Rezultaty wyszukiwania dla: Yi Nan
Wspólna orbita zamknięta
„Wspólna orbita zamknięta” ( ang. A Closed and Common Orbit) to tom drugi cyklu Wayfarers autorstwa Becky Chambers. Jeżeli czytaliście „Daleką drogę do małej, gniewnej planety”, to zapewne czekaliście na tę pozycję z niecierpliwością. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji zetknąć się z prozą Becky Chambers, to po pierwsze należy to szybko nadrobić, po drugie możecie przeczytać recenzję tomu pierwszego - http://secretum.pl/ksiazki/item/2622-daleka-droga-do-malej-gniewnej-planety, a po trzecie możecie równie dobrze zacząć przygodę od tomu drugiego. Nie wiem, kto wpadł w Wydawnictwie Zysk i S-ka na pomysł wydawania powieści tej amerykańskiej pisarki, ale podwyżka się zdecydowanie należy za wyśmienity gust.
„Wspólna orbita zamknięta” naturalnie kontynuuje to, co zostało zapowiedziane w tomie pierwszym. Papryka, właścicielka „Wiadra Rdzy”, czyli warsztatu wymiany i naprawy urządzeń technicznych, mistrzyni w swoim fachu, postanowiła zaopiekować się Lovelace, SI Wędrowca, która znalazła się w specjalnie przygotowanym dla niej sztucznym ciele, zestawie. Papryka, uważając, że tak jest słusznie, zadba wraz ze swoim partnerem Niebieskim o to, aby Lovelace, która przyjęła bardziej organiczne imię Sidra, nauczyła się nie tylko właściwie korzystać z zestawu, czy poruszać się w społeczeństwie, ale przede wszystkim, aby zaakceptowała samą siebie. To głębokie poczucie zobowiązania wobec Sidry, wypływa bowiem z przeszłości Papryki, dziwnej, bolesnej i bardzo okrutnej.
Sięgając po tom drugi, wiedziałam, że jest on mocno odrębną częścią fabularnie względem „Dalekiej drogi do małej, gniewnej planety”. Nie byłam również zachwycona faktem, że bohaterką ma być sztuczna inteligencja, obawiałam się męczliwych i przede wszystkim nie pozwalających się identyfikować z bohaterami problemów. Moje obawy na szczęście okazały się bezpodstawne.
„Wspólna orbita zamknięta” wbrew temu, co wielu wypisuje nie jest space operą. Większa część akcji powieści odbywa się w jednym mieście, na jednej planecie – w Port Coriol. Fabuła toczy się na dwóch płaszczyznach czasowych, koncentrując się wokół dwóch bohaterek. Wątek dotyczący Sidry skupia się wobec problemów samoakceptacji i społecznych konsekwencji odmienności, drugi wątek, to retrospektywna historia o Papryce vel Jane 23 i jej trudnym dzieciństwie pod skrzydłami innej SI, Sowy. Ci, którzy szukają fajerwerków i akcji rodem z Gwiezdnych Wojen, nie odnajdą ich. Wydarzenia rytmicznie po sobie następują, nie ciągną się, ale zdecydowanie jest to powieść bardzo refleksyjna.
Powieść Becky Chambers jest historią niezwykłą i pomimo że różni się od „Dalekiej drogi do małej, gniewnej planety”, ma z nią wspólne to, co najważniejsze, to co jest kręgosłupem twórczości tej pisarki. Obie powieści są pogodne, przepełnione przyjaznymi relacjami bohaterów, tolerancją i pełną szacunku akceptacją innych. Można by rzec, że to tak bardzo nie współczesne, a w fantastyce (!) wręcz nie spotykane, pisać o dobroci. Tym większą sztuką jest pisać o trudnych tematach w sposób naturalnie zrozumiały i wręcz codzienny. A we „Wspólnej orbicie zamkniętej” od tych kontrowersyjnych, niewygodnych i trudnych społecznie i kulturowo kwestii aż się roi.
Czym jest bowiem dzieciństwo Jane 23, jak nie podjęciem dyskusji na temat wykorzystywania dzieci w krajach, gdzie nikt nikomu nie patrzy na ręce, a wszyscy udają, że nie ma takich fabryk. Sidra i jej zestaw, to cały wór różnorodnych problemów od akceptowania własnego ciała, po brak poczucia jedności z nim, przez podjęcie problematyki ukrywania własnych problemów z obawy przed reakcją społeczeństwa (transeksualność, homoseksualizm, itp.), aż po jawną krytykę głupiego prawa niekompatybilnego z prawem kulturowym, czy społecznym. Kolejnym punktem do dyskusji podjętym przez autorkę jest sprawa samostanowienia SI, w którym momencie można mówić o kodzie programu, a w którym już o świadomości.
