturze książki pt. „Czerwony lód”, autorstwa Małgorzaty Radtke. Opublikowana nakładem Wydawnictwa WASPOS książka, to wciągający kryminał, co prawda nie pozbawiony wad, ale pochłania się go łapczywie, czekając na rozwój akcji. To doskonała propozycja dla tych wszystkich, którzy lubią kryminalne zagadki, niekonwencjonalne metody śledcze oraz dość osobliwych, wyrazistych bohaterów, takich właśnie jak Szady.

Zakład produkujący mrożonki to firma, jakich wiele – nic tu do końca nie działa, nic nie jest do końca zrobione, zaś kierownictwo wychodzi z założenia, że prawdą można swobodnie manipulować. Wszystko wskazuje na to, że dość luźne podejście do wydarzeń, zmieniające się wersje to celowe działanie, jednak jaki cel miałaby w tym dyrekcja? Kto i dlaczego chciał pozbyć się zwykłej brygadzistki? Śledztwo zatacza coraz szersze kręgi i nic nie zapowiada, by miało szybko się zakończyć. Czy prowadzący sprawę Szadurski dotrze do prawdy, czy też - podobnie jak my – wciąż będzie kończył w ślepym zaułku?

Przekonamy się o tym dzięki lekturze książki, może dość schematycznej i mało oryginalnej, ale z pewnością interesującej. Sieć kłamstw, na które napotka Szady, swego rodzaju zmowa milczenia, a właściwie liczne przekłamania sprawiają, że mamy coraz większą ochotę, by dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodzi. Sam główny bohater, a jednocześnie narrator, dość nierozważny (a już na pewno nieuważny) sprawia, że po powieść warto sięgnąć, bowiem instynktownie pragniemy się nim zaopiekować i pomóc w śledztwie. Szczególnie iż mamy wrażenie, iż bez naszej pomocy na rozwiązanie zagadki, będziemy musieli długo czekać. Od książki odpychać może dość surowy, a nawet szkolny język oraz sztuczne niekiedy, jakby wymuszone dialogi, nie pozwalające cieszyć się obrazami wyświetlanymi przez wyobraźnię. Mimo wszystko godziny spędzone na lekturze i rozwiązywaniu zagadki kryminalnej, należą do całkiem udanych!

Dział: Książki
czwartek, 01 sierpień 2019 21:03

Pod taflą

Poznaj nowe oblicze jednej z najpiękniejszych baśni wszech czasów!

Głęboko pod taflą zimnego, wzburzonego morza żyje Gaia, syrena, która marzy o świecie bez dworskich zasad i ojcowskich nakazów. Gdy buntuje się po raz pierwszy i wypływa na powierzchnię, spotyka chłopaka, który sprawia, że dziewczyna pragnie dołączyć do jego beztroskiego świata. Ile będzie musiała poświęcić, by spełnić marzenie o wolności i stąpaniu po lądzie? Co się stanie, gdy zabraknie jej odwagi?

Dział: Książki
czwartek, 01 sierpień 2019 11:41

Kleropol

Marzysz o tym, by stać się potentatem i szastać kasą na prawo i lewo? Kupić jedno, dwa a może trzy ciekawe miejsca w danym mieście? Monopol zdaje się idealnym wyjściem. Tylko co zrobić, żeby gra nie znudziła nam się zbyt szybko? Wystarczy sięgnąć po polską wersję znanej gry, w której do stworzenia planszy i kart użyto prawdziwych afer w polskim kościele.

Z tym, w co wierzymy, nie będziemy dyskutować, dlatego też spojrzymy na Kleropol z perspektywy czysto rozrywkowej. Autor chce pozostać anonimowy, a gra wydana została w Czechach. Czym jest Kleropol? Nowa, innowacyjna forma klasycznej gry planszowej, w której próbujesz kupić jak najwięcej, nie tracąc przy tym płynności finansowej. Tym razem, zamiast zwykłych linii kolejowych możesz stać się posiadaczem choćby cmentarza z kompleksem Spa. Musisz posiadać również zawód, wszak manna nie leci z nieba, a na „Vatican Tower” trzeba zarobić.

