listopad 23, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: DC

środa, 22 kwiecień 2015 04:20

Dominika Humeniuk - Pułapka

*** BIAŁY***
Obudził się z mocnym pulsującym bólem głowy. Zimny pot spływał po jego plecach. Miał wrażenie, że miał okropny sen, ale nie był w stanie przypomnieć sobie, co właściwie mu się śniło. Właściwie, to niczego nie pamiętał. Poczuł w kieszeni coś twardego, niewielkiego. Wyciągnął przedmiot, był to mały kalendarzyk.
„19 październik"- powiedział sam do siebie.
Data była łatwa do ustalenia, ponieważ wszystkie wcześniejsze dni były przekreślone czerwonym krzyżykiem. Obrócił stronę na kartkę z napisem „wrzesień", potem „sierpień" i „lipiec", tam krzyżykiem oznaczone były wszystkie kratki. Kiedy jednak dotarł do czerwca zauważył, że tylko kilka ostatnich dni tego miesiąca jest opatrzonych czerwonym znakiem. Odkrył, że w kieszeni ma coś jeszcze. Czerwonym flamastrem, którym okazał się ten uwierający przedmiot, zakreślił krzyżyk na dniu 19-stym października. Dopiero wtedy rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował. Leżał w małym łóżku okrytym białą, szpitalną pościelą. Rozejrzał się dookoła, ale widział tylko ścianę, której biel bardzo drażniła jego oczy i wzmagała ostry ból głowy. Pomieszczenie było bardzo jasne, chociaż nie było w nim okien ani lamp. Zdawało się, że to ściana jest źródłem tego nieznośnego blasku. Pomieszczenie to mogłoby wydawać się pokojem szpitalnym, gdyby nie pewien niuans, który budził niepokój. Niepokój, który poczuł, był jeszcze gorszy niż strach. Skojarzyło mu się to z uczuciem, kiedy znajdujesz się w ciemnym pokoju, wiedząc, że ktoś stoi za twoimi plecami, czując czyjś oddech na plecach. To jest niepokój. Strach przychodzi, kiedy odwracasz się i widzisz, co jest zagrożeniem, ale wtedy możesz się bronić, zadziałać. Owym niepokojącym szczegółem był fakt, że pokój nie miał standardowego kształtu. Był raczej czymś w rodzaju pierścienia pustego w środku.
„Halo! Czy ktoś mnie słyszy? Czy ktoś mógłby mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?"
Odpowiedziało mu echo, odbijając się głucho i ginąc w pustce. Mężczyzna ruszył w lewo. Szedł stosunkowo długo, aż zobaczył niewielkie drzwi na wewnętrznej ścianie prowadzące jakby w głąb pierścienia. Były one zielone, przez co mocno zaznaczały się na tle białej ściany. Chwycił za klamkę, jednak drzwi nie otworzyły się. Nie było w nich zamka, a nawet gdyby był, to nie miałby z niego wielkiego pożytku, ponieważ nie dysponował żadnym kluczem. Poszedł więc dalej w nadziei, że znajdzie coś, co pomoże mu wydostać się z tego pokoju. Nie znalazł jednak nic, dotarł do punktu wyjścia. Łóżko na którym się obudził było niepościelone i zakłócało harmonię porządku w pomieszczeniu. Postanowił przyjrzeć mu się bliżej, poszukać jakiejś wskazówki. Miał tak wiele pytań. Gdzie jest? Dlaczego tu jest? I najważniejsze- kim jest? Nie pamiętał nawet swojego imienia. Łóżko miało metalowy szkielet, na którym leżał twardy materac i kołdra. Żadnej wskazówki... Kieszenie! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z nich kalendarzyk i flamaster, nie było tam nic więcej. Już prawie stracił nadzieję, gdy nagle zobaczył napis na kalendarzyku. Był on tak mały, że musiał mocno wytężyć wzrok, aby go odczytać. Na szczęście nie miał problemów z widzeniem. Miał w końcu około 30 lat, oczywiście w przybliżeniu. Nie wiedział nawet jak się nazywa, więc wiek mógł jedynie szacować.
„Licz do sześciu"- przeczytał głośno napis na kalendarzyku. Znowu odpowiedziało mu echo, ale tym razem usłyszał także inny dźwięk. Dużo bardziej optymistyczny. Był to odgłos magnetycznych zamków, które otwierały się jeden po drugim. Pobiegł w kierunku zielonych drzwi.
***ZIELONY***
Zielony kolor uspokoił go. Ściany były w tej właśnie barwie. Były tam też kolejne drzwi, tym razem niebieskie.
„Cóż, chyba wiem, jaki kolor będzie miał następny pokój" pomyślał.
Na ciemnozielonych ścianach zapisanych było wiele obliczeń i skomplikowanych działań matematycznych prawdopodobnie niemożliwych do rozszyfrowania dla przeciętnego człowieka. On jednak rozumiał te napisy, wiedział, że liczby tworzą jakiś schemat. Przez głowę przemknęła mu pewna myśl, ulotna i niepewna, ale bardzo pokrzepiająca.
„Może jestem tu z jakiegoś powodu, wybrany spośród wielu, by rozwiązać zagadkę, odszyfrować kolejny kod enigmy. Może zostałem wybrany do wzięcia udziału w jakiejś misji!"
Jedno było dla niego pewne. Ktoś był tu przed nim. Ktoś wykonał obliczenia zapisane na ścianach. Czego jednak dotyczyły? Postanowił bliżej przyjrzeć się drzwiom i całemu pokojowi. Na niebieskich drzwiczkach nadrukowanych było mnóstwo liczb. Wydawało mu się, że są to losowe numery, ale wiedział, że coś jednak musiało je łączyć. Zastanawiał się czy może kierować się zapiskami na ścianach. Pokój był pusty, więc autor zapisków na pewno z niego wyszedł, udało mu się otworzyć drzwi.
Nad drzwiami widniał napis „Rozwiązanie jest ciągle przed Twoimi oczami". Był więc pewny, że liczby na drzwiach dadzą rozwiązanie, utworzą kod. Ale od czego zacząć?
Nagle poczuł dziwne uczucie zmęczenia. Nasilało się ono odkąd wszedł do zielonego pokoju. Zabrał się do studiowania obliczeń swojego poprzednika. Po krótkim czasie stwierdził jednak, że musiało tu być wiele osób, z pewnością było ich nawet kilkadziesiąt. Jeden człowiek, a nawet kilkanaście osób nie zdołałoby wykonać takiej ilości działań. Cała ściana sporego pokoju była gęsto pokryta zapiskami. Było ich tak wiele, że stwierdził, że lepiej zajmie się liczbami od początku, sam. W końcu nie może ufać innym, musi być od nich lepszy, musi odkryć tajemnicę, rozwiązać zagadkę. Obok drzwi znajdował się czytnik, było tam miejsce na wpisanie 6-literowego kodu.
„Ale jak tylu ogromnych liczb rzędu kilkunastu tysięcy otrzymać 6 LITER" Obliczenia na ścianach były przeróżne. Niektóre odnosiły się do systemu binarnego, inne do znajomości kodu Morse'a. To nie miało sensu. Tak różne metody, a jednak ich autorzy opuścili ten pokój. Musieli go opuścić, przecież nikogo tu nie było. Zabrał się do obliczeń. Wreszcie, po długim wysiłku zdołał dokonać translacji liczb na litery. Tylko czy jego metoda była poprawna? Wpisał 6 liter, które uzyskał. Drzwi ani drgnęły. Zmęczenie coraz bardziej mu doskwierało. W zielonym pokoju znajdował się około godziny, a zdawało mu się jakby minął rok. Ale był pewien, nie miał żadnych wątpliwości, że był tam tylko godzinę. Wiedział też, że musi się wydostać.
Wpatrywał się w liczby, nie wiedział czego szukać. Usiadł zmęczony, oparł się o ścianę i patrzył przed siebie tępym wzrokiem.
„Rozwiązanie jest ciągle przed Twoimi oczami" przeczytał na głos napis znad drzwi- „ I co z tego, że mam rowiązanie przed oczami, skoro nie umiem go rozszyfrować". Nagle zerwał się, jego oczy błysnęły. „Ależ ja byłem głupi. Ci przede mną też byli. Liczby nie są rozwiązaniem. One tylko odwracają uwagę!" Podszedł do czytnika. „Rozwiązanie cały czas było przed moimi oczami, ale ja nie chciałem patrzeć". Wpisał kolejno litery 'Z', 'I', 'E', 'L', 'E' 'Ń'. W momencie wpisywania rozpoznał znajomy dźwięk. Ten sam, który usłyszał w białym pokoju, gdy wypowiedział głośno słowa „Licz do sześciu".
*** NIEBIESKI ***
„To niemożliwe, niemożliwe. TAK NIE MOŻE BYĆ" krzyczał, biegając w kółko i wypatrując czegokolwiek. Wokół niego rozciągała się jedynie naga, niebieska ściana. Pusta i zimna, żadnego śladu drzwi. Zielone wejście do poprzedniego pokoju zatrzasnęło się bezpowrotnie. Czuł, że opada z sił jeszcze szybciej niż w tamtym pokoju. Ile czasu siedzi tu bez sensu? Godzinę? Może dwie. Nie, nie był tylko zmęczony, on był coraz starszy. Dopiero teraz to dostrzegł. Teraz kiedy zobaczył, że z jego głowy wypadł pierwszy siwy włos, a dłonie lekko się zmarszczyły. Ale przecież był młody, jeszcze przed chwilą był młody. Co mogło się stać? W jego umyśle pojawił się prześwit pamięci. Jako dziecko czytywał gazety z ojcem. Kiedyś przeczytał, że opracowany został schemat pułapki czasu. W miejscu takim czas miał płynąć szybciej lub wolniej niż poza nią. Zaczął podejrzewać, że znajduje się wewnątrz czegoś takiego, a im dalej zagłębia się w kolejne warstwy, tym szybciej biegnie dla niego czas. Wiedział, że nie ma wiele czasu. Minęło około dwóch godzin, a on oszacował, że zestarzał się o jakieś 10 lat. Dziesięć lat jego życia minęło bezpowrotnie, umknęło szybko i już nigdy nie wróci.
„Oby cel był tego warty" pomyślał.
Póki co jednak nie mógł wydostać się z niebieskiego pokoju. Żadnych wskazówek, niczego. Pokój oświetlony był dwoma rzędami lamp wiszącymi na ścianach tuż pod sufitem. Pokój, podobnie jak poprzedni, miał kształt pustego pierścienia, lampki wisiały na obu ścianach- wewnętrznej (tworzącej mniejszy okrąg) i zewnętrznej ( wyznaczającej okrąg większy). Pomiędzy ścianami znajdowała się przestrzeń szerokości jakiś trzech metrów, po której on przechodził nerwowo, kręcąc się w kółko. Znowu naszła go pewna myśl. Nikogo nie było w pokoju białym ani zielonym, niebieski też jest pusty. Gdzie podziali się Ci, którzy sporządzili obliczenia na ścianach? A co jeżeli wszyscy Ci ludzie wcale stąd nie wyszli? Zestarzeli się w którymś z pokoi i po prostu umarli. Technologia pozwala przecież na zatomizowanie zwłok ludzkich. Może tutaj zamontowany jest taki mechanizm, który usuwa ciała ludzkie, gdy przestaje odbierać sygnały życia. Słyszał już o takich urządzeniach. Podobno są tak czułe, że wyczuwają nawet krążenie krwi w żyłach, bicie serca. Dopóki odbierały jakikolwiek sygnał życia od człowieka pozostawały nieaktywne. Często wykorzystywano je podczas wojen, aby pozbywać się zalegających ciał. Kiedy o tym pomyślał zaczął się bać. Czuł się coraz starszy, mógł tutaj umrzeć. Zaczął nerwowo podrzucać flamaster, który wcześniej miał w kieszeni. Chodził w kółko, podrzucał. Nagle zobaczył coś dziwnego, nie był pewien co to było. Coś mignęło mu w oczach, kiedy flamaster był w powietrzu. Podrzucił go jeszcze raz, tym razem wyżej. Teraz widział już wyraźnie, co się stało. W powietrzu pojawiły się dwa flamastry. Oczywiście nie dosłownie. Jeden z nich był tylko odbiciem. Teraz dostrzegł, że nad jego głową znajduje się tylko jeden rząd lamp, drugi to tylko iluzja. Lutra znajdowały się tylko przy suficie, dlatego on się w nich nie odbijał. To na pewno coś znaczy, ale jeszcze nie wiedział co dokładnie. Po chwili zauważył, że jedna z lamp jest lekko obluzowana. Wyciągnął sznurówki ze swoich butów, związał je razem i zarzucił na lampę. Odchyliła się w dół, jakby była jakąś wajchą, ale w pokoju nic się nie zmieniło. Zarzucił więc sznurówkę na lampę obok, ale ona nie poruszyła się. Spróbował tego samego z kolejną i kolejną, żadnego efektu. W końcu kolejna lampa lekko odchyliła się w dół. Między odchylonymi lampami było pięć, których nie dało się poruszyć.
„Co szósta lampa, oczywiście. O co chodzi z tą liczbą? Dlaczego akurat 6?". Przebiegł przez cały pokój, zliczając lampy. Było ich dokładnie 54. Liczba podzielna przez 6. Poprzestawiał kolejne lampy. Kiedy skończył, lustra pod sufitem pękły i rozsypały się na małe kawałeczki. Podniósł jeden z nich i spojrzał na swoje odbicie. Zmarszczki na jego twarzy były bardzo wyraźne, włosy siwiały i wypadały. Zza pękniętego lustra wysunęła się czerwona drabinka. Wszedł po niej i przeskoczył na drugą stronę ściany.
***Czerwony***
Kiedy tylko zeskoczył na czerwoną podłogę, poczuł, że czas płynie dla niego znacznie szybciej. Z każdą sekundą czuł się słabiej. Musiał działać szybko. W przeciwieństwie do poprzedniego, ten pokój był pełen przedmiotów. Wszystkie czerwone, wszystkie kosztowne, nie umiał sobie nawet wyobrazić, ile są warte. Czerwone kryształy wyłożone na podłodze, gadżety wyglądające na zaawansowane technologicznie (oczywiście wszystkie w czerwonej wersji), czerwone kluczyki (zapewne do jakiegoś drogiego pojazdu) i mnóstwo innych cennych przedmiotów.
„Wybierz sześć" – odezwał się głos pochodzący znikąd.
„Sześć przedmiotów? Ale które? Co mam z nimi zrobić?" – odpowiedział zdezorientowany „Kim ty jesteś? Ty mnie tu zamknąłeś?"
„Mam wybrać dla siebie nagrodę" pomyślał „mogę wziąć cokolwiek".
„Możesz stąd wynieść tylko sześć czerwonych przedmiotów" – powtórzył głos.
Nie miał czasu, aby długo się zastanawiać, starzał się w zastraszającym tempie. Chwycił kluczyki wiszące na haczyku zaczepionym do ściany, trzy diamenty (a może to były rubiny) oraz dwie sześcienne kostki przeplecione siecią kabli (intuicja podpowiadała mu, że są warte więcej niż jego dom. Co prawda nie pamiętał jak wygląda jego dom, ale tak podpowiadała mu intuicja). Razem sześć przemiotów.
„Wybrałem. Co teraz?"- zapytał, licząc na odpowiedź tajemniczego głosu.
„Sześć czerwonych przedmiotów."- powiedział głos z naciskiem na słowo 'sześć'.
„O co chodzi. Wybrałem sześć" pomyślał. „Ah, no tak." Sięgnął do kieszeni i wyjął z niej czerwony flamaster, który pomógł mu wydostać się z pokoju zielonego i niebieskiego. „Teraz już nie będziesz mi potrzebny" – spojrzał na czerwony flamaster z lekkim sentymentem i wyrzucił go na podłogę.
***6***
Zobaczył mężczyznę ubranego w garnitur w czerwono-żółte paski. Trzymał mikrofon, rozmawiał z innym, ubranym na czarno mężczyzną, w którego uchu tkwiła duża słuchawka. Po chwili człowiek ten odszedł i zaczął odliczać 6...5...
Zamarł, nie wiedział, co się stanie, gdy odliczanie się skończy, nie wiedział gdzie jest. Wokół było pełno ludzi. „Tylko mi się wydaje, czy odliczanie zaczęło się od szóstki?".
4...3...
Wszędzie mocne światła, reflektory skierowane na niego. Ludzie odliczają głośno, krzyczą, śmieją się.
2...1...
„Witamy państwa ponownie w programie 'Licz do sześciu'" – odezwał się człowiek w pasiastym garniturze. „Jak państwo widzą nasz uczestnik właśnie wyszedł z toru przeszkód. Według naszych systemów komputerowych podczas przejścia zestarzał się o dokładnie 34 lat 7 miesięcy i 20 dni i ma teraz około 76 lat. Czy chciałby Pan skomentować swój wyczyn?" Po zadaniu ostatniego pytania podszedł i przyłożył zdezorientowanemu mężczyźnie mikrofon przed same usta. On jednak nic nie powiedział. Nie zdołał wydobyć z siebie ani słowa. Jego wizja bycia wielkim człowiekiem, który przysłużył się ludzkości legła w gruzach. Liczba sześć nie była częścią kodu, tylko częścią nazwy głupiego teleturnieju. Był tylko jednym z wielu uczestników jakiegoś TV-show. No i jego wiek. 76 lat? Nawet jeżeli dostanie dużą sumę pieniędzy, to nie zdąży nacieszyć się nią przed śmiercią.
„Nasz uczestnik jest w zbyt dużym szoku, żeby coś powiedzieć. Dajmy mu chwilę na złapanie oddechu." - powiedział do mikrofonu.
„Wiem, że jesteś zdezorientowany, ale objaśnię Ci zasady naszego show". Właśnie wyszedłeś z czerwonego pokoju i wybrałeś tam przedmioty. Za chwilę wartość twojej nagrody pojawi się na wyświetlaczu" nastała chwila napięcia. Po jakiś dziesięciu sekundach można było zobaczyć łączną wartość czerwonych przedmiotów. Publiczność wzniosła aplauz, słychać było krzyki, śmiech i oklaski. Z jakiegoś powodu cały ten zgiełk, sztuczny entuzjazm i natłok ludzi przerażały go jeszcze bardziej niż puste pokoje, które niedawno opuścił.
„Teraz posłuchaj uważnie. Masz wybór: otrzymujesz swoją nagrodę i wychodzisz z naszego studia z kluczykami i ryzykiem, że umrzesz po przekroczeniu drzwi ( widzisz masz 76 lat, nie pocieszysz się życiem zbyt długo ) albo..." zrobił pauzę i uśmiechną się do publiczności, a potem do kamery. „...albo damy Ci szansę powtórzenia tego wyzwania. Wpuścimy Cię jeszcze raz do naszego małego labiryntu. Wszystko będzie dokładnie tak samo. Układ pokoi, będziesz mógł wydostać się z nich w ten sam sposób co dzisiaj. Tylko szybciej oczywiście. Może tym razem nie przesiedzisz tam ponad 34 lat swojego życia" zaśmiał się głośno. Publiczność mu zawtórowała.
„Idź! Idź! Idź!"- krzyczeli wszyscy.
„Odzyskać swoje życie. Stracone lata. Skoro potrafili mnie postarzeć w takim tempie, z pewnością mogą mnie odmłodzić. Mógłbym też dokładniej przeszukać czerwony pokój. Przez wcześniejsze trzy pokoje przejdę w mgnieniu oka. Może znalazłbym tam coś cenniejszego niż to, co znalazłem dzisiaj. Nie mam nic do stracenia, mogę na tym tylko zyskać". – pomyślał.
„Zgadzam się. Chcę przejść jeszcze raz" – powiedział do mikrofonu, który ponownie został mu podsunięty przed twarz.
Na sali rozległ się głośny aplauz.
„Fantastycznie. Zapraszam Cię więc do naszego pokoju sypialnego. Będziesz mógł się tam odprężyć przed jutrzejszą przygodą" powiedział, po czym zaprowadził go do małego pokoju, w którym znajdowało się tylko niewielkie łóżko, toaleta i stolik, a na nim szklanka wody. Został sam w pokoju. Skorzystał z toalety, usiadł na łóżku i wypił przygotowaną szklankę wody. Siedząc na łóżku, zobaczył, że na ścianie naprzeciwko niego wisi zapisana kartka. Podszedł do niej i zaczął czytać.
"Zapomnałem się z zasadmai konkursu, informuję że wszystkie je przyswoiłem i że każdą z nich akceptuję. Oczywiście zgadzam się, że nie będę ubiegał się o kontakt ze swoją rodziną na czas trwania konkursu i obiecuje całkowite posłuszeństwo tej zasadzie pod groźbą usunięcia z listy uczestników i zabranie mojej dotychczasowej nagrody. Mam też w pamięci całkowity zakaz informowania osób trzecich i niewtajemniczonych o przebiegu konkursu oraz deklaruję, że wydarzenia z konkursu pozostaną pełną tajemnicą. Zostałem poinformowany, że całą odpowiedzialność za moje zdrowie fizyczne i za stan psychiczny biorą producenci show. Mój agent jest informowany o wszystkim, stan mojego zdrowia jest regularnie monitorowany. Fizyczny wysiłek nie może przeciążać, a po każdym wysiłku mam prawo do dowolnej długości przerwy oraz posiłków w liczbie trzech dziennie. Decydując o podjęciu powtórzeń konkursu, zobowiązuję się do ponownego przejścia badań lekarskich uprawniających do przebycia labiryntu."
Poniżej tekstu znajdowały się dwa przyciski. Lewy podpisany był słowami "zgadzam się", prawy "nie zgadzam się". Bez zastanowienia wcisnął przycisk "zgadzam się". W tym momencie panel, na którym znajdowały się guziki wsunął się wgłąb ściany. Teraz pod treścią umowy wyświetlił się komunikat.
"Dziękujemy za podcięcie decyzji. Nie może ona zostać zmieniona. Życzymy dobrej zabawy i pamiętaj: LICZ DO SZEŚCIU!".
Usiadł na łóżku i zaczął rozmyślać nad tym, którą nagrodę wybierze następnym razem; w jaki sposób jak naszybciej przejść labirynt. Nagle jego głowę zaprzątnęła nowa myśl. Wciąż nie wiedział kim tak naprawdę jest, czy ma rodzinę, jak się nazywa. Nagle zakręciło mu się w głowie, poczuł się bardzo senny, coraz ciężej było mu myśleć o czymkolwiek. "Licz do sześciu, licz do sześciu" - zaczął nucić przyśpiewkę z show.
Przestał nucić i zaśmiał się jak obłąkany szleniec. "No nie... Czemu ja się tego nie domyśliłem... Macie mnie!" Jego wypowiedź była co chwilę przerywana atakiem spazmatycznego śmiechu. Był jednocześnie przerażony i rozbawiony do szaleństwa. Na chwiejących się nogach podszedł do umowy wiszącej na ścianie (dokładnie tej, którą chwilę temu zaakceptował). Przeczytał co szóste słowo tekstu..... "O nie..." - powiedział cicho. Teraz odczuwał już tylko starch.
" Wypuście mnie stąd! Wypuście mnie stąd!" krzyczał panicznie i walił pięściami w dzwi. Szybko jednak uznał to za bezcelowe. Usiadł na łóżku, nagle wszystko stało się jasne. Od samego początku było jasne, tylko on tego nie widział. A zaczęło się od kalendarzyka. Każdy przekreślony czerwonym flamastrem dzień, to dzień w tej pułapce. Tak wiele razy dawał się złapać na ten sam haczyk. Obliczenia na ścianach zielonego pokoju nie były dziełem jego poprzedników, tylko jego własnym. Każda cyfra, słowo, znak zapisane na zionej ścianie były jego autorstwa. W labiryncie nie było nikogo przed nim i prawdopodobnie nie będzie nikogo innego przez długi, długi czas. Przynajmniej dopóki nie rozszyfruje podstępu zanim wciśnie przycisk "zgadzam się" umieszczony pod umową. Nagle olśniło go. Przecież może napisał sobie wszystko na ręce, a jutro kiedy się obudzi przeczyta wiadomość od "siebie z przeszłości". Sięgnął szybko do kieszenie w poszukiwaniu czerwonego flamastra, ale z kieszeni wyjął jedynie kalendzarzyk. Jego flamaster został w czerwonym pokoju obok dziesiątek innych flamastrów. Jutro dostanie kolejny, posłuży się nim w rozwiązaniu zagadek w pokoju zielonym i niebieskim, a potem zostawi go w pokoju czerwonym tak jak zrobił do poprzednio i poprzednio, i poprzednio... Położył się na poduszce, czuł że za chwilę zaśnie. Stwierdził, że pewnie woda, którą wypił po wejściu do pokoju była "doprawiona" jakimś środkiem. Wiedział, że ten środek ma nie tylko działanie nasenne, on usunie całą jego pamięć.....

