Rezultaty wyszukiwania dla: DC
Milcząca ofiara
„Przeszłość to fajne miejsce na odwiedziny, lecz niedobre na pobyt” – to niezwykle trafne stwierdzenie mogłoby zmienić na lepsze życie wielu ludzi, gdyby tylko przeanalizowali go, poddali się chwili refleksji i zastosowali się to tej niezwykle cennej wskazówki. Czym innym jest bowiem czerpanie z przeszłości nauki, wyciąganie wniosków z minionych wydarzeń, a czym innym nieustanne rozpamiętywanie przeszłości, bez możliwości ruszenia do przodu.
Jednak nie każdy ma w sobie na tyle siły, by tę przeszłość zostawić za sobą. Co więcej, są nawet takie przypadki, kiedy ta przeszłość – mimo naszych starań – nie daje o sobie zapomnieć, wciąż złośliwie miesza w naszym życiu sprawiając, że tkwimy w matni, nie potrafiąc się z niej wyplątać. Jednym z takich przypadków, jest Emma, kochająca żona i matka, właścicielka prężnie prosperującego salonu z sukniami ślubnymi. Można stwierdzić, że odniosła w życiu sukces, że jest osobą wiodącą godne pozazdroszczenia życie tym bardziej teraz, kiedy mąż Alex dostał awans i w związku z tym przeprowadzają się z małej wyspy, często odciętej od świata, do Leeds, gdzie kupują nowy dom.
Nikt jednak nie wie, że życie Emmy pełne jest demonów mieszkających w jej głowie, a także mrocznych sekretów – takich jak ten, że jest morderczynią. Cztery lata temu bowiem pozbyła się jednego z balastów z przeszłości, który nie pozwalał jej normalnie żyć. Tym obciążeniem był Luke Priestwood, mężczyzna, który niegdyś uczył ją w szkole plastyki, który ją bezwstydnie uwiódł, a następnie porzucił osiągnowszy swój cel. Co więcej otoczenie uwierzyło w jego wersję wydarzeń, zaś Emma została oskarżona o nękanie go. Kiedy po latach wrócił, nic dziwnego, że jego ofiara, już teraz dorosła kobieta, chciała się od niego uwolnić. Szczególnie, że miała wspaniałego męża, z którym rozpaczliwie starali się o dziecko.
Emma nie planowała morderstwa, a jednak – gdy Luke stał się zbyt napastliwy – nie miała oporu, by ciosem łopatą pozbawić go życia, a następnie zakopać w ogródku. Była przerażona swoim czynem, a jednocześnie przekonana, że zamknęła przynajmniej jeden rozdział swojego skomplikowanego dorastania. Teraz jednak, kiedy w związku z przeprowadzką, posiadłość odziedziczona po ojcu będzie miała nowych właścicieli, trup w ziemi może sprowadzić na nią kłopoty. Postanawia zatem pozbyć się ciała i ostatecznie zatrzeć ślady swojej zbrodni. Tyle tylko, że grób okazuje się być pusty…
Co tak naprawdę wydarzyło się cztery lata temu? Czy Emma rzeczywiście zabiła mężczyznę, a jeśli tak, to co stało się ze zwłokami? Gdzie kryje się prawda i kto był w tym niemoralnym związku naprawdę ofiarą, a kto oprawcą? To pytania, które towarzyszą nam w trakcie lektury wstrząsającej i zaskakującej powieści „Milcząca ofiara”, autorstwa Caroline Mitchell. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka książka to zarówno pełen napięcia thriller, jak i doskonała powieść psychologiczna. Sposób narracji – oddanie głosu bohaterom sprawia, że czujemy się bezpośrednimi uczestnikami zdarzeń, mamy też możliwość obserwowania powolnej destrukcji osoby tak kruchej psychicznie, jak Emma, ale i powolnego rozpadu małżeństwa. Tym samym, jest to powieść dla wszystkich osób lubiących zarówno zagadki, jak i zagłębianie się w ludzkie emocje, sposób odbierania przez nich świata.
