Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Imię wiatru
Już 17 lipca do księgarń trafi 8 wydanie książki Patricka Rothfussa - Imię wiatru, pierwszego tomu cylku "Kroniki królobójcy"! To bestsellerowa i wielokrotnie nagradzana opowieść człowieka legendy - Kvothe, który wspomina swoje barwne życie, przez które prowadził go jeden cel - pragnienie władania magią i zemsty na demonach, które zabiły jego rodziców oraz zniszczyły cały jego świat!
Joanna Krystyna „Lillchen” Radosz na Polconie 2018
Dzisiaj rozpoczyna się Polcon 2018 w Toruniu, a my mamy nie tylko zaszczyt patronować ponownie tej imprezie, ale również nasza recenzentka będzie prelegentką podczas konwentu.
Joanna Krystyna Radosz (ur. 5 lipca 1992 we Wrocławiu) - torunianka sercem i rozumem, pisarka, dziennikarka, okazjonalnie redaktorka i tłumaczka. Studiuje rusycystykę na UMK w Toruniu, ale jej zainteresowania wykraczają daleko poza Rosję. Miłośniczka języków obcych, kryminałów, żużla i sportów zimowych. Nagradzana w konkursach literackich: Wiatrak w kategorii prozy (opowiadanie "Konie narowiste", 2010), III miejsce w I edycji konkursu Littera Scripta ("Bogowie nie umierają", 2011), finalistka IV edycji Horyzontów Wyobraźni ("Wojna 2.0", 2012). W 2014 r. w antologii "Marzenia" (wyd. The Cold Desire) ukaże opowiadanie "Finnished" (jego akcja rozgrywa się w tym samym uniwersum co "Wróg po fachu").
Jungle Speed. Plaża
„Jungle Speed” został wynaleziony około 3000 lat temu w subtropikalnej Szybkopotamii przez plemię Abulubulu.
Abulubulu wybierali swojego wodza w tradycyjnej grze rozgrywanej za pomocą liści eukaliptusa. Zasady gry były przekazywane w najgłębszej tajemnicy z pokolenia na pokolenie. Dopiero Tom i Yako, ostatni dumni potomkowie plemienia Abulubulu, postanowili przekazać je światu.
Pierwsze wrażenie...
Po odpakowaniu przesyłki moim oczom ukazało się tekturowe pudełko z asymetrycznym wieczkiem. Na początku byłam zdezorientowana i zaskoczona, ale jak to, przecież miała to być wersja plażowa, a jak tu tekturowe i to całkiem spore pudełko zabierać ze sobą nad morze? Zagadka wyjaśniła się po otwarciu pudełka, w środku znajdował się siatkowy woreczek, w którym znajdowały się karty, instrukcja i totem. I to zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Całość gry utrzymana została w kolorystyce żółto niebieskiej, kojarzącej się z wypoczynkiem nad wodą i na plaży. Z doświadczenia osoby zażywającej w okresie letnim kąpieli wodnych i słonecznych, wiedziałam, że takie praktyczne opakowanie, to strzał w dziesiątkę.
Podstawowe informacje:
Liczba graczy: 2-10 osób
Wiek: od 7 lat
Czas gry: ok. 15 minut
Wydawca: Rebel
Autor gry: Pierric Yakovenko Thomas Vuarchex
Ilustracje: Franz Vohwinkel, Thomas Vuarchex, Pierrick Yakovenko
Cel gry:
Celem gry jest zostanie wodzem Abulubulu. Aby zdobyć ten zaszczytny tytuł, należy pozbyć się wszystkich swoich kart.
