grudzień 25, 2024

Rezultaty wyszukiwania dla: fantasy

czwartek, 08 luty 2018 19:28

Bramy Światłości: Tom 2

Anioły wracają, a wraz z nimi nieprzebrane zastępy potworów i przygoda, która nie zwalnia ani na chwilę. Uzbrójcie się w kawę/herbatę, ciepły koc i prowiant. Czeka Was bowiem kontynuacja podróży poza czasem. A tak, jak wiadomo, wszystko może się zdarzyć!

„Bramy światłości. Tom 2” to bezpośrednia kontumacja akcji rozpoczętej w poprzedniej części. Bardzo dramatycznej akcji. Droga autorka, tak się nie robi czytelnikom (i fanom). Żeby tak zostawić nas w niewiedzy na wiele miesięcy, po tym, jak zepchnęło się głównego bohatera i jego kompana, w śmiercionośne odmęty? Bez żadnej informacji, czy żyje? Otóż... teraz już wiem. Daimon nieustająco walczy o życie. I to nie tylko w pierwszej scenie, ale aż do samego końca. Wielka ekspedycja trwa dalej. Ale nie tylko tam robi się coraz niebezpieczniej. Również w Głębi atmosfera się zagęszcza. Lucyfer wciąż nie wrócił i chociaż nikt o tym nie wiem, Razjelowi coraz trudniej wodzić wszystkich za nos. W tym czasie z misją ratunkową rusza Asmodeusz. Jednak czy Zgniły Chłopie podoła wyzwaniu? Czy ktokolwiek wyjdzie z tej „imprezy” żywy?

Poprzedni tom był dla mnie niczym jedna wielka powieść drogi. Bohaterowie szli, walczyli, odpoczywali, znowu toczyli bitwy, ledwo uchodzili z życiem i tak bez końca. A to wszystko w klimacie „nie ma rzeczy nie możliwych i nie zgadniesz, co cię zaraz zaatakuje”. Tym razem jest trochę inaczej. Trochę, bo chociaż wyprawa nadal jest najistotniejszym wątkiem powieści, pojawia się wiele scen skupionych na innych aspektach przygody. Na początku kilka razy wpadamy w odwiedziny do Gabriela. Nie zabraknie też scen ukazujących coraz ciekawsze intrygi konstruowane w Głębi. Ta różnorodność sprawiła, że kiedy historia na dobre skupiła się na Daimonie i jego drodze, nie odczułam znużenia niekończącą się wędrówką. Może też dlatego, że nasz bohater w końcu na dłuższy moment zatrzymuje się w jednym miejscu. Ale by najmniej nie po to, żeby odpocząć. Jego losy, a przy okazji również Lucyfera, nieustająco wiszą na włosku!

Akcja książki nie zwalnia ani na chwilę. Autorka po raz kolejny pokazuje, że jej wyobraźnia, ale też wiedza z zakresu najróżniejszych wierzeń nie zna granic. Dzieje się wszystko, ale nic, czego można by się było spodziewać. Opowieść pędzi jak szalona i co chwilę stawia naszych bohaterów przed nowymi wyzwaniami. Czy wyjdą z nich obronną ręką? Tego musicie dowiedzieć się sami!

Na uznanie zasługuje też wydanie książki. Trzeba przyznać, ze Fabryka Słów spisała się na medal. Pół miękka okładka ładnie prezentuje się na półce. Dodatkowo umieszczono też praktyczną, niebieską zakładkę. Całości zaś dopełnia oprawa graficzna. Ilustracje ciekawie uzupełniają historię, chociaż nie każdemu przypadną do gustu. Tak to już jest, gdy przedmiotem wizualizacji są głównie potwory i inne okropności :)

Rozczarowani mogą się poczuć Ci, którzy spodziewają się wątków romantycznych. Niewiele się w tym zakresie zmienia. „Bramy światłości” to przede wszystkim akcja i brawurowe walki. A gdy tak już podróżujemy i próbujemy przetrwać, nagle orientujemy się... że to nie koniec. Byłam przekonana, że seria zamknie się w dwóch tomach (jak poprzednia). Okazuje się jednak, że autorka planuje dla nas dłuższą wycieczkę. A więc... znowu czekamy! Jednak do tego czasu, zachęcam Was do wybrania się z Daimonem w wyprawę opisaną w „Bramach światłości. Tom 2”.

