Rezultaty wyszukiwania dla: Ram V
Copernicon, czyli pierniki i supermani
Copernicon to młody i stosunkowo niewielki konwent gier i fantastyki, odbywający się co roku w Toruniu. W tym roku do grodu Kopernika przyjechało ponad 3 tysiące osób!
"Siła niższa" Marty Kisiel już od 26 października w sprzedaży!
Szanuj anioła swego, bo możesz dostać gorszego!
Kontynuacja kultowego Dożywocia. Wymęczony codzienną rutyną, za to oswojony z niecodziennymi zjawiskami Konrad Romańczuk odkrywa, że nie jest jedynym posiadaczem anioła stróża, a dwie takie istoty pod jednym dachem to dopiero początek kłopotów.
Światem rządzi prawo równowagi. To za jego sprawą wymiętolony pisarz oraz wiking z wyboru dzielą dom, w którym strych zamieszkują widma ze skłonnością do cielesności, w piwnicy leży ciało bez skłonności do czegokolwiek, a na piętrze urzęduje urocze Licho oraz anioł nie tyle stróż, co strażnik więzienny. Równowaga zadbała nawet o to, by siła wyższa znalazła przeciwwagę w fatum o nikczemniejszych gabarytach, za to z przerostem ambicji.
Jako posiadaczka patentu na efekt motyla i śnieżnej kuli siła niższa dokłada wszelkich starań, by Konrad Romańczuk ponownie stał się bohaterem dramatu w nowej obsadzie. Fabułę tym razem dyktuje proza życia, a codzienność występuje jedynie w dwóch wariantach: albo kolejna fucha, albo sterczenie przy garach.
Konrad na własnej skórze przekona się, że zaburzona równowaga grozi nie tylko urwaniem głowy i postradaniem zmysłów: gdy siła niższa pokonuje wyższą, zatracić można samego siebie…
Biogram autorki
Marta Kisiel, szlachetny rocznik 1982. Przebrzydła polonistka z romantycznym skrzywieniem, święcie przekonana, że Słowacki zachwyca, i nie mówcie, że nie zachwyca, skoro zachwyca (sprawdzić, czy nie Mickiewicz). Poprawiacz błędów cudzych, czyli redaktor, popełniacz własnych, czyli autor, jak również tłumacz z zaskoczenia.
Debiutowała na łamach „Fahrenheita” opowiadaniem Rozmowa dyskwalifikacyjna (53/2006). Kolejne dwa ukazały się w antologii Kochali się, że strach (2007) i Nawiedziny (2009). Publikowała również w SFFiH (Przeżycie Stanisława Kozika, 44/2009; W zamku tej nocy… 78/2012). W 2010 roku wydała Dożywocie, w pewnych kręgach określane mianem książki kultowej. Powróciła z Nomen Omen, nominowanym do Nagrody im. Janusza A. Zajdla w kategorii najlepsza powieść 2014 roku. Jej najnowsza powieść, Siła niższa, stanowi długo wyczekiwaną kontynuację bestsellerowego debiutu.
Przez własnych czytelników czule nazywana ałtorką (pisownia oficjalna) Marta Kisiel odgraża się, że to jeszcze nie koniec…
Wojna absolutna
Nie lubię pisać źle, tak naprawdę źle o książkach, ale czasem nie mam wyboru.
Miroslav Žamboch jest bardzo dobrze znanym w Polsce czeskim pisarzem fantasy i science fiction, którego cykle Koniasz, czy Wylęgarnia, zostały bardzo dobrze przyjęte. Fabryka Słów jest polskim wydawcą książek Žambocha i w tym roku zdecydowała się na publikację jego autorskiej kolekcji, w nowych spójnych oprawach graficznych. W ramach serii ukażą się powieści dobrze już znane, jak „Sierżant”, czy jednotomowe „Na ostrzu noża”, ale również premierowe powieści jak „Posledni bere vse” (przyp. tł. „Ostatni bierze wszystko”?), czy wydana we wrześniu „Wojna absolutna”. I właśnie o tej ostatniej kilka słów pozwolę sobie napisać.
Akcja powieści rozgrywa się w dalekiej przyszłości, w której roboty stanowią dominującą rasę na ziemi. Wojna trwa i jest absolutna, wszyscy walczą ze sobą, a ludzie stanowią marginalny, żywy relikt przeszłości. Główny bohater DB 24, jednorobotowy (por. jednoosobowy) oddział do zadań specjalnych, uzyskuje samoświadomość i od tego momentu jego celem nadrzędnym jest przeżyć. A nie jest to proste, gdy jest się najemnikiem do zabijania. W tym celu stara się samodzielnie zawierać nowe sojusze, nawiązuje przyjaźnie i przy każdej nadarzającej się okazji robi demolkę w szeregach wroga.
Miroslav Žamboch sięgnął do dwóch klasycznych motywów z filmów i książek science fiction, a mianowicie wykreował świat, w którym roboty uzyskują samoświadomość i dzięki rozwiniętej sztucznej inteligencji, przejęły władzę nad światem. W odbiorze jest to trochę takie skrzyżowanie Terminatora z Transformersami. Oba motywy mocno oklepane, ale nadal aktualne, dlatego, co jakiś czas przewijają się w literaturze fantastycznej. Gdy rozpoczęłam lekturę, zauroczył mnie pomysł na świat Žambocha, w którym wydawało się, że nie ma ludzi, a narracja prowadzona jest pierwszoosobowo z punktu widzenia DB 24. Ciekawiło mnie jak roboty poradziły sobie, i jak ich świat wygląda. Niestety ten całkiem świeży pomysł postapo bez ludzi, upadł bardzo szybko, ponieważ okazało się, że w świecie, gdzie roboty walczą i panują, istnieją też ludzie, w szczątkowych ilościach i raczej jako gatunek zagrożony wyginięciem, ale jednak są.
