grudzień 02, 2025

Rezultaty wyszukiwania dla: Ron Lim

niedziela, 23 listopad 2025 16:19

Pozwól mi wejść

 

Mroczne klimaty, chłód północnej natury i historia, która od pierwszych stron otula niepokojem. „Pozwól mi wejść” to książka, która idealnie wpisuje się w jesienny nastrój – ten specyficzny, gdy zachodzi słońce, a człowiek ma wrażenie, że cienie zaczynają żyć własnym życiem. Nie ukrywam, że sięgałam po nią z dużymi oczekiwaniami. I tak, dostałam dokładnie to, czego chciałam. Co mam na myśli? Niepokój, emocje i trudne pytania, które zostają w pamięci na długo.

O czym jest książka

Blackeberg. Sztokholmskie przedmieście, z pozoru zwyczajne. Domy, szkoła, blokowisko. W tle życie, które biegnie własnym tempem. Jednak pod powierzchnią coś pulsuje – strach, samotność, obcość. Dwunastoletni Oskar zna to aż za dobrze. Jest dręczony przez rówieśników, osamotniony, zamknięty we własnym świecie, zbudowanym z lęków i gazetowych wycinków o brutalnych zbrodniach.

W jego życiu pojawia się Eli. Dziwna dziewczynka z sąsiedztwa, wychodząca z domu tylko po zmroku. Nie chodzi do szkoły. Nie szuka kontaktu z innymi. Jednak między nią a Oskarem powoli zaczyna rodzić się więź – nieoczywista, delikatna, poruszająca.

Tymczasem w okolicy giną nastolatkowie. Zostają po nich tylko ciała – puste, pozbawione krwi. Mieszkańcy drżą o własne dzieci. Policja błądzi. Oskar z niepokojem odkrywa, że ofiary mają twarze jego prześladowców. I gdzieś pomiędzy tym wszystkim stoi Eli. Z tajemnicą, która przewraca cały świat bohatera na drugą stronę. Z samotnością, która wydaje się dotkliwsza niż potworność jej istnienia.

Moja opinia i przemyślenia

John Ajvide Lindqvist nie tworzy klasycznego horroru o wampirach. Nie epatuje grozą. Nie karmi czytelnika tanimi strachami. Jego potwory są ciche, zgłodniałe, zmęczone. Bardziej smutne niż krwiożercze.

To, co najmocniej działa, to kontrast między fantastycznym a zwyczajnym. Wampir – tak, jest. Ale przemoc w szkole? Wykluczenie? Bezsilność dorosłych? Obojętność otoczenia? To dopiero uderza. I momentami boli bardziej niż sceny mroku.

Książka jest chłodna w narracji, niemal pozbawiona emocjonalnych ozdobników. Jednocześnie w każdym akapicie pulsuje coś, co ściska w sercu. Autor pokazuje dziecięcą samotność tak prawdziwie, że trudno odwrócić wzrok.

Eli imponuje konstrukcją – to jedna z tych postaci, które trudno jednoznacznie ocenić. Broni się, przetrwa ze wszystkich sił, a w jej cieniu drzemie historia, która odbiera oczywistościom sens. Dzięki temu lektura prowadzi do pytania, które nie daje spokoju: kto tu właściwie jest potworem?

To także powieść o dojrzewaniu – w najbrutalniejszej odsłonie. O pragnieniu akceptacji. O tym, jak wysoka potrafi być cena bliskości. I jak cienka jest granica między tym, co uznajemy za ludzkie, a tym, co chcemy wyrzucić poza margines.

Czy bałam się podczas lektury? Niekoniecznie. Jednak byłam zasłuchana w niepokój, w wyciszony dramat, w duszną atmosferę podmiejskiego osiedla. I to wystarczyło, żeby historia została we mnie długo po odłożeniu książki na półkę.

Podsumowanie

„Pozwól mi wejść” to mroczna, przejmująca opowieść, która sięga głębiej, niż sugerowałby gatunek. To nie klasyczny horror, a raczej gorzka historia o dwójce dzieci, które znalazły się na marginesie świata – każde przez coś innego, każde równie samotne. Pełna subtelnego napięcia, świetnie skonstruowana, potrafi poruszyć i zmusić do myślenia. Idealna na chłodny wieczór, gdy w oknach odbijają się światła, a za nimi czeka cisza, która zdaje się mieć swoje własne sekrety. Polecam, to książka, której warto dać szanse.

