Rezultaty wyszukiwania dla: Ron Lim

środa, 19 sierpień 2015 17:53

Szturm i grom

Ravka, usytuowana w kraju wzorowanym na carskiej Rosji. Jest to kraina pełna czarów, magicznie uzdolnionych arystokratów zwanych Griszami  oraz straszliwej ciemności, w której czyhają potwory. Kraj otacza gęsty pas ciemności zwany Fałdą Cienia. Ciemność ta stopniowo się rozszerza, a żyjące w niej wilkory zabijają każdego śmiałka, który tam wejdzie.

Zupełnie niespodziewanie w społeczności Griszów pojawi się ktoś, kto wywróci całą tradycję do góry nogami. Sierota znikąd, bez wspomnień i świadomości, kim byli jej rodzice, odkryje że dysponuje ogromną mocą przyzywania światła, które może nie tylko rozproszyć ciemność, ale też ciąć lepiej niż najlepsza stal. W ten sposób, Alina, która kształciła się na kartografkę, z dnia na dzień trafia na królewski dwór w sam środek intryg, sprzecznych interesów i griszowskiej magii. Naiwna i łatwowierna dziewczyna bardzo szybko staje się marionetką w rękach dowódcy Drugiej Armii magnetycznego Darklinga, który ma wobec dziewczyny własne plany i szybko zaczyna je  wprowadzać w życie.
Alina bardzo późno zdaje sobie sprawę, że mężczyzna ją zmanipulował i że wcale nie miał na celu zniszczenia Fałdy Cienia, wręcz  przeciwnie, ma zamiar ją powiększyć i za jej pomocą przejąć władzę nad krajem.

Po tragicznych wydarzeniach z tomu pierwszego, Alinie z pomocą Mala udaje się uciec przed  Darklingiem. Bohaterowie stają się uciekinierami, żyją na marginesie, jak najgorsze wyrzutki, karmiąc się nadzieją, że wreszcie gdzieś znajdą swoje miejsce na ziemi. Nietrudno odmówić obojgu sprytu i zaradności, dlatego ręce same się załamują, gdy bardzo szybko ponownie wpadają w ręce Darklinga i jego ludzi. Bardzo mądrze: nie chcesz zwracać na siebie uwagi, to sprzedaj rzadką, złotą spinkę.
Zrozpaczona Alina widząc, że nie ma szans w starciu bezpośrednim, poddaje się i razem z Malem trafiają na korsarski statek osławionego pirata Stormhonda.
Szybko staje się jasne, że Darkling, po tym, jak wyszedł cało z potyczki w Fałdzie Cienia, nie tylko diametralnie się zmienił, ale też ma bardzo dalekosiężne plany. Celem wyprawy jest upolowanie legendarnego morskiego węża, którego moc, mogłaby zwiększyć umiejętności Aliny. Dziewczyna posiada już jeden wzmacniacz i jest tym zaskoczona. Już teraz jest bardzo potężna, oprócz tego uczono ją, że na jednego Griszę przypada jeden wzmacniacz. Morska wyprawa szybko każe jej zweryfikować poglądy.
Pierwszą część trylogii Cień i kość przeczytałam ponad dwa lata temu i sporo szczegółów już zatarło mi się w pamięci. Pozostała jedynie świadomość, że historia była obiecująca. Dlatego do lektury części drugiej podchodziłam z pewnymi obawami, na szczęście w trakcie czytania pewne rzeczy sobie przypomniałam i cała historia była dla mnie dość czytelna.

W części drugiej bohaterowie ponownie trafiają w sam środek intryg i walki o wpływy, tym razem między dwoma synami cara, Vasylem i młodszym Mikołajem. Alina postanawia podjąć walkę z Darklingiem, co będzie wymagało przejęcia dowództwa nad Drugą Armią. Czy griszowska arystokracja zechce przyjąć jej rozkazy? Czy żyjące dotąd w pewnym odosobnieniu zakony, zaczną ze sobą współpracować?
Akcja drugiej część trylogii, w moim odczuciu, toczy się dość statycznie. Właściwie spodziewałam się, że będzie się działo więcej i bardziej spektakularnie, a tymczasem po krótkiej morskiej podróży, wszystko zwalnia na większą część książki, aby pod koniec znowu przyśpieszyć.
Najwięcej zmienia się w głównej bohaterce. Oszołomiona rosnącą w niej mocą, odkrywa w sobie emocje i uczucia, których wolałaby nie znać i nie chodzi tu tylko o magnetyzm Darklinga, który nawiedza bohaterkę nie tylko w snach. Alina dochodzi do przekonania, że tylko posiadanie trzech wzmacniaczy, pozwoli jej go pokonać. Opętana tą myślą, nie potrafi jej przezwyciężyć, co sprawia, że coraz mocniej oddala się od Mala, który z kolei nie do końca potrafi zrozumieć moce, którymi posługuje się jego ukochana. Oprócz tego bohaterka będzie musiała się zmierzyć z rozprzestrzeniającą się na jej temat opinią, jakoby była świętą, mogącą zaradzić na każdą bolączkę biedoty, od głodu począwszy na chorobach i nieszczęściu skończywszy. Jest to naprawdę wielki ciężar i widać, że Alina nie umie sobie z nim radzić.

Książkę czyta się dobrze. Leigh Bardugo ma lekkie pióro, a sam pomysł na powieść ma potencjał. Należy też pamiętać o zasadzie, która często odnosi się do środkowych części trylogii - w drugim tomie dzieje się mniej, by w trzecim akcja znowu mogła przyśpieszyć. Jak będzie w tym przypadku, zobaczymy.
Przyjemnie spędziłam czas z lekturą Szturmu i Gromu i chętnie poznam zakończenie tej historii.
Polecam wielbicielom wschodnich klimatów oraz miłośnikom historii, w których bohaterowie władają różnego rodzaju żywiołami i mocami. Spodoba się Wam!

