Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan
MOJI Challenge: zestaw imprezowy
Gdy za oknem jest coraz zimniej i nie chce się już wychodzić na zewnątrz, coraz częściej znajomi wybierają spędzanie czasu u kogoś w domu, a żeby spotkania nie były nudne, warto sięgnąć po jakieś gry. I tutaj z pomocą przychodzi StarHouse Games i ich MOJI Challenge: zestaw imprezowy.
Zestaw składka się z trzech pudełek (fantasy, zwierzaki, emotki), a w każdym pudełku znajduje się 55 kart. Pudełka są dość małe, wielkości zwykłej tali kart, więc zmieszczą się w każdej torebce, czy plecaku. Podczas rozgrywki karty można ze sobą mieszać lub grać każdym zestawem osobno. A na czym polega ta gra?
Podczas całej rozgrywki należy wcielić się w różne role, z zależności od tego, jaką kartę się wybierze. Na wykonanie zadania ma się minutę. Za każde poprawnie zrealizowane zadanie można zdobyć od jednego do trzech punktów, w zależności od poziomu trudności. Za łatwe jeden punkt, za średnie dwa punkty, a za trudne trzy punkty. Wygrywa ta osoba lub drużyna, która jako pierwsza zdobędzie 15 punktów, a nagrodą dla zwycięzcy jest możliwość wybrania jednego z dziesięciu wyzwań (są one dołączone do każdego pudełka), które przegrani muszą wykonywać przez 3-5 minut.
Ta gra ma wiele różnych wariantów. Można grać indywidualnie lub drużynowo. Jest wariant błyskawiczny, klasyczny, szlachetny lub filmowy. Żeby urozmaicić grę, można również dodawać swoje zasady, jeśli tylko wszyscy gracze się na to zgodzą.
Cała gra do długich nie należy. Jedną partię można skończyć już nawet w 20/30 minut, a najdłuższa partia nie powinna trwać dłużej niż godzinę, dzięki czemu gra szybko się nie znudzi. Na opakowaniu jest informacja, że w grę może grać od dwóch do dwunastu uczestników, ale myślę, że dwie osoby to za mało, lepiej się w nią gra, gdy jest więcej osób.
Gdybym miała wybrać talię, która najbardziej mi się podobała, to zdecydowanie jest to wersja fantasy. Niektóre wyzwania były dosyć łatwe, ale przy niektórych musiałabym się poddać.
Plusem tej gry, jest to, że każda rozgrywka jest inna, za każdym razem można wylosować inne karty i zadania. Można też niektóre karty na samym początku odrzucić, jeśli czuje się, że nie będą się one nadawały na spotkanie. Zasady są również bardzo proste, wystarczy raptem kilka minut, żeby każdy wiedział, na czym gra polega.
Podczas gry można się pośmiać i miło spędzić czas, ale myślę, że jest ona skierowana raczej do nastolatków lub młodych dorosłych.
Ród X / Potęgi X
Nowy rozdział w historii X-Men!
Najbardziej rozpowszechniona wizja mutantów (tytułowych X-Menów) to ta ukazana w filmach fabularnych. Jednak komiks „Ród X / Potęgi X” to tym razem zupełnie inna, niezwykle wciągająca historia, która pokazuje, co by się stało, gdyby Profesor X postanowił założyć własne państwo.
Zarys fabuły
Profesor X chce założyć nowe państwo dla mutantów na wyspie Krakoa. Dzięki zaawansowanej bioinżynierii, rozsianym po całej planecie portalom i staraniom wielu mutantów, chce by inne państwa uznały ich nowy kraj. Pokojowo lub siłą, jeśli zajdzie potrzeba. Ludzkość jednak nie ma zamiaru bezczynnie czekać i bez zastrzeżeń podporządkować się mutantom.