Dział: Książki
poniedziałek, 10 listopad 2025 16:35

Amazing Spider-Man. Świat bez miłości. Tom 1

 

 

Nowe otwarcie dla starego bohatera. Kiedy Marvel świętuje sześćdziesiątkę Spider-Mana, człowiek chciałby, żeby jubileuszowy tom przyniósł coś wyjątkowego. Albo przynajmniej świeżego. Tymczasem „Świat bez miłości” to raczej restart z gatunku „zacznijmy od początku, ale nie tłumaczmy niczego”. Zeb Wells i John Romita Jr. rozpoczynają nową serię od mocnego, choć niekoniecznie sensownego uderzenia — i choć nie brakuje tu dynamicznej akcji oraz gangsterskiego klimatu, nad całością unosi się pytanie: po co to wszystko?

Pierwsze strony to scena niczym z apokaliptycznego filmu: Peter Parker klęczy w środku krateru, cały świat wokół niego legł w gruzach, a on sam krzyczy z bezsilności. Co się stało? Tego nie wiemy. I długo się nie dowiemy. Wells przeskakuje o pół roku naprzód i przedstawia nam Spider-Mana, który z jakiegoś powodu zraził do siebie absolutnie wszystkich. Avengers? Obrażeni. Fantastyczna Czwórka? Odwraca wzrok. Ciocia May? Ma dość kłamstw. Mary Jane? Ma własne życie i nie chce słuchać jego przeprosin. W tle rodzi się natomiast wojna gangów, w której pierwsze skrzypce gra Tombstone – złoczyńca z zasadami, ale i z ambicjami, by utrzymać władzę. Kiedy dochodzi do zamachu na jego życie, w grę wchodzi również Spider-Man, wplątując się w spiralę przemocy i mafijnych porachunków.

To, co Wells próbuje zbudować, ma potencjał. Pomysł, by Peter był samotny, zepchnięty na margines i osaczony przez własne błędy, to klasyczny motyw w historii Spider-Mana. Problem w tym, że autor nie daje czytelnikowi żadnych konkretów – ani dlaczego bohater został znienawidzony, ani jak doszło do katastrofy otwierającej tom. Zamiast tajemnicy dostajemy irytujący brak spójności.

Z drugiej strony, gangsterski wątek Tombstone’a działa zaskakująco dobrze. Brutalny, ale przemyślany, z dialogami, które rzeczywiście brzmią jak rozmowy ludzi z półświatka. To tu czuć najwięcej napięcia i emocji.

John Romita Jr. – rysownik, który od dekad dzieli fanów – w tym tomie prezentuje się solidnie, choć jego kreska jest bardziej surowa niż w dawnych latach. Z jednej strony pasuje do przybrudzonego klimatu historii, z drugiej nie każdemu przypadnie do gustu.

„Świat bez miłości” to start, który miał być głośny, a wyszedł… po prostu poprawnie. Wells nie serwuje rewolucji, raczej przetasowuje stare karty i dodaje odrobinę gangsterskiego tonu. Zagadkę zostawia na później, licząc, że czytelnicy wytrwają.

Czy warto? Dla fanów może i tak, choćby po to, by zobaczyć, dokąd zmierza ten nowy rozdział. Dla reszty to jednak tylko kolejny komiks o Spider-Manie. I to takim, który zbyt długo szuka swojej tożsamości.

Dział: Komiksy
czwartek, 30 październik 2025 08:28

Mój dziadek - genialny detektyw

 

„Wszystko, co dzieje się na świecie, to opowieści. Piękne, bo zmyślone. I rzeczywistość, i kryminały, i science fiction… Teatr też”.

Znakomicie bawiłam się przy tej przygodzie czytelniczej. Miała w sobie wszystko to, czego oczekiwałam po tego typu literaturze. Jednocześnie zaskoczyła wieloma elementami, kilkoma wprawiła w zachwyt, a stylem narracji oczarowała. Masateru Konishi dotykał czułych strun ludzkiej duszy, wyzwalał wiele emocji, wskazywał na odczuwanie jako wartość nadrzędną życia. Zadziwiające, jak bardzo wrażliwie opowiadał o trudnej i wyniszczające chorobie utraty pamięci, zarówno dla osoby nią dotkniętą, jak i dla bliskiego. Pośród długiego cienia rzucanego przez Alzheimera pokazał, że nawet najmniejsza część chwili, godziny, dnia, warta jest docenienia i szczególnej uwagi. Poprzez przedefiniowania szarych komórek na szkarłatne w otoczce pasji odtwarzania opowieści kryminalnych, ukazywał, że właściwe podejście do zagadnień demencji wbrew pozorom daje wolność kreatywnego tworzenia i satysfakcji z artystycznego podejścia do mrocznych zagadek.

