Rezultaty wyszukiwania dla: przygodowa
Polowanie na prezydenta
Braciom Grimm od zawsze zarzucano, że spisane przez nich baśnie są nazbyt przepełnione brutalnością i rozlewem krwi. Nieustannie toczyła się więc bitwa dotycząca oswajania dziecka z agresywną rzeczywistością, uczenia go rozróżniania dobra i zła oraz systemu nagród i kar. Zastanawiano się również nad kwestią młodzieńczej wrażliwości – czy dzieci faktycznie patrzą na dramatyczne wydarzenia tak, jak dorośli? Zwróćmy choćby uwagę na brak cierpienia w baśniach braci Grimm. Owszem źli bohaterowie może i są rozszarpywani na kawałki, tracą głowy lub toną, ale czy cierpią? Śmierć po prostu występuje na kartach baśniowych historii, nie pociągając za sobą fizycznych odczuć. Ten zabieg niemal natychmiast skojarzył mi się z lekturą „Polowania na prezydenta" Dana Smitha, która zdecydowanie kierowana jest do czytelnika nastoletniego, a wypełniają ją liczne śmierci, ale nikt się nad nimi specjalnie nie rozwodzi.
Powieść Dana Smitha pojawiła się w Polsce w sprzężeniu z premierą filmu opartą na tej historii, więc jej okładkę stanowi filmowe zdjęcie. Samuel L. Jackson w garniturze z symbolem władzy państwowej na piersi stoi na kamiennej górze pokrytej śniegiem. W tle płonie samolot z sugestywnym napisem „America". W rękach potencjalnie tytułowego prezydenta spoczywa krótki karabinek przypominający Uzi. Zaś na tylnej części obwoluty czytelnik znajdzie uzbrojonego w łuk fińskiego nastolatka. Nieźle, prawda?
Okładka nie skrywa żadnej tajemnicy. Fabuła faktycznie traktuje o prezydencie Stanów Zjednoczonych oraz fińskim nastolatku, Oskarim. Chłopiec ma wkrótce skończyć trzynaście lat. Zgodnie z tradycją przed dniem urodzin musi udać się do lasu, dzierżąc przekazywany z pokolenia na pokolenie łuk i udać się na łowy. To, z czym wróci z lasu, określi go jako mężczyznę. Okazuje się jednak, że wyprawa Oskieriego nie będzie tak typowa, jak wymagałaby tego tradycja. W górach napotyka, bowiem człowieka w opałach. Nikogo innego, jak prezydenta Stanów Zjednoczonych właśnie. Pech chce, że głowa państwa także znajduje się na polowaniu, ale... w roli zwierzyny.
Nikt w „Polowaniu na prezydenta" ani przez sekundę nie udaje, że powieść ma dojrzałe aspiracje targetowe. Od początku wiadomo, że grupę docelową stanowi młodzież w wieku nastoletnim. Protoplasta historii, dwunastoletni (no, trzynastoletni) Oskari przechodzi przez nietypowy proces inicjacji, ale wciąż jest to proces inicjacji. Musi pokonać przeszkody, by poznać i zrozumieć siebie oraz udowodnić swoją wartość i zająć odpowiednio wysoką pozycję w społeczeństwie. Z pewnością młody czytelnik może wyciągnąć z tej opowieści kilka ważnych lekcji, dotyczących wiary w swoje możliwości.
Nie zmienia to jednak faktu, że w powieści aż roi się od trupów, psychopatów i agresji. Wszystko to przedstawione lekko i bez szczegółów, ale jednak obecne. Oskari jest kilkukrotnym świadkiem śmierci, niejeden raz znajduje również ciała zamordowanych, a nawet podbiera im buty. Śmierć przeżywa tylko pozornie i tylko w jednym przypadku. Chłopak podejmuje się także, nieudanej co prawda, ale jednak, próby zabójstwa. Zabrakło mi w tym wszystkim jakiegoś katharsis, wniosku dotyczącego życia i umierania. Zwłaszcza, że przecież Oskari, by stać się mężczyzną, miał za zadanie zabić zwierzę, a to nieszczególnie modne ostatnimi czasy.