Zmagająca się ze wspomnieniami o matce alkoholiczce i sadystce, borykająca się naddatek z zaburzeniami odżywiania Emma, cierpi również na lęki, które zaburzają jej osąd sytuacji. Czy to możliwe jednak, by popadała w paranoję? By tworzyła alternatywną rzeczywistość? By spadała w otchłań szaleństwa? Na te pytania wraz z czytelnikiem odpowiedzi będzie poszukiwał mąż Emmy, a także jej siostra. Problem w tym, że ona również trzyma w szafie własne trupy…
Kiedy już jesteśmy przekonani, że doskonale wiemy, kto mówi prawdę, autorka przewrotnie podsuwa nam nowe okoliczności, dowody, zasiewa w nas ziarno wątpliwości. Właśnie dlatego „Milcząca ofiara” jest jedną z tych książek, które - między innymi dzięki doskonale skonstruowanej fabule i genialnie zarysowanym postaciom – nie tylko wciągają, ale i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
Matka
Szczęście zmieniło wygląd Christophera. Dostrzegałam to w falowaniu jego piersi, w tym jak się prostował, odciągając ramiona do tyłu, a na jego twarzy niemal bez przerwy gościł uśmiech. W tym czasie Margaret raz na dwa tygodnie opisywała w liście, co nowego zaszło w życiu rodzinnym w Morecambe. W prawym górnym rogu koperty zawsze widniał jego własny adres, jakby chciała mu przypomnieć, gdzie mieszka.
Tak naprawdę nie do końca wiem od czego powinnam zacząć. Bo „Matka” S.E. Lynes wywołała u mnie dość mocno skrajne emocje. Biorąc się za czytanie tej książki spodziewałam się thrillera psychologicznego opartego na rywalizacji dwóch matek. I thriller faktycznie dostałam, lecz nie taki jakiego oczekiwałam. Dostałam coś, co poruszyło mnie do głębi, grając na moich emocjach i uczuciach jak na harfie. Uderzając jednak w te struny, które odpowiedzialne są za lęk, dezorientacje i niepokój. Bo właśnie w takim klimacie utrzymana jest cała powieść.
„Matka” zaczyna się w momencie kiedy mężczyzna o imieniu Billi morduje innego, bezimiennego mężczyznę. I na pierwszy rzut oka, nie wiadomo co to wszystko ma do fabuły. Dopiero później, na koniec okazuje się jak kluczowy był ten początek. Autorka następnie płynnie przechodzi do przedstawienia głównego bohatera – Christophera, który w dniu wyjazdu na studia dowiaduje się, że jest adoptowany. Postanawia zrobić wszystko by odnaleźć swoich biologicznych rodziców, bo tak naprawdę czuł, że nigdy nie należał do rodziny, która go wychowywała. Oficjalnymi kanałami udaje mu się odnaleźć Phyllis – kobietę, która go urodziła. I wydaje się, że wszystko powinno być już w porządku, że wszyscy powinni być już szczęśliwi. No cóż, nie koniecznie.
Muszę przyznać, że „Matka” jest jedną z tych powieści, które porwały mnie i wciągnęły do swojego świata właściwie tylko dzięki fabule. Bo główny bohater, nie wzbudził we mnie sympatii. Christopher jest typem zahukanego dzieciaka, który we wczesnych latach szkolnych był dręczony. Jest spokojny, wycofany i wykazuje wręcz chore zainteresowanie Rozpruwaczem, który w tamtych czasach grasuje na ulicach mordując prostytutki (swoją drogą, fajny pomysł na drugoplanową historię, która też nadaje powieści klimatu). Do końca nie można powiedzieć co chodzi mu po głowie i jak zachowa się w danej sytuacji. Po poznaniu swojej biologicznej matki wykazuje też wobec niej dziwne uczucia, jakby był w niej zakochany jak w kobiecie. Ogólnie rzecz ujmując, jest dziwny, śliski. Wzbudzał we mnie raczej same negatywne emocje i jeśli mam być szczera to ani przez chwilę mu nie współczułam.