***Biały***
Obudził się z mocnym pulsującym bólem głowy. Zimny pot spływał po jego plecach. Miał wrażenie, że miał okropny sen, ale nie był w stanie przypomnieć sobie, co właściwie mu się śniło. Właściwie, to niczego nie pamiętał. Poczuł w kieszeni coś twardego, niewielkiego. Wyciągnął przedmiot, był to mały kalendarzyk.
„20 październik"- powiedział sam do siebie.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
sobota, 18 kwiecień 2015 02:12

Pociągi, Europa

„Wsiądź do pociągu byle jakiego, nie dbaj o bagaż, nie dbaj o bilet (...)" mówią słowa piosenki Czerwonych Gitar. W Polsce podróżowanie pociągami nie należy do przyjemności, jednak każdy uczestnik rozgrywki „Pociągi, Europa" może to zmienić, sam układając i zarządzając swoją własną trasą.

Wiek: 8+
Liczba graczy: 2-6
Czas rozgrywki: ok. 30 minut

Cel i fabuła

Gracze rozbudowują skomplikowaną sieć połączeń kolejowych, by pociąg mógł dotrzeć do różnych miast Europy. Jeżeli nie uda im się wykonać powierzonego zadania, za każde nieprzyłączone miasto otrzymują odpowiednią ilość punktów niezadowolenia pasażerów. Wygrywa gracz, który na koniec gry posiada ich najmniejszą liczbę.

Strona wizualna

Przyznam szczerze, że jeszcze nie spotkałam się z grą wydawnictwa FoxGames, która by wyglądała źle. Już od samego początku poprzeczka została postawiona dość wysoko. „Pociągi" nie odbiegają tu od normy. Drewniane elementy, porządna plansza, ładna grafika i mocnej konstrukcji pudełko. Jeżeli chodzi o stronę wizualną to grze zupełnie niczego nie można zarzucić.

Przygotowanie gry

Przygotowanie gry zależne jest od liczby uczestników rozgrywki. W grze dwu i trzyosobowej używa się 25 kart miast, w grze dla większej ilości graczy 35 kart różnych kolorów (ich zabarwienie oznacza konkretny region). Rozkładamy planszę, każdy gracz losuje po jednej karcie z każdego koloru, następnie ustawia na mapie znacznik od którego rozpocznie tworzenie swojej trasy. W grze są również kolorowe pionki w kształcie lokomotyw, służące do odliczania punktów ujemnych.

