Rezultaty wyszukiwania dla: X Men
Wracać wciąż do domu
Wznowienia powieści i opowiadań Ursuli Le Guin to prawdziwy rarytas dla fanów autorki. Wielkoformatowe, w twardej oprawie i z prostą, symboliczną grafiką nie tylko cieszą oko, ale też zapewniają doskonałą lekturę. Wracać wciąż do domu to czwarty z kolei tom, doskonale uzupełniający te poprzednie.
Książka dzieli się na pięć część, chociaż tak właściwie można ją podzielić na trzy. Znajdziemy w niej trzy powieści wchodzące w skład trylogii Kroniki Zachodniego Brzegu, tytułowe Wracać wciąż do domu oraz niewydane wcześniej w Polsce Międzylądowania. Na marginesie warto wspomnieć, że z dwie z części Kronik... także ukazały się w tym tomie po raz pierwszy w naszym kraju.
W skład Kronik... wchodzą powieści Dary, Głosy i Moce. Ich akcja toczy się w bliżej nieokreślonym świecie, w którym magia niby nie jest rzeczą oczywistą, lecz żyją w nim ludzie obdarzeni niezwykłymi umiejętnościami. Niektórzy potrafią przywoływać zwierzęta, inni nawet z dużej odległości mogą coś zniszczyć lub kogoś zabić. Każdy dar jest więc nie tylko błogosławieństwem, ale też wiąże się z dużym obciążeniem.
Każda z część Kronik toczy się w innym regionie, każda ma też innych bohaterów, mimo że ostatecznie wszystkie są ze sobą splecione. Poznajemy w nich kolejno parę młodych ludzi obdarzonych darami, z których nie chcą korzystać, dziewczynę żyjącą w mieście okupowanym od kilkudziesięciu lat przez najeźdźców z pustyni oraz młodego niewolnika, którego życie wywraca się do góry nogami po tym, gdy spotyka go osobista tragedia, a ze względu na swój status nie ma prawa dochodzić sprawiedliwości.
W zamierzeniu i w licznych opisach Kroniki Zachodniego Brzegu są przedstawiane jako powieści młodzieżowe, ale wcale ich tak nie odebrałam. Klimatem skojarzyły mi się nieco z Ziemiomorzem, mimo że ich charakter i sam świat są odmienne. Ich bohaterów, mimo że są młodzi wiekiem, spotyka los nie do pozazdroszczenia. Są świadkami i ofiarami brutalności, okrucieństwa i zwykłej ludzkiej niegodziwości, która eskaluje, jeśli tylko pozostaje bezkarna. Nie ukrywam też, że chętnie poznałabym dalszy ciąg, dlatego wielka szkoda, że już nie ma na to szansy.
Interesujące ze względu na formę jest tytułowe Wracać wciąż do domu, chociaż przyznaję, że w mojej subiektywnej ocenie była to najsłabsza część z wszystkich powieści Le Guin, jakie miałam okazję czytać. Jest to na poły fabularna historia ludu Kesh, w której opowieści przeplatają się z zapiskami antropologicznymi, wierszami i legendami. Sama koncepcja świata jest niebanalna i charakterystyczna dla autorki, jednak właściwie brak akcji w pewnym momencie nuży i lekturę tej akurat części trzeba sobie dawkować.
Wreszcie całość wieńczą wspomniane wcześniej Międzylądowania, zbiór opowiadań, z których każde przedstawia inny świat, tak bardzo jednak podobny do naszego. Niektóre są lżejsze, inne mają znacznie poważniejszy i cięższy wydźwięk, a jednak mimo krótkiej formy, zapadają w pamięci. Są wśród nich opowieści o narodzie, w którym zdolność mówienia zanika wraz z wiekiem i mowa jest domeną jedynie najmłodszych. Jest też zaawansowany technologicznie, lecz biedny świat, żegnający się kolejno z kolejnymi gatunkami zwierząt, a także miejsce, gdzie można spotkać ludzi nieśmiertelnych i leżące w ziemi diamenty, a jednak przesiąknięty melancholią i daleki od raju.
Zbiór liczy blisko 1200 stron, może więc stanowić wyśmienitą lekturę na dobrych kilka wieczorów. Teksty są utrzymane w charakterystycznym dla autorki stylu i pod fasadą fantastyki pokazują prawdziwą naturę człowieka, z tym co w nim najlepsze, ale i najgorsze. Dla każdego fana twórczości Ursuli Le Guin to pozycja obowiązkowa.