Starszy pan, uwikłany w dewastujący proces zaniku funkcji, cierpiący na realistyczne złudzenia, niespodziewane halucynacje, zaburzenia świadomości, jednak nie tracił zdolności poznawczych, nagromadzonej wiedzy, a jego intelekt wydawał się nietknięty. Jak to możliwe, że omamy wynikały z logicznego rozumowania, dowiecie się, kiedy zajrzycie do książki. Historia niesamowicie was wciągnie, w szczególny sposób umili wieczór, natchnie do ponownego czytania wielu książek, klasyki i nie tylko, zdominowanych przez detektywistyczną zagadkę.

„Mój dziadek – genialny detektyw” oferował nie jedną, ale kilka skomplikowanych zagadek do rozszyfrowania. Autor przypominał czytelnikowi kryminalne motywy, nawiązywał do najczęściej pojawiających się, natychmiast oddziałujących na wyobraźnię i zmuszających do znalezienia własnej odpowiedzi na zagmatwany scenariusz zdarzeń. Nie tyle logiczny test umysłu, szukanie wyjaśnień zbrodni, ile odnajdywanie fundamentalnych błędów i tworzenie alternatywnej opowieści prowadzącej ku prawdzie. Wszystko w wyjątkowo ładnym stylu i z więcej niż odrobiną dobrego humoru.

Zagadka zamkniętego pokoju, znikająca ofiara, czysta dedukcja, bohater widmo, nagłe zwroty interpretacji, różne możliwe scenariusze, rozwiązanie pozostawione odbiorcy, bezpieczny kryminał o kluczowej postaci. Miłośnicy kryminału natychmiast odnajdą się w tym, przywołają z pamięci tytuły będące reprezentantami wymienionych podkategorii. Masateru Konishi stworzył coś, co przyciągnie koneserów detektywistycznych zagadek, ale także zaciekawi osoby stroniące dotąd od takiej rozrywki. Przywoływał sławne dzieła twórców kryminału, fenomenalnie wplatał ich klimat w fabułę, a przy tym niczego nie narzucał, nie oczekiwał ich znajomości, tylko delikatnie inspirował do poznania lub ponownego spotkania z nimi.

Nie zwlekajcie, sięgnijcie po powieść, dostarczy wielu kryminalnych emocji, wzbogaci oryginalną perspektywą spojrzenia na wyjątkową więź między dziadkiem i wnuczką, wprowadzi w świat japońskiej kultury, oczaruje subtelną romantyczną nutą melodyczną, a w finale zbliży do kluczowych postaci mocną sensacją. Zasadniczo, miałam wrażenie, że obserwuję sen głównej bohaterki, sposób poradzenia sobie ze stopniową utratą jaźni i szczególnej obecności bliskiej osoby, dajcie znać, czy podchwyciliście szczególny rys metafizyczności, czy mu się poddaliście, jak na niego zareagowaliście, jestem bardzo ciekawa.

Dział: Książki
środa, 29 październik 2025 10:55

Marvel Fresh. Złowieszcza wojna

 

Marvel Fresh. Złowieszcza wojna to finał, na który (prawie) nikt nie był gotowy. Ostatni akt runu Nicka Spencera na łamach „Amazing Spider-Mana” to historia, w której wszystko wybucha naraz — dosłownie i w przenośni. „Złowieszcza wojna” to zderzenie złoczyńców i chaosu, które miały stanowić kulminację kilkuletniej opowieści. Czy ten finał faktycznie dostarcza satysfakcji? Cóż, zależy, czego się spodziewacie po komiksie, w którym na jednej planszy potrafi znaleźć się tuzin przeciwników Spidermana.

Doktor Octopus powraca, a wraz z nim nowa Złowieszcza Szóstka. Nie wie jednak, że Sęp zebrał własną ekipę – Straszliwą Szóstkę. Dwie drużyny złoczyńców, jeden Spider-Man i mnóstwo dymu w powietrzu. To właśnie z tej mieszanki rodzi się wojna, w której nikt nie kontroluje już niczego. W tle toczy się jednak coś znacznie mroczniejszego. Kindred – postać od dawna rzucająca cień na życie Petera – w końcu odsłania karty. Carlie trafia do niewoli, Doktor Strange próbuje odkryć, co stało się z duszą Parkera, a na czerwonym dywanie, podczas premiery filmu MJ, wszystko dosłownie wymyka się spod kontroli.