Moja opinia i przemyślenia
Album zawiera materiały opublikowane pierwotnie w zeszytach „House of X” #1–6 i „Powers of X” #1–6. Już od pierwszych stron można zauważyć, że nie świat X-menów, a same postaci uległy gruntownym zmianom. Widać to szczególnie wyraźnie, jeśli nie jest się na bieżąco z wszystkimi komiksami z tej serii. Sam profesor X, kiedyś idealista chcący koegzystencji normalnych ludzi z mutantami, teraz aktywnie stara się doprowadzić do podziału obu bytów. Nie jest on jednak jedynym bohaterem, który się zmienia. Z tego powodu możemy mówić o pewnego rodzaju resecie serii, który ma ujednolicić i poukładać różne wątki z poprzednich serii w spójną całość.
Zmiany mogą wydawać się dość drastyczne na szczęście głównym scenarzystą jest Jonathan Hickman, który cieszy się znaczącą sławą wśród czytelników za swoje poprzednie serie (takie, jak na przykład jego „Fantastyczna Czwórka”). Między skokami akcji i kolejnymi rozdziałami pojawiają się dodatkowo często obszerne materiały tekstowe z uzupełniającymi informacjami na temat fabuły, nazw i tym podobnych. Chociaż z pewnością nie każdemu może się podobać potrzeba czytania sporych ilości tekstu, kiedy sięgają po komiks. Wszystko to jednak pozwala nowym czytelnikom wsiąknąć w serię bez potrzeby zaznajamiania się z poprzednimi komiksami serii. Szczególnie że poprzednie wydarzenia z innych dzieł są zaledwie wspominane.
Komiks zaskakuje także znakomitą oprawą graficzną w szczególności tą za którą był odpowiedzialny Pepe Larraz (kreska) i Marte Gracia (kolorowanie). Przedstawiane sceny są znakomicie ujęte i pełne detali. Doskonale ukazują opowiadaną historię. Potęgi X są trochę przyćmiewane przez poprzednika, ale także trzymają wysoki poziom.
Podsumowanie
„Ród X / Potęgi X” to świetny, ale zupełnie zaskakujący komiks, w którym nic nie jest oczywiste. Opowiada historię tego, co stałoby się, gdyby X-Meni uznali, że nie ma sensu koegzystować z ludźmi. Album jest dobrze narysowany, szczegółowo dopracowany i z pewnością wart polecenia.
Idefiks i Nieugięci. W tej dzielnicy żadnej łaciny
Jest 52 rok przed narodzeniem Chrystusa. Cała Lutecja jest podbita przez Rzymian… Cała? Nie! Grupa nieugiętych zwierząt dowodzona przez Idefiksa nadal opiera się najeźdźcy!
Jestem wielką fanką przygód Asteriksa, ale o nim chyba już wszystko zostało opowiedziane. Dlatego bardzo ucieszyłam się widząc nowy komiks dla młodszych czytelników „Idefiks i Nieugięci”, który opowiada o przygodach znanych nam z popularnej bajki zwierzaków.
Zarys fabuły
Po pokonaniu galijskiego przywódcy Kamulogena przez generała Labienusa dzielny piesek Idefiks organizuje ruch oporu, żeby bronić galijskiego miasta przed rzymskim okupantem. Idefiks wraz ze swoją przyjaciółką Frygą, kocicą Przecherą i buldogiem Rygoriksem przychodzi z pomocą tym, którzy ponieśli konsekwencje rzymskiej okupacji…
Komiks składa się z krótkich, przepełnionych dobrym humorem historyjek o Idefiksie i jego przyjaciołach, którzy dzielnie stawiają czoła psom i kotom należącym do Rzymian. Zwierzęta radzą sobie mimo tego, że nie mają do dyspozycji magicznego napoju.
Moja opinia i przemyślenia
Pierwszy album zawiera trzy historie z niespodziewanymi gośćmi, dobrze już znanymi fanom Asteriksa: „Piłeczka Loftki”, „Fluctuat N-Iczk! Mergitur!” oraz „Labienusie, nie dopadniesz mnie!”. Myślę, że w temacie Asteriksa i Obeliksa powiedziane zostało już dosłownie wszystko, a jednak zarys fabularny i klimat historii jest tak świetny, że aż żal byłoby go nie wykorzystać. Dlatego ani trochę nie dziwi mnie, że powstała zwierzęca odsłona, nadająca się dla jeszcze młodszej publiczności. Dodatkowo zeszyt jest kwadratowy i ma na tyle niewielki format, że wygodnie mogą go czytać również mniejsze dzieci.