Szpieg, który mnie rzucił
„Szpieg, który mnie rzucił” to wyreżyserowana przez Susanne Fogel komedia sensacyjna.
Film opowiada o Audrey Stockton (Mila Kunis), urodziwej, ale jakże zwyczajnej i nijakiej, dziewczynie. Po tym jak rzuca ją drogą smsową facet (Justin Theroux), świętuje swoje urodziny z najlepszą przyjaciółką Morgan Freeman (Kate McKinnon). Następnego dnia po imprezie urodzinowej, Audrey dowiaduje się, że jej były chłopak, Drew jest agentem CIA, z którym biuro straciło kontakt. Dziewczyny zostają uwikłane w szpiegowską intrygę, której celem jest dostarczenie tajemniczej przesyłki we właściwe ręce. W tym celu najlepsze przyjaciółki wyprawią się za Ocean do Wiednia, Pragi, Paryża, Amsterdamu, a trup będzie słał się gęsto. Pytanie brzmi, czy Audrey rozpozna właściwe ręce, w które cenna przesyłka ma trafić?
„Szpieg, który mnie rzucił” jest wystrzałową komedią, podczas której ubawiłam się setnie i śmiałam do rozpuku.
Obsada została skompletowana fantastycznie. Kate McKinnon wypadła rewelacyjnie, jako wierna, choć mocno stuknięta, przyjaciółka i chociaż miejscami była tak bardzo szurnięta, że aż irytująca, to trzeba przyznać, że jej postać wypadła nad wyraz dynamicznie i oryginalnie. Niestety tak dobrą rolą Mila Kunis nie może się pochwalić. Audrey, którą gra, jest dość zwyczajna, defensywna, zakompleksiona, a czasami wręcz nijaka. Kunis zapewne miała stworzyć taką postać, ale pozostaje spory niedosyt. Poza głównymi rolami są Justin Theroux i Sam Heughan, którzy grali po prostu przechodzących przez ścianę agentów, mordujących w efektowny sposób wszystkich dookoła, a którzy w tych rolach spisali się na medal. Należy również wspomnieć o trzecioplanowych aktorkach, których widok niezmiernie mnie ucieszył, a mowa o Gillian Andreson i Jane Curtin. Susanne Fogel obsadzając Gillian w roli szefowej agentów MI6 mrugnęła w ten sposób do widzów, a ci, co pamiętają serial „Trzecia planeta od słońca”, będą mieli przyjemność obejrzeć Jane w roli niefrasobliwie, pogodnie nastawionej mamy Morgan.
Sama fabuła nie jest nadzwyczaj nowatorska; osoby postronne zostają przypadkowo wplątane w szpiegowską aferę, w której o dziwo radzą sobie przez przypadek fenomenalnie. Akcja jest oczywiście dynamiczna, jak na komedię sensacyjną przystało, ale głównie zdominowana przez humor sytuacyjny. Andrey i Morgan przypadkowo i wielokrotnie wychodzą z opresji dzięki nadzwyczajnemu szczęściu, ich siła natomiast tkwi przede wszystkim w damskiej przyjaźni. I właśnie ten element reżyserka chyba chciała najbardziej wyeksponować. Jest on co prawda mocno przerysowany, a dziewczyny nie grzeszą inteligencją, powiedzmy szczerze, są miejscami wręcz irytująco głupie, to właśnie ta więź i niezachwiane zaufanie do siebie pozwala im przeżyć. Miałabym wiele zgryźliwych uwag co do wręcz kompromitująco ekshibicjonistycznej szczerości pań, ale zakładam, że ona również miała być przejaskrawiona. Brawa i wyrazy współczucia jednocześnie dla aktorek, że potrafiły zagrać tak spektakularną indolencję. Wielkie brawa również dla reżyserki, która do przyjaźni damskiej umiała podejść z takim poczuciem humoru i dystansem, nie doprowadzając jej do karykaturalizacji. Nie jest to jednak jedyny temat, do którego podeszła reżyserka z takim samokrytycyzmem. To jak odmalowała Amerykanów, w sposób prześmiewczy i ironiczny, zasługuje na szacunek. Scena, w której płatna zabójczyni (Ivanna Sakho) ma zlikwidować dwie szurnięte i dziwaczne Amerykanki i nie może tego zrobić, bo wszystkie jej się takie wydają, jest po prostu zachwycająca.