Rozgrywka:
Po przetasowaniu kart, wszystkie rozdaje się w miarę możliwości po równo wszystkim graczom. Totem należy postawić pośrodku ręcznika i pokłonić się mu. Rozpoczynając od osoby rozdającej, gracze odkrywają ze swojego stosu kart zakrytych po 1 karcie w kierunku innych graczy i przy użyciu jednej ręki. W zależności od tego, jakie karty pojawiają się, takie akcje są rozgrywane:
- pojedynek – gdy na odsłoniętych kartach dwóch graczy widać ten sam symbol (niezależnie od koloru) – gracze, których karty dotyczą muszą złapać totem; pierwszy z graczy, który złapie totem wygrywa, przegrany musi wziąć odkryte karty swoje i przeciwnika oraz ewentualne karty z Karniaka,
- karty specjalne – te, co wprowadzają zamieszanie:
- strzałki do środka (pomarańczowe) – wszyscy gracze muszą spróbować chwycić totem. Temu, któremu się uda, odkłada swoje karty odkryte do Karniaka, czyli pod totem,
- białe strzałki (do środka, 2 opcjonalne karty) – tylko do użytku na dworze. To te dwie karty wzbudzają w najmłodszych graczach najwięcej emocji, a starszych doprowadzają do spazmatycznego śmiechu. Gdy jedna z nich zostanie zagrana, wszyscy gracze muszą spróbować chwycić totem. Osoba, której się to uda, rzuca go na 10 metrów od miejsca rozgrywki, a swoje karty odkryte do Karniaka. Podczas kolejnego Pojedynku wszyscy biorący w nim udział gracze muszą pobiec, popłynąć, przeczołgać się, przepchnąć się, itp. do totemu, by go złapać jako pierwszy. Wersja dla trzech graczy nakazuje usunąć te karty – zignorowaliśmy, jak to Polacy, tę sugestię i wszyscy się kotłowaliśmy na piachu w rodzinnej walce po totem,
- strzałki na zewnątrz (pomarańczowe) – wszyscy gracze odkrywają po jednej karcie jednocześnie, jeśli wystąpią takie same symbole, to dochodzi do Pojedynku.
Występuje wariant dla trzech graczy i wariant dla dwóch graczy.
Wariant dla jednego gracza sugeruje, aby znaleźć sobie kumpli, by zebrać dobrą ekipę, nauczyć ich grać i świetnie się bawić w towarzystwie.
Dla kogo jest ta gra?
Zdecydowanie dla każdego bez względu na to, czy mieszka się nad morzem, czy nie. Oczywiście na plaży jest najfajniej, ale gra sprawdzi się także w ogródku, nad jeziorem, czy na podwórku. A zdradzę, że podczas testowania totem przetrwał również rzut z balkonu, oczywiście gracze biegali po schodach by go zdobyć, tak, by było śmieszniej, a przy okazji wyrabiali sobie kondycję ;)
Końcowe wrażenie...
Gra ma wszelkie zadatki, aby być wakacyjnym hitem plażowym. W związku z tym, że mieszkam nad morzem, bardzo doceniam wszelkie pomysły gier na świeżym powietrzu uwzględniające trudne warunki. Z córką zawsze zabierałyśmy na plażę karciane gry i choć starałyśmy się uważać, to jednak widać po nich, że były użytkowane poza domowymi pieleszami. Karty „Jungle Speed. Plaża” nie zarysowują się i nie mokną, są plastikowe, a totem nie tonie. Radzę trzymać z dala od psiaków, mogą pomylić z gryzakiem. Woreczek na grę jest poręczny, a jego siatkowa faktura pozwala wysypać piasek. Mankamentem jest instrukcja, którą też należało wykonać z tego samego materiału, co karty. Dopracować można również było napis na woreczku, na którym widnieje „Jungle Speed. Beach”, tytulaturę polską można było bowiem, utrzymać nie tylko na pudełku. Jednak to tylko kosmetyka. Sama rozgrywka dostarcza dużo, szybkiej i przyjemnej zabawy, dokładnie takiej, jakiej potrzeba na plaży. W dodatku te spojrzenia innych plażowiczów, gdy wataha dorosłych i dzieci kotłuje się na piasku celem zdobycia totemu – niezapomniane wrażenie!
Polecamy, tej gry nie może zabraknąć w żadnej walizce i plecaku.
Jak zatrzymać czas
Gdzie ta miłość była wcześniej? Skąd się wzięła? Niespodziewana niczym żal, ale będąca jego odwrotnością. Sposób, w jaki nagle i całkowicie mną zawładnęła, jest jednym z cudów bycia człowiekiem.
Czasami zarówno czas, jak i nasze pragnienia odnośnie do ujarzmienia go bywają złudne. Życie z możliwością wiecznego trwania, pozostania na jednym pułapie wiekowym bywa kusząca, lecz czy aby na pewno tak jest? Czy wieczne życie jest w stanie zastąpić uczucia i potrzeby? Jak poradzić sobie z bólem samotności i przemijania wszystkiego, co nas otacza i przemija nieprzerwanie, nie zwracając na nas uwagi?