Niestety jeżeli powyższy akapit zachęcił was do czytania, to ten z pewnością was od tego odwiedzie. Książka ma jedną, ale zasadniczą i gargantuicznych rozmiarów wadę – jest napisana w sposób okropny, straszny, beznadziejny, fatalny i karygodny. Przyznam, że bardzo mnie dziwi postawa czeskiego wydawcy, który pozwolił coś takiego wypuścić na rynek. Powieść nie jest napisana w sposób trudny, natomiast Žamboch celem uwiarygodnienia narracji DB 24, zastosował gargantuiczną ilość żargonu technicznego, który zamiast pomóc wgryźć się w wykreowany świat, zabija go, bo czytelnik w ogóle nie rozumie, co czyta. Tak naprawdę jest to żargon, który nie uwiarygadnia świata przedstawionego, tylko jest używany sam dla siebie, od tak, sztuka dla sztuki. „Generatory inercyjne”, „silniki reaktywne”, „molekularne spoiwa”, „technologie samoczynnych napraw hardware”, prawdopodobnie nie przeszkadzałyby w czytaniu, gdyby nie ich nadmierne stosowanie, gdy czytelnik gubi fabułę w meandrach żargonu technicznego, to powieść na tym traci. Przyznam się, że cała akcja książki to jakby marginalne epizody w labiryncie niezrozumiałej treści, a poszczególne wydarzenia czytelnik łowi, jak ryby w słabo zarybionym stawie.
„Wojna absolutna” to była wydaje mi się powieść z potencjałem, ale tak bywa z większością pomysłów, dopóki autor nie zabierze się do ich realizacji. Pisarz ma prawo mieć zwyżki i spadki formy, ale redaktor jest od tego, aby mu o tym powiedzieć. A w przypadku „Wojny absolutnej” widać, że wszyscy podeszli do niej w beztroski sposób, by nie rzec, że podeszli do tematu w stylu - „Czytelnik wszystko łyknie”. Jestem zniesmaczona, zdegustowana i zmuszona jestem do nadania książce statusu - „Gniot roku 2016”. Przynajmniej okładka jest lepsza, niż w czeskim wydaniu.
Planeta zwierząt
Świat fauny jest bardzo bogaty i niezwykle interesujący. Różnorodność zwierząt oraz środowisk ich życia jest tak obszerna, że pewne jest, iż do tej pory nie wszystkie gatunki zostały odnalezione i zbadane. Jednak mając na uwadze znane nam już zwierzęta, zastanawialiście się kiedykolwiek jak poszczególne gatunki mają się względem siebie biorąc pod uwagę ich różne cechy? Czy zastanawialiście się kto jest szybszy: sarna czy gazela? Kto dłużej żyje: krokodyl czy kameleon? Czy cyraneczka jest większa od sikorki? Odpowiedzi na powyższe i inne pytania na pewno dostarczy Ci wyjątkowa gra familijna od wydawnictwa Granna pt. „Planeta zwierząt”. Pozycja ta ukazała się w ramach serii IQ Granna, która wspomaga edukację dzieci.
Autorem „Planety zwierząt” jest Filip Miłuński, który w swoim dorobku posiada takie tytuły jak m.in. „CV”, „Mali Powstańcy” czy „Faras”. W tytuł ten bawić się może od 2 do 6 graczy w wieku minimum 8 lat.
Strona wizualna
W kartonowym pudełku odnajdziemy 110 dwustronnych kart, pionki ekologa i myśliwego, 6 żetonów kontynentów, 3 żetony cech oraz 50 żetonów z różnymi ilościami punktów. Wszystkie elementy, za wyjątkiem kart, zostały wykonane z tektury. Znakomicie prezentują się karty. Z jednej strony posiadają one bardzo ładne i idealnie wykadrowane zdjęcia zwierząt wraz z ich polską i łacińską nazwą. Plus za to, iż nie są to grafiki, zazwyczaj spotykane w podobnych grach familijnych, tylko odpowiednio dobrane fotografie. Na odwrocie każdej z kart odnajdziemy ważne informacje: kontynenty na jakich występuje dany gatunek, maksymalną prędkość i wiek oraz średnią wielkość (przy ptakach jest to rozpiętość skrzydeł).
Cel i przebieg gry
Celem gry jest odpowiednie przyporządkowanie danego gatunku nie tylko do konkretnego kontynentu ale również uszeregowywanie go wśród innych zwierząt pod kątem danej wartości cechy.
Przed rozpoczęciem rozgrywki przygotowujemy odpowiednio żetony kontynentów, dzieląc je na trzy pary: obydwie Ameryki, Europa z Afryką oraz Azja z Australią. Nad każdą parą losowo umieszczamy znacznik cechy, jaka będzie wytyczną do porównywania w danej rundzie. Następnie rozdajemy uczestnikom karty w odpowiedniej ilości uzależnionej od liczby graczy. W grze 2-osobowej rozdajemy po 10 kart, zaś w 6-osobowej – po 4 karty. Każdy z graczy otrzymuje również po 5 żetonów punktów karnych. W Australii umieszczamy figurkę ekologa (o figurkach za chwilę). Ważne, żeby każdy trzymał w ręce swoje karty tak, aby pozostali uczestnicy widzieli dobrze cechy danego zwierzęcia.