Nowy album został narysowany przez Jeana Bastide'a („Ptyś i Bill”) i Philippe'a Fenecha („Kumpelki”), dwóch młodych artystów, którzy starali się utrzymać możliwie jak najbliżej stylu geniuszy René Goscinny’ego i Alberta Uderzo. Muszę przyznać, że świetnie im to wyszło i rysunki z komiksu „Idefiks i Nieugięci” mają iście Asteriksowy klimat.
Podsumowanie
Jestem bardzo zadowolona, że miałam okazję poznać komiks „Idefiks i Nieugięci”. To przyjemny dodatek do jednej z moich ulubionych serii, jaką od bardzo dawna jest „Asteriks”. Żałuję, że nie istniał za czasów mojego dzieciństwa, ale przynajmniej teraz tytuł mogę podsunąć swoim własnym pociechom. Komiks serdecznie polecam! To świetne historyjki dla nieco młodszych czytelników niż ci, do których skierowane są przygody Asteriksa.
Miss Marple Hotel Bertram
Kolejna opowieść o słynnej „detektyw z herbaciarni” – Miss Jane Marple.
Trudno wyobrazić sobie lepszego detektywa, niż wścibska, niezwykle spostrzegawcza staruszka. Taka jest właśnie Miss Jane Marple, której postać wykreowała na potrzeby swoich mistrzowskich kryminałów Agatha Christie.
Zarys fabuły
W St Mary Mead, niewielkim miasteczku, w którym mieszka Miss Marple dochodzi do napadu z bronią, którego starsza pani jest świadkiem. Jest przekonana, że bandyci wrzucili pieniądze do samochodu szanowanego sędziego, tylko że gdy opowiada o tym policji, okazuje się, że sędzia od miesiąca jest na urlopie na Bahamach. Miss Jane Marple zaczyna się zastanawiać, czy umysł nie płata jej figli, więc gdy siostrzeniec proponuje jej wyjazd na krótkie wakacje, kobieta chętnie się zgadza. Za cel swojej podróży obiera hotel Bertram, z którego ma miłe wspomnienia z niegdysiejszych podróży z rodzicami. Mimo że hotel na pozór w ogóle się nie zmienił, Miss Marple wyczuwa w nim coś dziwnego. Chociaż taki był cel wyjazdu, z pewnością nie będzie dane jej odpocząć, za to na pewno rozwikła kolejną trudną zagadkę.
Moja opinia i przemyślenia
Scenariusz tego tomu napisał szwajcarski pisarz, dramaturg i reżyser Dominique Ziegler, a rysunki wykonał Olivier Dauger, uznawany za najlepszego komiksowego rysownika lotnictwa („Ciel en ruine”). Komiks ma swój niewątpliwy, idealnie pasujący do historii spod pióra Agathy Christie klimat i wciąga już od pierwszych stron. Scenariusz jest ciekawy, dobrze przemyślany i świetnie poprowadzony. Jedyne, czego mi w nim zabrakło, to humoru, który w książkach towarzyszy Miss Marple niemalże na każdej stronie. Autorom jednak z pewnością nie można odmówić doskonale poprowadzonych zwrotów akcji.
Bardzo lubię graficzne adaptacje komiksów Agathy Christie i z przyjemnością śledzę je od pierwszego zeszytu. Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, jak kolejnym artystom udaje się wpasować w ten sam, przydzielony im klimat. Myślę, że zachowanie takiego spójnego stylu to nie lada wyzwanie.
Podsumowanie
Bardzo lubię twórczość Agathy Christie, a Miss Jane Marple jest moją ulubioną postacią, cenię ją nawet bardziej niż sławnego belgijskiego detektywa, Herkulesa Poirota. Cieszy mnie każda związana z książkami sławnej pisarki adaptacja, ale komiksy, które ukazują się u nas nakładem wydawnictwa Egmont, mogę zaliczyć do szczególnie udanych. Lekturę tytuły „Hotel Bertram” serdecznie polecam. Ma wyśmienity klimat, dobre rysunki i ciekawie ułożony scenariusz. Warto go przeczytać, by przypomnieć sobie świetną, napisaną przez Agathę Christie historię.