„Szpieg, który mnie rzucił” jest komedią sensacyjną, która wciąga akcją i potrafi ubawić widza, pod warunkiem, że umie on przymknąć oko na gargantuicznych rozmiarów głupotę głównych bohaterek. Taka konwencja, która pozwala się śmiać i bawić, jeśli nie bierze się wszystkiego zbyt poważnie.
Hawkeye kontra Deadpool
Wydawnictwo Egmont, po tym, jak zakończyło serie komiksowe z przygodami Hawkeya (autorstwa Matta Fractiona) oraz Deadpoola (autorstwa Briana Posehna), uraczyło fanów wydaniem crossovera obu serii. Jednotomowy album „Hawkeye kontra Deadpool” jest zbiorem pięciu zeszytów. Tytuł sugeruje nam, iż fabuła oparta będzie na konflikcie dwóch jakże odmiennych bohaterów. Nic bardziej mylnego. Zacznijmy jednak od początku.
31 października, czyli Halloween to chyba obok Dnia Niepodległości jeden z najhuczniej obchodzonych dni w Stanach Zjednoczonych. Tego dnia również zaczyna się nasza opowieść. Po ulicach Brooklynu biegają dzieci przebrane za różne straszne postacie z horrorów. Wszyscy wiedzą, iż w tej okolicy, w jednej z kamienic mieszka jeden z członków Avengers - Hawkeye. W ten dzień o bohaterze krążą dodatkowo legendy, iż wszystkich małych potworów co rok obdarowuje on sporą ilością słodyczy. Z tego powodu do drzwi Sokolego Oka puka nie kto inny jak Wade Wilson (przebrany za jednego z członków Pogromców Duchów) wraz ze swoją córką i przyjaciółmi. Krótka wymiana zdań między bohaterami nie wskazuje jeszcze, iż już niedługo los połączy ich na znacznie dłużej. Mianowicie zaraz po odwiedzinach Najemnika do drzwi Clinta puka tajemniczy chłopak szukający pomocy. Barton jednak gniewnie odmawia nieznajomemu, myśląc, iż to kolejne roszczeniowe dziecko pragnące słodyczy. Nie mija kilka minut, a tajemniczy młodzieniec ginie zastrzelony na ulicy przez osobnika przebranego za Daredevila.
Hawkeye targany wyrzutami sumienia, iż nie pomógł wcześniej młodzieńcowi, postanawia zająć się tym zagadkowym morderstwem. W śledztwie, mimo sprzeciwu Bartona, postanawia uczestniczyć Deadpool. Na horyzoncie objawia się poważna intryga, w którą zamieszana jest Czarna Kotka. Przeciwniczka Spider-Mana postanawia zdobyć listę wszystkich aktywnych agentów S.H.I.E.L.D., a pomóc w tym mają jej poprzebierani za superbohaterów złoczyńcy. W ten oto sposób dwóch kompletnie różnych bohaterów łączy wspólne zadanie. To od nich będzie zależało, czy światło dzienne ujrzą tajne, prywatne dane agentów.
Jak wspomniałem na początku, tytuł tej krótkiej serii wskazuje nam, iż fabuła będzie opierała się na konflikcie między głównymi bohaterami. Dodatkowo okładka wydania zbiorczego, jak również okładki poszczególnych zeszytów, mylnie podkreślają jeszcze widowiskowość ich pojedynków. Muszę jednak zawieźć tych, którzy liczyli na takie rozwinięcie akcji. Hawkeye i Deadpool tworzą duet, w którym uzupełniają się nawzajem w pojedynkach przeciw wspólnemu wrogowi. Dodatkowo w poczynaniach wspiera ich przyjaciółka Bartona, Kate Bishop – druga Hawkeye.