Gra dzieli się na dwie tury. Pierwszą z nich rozpoczyna osoba, która posiada w domu najwięcej zwierząt. Spośród kart na ręce wybiera jedno zwierzę i głośno decyduje, w którym miejscu je umiejscowić. Czyli po pierwsze wskazuje kontynent, na którym występuje dany gatunek, a po drugie przyporządkowuje odpowiednio pomiędzy innymi kartami, w ciągu rosnącym mając na uwadze cechę, która jest wytyczną na tym kontynencie. Pozostali uczestnicy gry weryfikują zamiar gracza i informują go, czy prawidłowo wskazał lokalizację swojej karty. W przypadku dobrze przydzielonej karty, gracz umieszcza ją we właściwym miejscu względem innych oraz obraca ją tak, aby widoczne były opisy cech a nie zdjęcie. Jeśli źle odgadł lokalizację, karta pozostaje na ręce, a swój ruch rozpoczyna gracz siedzący po jego lewej stronie. Pierwsza runda trwa do momentu w którym któryś z graczy pozbędzie się ostatniej karty z ręki. Należy jednak wtedy kontynuować grę, aż do osoby siedzącej po prawej stronie tego gracza.
Zanim przystąpimy do drugiej rundy, każdy gracz otrzymuje punkty karne równe liczbie kart, które zostały mu na ręce. Następnie tasujemy wszystkie karty biorące udział w pierwszej rundzie i ponownie je rozdajemy graczom. Dodatkowo przesuwamy żetony cech nad kontynentami o jedno miejsce w prawo.
Druga runda przebiega podobnie do pierwszej, z kilkoma jednak różnicami. Po pierwsze grę rozpoczyna gracz siedzący po lewej stronie gracza, który jako pierwszy zagrał ostatnią kartę z ręki. Po drugie, jeśli ktoś źle przyporządkuje zwierzę, nie tylko pozostawia sobie kartę na ręce, ale od razu otrzymuje punkt karny.
Po zakończeniu rundy drugiej, sprawdzamy kto posiada najmniej punktów karnych. Osoba ta wygrywa zabawę w „Planetę zwierząt”.
Wspomnę jeszcze o figurkach ekologa i myśliwego. Znacznie wzbogacają one rozgrywkę. Ekolog zlokalizowany na kontynencie, w którym udało się nam prawidłowo zlokalizować zwierzę pozwala na pozbycie się jednego punktu karnego. Myśliwy zaś, stojący na kontynencie uniemożliwia zagranie karty w tym miejscu. Po każdym prawidłowym zagraniu karty mamy możliwość przesunięcia danej figurki, trzymając się zasady, że na jednym kontynencie nie mogą jednocześnie przebywać obydwie postacie.
Ponieważ myśliwy, jakby nie patrzeć, utrudnia rozgrywkę, polecany jest w rozgrywaniu zaawansowanego wariantu gry.
Wrażenia
„Planeta zwierząt” na pierwszy rzut oka bardzo kojarzy się z serią gier autorstwa Frédérica Henry’ego (seria Timeline i Cardline), a dokładnie z tytułem „Cardline: Zwierzęta”. Jednak tytuł Filipa Miłuńskiego wyróżnia nie tylko oprawa graficzna, dzięki wykorzystaniu zdjęć zwierząt, ale również bogatsza mechanika i pomysł, czyli np. wprowadzenie kontynentów. Dobrym pomysłem jest również stopniowanie rozgrywki ze względu na ilość graczy, czyli różna liczba kart. Przekłada się to mniej więcej na porównywalną płynność i czas rozgrywki. Dla chcących przeżyć jeszcze większe emocje w grze, twórca przewidział również drugi wariant zaawansowany (oprócz tego z wprowadzeniem myśliwego). Można rozegrać trzecią rundę, w której złe wytypowanie lokalizacji gatunku wiąże się z odpadnięciem z gry oraz zdobyciu punktów karnych.
Dodatkowe figurki postaci pozawalają na częściowe planowanie swoich ruchów np. aby pozbyć się żetonu karnego lub utrudnić grę przeciwnikom (blokując z pomocą myśliwego kontynent).
„Planeta zwierząt” jako gra edukacyjna sprawdza się znakomicie. Nie tylko przybliża ona graczom świat fauny, ale również zachęca do poznawania poszczególnych cech zwierząt. Warto zauważyć, iż zgodnie z zasadami gry, w każdej rundzie korzystamy z tych samych kart (nie dobieramy z talii nowych). Dzięki temu mamy okazję bardziej przyswoić sobie informacje na temat gatunków. Jeśli dziecko jest jeszcze za małe aby grać z nami według obowiązujących zasad gry, możemy wprowadzać je w fascynujący świat dzikiej przyrody, wykorzystując do tego zdjęcia zwierząt. Dodatkowo jeśli pokusimy się w trakcie rozgrywki o szersze opisywanie danego gatunku własnymi słowami, wzbogacimy wiedzę również starszych graczy.
Podsumowanie
Jeśli jesteś miłośnikiem zwierząt, wycieczki do ZOO są dla Ciebie jedną z ulubionych form spędzania wolnego czasu na świeżym powietrzu oraz jeśli tradycyjne gry-quizy już Ci się znudziły, „Planeta zwierząt” to tytuł idealny dla Ciebie. Pozycja ta pozwoli się Tobie zmierzyć z trudnymi pytaniami oraz utrwalić dotychczasową wiedzę. Dzięki niej wraz z dziećmi odkryjecie jak niezwykle bogaty i intersujący jest świat fauny. Za niewielkie pieniądze otrzymujecie nie tylko ładnie wydany, ale niezwykle edukacyjny produkt. Polecam.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Granna.
Ilustracja w tekście pochodzi z materiałów wydawcy.