Napięcie towarzyszące wydarzeniom w „Polowaniu na prezydenta" nieustająco rośnie od pierwszej strony do samiutkiego finału. Jako trzynastoletni czytelnik z pewnością straciłabym wszystkie paznokcie. Co więcej, z pewnością nie oderwałabym się od lektury ani na sekundę. Nawet wyraźna powtarzalność schematu w schemacie (prezydent i Oskari naprzemiennie przechodzą załamanie i pragną się poddać; zamieniają się rolą ofiary i motywatora), której stężenie rośnie, by pod koniec zacząć już nieco męczyć, lata temu wcale by mi nie przeszkadzała.
Psychologia bohaterów została ograniczona do minimum. Osierocony przez matkę Oskari za wszelką cenę pragnie przypodobać się ojcu, wypełniając tradycję wioski. Prezydent jest jedynie baśniową wróżką, która ma pomóc brzydkiemu kaczątku wykluć się i dorosnąć, by stać się najpiękniejszym z łabędzi.
Dawno nie czytałam też czegoś równie nieskomplikowanego w warstwie językowej. Zdania są tak proste, że początkowo trudno się przyzwyczaić. Opisów praktycznie nie ma, a jeżeli już występują to ograniczając się do jednego bądź dwóch przymiotników. Historia bezrefleksyjnie mknie do nietrudnego do przewidzenia finału.
„Polowanie na prezydenta" z pewnością znajdzie swoich fanów w gronie młodzieży, ale i dorośli, którzy poszukują jedynie zajęcia na kilka godzin plażowania czy innego leżingu z pewnością także poczują się efektywnie oderwani od rzeczywistości. Wartka akcja nie pozwoli się bowiem nikomu nudzić. A niektórzy rodzice może i wyciągną wnioski, by bardziej zawierzać talentom swoich dzieci? W końcu nie wiadomo, czy podczas survivalowego biwaku nie przyjdzie im ocalić jakiegoś znanego dygnitarza.
Premiera: "Widmowa kraina"
Premiera "Widmowej Krainy" Patricka Lee już 19 czerwca! Sensacyjno-przygodowa powieść z elementami science fiction, w której napięcie od pierwszej do ostatniej strony cały czas rośnie.
Dopóki nie zgasną gwiazdy
Świat, jaki znamy, przestał istnieć, ale jego końca nie wywołała ani nuklearna wojna, ani katastrofa naturalna. Po trzystu latach od Upadku lód i śnieg pokrywają zielone wcześniej lasy i pola, a niewielkie grupy ludzi, którzy przeżyli, skupiają się na szczytach najwyższych gór, każdego dnia walcząc o przetrwanie.
Szesnastoletni Kacper marzy o wyrwaniu się z niewielkiej rodzinnej osady, w której życie skupia się wokół myśliwskich wypraw i walce z wszechobecnym mrozem. Pewnego dnia, na skutek nieoczekiwanego splotu wydarzeń, jego marzenia spełniają się, ale nie w sposób, jakiego oczekiwał. Chłopak musi opuścić wioskę i udać się w charakterze gońca do Krzywego Wierchu, mini-miasteczka skupionego na odległym szczycie. Jednak nie bez powodu ludzie boją się opuszczać swoje siedziby, a taka podróż zdaje się niemal samobójstwem – to nie panujące wszędzie ciemności i zimno są w niej największym zagrożeniem. Śmierć niosą Świetliki, wabiące wędrowca i dające ułudę bezpieczeństwa. A jest ich coraz więcej...