Dział: Książki
środa, 07 luty 2018 23:19

Zapowiedź: Księżniczka dinozaurów

Witajcie na Raju – pierwotnym świecie, w którym można spotkać wszelkie gatunki dinozaurów wielkich i małych. Żyją tu również ludzie, sprowadzeni przez kaprys bogów. Rycerze ruszają do boju na triceratopsach, a prowadzą ich wielcy bohaterowie dosiadający tyranozaurów.

Dział: Książki
wtorek, 30 styczeń 2018 22:03

Mity skandynawskie

Choć wiele osób uważa mitologie za rzecz nudną, mnie ona zawsze fascynowała. Od dziecka uwielbiałam zatracać się w tych opowieściach, czytać o bogach, powstaniu świata, a także o jego nieuchronnym upadku. O ile mitologia grecka uchodzi za najbardziej znaną i rozpowszechnioną, druga w kolejności jest prawdopodobnie mitologia rzymska, tak pozostałe – z innych regionów globu – są nieco mniej powszechne, a przynajmniej były. Teraz coraz częściej można natrafić na opowieści prosto ze Skandynawii. Czyżby stał za tym sukces odniesiony przez filmy Marvela o słynnym Thorze i Lokim?

Roger Lancelyn Green przedstawił mitologię skandynawską od powstania świata do ragnaroku, czyli jego zakończenia. W poszczególnych rozdziałach ujął wiele opowieści, w których nie brakuje tych najsłynniejszych bogów, takich jak Odyn czy Thor, o których każdy gdzieś chociaż słyszał. Wszystkie mity łączy prawdopodobnie jedno – świat zawsze wyłania się z chaosu, a następnie rozwija się w konkretnym kierunku. Trzeba jednak przyznać, że mitologia skandynawska w wielu aspektach różni się od mitologii greckiej, którą kazano nam czytać w szkole podstawowej. Zawiera w sobie prawdopodobnie najbardziej krwawe opowieści, choć oczywiście w pozostałych legendach, z innym rejonów, również nigdy nie brakowało wojny czy rodzinnych sporów.

Trzeba przyznać, że w tych opowieściach główne skrzypce grają mężczyźni. Oczywiście nie brakuje tutaj postaci kobiecych, ale zdecydowanie są one na nieco dalszym planie. Najlepiej przedstawiona zostaje prawdopodobnie Freja, bogini młodości i piękna. Co ciekawe, żona władcy bogów, Odyna, czyli Frigg, raczej nie pojawia się tutaj zbyt często. Jednak to przede wszystkim męskie potyczki i wyprawy stanowią sedno tych opowieści. Często pojawia się postać Thora i Baldura, a także pozostałych synów Odyna, stale przewija się gdzieś Loki, olbrzym przygarnięty przez bogów, który słynnie z wprowadzania niezłego zamieszania. W niezwykle umiejętny sposób snuje swoje intrygi i knuje spiski, z powodów których dzieje się wiele złego.

Green opisuje wszystkie historie w sposób bardzo barwny i uporządkowany. Nieuchronnie zbliżamy się do ragnaroku, upadku świata bogów. Asgard ma ulec zagładzie. W moim odczuciu książka ta jest bardzo dobrym zaprezentowaniem legend ze Skandynawii, które bywają naprawdę intrygujące. Oczywiście podobnie, jak ma to miejsce w przypadku innych mitologii, jedne opowieści są przyjemniejsze, inne nieco mniej – zawsze jest to kwestia gustu czytelnika i przyznaję, że i w tym zbiorze znalazły się takie momenty, które miałam ochotę przeskoczyć. Moim ulubionym bohaterem wciąż pozostaje Loki! Jednak najbardziej w tych wszystkich opowieściach podoba mi się siła, jaka w nich drzemie. Wiadomo, nie brakuje tutaj spisków, intryg, nawet czynów, które po prostu są okropne i nie powinno się aż tak oszukiwać bliźniego, jednak trzeba przyznać, że wszyscy bohaterowie cechują się siłą i odwagą. Wydaje mi się, że Green naprawdę dobrze zaprezentował sylwetki bogów, a także całą historię ich powstania i upadku, choć być może nie jest ona aż tak rozległa, jak mogłoby się wydawać.