Tak jak wspominałam wcześniej, cała książka jest utrzymana w dość mrocznym, nieprzyjemnym klimacie co jak dla mnie ma pozytywny wydźwięk. Ta historia tego potrzebowała. Klimatu deszczowego miasteczka, w którym rzadko wychodzi słońce. Dużym plusem jest też fakt, że książka jest opowiedziana z perspektywy osoby trzeciej i na początku nie do końca wiadomo kto to jest, ale tak naprawdę już w połowie można się domyślić, kto opowiada nam to co się wydarzyło.
„Matka” to tak naprawdę prawdziwe studium tego jak ze spokojnego człowieka można stać się szaleńcem i pogubić się we własnych kłamstwach. Pokazuje, że czasem oczywiste wcale nie jest takie oczywiste, a niektóre historie mają drugie dno. Osobiście widzę tutaj też jeszcze jeden przekaz – uważaj na to, czego sobie życzysz, bo może się spełnić. Bo w końcu i Phyllis, i Christopher życzyli sobie odnaleźć biologiczną rodzinę, ale czy wyszło im to na dobre? O tym musicie przekonać się sami.
Czy polecam tą książkę? Jak najbardziej. Ale nie będzie to pozycja dla wszystkich. Pomimo mojego zachwytu nad fabułą i naprawdę dobrze zaplanowaną treścią to książkę czytało mi się dość ciężko, właśnie ze względu na ten mroczny klimat. Również Ci, którzy szukają w książkach lekkich powieści, które nie zostawią śladu w ich psychice powinni sobie odpuścić czytanie „Matki”. Jednak wszyscy Ci, którzy chcą złaknieni historii nieoczywistych polecam sięgnięcie bo tę powieść, bo naprawdę warto.
Krew Świętego
Kiedy dwa lata temu zaczynałam lekturę powieści Ostrze zdrajcy, nie przypuszczałam, że historia rozrośnie się w 4-tomową serię i że nabierze takiego rozpędu. Pamiętam też, że miałam mieszane uczucia co do książki. Pomysł na opowieść w stylu płaszcza i szpady wydał mi się niezły, miałam za to niemały kłopot w połapaniu się w narracji, toczącej się na dwóch płaszczyznach. Tymczasem okazało się, że niedługo potem pojawiła się część druga, a obecnie jestem już po lekturze części trzeciej. I nadal nie mogę przestać się zastanawiać, czym jeszcze autor zaskoczy swoich czytelników. Bowiem za każdym razem, gdy już pomyślę, że nic przecież się nie wydarzy, że historia się skończyła i nie ma co tego dłużej ciągnąć, okazuje się, że Falcio i jego doborowa drużyna mają jeszcze wiele do powiedzenia i do zrobienia. A potem tak się już człowiek z nimi zżyje, przywyknie do ich wisielczego poczucia humoru, że gdy dociera do ostatniego rozdziału, bardzo chciałby mieć pod ręką kolejny tom.
Krótko dla przypomnienia.
Akcja powieści toczy się w Tristii, kraju, w którym po śmierci króla Paelisa, zapanowały chaos i bezprawie. Doborowy odział rycerzy stworzonych przez władcę, zwany Wielkimi Płaszczami może być szansą na przywrócenie starego porządku i wprowadzenie na tron córki zmarłego władcy, młodej Aline. Sprawa jednak nie jest taka prosta ani oczywista jak mogłoby się wydawać i kiedy w końcu się to uda, okazuje się, że to dopiero początek kłopotów. Umieszczenie księżniczki na tronie jest proste, znacznie trudniejsze będzie utrzymanie jej na tym tronie i zmuszenie do posłuchu rozbite społeczeństwo. Każda z warstw ma bowiem własną wizję przyszłego kraju, a im większy ucisk najuboższych, tym lepiej. Tym razem głównym zagrożeniem są kapłani, którzy zdeterminowani, by doprowadzić do upadku ostatnich praw, powołują do życia nowego boga, którego forpocztami są fanatyczne Boże Igły. Jak można zabić Świętego lub boga i czy można? Odpowiedź na to pytanie okaże się zaskakująco krwawa.