W ostatnich latach literatura postapokaliptyczna święci prawdziwe triumfy, zarówno w wersji dla starszych („Silos" Hugh C. Howeya , „Metro 2033" Dmitrija Glukhovsky'ego), jak i nieco młodszych czytelników („Piąta fala" Rick Yancey, „Igrzyska śmierci" Susanne Collins, „Nieludzie" Kat Falls). Spośród polskich autorów krok w tym kierunku poczynił Marcin Mortka z trylogią „Pod Pękniętym Niebem", bardzo udaną swoją drogą. Teraz przyszła kolej na Piotra Patykiewicza i „Dopóki nie zgasną gwiazdy".
Mogłoby się wydawać, że w tym temacie powiedziano już wszystko, były już wojny nuklearne, ataki kosmitów i katastrofa ekologiczna. A jednak autorowi udało się stworzyć powieść oryginalną i świeżą, nie wykorzystującą ogranych schematów. I co więcej, upiornie wciągającą – przeczytałam ją w jeden wieczór, mimo że liczy blisko czterysta stron.
Przedstawiony w książce świat jest zimny i okrutny, a ludzkość degeneruje się coraz bardziej, zarówno pod względem wiedzy i umiejętności, jak i pod kątem moralnym. Wraz z rozwojem fabuły poznajemy szczegóły dotyczące Upadku, jego przyczyn, przebiegu i konsekwencji. Społeczeństwo jako takie przestaje istnieć. Wystarczyły trzy stulecia, by pokazać, że cały rozwój cywilizacyjny zdał się na nic – ludzie powrócili do tego, co pierwotne (a może po prostu naturalne) – myślistwa i zbieractwa. Szerzące się zabobony i ciemnota przypominają atmosferę średniowiecza. Jednocześnie nieustannie pogarszające się warunki życia wyzwalają to, co w człowieku najgorsze – egoizm, brutalność, chęć przetrwania za wszelką cenę.
Na pierwszy plan wysuwa się postać głównego bohatera, Kacpra, który z żądnego przygód młokosa zmienia się w młodego mężczyznę, który w końcu zaczyna dostrzegać, że życie nie kończy się na udanym polowaniu, że to coś więcej niż monotonna egzystencja z dnia na dzień. A przynajmniej, że tak powinno być, bo inaczej człowiek niewiele będzie się różnił od zwierząt, na które zastawia sidła. Swoją wiedzę chłopak zdobywa podczas wędrówki, gdy na jego drodze stają kolejne grupy ludzi, dla jednych obecny stan rzeczy jest apokalipsą zesłaną przez Boga, a dla innych szansą na odkupienie i drogą do szczęśliwego życia wiecznego. Motywy religijne często pojawiają się na kartach powieści nadając jej specyficzny klimat, ponownie nasuwający skojarzenie z Wiekami Średnimi, co również wypada na plus.
Patykiewicz po raz kolejny udowodnił, że doskonale radzi sobie nie tylko z kreacją postaci młodych bohaterów, ale i z płynnym snuciem fascynującej historii. Blisko dziesięć lat temu zakochałam się w jego debiutanckim „Złym brzegu", który regularnie odświeżam sobie do tej pory. Autor zaliczył lekki spadek formy przy okazji „Odmieńca", ale w 2012 dzięki „Łukaszowi i kosturowi czarownicy" pokazał, że świetnie sprawdza się również pisząc powieści dla nastolatków. W moim prywatnym rankingu „Dopóki nie zgasną gwiazdy" to wisienka na torcie jego twórczości, która – mam nadzieję – ugruntuje jego pozycję i przebije się do świadomości szerszego grona. Mam bowiem wrażenie, że mimo dużego talentu i lekkiego pióra nie jest tak rozpoznawalny, jak na to zasługuje.
Powieść zgrabnie łączy w sobie klimat postapokalipsy i historię o dorastaniu, odkrywaniu tego, co w życiu najistotniejsze, ale bez zbędnego moralizatorstwa. To także świetna książka przygodowa, doprawiona dreszczykiem grozy, która spodoba się zarówno młodzieży, jak i starszym czytelnikom. Gorąco polecam!