Śledztwo panny Cahill
Bycie sobą jest trudne nawet teraz, a co dopiero mówić o tym jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Zwłaszcza jeśli chodzi o kobiety, którym społeczeństwo narzucało sztywne normy. Winny być posłuszne, zajmować się typowo kobiecymi sprawami nie wracać główkę poważnymi sprawami. Nie wszystkie się jednak na to godziły i zażarcie walczyły o swoją samodzielność.
Zarys fabuły
Mamy rok 1902, w Nowym Jorku ktoś zaatakował i okaleczył dwie kobiety, trzecia miała mniej szczęścia i została zamordowana. Kobiety łączy tylko irlandzkie pochodzenie oraz narzędzie, którym morderca atakuje. Rzeźnika chce dopaść nie tylko policja, ale i prywatny detektyw Francesca Cahill. Kto zagraża kobietom i co jest motywem jego działań?
Śledztwo panny Cahill to chyba mój pierwszy retro kryminał i miałam wobec niego pewne oczekiwania. Zarówno pod względem zarysu tła historycznego, jak i poruszanych w nich wątków. Czy zostały one spełnione?
Moje wrażenia
Brenda Joyce ma niewątpliwy talent do tworzenia tła akcji i rewelacyjnie ukazuje czasy XX wieku. Skupia się przede wszystkim na opisaniu, jakie możliwości miały kobiety i ile siły potrzebowały, gdy walczyły, by żyć po swojemu. To też obraz tego, jak kiedyś się żyło, prowadziło śledztwo i czym kierowali się ludzie. To jednak nie wszystko, bo mamy tutaj jeszcze wątek seryjnego napastnika oraz sercowe rozterki. Połączenie dość niesamowite, a jednak możliwe do wykonania, bo Joyce się udało. Powoli plecie siatkę intryg, niepewności oraz skrajnych emocji.
Słów kilka o bohaterach
Trudno mi określić charakterystykę postaci, niby każdy jest inny i czymś się wyróżnia, to z drugiej strony dla mnie byli płascy oraz nijacy. Nie miałam problemu z określeniem, kto jest kim, a jednak niczym specjalnym się nie wyróżniali. Zwyczajni, coś czują myślą, mówią i działają. Są pełni emocji, ale tego wszystkiego jest za mało. Brakuje iskry sprawiającej, by wszystko było… bardziej.
Na zakończenie
Śledztwo panny Cahill sprawiło mi ogromny problem. Przeczytałam je wręcz ekspresowo, ale równie szybko ulotniło się z mojej głowy. Ot zwykły, rzekłabym, romans z wątkiem kryminalnym. To tytuł, który mnie trochę zawiódł. Z jednej strony fajnie się czytało o tamtych czasach i codzienności, a z drugiej brakowało mi lepszego ukazania emocji oraz chemii między bohaterami. Nawet prowadzenie sprawy nie było zbyt dynamiczne i brakowało opisów do prowadzonego śledztwa, ukazywania skąd taki, a nie inny wniosek. No i te emocje oraz uczucia, dla mnie były jakby za szkłem. Czytałam o nich, wiem, że bohaterowie przeżywali, ale nie trafiało to do mnie. I nie jestem pewna, czy to fakt tego, że seria została wydana u nas dopiero od 7 tomu, a ja zostałam rzucona w sam środek akcji, czy książka jest zwyczajnie przeciętna. Muszę jednak przyznać, że takiego finału się nie spodziewałam.
Nie mogę polecić tego tytułu, bo dla mnie Śledztwo panny Cahill jest wręcz przeciętną lekturą. Jest sprawa kryminalna, jest wątek miłosny, a także przedstawienie początków XX wieku. Zabrakło skupienia na tym, co najważniejsze - drodze do finału i lepszego ukazania wątku miłosnego oraz relacji między bohaterami.
Zapowiedź: Faceci w gumofilcach
Superbohater ze ściany wschodniej powraca. Nieświeża onuca upchnięta w filcowo-gumowym kamaszu odciśnie swe piętno na obliczu świata (i na niejednej bardackiej gębie).
