Rezultaty wyszukiwania dla: Daniel Acuña
Kapitan Ameryka. Proces Kapitana Ameryki
Kapitan Ameryka, urodzony w umysłach Joe Simona i Jacka Kirby'ego w roku 1941, nie jest jedynie postacią z komiksu — jest symbolem nadziei, wytrwałości i niewzruszonej determinacji w obliczu przeciwności. Jego powstanie, w trakcie Drugiej Wojny Światowej, miało na celu dostarczenie czytelnikom herosa, który mógłby stanąć w obronie wolności i demokracji przed rosnącym zagrożeniem nazizmu. Lecz przez dekady istnienia Kapitana Ameryki, jego rola i znaczenie ewoluowały, przekształcając go w wielowymiarowego bohatera, który odzwierciedla zmieniające się oblicze Stanów Zjednoczonych i ich wartości.
Wielu pamięta go jako Steve'a Rogersa – chudego chłopaka z Brooklynu, który pragnął służyć swojemu krajowi, lecz był wielokrotnie odrzucany z powodu słabego zdrowia. Dopiero tajny program rządowy przekształcił go w super żołnierza, który stał się orędownikiem sprawiedliwości. Jednak to nie tylko jego niewiarygodne zdolności sprawiły, że stał się jednym z najbardziej ikonicznych superbohaterów wszech czasów. To jego moralny kompas, wierność ideałom i nieugięta postawa w dążeniu do słuszności. Jak więc doszło do tego, że Kapitan Ameryka ostatecznie stanął przed sądem?
Mimo powrotu Steve Rogersa (oryginalnego Kapitana Ameryki) do świata żywych, zastępujący go Bucky Barnes (Zimowy Żołnierz) dalej wiedzie pierwsze skrzypce w roli Kapitana Ameryki. Tytułowy proces Kapitana Ameryki poprzedzony jest dwoma krótkimi przygodami, w których ratują Stany Zjednoczone przed fałszywym Kapitanem Ameryką i próbują wmówić Bucky’emu Barnesowi, że nie nadaje się do roli, którą przybrał. Mimo że Bucky Barnes jest teraz de facto Kapitanem Ameryką będzie się on musiał zmierzyć z własną przeszłością Zimowego Żołnierza. Jest to walka tak fizyczna jak i mentalna.
Scenarzysta świetnie ukazał rozterki Buckiego, głównie skupiając się na jego rozważaniach czy jest godny bycia Kapitanem Ameryką i czy jako były zabójca zasługuje na odkupienie. Na łamach komiksu nie zobaczymy wiele super mocy, tym razem Ed Brubaker skupia się głównie na szpiegowsko kryminalnych klimatach.
Steve Rogers pozostaje aktywny w walce z przestępczością, ale tak naprawdę mało pojawia się w fabule. Chociaż poza głównym wątkiem jego postać znajdziemy również w pobocznej historii, której jest głównym bohaterem. Niestety oryginalny komiks został wydany ponad dziesięć lat temu (2010), więc wątek raczej nie zostanie dokończony w najbliższym czasie pozostając jedynie ciekawostką.
„Kapitan Ameryka. Proces Kapitana Ameryki” to świetnie opowiedziana, skomplikowana i wielowątkowa historia, od której stron nie sposób się oderwać. Dodatkowo komiks został wspaniale wydany, a jego szata graficzna jest szczegółowa, idealnie dopasowana do klimatu i z pewnością przyciąga uwagę czytelników.
Uncanny Avengers #04: Pomścić Ziemię
W poprzednim tomie przygód Drużyny Jedności byliśmy świadkami zniszczenia Ziemi przez kata Celestiali – Exitara. Powiódł się nikczemny plan Bliźniąt Apokalipsy. Ocalali mutanci rozpoczęli nowe życie pełne wygód i dostatku na specjalnie przygotowanej dla nich Planecie X. Jednak i w tej utopijnej rzeczywistości znaleźli się przeciwnicy nowego porządku, którzy pragną odwrócić bieg wydarzeń, cofnąć czas i uratować unicestwioną ludzkość oraz swoich przyjaciół. Na czele tej grupy stanęli Havoc i jego żona Wasp. Czy tym razem superbohaterowie pokonają bezwzględnych przeciwników?