Katarzyna Chojecka-Jędrasiak
1 Heart
1heart – o tej grze polskiego studia Chicken In The Corn zrobiło się dość głośno już ponad rok temu, gdy te dwuosobowe studio rozpoczęło zbiórkę pieniędzy na portalu wspieram.to.
1heart to gra przygodowa typu point&click. Ciężko jest mówić, że to klasyka gatunku, wręcz bardziej bym się skłaniał ku zdaniu, że jest to HOPA z elementami przygodówki. Nawet są klasyczne poszukiwania ukrytych przedmiotów z listy. Wracając jednak do tematu – Chicken In The Corn wykonało świetną pracę nad tym tytułem i nie zawiedli tych, którzy czekali ponad rok na wydanie gry.
Fabuła gry jest interesująca i wciągająca. Wcielamy się w rolę małej dziewczynki, która wraz z siostrą zostały porwane przez nieznajomego oprawce. Nie wiedzieć dlaczego nasza bohaterka nie została ani unieruchomiona, ani zamknięta w lochu tylko pozwolono jej swobodnie poruszać się po krainie do której została zabrana. Nie przez przypadek zostało użyte słowo kraina, gdyż nie wiemy dokładnie gdzie się znajdujemy. Trujące bagna, dziwne elektryczne pastuchy, opuszczone miasta – nic z tych rzeczy nie pozwala nam do końca stwierdzić czy to są obrzeża jakiejś miejscowości czy jednak jakaś kraina fantastyczna. Naszym celem jest odnalezienie siostry głównej bohaterki oraz wydostanie się z tego fatalnego miejsca, w którym się znalazły.
Gra na pierwszy rzut oka prezentuje się świetnie. Nietypowo wykonana grafika, która sprawia wrażenie, że została zrobiona od niechcenia, ale jednocześnie widać, że każdy element jest na swój oryginalny sposób dopracowany. Niestety nie wszystko jest takie idealne. Im dłużej gramy w 1heart, tym więcej dostrzegamy drobnych uchybień, które mogą nas drażnić. Zdarzają się sytuacje, gdy jak chcemy użyć konkretnego przedmiotu to ważne są milimetry, co może bardzo zmylić gracza, który wyjdzie z założenia, że postępuje źle.
Bardzo ważnym aspektem tej produkcji jest udźwiękowienie. Muzyka świetnie wkomponowuje się w klimat horroru i psychodeli, a jednocześnie – klikając na głośniki w różnych lokacjach – możemy odtworzyć utwory, szybkie, mocne, które jeszcze bardziej wprawiają nas w stan niepewności. Tak samo dobrze prezentuje się lektor. Mówi głosem spokojnym, dobrze moduluje do tekstu, który przedstawia. W tej kwestii jestem zachwycony.
Przejdźmy zatem do samej rozgrywki. W grze znajdujemy różne przedmioty, które możemy połączyć z innymi znaleziskami lub użyć na elementach danych lokacji, by zdobyć kolejne fragmenty naszej układanki. Niestety nie zawsze jest dobrze sprecyzowane do czego służy dana rzecz i łatwo się w tym potracić. Często również bywa tak, że przedmioty są w tak odległych od siebie lokacjach, że trudno jest to ze sobą w jakiś sensowny sposób połączyć. Jednak przedmioty to nie wszystko. Odkrywanie kolejnych miejsc oraz zdobywanie elementów fabuły jest możliwe dzięki zagadkom. I tutaj wielki ukłon w stronę twórców – zagadki są naprawdę dobre! Z reguły nie są to misje, które da się przejść przez przypadkowe klikanie, gdzie popadnie i liczenie na to, że się uda. Tutaj mamy do czynienia zarówno z zagadkami typowo logicznymi, ale również ze zręcznościowymi jak i tymi na spostrzegawczość. Są one dopracowane w 100% i nie raz główkowałem po kilkanaście i kilkadziesiąt minut nad jedną zagadką.