Fabuła pędzi na złamanie karku. Starcia między złoczyńcami to nie lada widowisko. Eksplozje, akrobacje, pająk w środku bitewnej zawieruchy. Komiks czyta się jak blockbuster – momentami chaotycznie, momentami z przesadą, ale trudno oderwać wzrok. Spencer stawia na emocje, zamykając wątki, które ciągnęły się od lat. Nie wszystko wypada przekonująco – część rozwiązań fabularnych Kindreda to raczej ciekawostka niż satysfakcjonująco poprowadzony wątek, ale widać, że autor chciał dopiąć swoją wizję do końca, bez kompromisów.

Szata graficzna to prawdziwa uczta. Rysunki Bagleya, Vicentiniego czy Ferreiry kipią energią i detalami. Każda scena walki ma dynamikę, a mroczne fragmenty z Kindredem zachwycają klimatem. Chaos jest tu wpisany w strukturę fabuły – i chociaż czasem trudno złapać oddech, całość broni się właśnie tym nieustannym napięciem.

„Złowieszcza wojna” to komiks, który jednych zachwyci rozmachem, innych zmęczy natłokiem wątków. Nie jest to idealne zwieńczenie runu Spencera, ale z pewnością efektowne. Wypełnione akcją, mrokiem i emocjami pożegnanie z jego Spider-Manem pokazuje, że Marvel potrafi jeszcze dostarczyć czytelnikom komiksów solidny spektakl. Dla wiernych fanów Spidermana to pozycja obowiązkowa. Dla nowych czytelników będzie to jednak raczej labirynt bez mapy. Jednak jeśli szukacie czystej, komiksowej adrenaliny z pajęczą nutą, trudno o lepsze pożegnanie z tą epoką Spider-Mana.

Dział: Komiksy
czwartek, 02 październik 2025 14:50

Venom

 

Venom powraca – i to w zupełnie nowej odsłonie. Pierwszy tom cyklu w ramach serii Marvel Fresh to świeże spojrzenie na postać Eddiego Brocka i jego symbionta, w którym scenarzyści Al Ewing i Ram V postanowili pójść o krok dalej niż ich poprzednicy. Zamiast kolejnej opowieści o brutalnym antybohaterze, dostajemy historię, która balansuje między kosmiczną sagą science fiction a zagmatwanym dramatem rodzinnym.

Po wydarzeniach z „Króla w Czerni” Eddie Brock staje się władcą roju symbiontów. Ta nowa rola otwiera przed nim drzwi do niemal boskiej władzy, ale też do ogromnej odpowiedzialności – Eddie musi poruszać się po osi czasu i konfrontować z tajemniczym Meridiusem, figurą o niepokojąco wielkich ambicjach. Tymczasem na Ziemi Dylan, jego syn, uczy się żyć z symbiontem i mierzy z własnym gniewem, stratą oraz manipulacjami Fundacji Życia. Te dwa światy – kosmiczny i ziemski – splatają się, tworząc historię monumentalną, ale przy okazji też zaskakująco osobistą.

„Venom” w tym wydaniu jest wyjątkowo ciekawy. Ma w sobie swoistą głębię, która przyjemnie kontrastuje z lekką akcją. Walki i efektowne starcia są obecne, ale służą raczej za tło dla pogłębionej refleksji nad dziedzictwem, tożsamością i konsekwencjami dokonywanych wyborów. Eddie Brock, dawniej postać impulsywna, tu staje się niemal tragiczną figurą, której siła odcina go od człowieczeństwa. Dylan natomiast to bohater dopiero poszukujący siebie, wciągnięty w świat, którego nie rozumie, ale w którym musi nauczyć się działać. To zestawienie ojca obarczonego boską rolą i syna szukającego własnej drogi daje komiksowi drugie dno.

Warto zwrócić uwagę na rysunki Bryana Hitcha. Mroczne, pełne detali i monumentalne kadry idealnie oddają klimat opowieści. Od brudnych zaułków, po psychodeliczne podróże przez czasoprzestrzeń. Symbionty wyglądają tu naprawdę groźnie, a nowe postacie, takie jak Bedlam czy Meridius, budzą respekt od pierwszego spojrzenia. Bardzo też lubię akurat te konkretne wydania od Egmontu, bo mimo że pozbawione twardych opraw, to nie są też zeszytowe jak amerykańskie komiksy. 

„Venom. Tom 1” to mocne otwarcie, które redefiniuje jedną z najpopularniejszych postaci Marvela. Komiks łączy widowiskową akcję z ambitniejszą, wielowarstwową narracją, otwierając nowy rozdział w historii symbionta. To lektura obowiązkowa dla fanów Venoma i świetny wybór dla wszystkich, którzy lubią, gdy superbohaterskie opowieści wychodzą poza schemat.

