Rezultaty wyszukiwania dla: Ana Ana
Rubinowy Książę
Cieszę się, że w moje ręce wpadł Rubinowy książę Beaty Worobiec. Ta książka zasługuje na wielki rozgłos i sławę. Fani powinni ustawiać się w kolejce i błagać autorkę o kolejną część (i oficjalnie zapisuje się do grona zakochanych w tej powieści i proszę bardzo ładnie autorkę, aby pisała szybciej drugi tom). Beata Worobiec z impetem wdarła się na listę moich ulubionych autorów i na długo tam zostanie.
Gdy mgielny wilk porywa duszę Mili do Otchłani, czwórka śmiałków postanawia wyruszyć na bohaterską misję… Wróć. Sephora, siostra porwanej, rubinowa dziedziczka bogini Lucyfere oraz ukochany Mili, heterochrom, wyrzutek społeczeństwa, podejmują się tej misji dobrowolnie. Kapitan karatorów Ollin oraz Czerwona Salamandra, legendarna złodziejka, zostają w misję ratunkową wplątani przypadkiem. Czwórka śmiałków musi stawić czoła niebezpieczeństwom i odnaleźć Rubinowego Księcia, który może im pomóc. Dodatkowo,śledzi ich Yotam Szorstkopalcy, który nie ma zamiaru się z uciekinierami cackać, a najbardziej zależy mu na schwytaniu Czerwonej Salamandry.
Ta książka jest wspaniała. Beata Worobiec stworzyła świat tak doskonały, tak dopracowany w każdym najmniejszym aspekcie, że niektórzy autorzy powinni się od niej uczyć. Żywa Ziemia, ze wszystkimi swoimi mankamentami, mitologią, historią, mieszkańcami, dziwnymi postaciami i całą tą fantastyczną otoczką zachwyca. Pomimo że nie jest to idealne miejsce do życia, to chętnie bym tam przez jakiś czas pomieszkała. Może okazałoby się, że jestem kamiennokrwistą? Beata Worobiec zdradzając po kawałku swój zamysł, odsłaniając ten przedziwny świat, zachwycała mnie coraz bardziej. Żywa Ziemia nie jest idealna, raczej jest ciężkim miejscem do życia, ale czy jest gdzieś idealnie? Jednak wszystkie elementy tego świata zasługują na poznanie i mam wielką nadzieję, że w następnej części autorka jeszcze więcej zdradzi,
Akcja w Rubinowym księciu nawet na chwilę nie zwalnia. W tej książce wciąż coś się dzieje. Zwroty akcji, nowi bohaterowie, spiski, zamachy, przebrania, romanse. Beata Worobiec tak miesza i mąci, że każda kolejna strona jest jedną, wielką, niewiadomą. Zakończenia nie sposób się domyślić, a napięcie towarzyszy czytelnikowi w czasie lektury cały czas. Bohaterowie non stop wpadają w kolejne tarapaty. Los ich nie oszczędza. Autorka nie ma litości – weźmy pod uwagę fakt, że z głównych bohaterów uczyniła wyrzutków, z licznymi wadami. Złodziejka, wiecznie zasmarkany niezdarny kapitan karatorów oraz heterochrom, który jest wyrzutkiem społeczeństwa, a ludzie boją się go nawet dotknąć. Cóż, dream team. Czytając o ich przygodach nie mogłam się nadziwić, że wciąż żyją. Nie myślcie sobie, że Rubinowy książę to powieść, gdzie pomimo wszystkich problemów, nie ma trupów. Oj, Beata Worobiec niczym George Martin zabija tych, których śmierci się nie spodziewamy i nie chcemy.