Magia zmienia
Możemy planować, mieć do wykonania zadania i być nastawieni, by nic nie rozproszyło nas w drodze do celu, a jednak nie przewidzimy wszystkiego. Gdzieś po drodze coś się zmienia, nie jesteśmy już sami, a dotychczasowa droga jakby traciła sens. Chociaż trudno zaakceptować nowe, gdy czuje się zbliżające niebezpieczeństwo, to jednak okazuje się, że tak jest lepiej.
Zarys fabuły
W życiu Kate i Currana zaszły ogromne zmiany. Mieszkają teraz poza Twierdzą i opuścili Gromadę, chcą zacząć żyć swoim życiem i zająć się Julie. Szybko jednak dociera do nich, że całkowite odejście nie jest takie łatwe, gdy okazuje się, że jeden z przyjaciół potrzebuje pomocy. Eduardo znika, a zaniepokojona jest tym tylko George, jego partnerka prosi więc Daniels i Byłego Władcę o pomoc. Poszukiwania prowadzą do niepokojących rzeczy, bo za zaginięcie mężczyzny odpowiedzialna jest starożytna i potężna magia. W jakie kłopoty tym razem wpadnie Kate i czy zdążą odnaleźć przyjaciela?
Po tym, co dostałam w Magia niszczy, nie mogłam doczekać się kontynuacji. Dlatego też, gdy tylko Magia zmienia, wpadła mi w ręce, zabrałam się za czytanie. I muszę przyznać, że warto było czekać na ten ósmy tom.
Moje wrażenia
Nie da się ukryć, że ten tom jest znowu nieco spokojniejszy, ale po ostatnich przeżyciach wcale mnie to nie dziwi. No i nie jest też tak, że duet Ilona Andrews spoczywa na laurach. Magia zmienia, w moim odczuciu jest zapowiedzią zbliżającego się końca, ale też wydarzeń, które wbiją czytelników w fotel. Kate tutaj uczy się siebie po tym, co zrobiła, by przeszkodzić ojcu, docenia też czas z rodziną i, no cóż, z przytupem ładuje się w kolejne tarapaty. I tak - jest może ciut niepozornie, ale nadal dzieje się dużo i szybko, bywa zaskakująco i emocjonalnie.
Słów kilka o bohaterach
Spotykam się z zarzutami, że relacja Kate z Curranem straciła pazur, że jest aż za słodko i idyllicznie. Ja jednak tego nie dostrzegam, chociaż prawdą jest, że dużo się między nimi zmieniło. Nadal przerzucają się między sobą docinkami, wytykają swoje wady i złe decyzje, ale jednocześnie dojrzeli do bycia razem. Potrafią rozmawiać i odpuszczać. Nadal ich lubię i dostarczają mi tyle samo dobrej zabawy, jak i wzruszeń. A jeśli komuś brakuje dreszczyku niepewności, mamy przecież Rolanda. Idealny czarny charakter, czarujący, mądry i przebiegły. Potrafi wzbudzić nić sympatii i osłabić czujność, a przy nim trzeba uważać na każde słowo i być gotowym na wszystko.
Na zakończenie
Dla mnie Magia zmienia, była kolejną świetną kontynuacją, od której nie potrafiłam się oderwać. Podobało mi się to ukazanie innego życia Kate i Currana. Fajnie było obserwować ich wspólną pracę i budowanie swojego miejsca na ziemi. Przyznam jednak, że truchlałam na myśl o tym, jak rozwinie się jeden z wątków i z ulgą odetchnęłam, gdy potoczył się po mojej myśli. Teraz tak myślę, że było wszystkiego po równo, trochę zwykłego życia i trochę akcji. No dobra, całkiem sporo, bo nie tylko toczyły się walki jedna za drugą, ale również wyskakiwały nieprzewidziane niespodzianki. Ja jestem zachwycona zarówno emocjami, jak i przebiegiem wydarzeń, które dają przedsmak tego, co ma nadejść.
Fanów serii na tym etapie nie muszę chyba przekonywać, że Magia zmienia, jest warte poznania. To już obowiązkowa lektura. Jednak jeśli ktoś ma Kate Daniels przed sobą, niech zauważy, że to już ósmy tom a duet Ilona Andrews trzyma wysoki poziom i nadal potrafi zaskoczyć oraz namieszać w życiu bohaterów.