Największym plusem komiksu jest humor, który praktycznie nie schodzi z jego kart. Połączenie dwóch tak różnych bohaterów, którzy są jak ogień i woda wywołuję lawinę różnych przekomicznych sytuacji. Dialogi pomiędzy postaciami zostały świetnie rozpisane. Nie brakuje w nich wzajemnych docinek i uszczypliwości. Gdy jeden pozuje na stanowczego i poważnego, drugi popisuje się absurdalnym wręcz poczuciem humoru i wszystko obraca w żart. Stopniowo jesteśmy świadkami, jak maleje wzajemna niechęć, a pojawia się zaufanie. Jednak można odnieść wrażenie, że postać Deadpoola gra drugie skrzypce. W większości fabuła skupia się na Clincie, a Wade jest jakby uzupełnieniem i tłem dla tej postaci. W niczym to jednak nie umniejsza komiksowy i fani Wilsona na pewno będą zadowoleni. Bardzo fajnie została przestawiona również relacja między Kate a Deadpoolem, którzy bardzo szybko zostają kumplami.
Ciekawie została rozpisana postać antagonistki. Felicia Hardy, czyli Czarna Kotka to przypomnijmy była dziewczyna Spider-Mana, a potem jego przeciwniczka. Tutaj ukazana jest jako bezwzględna szefowa swojej przestępczej grupy, która po trupach dąży do celu i zrealizowania swojego misternego planu.
Autorzy, scenarzysta Gerry Duggan, jak również rysownicy Matteo Lolli i Jacopo Camagni, z dużym powodzeniem oddali styl postaci nawiązując do ich osobnych serii komiksowych. Szczególnie fajne są odwołania do komiksów Fractiona, m.in. do prowadzenia fabuły oczami psa czy miganych dialogów (Hawkeye nadal jest głuchy). Graficznie zaś widać nawiązania do oryginalnego stylu Davida Aji, który charakteryzują wyraziste kontury oraz surowa i gruba kreska.
Podsumowując „Hawkeye kontra Deadpool” to udany crossover bohaterów z zupełnie dwóch innych światów i jakby rzeczywistości. W końcu, kiedy Clint Burton zajmował się sąsiedzkimi problemami, czy walczył ze wschodnioeuropejską mafią, to Wade Wilson w tym samym czasie starł się z Draculą, mieszkał z duchem Bena Franklina czy zmagał się z zombie-prezydentami. Autorom jednak udało się znaleźć wspólny mianownik. Skupili się przede wszystkim na relacjach między bohaterami. Ich eksperyment udał się i otrzymaliśmy komiks przesiąknięty humorem i akcją. Komiks, który można polecić fanom obydwu postaci.
Asteriks. Tajemnica magicznego wywaru - zapowiedź
Album na podstawie filmu animowanego o tym samym tytule, którego polska premiera w kinach już w styczniu 2019 roku. Przed nami zupełnie nowe przygody nieugiętych Galów tym razem w formie opowiadania. Druid Panoramiks ma poważny kłopot i szybko musi podjąć konkretne działania. Sam jednak może sobie nie poradzić. Ale bez obaw! Asteriks i Obeliks na pewno nie zostawią go w potrzebie. Jak zwykle nie zabraknie wielu zabawnych sytuacji, niespodziewanych przeszkód, bijatyk oraz oczywiście... magicznego wywaru!
Więź. Trylogia Mocy i Szału - zapowiedź
Pełna pasji opowieść o mocy i szale, o miłości silniejszej niż czas.
Korzystając z ferii zimowych, Alicja, warszawska maturzystka, postanawia wybrać się w Bieszczady, jednak zupełnie nie spodziewa się dramatycznej zmiany pogody i przez swoją lekkomyślność ulega poważnemu wypadkowi. Zostaje szczęśliwie uratowana przez mieszkającego samotnie w okolicy Wiktora, mającego za towarzysza jedynie wielkiego, szarego wilczarza.
Uwięzieni w wielodniowej śnieżycy Alicja i Wiktor zaczynają zbliżać się do siebie i zauważać, że choć wydają się pochodzić z kompletnie różnych światów, to jednak łączy ich o wiele więcej, niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać. I chociaż zaczyna się między nimi rodzić uczucie, starają się z nim walczyć, bo każde z nich nosi w sobie tajemnicę i dziedzictwo, mogące okazać się zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem.
Więź to rozgrywająca się w malowniczym otoczeniu zasypanych śniegiem, zimowych Bieszczad, pełna magii historia o przeznaczeniu i miłości dwojga ludzi, których z pozoru dzieli niemal wszystko. To opowieść o mocy i szale, o więzi większej niż czas, i sekretach, skrywających mrok i niebezpieczeństwo...
Neverworld Wake - zapowiedź
Pięcioro przyjaciół. Tylko jedno z nich może przeżyć.