Dział: Książki
niedziela, 16 sierpień 2015 09:57

Czas żniw

Stephen Brown wyróżnił pięć cech bestsellera. Wśród nich znajduje się rzecz o nazwie content (ang. zawartość). Treść powieści powinna: wykorzystywać konwencję, ale jednocześnie być innowacyjna; wydawać się zwyczajna, a zarazem inna; wychodzić poza schemat, tak by sprostać wymaganiom bardziej wytrawnych czytelników, jednak nie zniechęcając mniej wymagających; oraz łączyć w sobie kilka typów literatury. W tę koncepcję wpisują się takie hity, jak choćby „Harry Potter". Jako przykład dzieła idealnego wskazałabym również „Czas żniw" autorstwa (debiutantki!) Samanthy Shannon, pierwszy tom siedmiotomowego cyklu. Powieść, obok której po prostu nie da się przejść obojętnie.

Ciemnoniebieska okładka z zestawem cyfr i symboli właściwie niczego nie mówi. Nie pomaga także wiedza, że grafika na froncie to zegar słoneczny. Połączenie kolorów jest nietypowe – czerwień, niebieski i złoto. Próżno szukać w tej kombinacji łatwych rozwiązań. Wystarczy jednak jeden tylko rzut oka na okładkę, by wpaść w jej sidła. Jej tajemniczość hipnotyzuje, nietypowość przyciąga, kalejdoskop niepewnych konceptów znaczeniowych steruje dłońmi, byle ją dotkną, otworzyć i zacząć czytać.

Rok 2059. Paige Mahoney ma dziewiętnaście lat, zatrudnienie w przestępczym świecie i talent... jasnowidzenia. Wróżenie ze szklanej kuli, czy czytanie kart to jednak nie dla niej. Dziewczyna należy bowiem do kategorii VII – skoczków – a konkretnie śniących wędrowców. Jest w stanie, opuszczając duchem własne ciało, wędrować po świecie, a nawet wdzierać się w cudze umysły. Jej dar, który powinien być błogosławieństwem, okazuje się przekleństwem. Rząd w obawie przed jasnowidzami nakłada na uzdolnionych liczne restrykcje. Paige żyje w niekończącym się stanie zagrożenia. Nauczona w nim funkcjonować wie, jak unikać niebezpieczeństw oraz odpowiednich służb – DDK i NDK, by pozostać na wolności. Pewnego dnia nawet ją zaskakuje kontrola. Nie mogąc uciec, staje do walki i... zabija człowieka. Niewiele później trafia do kolonii karnej Szeol 1, gdzie władzę sprawują, ukrywani przez rząd od dwustu lat, przedstawiciele... innej rasy, Refaitów. Paige trafia pod „opiekę" Naczelnika, który staje się jej panem i trenerem. To jednak nie koniec sekretów. Wkrótce trafia się szansa ucieczki. Tylko czy Paige jest w stanie zaufać nietypowym sprzymierzeńcom? A przede wszystkim – czy jest w stanie zaufać sobie?

Początek powieści wygląda mnie więcej tak: czytelnik zostaje wrzucony do wycieczkowego superszybkiego pociągu typu TGV, a energiczny przewodnik zasypuje go informacjami o tym, co znajduje się za oknem. Maszyna przemyka między kolejnymi ulicami, zmieniając je w rozmazaną plamę, ale pilot nie przystaje mówić i to wciąż coraz szybciej i szybciej, rzucając serię skomplikowanych nic nikomu niemówiących nazw. W końcu pociąg się zatrzymuje, a zazielenieni pasażerowie (czytelnicy), którym w głowach kręci się od nadmiaru informacji i prędkości ich podania, wysiadają. Ale przewodnik mówił ciekawie (o duchach, jasnowidzach i przestępcach!), więc pomimo ogólnego chaosu, grupa dopytuje go, czy istnieje jakaś spokojniejsza wersja tej szalonej wycieczki. Uradowany pilot rozdaje każdemu broszurkę („O wartości odmienności" – tabelka przed pierwszym rozdziałem) i zapewnia, że wszystko zrozumieją z czasem. „Przecież nigdy nie wiadomo wszystkiego od razu" – mówi i puszcza do wycieczkowiczów oko. Wszyscy mają wrażenie, że otwierają się przed nimi wrota do wielkiej, fascynującej tajemnicy.

Pomysł na historię jest niezwykły. Świeży, oryginalny i przemyślany w nawet najdrobniejszym szczególe. Teoretycznie wszystkie zawierające się w powieści wątki skądś już czytelnik zna – jasnowidze, duchy, żywienie się krwią lub swoistą energią, dystrykty, kolonie karne, podział według kolorów strojów, podziemna grupa przestępcza. Elementy składowe nie mają w sobie nic niezwykłego. Jednak Samantha Shannon wzięła to wszystko, wypolerowała na błysk i z opatrzonych gratów zrobiła designerskie wnętrze. Od powieści nie sposób się oderwać. Każda strona, to kolejne zaskoczenie.

Historia poprowadzona jest dwutorowo. Z jednej strony czytelnik poznaje bieżące wydarzenia z życia Paige, z drugiej uczestniczy w jej snach o przeszłości. Dziewczyna wraca do najważniejszych wspomnień, nie tylko na nowo przeżywając swoje traumy, ale i dając swoiste podwaliny historyczne dla akcji. Niecelowo odpowiada na pytania – jak, dlaczego, kiedy się to zaczęło? Próżno poszukiwać w książce bezpośrednich skrótów. Faktów należy wyglądać pomiędzy pozornie nic nieznaczącymi historiami, zwykłymi wspomnieniami. Doświadczenia poszczególnych bohaterów różnią się, a więc i referowane przez nich opowieści z przeszłości są odmienne. Autorka nie wkłada streszczeń w usta żadnej z wykreowanych postaci.