Zapowiedź: Star Trek Voyager. Wyzwanie dla Siedem
Kolejna komiksowa opowieść ze świata Star Treka! W trakcie misji dowodzona przez kapitan Janeway załoga U.S.S. Voyager napotyka nieznany gatunek obcych. Jedna z nowych członkiń załogi – Siedem z Dziewięciu – zostaje uwikłana w trwający od zamierzchłych czasów konflikt klasowy, który grozi wybuchem wojny.
Szklany dom
W rocznicę straty dziecka w domu Harringtonów wybucha pożar. Matka z dziećmi i ich nianią przenoszą się na wieś, ojciec prowadzi interesy i tylko... nadzoruje - tak to dobre słowo - poczynania żony. W lesie otaczającym posiadłość najpierw znajdują niemowlę, potem ciało... Co skrywa las? Co skrywa każda z postaci w książce?
Książka niepokoi i oplata tym uczuciem jak bluszczem już od pierwszej strony, zamyka pod kloszem, ale pod tym kawałkiem szkła absolutnie nie jest bezpiecznie. Jest strasznie, mrocznie, chciałoby się rozbić tafle i uciec, a mimo to brnie się dalej przez kolejne strony, bojąc się przeoczyć coś ważnego. Autorka tak dobrze maluje atmosferę dusznej grozy, że choć wiem, że to irracjonalne i nieprawdziwe, cały czas miałam wrażenie, że w powieści pada deszcz lub przynajmniej niebo zasnuwają ciężkie chmury. Trochę jaśniej było we współczesnych momentach, tam nawet słońce wychodziło zza chmur, ale niepokój i poczucie ogromnej tajemnicy zostawało. Podejrzewam, że te fragmenty miały uspokoić czytelnika, przygotować go na kolejną „bombę” w przeszłości, jednak dla mnie było trudne przez osobiste doświadczenia. Kiedy matka Sylvie leży w szpitalu odzywają się we mnie niezagojone rany. Autorka pięknie odmalowuje emocje, które nakładają się jeszcze na moje i przez to jeszcze trudniej przebrnąć przez teraźniejszość bohaterek.
To naprawdę dobra książka. Mocna, tajemnicza, wymagająca myślenia i składania nawet najdrobniejszych szczegółów na półce pamięci, by potem je wydobyć i złożyć z nich spójną, logiczną całość. Autorka lawiruje, przeskakuje między czasami i postaciami, nadając dzięki temu wydarzeniom nowy, głębszy wymiar. Powoli układa przed czytelnikiem kawałki układanki, rzuca na nie nowe światło i kolejne spojrzenie, by zbudować napięcie i atmosferę oczekiwania. Nie ukrywa wszystkiego do końca, można się domyślić, o co chodzi, ale nadal pozostaje cień niepewności, czy aby na pewno jest tak, jak podejrzewa czytelnik.
Koło „Szklanego Domu” nie da się przejść obojętnie. Już okładka kusi, przyciąga lakierowanymi fragmentami, tłoczonymi literami, tajemniczym zdjęciem. Zaprasza do poznania swego sekretu. Ma w sobie coś magicznego, co każe ją przeczytać tuż po tym, jak trafia w ręce czytelnika. Dałam się porwać tej magii i nie żałuję.
Tej książki nie da się przeczytać wolno. Od pierwszej strony wpełza pod skórę niepokojem i ciekawością, które usunąć może jedynie ostatnia strona. I choć czasem strach zajrzeć głębiej w duszę i serce ludzkie, w ich popędy, namiętności i motywacje, to czyta się dalej. Polecam tym, którzy nie boją się mrocznych zakamarków duszy, smutku, cierpienia, zdrady i chęci przeżycia. Nie zawiedziecie się, bo autorka świetnie gra emocjami, maluje je tak, że od razu trafiają na czułe struny w naszym sercu. I zostawiają wiele pytań. Jeśli jesteście się w stanie z nimi zmierzyć, koniecznie sięgnijcie po tę książkę.