Dział: Komiksy
niedziela, 14 wrzesień 2025 05:09

Piaseczniki

„Ale prawda jest zimna, pusta i straszna, a kłamstwa bywają piękne i pokrzepiające”.

Czytanie twórczości George R.R. Martina sprawia wiele przyjemności i radości, dotyczy to krótkich i długich form literackich. Na antologię „Piaseczniki” zwróciłam uwagę wiedziona pragnieniem ponownego spotkania z niezwykłymi niby insektami, jakże mocno wkraczającymi w znajomość psychiki człowieka. Osobliwe stworki, będące odbiciem myśli i czynów gatunku ludzkiego, zaimponowały mi już wiele lat temu. Chętnie do nich powracam, gdyż opowiadanie ma wszystko to, co lubię w solidnie napisanej fantastyce, świetny pomysł na fabułę, znakomitą prezentację twórczej wyobraźni, rewelacyjnie sportretowanego złego bohatera, garść ciekawych refleksji do podchwycenia. Zachęcam gorąco do poznania, wejścia w klimat ubarwiony thrillerem, mroczną odsłoną konsekwencji czynów, szczególną aurą obcego kosmicznego życia.

Bardzo spodobało mi się „W Domu Robaka”, akcja nasycona sensacją, mrokiem i wilgocią podziemnych korytarzy, bezwzględną walką o przetrwanie, frapującą przemianą obcych ras. Cenne, że utwór zachęcał do poświęcenia chwili na myśl, że zemsta może prowadzić ku temu, co dotąd było niezrozumiałe. Z kolei, „Mroźne kwiaty” przenikały lodowatym zimnem, przedziwnym letargiem pragnień i marzeń, światem iluzji łapiącym w pułapkę wymieszania prawdziwości i nieprawdziwości, wampirów i wiatrowilków. Autor frapująco oddał wątek samotności i ponownie, odbicia walki o życie. Rewelacyjnie od strony psychologicznej poprowadził z jednej strony unikalną, z drugiej całkiem zwyczajną, przewrotną grę wymieszania kłamstw i prawd, wiary i niewiary, herezji i prawowierności. A wszystko w kosmicznej otoczce klimatycznej.

Koncepcja rozwijania wyjątkowych zdolności przez człowieka, podstaw powstawania nowego gatunku, pragnienia przemierzania wszechświata w zdobywaniu wiedzy i władzy, pojawiła się w „Szybkich pomocnikach”. Zamysł roli anielicy jako odpowiedzi na samotność w pozaziemskiej podróży ciekawie ubarwił opowiadanie, podobnie jak spotkanie energii i materii, ale nie w pełni przekonał. Wędrówka po gwiazdach, po pajęczynie czasu i przestrzeni, zatrzymanie się na skrzyżowaniu kosmicznych szlaków, wejście w długie cienie „Kamiennego miasta” wyrzutków, poznanie lisoludków, przyciągnęło uwagę od strony narodzin, trwania i przemijania światów różnorodnych cywilizacji. Nie poczułam się wygodnie w towarzystwie „Gwiezdnej Pani”, jednak doceniłam pomysłowość pisarza na zobrazowanie gwiezdnych slumsów i utrzymanie się przy życiu w skrajnie niesprzyjających warunkach.

Zerknijcie również na wrażenia po spotkaniu z innymi książkami George R.R. Martina „Gra o tron” (marzę, aby wreszcie wpadła w moje ręce jej komiksowa wersja), „Starcie królów”, „Nawałnica mieczy: stal i śnieg”, „Nawałnica mieczy: krew i złoto”, „Panowanie smoka” (pierwszy tom ilustrowanej historii dynastii Targaryenów), „Aforyzmy i mądrości Tyriona Lannistera”, a także odrębną powieścią, choć także z gatunku fantastyki, „Światło się mroczy”. Natomiast miłośnikom krótkich form literackich utrzymanych w klimacie fantasy proponuję spotkanie z „Księgą magii”.

Dział: Książki
wtorek, 26 sierpień 2025 12:44

Witajcie w moim Piekle

 

Jacek Piekara to nazwisko, którego polskim fanom fantastyki przedstawiać nie trzeba. Autor znany głównie z Cyklu Inkwizytorskiego postanowił sięgnąć do swoich literackich początków i oddać w ręce czytelników drugi już tom wczesnych opowiadań – Witajcie w moim Piekle. To powrót do lat 80. i 90.. Czasów, kiedy polska fantastyka szukała własnej tożsamości, a krótkie formy publikowane w czasopismach były czymś na wagę złota.