Świat wykreowany przez Sebastiena De Castella jest niesamowicie barwny i zaskakujący. Ogromnym pozytywem jest duża dawka czarnego humoru, zarówno w kreacji bohaterów, jak i warstwie słownej. Pomysły na nazwy trucizn, czy stare słowa - określenia postaw czy zachowań, imiona świętych i bóstw nieustannie przywołują uśmiech na twarzy czytającego. Przyjaciele Falcia, Kest i Brasti uwielbiają się powoływać na Cycki Świętej Lainy czy Jaja Świętego Zagheva.
Bardzo też zaskakują przemiany postaci. Była kurtyzana może stać się Świętą od Miłosierdzia, a ze wszystkiego co nędzne, okrutne i straszne może powstać nowe bóstwo. Niewinna nastolatka może dorosnąć do roli królowej, a przypadkowa śmierć młodego chłopca, poświęcającego się w obronie siostry, może doprowadzić do narodzin najważniejszego dla rycerza bóstwa, mianowicie Bohaterstwa.
Ciągła walka o słuszne ideały, w świecie ogarniętym przemocą i fanatyzmem, jest, łagodnie mówiąc, trudna. Falcio i jego kompani nie raz ulegają zwątpieniu. Czy nie prościej byłoby się poddać i odpocząć? W końcu tyle się już zrobiło i nie wygląda na to, żeby coś uległo zmianie. W kolejnych przygodach bohaterów, autor zawarł wiele mądrych przemyśleń. Odwagi, miłosierdzia czy bohaterstwa nie nabywa się raz na zawsze. Trzeba pielęgnować w sobie ich zalążki i odnajdywać je wciąż na nowo. Trzeba mieć przede wszystkim siłę, by ich szukać. To w tym tkwi klucz do pokonania zła, które niestety łatwiej dostrzec niż ukryte i łagodne dobro.
Jestem pod wielkim wrażeniem powieści Krew Świętego. Pokuszę się o stwierdzenie, że jest najbardziej pomysłowa i dopracowana ze wszystkich trzech do tej pory przeze mnie poznanych. Autor niczego nie pozostawia przypadkowi. Każdy detal ma tu znaczenie i prędzej lub później wpłynie na bieg akcji. Teraz już wiem, że pomysł na serię o Wielkich Płaszczach, nawiązujący do zapomnianych już ideałów muszkieterowskich, był genialny. Przygodę z serią polecam każdemu, kto lubi przygodę, intrygi i szermiercze dygresje. Jest brawurowo, oryginalnie i zaskakująco. Oby finałowa część serii pojawiła się jeszcze w tym roku.
Stróż krokodyla
Mieszka tu już dwadzieścia lat -Boże, jak ten czas szybko leci!- a z dnia na dzień jego ciało zdawało się starzeć coraz szybciej. Gregers Hermansen jednak tak łatwo się nie poddaje, o nie; podstawowe rzeczy, jak wyrzucenie śmieci może jeszcze zrobić sam. Schodząc na dół zauważył, że drzwi do mieszkania dwóch młodych kobiet są uchylone- czyżby były na tyle nieostrożne, że zostawiają je otwarte? A może coś się im stało... ? Gregers powoli wchodzi do mieszkania dziewczyn, nie spodziewając się, że za niedomniętymi drzwiami czeka na niego koszmar.