Bohaterowie są przede wszystkim tajemniczy. I nie mam tu na myśli infantylnego droczenia się, uśmiechów półgębkiem i złośliwych uwag. Tak, jak ludzie wiele zachowują dla siebie albo nie czują się upoważnieni do zadawania niektórych pytań. Więcej dowiadujemy się też o postaciach z ich czynów, decyzji i wspomnień, a nie narzuconych opisowo cech. Wyraźnie widać, że Shannon zdecydowała się na zabieg, w którym czytelnik poznaje bohaterów na własną rękę, przez wiele tomów, a nie przyjmuje podany na tacy profil psychologiczny.

Wątek romantyczny, o którym mówi zawarta na okładce opinia („...zupełnie nowa historia miłosna") jest tak naturalny, nienachalny i subtelny, że nawet najwięksi przeciwnicy romansów nie mieliby się do czego przyczepić. Fabuła powieści nie zasadza się wokół miłości, ale też nie eliminuje jej z życia bohaterów. Można by uznać, że autorka ma do niej racjonalne podejście. To nie love story a'la nowa wersja „Romea i Julii", a powolne dojrzewanie uczucia opartego na zaufaniu i... z góry skazanego na porażkę.

Nie da się ukryć, że dramaturgię historii wzmacniają wyraźne nawiązania do II wojny światowej – segregacji rasowej oraz gett. Zmiana imion bohaterów na numery i oznaczenie nimi postaci; kolonia karna o nazwie Szeol (judaistyczna koncepcja miejsca pobytu zmarłych, pozbawionych wszelkiej radości istnienia i życia); a nawet dowożenie pojmanych pociągiem – to tylko garstka z elementów zbieżnych z faktyczną historią. Samantha Shannon wyraźnie czerpie również z wiedzy na temat kabały.

Powieść jest także starannie skomponowana i przemyślana pod względem językowym, co widać nawet mimo tłumaczenia. Potwierdza to również posłowie od wydawcy, w którym czytelnik dowiedzieć się może o dualizmach znaczeniowych niektórych pojęć, czy nazw własnych oraz zrozumieć podjęte przez tłumacza decyzję. „Czas żniw" pomimo sporej przesłaniowej ciężkości czyta się bardzo szybko, bez chwili (ani chęci) na wytchnienie. Dialogi wydają się naturalne, opisy plastyczne i sugestywne, lecz nieprzesadzone i „nieprzepoetyzowane". Nie można jednak nazwać stylu Shannon „zerowym". Od pierwszych stron widać wyraźny, autorski szlif, który umożliwiłby rozpoznanie języka autorki nawet w innej fabule i bez podpisu (choćby przez zamiłowanie do wzmacniających wydźwięk powtórzeń fraz).

„Czas żniw" to zdecydowanie najlepsza powieść gatunku, jaką czytałam nie tylko w ciągu ostatniego roku, ale i całego życia. Zazdroszczę starszej ode mnie o ledwie rok autorce niezwykłej kreatywności, talentu i dbałości o szczegóły. Wizja kolejnych siedmiu tomów jednak jednocześnie mnie cieszy i budzi moje obawy. Czy kolejne odsłony serii będą równie doskonałe? Czy Shannon podoła postawionej sobie wysoko poprzeczce? Czy wytrzymam tyle lat oczekiwania, by wreszcie poznać zakończenie tej historii? Ilość niewiadomych, szepcących kusząco tajemnic w powieści jest tak duża, że „Czas żniw" wciąż śni mi się po nocach. Pozwólcie, by wkroczył i do Waszych snów. Choć nie obiecuję, że obejdzie się bez koszmarów.

Dział: Książki
wtorek, 11 sierpień 2015 13:21

Dziesięć niesamowitych opowiadań

Czasami... czasami lubimy się bać. Traktujemy strach jako rozrywkę, nie przywiązując do niego większej wagi. Obca nam jest prawdziwa groza, tak skrzętnie naśladowana przez różnych twórców filmowych bądź pisarzy. I wydaje nam się, że ten znany nam świat jest czarno- biały. Istniejemy tylko my, nic więcej. A może jesteśmy otoczeni przez istoty, o których nawet nam się nie śniło... ?

Tajemnicza dziewczynka o poranionych dłoniach. Telefon, który powinien zostać odebrany. Zerwane na cmentarzu jabłko, będące zapowiedzią nieszczęścia. Niby zwykła, szara codzienność, a jednak...

Dziesięć niesamowitych opowiadań autorstwa pana Jarosława Serafina Drążkowskiego to kolejny mini zbiór opowiadań grozy, który trafił w moje ręce. Patrząc na niewielką liczbę stron (zaledwie 122, prawdziwa gratka dla mola książkowego!) stwierdziłam, że "połknę" ową pozycję na raz. Tak też się stało, jednak nie bez "dławienia się" każdym kolejnym opowiadaniem.

Trudno w przypadku tego zbioru mówić o historiach, które szczególnie przypadły mi do gustu. Powiedziałabym raczej, że to opowiadania z grupy tych bardziej "zjadliwych". Przypisuję do niej tajemnicę pewnej małej dziewczynki (Pamiątkowe zdjęcie), opowieść o kluczu, który miał dać odpowiedzi na liczne pytania, a sprowadził tylko kolejne nieszczęście (Klucz). Zmarnowane życie daje do myślenia, to kolejne z serii tych zmuszających do refleksji nad własnym życiem, a przede wszystkim nad jego przemijalnością. Czwartym -i ostatnim- opowiadaniem, które przypadło mi do gustu, jest SMS- zaginięcie czy ucieczka przed winą? Jak bardzo znasz swojego przyjaciela... ?