Prawdę powiedziawszy można by kopać i kopać do trzewi, do osnowy powieści i ciągle znajdowałoby się dobry temat do rozmowy. Treściwość, bogactwo i różnorodność podejmowanych kwestii świadczy o wrażliwości Becky Chambers, a wykonanie o wyjątkowej delikatności.
„Wspólną orbitę zamkniętą” mogę szczerze polecić każdemu, kto nie boi się pogodnych, delikatnych, mądrych książek. Chętnie zarekomendowałabym ją jako lekturę szkolną, gdyby nie świadomość, że byłaby to raczej gwóźdź do trumny, więc rekomenduję ją każdemu dorastającemu nastolatkowi, by spojrzał na świat mądrzej i łagodniej, i każdemu dorosłemu, aby w swej dorosłej mądrości nie zacietrzewiał się z takim strasznym stuporem.
Bądźmy bardziej tolerancyjni.
Ziemia złych uroków
To miało być zadanie jakich wielu- wejść do ZONy, zdobyć przesyłkę, wyjść, a następnie przekazać ją do rąk własnych zleceniodawcy. Od początku jednak los płata Kojotowi figla. Co prawda jego kompan, Świetlik, miał już wcześniej styczność z Tą "niepospolitą kochanką", tym razem jednak zgubiła go własna zachłanność. I tak Kojot musiał pozostawić martwego chłopaka tam, gdzie wyłącznie stalkerzy nie boją się zapuszczać. A żeby tego było mało podczas ucieczki jednym z tajemnych, nieprzeznaczonych dla nieodpowiednich oczu wyjść mężczyzna prawie wpadł w łapska wojskowych... "spalając" tym samym jedną z bezpieczniejszych dróg ewakuacji. Wyrzuty sumienia po śmierci młodego towarzysza tej nieprzyjemnej podróży może choć na chwilę zmniejszyć wyłącznie wódka, dlatego też Kojot po oddaniu przesyłki, kieruje swoje kroki do baru, dzień w dzień upijając się na umór. Ktoś jednak bacznie go obserwuje... I choć bohater nie chce, musi ponownie wyruszyć do ZONy pod groźbą dożywotniego więzienia, tym razem mając za towarzyszy stalkerskich weteranów: Sinego oraz Hiszpana. Ich celem jest trójka naukowców, a stawka większa niż zwykle.
Myślę, że tej serii nie muszę Wam przedstawiać; o ile orientuję się w temacie kolejne części przeróżnych cyklów należących do Fabrycznej Zony pojawiają się od dłuższego czasu. Na swoim koncie mam ich dopiero cztery, ale już pierwsza podróż ramię w ramię ze stalkerami sprawiła, że i dla mnie ta niepokojąca, pełna potworów nie z tej ziemi ZONA stała się swoistą "kochanką". Na szczęście tylko i wyłącznie literacką.
Tak naprawdę w ZONie nie powinno istnieć takie określenie jak "weteran". Nie da się tak po prostu przekroczyć jej granic i z zamkniętymi oczami przemierzyć znane dotychczas ścieżki. Ona rządzi się swoimi prawami, a liczne emisje często zacierają ślady po istniejących wcześniej ścieżkach oraz miejscach idealnych na kryjówkę. Przejście przez Tę Morderczą Kochankę to nie byle jaki spacerek po polance- to spotkanie z najróżniejszymi potworami, anomaliami, czyhającymi w najmniej spodziewanym miejscu. ZONA to swego rodzaju ogromny cmentarz, na którym stalkerzy pochowali wielu swoich przyjaciół. To nie Ziemia Obiecana, a raczej Piekło na ziemi. Choć nie każdy w to wierzy...
Niech umrze setka osób, tysiąc nawet i milion, a człowiek wzruszy ramionami i powie, że tak już jest. Ale gdy zginie ktoś ważny dla ciebie, wszechświat zaczyna się sypać i kruszyć jak zbudowany z piasku zamek.
Cykl zapoczątkowany przez pana Jacka Klossa w niczym nie jest gorszy od swych poprzedników. Ba, rzekłabym nawet, iż pisarze tworzący pod flagą Fabrycznej Zony w jakiś tajemniczy dla mnie sposób stapiają się w jedno. Możemy czytać zupełnie inne tomy spod piór innych autorów, a mimo to nie ma się poczucia jakiegoś... wyobcowania czy niedociągnięcia przez kogoś wątku. Nie ma najmniejszych niezgodności między tymi książkami, co samo w sobie jest po prostu... fenomenalne. Tak jak mówiłam- zupełnie, jakby ojcem serii był wyłącznie jeden człowiek, nie zaś grupa pisarzy. Swoją drogą zawsze podczas lektury mam nadzieję, że nigdy taka ZONA nie pojawi się na naszych terenach- w końcu do życia powołali ją literacko nasi rodacy.