Śledztwo w sprawie zamordowania młodej kobiety, Julie, bada Jeppe Kørner wraz z nieodłączną Anette Werner. Ten duet zachowuje się jak stare małżeństwo, budząc we wszystkich współpracownikach rozbawienie, a tym samym będąc nierzadko powodem licznych żartów. Nie umniejsza to jednak ich skuteczności. Tym razem sprawca nie pozostawił ani jednego śladu, prócz specyficznego "podpisu", wyrytego na twarzy zmarłej. Komu mogła się narazić kobieta, która w Kopenhadze dopiero zaczyna dorosłe życie? Czy jej śmierć jest wynikiem odrzuconego uczucia? I jaki związek z tym wszystkim ma książka pisana przez Esther de Laurenti, właścicielkę kamienicy?
Ponoć nie ma zbrodni idealnej; zawsze zostanie jakiś zapomniany (i przez to niewytarty) odcisk palca, ślad buta czy włos. Choć wciąż zadziwia, ale nawet takie drobne dowody świadczące o czyjejś obecności na miejscu zbrodni mogą wskazać mordercę. A jednak tym razem może być zupełnie inaczej. Inspektorzy kopenhaskiego wydziału zabójstw stoją przed skomplikowanym zadaniem- niby mają pewne poszlaki, znaleźli też odciski, ale... jakoś nie pasuje to do ogółu śledztwa. Pole podejrzanych znacznie się zawęża, gdy na scenę wychodzi kwestia pisanej przez Esther di Laurenti książki, kryminału; morderstwo Julie jest wręcz idealną kalką opisanych przez byłą wykładowczynię wydarzeń. Teraz wystarczy tylko znaleźć osoby, mające dostęp do owej książki. I tu przed Jeppem oraz Anette wyrasta kolejny mur, wydawałobby się nawet, że nie do przeskoczenia. A mimo to... nie istnieją zbrodnie doskonałe.
Zapowiadała się bardzo ciekawa historia z gatunku tych, gdzie nigdy nie wiadomo, na kogo "postawić". Owszem, sam pomysł już gdzieś tam kiedyś przewinął się przez rynek literacki, aczkolwiek autorka i tak miała duże pole do popisu. I moim zdaniem nie do końca je wykorzystała, poczynając od niedopracowanych bohaterów, na samym śledztwie kończąc. Choć początkowo wydaje się, iż Jeppe Kørner będzie ową sprawę prowadził ze swoją policyjną drugą połówką, Anette, to tak naprawdę kobieta jest tłem tego duetu. Pani Engberg poświęciła całą książkę postaci inspektora, dla Werner zostawiając niewiele miejsca. Ot, raczej stworzyła ją po to, by Kørner nie czuł się samotny (jakkolwiek to zabrzmi). Jeppego poznajemy niemal od podszewki, nieobce są nam jego wspomnienia dotyczące byłej żony, jak i obecnie nawiązany romans i związane z tą relacją uczucia. A mimo to... wszystko wydawało się takie drewniane, sztuczne. Jakby Jeppe sam nie wiedział czego chce, zarówno od życia, jak i śledztwa. Bohaterowie byli zaledwie cieniami, nie przewodzili całej historii, tym samym nie zapisując się jakoś szczególnie w pamięci. I nie, nie chodzi mi o to, że główna postać ma borykać się z problemem alkoholowym etc. jak to dzieje się w innych lekturach, ale brakowało w tej całej historii jakiejś siły napędowej, która pchałaby ich do poznania tajemnic Julie. Co więcej, nie rozwinięto w pełni jedynego ciekawego (dla mnie) wątku, który był znaczący dla rozwiązania sprawy morderstwa, ale też poznania powodu, dla którego to właśnie Julie stała się ofiarą. Ot, pewna postać znalazła się w kręgu podejrzanych, inspektorom coś w nim nie pasowało, ale złożyli to na karb specyficznego charakteru przepytywanego jegomościa. Później -opłotkami- dowiadują się, że może jednak ma on większe znaczenie dla toku śledztwa, niż mogli przypuszczać, bam! szybka akcja i czytelnik dostaje rozwiązanie sprawy. Wszystko dzieje się jakby za naszymi plecami, zyskujemy wyłącznie urywki informacji, przez co sami nie mamy możliwości uczestnictwa w poszukiwaniach.