Skoro są zagadki to i jest system podpowiedzi. Jednak tutaj już nie jest tak kolorowo. Owszem, mamy możliwość skorzystania z podpowiedzi, ale tylko określoną ilość razy. Ile? Niewiadomo. Gdzieś jest napisane, że masz podpowiedzi? Nie. Ja je odkryłem przez przypadek, gdy sprawdzałem elementy interfejsu i na dobrą sprawę wykorzystałem te kilka wskazówek w pierwszym kwadransie gry. Niestety, ale tutaj wielki minus dla twórców, którzy mogli wziąć przykład z innych polskich autorów gier i zrobić system podpowiedzi, które odnawiają się wraz z czasem rozgrywki.
Wróćmy jeszcze do fabuły. Wspomniałem już o lektorze, wyjaśnimy zatem, gdzie go usłyszymy. W momencie, gdy przechodzimy do nowej lokacji, która jest znacząca dla dalszego rozwoju akcji, uruchamia się krótki filmik, który przybliża nam dane miejsce. Zdecydowanie wpływają one na rozgrywkę i odbiór gry, ponieważ stoją na wysokim poziomie.
Czas na finał. I tu właśnie zaczynają się kolejne schody. Nie będę ukrywać, że po przejściu gry czytałem różne recenzje i komentarze na temat 1heart. Część odbiorców uważa, że zakończenie jest nudne, mało porywające. Inni zaś, twierdzą że jest ono bardzo dobre, wpasowane w klimat i oddaje sedno i przekaz gry. Jakie jest moje zdanie? Jestem rozdarty pomiędzy tymi dwoma opiniami. Owszem – zakończenie jest idealnie wpasowane w klimat i oddaje sedno rozgrywki, ale mogło ono być zrobione z większym rozmachem, z mocniejszym uderzeniem na finał.
Oceniając tę grę brałem pod uwagę wiele aspektów. Chyba najważniejszym (przynajmniej dla mnie) jest to, że gra wprowadziła mnie w nastrój niepewności i zastraszenia, co zdarza mi się rzadko. Miała ona swój klimat i urok, ale jednocześnie nie potrafię przeboleć błędów i minusów, które opisałem już wyżej. Warto pamiętać również, że grę stworzyło zaledwie dwuosobowe, małe studio, które dopiero wkracza w poważny rynek gier. Polecam sprawdzić tę grę, jednak sądzę, że trafi ona bardziej do osób lubujących się w klimatach horroru niż do klasycznych miłośników przygodówek.
Patronat: "Łowca. Zapomniana księga"
Postapokaliptyczna przygoda, której nigdy nie zapomnisz! Trzeci tom fantastycznej serii ukaże się już 24 czerwca!
The Tiny Bang Story
Jak powstał wszechświat? Teorię Wielkiego Wybuchu (ang. Big Bang) zna chyba każdy. Lecz kto z Was zna historię "maleńkiego wybuchu"? Pewnie niewielu. Można ją poznać w grze komputerowej z serii logicznych pod tajemniczym tytułem "The Tiny Bang Story" skierowanej do każdego miłośnika łamigłówek, zagadek i tajemnic.
Gra została stworzona przez Colibri Games , a jej wydawcą w Polsce jest IQ Publishing.
Gra polega na odkrywaniu kolejnych zakątków maleńkiej planety, a odkrywcami jesteśmy oczywiście my. Możemy pomóc małym mieszkańcom bliźniaczki Ziemi odbudować ich mały świat zniszczony przez asteroidę jedynie poprzez rozwiązywanie wymyślnych zagadek, labiryntów czy puzzli.
Łamigłówki mają różne stopnie trudności. Niektóre z nich są banalnie łatwe, a inne wręcz przeciwnie - trzeba się nieźle nagłowić. Słowem - dla każdego coś miłego , a wielbiciele zagadek z pewnością nie będą mogli narzekać na ich brak.