Havoc, krytykowany za zdradę własnej rasy oraz Wasp – ostatni żyjący człowiek i członek grupy Avengers, uznawani są na Planecie X za „wrogów numer jeden”. Ich głównym celem jest zniszczenie tamy tachionowej, która uniemożliwia jakąkolwiek podróż w czasie. Jednak w świecie opanowanym tylko przez homo superior nie jest to łatwe zadanie. Przeciwko sobie mają oni nie tylko wychowywaną przez Kanga córkę Archangela, Eimin i jej podopiecznych, ale również nową grupę X-Force pod wodzą Magneto. W jej skład wchodzą dotychczasowi wrogowie jak Blob i Toad, ale również niedawni sprzymierzeńcy i członkowie X-Men: Cyclops, Storm i Jean Grey. Mutanci, bojąc się utraty oazy spokoju, robią wszystko, aby uniemożliwić Summersowi i jego towarzyszom realizację planu i podążają za Eimin niczym marionetki. Kiedy już Havoc traci nadzieję na uratowanie ludzkości, na scenie pojawia się Kang wraz ze swoją ekipą oraz Thorem. Zdobywca proponuje nawiązanie sojuszu i walkę przeciwko wspólnemu wrogowi. Choć Alexowi ciężko jest przyjąć nietypową ofertę i zaufać niegdysiejszemu przeciwnikowi, przystaje ostatecznie na współpracę. Wie, że tak naprawdę nie ma innego wyboru i Kang jest ich ostatnią nadzieją. Jednak czy intencje Zdobywcy są szczere? Jaki jest jego prawdziwy cel?
Rick Remender tym razem zachował umiar i oszczędził nam fabularnego chaosu, który męczył we wcześniejszych tomach. Akcja w większości prowadzona jest w jednej linii czasowej. Tym razem autor skupił się na konkretnej historii, dynamicznie ją rozwijając. Fakt, że przechodzimy praktycznie od bitwy do bitwy, jednak nie zabrakło w opowieści patetycznych dialogów. Remender znacznie rozbudował postać Havoca. Zrobił z niego człowieka z zasadami, zbawcę i lidera. W poprzednim tomie mieliśmy bardzo fajnie pokazaną emocjonalną relację między Scarlet Witch a Wonder Manem. W „Pomścić Ziemię” nie zabrakło podobnych wątków. Na dramaturgię historii wpłynęła nie tylko ukazana relacja między małżeństwem głównych bohaterów, ale również ich rodzicielska miłość do ukochanej córki.
Choć w albumie tym mamy ogrom postaci, historie wielu z nich mają charakter czysto epizodyczny lub w ogóle nie przykuwają uwagi czytelnika i nie zapadają w pamięć. Wracając jednak do samych walk - tutaj miłośnicy spektakularnych pojedynków będą usatysfakcjonowani. Szczególnie bardzo ciekawy i efektywny jest pojedynek X-Men pod wodzą Cyclopsa z drużyną Magneto.
Od strony graficznej album trzyma wysoki poziom. Za rysunki odpowiadał kolejny raz Daniel Acuna. Przyzwyczaił on nas już do szczegółowych kadrów, bardzo ładnych widoków czy kosmicznych scenerii. Tym razem mógł się wykazać, ukazując futurystyczną wizję Planety X. Efekt wyszedł bardzo ciekawy. Graficznie nie zawiodły również dynamiczne sceny walk, szczególnie przy takim nagromadzeniu bohaterów jakie, zafundował nam Remender.
Podsumowując, Rick Remender od czasu dość przeciętnego i mocno zagmatwanego drugiego tomu serii, nabrał tempa i nie zwalnia. Opowieść ta zamyka pewien rozdział w historii Drużyny Jedności, która znowu jest razem. Patrząc na zapowiedź kolejnego numeru, przed nimi powrót odwiecznego wroga, znanego m.in. z pierwszych zeszytów „Uncanny Avengers”. Mam nadzieję, że kolejne numery, podobnie jak ten, zagwarantują kolejne emocje i udaną lekturę. Polecam.
Uncanny Avengers #03: Czas na Ragnarok
Bliźnięta Apokalipsy, czyli Uriel i Eimin, dzieci Archangela wychowywane przez Kanga, kontynuują swój misterny plan zemsty. Udało się im już m.in. doprowadzić do rozbicia Drużyny Jedności, grupy, która składała się z członków Avengers i X-Men i która miała na celu pokazanie światu, iż możliwa jest wspólna koegzystencja ludzi i mutantów. Rodzeństwo dąży do odseparowania wszystkich homo superior i przeniesienie ich na Arkę, która zabierze mutantów do lepszego i specjalnie przygotowanego dla nich świata. Czy w kolejnym tomie „Uncanny Avengers” superbohaterowie ocalą ludzkość i pokonają bezwzględnych przeciwników?