O czym jest książka

Zbiór prezentuje opowiadania, w których jak w soczewce skupiają się lęki tamtych czasów – strach przed totalitaryzmem, zniewoleniem jednostki, obłędnymi ideologiami, które potrafią pociągnąć za sobą tłumy. To fantastyka „bliskiego zasięgu”: światy, które przypominają naszą codzienność, tyle że poprzetykaną groźnymi systemami i eksperymentami społecznymi. Bohaterowie tych historii próbują ocalić własną wolność, buntują się przeciw opresji albo – przeciwnie – ulegają jej i płacą za to wysoką cenę. W tomie znajdziemy zarówno teksty znane, drukowane przed laty, jak i zupełne premiery, nigdy wcześniej niepublikowane.

Moja opinia i przemyślenia

Czytając Witajcie w moim Piekle, miałam poczucie obcowania z surową, ale niesamowicie szczerą literaturą. To nie są dopracowane, rozbudowane historie na kilkaset stron – to krótkie, mocne uderzenia. Pisarz nie owija w bawełnę, nie bawi się w półtony. Pokazuje człowieka poddanego presji systemu, zderzonego z ideologią, która depcze indywidualność. I choć część opowiadań można potraktować jako ciekawą wprawkę pisarską, inne uderzają z siłą, która do dziś potrafi poruszyć.

Zdecydowaną zaletą jest różnorodność – raz lądujemy w kosmosie, innym razem w alternatywnej rzeczywistości, by za chwilę znów wrócić na ulice, które wyglądają podejrzanie znajomo. Widać, jak autor eksperymentował z konwencją, szukał języka i tematów, które z czasem doprowadziły go do powstania słynnego Cyklu Inkwizytorskiego. Jednak widać też, że od początku interesował go człowiek i pytania o granice wolności, moralności i lojalności wobec samego siebie.

Nie wszystkie opowiadania są równe – to naturalne przy tego typu antologii – ale nawet te słabsze mają swój klimat i miejsce w całości. Najciekawsze zaś zostają w pamięci na długo, skłaniając do refleksji, jak łatwo jednostka może stać się ofiarą systemu i jak cienka jest granica między wolnością a zniewoleniem.

Podsumowanie

Witajcie w moim Piekle to książka, którą warto przeczytać nie tylko jako ciekawostkę dla fanów Jacka Piekary, ale też jako dokument pewnego czasu w polskiej fantastyce. To zbiór różnorodny, mocny i pełen niepokoju, który pokazuje początki autora, ale też udowadnia, że jego obsesje – wolność, władza, ideologia – to tematy ponadczasowe. Jeśli lubicie krótką formę i nie boicie się literatury, która potrafi wbić szpilkę, ten tom na pewno was zainteresuje.

Dział: Książki
niedziela, 24 sierpień 2025 07:51

Wyrzynacz

 

„…w życiu jest jak w książce albo w filmie: morderca kryje się tuż obok. To może być każdy...”

Nie czytałam poprzednich odsłon serii puławskiej („Klatka”, „Druciarz”, „Baron”), ale nie przeszkadzało mi to w poznawaniu czwartego tomu. Można je czytać niezależnie, bez utraty orientacji w historii. Z jednej strony kusi mnie, aby sięgnąć po zaległości, gdyż w „Wyrzynaczu” pomysł na fabułę, mieszającej thriller z kryminałem, zbliżył się do moich preferencji i oczekiwań czytelniczych. Jestem ciekawa, co autor zaprezentował we wcześniejszych książkach w klimacie puławskim. Z drugiej strony nie przekonał mnie sposób zaprezentowania intrygi, ze względu na obarczenie wysokim wskaźnikiem przewidywalności i niewiarygodności, egzaltowane zachowanie głównej bohaterki.

Aspirant Ewa Jędrycz zachowywała się, jakby grała w sztuce, a nie we własnym życiu. Trudno nawiązywało się nić zrozumienia i sympatii. Miała tendencję do uprzedmiotowionego traktowania otaczających ją osób, co nie pokrywało się z deklarowanymi przez nią wartościami i emocjami. Brałam pod uwagę, że rozstanie z mężem przebiegało w ciężkich warunkach, że cierpiała na depresję nabytą podczas prowadzenia wcześniejszego śledztwa, jednak portret postaci wymykał się zwartości, w tym zawodowemu profesjonalizmowi policjantki.