Tym o to sposobem, siadasz do gry, w której na tzw. otwarcie dostajesz 15 000 zł, stajesz się właścicielem trzech aktów własności i zyskujesz zawód, który będzie przynosił ci dodatkową pensję w wysokości zależnej od wykonywanej posługi. Wybór pionka to już formalność, po której pozostaje rzucać kostkami. Czas rozpocząć rajd po planszy, której wykonanie nie zostawia wiele do życzenia. Kolory są wyraziste, a rozmieszczenie pól przyprawia o palpitacje serca, szczególnie gdy przeciwnicy urządzą ci niemalże zasieki, kupując wszystko, co spotkają na swej drodze. Jednak można liczyć na jakiś mały cud, czy też opatrzność bożą. Plansza skrywa bowiem pola, które czasem dołożą do waszej kasy trochę grosza, by innym razem zmieść wam z konta parę zer.

Zaciekawieni? Niczym koło fortuny raz zmierzycie się z przypływem gotówki, by za chwile sprzedawać, co popadnie. Większość podstawowych zasad zaczerpnięto z wersji oryginalnej gry, jednak Kleropol to również nowe rozwiązania. Jednym z nich jest ruletka, której smak poznacie po każdorazowym przejściu przez pole startu. Rozgrywka to masa rozrywki, a to za sprawą kalambur, które dodatkowo podkręcają wesołą atmosferę. Oczywiście hasła związane są z kościołem i mogą przysporzyć niezłych problemów zarówno pokazującemu, jak i zgadującym. Warto się jednak pomęczyć, gdyż odgadnięty kalambur to prosta droga do gotówki od państwa lub obniżenie opłat posługi.

Podczas testowania mnie osobiście prześladowało jedno z pól opłat, jakie znajdują się na planszy. Wizyta biskupa jest niezwykle droga, na szczęście inne pola są mniej obciążające finansowo. Gra może trwać w najlepsze, chyba, że zostanie z góry oznaczony czas rozgrywki. Wygrywa ten z graczy, który zyska najwięcej.

Kleropol nie obraża uczuć religijnych, jest poparty udokumentowanymi wydarzeniami i stanowi ciekawą formę rozrywki dla każdego. Całość zamknięta w trwałym i kolorystycznie dobranym kartonie zapewnia możliwość grania przed długi czas.

W kartonie znajdziecie:

Plansza (strasznie zdradliwą, choć to może tylko mnie ciągnie na pole z wizytą biskupa).
6 pionków i tyle samo żetonów, które przydadzą się przy ruletce
22 akty własności, które odwzorowują stan faktyczny nieruchomości z planszy
59 kart Opatrzność i 57 kart Cuda- to, co pod nimi nie raz was zaskoczy
70 kart Liturgia, które skrywają hasła do Kalamburów
6 kart zawodów min. Wikary, Katecheta w Zoo, Katecheta w przedszkolu.
25 domków i 15 hoteli, z którymi zbudujecie swoją potęgę
2 kostki, klepsydrę oraz broszurę, w której autor zawarł wszystkie informacje na temat źródeł, z jakich korzystał.
Instrukcje, która nawet w wersji skróconej wyjaśnia wszystko jasno.
Banknoty, bez których nie byłoby zabawy.

Macie wszystko, by wprowadzić w życie zabawę i nutkę humoru, zostawiając za sobą codzienność. Gra sprawdzi się idealnie w większym gronie, a jej nieprzewidywalność pozwoli na wielogodzinne i powtarzalne rozgrywki, jakich świat nie widział.

Dział: Gry bez prądu
czwartek, 01 sierpień 2019 06:24

Szczury Wrocławia. Szpital - premiera

Wrocław, rok 1963. Na tyłach Zakładu Karnego Nr 1 stoi zwalisty poniemiecki gmach mieszczący klinikę psychiatryczną. To właśnie w jej murach rozegra się kolejna odsłona dramatu mieszkańców miasta. To tutaj późnym popołudniem 9 sierpnia trafia uznany za szaleńca pacjent. Twierdzi, że jego zmarła żona zmartwychwstała, a następnie popełnia samobójstwo. Czyn bredzącego w malignie mężczyzny będzie zarzewiem ciągu krwawych zdarzeń, którym stawi czoło załoga szpitala – już na pierwszy rzut oka za mało liczna, by odeprzeć śmiertelne zagrożenie.

Dział: Patronaty