Wybrana
„Wybrana” Naomi Novik to powieść młodzieżowa, od którego to gatunku raczej trzymam się z daleka. Sami jednak przyznajcie, ile książek przeczytaliście, w których bohater ma tak samo na imię jak wy? A „Wybrana”, to w dodatku powieść zagranicznej autorki.
Na "Wybraną" Naomi Novik zwróciłam uwagę dzięki pięknej okładce Scotta McKowana, przykuła moją uwagę, marketing zadziałał, wysiłki ilustratora nie poszły na marne. Normalnie książki Naomi Novik z cyklu Tremeraire nie wzbudzały mojego zainteresowania, tą też bym się nie zaciekawiła, nawet pomimo pięknej ilustracji, gdyby nie fakt, że bohaterką jest moja imienniczka, i że reklamowana była jako powieść nawiązująca tematyką do baśni polskich.
„Wybrana” opowiada historię pewnego Boru, Smoka i rzeszy niewinnych dziewcząt poświęcanych na rzecz okiełznania złych mocy. Zabrzmiało, jak wstęp do książki o nekromancji lub co najmniej czarnej magii. Żartuję, nie jest tak ciekawie, tzn. okropnie, w końcu to powieść dla młodzieży. Opowieść rozpoczyna się, gdy zgodnie z tradycją Smok - choć niezgodnie z tradycją nie jest łuskowatym gadem ziejącym ogniem, tylko czarodziejem zamieszkującym wieżę na skraju Boru - wybiera z Dwiernika, pobliskiej wioski, młodą dziewczynę na swoją towarzyszkę. Nadal należy pamiętać, że to powieść dla młodzieży. Wszyscy przekonani są, że wybranką zostanie piękna i powabna, przygotowywana do tej roli od urodzenia, Kasia. Jednak Smok wszystkich zaskakuje i wybiera ciapowatą i nierozgarniętą Agnieszkę, dlatego jest to powieść dla młodzieży, w wersji dla dorosłych wygrałaby ta piękna i powabna. Początki współpracy czarodzieja z wybranką, nie mylić z oblubienicą, są dość ciężkie, Smok, pomimo że jest człowiekiem, zachowuje się, jak gruboskórny, łuskowaty gad ziejący ogniem, wydając polecenia, ale niczego nie tłumacząc, a Agnieszka z braku jakichkolwiek wyjaśnień, miota się w roli, w której nigdy nie chciała być obsadzona. W trakcie, gdy bohaterowie próbują się pozabijać, pojawiają się w wieży nowe dramatis personae; Książe Marek oraz matka Kasi. Do akcji wkracza Bór, który stara się zagarnąć dla siebie coraz większy teren. Agnieszka i Smok muszą stawić czoła zamachowi stanu, bezkrólewiu, inwazji Boru, roszczeń Księcia Marka, a nawet uratować Polnię przed zakusami Rusji.
Autorka w wywiadzie i w podziękowaniach wspomniała, że inspiracją do napisania książki były jej wspomnienia z dzieciństwa, związane z matką, która czytała jej baśnie Natalii Gałczyńskiej „O wróżkach i czarodziejach”. Jedna z baśni pt. „Agnieszka – Skrawek nieba” zainspirowała Naomi Novik do napisania właśnie „Wybranej”. Polski odbiorca jednak nie odnajdzie poza nazewnictwem żadnych powiązań z Polską, bowiem baśnie, którymi inspirowała się autorka, są tak naprawdę francuskimi baśniami ludowymi. Czytelnicy, którzy spodziewaliby się nawiązań do kwiatu paproci, siedmiu śpiących rycerzy, czy smoka wawelskiego, mocno się rozczarują. Nie będę jednak zbytnim malkontentem, bo nawet tak luźne nawiązania do polskości u autorów zagranicznych, cieszą. Sama powieść przypomina po trosze książki wschodnich autorek, takich jak Gromyko, Izmajłowa, czy Ruda, jednak nie zawiera tego najważniejszego, swobodnego, niewymuszonego humoru. Historia Agnieszki i Smoka porywa, jest lekka w odbiorze, fabuła rozwija się dynamicznie, a czasem nawet zaskakuje. Agnieszka jest bardzo podobna do bohaterek zza wschodniej granicy; impulsywna, przekonana o tym, że świat jest biało-czarny, pełna idei i ukrytych, nierozwiniętych jeszcze talentów oraz wiary w słuszność wyłącznie swoich przekonań. W „Wybranej”, gdyby nie traktować jej jedynie jako lekkiej i przyjemnej powieści, można by odnaleźć wiele problemów, z którymi młodzież się spotyka w czasie dorastania. Agnieszka, jako młoda dziewczyna, zostaje rzucona na głęboką wodę i oddana pod opiekę Smokowi, musi nauczyć się żyć w nowym dla niej otoczeniu, sprostać dorosłym obowiązkom, rozpocząć trudną naukę czarowania, jednocześnie dręczy ją tęsknota za rodzinnym domem, często musi podejmować decyzje kierując się rozumem, a nie impulsywnym uczuciom (nie to, żeby jej to wychodziło), a przez cały czas buntuje się przeciwko autorytetom. „Wybrana” wydaje się być dobrze skonstruowaną, ciekawą powieścią. Pomimo, że fabuła rozwija się we względnie standardowy sposób w mniej więcej znanym kierunku, to koncepcja Boru, tym czym okazuje się on być, jest zaskakująca, oryginalna i okrutna, wzorowana na mrocznych i okrutnych baśniach.
Podsumowując; „Wybrana” Naomi Novik to po prostu dobrze napisana powieść fantasy dla młodzieży, doprawiona szczyptą polskości. Dorosły czytelnik zadowoli się po prostu jej lekką formą i zwięzłą fabułą.