Opowiadań jest dziesięć i choć są różnej objętości to miałam wrażenie, że każde kolejne niemożliwie się dłuży. To, co zaintrygowało mnie w opisie na tyle książki (groza, czerpanie z jej źródeł, tajemnice skrywane pod płaszczykiem codziennej nudy, mrok) nie miało przebicia w tych historiach. Historie zostały napisane przy pomocy bardzo prostego języka, potykałam się o niegramatyczne zdania, często zupełnie bez sensu. Ponadto autor nie stosował rozwiniętych opisów, zamiast napisać "uśmiechnął się" pan Drążkowski w trakcie wypowiedzi fikcyjnej postaci pisał "haha". Miałam wrażenie, że ta książka to jeden wielki monolog, niekiedy dialog, szersze opisy właściwie występowały jedynie przy wprowadzaniu czytelnika do danej opowieści. Co więcej? Niektóre spośród opowiadań były bardzo uproszczone, łatwo domyślić się, o co w nich chodzi. Przy innych ziewałam znudzona, przy kolejnych często łapałam się na tym, że... nie wiem o czym myślał autor, pisząc je. Co chciał w nas, czytelnikach, obudzić? Nie wspominając już o mojej wzrastającej irytacji niekończącymi się dialogami (jak wyżej).

Smutne jest to, że kilka opowiadań z tego zbioru miało potencjał, jednakże nie został on właściwie wykorzystany. Większość to "odgrzewany kotlet", coś, co było już tysiąc razy i lepiej tego napisać się nie da. Jedyne, co tak naprawdę podoba mi się w tej książce, to mroczna okładka. Aż się prosi, aby po nią sięgnąć; szkoda tylko, że w środku już jest nie do końca intrygująco i mrocznie. Nie mogę więc powiedzieć, iż ze zbioru wylewa się groza, a wręcz przeciwnie- jest zwyczajnie, nieco nudno. I na pewno nie "niesamowicie". Mimo duchów, klątw i innych tego typu aspektach nie z tego świata Dziesięć niesamowitych opowiadań nie wywołało we mnie najmniejszego drżenia. Ze strachu, oczywiście.

Jeśli chcecie się bać, potrzebujecie książki z odpowiednim, mrocznym klimatem, zdecydowanie sięgnijcie po inną pozycję.

Dział: Książki
wtorek, 04 sierpień 2015 20:04

Na drugą stronę

Często zastanawiają mnie książki, które autorzy wydają pod pseudonimem. O ile potrafię to zrozumieć przy literaturze erotycznej, o tyle taki zabieg w literaturze fantastycznej to dla mnie zagadka. Szczególnie w przypadku książki „Na drugą stronę", która co prawda nie jest bez wad, jednak Anna Kendall z pewnością nie ma czego się wstydzić.

Roger ma zaledwie czternaście lat. Obdarzony jest niespotykaną umiejętnością przechodzenia między światami żywych i umarłych. Niestety chłopiec ma też nad sobą wuja, który bezlitośnie wykorzystuje jego dar, nie szczędząc mu bólu potrzebnego do przejścia. W końcu łut szczęścia umożliwia Rogerowi ucieczkę, dzięki której dostaje się na dwór królowej. Ukrywa swoją umiejętność tak długo, jak może, jednak w końcu i tak wychodzi ona na jaw. Chłopiec zaczyna gubić się we własnych pragnieniach,myślach o Wrzosowisku Duszorośli i w końcu zapomina o niebezpiecznych elementach podróży, w tym przypadkowych „pasażerach na gapę" ze świata umarłych.

Jak wspominałam, pierwszy tom Kronik Duszorośli nie jest idealny. Książka ma trochę wad, jednak wciąż nie mogę nazwać jej złą ani przeciętną, gdyż naprawdę dobrze się ją czyta. Pomysł podróży między światami również nie jest oryginalny, szczególnie między żywymi a umarłymi. Czytaliśmy o tym nie raz, zaczynając od mitologii. To nie koniec minusów, jednak „Na drugą stronę" jest pozycją o tyle specyficzną, że w każdej wadzie znajdzie się jakiś plus.

Roger jako narrator i zarazem główny bohater jest jedną z tych postaci, których po prostu się nie lubi. Nie jest zbyt spójny – wpierw nad wyraz dorosły, by zaraz zmienić się w nadmiernie dziecinnego. Naiwny, tchórzliwy, irytujący. Mimo to muszę przyznać autorce, że nie jest to postać, która pozostaje czytelnikowi obojętna. Czuje się głównie negatywne emocje, ale jakby nie było to zawsze są jakieś uczucia! Nie ma nic gorszego niż bohater, który ich nie wyzwala. Dodatkowo z początku czujemy wobec niego litość z powodu sytuacji, w jakiej znalazł się z wujem. Jest postacią rozwijającą się, uczącą, że każda decyzja ma swoje konsekwencje.

Nie ujął mnie też wątek romantyczny, ale na szczęście nadrabiała je pasjonująca walka o władzę między matką i córką. Też nie była do końca tym, na co liczyłam przy rozpoczęciu tego wątku, jednak doceniam i to ujęcie. Znana już nam rywalizacja o koronę w obrębie rodziny, jednak tym razem między kobietami to coś odmiennego.

Dobrze za to zostały zrealizowane pomysły na oba światy. Z najdrobniejszymi szczegółami oddane zostały nawet mniej przyjemne elementy, czasem wręcz ordynarne, za to dodające rzeczywistości dokładniejszych rysów. W świecie martwych ludzie z trudem dają włączyć się w rozmowę. Każda rzeczywistość ma charakterystyczne cechy, wyróżniające książkę z tłumu innych z motywem przechodzenia między dwoma miejscami.

„Na drugą stronę" jest książką dobrą, ale nie wybitną. Nie żałuję lektury. Co więcej, kolejne tomy już czytałam i są równie dobre. Lektura zdecydowanie bardziej nadaje się dla chłopaków, jednak dziewczyny, które lubią takie klimaty, nie powinny narzekać. W Rogerze się nie zakochacie, ale fabuła jest warta uwagi.

Dział: Książki
niedziela, 02 sierpień 2015 15:55

Uprowadzony

Ostatnio coraz częściej sięgam po debiuty literackie – czasem celowo, czasem przypadkiem. Niestety, te, na które natrafiłam w ostatnich tygodniach niekoniecznie spełniały moje oczekiwania, a niekiedy nawet nudziły oraz przerażały swoim poziomem. „Uprowadzony" Arkadiusza Gaczoła przerwał wreszcie złą, niefortunną passę. To dobrze skrojony, brutalny, mroczny, trzymający w napięciu kryminał, który może być początkiem interesującej kariery pisarskiej debiutanta.