Tom Hazard to 41-letni mężczyzna, który z pozoru ma wszystko. Nosi w sobie tajemnice, której to głównym składnikiem jest czas, który zdaje się go omijać. Mężczyzna miał okazje występować z Szekspirem i eksplorować nieznane lądy z kapitanem Cookiem, jednak teraz pragnie ciszy i stabilizacji. Postanawia osiąść w jednym miejscu i nauczać historii w szkole, wszak ma do tego wszelkie predyspozycje i wiedzę z pierwszej ręki. W szkole poznaje piękną i intrygującą nauczycielkę francuskiego, która jest nim szczerze zainteresowana. Na drodze do szczęścia Toma staje jednak Stowarzyszenie Albatrosów, które chronią ludzi podobnych Hazardowi i wyznają jedną zasadę, nie zakochać się. Czy mężczyzna podejmie ryzyko i przestanie żyć przeszłością i zasadami stowarzyszenia? Miłość może wszystko zniszczyć, ale i ocalić.
Na przestrzeni wielu lat przekonałem się, że smutek wspomnień waży więcej i trwa dłużej niż momenty szczęścia.
Uwielbiam historię z czasem w tle, zarówno te opisujące plusy takiego stanu rzeczy, jak i ciemne strony ujarzmiania wskazówek zegara. Matt Haig ugryzł temat nieco inaczej, niż do tej pory było mi dane czytać i wyszło mu to nieźle. Powieść od pierwszych stron intryguje i trzyma w napięciu. Narracja z poziomu głównego bohatera pozwala nam na głębsze poznanie jego osoby i emocji, z jakimi musi się zmierzyć. To smutek, samotność i odrzucenie, które są głęboko zakorzenione w postaci Toma, napędzają go do działania. Gdy mężczyzna dowiaduje się, że nie jest sam, początkowo odczuwa ulgę, jednak nic w życiu nie przychodzi łatwo i Hazard będzie musiał wybierać, stracić wszystko czy tylko siebie.
Fabuła fascynuje, sam jej pomysł jest świeży i nie pozwala się nudzić, jednak to portret bohatera najbardziej utkwi w pamięci czytelnikowi. Pełna zwrotów akcji powieść zabiera czytelnika w podróż w czasie i pozwala na poczucie namiastki uczuć głównego bohatera, który jest tolerancyjny, błyskotliwy i szczery, dzięki czemu od razu zyskuje naszą sympatię i doping w drodze po własne szczęście.
Nic tak mocno nie utrwala rzeczy w pamięci , jak chęć ich zapomnienia.
Poznajemy jego losy na przestrzeni lat, zahaczając o wiele różnorodnych wydarzeń, które jasno ukazują jak różny, a zarazem podobny jest problem nietolerancji, która zależnie od czasów ma różne oblicza. To przez wierzenia i brak wiedzy innych Tom od zawsze był powodem ataków i jawnych oznak nietolerancji.
Jak zatrzymać czas to historia człowieka, który po raz kolejny musi walczyć o dobro i miłość, jednak tym razem czyjeś uczucie ocali jego. Autor w świetnym stylu delikatnie i z wyczuciem pokazuje zarówno minusy długowieczności, jak i to jak ważne jest czerpanie z życia jak najwięcej. Zahacza o nietolerancje, tworzy zawirowania a wszystko to ze smakiem i nutką niebanalności.
Godna polecenia lekka i niesztampowa powieść o skutkach samotności i odrzuceniu oraz sile miłości i wiary w dobro, z którego powinniśmy sami korzystać na równi z dawaniem go innym. Polecam.
Ewa Białołęcka na Polconie 2018
Już jutro, 11 lipca, ukaże się "Piołun i miód" Ewy Białołęckiej nakładem Wydawnictwa Jaguar. A w ten weekend będzie można spotkać pisarkę na tegorocznym Polconie w Toruniu.