Komu uda się wyrwać z koszmarnej otchłani?
Jaką cenę będzie musiał zapłacić?
Wyjątkowy, porywający thriller, w którym czas zapętlił się
w wiecznym powtórzeniu.
Beatrice i pięcioro jej najlepszych przyjaciół tworzyli świetną ekipę. Ale wszystko zmieniła tajemnicza śmierć Jima, chłopaka Beatrice.
Bee czuje, że nigdy nie pozna prawdy, jeśli nie spotka się z przyjaciółmi. Nie rozmawiała z nimi przez rok od dramatycznych wydarzeń. Podejrzewa, że wiedzą znacznie więcej, niż chcą zdradzić.
Ana
Bezsilność dopada każdego z nas. Czasem spowodowana jest samotnością lub ogromem problemów, jakie niesie życie a czasem to zlepek przypadkowych zdarzeń, które mogą nas złamać lub zmusić do działania. Podejmujemy wtedy walkę ze wszystkimi i o wszystko, tylko czy warto, gdy na polu bitwy zostajesz sam, bez wsparcia, za to z nożem wbitym w plecy?
Ana Tramel nie tak dawno mogła się pochwalić wysoką pozycją zawodową, jednak czasy prawniczej świetności powoli skrywają się za mgłą. Pewne wydarzenia z przeszłości wpędziły ją w problemy z alkoholem, lekami i seksem, a dużą kancelarię zastąpiła małą niezależną prowadzoną przez przyjaciółkę. Jej spokojne życie zaburza telefon od dawno niewidzianego brata. Alejandro nie tylko zamordował właściciela kasyna, ale i przegrał tam blisko milion euro. Choć wszystko świadczy przeciwko mężczyźnie, Ana postanawia mu pomóc. Początkowo u jej boku stają: stary detektyw, początkująca prawniczka i stażysta uzależniony od hazardu, a sprawa pełna zawirowań i tajemnic przynosi im poważne kłopoty, wszak kobieta wytacza działa przeciw potężnemu koncernowi z branży gier liczbowych. Kobieta się nie poddaje, nawet wtedy, gdy zostaje na placu boju sama.
Okładka. To ona przemówiła do mnie jako pierwsza. Ciemna z elementami czerwieni była gwarancją napięcia, niepewności i tajemnic. Czy niemal tysiąc stron spełniło moje oczekiwania i wrażenia wywołane okładką?
Powieść Roberta Santiago to zaskoczenie z rodzaju tych miłych. Od pierwszych stron czytelnik połyka haczyk zainteresowania i obdarza sympatią tytułową Anę. Zaskoczenie nie opuszczało mnie nawet na moment. Konkretna i bardzo przemyślana konstrukcja powieści nie pozwala na chwilę wytchnienia, ale i uprzyjemnia czytelnikowi czas spędzony z tym tytułem. Na każdym kroku widać ciekawie poprowadzone wątki, ukryte niczym ciemne miejskie uliczki, które wywołują dreszcz niepokoju, gdy wasze nogi was tam zaprowadzą. Tu jest podobnie, autor rozstawia małe pułapki i tak kręci czytelnikiem, by ten ani ułamka sekundy nie spędził na rozmyślaniu o odłożeniu powieści. Po prostu ciężko się od niej oderwać, co stanowiło spore wyzwanie, gdyż zmuszona byłam podczytywać ją po kilka rozdziałów.
Żadna z nich [wizji] się nie urzeczywistniła. Tej nocy nikt, żywy czy martwy, nie wszedł do mojego pokoju.
Byłam sama. Z moimi lękami. Z bólem w piersi i w wielu innych częściach ciała, w głowie i, za przeproszeniem, w duszy. Wiedziałam, że muszę podjąć jakąś decyzje.
Powiedziałam sobie: nigdy więcej skrótów ani półśrodków.
Nie odczujecie gabarytu Any. Gwarantuje, że gdy tylko poznacie świat, w którym przyszło żyć Anie Tramel i poznacie ją samą, ilość rozdziałów będzie zaskakująco mała. Tu wszystko współgra ze sobą, dając czytelnikowi ucztę, która nie raz sprawi, że szeroko otworzy oczy z niedowierzaniem. Opisy w niezwykle dosadny sposób przenoszą w sam środek akcji, a bohaterowie to kunszt sam w sobie. Ich świetna kreacja i rozbudowana charakterystyka to ogromny plus całości. Zaskoczyło mnie to, że pomimo tak wielu informacji dotyczących poszczególnych bohaterów, tak właściwie o Anie wiemy bardzo mało, nie mamy pojęcia o jej prawdziwych uczuciach i kierunku myśli, co jeszcze bardziej podsyca ciekawość i niemal chciwość w zbieraniu każdego okruszka danego przez Roberta Santiago do naszej dyspozycji.