Cóż mogę dodać? Bohaterzy to prawdziwi faceci z krwi i kości, którzy (prawie) niczego się nie boją. Choć w Ziemi złych uroków to Kojot wysuwa się na pierwszy plan, nie odróżnia się on od pozostałych stalkerów niczym specjalnym. Ot, mężczyzna goniący "za chlebem", chwilowo spowolniony licznymi halucynacjami. Kolejna bardzo dobra "wojskowa" opowieść. Brawo!
Ludzie Północy. Saga islandzka
Najazdy wikingów są kojarzone głównie z terenami Skandynawii i Wielkiej Brytanii, znacznie mniej miejsca literatura poświęca podbojowi mniej przyjaznych obszarów jak Islandia czy Wyspy Owcze. Z tym większą przyjemnością sięgnęłam po drugi tom Ludzi Północy, który ukazał się kilka tygodni temu nakładem Wydawnictwa Egmont.
Pierwszy tom, w którym zostało zebranych pięć niezależnych historii mających miejsce w Anglii i Irlandii, okazał się więcej niż dobry. Dobrze przemyślane scenariusze autorstwa Briana Wooda świetnie komponowały się z ilustracjami takich artystów jak Dean Ormston, Danijel Žeželj czy Davide Gianfelice. Nic więc dziwnego, że poprzeczka została zawieszona naprawdę wysoko. Czy drugi tom spełnił pokładane w nim nadzieje? Całkowicie! Saga islandzka to bardzo dobra kontynuacja, trzymająca dokładnie ten sam wysoki poziom co opowieści anglo-saskie.
Tym razem mamy do czynienia z czterema historiami – trzema nieco krótszymi oraz jedną obszerną tak, że zajmuje połowę całego tomu.
Akcja Morskiego szlaku toczy się najwcześniej ze wszystkich historii. Przedstawia losy pewnej załogi, której kapitan postanawia przejść do historii, żeglując na północny-zachód, daleko poza tereny znane wówczas Europejczykom.
Swen Nieśmiertelny to przyjemna niespodzianka i powrót do bohaterów znanych z jednej opowieści z poprzedniego tomu. Aby za bardzo nie spoilerować, zdradzę tylko, że pokazuje interesujące zestawienie młodzieńczej buty z doświadczeniem i determinacją.
Dziewczyna w lodzie jest najbardziej przejmującą i poruszającą z zawartych tu historii. Opowiada o pewnym starym człowieku, który odnajduje zamarznięte ciało młodej dziewczyny i postanawia odkryć, jak zginęła.
Trylogia islandzka to z kolei historia dwóch wpływowych islandzkich rodów, które rywalizują ze sobą od czasów pierwszych islandzkich osadników. Rodowa waśń przekracza granice rozsądku i wpływa na wszystkich mieszkańców wyspy.
Każda z zawartych tu opowieści jest mroczna i czasem do bólu wręcz realna. Morskie wyprawy to nie kilkudniowe machanie wiosłami, lecz wykańczająca, pozbawiająca zmysłów harówka. Spotkania z nowymi ludami bywają dalekie od przyjacielskich, a w ciężkich czasach z ludzi wychodzi zwykle to co najgorsze. Niewiele jest tu postaci w pełni pozytywnych, zdecydowana większość ma w sobie twardość, bez której by nie przetrwali. Inni to z kolei zwykli nikczemnicy.
Od strony technicznej komiks też prezentuje się świetnie. Twarda oprawa, wygodny, ale duży format oraz dobrej jakości papier to duży plus. Jeszcze większym jest strona graficzna i ilustracje autorstwa Fiony Staples, Becky Cloonan, Danijela Žeželja, Davide Gianfelice, Declana Shalveya i Paula Azaceta. Mimo że poszczególne historie różnią się stylem i klimatem, jest w nich moc i mocno przemawiają do wyobraźni.
Mówiąc krótko, gorąco polecam wszystkim fanom nordyckich klimatów!
Ku twej wieczności #3
Jedne z najlepszych historii to takie, które zaskakują w najmniej spodziewanym momencie i w których nic nie jest stuprocentowo pewne. Taka właśnie jest seria Ku twej wieczności, czyli opowieść o Niesiu, tajemniczym, nieśmiertelnym bycie, przyjmującym dowolny kształt i formę oraz ewoluującym pod wpływem silnych emocji i wrażeń.
Po trzecią odsłonę losów chłopaka, który kryje tak niezwykłą naturę, należy sięgnąć po lekturze dwóch poprzednich tomów – w przeciwnym razie fabuła trzeciego tomu może się okazać nie do końca zrozumiała.