Gregor i Kod Pazura
„Gregor i Kod Pazura” to już piąty tom opisujący niebezpieczne przygody dwunastoletniego bohatera, w wiecznie objętym wojną Podziemiu. Jak to wszystko się zakończy? Czy istnieje choćby najdrobniejsza szansa na zawieszenie broni i prawdziwy pokój?
Według przepowiedni Gregor ma zginąć i chłopiec jest pewien, że tak właśnie się stanie. Tylko czy przepowiednie Sandwitcha rzeczywiście się sprawdzają? Gregor zaczyna mieć wątpliwości w momencie gdy dowiaduje się o istnieniu kopaczy - rasy ogromnych kretów, podstępem wypędzonych z ziemi, na której postawiona została Regalia. Czy rzeczywiście to nie ludzie z Podziemia, nazywani przez inne rasy „uśmiercaczami” są w tym konflikcie tą złą stroną?
Przyznam szczerze, że moim zdaniem to „Igrzyska Śmierci” powinny być promowane przy pomocy „Gregora”, a nie na odwrót. Mimo że tamta trylogia podobała mi się bardzo, to sądzę, że cykl o Podziemiu jest po prostu genialny. Suzanne Collins stworzyła świat, który sam z siebie brzmi dość banalnie, ale to jak świetnie go opisała jest po prostu nie do uwierzenia.
„Gregor i Kod Pazura” to książka od której nie sposób się oderwać i to niezależnie od tego w jakim jest się wieku. Powieść bez trudu porwie zarówno młodszych jak i starszych czytelników. Suzanne Collins nie szczędzi nikomu przerażających, niezwykle plastycznych obrazów, nie twierdzi, że otaczający nas świat jest cukierkowy, ale również ukazuje te ważne, dobre i pozytywne rzeczy, w oparciu o które powinno się żyć, a czyni to w taki sposób, żeby czytelnik na kartach powieści mógł dostrzec je sam.
Bardzo żałuję, że to już ostatnie spotkanie z poznanymi w podziemnym świecie bohaterami. Z pewnością będę za nimi ogromnie tęskniła. Przez pięć tomów zdążyłam się do nich naprawdę przywiązać. Jestem również niezwykle ciekawa jak mogłoby potoczyć się ich dalsze życie - przede wszystkim dorastanie Luksy, Gregora, Lizzie i Botki.
Stworzony przez Suzanne Collins świat przeraził mnie, ale również i oczarował. Serię przygód Gregora serdecznie wszystkim polecam i to przez duże „P”. Cykl jest nie tyle świetny co naprawdę genialny! Kolejne tomy porywają od pierwszych do ostatnich stron i ciężko byłoby wśród nich wybrać ten najlepszy. Książkę „Gregor i Kod Pazura” pochłonęłam w ciągu doby, a po lekturze nie mogę się z nią rozstać. Cała seria znalazła miejsce zarówno w moim sercu jak i na półce wśród ulubionych pozycji.
Czterdzieści i Cztery
Nowa, długo oczekiwana powieść Krzysztofa Piskorskiego, laureata Nagrody im. Janusza A. Zajdla oraz dwóch Złotych Wyróżnień Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego. Autor Cieniorytu, nazwanego przez Jacka Dukaja „światotwórstwem najwyższej klasy”, rozwija tym razem wizję, w którym niezwykła technologia miesza się ze słowiańską magią oraz epoką narodowych powstań i Wielkiej Emigracji.
Jest rok 1844. Do odciętej blokadą Anglii przybywa Eliza Żmijewska — poetka i ostatnia kapłanka zapomnianego, słowiańskiego bóstwa. Eliza ma odnaleźć przemysłowca Konrada Załuskiego, którego rodacy winią za upadek powstania na Litwie. Zamierza wykonać na nim wyrok wydany przez Radę Emigracyjną oraz Juliusza Słowackiego. Tylko czy Załuski naprawdę jest winny? A może padł ofiarą rozgrywki dwóch wieszczów?
W świecie, gdzie energia próżni odmieniła historię, nie ma prostych odpowiedzi. Etherowe bramy połączyły Europę z równoległymi światami, a wojny i powstania potoczyły się nowym torem. Towiańczycy, rewolucjoniści, luddyści, szaleni prorocy i poeci snują piętrowe intrygi. Armie, tajne policje oraz floty powietrznych okrętów czekają na znak. Z pozaświatowych kolonii Francji, Anglii oraz Rosji nadciągają egzotyczne stworzenia i obce siły. Coś lęgnie się w ciemnych zaułkach miast... Polacy widzą we wszystkim szansę, by wywrócić układ wrogich im mocarstw. Żmijewska odkrywa jednak, że na szali leży coś więcej niż tylko los jej kraju.
Moja przygoda z Piskorskim zaczęła się od małego zbioru opowiadań Poczet Dziwów Miejskich, który w gruncie rzeczy bardzo mi się spodobał. Później dowiedziałem się o jego spotkaniu autorskim w moim mieście przy okazji promocji jego nowej książki Cienioryt. Pan Krzysztof okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, którego słuchało się z przyjemnością, dlatego właśnie postanowiłem bardziej zagłębić się w jego twórczość. Szybko pozyskałem wspomniany Cienioryt, który także bardzo przypadł mi do gustu i który to później zdobył główną nagrodę im. Janusza Zajdla. Na informację o nowej książce Piskorskiego zareagowałem bardzo pozytywnie i z dużą dozą nadziei na dobrą lekturę. Jak zatem wypada?