Ewa Białołęcka, nazywana Królową Polskiej Fantastyki, urodziła się w 1967 roku w Elblągu, obecnie mieszka w Gdańsku. Zadebiutowała w „Feniksie” w 1993 roku opowiadaniem Wariatka, pierwszy zbiór opowiadań Tkacz Iluzji wydała w roku 1997. Na jego kanwie powstała powieść Naznaczeni błękitem, która zapoczątkowała cykl znany jako „Kroniki Drugiego Kręgu’’. Najbardziej utytułowana z polskich pisarek fantasy, ośmiokrotnie nominowana do Nagrody Zajdla - trzy razy za powieści, pięć za opowiadania - statuetkę zdobyła dwukrotnie, za opowiadania Tkacz Iluzji i Błękit maga. Swoje opowiadania publikowała m.in. w Nowej Fantastyce, Fantasy Click, tłumaczona na czeski, rosyjski, angielski i litewski.
Diabeł na wieży
13 lipca nakładem Wydawnictwa Powergraph ukaże się zbiór opowiadań Anny Kańtoch.
Zbiór sześciu nastrojowych opowiadań, które łączy osoba tajemniczego Domenica Jordana. Z zawodu medyk, z zamiłowania – tropiciel magii, zagadek i spraw nierozwiązanych. Wciągające i mroczne kryminalne intrygi, błyskotliwy, inteligentny detektyw i tajemnice przyprawiające o dreszcz grozy, czyli Anna Kańtoch w najlepszym wydaniu!
Mistrz ceremonii
Wyobraź sobie, że twój najgorszy koszmar staje się rzeczywistością. Budzisz się zdezorientowany, wokół panuje ciemność, a ty stwierdzasz, że jesteś zamknięty w dziwnej skrzyni. Czy to jakiś wątpliwy żart? Czujesz, jak narasta w tobie niepokój. Badasz otoczenie i z coraz większym przerażeniem upewniasz się, że jesteś w trumnie. Takich emocji pozwala nam doświadczyć Sharon Bolton w swojej najnowszej powieści „Mistrz Ceremonii”.
„Właściwie to robił swoim ofiarom. Opuszczał je do ziemi. Tylko że nie były martwe”.
Słynną Florence Lovelady poznajemy podczas pogrzebu Larrego Glassbrooka. To właśnie sprawa tego bezdusznego zabójcy trojga nastolatków sprawiła, że 30 lat temu kariera Florence nabrała zawrotnego tempa. Dziś, wraz z Flossie , na pogrzeb przybyły tłumy rozgniewanych mieszkańców. Każdy chce się upewnić, że potwór zakończył swój żywot, napluć na jego trumnę. Po pogrzebie Lovelady odwiedza stare śmieci i znajduje coś, co ją przeraża – glinianą figurę ze swoją podobizną. Dokładnie takie morderca pozostawiał przy swoich jeszcze żywych ofiarach. Kto więc obrał sobie na cel panią komisarz, skoro Larry nie żyje? Czy 30 lat temu złapano odpowiedniego człowieka?
Historia podzielona jest na trzy części. W pierwszej żegnamy zabójcę, ale też otrzymujemy zapowiedź niepokojących wydarzeń, bardzo przypominających te, sprzed 30 lat. Autorka przerywa je, by w drugiej części opowiedzieć, co działo się w przeszłości, jak doszło do złapania i skazania Larrego Glasbrooka. Trzecia część przenosi nas znów w teraźniejszość.
Każda z części dostarcza czytelnikowi emocje, w każdej możemy znaleźć coś, co nas zaciekawi i zaskoczy. Od samego początku wiemy, kto zamordował dzieci, więc czy ciekawe będzie sprawdzanie, jak do tego doszło? Na pewno dobrym pomysłem było zaszczepienie ziarna niepewności na samym początku historii. Zabójca nie żyje, jednak ktoś działa w bardzo podobny sposób. W części o przeszłych wydarzeniach, dostajemy informacje o tym, jak ciężko było funkcjonować jedynej kobiecie – policjantce w mieście, i to z tak irytującym nazwiskiem. To w tym fragmencie Bolton pozwala nam sprawdzić, jak to jest, kiedy jest się pochowanym żywcem. Opisy dość obrazowo ukazują koszmar, jaki musiała doświadczyć ofiara. Raz za razem dostajemy coraz straszniejsze szczegóły. Nie trzeba mieć klaustrofobii, by wczuć się w rolę uwięzionych pod ziemią. W moim przypadku wyobraźnia zrobiła swoje – czułam szczery niepokój. Trzecia część natomiast serwuje sporo zaskakujących momentów.