Podsumowując, pani Katrine Engberg miała ciekawy pomysł, aczkolwiek zawiodło wykonanie. Stróż krokodyla otwiera serię, mam więc szczerą nadzieję, że w kolejnych tomach rozwinie pisarskie skrzydła, gdyż jak na razie nie zaserwowała nam niczego, co mogłoby nas skusić na kontynuację lektury.
Ogień i Krew. Część II
“Ogień i krew. Część 2” to godny następca części pierwszej. Inny, bardziej krwawy, brutalniejszy, przygnębiający, ale nadal godny. Zaczyna się okresem Tańca Smoków - wojny o Żelazny Tron pomiędzy Aegonem II i Rhaenyrą, kończy zaś w momencie, kiedy Aegon III odprawia namiestnika lorda Manderly i rozpoczyna samodzielne rządy. Tyle dla określenia ram czasowych.
Martin utrzymuje konsekwentnie formę kroniki. Dalej relacjonuje wydarzenia, nie oceniając ich, powołuje się na źródła maesterów i nieocenionego Grzyba, porównuje je ze sobą, próbuje wyjaśniać różnice w relacjach, co nadaje powieści charakter niemal prawdziwego dzieła historycznego, i tylko smoki sprowadzają czytelnika na ziemię, że to nadal fantastyka.
Opowieść jest brutalna. Opis walk, tych na polu bitwy i tych toczących się w zamkowych korytarzach nie pozostawia czytelnikowi miejsca na domysły. Martin jest dosłowny. Krew się leje, członki odrywają od ciał, kolejni bohaterowie giną najróżniejszymi rodzajami śmierci i każdy jest dobitnie opisany. Mimo wszystko opis walk zachwyca. Od opisu najmniejszych potyczek po epickie bitwy, każda jest dziełem sztuki, a malowane słowem obrazy na długo pozostają w głowie. I tylko smoków żal... Lojalne na swój smoczy sposób płacą bowiem najwyższą cenę za ambicje ludzi.
Martin równie fantastycznie, jak opisy walk, opowiada o walkach politycznych i konsekwencjach wojny na kolejne lata pokoju. Koterie, spiski, walka o władzę staje się tym bardziej pasjonująca, im młodszy jest następca tronu. Opisy wojny o sukcesję tronu to niemal przeklejone dzieje wielu europejskich państw, sam zaś sposób ich przedstawienia sprawia, że całość czyta się dużo ciekawiej, niż prawdziwe historyczne kroniki, a tych z racji zainteresowań przeczytałam naprawdę wiele. Autor doskonale wyczuwa, który wątek należy opowiedzieć od początku do końca, a który jedynie wspomnieć, rozbudzając ciekawość czytelnika, tak aby czekał na kolejne tomy. Samą zaś opowieść przerywa w momencie, kiedy udało mu się rozpalić zainteresowanie Aegonem III.
Szkoda, że arenę zdarzeń opuszcza Grzyb. Mam nadzieję, że mimo wszystko będzie przewijał się w opowiści, nawet jeśli bardzo rzadko. Nie ukrywam, iż jego postrzeganie świata nadawało całości pikanterii, a jednocześnie nie pozostawiało złudzeń, że nawet najwspanialszy władca ma swoją ciemną i niemoralną stronę. Relacje Grzyba sprawiała, że każda z opisywanych przez niego postaci była po prostu ludzka, odbrązowiona.
Czekam na dalszą część. I po raz kolejny stwierdzam, iż ten cykl jest dużo lepszy od “Sagi ognia i lodu”.