„Czas na Ragnarok” bezpośrednio kontynuuje wątki rozpoczęte w poprzednim albumie. Członkowie Drużyny nadal toczą walki z nowymi Jeźdźcami Apokalipsy. Grzechy przeszłości co niektórym coraz bardziej dają o sobie znać. W międzyczasie Bliźniętom udaje się namówić Scarlet Witch do pomocy w zebraniu wszystkich mutantów z Ziemi na Arkę. Jednak czarodziejka nie dysponuje odpowiednią mocą, by rzucić odpowiednie zaklęcie, dlatego o wsparcie prosi Wonder Mana. Sytuacja robi się o tyle problematyczna, iż w różnych walkach zaczynają ginąć Mściciele oraz członkowie X-Men. Katastrofa goni katastrofę. Kiedy Drużyna jest już kompletnej rozsypce i tak naprawdę istnieje tylko z nazwy, Bliźnięta przywołują Exitara, Kata Celestiali, który zamierza zniszczyć Ziemię. Nowemu zagrożeniu postanawia stawić czoło m.in. Thor, który jest świadomy tego, iż przybycie Kata to efekt jego pychy i działań które miały miejsce wieki wcześniej po jego pojedynku z Apocalypsem. Wtedy to Asgardczyk stworzył broń – zaklęty topór Jarnbjorn, który jest w stanie przebić zbroję kosmicznych bóstw. Tymczasem na Ziemi z pomocą ruszają członkowie Avengers z Iron Manem na czele. Tworzą pole siłowe dookoła planety, aby kupić dodatkowy czas Thorowi. Wytrzyma ono na tyle długo, na ile sił starczy Hulkowi, który trzyma dwa bieguny generatora tworzącego osłonę elektromagnetyczną.
W albumie tym podobnie jak we wcześniejszym dzieje się bardzo dużo. Na szczęście Rick Remender oszczędził nam już fabularnego chaosu znanego z wcześniejszego tomu. Nie zabrakło oczywiście charakterystycznych dla serii skoków fabuły po różnych liniach czasowych, alternatywnych rzeczywistości czy retrospekcji. W jednej z nich (choć wydarzyła się w przyszłości) dowiadujemy się m.in. w jaki sposób Eimin straciła wzrok.
Komiks ten w większości sprowadza się do samych walk przeplatanych obfitymi, czasami wręcz patetycznymi przemowami. Oczywiście nie zabrakło wśród nich istnych perełek jak m.in. spektakularne stracie Thora z Urielem. Jednak prawdziwą wisienką na torcie okazało się świetne i zaskakujące zakończenie.
Od strony graficznej „Czas na Ragnarok” trzyma nawet wysoki, choć nierówny poziom. Do znanego z wcześniejszego albumu „Bliźnięta Apokalipsy” Daniela Acuny dołącza dwóch kolejnych rysowników: Steve McNiven i Salvador Larroca. Zachwalany przeze mnie we wcześniejszej recenzji Acuna nadal pokazuje, że ma talent do szczegółowych kadrów. Warto przypomnieć, iż samodzielnie nakłada on sobie tusz i kolory. Bardzo dobrze prezentują się plenery, kosmiczne scenerie czy wnętrza pomieszczeń. Bardzo dobrze została również oddana dynamika scen pojedynków. Ogólnie różnorodność rysowników sprawiła, iż zdecydowanie jest on najładniejszy z dotychczasowych z serii.
Podsumowują w kilku słowach „Czas na Ragnarok” to opowieść o zdradzie i zemście, o miłości i przyjacielskim oddaniu, o wytrwaniu i ofiarności. Oprawa graficzna, nie licząc drobnych wpadek, nie zawodzi. Rick Remender po chaotycznym i ciężkim w odbiorze poprzednim tomie zmienił częściowo podejście do przedstawionej historii, co według mnie wpłynęło na plus. Szczególnie zakończenie, którym nas uraczył, robi naprawdę wrażenie. Wszystkie te cechy sprawiły, iż z niecierpliwością czeka się na lekturę kolejnego tomu.
Uncanny Avengers #02: Bliźnięta apokalipsy
Drużyna Jedności, która zawiązała się po tym jak pakt zawarli ze sobą członkowie dwóch grup: Avengers oraz X-Men, musi stawić czoło kolejnemu zagrożeniu. Przybyły tytułowe Bliźnięta Apokalipsy – Uriel i Eimin – dzieci Archangela, porwane i wychowywane przez Kanga. Raz na zawsze chcą one rozwiązać konflikt na linii ludzie-mutanci.