Gra składa się z kilku rozdziałów - każdy z nich to pewna część planety do odkrycia i odbudowania. Małym minusem jest to, że rezultaty możemy zapisać dopiero po ukończeniu każdej z części, co oznacza, że jeśli w momencie rozwiązywania układanki będziemy chcieli zakończyć grę, nasze starania nie zostaną zapamiętane.
Należy również zwrócić uwagę na wielobarwną i ręcznie rysowaną szatę graficzną oraz spokojną i nastrojową muzykę pojawiającą się w tle, co jest rewelacyjnym dopełnieniem całej gry. Ciekawostką może być również to, że jednym z patronów medialnych jest Mensa Polska.
Z przyjemnością polecam grę każdemu, kto lubi trenować mózg i rozwijać wyobraźnię - i starszym, i tym młodszym. Zresztą zagadki można rozwiązywać również w towarzystwie - kto wie, może wtedy będzie jeszcze ciekawiej?
Wiedźmin, gra przygodowa
Circus Maximus
„ - Zagubione dusze... - wyszeptał Charlie. - Słyszę ich wołanie. Mówią...
- Co? Co mówią?!
- Czekaj, słucham... "Oto zbliża się ten, który sprowadza rozpacz; człowiek wielkiej siły, ale próżnego serca... (...) Człowiek, który wierzy, że ultramaryna naprawdę podkreśla piękno jego oczu. Dajcie nam głowę Nathana Wyldera!".
- Zamknij się, Charlie, po prostu się zamknij! To jest rozkaz, słyszysz? Wszyscy mamy jakieś słabostki. Ty nie lubisz koziego sera i niepunktualności, uszanuj więc, jeśli łaska, tę moją jedną drobniutką fobię".*
Czeka cię kolejne zadanie do wykonania, a od jego wyniku zależą losy całej historii. Musisz być uważny i ostrożny, nie możesz dać się ponieść emocjom i zawsze powinieneś stawiać misję ponad wszystko. Sęk jednak w tym, że ty tak nie możesz, nie potrafisz poświęcić przyjaciół dla dobra sprawy, ale zrobisz wszystko by dobrze ją wykonać. Tylko czy to, że dajesz dojść do głosu emocją, nie zniweczy niczego? Czasem chęci nie wystarczają.
Jake Jones jest Strażnikiem historii. Co prawda od niedawna, ale ma już za sobą pierwszą misję, a teraz czeka go kolejna. Wraz dwójką przyjaciół musi przenieść się do XVIII Szwecji by odebrać atomium, substancję umożliwiającą podróżowanie w czasie. Zadanie jest bardzo ważne, bo zasoby tej mikstury są prawie na wykończeniu, a bez tego niema mowy o jakichkolwiek działaniach. Misja kończy się niestety niepowodzeniem, a za wszystko obwinia się właśnie Jake. Po powrocie do Punktu Zero chłopak ma szansę zatrzeć złe wrażenie wyruszając na kolejną misję. Jest ona bardzo niebezpieczna, ale tylko on i jego ciotka są w stanie przenieść się do 27 roku naszej ery. Okazuje się, że Agata Zeldt, najstraszniejsza kobieta świata, planuje zniszczyć całą cywilizacje, a ich zadaniem jest to powstrzymać. Czy strażnikom uda się przechytrzyć kobietę? Jak Jake zareaguje na to co spotka na miejscu i czy jego brat, Filip, żyje?