Tym razem na drodze Niesia staje chłopiec, który porzucony przez starszego brata i paskudnie okaleczony, staje się w oczach społeczności „potworem”. Odrzucony i niezrozumiały stara się przetrwać i odnaleźć swoje miejsce, a przy okazji zadbać o nowego towarzysza, który mimo że starszy i większy dopiero poznaje podstawowe czynności, słowa i relacje międzyludzkie.
W porównaniu z brutalnością, czasem graniczącą z okrucieństwem znanym z dwóch poprzednich tomów, trzecia część sprawia wrażenie zaskakująco spokojnej i stonowanej. Nie spotkacie tu rozlewu krwi, co nie oznacza jednak, że będzie cukierkowo i sielankowo. Autorka ponownie ciężko doświadcza swoich bohaterów, dobitnie udowadniając im, że świat to miejsce okrutne, a w pozornie zwykłych ludziach może kryć się takie pokłady zła i podłości, że czasem aż trudno w to uwierzyć. Pokazuje również, jak często tymi, którzy krzywdzą są najbliżsi – nawet jeśli robią to nieświadomie bądź ze źle pojmowanego dobra, w niczym nie umniejsza to skutków i cierpienia, jakie odczuwa dziecko.
Nadal jestem pod urokiem rysunków autorstwa Yoshitoki Oimy. Są nie tylko przyjemne dla oka, ale też mają w sobie to „coś”, co silnie przemawia do wyobraźni. Początkowo męczył mnie trochę niewielki format, ale to raczej kwestia przyzwyczajenia – przy trzecim tomie już na niego nie narzekałam.
Podsumowując, mimo że klimat opowieści nieco się zmienił, nadal jest to wciągająca historia, którą gorąco polecam zarówno wyjadaczom gatunku, jak i osobom, które dopiero chcą rozpocząć przygodę z mangą. Warto!
Skaczące jajeczka
Jesienne dni często zmuszają do siedzenia w domowym zaciszu. Gdy ma się dzieci, dni bez wyjścia na podwórko mogą okazać się wyzwaniem, a sposoby na ciekawe spędzanie czasu ulatują niczym suche liście. Na szczęście z pomocą przychodzi nam Rebel i gra Skaczące jajeczka.
Ta gra to przede wszystkim wstęp do dobrej zabawy pełnej śmiechu, ruchu i wspólnego czasu w gronie rodziny. Już na początku nasz wzrok przykuje ciekawe pudełko, które jest świetną imitacją wytłaczanki do jajek. Same jajka są koloru soczystej pomarańczy, jedno zaś odznacza się twardością, kolorem i wagą. Wystarczy sięgnąć po pudło i rozpocząć grę, której zasady są banalnie proste, chociaż może nie? Zagwarantować mogę wam jednak niezłe jaja.
Do rzeczy. Skaczące jajeczka to gra ruchowa i jej celem jest wykonanie zadań przed konkurencją. Świetnie sprawdzi się przy zabawie z dziećmi, ale i jako rozluźnienie dla starszego towarzystwa. Liczy się szybkość i koordynacja, często jednak ich połączenie daje trzecią, chyba najważniejszą część gry, dobrą zabawę. Próby wykonywania zadań to masa śmiechu, a dążenie do celu to tylko element scalający.
Na początku każdy z graczy rzuca białą kostką i umieszcza pomarańczowe jajko między częściami ciała, które wskazuje kość. Gracze trzymają jajka w określonym miejscu przez całą rozgrywkę. Kolejne rundy rozpoczyna rzut wykonywany kością akcji przez pierwszego z graczy. Zadanie, które wskaże kostka, muszą wykonać wszyscy zawodnicy. Ten gracz, który dokona tego jako pierwszy, zyskuje jajko. Gra kończy się, gdy jeden z graczy uzbiera 5 jajek.
Jednak zdobycie jajek nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. Nie ma ram czasowych, gdyż każde niewykonanie zadania może przedłużyć całą zabawę. Gdy przy wykonywaniu zadań któryś z graczy upuści jajko, musi oddać je do pojemnika.
Kolorowa i z pozoru prosta gra to ciekawa alternatywa spędzania czasu wolnego, zapewniająca dużą dawkę ruchu, poprawiająca sprawność i ćwiczenie koordynacji ruchowej. Może być stosowana jako forma terapii. Nieważna pogoda, wiek ani wiedza. Skaczące jajeczka sprawią, że wspólnie spędzony czas nabierze ciekawej formy i nie zagrozi wam nuda. Gra wykonana jest z ogromną starannością, a elementy są na tyle wytrzymałe, że przetrwają niejedną rozgrywkę.