„Mistrz ceremonii” budzi w odbiorcy wiele emocji, tym bardziej że, jak autorka ostrzega na początku, pojawiają się tu przesądy, wiedźmy i elementy magii. Na szczęście pisarka dawkuje je w rozsądnych ilościach. Fabuła bywa momentami przewidywalna, ale z pewnością jest miejscami również bardzo zaskakująca. Całość czyta się przyjemnie, jednak biorąc pod uwagę moje poprzednie doświadczenia z panią Bolton, oceniam ją jako dobrą.
Wyklucie
Maleńkie, o krótkich i cieniutkich jak igła nóżkach, albo te znacznie większe- grube odwłoki, grubsze kończyny. Tkają powoli swoją sieć, cierpliwie czekając, aż wpadnie w nią ofiara. A potem patrzą, jak ich przyszły posiłek po jakimś czasie porzuca nadzieję i przestaje szamotać się w delikatnej, niemalże koronkowej konstrukcji. Czas na pożywienie. Pająki- misterne stworzenia, budujące swoje domy tylko po to, by po chwili ktoś nieuważny zmiótł je z powierzchni ziemi. Jednych przerażają, innych fascynują. Melanie Guyer jest zafascynowana owymi małymi istotkami; wciąż nie daje jej spokoju tajemniczy malunek pająka, jaki odnalazła na ścianie jednej z jaskiń podczas prowadzonych przez siebie badań. Najchętniej poświęciłaby swój cały czas na badania wszelakich pajęczych tajemnic. Szkopuł w tym, że nadchodzi coś groźnego... i to właśnie w rękach Melanie może spoczywać bezpieczeństwo całego świata.
Nie czuję jakiegoś ogromnego strachu przed pająkami; owszem, gdy widzę te roślejsze, wzdrygnę się z obrzydzeniem, ale spokojnie ominę i pójdę w swoją stronę (o wiele większy dyskomfort czuję w towarzystwie ciem oraz pasikoników). Decydując się na przeczytanie książki pana Ezekiela Boone po części chciałam sprawdzić, czy pokaz jego wyobraźni może mnie jakoś do pająków zrazić. Czy będzie obrzydliwie, krwisto i strasznie. No i po części tak było.
Autor nakreśla nam bardzo szeroką perspektywę; mamy tutaj opisane starania badaczki Melanie, próby rozwiązania tej trudności ze strony pani prezydent i jej doradcy Manny'ego (a prywatnie eks męża Melanie) oraz perspektywę agenta specjalnego Mike'a Rich, który to został oddelegowany do zbadania wraku samolotu pewnego bogatego biznesmena. Do tego dochodzą jeszcze poszczególne, drugoplanowe postacie ludzi będących w samym środku pajęczego kataklizmu. Opisują wszystko z własnej perspektywy- żołnierzy tworzących kordony, zablokowane drogi, dziwną czarną masę, przemieszczającą się ulicami. Początkowo nikt nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje, a już w zupełności nie podejrzewano o całą tę panikę pająków. No bo przecież to tylko małe stworzonka, które z łatwością można zgnieść butem... jak się okazało, nie do końca.
Podsumowując całość, Wyklucie nie było złą lekturą, acz nie taką, jakiej bym szukała. Owszem, mamy tutaj dość niecodzienny temat (atak pająków sprzed wielu tysięcy lat), jednak mam wrażenie, że czegoś zabrakło. Autor zbyt wiele czasu poświęcał na opisanie działań kolejnych służb, zostawiając bardzo niewiele miejsca na przytoczenie, jak wyglądały ataki potworów. Oczywiście było kilka dość krwistych ujęć, ale moim zdaniem jak na książkę z gatunku horrorów to zbyt mało. Przez wielość bohaterów oraz ciągłe przeskoki z tematu na temat ciężko było się wczuć w akcję. Wystarczyłoby, gdyby skupiono się na badaniach Melanie oraz pani prezydent. Na deser otrzymujemy otwarte zakończenie i choć bohaterowie poradzili sobie z pierwszą, pajęczą turą, to nie wiadomo, jak potoczą się dalsze losy świata...