Przebieg gry

Rozpoczyna gracz, który ostatni jechał pociągiem. Kolejne osoby wykładają swoje tory, po dwa na turę, chyba, że akurat trafią na odcinek dwutorowy - wówczas po jednym. Dodatkowo, oprócz czarnych torów, posiadają również trasy w swoich kolorach, po których nie mogą podróżować inni gracze. Kolorowe tory to dodatkowy aspekt, urozmaicający rozgrywkę. Tury powtarzają się do momentu aż nie skończą się tory lub któryś z uczestników nie skończy łączyć swoich miast.

Podsumowanie

Dla dwóch graczy rozgrywka jest niestety lekko nudnawa. Nic się w niej nie dzieje i polega głównie na rozstawianiu torów. Wygra ten, kto będzie miał nieco więcej szczęścia. Taktyki nie ma właściwie żadnej. Gdy jednak usiądziemy do stołu w nieco większym gronie czeka nas naprawdę bardzo fajna zabawa. Możliwości sabotażu jest wiele, trzeba nad nimi jedynie nieco pogłówkować. Grę serdecznie polecam dla trzech - czterech graczy. Jest to uproszczona i znacznie szybsza wersja „Ticket to ride". Myślę, że rozgrywka spodoba się wielu osobom - nie tylko wielbicielom kolejnictwa.

Dział: Gry bez prądu
piątek, 17 kwiecień 2015 21:32

Piramida

Rok 2014 okazuje się obfitować w piekielne historie. Twórcy przypomnieli sobie o odwiecznej tajemnicy dobra i zła, o życiu i śmierci, o umieraniu, trwaniu i bramach pomiędzy tymi opozycjami. W „Jako w piekle, tak i na Ziemi" widzom odgrzewano raz jeszcze tego samego kotleta o wrotach chrześcijańskich piekieł w nowoczesnej otoczce francuskich, a konkretnie paryskich, katakumb. „Piramidy" to niezwykle podobna historia, z tą różnicą, że już nie chrześcijańska, a odnosząca się do wierzeń politeistycznych starożytnych Egipcjan. Katakumby zmieniono z kolei na ukrytą pod piaskami piramidę. Co jeszcze łączy oba filmy? Walka o miano najmniej logicznej produkcji roku 2014 w kategorii horroru.

Tak, jak wspomniałam akcja filmu rozgrywa się gdzieś na egipskiej pustyni. Para archeologów, ojciec (Denis O'Hare) i córka (Ashley Hinshaw), dokonują przełomowego odkrycia – odnajdują nietypową, bo trzyścienną, piramidę zakopaną pod ziemią. Tymczasem w Kairze dochodzi do zamieszek i ich zwierzchnicy nakazują opuszczenie terenów wykopalisk. Pewni wagi swojego odkrycia archeolodzy nie zamierzają jednak odejść z pustymi rękami i wysyłają do piramidy łazik. Ten jednak zostaje uszkodzony niemal natychmiast po przekroczeniu progu egipskiego grobowca. Chcąc ratować nietani sprzęt, archeolodzy podążają jego śladem. To, co odkrywają w środku nie zdaje się tak martwe, jak powinno po tysiącach lat spoczywania pod ziemią.

Podobnie jak w „Jako w piekle, tak i na Ziemi" mamy do czynienia z produkcją o znamionach paradokumentalizmu. Początkowo nie wydaje się to nawet najgorszym rozwiązaniem. Kamera podskakuje tylko trochę, wyjątkowo nie przyprawiając o ból głowy, a nadając całości autentyzmu. I chociaż aktorzy całkowicie psują to, co udaje się osiągnąć w warstwie operatorskiej, od pierwszych minut produkcja nie zwiastuje późniejszej logicznej katastrofy. Ta rozpoczyna się dopiero, gdy łazik wkracza do piramidy.

Od tej pory wszystko staje się przewidywalne. Wart kilka milionów sprzęt ulega awarii, a czekający tylko na podobny obrót spraw archeolodzy, w prostych maseczkach wkraczają do niedostępnej człowiekowi przez tysiące lat, kamiennej konstrukcji. I może nawet chcieliby się wycofać, ale co to byłby za horror, gdyby okazało się to możliwe. Wkrótce z powodu kolejnych głupich i nieprzemyślanych decyzji oraz absurdalnych zbiegów okoliczności, członkowie kilkuosobowej ekipy, zaczynają ginąć jeden po drugim. Przyznać trzeba, że i w tej warstwie próżno byłoby szukać oryginalności. Żadnej finezji zabijania. Nuda, nuda, nuda.

To jednak dopiero szczyt góry problemów „Piramidy". Ostatecznie, bowiem pogrążają produkcję pozbawione logiki wnioski bohaterów oraz ludzie, którzy nie umierają przez wiele minut pomimo braku kluczowego organu – serca. Widz dowiaduje się chociażby, że toksyczność powietrza w piramidzie spowodowana jest kanibalizmem pogrzebanych w niej kotów, które przetrwały ponieważ kolejne pokolenia zjadały siebie nawzajem (sic!). Z kolei próba ściągnięcia kogoś z pali, by w połowie z tego zrezygnować i raz jeszcze go na nie nabić... Pozwólcie, że się nie wypowiem. Już licealiści wiedzą, że się wbitych w ciało przedmiotów nie wyciąga. A już na pewno nie – wyciąga do połowy i wkłada z powrotem.

Przyznaję, że spodziewałam się po „Piramidzie" znaczenie więcej, niż po „Jako w piekle, tak i na Ziemi". Zasadniczym powodem mojej wiary była obecność w obsadzie Denisa O'Hare'a, która ma na swoim koncie kilka wartych uwagi ról. Spalding w „American Horror Story: Sabat" czy Russell Edgington w „True Blood", to kreacje, które warto zapamiętać. Tymczasem ani okrucha tychże umiejętności nie widać w „Piramidzie". Niski nakład finansowy nie jest tu żadnym argumentem.

W ostatnim czasie nie miałam „przyjemności" oglądać równie absurdalnej i pozbawionej znamion logiki produkcji. Gdyby jeszcze oferowała przy tym choćby przeciętną rozrywkę lub interesujący aspekt aktorski albo techniczny, gotowa byłabym przymknąć na to oko. Zwłaszcza, że temat wydaje się wiele oferować. Tymczasem „Piramida" posiada braki tak wielkie, że zdecydowanie się na seans, to podpisanie oświadczenia o masochizmie. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej.

Dział: Filmy

Nadchodzi zima.

Przez lata czytelnicy zachwycali się sagą o Westeros opisywaną w bestsellerowym cyklu George'a R. R. Martina „Pieśń Lodu i Ognia", i zekranizowaną przez HBO w popularnym serialu „Gra o Tron". Dzięki wydawnictwu Green Ronin, które wydało grę fabularną „A Song of Fire and Ice RPG: Game of Thrones edition" gracze na całym świecie mogli ponownie przenieść się do tego świata i samemu wziąć udział w grze o tron. A dzięki Fajnym RPG już w 2015 roku także polscy gracze będą mogli odwiedzić Siedem Królestw!

Dział: Z prądem
niedziela, 12 kwiecień 2015 20:39

Polska gra antywojenna pomaga dzieciom uchodźców

350 dzieci uchodźców z Syrii otrzyma pomoc dzięki funduszom pozyskanym ze sprzedaży rozszerzenia do wielokrotnie nagradzanej gry "This War of Mine", wyprodukowanej przez polską firmę 11 Bit Studios.

Dział: Z prądem
piątek, 10 kwiecień 2015 21:43

Chłopak Nikt tom 2

Po lekturze pierwszego tomu serii „Chłopak Nikt" z przyjemnością sięgnęłam po drugą część, na którą wydawnictwo Feeria na szczęście nie kazało długo czekać. Nastoletni bohater powieści był zabójcą idealnym - bez imienia, przeszłości, wyrzutów sumienia. W pewnym jednak momencie zaczął zadawać pytania i kwestionować rozkazy. Wówczas wszystko się zmieniło.

Zach, tym razem jako Daniel, otrzymuje nową misję. Program już mu nie ufa i chce sprawdzić lojalność chłopaka. Tym razem trafia on do prawojskowego obozu indoktrynacyjnego dla młodzieży, a jego zadaniem jest zlikwidować buntującego się przeciw ustrojowi przywódcę. Zach odnajdował się już w trudniejszych sytuacjach, ale tym razem sprawa jest specjalna - wcześniej w akcji zaginął inny agent, któremu powierzona została ta sama misja.

Książkę czyta się lekko i niezwykle szybko. Jej akcja toczy się wartko, a fabuła wciąga - zwłaszcza nieodkryte tajemnice i wielkie niewiadome, jak wciąż powracająca przeszłość głównego bohatera czy samo istnienie „Programu". Wydarzenia w drugim tomie (w przeciwieństwie do tych z pierwszej części) są dość schematyczne i przewidywalne, mimo to jednak historię przyjemnie się czyta. Posiada kilka niedociągnięć, ale wciąż jest dobra i niewiele jej do perfekcji brakuje.

Kreacja głównego bohatera jest świetna. Chłopak jest dobrym aktorem, doskonale wpasowuje się w przydzielane mu role i perfekcyjnie wypełnia powierzone misje, w jego wnętrzu jednak szaleje burza, a on zaczyna wierzyć w zupełnie inne rzeczy niż te, z góry mu narzucone. Z biegiem akcji wyraźnie zaobserwować można jego przemianę.

Cieszy mnie, że Allen Zadoff postarał się o to, żeby nadać swojej powieści realizmu. Zadbał o wiele, nawet tych najdrobniejszych szczegółów. Książka wywołuje masę emocji i sprawia, że czytelnik z zapałem śledzi rozgrywającą się akcję. Do tego napisana została w takim stylu, że właściwie nie zauważa się jak to się stało, że trafiło się z pierwszej, na ostatnią stronę.

„Chłopak Nikt" to tytuł w znacznej mierze odbiegający od schematu najpopularniejszych pozycji dla młodzieży. Jest to lektura idealna dla osób, które są nim już nieco znudzone. Powieść jest wciągająca i pełna akcji, czyta się ją szybko i z prawdziwą przyjemnością. Kolejny tom ukaże się w czerwcu, a ja już teraz niecierpliwie czekam i wiem, że z radością do niego zajrzę. Polecam!

Dział: Książki
piątek, 10 kwiecień 2015 20:18

Anna

Nigdy nie zrozumiem mechanizmu pamięci. I nie chodzi wcale o to, że pamiętam pierwszy dzień w szkole podstawowej, a za nic w świecie nie mogę przypomnieć sobie wydarzeń z zeszłego tygodnia. Zastanawiam się raczej nad kreacją wspomnień – co z nich jest moje, co zasłyszane, co zapamiętane z rodzinnego albumu. Czy te odległe obrazy zdarzeń i uczuć w zupełności należą do mnie? A może do kogoś innego? „Mindscape" (w tłumaczeniu polskiego dystrybutora „Anna", chociaż logiczniej byłoby zatytułować rzecz słowami w stylu „Skrywana pamięć") traktuje, co prawda o innym aspekcie ludzkich powrotów do przeszłości, jednak w podobny sposób skłania do refleksji nad znaczeniem i mocą tego, co wydaje się nam, że pamiętamy.

„Mindscape" opowiada historię alternatywnej rzeczywistości, którą – od tej, do której jesteśmy przyzwyczajeni – różni powszechne występowanie, akceptacja i wykorzystanie umiejętności paranormalnych. W szczególności specjalizuje się w tym ostatnim firma Mindscape znana z najwyższej jakości świadczonych usług. A jakie usługi właściwie świadczy? Otóż jej agenci, czy też detektywi, potrafią czytać ludzkie wspomnienia. Podobną umiejętność posiada również John (Mark Strong), znajdujący się w szeregach przywołanej już spółki. Traumatyczne przeżycia utrudniają mu jednak wykonanie zleconego przez pracodawcę zadania i mężczyzna zostaje odsunięty od sprawy. Gdy wraca po przerwie, otrzymuje z pozoru prostą ofertę – badając wspomnienia nastoletniej Anny (Taissa Farmiga) ma zachęcić dziewczynę do jedzenia. Okazuje się jednak, że młoda kobieta i jej psychika są znacznie bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać. Wkrótce John zostaje wciągnięty w intrygę, której sam do końca nie rozumie.

„Mindscape" to dużo biedniejsza wersja „Incepcji" Nolana. W teorii chodzi zupełnie o coś innego, ale w praktyce podobieństwa mnożą się z każdą sekundą produkcji. Tym, co oba obrazy rozdziela jest akcent psychologicznej gry położony na „Mindscape", gdy w „Incepcji" skupiono się raczej na warstwie szybkiej i widowiskowej akcji.

Niezależnie od podobieństw wymienionych produkcji, „Mindscape" nie jest złym filmem. Od pierwszych minut intryguje i interesuje, a sploty węzła głównej tajemnicy rozwiązywane są bardzo powoli. Widz ma szansę zagłębić się w fotelu i poobgryzać paznokcie. Kolejne wspomnienia Anny i dochodzenie Johna, to się uzupełniają, to wykluczają, by po drodze kilkukrotnie się uprawdopodobnić lub zmienić w misternie zaplanowany podstęp. Postać nastolatki na przemian budzi współczucie, niechęć, zaufanie, podejrzliwość i chęć zemsty na jej oprawcach. Tylko, czy w ogóle byli jacyś oprawcy? Podobne pytania o to, czy coś miało miejsce, czy nie można także zadawać w przypadku postaci Johna. Przyznaję, że czerpałam z tego sporą frajdę.

Bardzo mocnym punktem obrazu jest jego obsada. Strong wygląda jak zagubiony psiak, chociaż jego inteligencja i podejrzliwość każą wierzyć, że to częściowo zaplanowana poza. Aktor ma doskonale plastyczną twarz – i z wyłączonym dźwiękiem oraz napisami można by zapewne zrozumieć, co stara się przekazać. Farmiga także zaprezentowała się w „Mindscape" świetnie, chociaż kolejny raz wcieliła się w dokładnie tę samą postać – pokręconej psychologicznie, lecz bardzo inteligentnej i przebiegłej, nastolatki. Obawiam się, że ta łatka może już pozostać z nią na zawsze.