Wspomnę o najlepszym aspekcie – o klimacie i języku. Słowa, które autorka wkłada w usta bohaterów to złoto. Chichrałam się nad tą lekturą niemal cały czas. Czerwona Salamandra to mistrz ciętej riposty, a wyznania miłości, które w innych lekturach wywołują łzy? W Rubinowym księciu były tak przerysowane i dramatyczne, że owszem, pojawiły się łzy, ale śmiechu. Beata Worobiec sparodiowała i nadała nowego znaczenia scenom, które możemy znać z innych, fantastycznych książek.
Rubinowy książę jest wspaniałą lekturą, bardzo oryginalną w natłoku podobnych, które zalewają rynek czytelniczy. Mam do Was jeden apel: czytajcie, czytajcie, czytajcie! Warto, bo ta książka przeniesie Was do takiego świata, o którym nie da się zapomnieć. Jeszcze nie jedno usłyszymy o Beacie Worobiec i aż drżę na myśl o tym, co szykuje nam w kolejnej części.
Hawkeye #01: Odmieniony
Clint Barton czyli Hawkeye powraca w drugiej odsłonie cyklu Marvel NOW!. Przypomnę, iż poprzednia seria, której autorami byli Matt Fraction i David Aja, to bezdyskusyjnie jeden z lepszych tytułów Domu Pomysłów, o czym świadczą m.in. przyznane Nagrody Eisnera czy Harveya. Kontynuacja przygód najlepszego łucznika na świecie przeszła jednak do rąk innego scenarzysty – Jeffa Lemire’a. Faktem jest, iż również otrzymał on Eisnera oraz pracował przy takich seriach jak „Staruszek Logan” czy „Extraordinary X-Men”. Czy możemy być spokojni o utrzymanie wysokiego poziomu przygód Bartona? Przekonajmy się.
Zacznę od tego, że Lemire prowadzi swoją opowieść dwutorowo. Początek albumu przenosi nas wprost w sam środek akcji. Clint i Kate Bishop, działając na zlecenie S.H.I.E.L.D. włamują się do tajnej bazy Hydry. Tam muszą odnaleźć tajną broń, nad którą pracuje organizacja. Wszędzie latają strzały, złoczyńcy padają jak muchy. Akcja goni akcję. Wszystko idzie zgodnie z planem, dopóki Kate nie odkrywa w laboratorium tajemnicze inkubatory. Ku zaskoczeniu bohaterów przetrzymywane są w nich zmutowane dzieci. Dziewczyna staje przed koniecznością podjęcia decyzji, która wcale nie jest oczywista co do jej poprawności. Wspierana przez Clinta oraz słuchając głosu sumienia, postanawia uratować z pozoru bezbronne dzieci. Decyzja ta pociągnie za sobą jednak szereg komplikacji.
Na drugim torze prowadzony jest wątek przedstawiający trudne dzieciństwo Burtona. Fabuła skupia się przede wszystkim na jego relacjach ze starszym bratem Barney’em, którego mogliśmy poznać w poprzednim cyklu, w albumie „Rio Bravo”. Chłopcy już w młodym wieku przeszli bardzo wiele. Uciekli od przybranego ojca alkoholika oraz przyłączyli się do wędrownego cyrku. Tam Clint trafił pod skrzydła Swordsman, który jako pierwszy odkrył w chłopcu celne oko i łuczniczy talent.
Obie linie czasowe wzajemnie się przeplatają i uzupełniają, zaś cała historia z przeszłości pokazuje jakie decyzje i problemy miały wpływ na obecne charaktery Clinta i jego brata.
Jeff Lamire w odróżnieniu od swojego poprzednika, w swojej wizji przygód Hawkeye’a postawił bardziej na dramat, niż na akcję. Przez większość fabuły stara się zaangażować emocjonalnie czytelnika, co trzeba przyznać, wychodzi mu bardzo umiejętnie. Mogę nawet śmiało stwierdzić, że opowieść o przeszłości Burtona w pewnym momencie chwyta za serce. Oczywiście scenarzysta znajduje również miejsca na rozluźnienie i stara się kontynuować klimat znany z poprzedniej serii. Widać to szczególnie w relacjach Clinta z Kate i ich językowych docinkach.