Wystarczy zacząć grę, a masa humoru i walory sportowe pojawią się same. Polecam z całego serca, w pełni uradowana ogromem śmiechu, jaki zapewniła nam partyjka Skaczących jajeczek.
Sentient
Ludzkość stoi u progu kolejnej rewolucji technologicznej!
Premiera Sentient - 7 listopada 2018
Świadome roboty stworzone do pracy w wojskowości, przemyśle i transporcie są na wyciągnięcie dłoni. Ich budowa nie stanowi dla nas problemu.
Ale odpowiednie ich zaprogramowanie okazało się dużo trudniejsze. Nieliczne firmy twierdzą, że mają zasoby i wiedzę, aby osiągnąć ten cel. Ale tylko jedna z nich wygra ten wyścig!
TWÓJ CEL JEST PROSTY: Pozyskaj cenne roboty i podłącz je do swojej sieci. Spróbuj przewidzieć, jaki wpływ będzie to miało na działanie twoich systemów.
Skalibruj odpowiednio swoje Roboty i przyciągnij uwagę największych inwestorów, by poprowadzić ludzkość w nową erę świadomych robotów!
Intrygi
Faktem niezaprzeczalnym jest, że Mercedes Lackey, to jedna z tych autorek, dzięki której naprawdę pokochałam czytanie. Pokochałam miłością odwzajemnioną i jak twierdzi matka rodzicielka - jest to jedyne hobby, które mi się nigdy nie znudzi. To, że w odpowiednim wieku trafiłam na “Strzały Królowej” Mercedes Lackey sprawiło, że obecnie wyjeżdżając gdziekolwiek, dłużej wybieram książki, które chcę ze sobą zabrać, niż ciuchy, czy inne itemy. Jednak pomimo upływu lat i ton książek, które przeczytałam, ze zdziwieniem i zachwytem obserwuję, że nadal powieści tej autorki mnie wciągają, jak mało które i oczarowują od pierwszej kartki do ostatniej. To, że Wydawnictwo Zysk i S-ka zdecydowało się po takim czasie wrócić znów do wydawania kolejnych tomów z “Valdemaru”... cóż po prostu chylę czoła z wdzięczności i w ciszy, bo wzruszenie ściska gardło. Po prostu - dziękuję Wam - spełniacie moje marzenie, i w sumie jak czas pokazał, nie tylko z dzieciństwa.
Valdemar to magiczna kraina, gdzie niezwykłe białe konie - Towarzysze, wybierają sobie jeźdźców, ludzi obdarzonych nie tylko wyjątkowymi cechami charakteru, ale i magicznymi darami. Towarzysz i jego człowiek - później zwany Heroldem, po kilkuletnim szkoleniu, mają za zadanie służyć Koronie i Królestwu na wszelkie możliwe sposoby. Jak dotąd w dziejach Valdemaru zdarzyło się tylko raz, że Towarzysz wyparł się swojego Wybranego - opowiada o tym trylogia o Vanyelu “Ostatnim Magu Heroldów”. Historia Magsa, głównego bohatera “Intrygi” - drugiego tomu Kronik Heroldów, dzieje się w niedługim czasie po tych wydarzeniach i opowiada dalsze losy chłopaka, poznanego na kartach “Początku”.
Mags wyrósł na mądrego chłopca, który bardzo docenia to, jak zmieniło się jego życie dzięki swojemu Towarzyszowi, Dallenowi. Nie tylko ma ciepły dach nad głową, ale i nieograniczoną ilość jedzenia, dlatego nie za bardzo rozumie niezadowolenie innych Adeptów, ciągle uskarżających się na ich warunki bytowe. Sam nadal ma pewne problemy z dostosowaniem, ale nie ma się co dziwić chłopcu, który całe dotychczasowe życie spędził jako niewolnik w kopalni, traktowany bardziej jak zwierzę, niż jak istota ludzka. Natomiast podczas szkolenia na szpiega, Mags, radzi sobie coraz lepiej, zbierając informacje dla Osobistego Króla - drugiej najważniejszej osoby w kraju. W archiwum Gwardii odnajduje też wreszcie informację na temat swoich rodziców i odkrywa że nie pochodzili oni z Valdemaru. Niestety mówi o tym przyjacielowi w nieodpowiednim miejscu i momencie... I tak wokół Magsa zacieśnia się i koncentruje sieć tytułowych “Intryg”. Społeczny ostracyzm nie poprawia i tak niskiego poczucia własnej wartości chłopaka, który tak jak każdy nastolatek, i niestety przerażająco przeważająca liczba dorosłych, uderza w melodramatyczne nuty i podejmuje niewłaściwe decyzje. Jednak to “Mercedeska” - jej bohaterowie nie tylko uczą się na własnych błędach, ale do tego jeszcze chętnie biorą za nie odpowiedzialność i ponoszą konsekwencje.