Zastrzeżenia miałam do stylu narracji, wplatającego w opisy liczne idiomy, gdyby pojawiały się w dialogach, lepiej bym je odebrała, jako charakterystyczny dla kogoś sposób wyrażania myśli. Czasem za mocno zostały naciągane elementy scenariusza zdarzeń, co miało pomagać w podkręcaniu intrygi, ale osiągało odwrotny skutek. Przykładowo zamykanie drzwi na zamek przez dzieci w wewnętrznej przedszkolnej przestrzeni, to pierwszy krok do podważania bezpieczeństwa pobytu w placówce.

Co do intrygi, łapania mordercy bawiącego się w ćwiartowanie ofiar i rozrzucanie szczątków po mieście, to wciągnęłam się, zwłaszcza w poszukiwanie motywów postępowania oprawcy. Zszokowani i przerażeni przypadkowi mieszkańcy otrzymywali paczki z częściami ludzkich ciał. Zastanawiałam się, dlaczego oprawca pojawił się po przerwie, co nim kierowało, jaki miał stosunek do makabrycznych czynów? Zagadki w śledztwie zachęcały do odnalezienia źródła bezwzględności i psychopatyczności. Czy chodziło tylko o szokowanie, wywołanie chaosu i wzbudzenie przerażenia?

„Wyrzynacza” nie zaliczyłam do powieści z górnej półki łączącej thriller z kryminałem, lecz przypuszczam, że sprawdzi się podczas wakacyjnych spotkań z książką. Nie trzymał w elektryzującym napięciu, ale na tyle podkręcał mroczną atmosferę, że pozwalał w odprężającym nastroju poznawać prawdę o ciemnej stronie duszy zabójcy.

Dział: Książki
wtorek, 12 sierpień 2025 12:19

Catwoman. Rzymskie wakacje

 

Wakacje w Rzymie? Brzmi jak marzenie. Ale jeśli nazywasz się Selina Kyle i jesteś najlepszą złodziejką w Gotham, to nawet urlop zamienia się w ryzykowną rozgrywkę. „Catwoman. Rzymskie wakacje” to nieformalny spin-off znanych fanom Batmana serii „Długie Halloween” i „Mroczne zwycięstwo” — tyle że bez Batmana na pierwszym planie. Tym razem wszystko kręci się wokół Catwoman i jej osobistej wyprawy do Włoch, gdzie zamiast słońca i spokoju czeka ją mafia, toksyny Jokera i więcej pytań niż odpowiedzi.

Selina opuszcza Gotham — z jednej strony chce odpocząć, z drugiej: ma konkretny cel. Pragnie poznać prawdę o swoim pochodzeniu, a Rzym wydaje się kluczem do rodzinnych tajemnic. W podróży towarzyszy jej Człowiek-Zagadka (Riddler), który równie często przeszkadza, co pomaga. Na miejscu szybko okazuje się, że Włochy też mają swoje cienie: toksyczne relacje z rodziną Falcone, trupy, dziwne sny z Batmanem, płatny zabójca, a do tego Cheetah – złowieszcza i ostra jak brzytwa.

Każdy rozdział odpowiada kolejnemu dniu tygodnia, choć chronologia momentami się rozjeżdża. Mimo to historia ma wyraźny rytm – prowadzona z narracją pierwszoosobową, daje wgląd w myśli i emocje Seliny. To ważne, bo właśnie ten osobisty ton odróżnia „Rzymskie wakacje” od innych komiksów Loeba i Sale’a.

Fabuła jest prosta, momentami przewidywalna – tajemnica pochodzenia Seliny nie zaskakuje szczególnie mocno, a zakończenie nie wywraca stolika. Ale tu nie o twisty chodzi. Największym atutem komiksu jest atmosfera: duszna, elegancka, zmysłowa. I sama Catwoman, która w końcu dostaje przestrzeń, by być sobą – nie tylko jako obiekt fascynacji Batmana, ale jako pełnoprawna bohaterka z własnym konfliktem wewnętrznym.

Jeph Loeb prowadzi narrację lekko, z przymrużeniem oka, balansując pomiędzy pulpą a dramatem. Mamy tu trochę humoru, trochę flirtu, trochę melancholii. A rysunki Tima Sale’a? Rewelacja. To jeden z tych duetów scenarzysta–rysownik, który rozumie się bez słów. Styl Sale’a – miękki, przerysowany, a jednocześnie elegancki – idealnie pasuje do klimatu tej opowieści. Selina wygląda świetnie w każdym kadrze (i wie o tym), ale nie jest to nachalne – to część jej tożsamości. Kadry z Rzymem potrafią oczarować, podobnie jak sekwencje akcji i sceny snów.