Na okładce (która została zakupiona z portalu iStock) widać rozwalający się rodzinny dom z powybijanymi szybami i dziurami w dachu. Pomimo tego, że wydawać by się mogło, że powinien być opuszczony, w środku palą się światła. W oddali nie widać ulic czy innych budynków – prawdopodobnie stoi gdzieś na uboczu, w sporej odległości od pozostałych domostw. Czerwone niebo pokryte białymi smugami zwiastuje krwawą historię. Ta grafika zdecydowanie do mnie przemawia – zapowiada opowieść o domu, w którym stało się coś bardzo złego (od razu skojarzyła się mi z książką Jacka Ketchuma „Dziewczyną z sąsiedztwa").

Londyn, rok 1986. Syn jednego z magnatów finansowych znika bez śladu po koncercie Depeche Mode na Wembley. Sprawę jego odnalezienia dostaje detektyw Megan Stanford. Próbując rozwikłać zagadkę, zaczyna się zastanawiać, czy chłopaka nie spotkało coś gorszego niż tylko porwanie. W tym samym czasie psychopata zaczyna znęcać się nad swoją nową ofiarą.

Książka Arkadiusz Gaczoła jest naprawdę udanym debiutem. W trakcie lektury przywoływała we mnie skojarzenia z piórem Alex Kava'y (przez osadzenie silnej, lecz kobiecej pani detektyw jako jednej z głównych postaci), Harlana Cobena (dzięki doskonałemu połączeniu poszczególnych wątków oraz misterne zbudowanie intrygi) czy wspomnianego już wcześniej Jacka Ketchuma (przez sporą dawkę brutalności w opisach oraz ogólny bestialski klimat). Autor nie zapomina, że kryminał musi zawierać konkretne elementy, bez których można stracić uwagę czytelnika. Sama historia pobudza wyobraźnię, każe zbaczać naszym domysłom na zbyt utarte tory, aby potem zrobić zwrot akcji o 180 stopni. Zakończenie zaskakuje, rewidując wszystkie podejrzenia, których nabraliśmy przez ostatnie kilkadziesiąt stron.

Polski pisarz nie zapomniał także o zagłębieniu się w psychologię sprawcy oraz o dokładnym nakreśleniu charakteru głównodowodzącej śledztwa. Poruszył również kwestię kata i ofiary oraz tego, jak może się skończyć zamiana ról w takim układzie. Jedynym, co budziło moją wątpliwość to nadmierne wyeksponowanie wątku romansowego. Rozumiem, że miało ono na celu pogłębienie rysu osobowości bohaterki kobiecej, lecz zdecydowanie poświęcono mu za dużo miejsca.

Autor postawił na mroczną atmosferę oraz plastyczne, brutalne opisy. Malując  najobrzydliwsze, najbardziej chore obsesje oprawcy wnikał w detale, co niektórych czytelników, o słabszych nerwach (i żołądkach) może przyprawić o spazmy. Znakomicie przeplatał również akcję – jedną dziejącą się w domu psychopaty, opowiadającą o próbie przetrwania jednej z jego ofiar, z drugą, czyli śledzącą przebieg śledztwa oraz prywatne życie pani detektyw. Przy tym wydarzenia z obu wątków nie są zestawiane ze sobą chronologicznie – np. gdy rozdział 20 dotyczył przeżyć ofiary z 24 kwietnia, kolejny – rozdział 21 – mówił o wieczorze Megan 23 kwietnia. W taki sposób autor wymusił czujność u swojego czytelnika oraz bardziej zagmatwał kryminalną zagadkę. Klamra spajająca początek oraz koniec powieści – epilog i prolog – idealnie komentuje wydarzenia, które dotknęły bohaterów.

Arkadiusz Gaczoł w swojej krótkiej (184 strony) powieści zawarł właściwie wszystkie elementy składowe dobrego kryminału. Nie można narzekać na nudę czy niedobór napięcia, na zbyt prostą konstrukcję czy nielogiczności wynikające z fabuły. Mam nadzieję, że autor „Uprowadzonego" wyda jeszcze kolejną powieść w podobnym duchu, bo na naszym rodzimym rynku zdecydowanie brakuje tego rodzaju literatury.

Dział: Książki
poniedziałek, 20 lipiec 2015 19:26

Ognisty bóg

Urodzony w Afryce Wilbur Smith uczynił Czarny Ląd miejscem akcji wielu swoich powieści.  Sławę i uznanie przyniosła mu wydana w 1964 r. powieść Gdy poluje lew, rozpoczynająca serię książek o wpływowej i bogatej rodzinie Courteney'ów. Po tym sukcesie, Smith porzucił pracę księgowego i został pisarzem na pełen etat. Od tamtej pory wydał blisko 40 powieści, a kilka z nich przeniesiono nawet na ekran.

Ognisty bóg to piąty tom cyklu zwanego egipskim. Akcja obejmuje czasy faraonów, a głównym bohaterem jest niewolnik Taita, który stanowi też pewną klamrę dla wszystkich tych historii. Dlaczego? Ponieważ Taita nie jest zwykłym niewolnikiem. Posiada nie tylko niezwykle bystry i rzutki umysł, zna obce języki, jest oczytany i pomysłowy wielu dziedzinach. Z racji tego, że nie do końca jest człowiekiem, może żyć bardzo długo, co czyni go naocznym świadkiem wielu przemian, jakim ulega Egipt za kolejnych przychodzących i odchodzących władców. Liczne talenty Taity prowadzą go wysoko na szczyty władzy, czyniąc go najbliższym doradcą młodego faraona, którego jest także zresztą wychowawcą. Każdy inny przyboczny starałby się wykorzystać nadaną mu władzę do własnych celów. Jednak szczerze przywiązany do młodego faraona Taita, stara się robić wszystko dla dobra kraju i trojga swoich wychowanków, bo oprócz młodego władcy, Taita wychowuje także jego dwie młodsze siostry.