Mercedes Lackey to autorka, która specjalizuje się w książkach o nastolatkach i częściowo dla nastolatków. Drobiazgowo przedstawia nam kolejne skrzywdzone przez życie dziecko, kładąc największy nacisk na jego przemianę i dorastanie. Osią powieści często jest zmaganie się bohaterów z kolejnymi przeciwnościami losu, a także problemami i to nie tylko tymi nastoletnimi, bowiem są oni często już w młodym wieku wykorzystywani przez dorosłych do bardzo poważnych misji i zadań, którym nie jeden dorosły, wyszkolony Herold miałby problem podołać. Książki Mercedes Lackey są wieloaspektowe. To co kiedyś mi całkowicie nie przeszkadzało, czyli stawianie przed głównymi bohaterami zadań arcytrudnych, ale kształtujących charakter, teraz uznałabym za zimną kalkulację dorosłych, by ponosić “mniejsze straty”, bowiem mniej dotkliwa jest utrata kolejnego Adepta, niż Herolda... Valdemar, trzeba jednak pamiętać, nigdy nie był miejscem sielankowym, a cały świat stworzony przez autorkę, nigdy nie był wyidealizowany... Tutaj dzieci wykorzystuje się do niewolniczej pracy, a Mercedes Lackey nigdy nie ukrywała, jak trudno jest, zwłaszcza najmłodszym, żyć w tej krainie.
Herdolowie z niepokojem obserwują zwiększającą się liczbę narodzin źrebaków oraz to, że coraz więcej Wybranych napływa do Kolegium. Historia nauczyła ich, że takie symptomy zwiastują dla królestwa zbliżające się kłopoty.... Dlatego też wymyślono i zorganizowano grę wojenno-szkoleniową Kirball, która ma rozwijać w Adeptach myśl współpracy między różnymi grupami, a także daje im motywację, by poważnie zacząć traktować ćwiczenia. Ten trochę jakby “Potterowy” pomysł na szczęście nie był strzałem w przysłowiowe kolano Lackey i czekam na jego rozwinięcie w dalszych częściach.
Jak pisałam na wstępie jestem wielka miłośniczką twórczości Mercedes Lackey i z radością przyklaskuję każdej kolejnej pozycji, która ukazuje się na rynku polskim. Dlatego też mam nadzieję, że dzięki Wydawnictwu Zysk i S-ka, będziemy mogli cieszyć się kolejnymi tomami nie tylko tej pentalogii, ale i jeszcze jednej trylogii o losach Magsa i Amily... i... bez spoilerów :)
“Intrygi” posiadają w sobie wszystko to, co tak uwielbiam w twórczości “Mercedeski” - studium dorastania, przemianę nastolatka w wartościowego człowieka, a nawet ba... w Herolda. Każda kolejna książka ma świetnie wykreowane postacie poboczne, otaczające głównego bohatera oraz ciekawą fabułę z zaskakującym, mniej lub bardziej, zakończeniem. Można zarzucić tej autorce, że posługuje się przy pisaniu pewnego rodzaju kalką, że ma skłonność do melodramatyzowania... ale na pewno zadania, jakie stawia przed swoimi bohaterami do łatwych nie należą. Niektórzy dzięki jej pisarstwu zżywają się z bohaterami tak, że od ponad 20 lat noszą w sercu żałobę po Krisie z trylogii “Strzał Królowej”. Innymi słowy, naprawdę można związać się z bohaterami Mercedes Lackey.
Piątka
Czasami fajnie jest zmienić “klimat” i nie mam tu na myśli miejsca usadowienia swojej zacnej części tylnej. Od czasu do czasu mam ochotę sięgnąć po coś innego i odświeżającego, z nadzieją na dobrą zabawę. I tak w moje ręce trafiła “5” - paranormalny kryminał, który dzięki bogom, nie okazał się piątą częścią cyklu, a zaledwie jego trzecim tomem. Nie wiedząc za bardzo, kto jest kim i ogólnie o co w tym wszystkim chodzi, usiadłam do czytania... i jak się okazało, było ono bardzo szybkie i całkiem satysfakcjonujące.