W każdym bądź razie tę powieść da się "zjeść" bez zbędnego krzywienia się; jak dowiedziałam się na portalu, Wyklucie otwiera serię The Hatching. Ciekawa jestem więc kolejnych tomów- będzie ciąg dalszy pajęczej historii, a może coś zupełnie innego? Do wypróbowania książki pana Boone'a zachęcam, ale jeżeli boicie się pająków- NIE CZYTAJCIE! Po tych bardziej krwistych fragmentach mogą Wam się śnić koszmary.
Skafander i melonik
Opowiadanie, zwłaszcza opowiadanie fantastyczne, to zasłużona i lubiana w przeszłości forma, która dziś niestety przeżywa kryzys. A niesłusznie! Dzięki zbiorom opowiadań można odnaleźć nowych, interesujących autorów, poczytać historie w ulubionym klimacie (antologie tematyczne), wreszcie - zająć się lekturą nawet jeśli ma się mało czasu na czytanie.
O antologii sekcji Logrus Śląskiego Klubu Fantastyki słyszałam już na etapie jej powstawania. Sekcję tworzą skupieni wokół literatury fantastycznej autorzy, zarówno po debiucie książkowym (Michał Cholewa, Krystyna Chodorowska, Anna Hrycyszyn), jak i przebijający sobie opowiadaniami drogę na literackie salony (Anna Łagan, Karolina Fedyk, Aleksandra Sokólska, Marta Magdalena Lasik, Alicja Tempłowicz, Marta Potocka). Sporo z nich udziela się też w innych kręgach związanych z pisaniem literatury, toteż nasze drogi niejednokrotnie się krzyżowały. Wydawało mi się, że wiem, jakich tekstów spodziewać się po większości zebranych w tej antologii tekstów – ale uwierzcie, srodze się pomyliłam!
Przede wszystkim należy podkreślić, że „Skafander i melonik” to inicjatywa oddolna. Członkowie Logrusa bez pomocy wielkich wydawców stworzyli książkę, której niejedno wydawnictwo mogłoby pozazdrościć jakości. Wydany przede wszystkim jako ebook zbiór może się pochwalić profesjonalnym poziomem redakcji i korekty, a każde z opowiadań otrzymało ilustrację wykonaną przez współautorkę antologii – Alicji Tempłowicz. Jak na książkę promującą Logrusa, ŚKF i zebranych autorów, „Skafander i melonik” robi doskonałą robotę.
Czego spodziewać się po samych tekstach? Tytuł wskazuje motyw obecny we wszystkich opowiadaniach – lecz każdy z autorów po swojemu zinterpretował i wykorzystał te dwa elementy. Możemy więc znaleźć tu opowieść o starciu cywilizacji i lokalnych wierzeń w Boliwii, gdzie korporacja wykorzystująca złoża litu napotyka opór bohaterów miejscowej mitologii („Matki płaczą solą” Tempłowicz), ale i o tajemniczej wyspie, na której o syna zmarłego naukowca toczą bój siostra nieboszczyka oraz wysłannik imperium („Ślady w popiele” Fedyk). Jest nieco steampunkowego kryminału z zaskakującym zwrotem akcji („Detektyw Fiks i sprawa mechanicznego skafandra” Hrycyszyn), kosmiczna hodowla lam („Ekonomia to dolina niesamowitości” Łagan) oraz areny space wrestlingu („La Estrella” Sokólskiej). A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
W antologii uwagę zwraca różnorodność nie tylko idei, ale także sposobu realizacji. Hrycyszyn odwołuje się do tradycji kryminału retro. Fedyk z powodzeniem korzysta z formy pamiętnika. Łagan stawia na humor, a znów Tempłowicz i Cholewa zostawiają czytelnika z poczuciem dogłębnego smutku. Na poziomie koncepcyjnym na czoło wybijają się Chodorowska z widzeniem syntetycznym oraz Lasik, która w opowiadaniu „Zwierciadło w dziurce od klucza” przedstawia wizję niebinarnego podziału płci. To właśnie ten ostatni tekst najbardziej mnie poruszył. Poprzez historię przybyszów z innej cywilizacji autorce udało się ukazać przejmujące losy osób, które otoczenie na siłę stara się wtłoczyć w ramy społeczne, do których nie przystają tożsamością. Odczytuję to opowiadanie jako metaforę każdego, kto czuje się odmieńcem i udaje, by wpasować się w tłum. Na orbicie tego tematu pojawiają się także rozważania nad śmiercią. I one dotykają czułej struny.