Jakiś czas temu, w sumie nie tak dawno, bo zaledwie kilka dni temu, miałam przyjemność zapoznać się z pierwszym tomem tego cyklu. Jak już wspominałam, przy okazji pisania o „Nadciąga burza", lubuję się w powieściach tego typu. Temat podróży w czasie bardzo mnie fascynuje, a gdy autor zadba jeszcze o detale przepadam z kretesem. Pierwszy tom zapunktował u mnie właśnie tym jak Dibben wszystko starannie dopracował i po jego zakończeniu byłam niezmiernie ciekawa co będzie dalej. Szybko sięgnęłam więc po kontynuację i oto mam ją za sobą. Jakie są moje wrażenia po „Circus Maximus"?
Nie będę trzymała was w niepewności i od razu powiem, że Dibben utrzymał poziom, który był w pierwszej części, a nawet go podwyższył, i to z pozytywnym rezultatem. Po raz kolejny zadbał oto by wszystko do siebie pasowało i ze sobą współgrało. Ze szczegółami opisuje miejsca gdzie wszystko się dzieje, bez zbytniego trudu oddając klimat XVIII Szwecji jak i Starożytnego Rzymu. Zwykłymi słowami zobrazował to tak dobrze, że bez problemu mogłam sobie wyobrazić co widzieli bohaterowie, a przyznać muszę, że było na co patrzeć. I tym razem udowadnia, że zna się na tym co opisuje i to lubi, bo potrafi przedstawić całość tak lekko i interesująco. Oczywiście oprócz barwnych opisów i podłoża pod całą fabułę sprawiającego, że nic nie wzięło się z powietrza autor uraczył mnie zawrotną akcją, której nie dało się przewidzieć.
Od samego początku coś się dzieje, i jest tak już do końca. Wszystko toczy się wartko i w zawrotnym tempie, ale nie da się w tym pogubić. Jak przystało na powieść przygodową o Strażnikach historii, bohaterowie przeżywali mnóstwo przygód. Często niebezpiecznych i zagrażających życiu, pełnych pułapek. Nigdy nie było wiadomo co ich może spotkać, i jak się okazuje, komu ufać. Wierność ideom szybko może się zmienić gdy ktoś nie jest wystarczająco silny i przedstawiają mu ofertę nie do odrzucenia. Jednak gdzieś pomiędzy tym całym galimatiasem było miejsce na żarty, przyjaźnie oraz miłość. Powieściopisarz sprawia tym, że książka jest jeszcze lepsza i ciekawsza. Co ważniejsze swoimi powieściami może sprawić, że potencjalny czytelnik na nowo zainteresuje się historią, postanowi poszerzyć wiedzę zdobytą w tych książkach oraz wybadać co jest w nich fikcją, a co prawdą.
„Circus Maximus" to książka, która wciągnęła mnie od pierwszych stron i trzymała w swoich szponach do samego końca. Nie mogłam się od niej oderwać i tylko z zapartym tchem przewracałam kolejne strony. Dibbem przekazał mi masę wrażeń oraz emocji, dla których nie jestem w stanie znaleźć odpowiednich słów. Jak zafascynowana obserwowałam poczynania bohaterów próbując wraz z nimi rozwikłać zagadkę. Niesamowitą rzeczą był dla mnie to jak mocno wczułam się w całą historię i to, że nie mogłam odłożyć książki póki nie przeczytam ostatniego słowa. Zżyłam się z bohaterami i przeżywałam gdy coś im się działo. Uważam, że Ra część jest o wiele lepsza od swojej poprzedniczki pod wieloma względami cieszę się niezmiernie, że Dibben nie spoczął na laurach tylko zakasał rękawy i stworzył ten oto utwór. Czuję też, że jeszcze nie raz mnie autor zaskoczy.
Już teraz, z czystym sumieniem, mogę napisać, że Strażnicy historii to cykl, który fani podróży w czasie, przygód oraz historii, muszą koniecznie przeczytać. Tego i wiele więcej z pewnością tu nie zabraknie. Czeka was kilka godzin niezapomnianych ważeń, po których będziecie chcieli jeszcze więcej. Ja z pewnością sięgnę po kolejne tomy najszybciej jak się da.