Piekielny batalion - zapowiedź
PORYWAJĄCA KSIĄŻKA Z NURTU „FLINTLOCK FANTASY”, PRAWDZIWA UCZTA DLA FANÓW BRIANA MCCLELLANA, NAOMI NOVIK, BRENTA WEEKSA
Bestia, prastary demon od tysięcy lat uwięziony w twierdzy Elizjum, została uwolniona i grasuje na dalekiej Północy. Jej największa zdobycz, legendarny generał Janus ben Vhalnich, prowadzi teraz armię na stolicę Vordanu. Królowa Raesinia musi utrzymać porządek w ogarniętym chaosem kraju, ryzykując, że stanie się tym wszystkim, z czym
walczyła. Marcus d’Ivoire prowadzi wojsko przeciw swemu dawnemu dowódcy. Winter Ihernglass zaś wie, że Wszystkożerca, którego nosi w sobie, może być jedyną obroną przed zagrażającą światu mroczną siłą…
Szklany tron. Królestwo popiołów - zapowiedź
Finałowy tom epickiej serii Szklany tron. Nadchodzi ostateczne starcie…
Ostatnia nadzieja wszystkich, którzy marzą o wolności, tli się na Północy, gdzie Terrasen dzielnie stawia czoła hordom Morath. Tam, gdzie w pierwszej linii szaleje Aedion na czele Zguby. Tam, dokąd zmierzają Aelin, Chaol i Rowan, wiodąc nieoczekiwanych sprzymierzeńców. Tam, dokąd odwraca głowę Manon Czarnodzioba, szykująca plan zjednoczenia wiedźm.
Na mroźnej Północy splotą się nici przeznaczenia. Ale czy pod murami dumnego Orynthu niezwykła intryga Aelin Ashryver Biały Cierń Galathynius znajdzie rozwiązanie? Czy mimo zimnych wichrów, morza krwi i powszechnego przerażenia zakwitnie miłość i nastanie pokój?
Christopher Judge gościem Pyrkonu 2019
Douglas Christopher Judge urodził się i dorastał w Los Angeles. Od początku wiedział, że chce zostać aktorem, by wywoływać w innych uczucia, które stały się jego udziałem za sprawą programów telewizyjnych, które oglądał. Szybko uświadomił sobie, że sport będzie odpowiednim zaczątkiem kariery aktorskiej. Obecnie jego najbardziej rozpoznawalną rolą aktorską jest postać Teal'c, którą Judge grał w serialu "Gwiezdne wrota", a także w filmach "Gwiezdne wrota: Arka Prawdy" oraz "Gwiezdne wrota: Continuum". Ze wszystkich aktorów serialu wystąpił on w największej liczbie odcinków, a w 2002 roku został nominowany do nagrody Saturn w kategorii "Najlepszy drugoplanowy aktor telewizyjny". Poza działalnością aktorską kojarzony jest także z ról głosowych w grach takich jak "World of Warcraft" i "StarCraft II: Legacy of the Void", gdzie użyczył głosu różnym postaciom, oraz "God of War" z 2018 r. jako postać Kratosa.
Na stronie Pyrkonu możecie sprawdzić, kiedy będziecie mogli spotkać się z z Pyrgościem: https://pyrkon.pl/goscie-pyrkonu/christopher-judge-202/
Magia niszczy - zapowiedź
Zetknęliście się kiedyś z magią? Taką prawdziwą? Z przygodą, akcją, emocjami, niesamowitymi wydarzeniami i szczyptą szaleństwa?
Chcielibyście tego wszystkiego doświadczyć? To dobrze trafiliście. Fantastyczne książki Ilony Andrews czekają właśnie na was!
Maja Lidia Kossakowska
Jako towarzyszka Władcy Bestii była najemniczka Kate Daniels ma na barkach więcej, niż jest w stanie unieść. Nie dosyć, że próbuje utrzymać swoją agencję detektywistyczną, to musi również zająć się sprawami Gromady. Czas przygotować ludzi na atak Rolanda - okrutnego, starożytnego czarownika z boskimi mocami.