Nieco kuleje struktura – pomysł z dniami tygodnia jako tłem rozdziałów wydaje się zbędny, bo nie wnosi realnej konsekwencji w narracji. Na szczęście nie przeszkadza to w czytaniu.

„Catwoman. Rzymskie wakacje” to nie obowiązkowy punkt w batmańskim uniwersum, ale bardzo przyjemna „przerwa od Gotham”. Komiks, który daje Catwoman zasłużony moment w centrum uwagi, a czytelnikom szansę spojrzeć na nią z nowej strony: mniej jako złodziejkę, więcej jako kobietę z pytaniami bez odpowiedzi.

Nie jest to historia, która zostaje na długo, ale na pewno warta przeczytania – szczególnie jeśli lubisz dobrze narysowane opowieści z klimatem noir, lekką dawką intrygi i bohaterką, która wie, czego chce. Albo przynajmniej bardzo się stara to odkryć.

Dział: Komiksy
czwartek, 07 sierpień 2025 19:44

Dni Demonów

 

Wyobraź sobie Marvel, ale przefiltrowany przez japoński folklor i baśniową estetykę. „Dni Demonów” to nie kolejny klasyczny komiks superbohaterski – to podróż przez mglistą Japonię, pełną demonów, pradawnych duchów i tajemnic rodowych. Główna bohaterka, Mariko Yashida, zostaje wciągnięta w opowieść o wojnie ludzi i oni – potężnych istot z legend. A wszystko zaczyna się od niepokojących snów i potrzeby odkrycia własnych korzeni.

Z jednej strony mamy retrospekcje: feudalna Japonia, Psylocke jako Sai z wiernym wilkiem Loganem, demoniczne postaci Marvela przemienione w yokai. Z drugiej – współczesność: nastoletnia Mariko, która – odcięta od prawdziwej przeszłości – wyrusza na mityczną górę Kirisaki. Po drodze spotyka boginię wiatru, zielonego olbrzyma, zmiennokształtne kobiety i śmiercionośne wojowniczki. Każde spotkanie to nie tylko walka, ale też starcie z tożsamością i przeznaczeniem.

Styl Peach Momoko to przede wszystkim malarska opowieść – bardziej nastrojowa niż narracyjna. Jej kadry pomalowane akwarelami wyglądają jak żywe obrazy ukiyo-e. Format albumu (powiększony, twarda tłoczona okładka, wysokiej jakości papier) świetnie eksponuje szczegóły ilustracji: każdy obraz działa jak osobna scena artystyczna.

Fabuła jest prosta i przewidywalna – typowa podróż bohaterki od snów ku poznaniu silniejszego przeznaczenia, z kolejnymi potyczkami z demonami. Narracja bywa schematyczna: Mariko spotyka postać, konfrontacja, idzie dalej. Brakuje głębokiego rozwoju postaci i zaskakujących zwrotów – opowieść pełni raczej funkcję wizualnego nośnika niż emocjonalnej historii.

Najciekawsze są reinterpretacje postaci Marvela – Psylocke jako Sai, Logan jako wilk, symbiont jako Jadun z demonicznym pierwiastkiem. Ten miks popkultury i mitologii jest świeży i oryginalny, choć nie zawsze wykorzystany w pełni.

„Dni Demonów” to dzieło przede wszystkim dla oka. Jeśli lubisz Marvela, japoński folklor i piękne krajobrazy demonicznych legend – znajdziesz tu wiele do odkrycia. Jeśli szukasz gęstej fabuły, zapadających w pamięć postaci i dramatycznych zwrotów – możesz się rozczarować.

To album, który bardziej podziwia się niż przeżywa. Dla mnie zaletą są ilustracje i klimat, słabością – narracja. Ale jeśli chce się po prostu zajrzeć do alternatywnego Momokowersum, warto. Szczególnie jako przerywnik między klasycznymi opowieściami superbohaterskimi.

 

PLUSY
• Przepiękne, akwarelowe ilustracje w baśniowym stylu
• Pomysłowa reinterpretacja postaci Marvela z japońskim folklorem
• Wysoka jakość wydania: powiększony format, tłoczona okładka, dodatki i bestiariusz yokai

MINUSY
• Fabuła powtarzalna i schematyczna, pozbawiona narracyjnego napięcia
• Bohaterowie poboczni pojawiają się tylko epizodycznie, brak głębokich motywacji

Dział: Komiksy