W piątym tomie Taita zostaje obarczony wyjątkowo trudną i odpowiedzialną misją. Podzielony Egipt staje w obliczu zagrożenia najazdu ze strony wojowniczego plemienia Hyksosów. Sprytny niewolnik ma jednak dalekosiężny plan, którego celem będzie nie tylko wyeliminowanie barbarzyńców, ale też skierowanie ich agresji zupełnie gdzie indziej. Jednak na tym nie koniec. Wraz z całym tabunem ludzi i młodymi księżniczkami, Taita, jako prawa ręka faraona, wyrusza w długą podróż w górę Nilu, przez Półwysep Arabski, aż do Babilonu, a potem na Kretę. Chce zapewnić Egiptowi nie tylko nowe okręty bojowe, ale i sojuszników politycznych, dzięki mariażowi z egipskimi księżniczkami.

Długa i wyczerpująca podróż przez pustynię będzie obfitować nie tylko w liczne zasadzki i przygody, ale też będzie swoistym sprawdzianem z umiejętności Taity, który ciesząc się łaską boga Horusa i względami bogini Isztar, da sobie radę w każdej sytuacji.

Początkowo byłam nastawiona do książki sceptycznie. Mam w domu wielkiego fana powieści Wilbura Smitha i sporo się już o nim nasłuchałam, głównie, że jego książki bardzo wciągają, ale też są brutalne i chyba tej brutalności obawiałam się najbardziej. Okazało się, że w przypadku Ognistego boga obawy te były nieuzasadnione. Powieść napisana jest barwnym, przystępnym językiem, a sprawna narracja nie pozwala na nudę. Czyta się szybko, rozdział za rozdziałem i ani się człowiek obejrzy, a tu już koniec. Duża w tym zasługa samego głównego bohatera, który jest największym atutem powieści.

Taita to nie tylko zręczny dyplomata i zdolny strateg, to przede wszystkim kochający i lojalny człowiek, który, choć ma świadomość, że polityczne posunięcia są najważniejsze dla dobra kraju, to dla swoich księżniczek zrobiłby dosłownie wszystko. Chyba żaden rodzic tak nie rozpieszcza swoich córek, jak Taita Tehuti i Bekathy.

Drugą sprawą jest wszechobecny dowcip i język narracji. Spostrzegawczy i doświadczony Taita zna się na ludziach jak nikt i co chwila opisuje towarzyszy podróży w jakiś zabawny sposób, np. pierwsze zauroczenie młodziutkich księżniczek określa jako przegrzanie jajników. Druga sprawa to samoocena bohatera, który obiektywnie ma się za najpiękniejszego, najmądrzejszego i najwspanialszego człowieka, jaki chodził po ziemi. Dowcip tkwi w słownictwie, za pomocą którego to opisuje. Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim i niesłychanie mnie to bawiło, tym bardziej, że bohater nie mówił tego celem przechwalania się, a po prostu stwierdzał to jako fakt.

W bardzo subtelny sposób przemycił autor różne szczegóły i ciekawostki z życia starożytnych, dotyczące higieny osobistej, jedzenia, mieszania, medycyny, a nawet budowania okrętów czy nawadniania ogrodów. Niby są to drobiazgi, ale dzięki temu świat przedstawiony jest bardziej wiarygodny i naprawdę przyjemniej się czyta.

Ognisty bóg spodoba się miłośnikom prozy Wilbura Smitha i tym, którzy lubią czytać o świecie starożytnym. Myślę jednak, że każdy kto szuka dla siebie dobrej powieści przygodowej z odrobiną intrygi, tajemnicy i mitologii, bo są tu i takie odwołania, też powinien być zadowolony. Polecam.

Dział: Książki
poniedziałek, 06 lipiec 2015 21:26

Atak Zombie

Fala zombie zalała cały świat. Powstają książki, filmy, seriale, gry komputerowe. Post apokaliptyczny kult nie ominął również gier bez prądu, a doskonałym tego przykładem i gratką dla fanów jest tytuł „Atak Zombie”.

Wiek: 12+

Liczba graczy: 2-4

Czas rozgrywki: ok. 60 minut

zombie1

Cel i fabuła gry

Miejscem akcji jest opanowane przez zombie miasteczko. Gracze czekając na wojsko fortyfikują się w różnych budynkach - szkoła czy kościół będą wręcz idealne. Jedzenie, lekarstwa oraz broń to podstawa przetrwania, by jednak je zdobyć, trzeba opuścić bezpieczną kryjówkę. Wygrywa osoba, której uda się przetrwać - to po nią przyleci helikopter. W wypadku gdy atak zombie odeprze więcej niż jeden z graczy, wojsko uratuje tego, który będzie trzymał się najlepiej.

zombie2

Strona wizualna

Twórcami grafiki gry są Tomek Larek oraz Mariusz Gandzel. Stworzyli pomysłowe, różnorodne plansze - wszystkie zachowane w mrocznym, idealnym dla zombie klimacie. Pozostałe elementy także zostały wykonane starannie i z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Gra nie została również pozbawiona elementów humorystycznych - na przykład żelki misie porozrzucane po planszy miasta. Strona wizualna gry zaprezentowana została na najwyższym poziomie.

zombie3

Przygotowanie gry

Na początku należy rozdzielić między graczami plansze kryjówek, a na stole położyć planszę miasta (z odpowiednimi znacznikami w sklepach) i talie kart. Każdy z graczy zaczyna z jednym pionkiem człowieka oraz 10 punktami, które może rozdzielić dowolnie pomiędzy dostępne produkty, a dodatkowych ludzi. Następnie wszyscy losują po trzy karty znalezisk, jedną odkładają i zostawiają sobie dwie pozostałe. Zależnie od liczby osób w kryjówce dookoła niej rozstawia się zombie.