Do gustu przypadły mi także zdjęcia. Większość z nich nie prezentowała niczego odkrywczego, nie proponowała niecodziennych eksperymentów, ale schematy ujęć zostały wykorzystane zgrabnie, a później sprawnie zadziałał na nich montażysta. Postprodukcja nie miała może zbyt wiele pracy z efektami specjalnymi, ale kilka efektów slow motion i momenty „wpadania w trans" wyglądały na tyle przekonująco, że nie śmiałabym nazwać ich tanimi wstawkami – rzeczywiście miały swoją pracę do wykonania.

Tym, co zasadniczo obniżyło moją ocenę produkcji, nie jest wcale wspomniana wcześniej wtórność, czy też podejrzane podobieństwo między filmami, lecz zakończenie. Finał do bólu mnie rozczarował. Ręce opadły, spomiędzy warg wydarło się niedowierzające prychnięcie. Jakkolwiek jednak podsumowanie pozostawia wiele do życzenia, to jak na pełnometrażowy debiut jest to rzecz naprawdę udana. Jorge Dorado ma moje błogosławieństwo, by zająć się na stałe reżyserią thrillerów. Skoro już teraz było całkiem dobrze to, co będzie mógł zaofiarować światu za dziesięć lat? Chyba czas zacząć zapuszczać paznokcie.

Dział: Filmy

ŚWIAT SNU JEST PIĘKNY, LECZ TO WIĘZIENIE

Świat Snu był niemalże rzeczywistością. Jezioro było jeziorem, las lasem. Ale mógł stać się górą. A jezioro mogło przemienić się w wypełnioną złotem jaskinię, jeśli tylko tego chcieli.

Nie istniał tu czas, nie wiedzieli, czy tkwią tu od godziny, czy może od wielu lat. Ale dla nich i tak była to wieczność. Przebywali w Świecie Snu, snując się po nim i nie wiedząc co robić, oczekując, aż ktoś ich wybawi od tego bezsensownego nieistnienia. Mgliście pamiętali krótkie chwile przebudzenia, na które pozwalał im Nieznany. A i wtedy nic nie wydawało się rzeczywiste. Leżeli w ciemności, patrząc tylko w sufit lub w złowrogie czerwone oczy Nieznanego, który stał nad nimi obserwując, słuchając, obserwując.

Oślepiający rozbłysk – i znowu znajdowali się w Świecie Snu, gdzie sami kształtowali swoje nierealne życie tak, aby zadowolić Nieznanego. Zazwyczaj udawało im się, lecz kiedy go zawodzili, zsyłał na ich materialne ciała nieznośne fale bólu, który wnikał do ich umysłów i prześladował nawet w Świecie Snu przez wiele godzin, dni i nocy, dopóki Nieznany nie przypomniał sobie, że nie może ich dręczyć, jeśli chciał, aby żyli i dalej byli jego obiektami badań.

Wszyscy stracili już nadzieję, że kiedykolwiek zostaną uwolnieni od tego sennego koszmaru, lecz nie Aurianna. Dziewczyna wciąż liczyła, że ktoś kiedyś pokona Nieznanego, wyzwalając ją i jej towarzyszy ze Świata Snu.

Aurianna patrzyła na wysokiego chudego Fryna, który siłą woli bezmyślnie kształtował pagórek po drugiej stronie srebrnej rzeki. Wiatr zwiał jej na twarz kosmyk długich rudych włosów. Nie chciała wiatru. Wyciągnęła w górę zaciśniętą pięść.

– Wietrze, ustań! – zawołała, chociaż nie było to konieczne. Mogła w myślach wypowiedzieć swoje życzenie.

Odwróciła się i napotkała gniewny wzrok Afrit. Blondynka stała nieruchomo na pniaku i ponownie przywoływała wiatr. Aurianna nie chciała kłócić się z nią, więc zrezygnowała z dalszych prób uciszenia żywiołu.

Afrit zawołała coś do Fryna. Chłopak spojrzał na nią przelotnie i odsunął się, kiedy zeskoczyła z pniaka i wzniosła się w powietrze, mknąc przed siebie wraz z wiatrem.

Mogli robić tu wszystko i nic. To był Świat Snu. Tu nie panowały żadne zasady. Tak żyli, odkąd Nieznany pojmał ich i umieścił ich podświadomość i świadomość w niekończącym się śnie.

Aż pewnego dnia pojawiło się coś, co w przeciwieństwie do ich świata nie dawało się ukształtować. Czarna kreatura, której cień skrzydeł przysłonił ich urojone bezpieczeństwo.

Nieznany nazwał go Karasu.

Karasu pojawiał się nagle, niespodziewanie, niczym siejące spustoszenie tornado. Wisiał w powietrzu nad ich małą prowizoryczną wioską i nieustannie szeptał, aby wyrzekli się swojego materialnego ciała i na zawsze pozostali w Świecie Snu.

Wszyscy żyjący w Świecie Snu byli młodzi. Tylko takich wybierał Nieznany, aby mieć pewność, że będą na tyle silni, aby przetrwać, a jednocześnie na tyle słabi, aby mógł ich kontrolować.

Afrit, Fryn i kilku innych ludzi należeli do najbliższego otoczenia Aurianny. Można by rzec, że zaprzyjaźniła się z nimi, lecz nawet oni nie chcieli jej pomóc z poszukiwaniu drogi do wolności. A Aurianna tak rozpaczliwie pragnęła uwolnić się ze Świata Snu, że tylko te pragnienia sprawiały, że zdołała przetrwać już tyle. Pewnego dnia pojawiła się szansa. Pojawił się ktoś nowy.

DROGA KU NIEZNANEMU MOŻE PROWADZIĆ DO CZEGOŚ DOBREGO

Niebo pociemniało, ciężkie chmury wisiały nad zrujnowanym miastem, w którym było cicho i spokojnie, choć wszystko dookoła żyło własnym życiem.

Budynki pragnęły opowiedzieć historie o swoich mieszkańcach, którzy ukrywali się w nich przed nadchodzącą katastrofą. Drzewa szeptały o rozgrywającej się tutaj bitwie, która niegdyś zniszczyła to miasto.

Wysoki mężczyzna gestem zatrzymał swoich dwóch towarzyszy, bowiem poczuł w pobliżu obecność osobliwej magii. Przykucnął i przyjrzał się szarawemu głazowi, który tkwił w tym miejscu od lat, porośnięty brunatnozielonym mchem. Zdjął rękawicę i dotknął kamienia. Był ciepły i emanowała z niego energia, którą tylko on potrafił wyczuć.

– Którędy mam iść? Jak znajdę Nieznanego? – Skierował to pytanie po części do siebie, a po części do kamienia.

Odpowiedział mu cichy głos, który dźwięcznie rozbrzmiał w jego głowie, powodując, że mężczyzna aż zadrżał.

– Rozejrzyj się. Jesteś już blisko. Nie poddawaj się. Śniący są w wieży. Pójdź do nich, a poznasz...

Wstał, prostując się dumnie, i zawołał ku otaczającym go drzewom, głazom, zniszczonym budynkom:

– Ja, Xeneth Amarish, zaprowadzę ich do Nowej Rzeczywistości. Wskażcie mi drogę.

Kontury budynków zaczęły się rozmywać, jakby Xeneth zyskał nagle zdolność widzenia przez ściany. Spoglądał poprzez nie na ponurą wieżę z lekko okopconym dachem. Ruszył w tamtym kierunku, nadal patrząc przez budynki i wybierając drogę pomiędzy rumowiskiem. Po drodze cicho instruował towarzyszy, co powinni zrobić podczas jego nieobecności. Do wieży poszedł już sam.

Budowla była otoczona polem ochronnym. Xeneth wziął głęboki oddech i bez chwili wahania wkroczył w barierę, która pochłonęła go, niczym wściekła, spieniona toń spadającej wody.

Wirował gdzieś ponad czasem i przestrzenią, słysząc niezrozumiałe szepty, które intrygowały go i przyciągały, lecz musiał je zignorować, aby skupić się na powrocie do rzeczywistości.

Ocknął się w mrocznym pomieszczeniu; słabe światło lamp oliwnych nie było w stanie rozproszyć całej zalegającej wszędzie ciemności, która przylgnęła do tego miejsca i uparcie trzymała się każdego kąta.

Przed Xenethem stał sam Nieznany. Wysoki, odziany w sięgający do ziemi czarny płaszcz, patrzył na niego straszliwymi pałającymi czerwonym blaskiem oczami.

– Ja, Xeneth Amarish, przyszedłem was uwolnić. Nić życia połączy mnie z rzeczywistością. Nie zaginę podczas mojej misji – rzucił w myślach ku spoczywającym w przezroczystych kapsułach siedmiu ludziom, zanim Nieznany cisnął w niego swoją najmroczniejszą mocą.

Oślepiający rozbłysk. Xeneth stracił poczucie czasu i rzeczywistości, ale przez ciemność, w której się pogrążał, przeciągnął cienką jaśniejącą nić, łączącą go z realnym światem.

KIEDYŚ POJAWIA SIĘ SZANSA

Aurianna i sześciu pozostałych ludzi obserwowali Świat Snu w swoim najbliższym otoczeniu, który istniał poza czasem i przestrzenią, tylko w ich śniących, połączonych ze sobą podświadomościach. Mroczna sylwetka potwora Karasu unosiła się ponad nimi; jego wielkie pierzaste czarne skrzydła zasłaniały słońce, raz po raz bijąc powietrze. Wyjątkowo nie szeptał swoich przerażających gróźb, lecz czekał wraz z nimi na to, co mogło się wydarzyć, łypiąc pomarańczowymi ślepiami na wody srebrnej rzeki.

Tysiące kropel wystrzeliło w powietrze, mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy i ukazując w niezwykłej poświacie postać mężczyzny, który wyłaniał się ze srebrnej toni, prostując się władczo i ukazując swoją dobrze zbudowaną sylwetkę w całej okazałości. Był wysoki i przystojny, jego długie jasne włosy ociekały wodą, a bystre spojrzenie zlustrowało wszystko dookoła, aż w końcu spoczęło na grupce ludzi.

Kołysz mnie, wietrze, kołysz. Wodo, oczyść mój umysł. Ogniu, rozgrzej mój zapał do działania. Ziemio, nakarm mnie swoimi plonami dającymi mi siłę. Życie, ja – twój uniżony sługa – błagam cię o wyzwolenie.

Aurianna i pozostałe trzy dziewczyny aż westchnęły, gdy zobaczyły tak uderzająco przystojnego przybysza. Nikt nie mógł się poruszyć, jego spojrzenie przyszpilało do ziemi. Aurianna sięgnęła w głąb swojego umysłu, przywołując wyobrażenia o swoim ideale mężczyzny. Ona jako jedyna w Świecie Snu była samotna i nie wiedziała, jak to jest się zakochać. Nie znała tego uczucia, nie miała kiedy go poznać, mgliście przypominała sobie, że kiedy została pojmana przez Nieznanego, była prawie jeszcze dzieckiem. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło już od tego wydarzenia – w tym świecie nie sposób było liczyć mijające dni, lata – lecz zdawała sobie sprawę, że prawdopodobnie jest już dorosła. W krótkich chwilach przebłysku świadomości w realnym świecie nie mogła tego stwierdzić.

Tymczasem nowy przybysz niespiesznie zbliżał się ku grupce. Aurianna zapatrzyła się w jego przystojną twarz, miała wrażenie, że zatraci się w jego zielonych oczach i uśmiechu, który posłał jej ukradkiem. Świat Snu stawał się przyjemniejszym miejscem, kiedy on tu był.

– Macie tu kogoś, kto jest przywódcą waszej grupy? – zapytał niby to obojętnie.

Barczysty Zayan odsunął się od obejmującej go Afrit i stanął przed nieznajomym, przybierając groźną minę. Ten mężczyzna uważał, że nimi dowodzi, lecz tak naprawdę nie robił nic, prócz pouczania reszty na temat kształtowania Świata Snu. A nikt nie potrzebował takich pouczeń; każdy robił, co chciał.

– To ja – oznajmił Zayan. – Widzę, że jesteś tu nowy. Czyli i ty znalazłeś się pod władzą Nieznanego?

– Tak jakby. – Przybysz zerknął na unoszącego się ponad nimi Karasu i ściszył głos do szeptu. Wszyscy stłoczyli się obok niego i Zayana. – Jestem tu z władnej woli i przyszedłem, aby wyciągnąć was z tego świata.

Aurianna wstrzymała oddech. Wychyliła się ponad ramieniem dziewczyny o imieniu Billy, aby dokładnie słyszeć, co powie nieznajomy.

– Nazywam się Xeneth Amarish i chcę was przywrócić do rzeczywistego świata – powiedział spokojnie.

Zayan gniewnie wypuścił powietrze.

– To niemożliwe. Nieznany nigdy na to nie pozwoli.

– Najpierw musimy pozbyć się tego potwora. – Xeneth znów spojrzał na Karasu. – On jest oczami i uszami Nieznanego na tym świecie. Lecz potrzebna mi wasza pomoc. Ta kreatura – tak, jak wszystko – jest wytworem Świata Snów. Można ją ukształtować, a nawet sprawić, że zniknie.

– Już tego próbowaliśmy – odezwała się Afrit. – To niemożliwe. Karasu nie może zniknąć, jeżeli tego zachcemy. On tu jest i już.

– Bo trzeba to zrobić wspólnymi siłami – odparł ze spokojem Xeneth. – Ale najpierw chcę lepiej poznać Świat Snu i to, co potraficie tu robić. Przyda mi się pomoc.