*str.120
Premiera: "Za niebieskimi drzwiami"
Już dzisiaj, 26 listopada, swoją premierę ma książka autorstwa Marcina Szczygielskiego "Za niebieskimi drzwiami".
Skald. Kowal słów
Książka Łukasza Malinowskiego "Skald - Kowal słów" trafiła do mnie przez przypadek, a może ktoś planował to od początku, gdyż już po samej okładce byłem zainteresowany tą pozycją, a wszystko to dzięki Instytutowi Wydawniczemu Erica.
Moje ogólne spostrzeżenia dotyczące książki są jak najbardziej pozytywne, fajnie zaprojektowana okładka, która nawiązuje do poprzedniej części. W środku szkic mapy regionu, gdzie rozgrywa się cała akcja, co pozwala czytelnikowi lepiej zobrazować całość, a zarazem skonfrontować swoje wyobrażenia z tym, co planował autor.
Książka przedstawia perypetie Ainara Skalda, który pochodzi z krajów północnych. Ma talent do tworzenia pieśni i wierszy, a zarazem jest mistrzem bojowego i miłosnego fechtunku. Z racji tego, że jego sława rozchodzi się na wszystkie strony świata, został zaproszony na dwór Tirusa Wielkiego. Całe poselstwo nie wyglądało jak prawdziwa dyplomacja, co Ainar odczuł na własnej skórze. Po przybyciu na dwór Tirusa i spotkaniu z władcą okazało się, że szykowana jest wyprawa na ziemie odwiecznego wroga i konkurenta gospodarczego, Kola Małego w celu zdobycia ręki jego córki. Wszystko mogło wyglądać normalnie, ale zanim śmiałek uzyska zgodę ojca musi stanąć do trzech bardzo trudnych prób. Właśnie dlatego Tirus, tworząc swoje poselstwo, wybrał najlepszego ze swojej straży Alego, Ainara oraz super zabójcę, którego udało mu się schwytać, a którego boją się nawet najmężniejsi - Hamramira. Tak wybuchowa mieszanka wbrew wszystkiemu okazała się najlepszym rozwiązaniem, gdyż wszyscy uzupełniali się wzajemnie podczas zbrojnych potyczek oraz samej podróży, co jeszcze bardziej zacieśniało więzi braterstwa.
Cała wyprawa pełna przygód i nieoczekiwanych zwrotów akcji dociera na miejsce, jednak wszystko, co przez ten czas zaplanował sobie zarówno Tirus, wysyłając swoich ludzi jak i Ainar, który miał stanąć do rywalizacji, rozsypuje się jak domek z kart. To co zobaczyli i czego doświadczyli członkowie wyprawy, przeszło ich najśmielsze oczekiwania.
Muszę przyznać, że cały świat opisany w książce, jak i bohaterowie to nic innego jak kawałek bardzo dobrej fantastyki opartej o źródła kulturowe krajów północy oraz mała doza fantastyki, która sprawia, że opowieść jest wciągająca.
W bardzo ciekawy sposób zostały przedstawione nazwy poszczególnych miast oraz scharakteryzowani bohaterowie. Ciekawym i niespotykanym przeze mnie jak do tej pory, była postać tajemniczego Hamramira, która mimo swojej brutalnej natury może podobać się czytelnikowi. Książkę z pewnością mogę polecić zarówno młodszym jak i starszym czytelnikom. Specjalnie polecam tym, którzy lubią tematykę skandynawską oraz wszystko co związane z Wikingami, gdyż widać wyraźnie, że autor czerpał z wielu źródeł. Fajnym rozwiązaniem jakiego użył Ł. Malinowski jest fakt, że każdą część przygód Ainara można czytać osobno, niekoniecznie trzymając się chronologii. Jednak ja po przeczytaniu "Kowala słów" już rozglądam się za pierwszą częścią cyklu "Karmiciel kruków", gdyż cała fabuła wciąga i cieszy moje ego czytelnicze.