Na wysokim poziomie stoi również oprawa graficzna, której autorem jest Ramon Perez. W zależności od danej linii czasowej jest ona zróżnicowana. Współczesna fabuła graficznie jest bardzo podobna do tej, którą pamiętamy z serii Fractiona i nawiązuje do stylistyki Davida Aji. Mamy tutaj grube kontury, prostą kreskę oraz oszczędność w kolorach. Historia z przeszłości Clinta graficznie jest całkiem odmienna. Przypomina zamgloną scenerię utkaną pastelowymi barwami. Wszystko wygląda jak sen, w którym brakuje szczegółów (widać to szczególnie w oczach bohaterów, które wyglądają jak puste, czarne oczodoły). Przyznam, że efekt ten wywołuje pewien niepokój, ale jednocześnie zachwyca.
Podsumowując, Lamire wzniósł Hawkeye’a na inny, wyższy poziom. Wybrał swoją ścieżkę na rozwój tej postaci, skupiając się bardziej na przedstawieniu tego, co ukształtowało aktualny wizerunek bohatera. Efekt tego eksperymentu fabularno-wizualny według mnie jest zadowalający. Mam nadzieje, że kolejne zeszyty przyniosą kolejne zaskoczenia i będą trzymały wysoki poziom. Choć nie jest to komiks typowo superbohaterski, fani graficznych opowieści na pewno będą zadowolenia. Dla miłośników Marvela jest to pozycja obowiązkowa.
Pani Dymu
Gdy osiągasz dno przeciwnik zaczyna powoli odpuszczać i wycofywać wszystkie siły. To twoja przewaga. Nagle odnajdujesz w sobie siłę, którą latami tłamszono, ale ucieczka spod władzy to dopiero początek trudnej drogi ku wyzwoleniu. Był popiół, jednak teraz wyraźnie widać dym. Gotowi, by odkryć siłę drzemiącą w Pani Dymu?
Theodosia jest prawowitą władczynią Astrei, która niegdyś była krainą spokojną i pełną magii pochodzącej z przepięknych klejnotów. Jako sześciolatka była świadkiem brutalnej śmierci swojej matki z rąk Kalovaxianów, by kolejne lata spędzić w niewoli z mianem Księżniczki popiołów. Musiała patrzeć na cierpienie swojego ludu, wtedy poprzysięgła, że zmieni ich los. Teraz gdy jest daleko od własnej ojczyzny musi stworzyć armię, z której pomocą uwolni Astreianów. Porwanie Prinza Sorena i ucieczka to początek trudnej drogi do wolności, którą według ciotki dziewczyny osiągnąć można tylko zawierając sojusz przez małżeństwo. Komu zaufać? Utracić siebie w zamian za niepewny sukces? Czy ożenek jest potrzebny?
Pani Dymu nadchodzi, a wraz z nią recenzja. Czy historia poznana w poprzednim tomie pochłonęła mnie i tym razem?
Laura Sebastian stworzyła powieść pełną dworskich intryg, niebezpieczeństwa i przygód, w których księżniczki nie potrzebują siły męskiego ramienia, by walczyć o dobro ludu. Nasza bohaterka nabiera barw z każdym porywem wiatru smagającym jej włosy. Tworzenie armii, szukanie rozwiązań, które będą najlepszym z możliwych rozwiązań, a nie jedynym, jakie posiada. Tak, ten tom mocno skupia się na postaci Theo, jej przemianie i woli walki o swoich ludzi.
Pani Dymu odznacza się świetnie skonstruowaną fabułą i napięciem, które autorka buduje od pierwszych stron. Zmienia się trochę nastrój, czuć w powietrzu nadchodzące zmiany, ale i zaciętość w dążeniu do nich. Bez problemu powracamy do wydarzeń, które urwały się wraz z końcem poprzedniego tomu. Wiemy, kto jest kim i czego możemy się spodziewać. Do czasu, aż na scenie pojawiają się kolejne postaci, które nieźle namieszają w głowach i planach.