zombie4

Przebieg rozgrywki

Gracze muszą przetrwać w swoich kryjówkach 15 dni. W dzień zdobywa się dodatkowe produkty z miasta oraz poszukiwań, które pomagają w utrzymaniu swojej siedziby. Można je również produkować. W nocy odpiera się coraz większe ataki zombie. Dodatkowo, żeby nie było za łatwo, co 5 tur, za barykadami pojawia się horda zombie. Na początku każdej tury jeden z graczy losuje karty wydarzeń - te mogą mieć zarówno pozytywne jak i negatywne skutki. Gdy zombie przebiją się przez obronę z ufortyfikowanych beczek zabijają chroniące się wewnątrz budynku osoby. Gracz, który straci wszystkie pionki automatycznie przegrywa.

zombie5

Podsumowanie

„Atak zombie” to gra, która stoi na naprawdę wysokim poziomie. Jej Autor, Piotr Pieńkowski, stanął na wysokości zadania. Stworzył projekt, który zainteresuje każdego miłośnika klimatów „postapo". Gra nie jest prosta - wymaga zarówno logicznego myślenia jak nieco szczęścia podczas rzutów kostką. Zwłaszcza, że gracze niekoniecznie muszą sobie nawzajem pomagać, a wręcz przeciwnie - z premedytacją mogą sobie nawzajem szkodzić. „Atak zombie” jest tytułem ciekawym i dopracowanym. Zapewni przyjemną, trzymającą w napięciu rozgrywkę. Z czystym sumieniem serdecznie go wszystkim polecam!

zombie6

http://miye.eu

 

Dział: Gry bez prądu
poniedziałek, 06 lipiec 2015 19:17

Kopciuszek

„(...) Kopciuszek w swych łachmanach wciąż był sto razy piękniejszy od swych sióstr, mimo ich wspaniałych strojów". [1]

Każdy z nas miał w dzieciństwie swoje ulubione książki lub filmy, moimi naj były baśnie. Najpierw te animowane, przeznaczone dla małych dziewczynek, a potem i te dla starszych, w mroczniejszych klimatach. Jedną z tych najbardziej uwielbianych był oczywiście „Kopciuszek". Poznałam już wiele wersji tej historii, ale co jakiś czas trafiam na nowe, tak jak i tym razem. Czy sceneria lat dwudziestych przypadła mi do gustu?

Był sobie mężczyzna, który po śmierci ukochanej żony został sam z córką. Z czasem jednak poślubił inną kobietę mającą również dwie córki. Dziewczynka myślała, że zyska drugą matkę i siostry, ale szybko przekonuje się o swojej pomyłce. Zarówno kobieta, jak i jej córki nie lubią Kopciuszka i zmuszają ją do wszystkich robót i usługiwania sobie. Wszystko zaczyna się zmieniać gdy pewnego dnia książę ogłasza bal, na którym mogą zjawić się wszystkie panny...

Jeśli chodzi o samą oprawę graficzną przyznaję, że jest dopracowana: twarda okładka utrzymana w klimacie powiastki, kredowy papier, krótki tekst i – niestety – mały druk. Zwłaszcza jeśli książeczką miałoby się zainteresować jakieś dziecko, co z kolei skłania mnie do stwierdzenia, że nie jest to publikacja dla każdego młodszego czytelnika. Bowiem ilustracje Roberta Innocentego są klimatyczne i wspaniale oddają klimat XX w. nie wszystkim milusińskim mogą przypaść do gustu. Nawet we mnie samej wywołują sprzeczne emocje. Są naprawdę precyzyjne i oddają czasy dawnej Anglii (wąskie, brukowane uliczki, styl życia, ubierania się), ale jakoś nie mogę się do nich przekonać w tym połączeniu. Po prostu jestem przyzwyczajona do innych obrazów.

Historia jest jedną z tych krótszych wersji, ale bez problemu wyczyta się z niej morał o tym, że zawsze warto być dobrym i uczynnym, nie chować urazy i za zło nie płacić złem, bo to co czynimy zawsze do nas powraca. Sądzę, że tego żaden tłumacz nie da rady zepsuć. A skoro jestem już przy tłumaczeniu, to warto zaznaczyć iż Zofia Beszczyńska również zadbała oto by przekazać to co Innocenti tyle, że słowem.

Chociaż całościowo nie mam nic do zarzucenia publikacji brak mi tego zachwytu ogarniającego mnie za każdym razem gdy sięgam po tego typu książki. Niemniej uważam iż „Kopciuszek" w tym wydaniu znajdzie swoich sympatyków i warto w tym wypadku samemu wyrobić sobie opinię.

[1] Charles Perrault, Roberto Innocenti, „Kopciuszek", s. 8

Dział: Książki
sobota, 04 lipiec 2015 14:34

Ściema

Patryk Chromy jest młodym dziennikarzem śledczym, który na zlecenie naczelnego wraca do sprawy sprzed 28 lat. Wówczas nieznany sprawca skatował na śmierć chłopaka na przystanku tramwajowym. I choć podejrzenie padło na czterech funkcjonariuszy ZOMO, to sprawę skrzętnie wyciszono, odkładając na półkę. Chromy rusza tropem dawnej zbrodni, depcząc po piętach sprawcy. Ale czy na pewno nie musi martwić się o własne bezpieczeństwo...?

Tradycyjnie tym, co najpierw przyciągnęło mój wzrok, była okładka. Dużo zieleni, tajemniczy właz i lekki mrok. Bardzo dobra mieszanka. Może opis nie do końca nastawiał mnie optymistycznie, ale i tak zdecydowałam, że muszę poznać tę historię. I mogę rzec, że niczego nie żałuję.