Kilkanaście godzin dobrej, wartkiej akcji, pełnej tajemnic i niedopowiedzeń jest świetnym tłem dla postaci głównej bohaterki. Czytelnik może podziwiać jej wewnętrzną siłę i to, z jaką zaciętością prze ku obranemu celowi mimo wielu przeciwnościom, jakie napotka na swojej drodze. Jej zaangażowanie w sprawy i umiejętność odczytywania prawdziwych intencji innych jest bardzo ciekawa.
Autor w swej powieści ukazał ciemną i jakże rozbudowaną stronę biznesu, który poraża skalą działania i zepsuciem obecnym w środowisku. Hazard to nie tylko ogromne pieniądze, ale i uzależnienie, samotność i strata, to siła odbierająca człowiekowi wszystko. Roberto Santiago dość mocno nakreśla siłę rażenia tego zjawiska i uświadamia, że nie są to skrajne przypadki, a coraz większa moc sprawcza w życiu współczesnego społeczeństwa, gdzie przestaje się liczyć drugi człowiek, tracąc wartość na rzecz władzy i pieniędzy.
Ana to przede wszystkim porywający i niesztampowy kryminał, który porwie między swoje strony nie tylko miłośników gatunku. Trzyma w napięciu, pokazuje różne oblicza ludzi i daje czytelnikowi możliwość oceny tak ogromnej machiny od środka. Jestem pod wrażeniem stylu, w jakim została opowiedziana ta historia i emocji, jakie potrafiła ze mnie wyciągnąć. Nie ma co się bać ilości stron, czy przypisania gatunku. Myślę, że Ana z łatwością obroni się sama i spodoba się wam równie mocno co mi.
Pogrzebani
“Pogrzebani” to już trzynasty tom cyklu, który zachwycił czytelników na całym świecie. Jeffrey Deaver znany jest z porządnego rozeznania się w temacie i przykładania ogromnej wagi nawet do najmniejszych szczegółów. Nie inaczej jest tym razem.
Amerykański pisarz stworzył serię dość podobnych do siebie pod względem konstrukcji książek, przy czym każda z nich to powieść niebanalna i bardzo intrygująca. Główni bohaterowie to ludzie o ostrych jak brzytwa umysłach, którzy metodą dedukcji rozwiążą nawet najtrudniejsze sprawy. Nieobce im są brutalne morderstwa i tortury, skomplikowane intrygi oraz przestępstwa prawie idealne.
Początek “Pogrzebanych” pozwala czytelnikowi na spokojne przeanalizowanie faktów, zaznajomienie się ze sprawą i okolicznościami, jednak w pewnym momencie historia nabiera tempa i nic już nie jest takim, jakim mogłoby się wydawać. Autor przeniósł swą opowieść do Włoch i zdecydowanie nie zignorował tego miejsca. Czytelnik uraczony zostaje wspaniałymi opisami otaczającej bohaterów rzeczywistości, a także między innymi konstrukcją włoskiego systemu policyjnego. Oczywiście nie mogło się obyć bez odniesień do mafii, lecz także - co zaskakujące - problemu napływu imigrantów do Europy. Deaver pokazał tym, że potrafi dostosować swoje książki do aktualnych wydarzeń, przez co jego historie są autentyczne i wiarygodne.
Deaver ma lekkie pióro i fenomenalny humor. Jego powieści czyta się jednym tchem i tak samo jest w przypadku “Pogrzebanych”. Autor wie, jak zaintrygować czytelnika, przy czym wykazuje się pełnym profesjonalizmem jeżeli chodzi o kwestie kryminalistyczne. Analiza poszlak i śladów zawsze pozostaje bez zarzutu, a rzeczywiste metody wykrywania przestępców nie są mu obce. Czystą przyjemnością jest czytanie książki tak dopracowanej i starannie spisanej jak “Pogrzebani”.