To jedna z takich powieści, których stajemy się częścią. Obdarzamy bohaterów sympatią i liczymy na rozwiązania, które pokryją się z naszym wyobrażeniem historii. Laura Sebastian nie pozwala na chwilę oddechu. Akcja nabiera rozpędu, wydarzenia kolorów, a bohaterowie głębi, jakiej czasem brakowało mi podczas pierwszego spotkania z nimi. Pierwszoosobowa narracja podkreśla nagromadzenie emocji i otwiera nas na bohaterkę. Powieść przesycona jest intrygami, miłością i kłamstwem. Theodosia dosięga dna, by na nowo odnaleźć w sobie siłę do działania. Uczy się siebie, równocześnie walcząc o innych.
Kreacja bohaterów świetnie wpisuje się w tematykę powieści. Każdy odgrywa inną rolę, ma do zaoferowania inny charakter i jest naturalny, ale i nieprzewidywalny. To sprawia, że przez powieść się płynie, a każda postać tworzy spójną całość i daje mnóstwo przyjemności.
Jesteś miłośnikiem mocnych, charakternych kobiet? Stawiasz akcje ponad romantyzm, a może lubisz połączenie obu wątków? Pani Dymu świetnie wpisuje się w twoje gusta porywając cię w podróż, której koniec jeszcze nas zaskoczy.
Pułapka Tesli
Autora chyba nie trzeba jakoś szczególnie przedstawiać, bo każdy, kto ma jakieś pojęcie o polskiej, fantastycznej scenie literackiej powinien znać twórczość Ziemiańskiego. Autor, jak pokazuje jego dorobek, lubuje się bardziej w powieściach, niż zbiorach opowiadań, czego dowodem może być z pewnością ogromne uniwersum Achai, które stale jest przez niego rozbudodywane i posiada rzeszcze fanów. Tym razem dostajemy od Fabryki Słów odświeżoną po 6 latach antologię opowiadań pod tytułem Pułapka Tesli.
Na książkę składa się pięć opowiadań: Polski dom, Wypasacz, Pułapka Tesli, Chłopaki, wszyscy idziecie do piekła oraz A jeśli to ja jestem Bogiem? W zbiorze czuć więź jaka łączy autora z Wrocławiem, miasto pojawia się tam dosyć często. Wędrując po nim razem z historiami Ziemiańskiego, odkrywamy je na nowo. Czas nie ma tu jednak granic oraz ram. W dodatku po raz kolejny odczuwam, że to bohaterki, a nie bohaterowie kreują się w głowie autora bardziej kolorowo. Ale do rzeczy... Powiem szczerze, że początek wypada dosyć średnio, żeby nie powiedzieć źle. Pierwszy, króciutki tekst, jest strasznie banalny, to prosta historia o rodzinie widmo, która częstuje swoim dobrym sercem innych. Wypasacz jest już nieco lepszy, jeśli chodzi o konstrukcje, niemniej sam pomysł jest jak dla mnie nieco dziwaczny. Później jest nieco lepiej, widzimy tutaj właściwy kunszt i styl autora, czyli to za co zebrał sobie tylu oddanych czytelników. Chodzi o tytułowe opowiadanie - mamy tutaj dobry pomysł, rozbudowaną akcję no i nutkę historii, czyli coś co lubię w tekstach tego typu i co kojarzy mi się z najlepszymi dziełami Pilipiuka. Pułapka Tesli jest opowiadaniem kulminacyjnym, reprezentującym najwyższy poziom zbioru. Ostatnie dwa teksty, chociaż barwnie napisane, są jak dla mnie średnio interesujące. Styl i sposób pisania to jednak nie wszystko. Autor zdecydowanie posiada olbrzymie złoża pomysłowości i fantazji, jednak mam wrażenie, że tutaj tego zabrakło i dzieło wyszło bez polotu.