Pierwsze, o czym chciałbym powiedzieć, to sam pomysł na fabułę. Nie znam całej twórczości autora, ale zarówno w Cieniorycie jak i w Czterdzieści i Cztery pokazuje bardzo oryginalne uniwersum. Piskorski, w moim odczuciu, wprowadza na rynek fantastyki w Polsce dużo oryginalności, łącząc troszkę gatunki, co daje bardzo interesującą mieszankę. Zazwyczaj nie przepadam za akcją, która dzieje się w przeszłości, wolę raczej teraźniejszość bądź niedaleką przyszłość, bądź właśnie światy alternatywne. Pisarz przenosi nas do połowy XIX wieku i choć z początku miałem spore obawy, tak muszę przyznać, że z każdą stroną coraz bardziej przekonywałem się do tej epoki i jej klimatu. Twórca idealnie połączył historię alternatywną oraz koncepcję równoległych światów tworząc coś niesamowicie ciekawego.
Stworzenie rozbudowanego świata pełnego małych wątków i sporej ilości bohaterów, zwłaszcza jeśli trzeba pogodzić ich historyczne losy z fantazją autora, nie jest łatwym zadaniem do wykonania. Obawiałem się, że może to spowodować nieco bałaganu, który będzie trudny do ogarnięcia przez czytelnika, lubiącego raczej miłe i proste lektury. Nic bardziej mylnego! Piskorski posługuje się znakomitym językiem i ma talent do opisywania skomplikowanych rzeczy w przyjemny sposób. Zdecydowanie to duży plus, który pokazuje, że pisarz ma talent.
Książka to dawka naprawdę znakomitej lektury i z pewnością realny kandydat na powtórzenie sukcesu Cieniorytu. Myślę, że nominacja do Zajdla powinna być tutaj absolutnym minimum, a oczywiście osobiście mam cichą nadzieję na podium. Autor bawi się konwencją na najwyższym poziomie tworząc kolorowych bohaterów, ciekawą i zaskakującą fabułę oraz dopracowany w każdym calu świat. Zdecydowanie polecam!
Mamusie + Zwierzątka
„Już gram” – to seria gier od wydawnictwa Granna stworzona z myślą o najmłodszych odbiorcach. Znajdziemy w niej m.in. takie pozycje jak: „Plastusie”, „Auta” i dwa tytuły, które trafiły do mnie: „Mamusie” i „Zwierzątka”. Pomimo dwóch odmiennych nazw, są one ze sobą kompatybilne tematycznie, ponieważ „Mamusie” docelowo także opowiadają o świecie zwierząt. Gry przeznaczone są dla dzieci w wieku od 2 do 4 lat. Obie zapakowane są w solidne tekturowe pudełka tej samej wielkości, więc z pewnością ładnie będą prezentowały się na półce. Wewnątrz pierwszej z ww. gier znajdziemy puzzle, w drugiej zaś domino. Elementy są odpowiednio duże dla małych rączek i solidnie wykonane, co w przypadku najmniejszych ma duże znaczenie. Ogromne uznanie dla ilustratorki - Agnieszki Kowalskiej - za piękne bajkowe obrazki.
Wojciech Młynarski śpiewał: „Nie ma jak u mamy – ciepły piec, cichy kąt”. Chyba każdy słyszał tę piosenkę i się z nią zgadza. Te kilka słów najlepiej opisuje pozycję pt. „Mamusie”. Mamusie przecież są troskliwe i opiekuńcze, dbają o swoje dzieci, chcą dla nich tego, co najlepsze i od najmłodszych lat pokazują im jak piękny jest świat. Nic dziwnego, że w chwilach dorosłości z utęsknieniem wspominamy tę beztroskę z okresu dzieciństwa.
W świecie zwierząt mamusie również są troskliwe. Podobnie jak nasze mamy tak i zwierzątka dbają o swoich podopiecznych, choć każde na swój sposób. Gra „Mamusie” pokazuje najmniejszym w jaki sposób zwierzątka troszczą się o swoje dzieci i jak uczą je odkrywać świat, np. sroka karmi małą sroczkę, małpka przytula małpiątko, kotek myje małe kociątko, pies bawi się ze szczeniaczkami. Te z pozoru proste czynności wskazują dziecku, że w jego domku jest podobnie, mamusia pielęgnuje swojego szkraba, myje go, przygotowuje mu pyszne posiłki, spędza z nim czas, bawi się, uczy. W załączonej instrukcji, która jest równocześnie plakatem znajdziemy pomysły na wykorzystanie puzzli poza ich głównym celem, którym jest memo. Gra niewątpliwie może stać się ciekawym pomysłem do dyskusji i stanowi element edukacyjny. Celem gry jest dopasowanie puzzli mamy do jej dziecka, np. mamy owieczki do jagniątka. Gra ćwiczy pamięć, spostrzegawczość, skojarzenia i wyobraźnię, może być nawet wstępem do nauki liczenia i rozpoznawania kolorów. W prostocie tej konkretnej gry jak i całej serii czai się ogromne bogactwo stymulacji rozwoju u małego dziecka, które dopiero poznaje świat, a przyjemność wspólnej zabawy z dorosłymi daje na pewno niesamowitą frajdę.
Gra „Zwierzątka” podobnie jak wcześniej opisany tytuł składa się z solidnych kartonowych elementów, tym razem domina. W instrukcji także odnajdziemy propozycje różnych wariantów rozgrywki. Możemy przeprowadzić z dziećmi ciekawą pogadankę o zwierzątkach leśnych lub tych z najbliższego otoczenia dziecka, możemy porozmawiać z dzieckiem na temat ostatniego spaceru w lesie lub wybrać się na taki spacer by bardziej przybliżyć klimat gry. Głównym celem rozgrywki jest ułożenie klasycznego domina przyporządkowując odpowiednie zwierzątko do identycznego zwierzątka. Przy okazji dziecko może nazywać kolory, które stanowią tło kafelek i liczyć zwierzątka. Wspólnie z rodzicami może również budować długiego węża pamiętając o zasadzie doboru gatunku do gatunku.