Detektywi Micki i Zach zostają wezwani do objęcia kolejnej sprawy. Nic nie wskazuje, że w sprawę są zamieszane osoby trzecie, i jeśli można tak to określić, jest to “zwykłe samobójstwo” - kolejne jakim zajmuje się nasz team. “Ahaaa” - pomyśli w tym momencie czytelnik... Znany i niezwykle bogaty deweloper wyskakuje z balkonu ze skutkiem płasko śmiertelnym, bo lot z dwudziestego piętra do krótkich nie należy. Córki oskarżają młodą macochę, że to ona ma coś wspólnego ze śmiercią ich ojca - trochę standard, choć albi tej drugiej wydaje się nie do podważenia. I chociaż nie ma na to żadnych dowodów, to nasi bohaterowie nie są do końca przekonani, że ta sprawa jest taka prosta i jasna jak to się wydaje. Wszystko się dodatkowo komplikuje, kiedy Micki otrzymuje paczkę od swojego dawno zmarłego mentora i szybko okazuje się, że jego śmierć może być w jakiś sposób powiązana z jej aktualnym śledztwem, a prawdziwym celem jest nie kto inny, ale właśnie nasza Pani Detektyw. I od tego momentu Micki nie może już nikomu zaufać, bo nikt nie jest tym za kogo się podaje.
Gdzie w tym wszystkim paranormal? Okazuje się, że na ziemi wśród nas zamieszkują także istoty zwane Strażnikami Światła - opiekujący się rasą ludzi, by podążała w “odpowiednim kierunku”. Pomimo zakazu zdarza się, że Strażnicy Jasności mieszają swoją krew z ludźmi. Owoce takich czynów zwane są Półblaskami, posiadają niezwykłe umiejętności, tak jak partner Micki - Zach. Dzięki temu nasz policyjny team ma prawie 100% rozwiązywalność spraw. Oczywiście tam, gdzie jest i światło tam i pojawia się ciemność - Pradawny ze swoją Armią Zwiastunów Śmierci. Sam świat i odwieczny konflikt dobra ze złem został całkiem ciekawie zarysowany. Zastanawia mnie jednak, czy został on w poprzednich częściach dokładnie opisany i dlatego teraz są rzucane jedynie nie do końca jasne aluzje na jego temat. Czytelnik wybiórczy, taki jak ja, czasami bowiem może się poczuć lekko zdezorientowany. Na szczęście brak szczegółowych informacji nie przeszkadza w cieszeniu się kryminałem i zagadką samą w sobie, do tego, między parą głównych bohaterów chemia i hormony aż wrzą i iskrzą w powietrzu, niczym między legendarnymi już Mulderem i Scully. I choć nie odkryłam jeszcze, co powstrzymuje naszą dwójkę od “bycia razem”, poza tym, że są bliskimi współpracownikami i razem mają zrobić enigmatyczne, zapewne paranormalne, “coś”, to i tak im kibicuję i trzymam za nich kciuki.
Jedyne co mi trochę przeszkadzało w tej książce, to dziwnie krótkie rozdziały i rozdzialiki, które zapewne miały wprowadzić dynamizm i dramaturgię, ale raczej kojarzyły mi się z przygotowaniem do napisania scenariusza filmowego. To skojarzenie potęguje także brak jakichkolwiek opisów, chociaż zauważyłam kilka całkiem ciekawych zabiegów literackich.
Wpisuję na listę “do przeczytania” poprzednie tomy serii i z uwagą będę wypatrywała kolejnych części. Zawsze trudno jest mi oceniać książki z tak zwanego środka, zwłaszcza kiedy nie udało mi się wcześniej nadrobić poprzednich tomów. Na pewno książkę czyta się się szybko i bez problemu, o czym już wspomniałam na początku. Widzę i “czuję”, że wiele rzeczy mnie przez to ominęło i w relacjach między bohaterami, jak i fabularnie, ale choć jest to odczuwalne, to jednak stosunkowo bezbolesne. Historia pary detektywów mnie wciągnęła na tyle, że praktycznie tak jak usiadłam - tak czytałam praktycznie bez przerwy, a to myślę, że całkiem dobre podsumowanie tej książki. I choć nie oszukujmy się, ani fabuła, ani rozwiązanie zagadki nie jest bardzo zaskakujące, to jednak czyta się to łatwo i przyjemnie, a od takich tytułów nic więcej nie wymagam.
Pierwsze Słowo
Pewnej nocy do jednej zamkowej celi trafia trzech morderców carów, a każdy z nich słuszny i jedyny. Wallenrod, Winkelried i Wawrzyniec, namaszczony może nie pośród królewskiego truchła w kościelnych podziemiach, ale przecież też w podziemiach... gorzelni. Stanisław Kozik nieoczekiwanie dla siebie znajduje się w odmiennym stanie żywotności. Sokółek zamienia się w słup soli w pewnym rozkosznie fikuśnym przedsiębiorstwie. A Oda Kręciszewska w dniu pogrzebu w lustrze dostrzega wąsik swojej matki, co prowadzi ją do podjęcia pewnych niezbyt przemyślanych, ale całkiem udanych życiowych decyzji.