Chyba każdy zgodzi się ze mną, że Ziemiański głownie lubuje się w obszerniejszych formach, czego z resztą doskonałym przykładem jest świat Achai. Z opowiadaniami jest nieco gorzej, chociaż pisząc te słowa mam gdzieś w pamięci znakomity "Zapach Szkła"... No cóż, podsumowująć powiem, że "Pułapka Tesli" ma swoje mocniejsze momenty i całkiem dobre tytułowe opowiadanie, lecz dla mnie to za mało, by uznać książkę za bardzo dobrą. Antologia jest przeciętna i wydaje mi się, że poza fanami twórczości autora, warto zastanowić się nad innym wyborem lektury na jesienny wieczór.
Kandydatka
Nogi się pode mną ugięły i ześlizgnęłam się na podłogę, przyciskając kolana do piersi. Moja skóra była lepka i trzęsły mi się ręce, gdy wzięłam od Blayne’a buteleczkę. Nie mogłam przestać wyobrażać sobie sześcioletniego Darrena w kałuży własnej krwi, kopanego, bitego i smaganego biczem z ostrzami przez człowieka, którego nazywał ojcem. Mały chłopiec próbował uratować brata.
Zabierając się za „Kandydatkę” autorstwa Rachel E. Carter byłam pełna sceptycyzmu. Drugi tom serii „Czarny Mag” zawiódł mnie odrobinę tym, że więcej w nim było romansu i ślepego miotania się głównej bohaterki, niż samej fantastyki. Muszę jednak przyznać, że trzeci tom mnie zaskoczył i to pozytywnie. Bo ta część, moi mili, jest pełna intryg, walki o władze i szukania powodów przez Koronę do wszczęcia wojny. Sama główna bohaterka Ryiah, gdzieś pomiędzy drugim, a trzecim tomem przeszła niewyobrażalną przemianę i z dziewczyny strzelającej oczami za księciem, stała się prawdziwą maginią bojową, która nie boi się wyrażać swojego zdania, i która dzielnie walczy o to by pokazać, że nie jest tylko książęcą ozdobą.
Ale od początku. „Kandydatka” zaczyna się kiedy paczka naszych przyjaciół rozdziela się – każdy jedzie do fortu, który wybrał po egzaminach. Ryiah wybrała fort wysunięty najbardziej na północ – Ferren Keep, podczas gdy jej narzeczony Darren musiał został w pałacu. Główna bohaterka nie została zbyt dobrze przyjęta przez współtowarzyszy, którzy uważali, że swój tytuł i pozycję zdobyła tylko i wyłącznie dzięki narzeczeństwu z księciem. Motywem przewodnim całej książki jest przygotowanie się przez magów i maginie do naboru Kandydatów, czyli turnieju który ma wyłonić nowego Czarnego Maga oraz magów frakcji Uzdrawiania i Alchemii. W tle głównej fabuły rozwija się również wątek zbliżającej się wojny z Caltoth’em oraz szukaniem sojuszy, które mogłyby dać zwycięstwo Jerar’owi.
Muszę przyznać, że czytając ten tom serii odczuwałam dużo większą satysfakcję i przyjemność z tego. Autorka postawiła na rozwijanie intryg, szlifowanie talentu głównej bohaterki oraz pokazaniu jej bardziej z tej walecznej strony. Natomiast sam romans między Ryiah i Darrenem stał się wątkiem pobocznym, drugoplanowym, który nadawał tylko całości smaczku, co jak dla mnie, jest ogromnym plusem. Niestety, autorka dalej stosuje straszne przeskoki czasowe, przez co czasem trudno jest poznać czym bohaterzy zajmują się w poszczególnych momentach książki.