Album otwiera pojedynek młodego Thora z Apocalypsem, do którego doszło tysiąc lat temu. Awanturniczy Asgardczyk, choć ostatecznie wygrywa walkę, jest nieświadomy tego, iż stał się częścią nikczemnego planu Kanga. Jego decyzja o rzuceniu zaklęcia na topór Jarnbjorn, aby móc rozbić zbroję Celestiali, odbije się echem w teraźniejszości.
Po tym historycznym wstępie oraz epizodycznej historii Kanga, akcja przenosi się do czasów współczesnych. Bohaterowie z Avengers i X-Men, którzy do tej pory na głowie mieli problemy związane z Red Skullem i jego oddziałem S-Men, muszą zająć się dorosłymi dziećmi Archangela, szkolonymi do walki przez Kana. Śmiertelnie niebezpieczne, tytułowe bliźniaki sieją zamęt na Ziemi. Dokonują istnej demolki, niszcząc m.in. miasto klanu Akkaba – sług Apocalypse’a. Dzięki podróżom w czasie rodzeństwo uzyskało wiedzę, która może zaszkodzić Drużynie Jedności. Zaczynają one ujawniać sekrety z przeszłości jej członków. Przez ich poczynania następuje rozłam Drużyny. Podzieleni bohaterowie stają do walki nie tylko z Urielem i Eimin, ale dodatkowo rozpoczynają starcia z nowymi Jeźdźcami Apokalipsy. Jakby tego było mało, Kang zorientowawszy się, iż jego wychowankowie działają wbrew jego planowi, pojawia się aby samemu kontynuować swoją grę.
Album „Bliźnięta apokalipsy” zawiera sześć kolejnych zeszytów od #6 do #11 z serii Uncanny Avengers oraz jeden specjalny zeszyt #8AU (pisany w duecie z Gerrym Dugganem). Rick Remender porzuca wcześniej rozpoczęte wątki, m.in. z Red Skullem, przez co cały album wydaje się oderwany fabularnie. Na dodatek scenarzysta mocno nawiązuje do wydarzeń, które rozegrały się na łamach serii Uncanny X-Force. Ta niestety nie ukazała się na polskim rynku. Problem tkwi w tym, iż autor robi to dość nieporadnie, dlatego czytelnik ma wrażenie ich początek albumu to jeden wielki chaos fabularny. Sytuację stara się ratować Oskar Rogowski, który w swoim tekście na końcu albumu informuje czytelnika o kontekście historii i wyjaśnia wiele kwestii. Szkoda tylko, iż tekst ten nie został opublikowany na wstępie.
Od strony graficznej album prezentuje bardzo dobrze. Znany z pierwszego albumu John Cassaday został zastąpiony przez Daniela Acuna, który samodzielnie nakłada sobie tusz i kolory. Jego rysunki są interesujące. Z jednej strony sprawiają wrażenie prostych i niedbale narysowanych, z drugiej zaś fascynują szczegółowością. Bardzo ładnie prezentują się również wszelkie plenery, malarskie widoki (m.in. miasta Akkaba) czy kosmiczne scenerie. Ciekawie wypadają również lokacje, np. wnętrza statków kosmicznych czy świątyni. Acuna wykonał naprawdę kawał dobrej roboty i mam nadzieję, iż w następnych odsłonach tej serii będziemy mieli okazję poznać więcej jego talentu. Warto wspomnieć, iż jako rysownik gościnnie pojawia się również Adam Kubert (brat innej komiksowej legendy – Andy’ego Kuberta). Jego dziełem są rysunki w specjalnym zeszycie #8AU. Szczerze jednak przyznam, iż jest to chyba jeden z jego najgorszych zeszytów. Kontrast pomiędzy jego a Acuny rysunkami jest tak duży iż uczucie chaosu w albumie jest jeszcze wyraźniejsze.
Podsumowując – problem z „Bliźniętami apokalipsy” jest taki, iż album ten może być trudny w odbiorze przez zwykłego czytelnika, który gościnnie obcuje z bohaterami Marvela. Po pierwsze dzieje się w nim bardzo dużo (może aż za dużo), po drugie przez prawie cały czas mamy wrażenie nieustannie panującego chaosu fabularnego. Wpływają na to częste nawiązania do Uncanny X-Force (mam nadzieję, iż polski wydawca cyklu Marvel Now uraczy nas wypuszczeniem tej serii w naszym kraju). Nie oznacza to iż jest to zły komiks. Warto docenić nie tylko bardzo dobrą oprawę graficzną (mam na myśli Acuna), ale również inne smaczki w fabule czy dialogach. Wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. Według mnie album zasługuje na 4 z minusem w sześciostopniowej skali. A teraz tylko pora oczekiwania na Ragnarok.