– Nie możemy ci pomóc, radź sobie sam – stwierdził Zayan. – Jeśli sprzeciwimy się Nieznanemu, ześle na nas przeraźliwy ból.

Kiedy Zayan uznał, że powiedział już wszystko, gestem nakazał reszcie grupy odejść. Podążyli za nim jak stado grzecznych owieczek za pastuszkiem, ignorując Xenetha. Nawet Karasu znudził się obserwowaniem i rozpłynął się w powietrzu, które rozbłysło czarnym blaskiem. Tylko Aurianna stała w miejscu i wpatrywała się w Xenetha. Wreszcie mężczyzna zwrócił ku niej zielone oczy, więc dziewczyna zdobyła się na odwagę i rzekła nieśmiało:

– Ja ci pomogę. Chyba jako jedyna wierzę w to, że możemy się uwolnić od tego koszmaru.

– Przeciągnąłem na ten świat nić łączącą mnie z rzeczywistością. Mogę w każdej chwili się obudzić, lecz życie w prawdziwym świecie nie ma już sensu.

– Dlaczego tak uważasz?

– Bo świat został zniszczony. – Xeneth spuścił głowę i zapatrzył się w malutki kamień, który powoli przekształcał się w kwiat. – Jeżeli chcemy tam żyć, musimy odnaleźć Nową Rzeczywistość. To właśnie dlatego tu jestem, bo tylko poprzez Świat Snu można ją odnaleźć.

– Nie wiem jak, ale chcę ci pomóc. – Głos Aurianny wreszcie zabrzmiał tak, jak chciała.

– I chyba będziesz musiała.

POCZĄTEK DROGI KU LEPSZEJ RZECZYWISTOŚCI

Aurianna zachłysnęła się oddechem, kiedy udało jej się wyrwać z tego dziwnego stanu, w który wprowadziła się dokładnie tak, jak poinstruował ją Xeneth.

Sny w Świecie Snu. Osobliwe doświadczenie.

– Nic – rzekła do wpatrzonego weń Xenetha. – Mówiłam ci, że w Świecie Snu nie można kontaktować się z prawdziwymi osobami.

– Da się. Musisz próbować dalej. To ważne, jeśli chcemy się wydostać. W końcu ci się uda.

Xeneth chyba za bardzo w nią wierzył. Chciał poznać drogę do Nowej Rzeczywistości, lecz tylko poprzez sny można było uzyskać kontakt z kimś, kto z owego miejsca pochodzi.

Wreszcie po wielu próbach Aurianna zrobiła to. Jej podświadomość dryfowała wśród obrazów pięknej krainy, gdzie tajemniczy mężczyzna imieniem Kenzoo wyjawił jej sekretną drogę do Nowego Świata.

Idź na północ przez ciemny bór, gdzie Czarne Drzewo sięga aż do chmur. Weź je ze sobą, a wskaże ci drogę, podążaj ze światłem, a Biała Góra stanowi bramę.

Xeneth długo zastanawiał się nad tymi słowami, siedząc na czubku wykreowanego przez siebie wysokiego poskręcanego drzewa i obserwując kątem oka potwora Karasu. Pewnego dnia nie mógł już wytrzymać wpatrzonych w niego pomarańczowych ślepi i wraz z Aurianną przekształcił Karasu w mały kulisty krzaczek, który następnie zalał czarną wodą i posadził w tamtym miejscu bujne niebieskie tulipany. To było łatwe. Przecież to był Świat Snu.

Teraz wreszcie Xeneth mógł spokojnie myśleć nad tajemniczymi słowami Kenzoo, ale jego rozważania nie przynosiły efektu, dlatego postanowił działać.

Sięgnął ku świetlistej nici łączącej go z rzeczywistością i wypowiedział słowa, które były dla niego jak modlitwa.

Kołysz mnie, wietrze, kołysz. Wodo, oczyść mój umysł. Ogniu, rozgrzej mój zapał do działania. Ziemio, nakarm mnie swoimi plonami dającymi mi siłę. Życie, ja – twój uniżony sługa – błagam cię o wyzwolenie.

Była wtedy noc i żywa ciemność całkowicie zapanowała w pomieszczeniu w wieży Nieznanego. Sam Nieznany stał wówczas przy długim blacie pod ścianą i pieczołowicie formował coraz to większą kulę mocy. Teraz już mu się nie przyda.

Xeneth jednym potężnym kopniakiem rozwalił otaczającą go kapsułę. I wtedy czas zwolnił. Xeneth był jego panem, będąc tak szybki, że jego działania nie zajęły nawet sekundy.

Rozwalenie kapsuły: pierwszy krok. Dobycie noża: drugi krok. Doskoczenie do Nieznanego: trzeci krok. Wbicie noża w plecy Nieznanego: czwarty krok. Potężny cios magicznej pięści: piąty krok. Usunięcie się przed upadającym martwym ciałem: szósty krok.

Sekunda. I byli wolni.

A Xeneth znów powrócił do Świata Snu, a gdy w rzeczywistości nastał dzień, sięgnął po świetlistą nić i obudził się.

Natychmiast odnalazł swoje ubranie i broń. Włożył na siebie bluzę, skórzaną kamizelę, spodnie i wysokie buty, przypasał krótki miecz i topór. A potem spojrzał na piękną twarz Aurianny, która nieruchomo spoczywała pod szklaną kapsułą. Tę dziewczynę pierwszą obudził.

Aurianna była zdezorientowana. Gdy próbowała wstać, miała trudności z utrzymaniem równowagi. Nie mogła uwierzyć, że wybudziła się z koszmaru. Jej prawdziwe ciało nie było takie lekkie i nieograniczone, jak to senne. Minął jakiś czas, zanim udało jej się nad nim zapanować. A wtedy w owalnym lustrze zobaczyła siebie.

Zmieniła się od czasu, kiedy ostatni raz się widziała. Nie była już dzieckiem, lecz prawie dorosłą dziewczyną. Jej rude włosy wcale nie miały już koloru świeżej marchwi. Teraz jej się podobały, bo stały się długie i gęste. I ona sama była ładniejsza, niż się tego spodziewała. Już wiedziała, kogo widział w niej Xeneth, kiedy wpatrywał się w nią tymi swoimi zielonymi oczami.

Xeneth obudził też resztę. Afrit, Zayan, Fryn, Billy i dwójka pozostałych również czuli się na początku tak, jak Aurianna. Siedzieli na krawędziach posłań, nie wiedząc, co mają robić.

A młody mężczyzna, który ich wybawił, wyszedł z wieży i rozejrzał się po zniszczonym mieście. Owinęła się dookoła niego chłodna wstęga śmierci, otulając go jak szal i poprowadziła Xenetha prosto pod karłowate uschnięte drzewko.

Leżał tam Bradd, jeden z jego towarzyszy, z którymi wcześniej tu przyszedł, jakby rzucony bezładnie niczym niechciana szmaciana lalka. Jego włosy koloru mroku były posklejane krwią. Bradd nie żył już od co najmniej dwóch dni.

Xeneth wzniósł oczy ku niebu i wtedy nadbiegł Calder, wyrywając przyjaciela z krótkiej zadumy nad kruchością życia. Przywitali się bez słowa i przez chwilę razem stali nad ciałem kompana. W końcu Xeneth zapytał Caldera, czy ten przygotował to, o co prosił go wcześniej. Wysoki łysy mężczyzna, najczęściej milczący, potaknął i odszedł, a kiedy wrócił, taszczył ze sobą wór najróżniejszych ubrań i rzeczy osobistych, który wniósł do wieży.

– Wybierzcie, co na was pasuje i ubierzcie się – rzekł Xeneth do siedmiu ludzi, których właśnie uwolnił ze Świata Snu i wyszedł, aby im nie przeszkadzać.

Wreszcie Aurianna wyłoniła się zza drzwi, wyglądając tak ślicznie, że Xeneth nie mógł się nie uśmiechnąć. Objął dziewczynę ramieniem i pochylił się ku niej, mówiąc:

– Rozejrzyj się dookoła i powiedz, co widzisz.

– Widzę ruiny starego miasta – zaczęła niepewnie. – Wśród nich rosną drzewa...

– Nie tak należy patrzeć na rzeczywistość. – Xeneth wyciągnął rękę przed siebie i pokazywał jej otoczenie. – Kwiaty uśmiechają się do ciebie. Drzewa szepczą, że jesteś piękna. Ptaki śpiewają o wolności, a chmury na niebie płyną tylko po to, aby odsłonić dla ciebie słońce.

I od tej pory Aurianna widziała wszystko inaczej.

– Dlaczego znane mi miasto zostało zniszczone? Co tu się stało, kiedy leżałam tam zamknięta, uwięziona w Świecie Snu? – zapytała później.

– Ponad dwa lata temu czterech potężnych władców rozpoczęło wojnę. Każdy z nich potrafił władać jednym z żywiołów. Ogień, woda, powietrze i ziemia zniszczyły prawie cały świat, a przynajmniej wszystkie miejsca, które widziałem, kiedy tu szedłem. Przetrwała tylko garstka ludzi, a stary mag zwany Kenzoo odnalazł miejsce, które nie zostało zniszczone i zabrał tam większość tych, co przetrwali.

– A ty, skoro zdołałeś przetrwać, dlaczego nie poszedłeś z nimi?

– Byłem magicznie zawoalowany. Nie wiedziałem, co dzieje się dookoła i nie wychwyciłem dnia, kiedy bitwa między żywiołami się skończyła. Kiedy powróciłem, było już za późno.

Aurianna nie zrozumiała, lecz nie poprosiła o wyjaśnienie. Dowiedziała się również, że czterej władcy zginęli i nie zagrażają już światu.

CZARNE DRZEWO JEST PIERWSZYM CELEM

Kiedy słońce było już wysoko na niebie, wreszcie byli gotowi do wyruszenia w drogę ku nowemu życiu. Xeneth poprowadził ich na północ tam, gdzie powinien znajdować się ciemny bór ze słów Kenzoo. Aurianna szła po prawej stronie mężczyzny, dotrzymując mu kroku, a reszta podążała za nimi, jak milczące cienie; każdy niepewny swojej przyszłości.

Pogrążali się w las, ciemność gęstniała dookoła, zewsząd dochodziły odgłosy, które przyprawiały Auriannę o gęsią skórkę, więc dziewczyna starała się iść jeszcze bliżej Xenetha. Wędrowali niestrudzenie, od czasu do czasu zatrzymując się na odpoczynek i posiłek, aż w końcu zaczął zapadać zmrok i musieli rozłożyć obóz na noc.

Wypatrzyli niewielką polankę, która wydawała się być bezpieczna, chociaż w lesie właśnie budziło się wiele nocnych stworzeń, lecz tam właśnie Calder rozpalił ognisko, a reszta rozłożyła dookoła niego koce lub śpiwory.

Kiedy Xeneth rozsznurowywał swoje ciężkie buciory, aby dać w nocy odpocząć stopom, podszedł do niego barczysty Zayan i odezwał się dość niemiło:

– Może wreszcie powiesz mi, gdzie nas prowadzisz i jaki to ma sens?

Xeneth, nie przerywając wykonywanej czynności, odparł ze spokojem:

– Mówiłem, że do Nowego Świata, gdzie będziemy mogli wieść normalne życie.

– Tak po prostu zjawiłeś się i kazałeś nam iść za sobą nie wiadomo gdzie?! Myślisz, że jesteśmy tacy naiwni, że nie zainteresujemy się, co chcesz z nami zrobić? A może jesteś jak Nieznany i tylko chcesz nas do czegoś wykorzystać?

– Myśl sobie co chcesz. Reszta twoich przyjaciół najwyraźniej mi zaufała i nie pytają o nic.

– Bo może się ciebie boją! – wybuchnął Zayan, gniewnie łypiąc na swojego rozmówcę. – Boją się, że jeśli się sprzeciwią, to użyjesz tej twojej paskudnej mocy i zrobisz im coś złego.

W tym momencie do Xenetha zbliżyła się Aurianna i położyła dłoń na jego ramieniu, pokazując mu tym gestem, że całkowicie zawierzyła mu swoją dalszą przyszłość.

– Jeśli coś ci się nie podoba, to możesz odejść – rzekła do Zayana.

– Jesteś głupia! – wrzasnął tylko, jakby zabrakło mu argumentów i oddalił się ku czekającej w pobliżu Afrit.

– Chodźmy już spać – powiedział Xeneth do Aurianny, a dziewczyna ziewnęła i życzyła mu dobrej nocy.

Rankiem, kiedy tylko zjedli śniadanie i już mieli pakować swoje rzeczy, do ich obozu wpadł podniecony czymś Xeneth, który wcześniej wyruszył rozejrzeć się po okolicy.

– Znalazłem! – krzyknął, a kiedy wszyscy zwrócili na niego uwagę, powtórzył: – Znalazłem Czarne Drzewo! Rośnie tam – wskazał – prawie przy tej polanie.

– No to gratulacje – mruknął pod nosem Zayan. – Wreszcie jakieś osiągnięcie.

Xeneth zignorował jego zaczepkę i pospiesznie zapakował swój plecak, a Aurianna podbiegła do mężczyzny, chcąc towarzyszyć mu drodze do Czarnego Drzewa.

Drzewo było niemalże tak wysokie, że jego gałęzie zdawały się tonąć w chmurach. Jego chropowatą czarną korę przecinały srebrzyste żyłki, które lśniły, kiedy tylko padał na nie promień słońca. Xeneth i Calder od razu wyczuli osobliwą magię dookoła tajemniczego drzewa.

– Witaj, młody wędrowcze. – Usłyszał Xeneth w swojej głowie, a potem Czarne Drzewo powitało też innych.

– Idź na północ przez ciemny bór, gdzie Czarne Drzewo sięga aż do chmur. Weź je ze sobą, a wskaże ci drogę, podążaj ze światłem, a Biała Góra stanowi bramę – odezwał się Xeneth, cytując przekazane mu przez Auriannę słowa Kenzoo.