Co do kreacji bohaterów. Tak jak mówiłam – rozwój Ryiah jak najbardziej na plus. Z nastolatki z burzą hormonów i rozchwianym sercem stała się kobietą, gotową bronić swojego kraju, nawet za cenę osobistych poświęceń. Natomiast odniosłam wrażenie, że drugi główny bohater – Darren - został strasznie spłycony i potraktowany trochę jako taka postać dodatkowa, która niewiele wnosi do fabuły. Brakowało mi również postaci drugoplanowych, którzy byli obecni w drugim tomie – Alex’a i Elli – jednak rozumiem, że nie dało się dać im „więcej czasu antenowego”. Z czystym sercem jednak mogę powiedzieć, że nienawidzę postaci Króla Luciusa i jego pierworodnego syna Blayne’a. Tak złych postaci, dla których dobro królestwa jest tak właściwie nie ważne, dawno nie widziałam. Ale dzięki temu mamy naprawdę świetnych antagonistów.
Czy Ryiah uzyskała tytuł Czarnego Maga? I czy wybuchła wojna między Jerarem i Caltoth’em? Tego nie zdradzę, żeby nie zabierać radości z czytania. Czy polecam „Kandydatkę”? Oczywiście, ale na pewno najpierw trzeba przebrnąć przez dwa poprzednie tomy. Bo potem jest już tylko lepiej. I mam nadzieję, że ta tendencja zostanie zachowania i czwarta część będzie już totalnym majstersztykiem, na który czekam ze zniecierpliwieniem.
Konkurs: Spider-man. Wiecznie młody
Peter Parker postanawia strzelić kilka fotek swojemu pajęczemu alter ego w akcji, żeby zarobić na czynsz. Pakuje się przy tym w kłopoty za sprawą tajemniczej legendarnej tabliczki, którą chce mieć zarówno Kingpin, jak i Maggia. Peter zadziera z najgroźniejszymi przestępcami Nowego Jorku, a na dodatek ma również na pieńku ze swymi przyjaciółmi – i z policją! Nie układa mu się też z dziewczyną, Gwen Stacy. A po latach przeszłość znowu zaczyna go prześladować, gdy uznany za martwego przywódca Maggii powraca, by odnaleźć feralną tabliczkę. Na domiar złego ciocia May jest umierająca…
Stephen King. Instrukcja obsługi
Jestem ogromną fanką twórczości Stephena Kinga. Przeczytałam wiele jego książek i obejrzałam większość ich ekranizacji, jednak poza zaglądaniem do social mediów króla horroru, niewiele na jego temat wiedziałam. Dopiero Robert Ziębiński uzmysłowił mi, jak wiele smakowitości mnie ominęło, zarówno w kwestii mniejszych dzieł, jak i życia wspomnianego mistrza grozy. Powiem więcej - „Stephen King: instrukcja obsługi” to zdecydowanie najlepsze opracowanie dorobku, z jakim kiedykolwiek się spotkałam!
Zacznę może od tego, że nieco obawiałam się tej książki, ponieważ dotychczas trafiłam na kilka koszmarnie nudnych opracowań – gorszych nawet od podręczników do historii. Mam na myśli te, które przedstawiają jedynie suche fakty, bez opisów czy nawiązań – jednym słowem, bałam się lektury skrajnie nudnej. I wiecie co? Dostałam absolutną przeciwność wszystkiego, co znałam. Robert Ziębiński z jajem prowadzi nas przez twórczość i działalność Stephena Kinga, ciekawiąc i bawiąc. Krok po kroku, zagłębiałam się w świecie Kinga, rozsądnie dawkując sobie lekturę, aby od razu nie poznać wszystkiego i… wiecie co? Choć książka ma przeszło sześćset stron (no dobra, tekstu jest trochę mniej), to… czuję niedosyt! Matulu, gdyby każdy „przewodnik” o znanych osobistościach był taki znakomity, to czytałabym tylko je… Robert Ziębiński ma po prostu niespotykany talent do opowiadania, gawędziarstwo we krwi, a ono w połączeniu o nietuzinkową wiedzę o Stephenie Kingu, horror oraz całej reszcie, tworzy mieszankę wręcz wybuchową!