Chciałam wyróżnić też kilka innych opowiadań – po czym okazało się, że musiałabym napisać o niemal wszystkich tekstach zebranych w „Skafandrze i meloniku”. Poza dwiema historiami wszystkie czytałam z zapartym tchem i wiem, że nie zapomnę o nich tak prędko. A i zamykające książkę dwa opowiadania, które nie zdobyły mojego serca, stoją na wysokim poziomie – jest mi z nimi nie po drodze wyłącznie ze względu na tematykę. Odrzucając więc nadmierny subiektywizm, mogę stwierdzić: każdy z tych tekstów zasługuje na uwagę. Każdy jest świetny i bliski perfekcji. I każdy jest tak bardzo wyjątkowy, że nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek fan fantastyki nie znalazł w tym zbiorze niczego dla siebie. Warto sięgnąć po tę pozycję – tym bardziej, że ebook jest dostępny za darmo.
Dobra robota, Logrusie. Oby tak dalej.
Ziemia osamotniona
Ostatnimi czasy dosyć często wpadają mi w ręce książki SF. Nie ukrywam, że ten gatunek literacki — kiedyś bardzo mi obcy — dzisiaj pochłania coraz bardziej moją uwagę. Ziemia osamotniona to pierwszy tom serii Wschód Ziemi, który pojawił się na liście USA Today Bestseller. Nazwisko autora, tytuł jak i nawet wydawnictwo było mi dotychczas nieznane, jak zatem prezentuje się książka?
Daniel Arenson to mól książkowy, dumny nerd i autor bestsellerowych powieści fantasy i science fiction, które figurują na listach bestsellerów dziennika USA Today. Jego książki sprzedały się w ponad milionie egzemplarzy. Według portalu The Huffington Post Arenson pisze z sercem. Jest autorem ponad czterdziestu powieści, z których większość zawiera się w pięciu seriach: Wschód Ziemi, Requiem, Moth, Alien Hunters i Kingdoms of Sand.
Przybyli z otchłani kosmosu, żeby nas zniszczyć. Przed pięćdziesięciu laty żądni krwi obcy spustoszyli Ziemię. Większość ludzkości zginęła. Stoczyliśmy się w ciemność. Ale teraz odradzamy się z popiołów. Nadszedł czas, żeby stawić im czoła. Marco Emery urodził się w czasach wojny i na własne oczy widział jak jego matka zostaje pożarta przez obcych. Dołącza do Sił Obronnych Ludzkości, armii złożonej z poborowych, która chroni Ziemię i kosmos. Zanim stanie twarzą w twarz z obcymi, Emery musi przejść podstawowe szkolenie wojskowe i stać się żołnierzem. W starciu z przybyszami z kosmosu, Ziemia jest osamotniona. Jednak my się nie poddamy. Staniemy do walki i zwyciężymy.
Ogromny znak zapytania, który postawiłem nad książką przyniósł mi w gruncie rzeczy całkiem pozytywny efekt. Ziemia osamotniona to bardzo fajnie napisana powieść z gatunku klasycznego SF. Przemyślana akcja, sprawne budowanie napięcia, poukładana i wciągająca fabuła — to wszystko tworzy z książki dzieło, które faktycznie ma szansę stanąć obok takich nazwisk jak Marko Kloss, Jack Campbell czy Mike Resnick. Jedynym mankamentem, w moim odczuciu, był sposób opowiadania historii. Jak wiadomo, każdy zafascynowany nurtem czytelnik oczekuje od powieści realności uniwersum, szczegółów i opisów nadających całości kształt. Czytelnik domaga się, by bohaterowie nie byli po prostu opisani, ale sprawnie stworzeni. Tutaj troszkę mi tego zabrakło — opisu uczuć bohaterów, przerywników fabularnych, które sprawiłyby, by czytelnik czuł, że znajduje się w samym środku wydarzeń.
Dzieło Daniela Arensona to fajna, książkowa pozycja dla fanów lekkiego, militarnego science-fiction. Mam szczerą nadzieję, że dalsze przygody Marco Emery'ego będą już nieco bardziej dopracowane. Czekam zatem na tom numer dwa i oczywiście polecam!