W większości książek, które przeczytałam dziennikarz nigdy nie był określany inaczej jak "gryzipiórek". Chyba, że ktoś może pochwalić się większą fantazją w wymyślaniu oryginalnych i nie do końca pozytywnych nazw na ów zawód. Zapewne każdy z Was natknął się na historie, gdzie dziennikarze byli niezwykle ciekawscy, wredni, przebiegli, sprzedajni i plątali się po miejscu zbrodni, przeszkadzając. Ładne stereotypy nam się utrwalają, co? Otóż Patryk Chromy wydaje się być zupełnie inny- za wszelką cenę stara się oddać tekst "w terminie", ma przecież rachunki do zapłacenia. Śledząc każdy jego krok zauważamy, jak skrupulatnie podchodzi do zadania, sprawdzając każdy trop czy przepytując każdą osobę, choćby związek między nią a zamordowanym przed laty Robertem Niemczykiem był minimalny.

Ściema to nie tylko zapis śledztwa, przeprowadzonego przez młodego dziennikarza. To również krótkie, jednostronne rozdzialiki o pewnym mężczyźnie. Niewiele się z nich dowiadujemy- tajemniczy jegomość na pewno należy do grupy bezdomnych, zapijających smutki osób, ale jaki jest jego udział w sprawie? Tego dowiadujemy się dopiero po pewnym czasie. I choć wydawałoby się, że ta sprawa jest zaledwie pyłkiem w kryminalnym świecie, to zbyt wiele osób przez nią ucierpiało- zamordowany Robert, jego bliscy. Osoby, które wówczas podjęły się odnalezienia winowajców zostały albo skutecznie uciszone, albo... znikały bez śladu.

Morderstwo sprzed lat, ZOMO, dziennikarz na tropie afery- to przed rozpoczęciem przygody ze Ściemą może wydawać się bardzo nudnym połączeniem. Nie dajcie się jednak zwieść, historia naprawdę mocno wciąga, a średnie gabaryty książki (280 stron to dla wytrawnego czytelnika zaledwie kilka godzin czytania) umożliwiają "połknięcie jej na raz". Patryk Chromy drąży temat, który od lat powinien już zostać pogrzebany. Nie spodziewa się, że ta przedawniona sprawa może spędzać sen z powiek tylu osobom- nie tylko wciąż pozostającym na wolności sprawcy bądź sprawcom.

Zakładam, że gdy tylko ktoś usłyszy "ZOMO", od razu przed oczami stają mu tzw."karczki", ubezpieczone w pałki, kaski i błogosławieństwo wyższych władz państwowych. Mogą bez strachu wyżywać się na "buntownikach", często też na niewinnych obywatelach. Przecież i tak wszystko ujdzie im na sucho... To straszne, że być może tak wielu winowajców w mundurach może cieszyć się z niezasłużonej wolności. A kim byli? Mężczyznami lubiącymi kogoś pobić ot, tak, dla zasady. Kimś, kto w ten sposób mógł uniknąć wojska, dostając przy tym całkiem niezłe pieniądze. Osobami "ponad prawem". Taki obraz tych "stojących na straży pokoju funkcjonariuszy" jawi nam się po przeczytaniu książki.

Ściema posiada swój indywidualny klimat tego rodzaju tajemniczości, który łączy się tylko z nierozwiązanymi sprawami sprzed lat. To również obraz tego, na jakich zasadach działa świat- jeśli ma się odpowiednie "plecy", zna się właściwe osoby, wtedy nie trzeba martwić się głupim mandatem czy ludzkim życiem. Jak najbardziej zachęcam do przeczytania.

Dział: Książki
piątek, 03 lipiec 2015 12:43

Z Archiwum X. Żywiciele

Po niedawnej premierze niezwykle udanej i entuzjastycznie przyjętej przez środowisko fanowskie komiksowej kontynuacji święcącego triumfy w latach 90' serialu Z Archiwum X, nadszedł czas na kolejny zeszyt przedstawiający przygody ulubionych agentów FBI.

Komiks Żywiciele ujrzał światło dzienne w maju bieżącego roku. Składa się z czterech niezwiązanych ze sobą historii: Żywiciele cz. I i II, Specjalnie dla Pana X, Szczebiot oraz Przemyślenia Palacza. Za scenariusze odpowiada Joe Harris, który pracując pod czujnym okiem słynnego Chrisa Cartera postanowił powrócić do, tak uwielbianej w serialu, formuły monster-of-the-week. Za stronę graficzną komiksu odpowiadają różni twórcy. Jedni docenią taką różnorodność, innym może się nie spodobać. Ja należę do pierwszej grupy, bowiem uważam, że jest to jedna z najmocniejszych stron tego komiksu. Najlepszą historią jest Szczebiot. Tak pod względem graficznym, jak i fabularnym doskonale oddaje klimat starego dobrego Archiwum X. Z kolei najsłabiej prezentuje się historia Palacza, choć i tu rysunki naprawdę cieszą oko, tak więc moja opinia może być podyktowana tym, że nigdy specjalnie nie przepadałam za tą postacią. Całość trzyma bardzo dobry poziom, choć odnoszę wrażenie, że im więcej komiksów z serii powstanie, tym bardziej adresowane będą do coraz to węższej grupy najwierniejszych miłośników serialu. W zeszycie Żywiciele można zaobserwować bowiem sporą ilość sentymentalnych retrospekcji i symbolicznych nawiązań do przeszłości bohaterów. Oczywiście dla tych, którzy znają historię pary byłych agentów FBI będą to miłe tzw. smaczki, jednak trzeba także pamiętać o młodszych czytelnikach, którzy takich wtrętów mogą po prostu nie zrozumieć.

Nie zmienia to faktu, że przeniesienie przygód Foxa Muldera i Dany Scully na kolejny nośnik należący do massmediów to tzw. strzał w dziesiątkę, a biorąc pod uwagę to, że serial wraca na ekrany telewizorów, może się okazać, że kolejne pokolenia, które nie miały już okazji poznać akt tajemniczego archiwum FBI, rozkochają się w tej serii i będzie ona mogła przez następne lata nosić koronę i tytuł kultowej.

Dział: Komiksy