W książce „Stephen King: instrukcja obsługi” w przystępny – i często zabawny – zostają omówione wszystkie książki tytułowego powieściopisarza (nawet te, których nie napisał, ale chciał!) oraz wszystkie adaptacje filmowe. Nie zabrakło również niuansów z samego życia Kinga, anegdot, genez powstawania tworów, inspiracji oraz… sławnych osobistości. Muszę przyznać, że wiele informacji tutaj zawartych mnie wręcz powaliło, ale nic nie zdradzę, aby nie popsuć Wam lektury. KONIECZNIE musicie przeczytać tę książkę, nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami mistrza grozy. Ubawicie się i dowiecie się wielu niesamowitości!
Sam kapitalny tekst Roberta Ziębińskiego to nie wszystko. Książka została również fenomenalnie wydana. Jest doskonale przemyślana pod każdym względem, niesamowicie czytelna, estetyczna i nie brakuje w niej również zdjęć. Nie można zapomnieć o tym, że w książce znajdują się również wypowiedzi na temat Kinga, m.in. Wojciecha Chmielarza (tego pisarza też kocham), a nawet… Remigiusza Mroza. Fantastyczne jest w tej pozycji to, że poznajemy tytułowego bohatera z mnóstwa punktów widzenia, a każdy coś w nosi, jest wyjątkowy i… agh! Aż jestem zła na siebie, że nie mogę nic złego o tej książce powiedzieć!
„Stephen King: instrukcja obsługi” to nie lada gratka dla fanów Stephena Kinga i to do tego napisana przez naszego rodaka! Jeśli lubicie króla horroru to pozycja, po którą po prostu MUSICIE sięgnąć, nie ma przebacz. Absolutnie zakochałam się w stylu Roberta Ziębińskiego i mam zamiar dorwać i pożreć wszystkie wcześniejsze twory tego Pana. Polecam z całego serducha!
Śnienie. Ścieżki i wpływy. Tom 1 - zapowiedź
Pierwszy tom jednej z czterech nowych serii komiksowych rozgrywających się w wymyślonym przez Neila Gaimana uniwersum Sandmana. W krainie Śnienia źle się dzieje. Daniel, Władca Snów, opuścił królestwo i pozostawił niestrzeżone granice. Jego wierny namiestnik Lucien czuje, że traci rozum, w miarę jak kraina Króla Snów zaczyna się rozpadać. A inni mieszkańcy Śnienia, począwszy od potwornej i przekupnej Dory, aż po szorstkiego i niewzruszonego Merva Dyniogłowego, walczą ze sobą, żeby zachować, ile tylko się da. Lecz prawdziwy koszmar dopiero nadejdzie. Z czarnej skrzyni, pełnej niechcianych nocnych mar, wyłoni się zapomniane monstrum – zło, które przez ponad sto lat pozostawało uwięzione. Sędzia Stryk, ze swą żelazną ręką i konopnym sznurem, zaprowadzi nowe porządki w Śnieniu, przerabiając je na swoje posępne i krwawe podobieństwo.
Sandman Uniwersum - zapowiedź
Gratka dla miłośników twórczości Neila Gaimana. Wielki powrót do uniwersum Sandmana! Kiedy fani Władcy Snów na całym świecie uwierzyli, że saga o Sandmanie dobiegła końca, Neil Gaiman wraz z innymi scenarzystami i całym gronem zdolnych rysowników postanowił przedstawić kilka nowych opowieści rozgrywających się w świecie Śnienia. Tom Sandman Uniwersum skrótowo wprowadza czytelnika w różne zakątki Gaimanowskiego świata, a wszystkie zarysowane w nim wątki zostaną rozwinięte w czterech odrębnych seriach zatytułowanych: Śnienie, Dom Szeptów, Lucyfer i Księgi Magii.