Jego cieś wisi nad Kate, gdy zostaje wezwana na spotkanie przywódców nadnaturalnych frakcji w Atlancie. Jeden z Panów Umarłych został zamordowany przez zmiennokształtnego, a Kate dostaje niecałe dwadzieścia cztery godziny, żeby wytropić zabójcę.
Jeśli zawiedzie, rozpęta się wojna, która zniszczy wszystko, co jest jej drogie…
Serce Lodu
Arkady Franciszek Saulski początkujący młody pisarz. Wchodzi jednak w rynek fantastyki ze sporym rozmachem, bo na starcie dostaje miejsce w bardzo dobrym cyklu fantasy obok takich nazwisk jak Dębski czy Gołkowski, w bardzo renomowanym wydawnictwie, którym bez dwóch zdań jest Fabryka Słów. Czego możemy zatem spodziewać się po Sercu Lodu?
Zdarzyło się niewyobrażalne: na dalekim południu starożytnego, Świętego Kontynentu dzikie plemiona pierwszy raz w historii zjednoczyły się, by wspólnie wystąpić przeciw osadnikom i Kościołowi. Kolejne miasta znikają pod naporem armii złożonej z barbarzyńców, szamanów i nadprzyrodzonych istot. W świecie, w którym magia wypaliła się przed tysiącami lat ludzie są całkowicie bezbronni wobec obudzonej na nowo Mocy. Ksiądz Seth i Erin Barinor- morderca, oszust i żołnierz, wyruszają w samo serce hekatomby. Obaj wiedzą, że gra nie toczy się o życie osadników, ale o przetrwanie całego Cesarstwa. Mimo że stoi za nimi cała potęga Cesarstwa, tu na krańcach cywilizacji jedyne co może ich ocalić to ostrza ich mieczy i gorąca wiara ich serc.
Serce Lodu to książka fantasy czystej krwi, Co to oznacza? A to, że Arkady Saulski stworzył swoje uniwersum według powielanych już wcześniej schematów. Dostajemy dzieło w uniwersum przypomina dość mocno czasy naszego średniowiecza, mamy do czynienia z konkurującymi ze sobą grupami, mamy barwnych głownych bohaterów, którzy mają do spełnienia pewną, owianą tajemnicą misję. Świat Salskiego to też, rzecz jasna, powieść z gatunku magii i miecza, mamy fajnie rozbudowany system magiczny, są swojego rodzaju czarodzieję i magiczne postaci. Wszystko to składa się na obraz na pierwszy rzut oka znany fanom gatunku, aczkolwiek mogę zapewnić bez cienia wątpliwośći, że jest to świat bardzo oryginalny a autor niejednokrotnie potrafi czytelnika zaskoczyć.
Na kartach powieści dzieje się sporo. Fabuła rozkręca się naprawdę bardzo szybko, co z jednej strony jest dużym plusem dla czytelnika, gdyż od razu zostaje wplątany wraz z bohaterami z niebezpieczną podróż i poszukiwanie magicznego artefaktu. Z drugiej jednak strony, autor stworzył niezwykle fajny świat, który czytelnik naprawdę chce poznać. Autor jednak dawkuje go z dużym dystansem, ów świat w moim odczuciu ma olbrzymi potencjał, bardzo chętnie przeczytałbym inne historię ze Świętego Kontynentu Karhan.
Podsumowując powiem, że książka to udany debiut w Fabryce Słów. Czasami czuć niedoskonałości w języku czy stylu pisarskim, jak np kulejące dialogi, aczkolwiek dzieję się to naprawdę sporadycznie. Opowieść sama w sobie nadrabia te mini braki, tworząc z powieści całkiem dobre dzieło. Mam szczerą nadzieję, że Pan Saulski jeszcze nie raz nas zaskoczy!