– To nie jest takie proste – odparło Drzewo. – Pomogę ci, ale najpierw musisz spełnić jeden warunek.

– Jaki?

– Na północny-wschód od tego miejsca jest obozowisko grupki ludzi. Musisz dotrzeć tam i zabrać ich ze sobą do Nowej Rzeczywistości. Dopiero wtedy część mnie wskaże ci dalszą drogę.

– Zrobię jak każesz.

– Dobrze, a więc weź mnie ze sobą i kiedy wykonasz zadanie, objawi ci się droga do mojego brata, Piaskowego Ptaka.

I Xeneth ułamał czarną gałązkę Czarnego Drzewa.

Kolejnego dnia, oprócz Caldera i siódemki ludzi uwolnionych ze Świata Snu, za Xenethem podążało też trzech mężczyzn w średnim wieku oraz kobieta z małym dzieckiem i jej mąż. Starsze małżeństwo odmówiło pójścia za resztą; z uwagi na swój podeszły wiek mogli by nie podołać trudom podróży.

Kiedy Xeneth dotknął gałązki Czarnego Drzewa, ta rozjarzyła się srebrnym blaskiem i Xeneth doznał wizji, która ukazała mu się wraz ze słowami:

Dalej na północ: droga daleka, a na końcu jej Piaskowy Ptak strzeże kolejnej tajemnicy.

KŁOPOTY I PIASKOWY PTAK

Równiny rozciągały się jak okiem sięgnąć, nagie skały raz po raz sterczały pośród traw. Kiedy Xeneth prowadził pośród nich grupę, te zdawały się ożywać i unosiły się ze swoich miejsc, wytyczając pomiędzy sobą drogę. Na lekko zachmurzonym niebie kołowało kilka ciemnych kształtów; z tej odległości trudno było rozpoznać czy to ptaki, czy może coś innego, lecz Calder z niepokojem zerkał w górę. W końcu rzekł do Xenetha przyciszonym głosem:

– To gargulce. Jeśli nas wypatrzą, możemy mieć kłopoty.

I nagle – jak na potwierdzenie słów Caldera – ciemny kształt runął ku nim z zawrotną szybkością.

Zapanował chaos. Kolejny gargulec dołączył do poprzedniego, zanim Xeneth zdążył nałożyć strzałę na cięciwę swojego łuku. Rozległ się przeraźliwy wrzask którejś z kobiet. Mężczyzna nie zwlekał, lecz raz po raz wypuszczał śmiercionośne bełty, które za każdym razem trafiały z potwory. Jeden z nich runął, ustrzelony przez Xenetha, a drugi przez Caldera. Dwaj towarzysze zdążyli trafić też kolejne, zanim nadleciały ku grupie. Potężne cielska runęły na ziemię, warcząc skrzekliwie. Walka zakończyła się niemal tak szybko, jak zaczęła.

Xeneth podbiegł ku ludziom, którzy otaczali ranną osobę. Była to Billy, którą uwolnił ze Świata Snów wraz z innymi. Jej lewa noga została rozorana przez potężne szpony gargulca. Dziewczyna leżała z głową wspartą na kolanach Fryna, a tuż przy niej siedziała Aurianna, próbując ją uspokoić.

– Trzymaj się, Billy – szeptała. – Nie umrzesz od tego.

A Billy jak w amoku wymawiała słowa, które nie mogły zadziałać w tym świecie: – Ulecz się, ulecz się.

Xeneth przyjrzał się ranie i nie zwlekając wyciągnął z plecaka jedną ze swoich koszul, którą następnie rozdarł i sprawnie obwiązał nogę dziewczyny. Następnie dotknął jej skroni i wyszeptał:

– Mannifith noeniv khedae dwhja. – To tajemnicze zaklęcie sprawiło, że ból nie był już tak dokuczliwy, a Billy zasnęła.

Kiedy podnosili się z ziemi, Xeneth dostrzegł na ich drodze stojący na kamiennym piedestale posąg przedstawiający drapieżnego ptaka w locie. Sam posąg nie był z kamienia, lecz z drobniutkiego piasku, którego cząsteczki unosiły się blisko siebie, tworząc całość. Wszyscy byli pewni, że wcześniej nie było tutaj tej tajemniczej rzeźby.

– Zwycięsko przeszedłeś moją próbę. – Usłyszał Xeneth w swojej głowie. – Weź mnie ze sobą, a wskażę ci drogę do mojego brata Wielkiego Kwiatu.

I mężczyzna sięgnął ku posągowi, a jego dłoń wniknęła weń i kiedy ją wyciągnął, miał pełną garść złocistego piasku.

Podążaj w kierunku, gdzie zachodzi słońce, a rośliny wabią swoimi kolorami barwne motyle, znajdziesz Wielki Kwiat, który jest kluczem.

NOWE UCZUCIE – LECZ, CZY ZRODZIŁO SIĘ W SERCACH?

Ta dwójka czuła do siebie coś więcej, niż tylko sympatię. Często, idąc obok siebie, patrzyli sobie w oczy: jego – zielone, jej – szare, wyczytując w nich wzajemne uczucia. Nawet Calder szedł dwa kroki za nimi, nie chcąc im przeszkadzać w cichych rozmowach.

Aurianna próbowała nazwać uczucie, jakie żywiła do Xenetha. Czy to była miłość? Nie potrafiła tego powiedzieć. Tak długo tkwiła w Świecie Snu, że nie wiedziała, jak powinno to wyglądać.

Calder, Zayan, Afrit, Fryn niosący na rękach Billy, oraz reszta, podążali za Xenethem, który nieustannie prowadził ich według otrzymanych wskazówek, które tylko on zdołał zrozumieć.

Ciężkie chmury gromadziły się ponad nimi, aż w końcu rozpadało się i nie wyglądało na to, żeby prędko miało przestać. Nie mogli podróżować w deszczu. Byłoby to nieprzyjemne i jeszcze ktoś rozchorowałby się z przemoczenia.

Ale Xeneth był bystry i wypatrzył jaskinię, w której się schronili. Okazała się obszerna i sucha. Mężczyzna zostawił grupę pod rozległym sklepieniem tuż przy wejściu, a sam poprowadził Auriannę za wyrastającą ze ściany jaskini skałę, nieco w głąb, gdzie było przyjemnie i przytulnie. Położyli swoje plecaki i Xeneth wetknął zapaloną wcześniej pochodnię w szczelinę w skale. A potem ujął dłonie Aurianny.

Stali tak przez chwilę; migotliwy blask pochodni odbijał się w oczach dziewczyny i sprawiał, że jej rude włosy zdawały się niemal płonąć.

I w końcu Xeneth pocałował Auriannę. Tak, jak sobie wyobrażała, że będzie to wyglądać. Powoli, cudownie i rozkosznie.

Lekko ścisnął obie dłonie dziewczyny i wysłał poprzez nie maleńką iskierkę swojej tajemniczej magii, która dotarła aż do jej umysłu i rozgościła się tam, dając jej poznać nowe uczucie: pożądanie.

– Tak, Xenecie, o tak... – Niemalże zachłysnęła się oddechem, kiedy znów ją pocałował.

Ułożyli się na śpiworze. Xeneth obiecał, że będzie delikatny. I był.

To było coś niesamowitego, coś czego dziewczyna nie doświadczyła nigdy wcześniej. W pewnym momencie mężczyzna pochylił się i wyszeptał jej do ucha:

– Daję ci poznać miłość fizyczną, Aurianno, lecz prawdziwą miłość – uczucie, musisz sama w sobie obudzić. Tylko wtedy zdołasz pokochać kogoś i zaczniesz inaczej postrzegać życie. Będzie dla ciebie wspanialsze i piękniejsze, będziesz mogła cieszyć się nim u boku ukochanego.

Przez myśl przeszło jej jedno pytanie: czy kocha Xenetha? A potem kolejne: czy to aby na pewno ten właściwy mężczyzna?

WIELKI KWIAT SIEJE NOWY CEL

Wielki Kwiat rósł pośród wielu innych, równie barwnych kwiatów w niemalże magicznym egzotycznym ogrodzie. Xeneth odnalazł go dzięki osobliwej magii, którą już wcześniej wyczuwał wokół poprzednich wskazówek. Chciał wiedzieć, co ich dalej czeka, dlatego ostrożnie wyciągnął dłoń i zbudził Kwiat, który roztulił swój pąk i ukazał fioletowoniebieskie wnętrze.

– Wyrzeknij się bogactwa, Xenecie...

– Co?

– Wyrzeknij się bogactwa, Xenecie. Pieniądze nie są jedynym szczęściem, jakie posiadasz. Musisz nauczyć się cieszyć z rzeczy, które nie są materialne.

Xeneth spojrzał na Auriannę. Dziewczyna patrzyła w Wielki Kwiat jak zahipnotyzowana. Nie chciał tego zrobić. Ale musiał.

Wyciągnął z kieszeni garść monet o różnych nominałach.

– Co mam z nimi zrobić? – zapytał, wpatrując się w wnętrze Kwiatu, prawie tak duże, jak jego głowa.

– Wyrzuć.

Mężczyzna wziął głęboki oddech, odgarnął z czoła długie jasne włosy i rzucił monety daleko w gąszcz. Natychmiast tam, gdzie upadły, wyrosły oszałamiające tęczowe kwiaty, które rozbrzmiały tysiącem cichych dźwięków, niczym małe dzwoneczki.

Wpatrywali się w to zjawisko jak urzeczeni i wtem Wielki Kwiat znów się odezwał, obracając się ku milczącemu Calderowi.

– Musisz zrobić to samo. Wyrzeknij się bogactwa, Calderze.

Mężczyzna aż zamrugał ze zdumienia i otarł pot z gładko wygolonej głowy, szybko sięgając do kieszeni i z bólem serca odrzucając od siebie cały swój majątek.

„Co dostanę w zamian? Co wynagrodzi mi stratę?" – zastanawiał się w myślach.

A tymczasem Wielki Kwiat rzekł do Xenetha:

– Weź mnie ze sobą, a wskażę ci drogę do Srebrnej Pajęczyny, gdzie zostaniecie poddani próbie. – I Xeneth delikatnie zerwał najmniejszy listek z liściastej łodygi Wielkiego Kwiatu.

I już wiedział, że powinni kierować się na północ, aby dotrzeć do Srebrnej Pajęczyny, która będzie przełomowym momentem w ich wędrówce.

– Jak długo będziemy jeszcze iść, zanim trafimy do Nowej Rzeczywistości? – zapytał Xeneth Wielkiego Kwiatu, kiedy już mieli ruszać w dalszą drogę. Dostał cichą odpowiedź, lecz nie zrozumiał jej.

- Istnieję poza czasem i przestrzenią. Jestem materią, lecz tylko na tym świecie. Magią jestem wszędzie.

SREBRNA PAJĘCZYNA PRÓBĄ PRZED PRZEJŚCIEM

Zbliżał się świt, kiedy Xeneth obudził się i przeciągnął na niezbyt wygodnym posłaniu. Obok spała Aurianna; mężczyzna nie mógł się powstrzymać, aby nie odgarnąć kosmyka rudych włosów dziewczyny, który zasłaniał jej piękną twarz.

Reszta grupy również spała wokół ogniska, które przez noc już wygasło. Nikt nie musiał trzymać wart, bo w odludnej okolicy nic nie wskazywało na pojawienie się potencjalnego niebezpieczeństwa. Byli już nieco znużeni nieustanną wędrówką, bo już ponad tydzień szli i szli nie znajdując niczego, poza tajemniczymi magicznymi wskazówkami.

Ich dalsza droga pięła się pod górę wśród szarych skał, po lewej stronie ziała stroma przepaść, lecz ścieżka nie była na tyle blisko, aby ktoś mógł potknąć się i spaść ze szlaku.

Xeneth co jakiś czas wkładał rękę do kieszeni i dotykał liścia Wielkiego Kwiatu, który emanował magiczną energią, sprawiając, że młody mężczyzna natychmiast doznawał krótkiej wizji dalszego kierunku podróży.

Według słów Wielkiego Kwiatu powinni dotrzeć za niedługo do Srebrnej Pajęczyny, cokolwiek to było. Jak się później przekonali, rzeczywiście była to ogromna pajęczyna rozciągająca się przez sam środek szlaku i uniemożliwiająca dalszą drogę.

Lecz dalej nie było już ścieżki, tylko strome urwisko, więc i tak nie mieliby gdzie iść.

– Witajcie niestrudzeni podróżnicy – odezwał się łagodny cichy głos, który każdy usłyszał w swoim umyśle. – Kenzoo zapowiedział mi, że nadejdziecie.

– Co tym razem mamy zrobić, aby móc iść dalej? – zapytał Xeneth.

– To przełomowy moment waszej wędrówki. Przeniosę was do pewnego specjalnego miejsca, skąd łatwo traficie do Białej Góry, lecz każdy z was zostanie poddany pewnej próbie.

– Co to za próba?

– To próba waszych uczuć, waszych przekonań, sprawdzian waszej motywacji i chęci dążenia do dobrych rzeczy. Każdy z was powinien teraz usiąść i zastanowić się, czy jest godny przejścia przeze mnie, bo później nie będzie już odwrotu. Ludzie, którzy nie są prawi i dobrzy, będą straceni na zawsze.

Xeneth, Aurianna, Fryn, Billy, Zayan, Afrit, matka z dzieckiem i jej mąż oraz reszta osób tkwili nieruchomo na skale, wpatrując się w Srebrną Pajęczynę, która szeptała do każdego osobno o tym, co złego zrobili w ciągu swojego życia.

– Nie oddałeś pożyczonych pieniędzy... Odbiłaś przyjaciółce chłopaka... Uderzyłeś natrętnego handlarza.