Deadly Class. T. 2: 1988 Dzieci Czarnej Dziury
Tom pierwszy „Deadly Class” był prawdziwą bombą. Tak przynajmniej myślałam do momentu, w którym zakończyłam kontynuację historii o zaburzonych nastolatkach-zabójcach. „Deadly Class, tom 2: Dzieci czarnej dziury” to stos lasek dynamitu, które stopniowo są odpalane i niespodziewanie wybuchają, raz za razem, zaskakując czytelnika i budząc w nim pełną gamę emocji – od uśmiechu rozbawienia, po poruszenie, aż do obrzydzenia i strachu…
Drugi tom „Deadly Class” jest taki fenomenalny z kilku względów. Wątki z pierwszego tomu są przemyślanie rozwijane, a jednocześnie lepiej poznajemy przeszłość bohaterów – tutaj szczególnie głównego protagonisty Marcusa i Marii. Dostajemy również sporo gratisów w postaci myśli innych bohaterów, jak choćby cynicznej Sayi, która – co tu dużo pisać – jest zdecydowanie najbardziej tajemniczą postacią serii i jednocześnie moją ulubioną bohaterką. Nie można również zapomnieć o popkulturowych smaczkach z lat 80., które wręcz wylewają się z treści. Uwielbiam takie klimaty i myślę, że każdy miłośnik takich elementów, się zakocha w tej serii – szczególnie, jeśli ma ochotę na znacznie mroczniejszą odsłonę społeczności widzianej w serialu „Stranger Things”, czy też ekranizacji „To” Stephena Kinga. W „Deadly Class” nie brakuje psychopatów oraz krwi, ale jest i miejsce na dramat, problemy nastolatków (również te zwyczajniejsze jak depresja) oraz… humor. Całkiem sporo humoru, choć miejscami dość obrzydliwego. Największą zaletą „Deadly Class” jest jednak jej dziwaczna autentyczność, która pomiędzy całą tą makabrą, przyprawioną narkotykami i tragediami, tańczy przed czytelnikiem…
Kapitalne są również ilustracje Wesa Craiga, w których jestem równie zakochana, jak w postaci Sayi. Twarze bohaterów przepełnione są prawdziwymi uczuciami, a jednocześnie kryje się w nich mnóstwo sekretów – myślę, że właśnie te kreacje bohaterów mają równie ogromny wpływ na swoistą naturalność cyklu. Tło także jest fenomenalne – w klatkach można wyłapać trendy z lat 80., rodem z amerykańskich filmów. Muszę również tutaj dodać, że polskie wydanie tutaj również w kwestii tła się popisało, bo np. napis na pewnej paczce jest ładnie napisany w naszym języku. Takie dopracowanie to dla mnie po prostu kosmos! Kosmiczne są również barwy, które wspaniale dopełniają całości i dodając jeszcze więcej mocy treści, rysunkom i ogólnie całej serii.
Przy lekturze „Deadly Class, tom 2: Dzieci czarnej dziury” nie można narzekać na nudę. Wiele się tutaj dzieje, wiele poznajemy i… wiele dalibyśmy, aby otrzymać jeszcze więcej treści. Komiks urywa się w jednym z najciekawszych momentów, co jest zarówno koszmarnym zagraniem (do diabła z Wami, autorzy!), jak i fantastyczną zapowiedzią kolejnego tomu. Pierwsza część była bombą, druga to stos dynamitu, a trzecia – no cóż – zapowiada się na prawdziwą atomówkę. Polecam z całego serducha.
P.S. Pnownie na końcu opublikowano warianty okładek oraz plakatów do serii. Non Stop Comics, apeluję w swoim i czytelników imieniu, by został wydany jakiś plakatowy dodatek do serii!