W tomie opowiadań nie brakuje też postaci już czytelnikom znanych, jak choćby pewnego pisarza o wyglądzie zmiętego muszkietera i jego prywatnego anioła. W bamboszkach. Czasem dowcipnie, innym razem mrocznie, zawsze klimatycznie i z wielką klasą. Czy to zamtuz, czy biuro komisji przyznającej Certyfikat Międzynarodowej Jakości Fantastycznej, czy carski zamek, a może tonące we mgle zaułki miasta – Marta Kisiel udowadnia, że jej wyobraźnia (podobnie jak poczucie humoru) nie ma żadnych granic.
Kroniki zbrodni
Zbrodnie, porwania czy koszenie konkurencji, każdy z tych elementów może rozpocząć układankę, której możesz stać się częścią. Jeśli tkwi w tobie żyłka detektywa, wyczuwasz poszlaki, niepasujące do całości elementy lub wiesz, jak działa umysł porywacza, ta gra jest spełnieniem marzeń o karierze w policji i to nie byle jakiej, gdyż za chwile staniesz się częścią londyńskiego Scotland Yardu.
Gra Kroniki zbrodni to połączenie idealne zarówno dla miłośników gier planszowych, jak i tych miłujących wirtualną rzeczywistość. Łącząc elementy realne i miejsca zbrodni, które zachwycą wirtualnym wykonaniem, twórcy gry zaoferowali nam sporo godzin świetnej zabawy. Już rozpakowywanie i przygotowanie się do zabawy, dostarcza nam dreszczyku emocji. Wykonanie planszy i dodatkowych kart jest na najwyższym poziomie, a kolorystyka przywołuje na myśl tajemnice. Poza trwałością, karty postaci przyciągną oko i nie jednego detektywa wyprowadzą w pole.
Sama plansza to jeszcze nie wszystko. By rozpocząć grę, należy ściągnąć na telefon lub tablet bezpłatną aplikację, która otworzy szerokie możliwości i wprowadzi nas w świat przestępczego Londynu. Czeka na nas sesja treningowa, która wyjaśni nam wszelkie tajniki rozgrywki.
W skład gry wchodzi plansza, która pomoże nam ułożyć i wyeksponować poszlaki, dowody i podejrzanych. Karty lokacji podobnie jak te z postaciami i dotyczące przedmiotów mają QR kod, który łączy plansze z aplikacją i pozwala na wejście do rozgrywki. Dzięki takiemu zabiegowi uczestniczymy w rozpoznaniu terenu zbrodni, przesłuchujemy świadków i szukamy śladów, które doprowadzą nas wprost do rozwiązania.
Poza treningową sprawą jest jeszcze pięć innych scenariuszy, które na długie godziny zamkną nas w świecie zbrodni. A jeśli mowa o czasie, to on jest głównym wyznacznikiem oceny naszych działań. Każde przesłuchanie, sprawdzenie miejsca bądź też przedmiotu zabiera nam cenne wirtualne minuty, a ich ilość na końcu może okazać się wyznacznikiem porażki lub sukcesu.
Gra ma wiele zalet, od ciekawej fabuły każdego scenariusza po świetnie wykonane karty, które sprawiają, że gracz może poczuć zew przygody i iskrę detektywa. Nie jest łatwo odnaleźć właściwą drogę, jednak zabawa jest przednia. Myślę, że połączenie gry planszowej z wirtualną rozgrywką sprawdzi się świetnie, a złożone scenariusze pozwolą na ponowne rozpatrywanie sprawy pod innym kątem. Gra świetnie sprawdzi się dla samotnych graczy oraz dla większej grupy liczącej nawet czterech osobników, chcących stać na straży porządku. Nie musicie posiadać niczego poza podstawowym zestawem gry i aplikacją, która jest darmowa. Producenci jednak mają w planach poszerzyć grę i dodawać do niej kolejne scenariusze, które będą współgrać z podstawową wersją.
Kroniki zbrodni to totalny pożeracz czasu, który zapewnia rozrywkę, uczy wykorzystywania logicznego myślenia oraz korzystania z perspektywy, którą daje wspólne omawianie szczegółów. Sprawdzi się dla graczy od 14 roku życia i jest doskonałą alternatywą dla gier komputerowych, gdyż uczy pracy w grupie, analizy i spostrzegawczości.
Świetnie wykonana część planszowa i zachwycająca aplikacja, która w połączeniu z trybem VR może uatrakcyjnić grę jeszcze bardziej. Mam nadzieje, że ta gra znajdzie rzesze swoich wyznawców również w Polsce. Jest warta uwagi, ze względu na swoją oryginalność, innowacyjność i poziom dobrej zabawy, który gwarantuje oraz możliwość rozbudowywania jej o nowe scenariusze. Serdecznie polecam, każdemu, kto chce odkryć w sobie, choć niewielką cząstkę Holmesa, Poirota czy Colombo.