W końcu każdy z nich wiedział już, czy powinien podejmować próbę przejścia przez Srebrną Pajęczynę. Nikt nie odezwał się słowem, całą grupą zostali wciągnięci w białe jaskrawe światło poprzez srebrzyste nitki Pajęczyny.

Lecieli z wiatrem. Ścigali się ze światłem. Sunęli po tęczy wraz z kolorowymi kroplami połyskującej mgły. Lecieli poza snem i poza jawą. Upajali się ciepłym blaskiem...

A potem stanęli tuż przy zwartej ścianie nieprzeniknionego mrocznego lasu, mając przed sobą rozległą taflę błękitnego jeziora.

Lecz w grupce zapanowała panika. Okazało się, że dwie osoby zniknęły podczas przebytej właśnie niesamowitej podróży.

Jasnowłosa Afrit nerwowo rozglądała się dookoła, ocierając z oczu łzy.

– Zayan? – wołała. – Zayan!

Lecz Zayana nie było. Został na wieki skazany na to, na co sobie zasłużył. Afrit nie znała prawdziwego oblicza tego mężczyzny. Dla niej był zawsze dobry i miły, lecz Aurianna, Fryn, Billy i pozostała dwójka mogłaby powiedzieć coś innego.

Do Afrit podszedł Calder, starając się uspokoić dziewczynę. Chciał ją objąć, lecz odtrąciła jego ramię.

Skazany na wieczność. Ukarany za swoje postępki. Na zawsze poza światem.

Xeneth pozwolił reszcie odpocząć i pożywić się, a sam udał się nad brzeg jeziora. Kiedy tylko się pochylił, ponad wodą uniosła się przezroczysta postać kobiety wielkiej urody, która przenikliwym wzrokiem zaglądała wprost w duszę Xenetha.

Patrzyli na siebie w milczeniu, aż w końcu Xeneth uśmiechnął się i cicho wyszeptał słowa, które były dla niego jak modlitwa.

Kołysz mnie, wietrze, kołysz. Wodo, oczyść mój umysł. Ogniu, rozgrzej mój zapał do działania. Ziemio, nakarm mnie swoimi plonami dającymi mi siłę. Życie, ja – twój uniżony sługa – błagam cię o wyzwolenie.

I woda oczyściła jego umysł, dając mu poznać, że oto stoi przed samą Panią Jeziora, istotą strzegącą dalszej drogi ku Białej Górze.

UCZUCIE BUDUJĄCE SOLIDNY MOST

– Ty, Xenecie Amarishu, przybyłeś spotkać się ze swoją panią. Ty, Xenecie Amarishu, przebyłeś tak długą drogę, a teraz stoisz przede mną, drżąc ze strachu przed czekającą na ciebie niewiadomą przyszłością?

Dookoła rozległ się melodyjny głos półprzezroczystej istoty, kiedy wypowiadała słowa przeznaczone tylko dla młodego mężczyzny stojącego nad brzegiem jeziora. Wpatrywał się w Panią, jak zaczarowany, wpatrywał się w nią, niezdolny nawet do najmniejszego ruchu.

– Kim jesteś? – wydukał wreszcie po cichu, bo żadne inne pytanie nie przyszło mu do głowy.

– Jestem wodą i jestem ogniem. Jestem życiem i jestem śmiercią. Jestem stworzeniem i jestem zniszczeniem. Żyję i jednocześnie nie żyję. Chociaż widzisz mą postać, nie istnieję, lecz dla ciebie objawiłam się jako Pani Jeziora. A ty? Kimże jesteś, żeby stawać przed moim obliczem?

Xeneth drgnął, jego zielone oczy spoglądały zdecydowanie na tkwiącą przed nim magiczną istotę.

– Jestem tym, który chce zaprowadzić tych ludzi – wskazał na grupę, która czekała nieco dalej – do Nowej Rzeczywistości, aby mogli rozpocząć tam lepsze życie poza zniszczoną częścią świata. Jestem ich nadzieją i jestem ich siłą. Jestem Xeneth Amarish.

Pani Jeziora unosiła się w milczeniu ponad taflą wody, migotliwie połyskując tysiącami kropelek. Xenethowi kręciło się w głowie, ciemność zamroczyła jego pole widzenia, a kiedy ocknął się z tego krótkotrwałego dziwnego stanu, tuż za nim stała cała grupa, którą tak nieustraszenie prowadził.

– Czeka cię ostatnia próba, drogi chłopcze – odezwała się Pani Jeziora głosem tak melodyjnym, jak śpiew słowika, jak szum spadającej wody, jak szepty lasu. – To próba miłości i tylko od ciebie zależy, czy zdołasz przeprowadzić ludzi na drugi brzeg tego jeziora, gdzie mieści się wejście do Nowego Świata.

– Co więc mam zrobić? – zapytał Xeneth.

Pani Jeziora uniosła przezroczyste ramię i oplotła nim stojącą nieopodal Auriannę. Zawirowało i zaszumiało, jak setki malutkich tornad, i dziewczyna zniknęła. Xeneth rozglądał się dookoła i zdumiał się wielce, kiedy rozpoznał na przeciwległym brzegu sylwetkę jej znajomej postaci.

– Zbuduj most ze swojej miłości do Aurianny. Pokaż, że to, co do niej czujesz, to nie tylko pożądanie. Pójdź za głosem swojego serca i zaufaj mu, a zdołasz przejść. Lecz jeśli nie jest to prawdziwe uczucie, utoniesz w moim jeziorze i już wszystko będzie stracone.

Xeneth znów zapatrzył się w srebrzyste oczy Pani Jeziora, która cierpliwie czekała na jego pierwszy krok. Obejrzał się na grupkę i stojąc tuż przy krawędzi, postąpił naprzód.

Z wody wystrzelił tęczowy blask pełen migotliwego blasku i utworzył niewielki odcinek drogi przed Xenethem. Mężczyzna zrobił kolejny krok i postawił nogę na magicznym moście. Miał wrażenie, jakby stał w powietrzu, wisiał ponad wodą, do której w każdej chwili mógł wpaść.

Zbuduj most ze swojej miłości do Aurianny – dźwięczało mu w głowie. Stojąca na drugim brzegu dziewczyna obserwowała go uważnie, licząc na to, że do niej dotrze.

„Aurianna jest najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek poznałem. Dzięki Auriannie odnalazłem chęci do dalszego życia. Już nigdy nie będę samotny, Kocham tę dziewczynę i wiem, że ona kocha mnie. Będziemy razem żyć szczęśliwie w Nowej Rzeczywistości" – myślał, kiedy powoli szedł ponad wodą, ostrożnie stawiając stopy na niewidocznym przejściu, które z każdym jego krokiem zamieniało się w świetlisty most.

Był już w połowie, kiedy do jego głowy wkradła się niepożądana myśl:

„Pożądałem jej, zrobiliśmy to z naszego pragnienia, to było przypieczętowanie naszej miłości."

I właśnie wtedy Xeneth zachwiał się na moście, który ukruszył się przed nim i gdyby w porę nie odzyskał równowagi, runął by w ciemne głębiny.

Gdzieś obok dał się słyszeć krótki dźwięczny śmiech Pani Jeziora. A Xeneth nieprzerwanie parł naprzód, widząc już błyszczące szare oczy Aurianny i to, jak szczególnie na niego patrzy. Wreszcie postawił nogę na brzegu i uradowany skoczył ku dziewczynie, biorąc ją w ramiona, tuląc i całując. Za nim po moście, bez żadnych problemów przeszła reszta grupy.

Calder klepnął Xenetha w ramię i pogratulował dobrej roboty, a uczepiona jego boku blondynka Afrit posłała mu niepewny uśmiech.

– To gdzie teraz, panie przywódco? – zapytała rozradowana Aurianna.

Xeneth spojrzał w blask toni wodnej, gdzie spokojnie unosiła się Pani Jeziora.

– Wiesz już, jaką siłę mogą mieć uczucia – powiedziała. – Wykorzystaj to dobrze i żyj w szczęściu i dostatku w krainie, do której teraz mogę wskazać ci drogę. Tak więc weź mnie ze sobą, a Biała Góra rozstąpi się przed wami.

I Xeneth nabrał w złączone dłonie wody z jeziora i napił się jej, a cudowny płyn rozlał się w jego wnętrzu i napełnił nieopisanym szczęściem, że oto jego misja zbliża się ku końcowi i wreszcie będzie mógł żyć w spokoju razem ze swoją ukochaną Aurianną.

A BIAŁA GÓRA ROZSTĄPI SIĘ PRZED WAMI...

Kamienista ścieżka wiła się przez las, prowadząc ku łańcuchowi zwykłych szarych gór, pomiędzy którymi widniała ta jedyna, ta szczególna Biała Góra. Nie była porośnięta żadnymi roślinami, nic nie mąciło nieskazitelnej połyskliwej bieli masywnej skały, wznoszącej się pomiędzy niższymi szczytami.

Szli szybko, widząc kres swojej wędrówki tak niedaleko. Xeneth ściskał dłoń Aurianny, która dorównywała mu kroku, kiedy z uśmiechem podążali ku Białej Górze.

Kraina, w którą weszli, kiedy tylko przekroczyli Srebrną Pajęczynę wydawała się inna, bardziej tajemnicza i bezpieczna. Nie była zniszczona przez rozgrywającą się przed kilkoma laty bitwę żywiołów. Nawet tutaj można by się osiedlić, lecz owo miejsce było tylko tak jakby przedsionkiem przed Nową Rzeczywistością, do której tak wszyscy pragnęli dojść.

W lesie spotkali niewielką grupkę ubogo odzianych mężczyzn i kobiet, którzy przeszli przez wszystkie próby wymyślone przez Kenzoo i teraz również zdążali do Nowego Świata. Wymienili pozdrowienia z Xenethem i resztą, i zapytali, czy mogą się przyłączyć. Od tej chwili gromada powiększyła się o kolejne sześć osób.

– Zamieszkamy w uroczym domku i będziemy codziennie leżeć w ogrodzie i patrzeć w błękitne niebo, a w nocy będziemy liczyć gwiazdy. – Xeneth snuł wizje wspólnej przyszłości z Aurianną. – Dookoła nas będą mieszkać inni, którzy też będą cieszyć się z nowego życia i razem stworzymy lepszą społeczność.

Biała Góra z każdym krokiem była coraz bliżej. Już dokładnie widzieli jej połyskliwy masyw, zdawał się być na wyciągnięcie ręki. Xeneth i Aurianna poszli przodem i stanęli tuż przed wspaniałym magicznym tworem, który emanował niezwykłą potęgą i tajemniczą mocą.

– Witam was w imieniu mojego stwórcy, potężnego czarodzieja Kenzoo, który odnalazł niezniszczoną krainę i utworzył w niej Nową Rzeczywistość – przemówił do nich mocny potężny głos, który zdawał się dochodzić z samego wnętrza góry, chociaż rozbrzmiewał tylko i wyłącznie w ich głowach. – Przeszliście jego próby, które ustanowił, aby nikt nie mógł zakłócić spokoju jego Nowego Świata. Stanęliście przed Panią Jeziora, która przepuściła was, a teraz stoicie przede mną. Kenzoo obserwuje was moimi oczami i widzi, że jesteście godni przejścia przez Białą Górę.

Xeneth niecierpliwie czekał na to, co mogłoby się wydarzyć, na to co jeszcze powie ów tajemniczy głos, ściskając dłoń Aurianny i wpatrując się w nieskazitelną biel magicznej skały. Lecz Biała Góra odezwała się dopiero po chwili, jej władczy ton sprawił, że Xenethowi i Auriannie zjeżyły się włoski na karku.

– Co zamierzacie robić, kiedy wejdziecie do mojej krainy? – To był głos samego wielkiego czarodzieja Kenzoo, który przemawiał do nich magicznie.

– Będziemy żyć w zgodzie ze wszystkimi ludźmi i z naturą. Będziemy pracować dla siebie i dla dobra i pożytku innych. Wspólnymi siłami zbudujemy od fundamentów nasze szczęście i naszą przyszłość – odpowiedział Xeneth bez chwili wahania.

Nagły powiew wiatru rozrzucił długie jasne włosy młodego mężczyzny i sprawił, że zalegające w na podłożu suche liście zawirowały i zatańczyły przed dwójką przybyszy, a potem osiadły gdzieś w skalnych szczelinach.

– Podoba mi się twoja odpowiedź, Xenecie – huknął głos z wnętrza Białej Góry. – A ty, Aurianno, co chcesz osiągnąć, kiedy zamieszkasz w Nowej Rzeczywistości?

Dziewczyna odgarnęła za ucho pasemko długich rudych włosów i przelotnie zerknęła na Xenetha, który mocniej ścisnął jej dłoń. Odkaszlnęła i odpowiedziała:

– Chcę być szczęśliwa u boku mojego ukochanego i poznać, czym jest prawdziwe uczucie miłości. Chcę wraz z nim odkrywać piękno świata, w którym zamieszkamy.

– Bardzo dobrze, Aurianno. – Biała Góra nie powiedziała nic więcej, bowiem do Xenetha i Aurianny zbliżyła się reszta grupy, z Calderem i Afrit na czele.

Kiedy tylko stanęli swobodnie obok siebie, przyglądając się migotliwemu blaskowi białej skały, czarodziej Kenzoo znów odezwał się niesamowitym magicznym głosem, tym razem kierując swoje słowa do reszty grupy.

– Właśnie rozmawiałem z waszymi przyjaciółmi i pytałem ich, co będą robić, kiedy zamieszkają w upragnionej krainie. Teraz wasza kolej na odpowiedź.

Każdy mówił coś, czego nie słyszeli inni, lecz Kenzoo doskonale znał ich słowa i pragnienia.

– Chcę zbudować dom i założyć rodzinę – odpowiedział jakiś mężczyzna.