Powieści Jeffreya Deavera stały się popularne właśnie przez owo przykładanie się do każdego słowa, każdego zdania i każdej strony. Jest to jeden z tych autorów, który nigdy nie zaserwuje czytelnikowi książki niedopracowanej.
“Pogrzebani” to książka zdecydowanie warta przeczytania, przy czym lepiej sięgnąć najpierw po poprzednie tomy, ponieważ dzięki temu historia jest bardziej spójna. Deaver konstruuje swoje powieści tak, aby można było nie zachowywać kolejności tomów podczas lektury, aczkolwiek losy Lincolna Rhyme’a i Amelii Sachs warto śledzić od początku.
Cujo
“Cujo” to powieść, którą Stephen King napisał w 1981 roku, a która to w Polsce ukazała się 13 lat później. Określa się ją jako horror, choć z gatunkiem tym nie ma zbyt wiele wspólnego.
Z pozoru jest to intrygująca historia o psie zarażonym wścieklizną i panice, jaką wywołał u mieszkańców małego miasteczka, lecz w praktyce to niewiarygodnie nudna, przewidywalna i kiepsko napisana powiastka.
Przez większą część książki nie dzieje się absolutnie nic. Czytelnik otrzymuje zlepek nieistotnych wydarzeń i informacji, które nie zachęcają do kontynuowania lektury. “Cujo” to jedna z tych historii, której potencjał został całkowicie pogrzebany. Nie można odmówić Stephenowi Kingowi fenomenalnych i bardzo oryginalnych pomysłów, a także mistrzowskiego ukazania psychiki psa oraz zmian zachodzących w jego zachowaniu. Cujo to jedyny bohater, który ciekawi i intryguje, a przy tym wywołuje ogrom emocji. To jedna z niewielu zalet ukończonej 37 lat temu powieści.
Z żadną z pozostałych postaci nie można się w jakikolwiek sposób zżyć czy utożsamić, choć Stephen King uraczył swoich fanów naprawdę ogromnym wachlarzem charakterów. Znajdzie się tu mechanik ze skłonnościami sadystycznymi; kobieta dotknięta przemocą domową; małżeństwo z problemami; a nawet mężczyzna, który nie może i nie chce wyrwać się ze szponów nałogu. Ta różnorodność została jednak zabita przez zbyt wielką ilość problemów, która dotyka absolutnie każdego bohatera. Nie ma tu postaci, która w jakikolwiek sposób cieszyła się życiem, przez co całość staje się lekko monotonna i mało wiarygodna.
Największą wadą “Cujo” jest język, którym posługuje się autor. Skrajnie ordynarny, wręcz rynsztokowy. Niestety kompletnie nie pasuje on do kontekstu, zwłaszcza gdy czytelnik ma do czynienia z historią opowiedzianą z perspektywy narratora trzecioosobowego. Nieustanne powtarzanie niesmacznych i obelżywych sformułowań sprawia, że nawet najbardziej wytrwali miłośnicy literatury mogą nie dotrą do zakończenia, które jest niebywale wręcz przewidywalne i niesatysfakcjonujące.
Niewiele znaleźć tu można z horroru. Klimat został zniszczony po kilkudziesięciu stronach, brakowało również elementu, który wzbudzałby u czytelnika dreszcz emocji lub lęku. Całość ocenić można jako bardzo podrzędną opowieść, której nie warto poświęcać swojego cennego czasu.
Tin Tin: 90. urodziny jednego z najsłynniejszych bohaterów komiksu
„Hergé miał na moje dzieło ten sam wpływ co Disney. Dla mnie jest on kimś więcej niż rysownikiem komiksów. U niego istnieje wymiar polityczny i satyryczny”.
Andy Warhol
Tintin kończy 90 lat. Od 10 stycznia 1929 roku, kiedy to słynny reporter i jego nieodłączny pies Miluś wsiedli do pociągu, by wyruszyć do kraju Sowietów, ich przygody spod ręki belgijskiego artysty Hergé’a nie straciły na aktualności. Dziś Sowieci przenieśli się wprawdzie do historii, niemniej jednak perypetie Tintina nadal pasjonują: są wznawiane częściej niż kiedykolwiek, inspirują artystów, pisarzy, producentów i reżyserów. W polskiej wersji językowej pierwsze dwa albumy wydał Egmont Polska w 1994 roku. Dzisiaj jest już w sprzedaży cała, licząca 24 tomy seria.