Jako pedagog z wykształcenia, a przede wszystkim matka, jestem tymi pozycjami zachwycona. To proste i przyjemne gry, które stymulują rozwój i inteligencję dziecka. Tytułom tym mogą przyjrzeć się bliżej także placówki przedszkolne, ponieważ w moim odczuciu jest to lekka seria o szerszym zastosowaniu i kreatywnych możliwościach.
Za przekazanie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Granna.
Lampiony
Po długim roku nareszcie trafiła w moje ręce. Jedna z najbardziej oczekiwanych premier książkowych, która została zaplanowana na dzień moich urodzin. Autorka wraz z wydawnictwem sprawili mi niesamowity prezent nawet o tym nie wiedząc. Mówię oczywiście o Lampionach Katarzyny Bondy, która już od dawna należy do grona moich ulubionych autorek. Nadal trudno mi pozbierać moje myśli w sensowne słowa i zdania. Chciałabym przekazać te wszystkie emocje jakie pojawiły się podczas lektury. I po raz pierwszy żałuję, że tego wszystkiego nie zanotowałam.
Znowu wraz z Saszą Załuską wplątamy się w policyjne śledztwo, ale tym razem na tapecie będzie piroman, który niszczy piękną, ale zarazem specyficzną Łódź. Razem z bohaterką poznajemy miasto, którego lata świetności już dawno minęły. Sasza, która po wydarzeniach z Hajnówki, zostaje przejęta na cywilny etat do gdańskiej policji dostaje nowe zadanie. Ma udać się do Łodzi i współpracować tamtejszą komendą i jej pracownikami. Ale nie tylko tajemnicze podpalenia są głównym zmartwieniem tamtejszych funkcjonariuszy. Pomimo tego że Łódź jest miastem wielokulturowym, to mnożą się napady na tle religijnym, bezdomni nie mogą się czuć już bezpiecznie, a staruszkowie muszą bardzo na siebie uważać. Okazuje się że miasto, do którego przybywa bohaterka ma w sobie wiele tajemnic i nic nie jest takie, jakie najpierwszy rzut oka mogłoby się wydawać.
Katarzyna Bonda stwierdziła, że Lampiony, trzeci tom serii o Saszy Załuskiej, jest jej najbardziej polifoniczną czyli wielogłosową książką. I po lekturze mogą w stu procentach się z tym zgodzić. Podczas czytania poznałam wiele nowych bohaterów, przez moją wyobraźnią przewinęło się multum kolejnych postaci i wydarzeń, które w rezultacie tworzyły spójną całość. A najlepszym bohaterem była Łódź. Powtórzę się za panią Kasią – Lampiony to książka o mieście. I nie wyobrażam sobie, aby jakiekolwiek inne miejsce mogłoby aż tak pasować do całej książki. Podczas czytania bardzo rzuca się w oczy jak wiele pracy włożyła autorka w to, aby dokładnie poznać klimat tego miasta, jego tajemnicze zakamarki, bramy kamienic i ludzi. Poznać ich lęki, kompleksy, wady, ale także powody do dumy oraz kim tam naprawdę są. Aby dowiedzieć się jakie tak naprawdę jest miasto trzeba dokładnie poznać jego mieszkańców. I pani Kasi się to udało bardzo dobrze. Chylę przed nią czoła bo z każdą kolejną stroną coraz bardziej wciągałam się w akcję Lampionów i czułam się jakbym naprawdę wraz z bohaterami przemierzała kolejna ulicy Łodzi.
Skoro wspomniałam o głównej i największej (tuż obok Saszy) bohaterce, chcę również napisać o osobach, które chociaż nie grali pierwszych skrzypiec, pojawili się w kilku rozdziałach, to byli dopracowani do perfekcji. To kolejna rzecz, za którą tak kocham książki Katarzyny Bondy. Każdy bohaterów opisanych w tej książce zdaje się być realny i prawdziwy. Każdy z nich ma własną przeszłość, inny charakter, odmienne plany, marzenia i cele. Nie są to postacie papierowe – ale wielobarwne, z charakterem o których przyjemnie się czyta, bo wydają się być rzeczywistymi ludźmi, którzy każdego dnia można spotkać na ulicy. I pomimo że nie wszyscy są dobrzy, mają swoje za uszami to brakuje mi tych ich intryg i kłopotów.
Autorka od pierwszych stron nie da czytelnikowi odpocząć – od razu wciąga w wir akcji, która z każdą kolejną stroną przyśpiesza, a napięcie rośnie. Wraz z Saszą, a także i bez niej, odkrywamy kolejne tajemnice miasta i jego mieszkańców; poznajemy ich prawdziwe plany i staramy się dowiedzieć kto jest piromanem. Tropów jest mało, a jednym z nich są małe zabawki, które odnaleźć można na miejscu wybuchów. I gdy wydawać się mogło że łódzcy policjanci złapali człowieka odpowiedzialnego za paraliż i strach w mieście, autorka funduje nam kolejne „bach”. Nic nie jest takie jak się z początku wydaje. Na jaw wychodzą kolejne fakty, które rozpędzony umysł próbuje połączyć w całość, ściga się z bohaterami, aby pierwszy mógł odkryć prawdę.