– Chcę potrafić zakochać się w Calderze tak, jak on zakochał się we mnie – wyszeptała Afrit ze zwieszoną głową. – Żebyśmy razem mogli być szczęśliwi. Wcale nie kochałam Zayana...

– Razem z mężem zbudujemy dom i wychowamy naszego syna – powiedziała kobieta z dzieckiem na rękach.

Młody, wysoki i chudy Fryn również wyznał szeptem swoje plany dotyczące dalszego życia, słysząc obok niezrozumiałe słowa Billy.

Billy, która została zraniona w nogę podczas ataku gargulców, miała się już dobrze. Kiedy przechodzili po magicznym moście nad wodą, Pani Jeziora przelotnie dotknęła dziewczyny i jej rana natychmiast została uleczona. Billy i Fryn również chcieli iść razem przez drogę życia.

Kiedy każdy zakończył swoje wyznania, Biała Góra, poprzez którą przemawiał do nich Kenzoo, stwierdziła, że wszyscy są godni przejścia przez tajemną drogę. Ci niegodni zostali już wcześniej wyeliminowani przez Srebrną Pajęczynę.

Gdzieś ponad ich głowami niebieskawa błyskawica przecięła niebo i huk nie z tej ziemi wstrząsnął gruntem. Powietrze zdawało się wibrować od głośnego dźwięku, który narastał gdzieś od strony Białej Góry. Xeneth, Aurianna, Calder i reszta ukryli głowy w dłoniach, zatykając uszy, bo wydawać by się mogło, jakby ów dźwięk był zdolny rozsadzić od wewnątrz ich czaszki. Kiedy zdawało się, że stanie się nie do zniesienia, ustał nagle.

Przed grupą ludzi otworzyło się przejście w potężnym masywie Białej Góry. Ruszyli tamtędy, zagłębiając się w nieprzeniknione mroki jaskini. Zrobiło się tak ciemno, że prawie nic nie widzieli, musieli iść bardzo powoli, żeby się nie potknąć, bowiem nie mieli ze sobą pochodni, ani żadnego źródła światła.

– Xenecie – odezwała się cicho Aurianna, lekko szarpiąc mężczyznę za rękaw. – Wiem, co powinieneś zrobić, abyśmy mieli choć trochę światła.

– Co takiego? – zapytał chłopak, spoglądając na nią z ukosa, czego nie mogła zobaczyć w ciemnościach.

– Wykorzystaj piasek, który zabrałeś od Piaskowego Ptaka – powiedziała nieswoim zmienionym głosem. Xeneth przeraził się odrobinę, kiedy go usłyszał. – Potem wyciągnij dłoń przed siebie i wypowiedz zaklęcie.

– Jakie zaklęcie? – zapytał, zanim pojął, o co chodzi. Włożył rękę do kieszeni i zebrał tyle piasku, ile tylko zdołał. Przystanął i wyciągnął przed siebie dłoń ze słowami: – Einorg nringo en vossa.

Magiczny piasek pofrunął przed siebie, każde ziarenko rozjarzyło się niesamowitym zielonym blaskiem, uformowały świetlistą linię, która prowadziła w jedno z rozgałęzień jaskini. Dopiero w słabej poświacie widzieli, że jaskinia ma jakieś odgałęzienia. W ciemności na pewno nie trafiliby w to właściwe.

– Skąd wiedziałaś? – spytał Xeneth Aurianny, kiedy ruszyli w dalszą drogę.

Dziewczyna pokręciła głową.

– Nie wiem – odparła swoim normalnym już głosem. – Tak jakoś samo przyszło do głowy...

Szli za jarzącymi się na zielono ziarenkami magicznego piasku, korytarzem we wnętrzu Białej Góry, a skaliste ściany zdawały się połyskiwać srebrzyście. W pewnym momencie natrafili na ścianę złocistego blasku przed sobą – wyjście z jaskini.

Każdy z nich zatrzymał się na chwilę i wziął głęboki oddech, przygotowując się do tego, co za chwilę mieli ujrzeć. Xeneth ujął dłoń Aurianny i jako pierwsi przeszli przez blask, który rozświetlił ich sylwetki. Zniknęli w tęczowym świetle, które rozlało się wokół nich i natychmiast zostali porażeni nowymi barwami.

Stali na porośniętym trawą pagórku, ponad doliną, którą przecinała błękitna wstęga rzeki. Słońce odbijało się w jej wodach i rzucało ciepły blask na cudowną wioskę, która powstała w otoczonej górami dolinie. Gdzieś dalej przy rzece stał młyn, drewniane chatki porozrzucane były wszędzie, lecz przy każdej z nich znajdował się duży ogródek. Z tej odległości i wysokości ludzie i zwierzęta byli tylko małymi punkcikami.

Xeneth i Aurianna zostali napełnieni takim szczęściem, że mieli ochotę od razu pobiec w dół trawiastego pagórka, śmiejąc się i radując jak małe dzieci, chcąc jak najszybciej wkroczyć w świat Nowej Rzeczywistości.

Lecz zamiast tego tkwili w miejscu i patrzyli, oniemiali z zachwytu, a tymczasem reszta grupy wyłoniła się ze świetlistego wylotu jaskini. Niespodziewanie wyrosła przed nimi wysoka postać o długich srebrzystych włosach i bystrym spojrzeniu ciemnych oczu, ubrana w rozwiane szaty o rozmaitych barwach.

– Witajcie w Nowej Rzeczywistości, drogie dzieci. Od teraz to również wasza kraina, więc radujcie się i bądźcie wraz z nami szczęśliwi – przemówił do nich Kenzoo władczo, lecz łagodnie i poprowadził ich w dół pagórka ku spokojnej wiosce w dolinie.


* opowiadanie bierze udział w konkursie http://secretum.pl/konkursy/item/282-konkurs-na-fantastyczne-opowiadanie

Dział: Opowiadania
piątek, 10 kwiecień 2015 04:16

Premiera: "Dziewczyna ognia i cierni"

Pierwszy tom nowej, porywającej trylogii fantasy. Premiera już 24 kwietnia! Elisa, biegle znająca święte księgi, zostaje wybrana przez Boga, by spełnić wyznaczoną, tajemniczą misję. W dniu swoich szesnastych urodzin poślubia króla Alejandra. Małżeństwo to ma przypieczętować sojusz dwóch państw przeciwko wspólnemu wrogowi – Inviernym, których potęga opiera się na czarnoksięskiej mocy animagów. Rozpoczyna się okres długiej i trudnej walki, w której wyjaśni się zagadka mocy amuletów i tajemnica boskiej misji Elisy.

Dział: Książki
czwartek, 09 kwiecień 2015 10:19

Krew aniołów

Zazwyczaj nie mam problemu z oceną książki. Bardzo szybko ląduje w jednej z trzech podstawowych kategorii, w której to dopiero uzasadniam swój wybór. W uproszczeniu można przyjąć za etykiety owych podziałów, stopniując od oceny najniższej do najwyższej: „zła", „nijaka", „dobra". „Krew aniołów" fińskiej powieściopisarki Johanna'y Sinisalo nie chce się zmieścić w żadnej z nich. Być może dlatego, że nie jest to typowy przedstawiciel swojego gatunku (fantasy), a proza o poetyckim zacięciu i tematyce ekologicznej. A być może dlatego, że to po prostu pierwszy tekst o podobnej konstrukcji i fabule, jaki w życiu czytałam i nie mogę dodać doń, typowego dla siebie, „ale to już było".

Zanim zaczarował mnie opis „Krwi aniołów", urzekła mnie okładka. Obwoluta nie jest szczególnie skomplikowana, zdobiona czy wymyślna. Ot, białe litery i sześć sześcianów, ułożonych tak, by symbolizowały plastry miodu. Tło jest jednak co najmniej niepokojące. Od prawego dolnego rogu okładki do górnego lewego rogu zachodzi subtelna, przejściowa zmiana barw. Początek to jasny oranż, środek to intensywna czerwień, w najwyższym punkcie obwoluta ma barwę ciemnego bordo/brązu – zaschniętej krwi. Aż ciarki przechodzą.

Pięćdziesięcioletni Orvo od najmłodszych lat interesował się pszczołami. Podczas, gdy jego ojciec, Ari, był właścicielem ubojni, Orvo starał się żyć w zgodzie z naturą. Podobne zasady wpoił zresztą swojemu synowi, Eero, który zdecydował się nawet pójść w swoim umiłowaniu przyrody i zwierząt o krok dalej, za co zmuszony będzie zapłacić wysoką karę. Tymczasem Orvo odkrywa, że jego pasiekę dręczy tajemniczy problem – ule pustoszeją, pozostawiając po sobie martwą matkę. Czy to koszmar współczesności, czyli CCD? A może za znikanie pszczół odpowiada inna siła? Wkrótce Orvo odkrywa na strychu szopy coś, co na zawsze zmienia jego życie. Pytanie tylko, czy uwierzy.

„Krew aniołów" składa się z dwóch rodzajów rozdziałów. Jeden to pisany w pierwszej osobie liczby pojedynczej i czasie teraźniejszym dziennik Orva (za określeniem dziennika przemawiają tutaj nagłówki w formie liczenia kolejnych dni, ale nie jest to zupełnie trafne słowo opisujące), a drugi – wpisy ze strony internetowej Eera, opatrzone liczbą komentarzy i kilkoma wybranymi przekazanymi w pełni treści. Dojrzałość kontra młodość, stateczna rozwaga kontra ognisty bunt. Orvo opowiada o życiu, o codzienności, przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Z kolei Eero to zapalony wojownik o prawa zwierząt, chociaż on sam pewnie nie zgodziłby się z tym określeniem, dopełniając je i dokładnie tłumacząc.

O ile narracja Orva przypadła mi do gustu, głównie ze względu na pełną rozpiętość emocjonalną – od filozoficznej melancholii po dojmujące cierpienie – o tyle ta prowadzona przez Eera niekoniecznie. Od początku jest dla czytelnika jasne, że Sinsalo zdecydowała się przemycić na stronicach swojej powieści prawdy, które miałyby zachęcić do zmiany trybu życia na bliższy naturze – jeżeli nie wegetarianizm, to chociaż ograniczenie spożycia mięsa; rezygnacja, choćby częściowa, z ilości sprzętów elektronicznych itp. Gdy Orvo opowiada o pszczołach, ich znaczeniu i negatywnych ingerencjach człowieka w środowisko twórców miodu, to jest to subtelny kuksaniec lub wskazanie drogi palcem. Jednak, gdy do podobnych tematów zabiera się jego syn, to niełatwo odpędzić się od wrażenia próby brutalnej indoktrynacji. Ktoś mógłby powiedzieć, że przesadzam; albo, że silny charakter bohatera nie może być wadą. I miałby rację, co do tego drugiego. Ale pod wypowiedziami Eera znajdują się komentarze „użytkowników". Te wybrane do rozwinięcia są albo obelżywe i prostackie, a w dodatku niegramatyczne; albo atakujące; albo absolutnie pozbawione pomyślunku. Jakby „opozycja" nie mogła wdać się w kontrowersyjny dyskurs na poziomie. Pomijam już fakt, że nie mam pojęcia, co na podobnej stronie robiłby użytkownik nieumiejący się poprawnie posługiwać słownikiem. Dlaczego miałby czytać równie długie i skomplikowane wpisy? Jednym zdaniem, sądzę, że Sinsalo okazała się tutaj nazbyt stronnicza.

Wspomniałam, że „Krew aniołów" to powieść fantasy. Gdzież się ono skrywa? W zapisach mitologicznych dotyczących pszczół. Sinsalo wykorzystuje pszczołę jako wysłanniczkę pomiędzy światami. Niemniej fani kreowania nowych światów, oderwania od rzeczywistości i abstrakcyjnej kreacji będą tu bardzo zawiedzeni. Fantasy to tylko drobny element „Krwi aniołów", a i w tej formie pełni zupełnie odmienną funkcję, niż mogłoby się pierwotnie zdawać. To jedynie decyzyjny bodziec.

Poza wymiarem ekologicznym i fantastycznym „Krew aniołów" to także powieść o znamionach kryzysu egzystencjalnego. Postać Orva, która w tym zakresie zostaje najbardziej doświadczona, to nie człowieczek z papieru, a skomplikowana psychologicznie postać o wyraźnych cechach zindywidualizowania. Dodatkowo jego pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym doprowadza do bardzo silnej więzi na linii postać-czytelnik. Chwilami nie jest to łatwy związek.

Język powieści wije się sinusoidalnie, zmieniając rejestry i poziom przyswajalności. Część to niemal wypisy z kart encyklopedii czy raportów, które muszę przyznać, że bywały nudne (gdy powtarzały informacje, a to się zdarzało). Z pewnością mówić trzeba o multigatunkowości, czy jakimś rodzaju kolażu. Zwłaszcza, że obok wspomnianych tekstów o surowym, naukowym charakterze, znajdują się strumienie świadomości, cytaty poezji oraz bogata paleta oryginalnych metafor tuż obok wulgaryzmów czy potocyzmów.

Nie potrafię jednoznacznie ocenić „Krwi aniołów". Z pewnością jest to pozycja nietuzinkowa, oryginalna i wyróżniająca się na tle innych propozycji z gatunku fantasy, chociaż nie przywiązywałabym się szczególnie do tej kwalifikacji typologicznej. Jako powieść-kolaż w duchu literatury współczesnej czy zaangażowanego w ekologię postmodernizmu sprawdza się świetnie, ale niekoniecznie przekona do siebie fanów fantastyki w ujęciu literatury popularnej. Z pewnością tekst Sinsalo adresowany jest to czytelnika wymagającego, lubiącego zaskoczenia i oparcie fabularnych rozwiązań w rzeczywistości. W „Krwi aniołów" bowiem, wszelkie opisy chorób pszczół oraz zajmowania się nimi i odwołania mitologiczne, mają swoje podparcie w rzeczywistości.

Dział: Książki