Podczas lektury coraz bardziej poznajemy bohaterkę, odkrywamy jej prawdziwą twarz, ale czułam że Sasza w tej części oddała główne skrzypce Łodzi. Czytając, miałam wrażenie że Załuska odsunięta jest na dalszy plan, ale wcale mi to w lekturze nie przeszkadzało. Jak wiemy, kobieta jest bohaterką którą można polubić, ale jej charakter czasami czytelnika irytuje i delikatnie denerwuje. I za to ją kocham. Sasza należy do grona moich ulubionych bohaterek książkowych bo chociaż tak naprawdę jest delikatna, to potrafi stawić czoła kłopotom. Nie jest idealna i nieomylna. Takich bohaterek brakuje w książkach. Silnych, odważnych, ale jednocześnie potrzebujących bezgranicznej miłości i ciepła, bo bez tego otaczają się jeszcze grubszym murem. Katarzyna Bonda stworzyła kogoś z krwi i kości. Każdy może w niej odnaleźć coś z siebie – nie tylko zalety, ale także wady.
Lampiony to jazda bez trzymanki, bez pasów i jakiegokolwiek zabezpieczenia. Ta książka wbija w fotel, wzbudza wiele emocji, podnosi poziom adrenaliny we krwi. Jesteście na to gotowi? Chcecie, żeby książka wzbudziła w was strach, lęk, podniecenie, złość, miłość? Wytrzymacie aż tyle? Ta książka jest jak ogień. Mocna i bezwzględna. Ja już czekam na kolejny tom.
Epidemia
Quinn ma przed sobą trudne zadanie; wraz ze swoim partnerem, Deaconem, wyrwała się z łap Wydziału Żałoby. Uciekając, nie jest pewna, czy może zaufać towarzyszącemu jej chłopakowi. A na drodze do odnalezienia Virginii Pritchard, córki doktora, który rozpoczął to wszystko, nikt nie może jej stanąć. W jej rękach leży odkrycie własnej tożsamości, ale i ocalenie jak największej liczby nastolatków. Mnożą się samobójstwa. Program jest coraz bliżej...
Kolejny tom coraz popularniejszej serii Program, a ja wciąż czuję się urzeczona tą historią. Ze zbyt długimi seriami jest tak, że w którejś już z kolei części nagle zaczyna czegoś brakować. Tego pierwiastka, który wzbudza u nas, czytelników, taką ciekawość. Przerwanie opowieści o Sloane i Jamesie, a co za tym idzie przerzucenie nas na poznawanie losów Quinn i Deacona to świetny pomysł autorki. Dzięki temu mamy szansę poznać początek, życie przed Programem.
Quinn udaje się odnaleźć Virginię, ba, nawet nawiązać z nią przyjacielską więź. Dziewczyna cierpi jednak na swoistą amnezję- zapomina pewne, tragiczne, wydarzenia, m.in. samobójstwa jej przyjaciół. Zaintrygowało mnie to. Wszyscy -z panną McKee na czele- sądzili, że to właśnie w tej brązowowłosej dziewczynie tkwi tajemnica rozprzestrzeniających się samobójstw wśród młodzieży. Ale jak? Czy chęcią na odebranie sobie życia można się zarazić tak, jak wirusem grypy? Virginia Pritchard to jedna z wielu dziewczyn, jakie codziennie kroczą korytarzami szkoły. Dlaczego więc ona miałaby nosić w sobie tę tykającą bombę? Czy to, że jej ojcem jest (znany nam z poprzednich tomów Arthur Pritchard) może mieć z tym związek... ?
Jak już wspominałam wcześniej, nie zawiodłam się. Dalsze losy Quinn oraz Deacona wciągnęły mnie w równym stopniu, co tom pierwszy, rozpoczynający serię. Wciąż jest dużo niedopowiedzeń, jeszcze więcej tajemnic czy zagadkowych postaci. Czasem ciężko stwierdzić, kto z kim pracuje, a kto jest zwyczajnym zdrajcą. Na niejednej zaufanej osobie zawiodła się już główna bohaterka...
Przez cały czas czytania owego tomu miałam w głowie to, czym zajmowała się Quinn, zanim ruszyła w pościg za Virginią. Sobowtór. Ktoś, kto na jakiś czas zastępuje zmarłą osobę w jej codziennym życiu. Ileż to emocji musi nieść ze sobą taka praca... W Epidemii Quinn nie zajmuje się już pocieszaniem bliskich osoby, która odeszła. Teraz ma własną misję- odnaleźć siebie. Całe jej dotychczasowe życie legło w gruzach, gdy dowiedziała się, że tak naprawdę tylko odgrywa zmarłą przed laty Quinn McKee. Ma nadzieję, że wreszcie pozna prawdę o swojej tożsamości. Ale... czy to, jakie imię przybierzemy, ma jakikolwiek wpływ na to, kim tak naprawdę jesteśmy? Niezależnie, czy nazywałaby się Quinn czy Pauline, i tak byłaby sobą. Tą, którą pokochał Deacon. Tą, która jest oparciem dla Aarona.
Właściwie w każdym tomie Programu poznajemy nowe sposoby zniewolenia człowieka. W naszych czasach ludzie uzależniają się od telefonów, serwisów społecznościowych, telewizji. Są więc w pewien sposób zniewoleni. W teraźniejszości Quinn pewna grupa osób postanowiła odebrać społeczeństwu głos, niby chcąc chronić nastolatków przed samobójstwami, ale tak naprawdę krzywdząc ich jeszcze bardziej. Człowiek bez wspomnień jest pustą skorupą. Cieniem samego siebie. Zawsze podczas czytania tego typu książek zastanawiam się, jak będzie wyglądał nasz świat za, powiedzmy, dziesięć czy dwadzieścia lat?
Epidemia to obowiązkowa lektura dla każdego, kto już miał styczność z serią. Osoby, które całą historię mają jeszcze przed sobą, zapraszam do przeczytania tomu pierwszego- Plagi samobójców.