Jestem pozytywnie zaskoczona tą pozycją i szczerze polecam sięgniecie po nią każdemu fanowi mitologii skandynawskiej i ogółem opowieści tego typu. Jeżeli chcecie poszerzyć nieco swoją wiedzę, albo nawet porównać podania z różnych części świata, to ta książka z pewnością Wam w tym pomoże. Jest napisana w bardzo przyjemny sposób, a przedstawione w niej historie czyta się naprawdę z zainteresowaniem, przynajmniej przeważającą większość z nich. No i trzeba wspomnieć również o samym wydaniu – oprawa graficzna jest naprawdę perfekcyjna, a ilustracje w wykonaniu Alana Langforda sprawiają, że całość czyta się jeszcze przyjemniej!

Dział: Książki
wtorek, 30 styczeń 2018 21:50

Poważnie zabawne, nieskończenie cytowalne

Opis z tyłu „Poważnie zabawne, nieskończenie cytowalne” mówi, że wspominany autor jest najczęściej cytowanym pisarzem. Ile w tym prawdy — nie wiem. Prawdą jest to, że książki Terry’ego Pratchetta są prawdziwą skarbnicą cytatów. Jego zmysł obserwacji i poczucie humoru powodowały, że każda kwestia i każde zdanie stawały się perełką do cytowania, do rozśmieszania, a nawet zadumy.

„Są takie chwile, kiedy patrzysz na wszechświat i myślisz »A co ze mną?«. I możesz usłyszeć, jak wszechświat odpowiada „No a co z tobą?”.
Złodziej czasu”

Pierwsze, co się rzuca w oczy, to niewielkie wymiary książeczki. Jest ona znacznie mniejsza niż większość pozycji dostępnych na rynku. Twarda, zielona i dość przyjemna okładka sprzyja częstemu sięganiu po książkę. Jednak jej wielkość jest zarówno zaletą, jak i wadą. Bo z jednej strony nie zajmuje dużo miejsca, można nawet mieć ją przy sobie, a z drugiej jest bardzo mało treści.

„Prawdziwa głupota za każdym razem pokona sztuczną inteligencję.
Wiedźmikołaj”

Każdy cytat jest opatrzony tytułem powieści, z której pochodzi. One są z kolei podzielone tematycznie. Znajdą się fragmenty na przykład o miłości, o ludzkiej naturze, zwierzętach, czy życiu i śmierci. Uważam, że cytaty są bardzo ciekawe, idealne do wstawienia na zdjęcie, jako sentencję na portalu społecznościowym, czy jako dedykacja na książkę. Szkoda, że gg jest już tak mało popularne. Taka książeczka przydałaby mi się z 10 lat temu.

„Miałbym więcej entuzjazmu dla nieszablonowego myślenia, gdyby istniały dowody na myślenie jakiekolwiek, nawet nieszablonowe.
alt.fan.pratchett”

Książeczka ma 126 stron. Po odjęciu stron tytułowych i tak dalej zostaje nam 115 stron z cytatami. Na jednej stronie został umieszczony jeden cytat. Łatwo policzyć ile ich jest. Niewiele prawda? Powiem szczerze, że ja czuję niedosyt. Twórczość Pratchetta jest tak różnorodna, że wybrać nieco ponad sto zdaje się niemożliwością. Taka pozycja w ogóle nie wyczerpuje tematu.

„System podatkowy to po prostu wyrafinowana metoda wymuszania pieniędzy groźbami.
Straż nocna”

Jeśli ktoś chce mieć pod ręką cytaty tego autora, to jest lepsza pozycja. „Humor i mądrość Świata Dysku” jest znacznie bogatszym źródłem cytatów, to prawda, że do zrozumienia niektórych z nich potrzebna jest podstawowa wiedza o tym świecie, więc nie do końca nadają się dla każdego. Jednak w dalszym ciągu uważam, że jest to pozycja bardziej interesująca, niż ta, którą opisuję teraz.

„Minusem posiadania otwartego umysłu było to, że wszyscy wokół robili, co mogli, aby tam wepchnąć różne rzeczy.
Nomów księga kopania”

Niekoniecznie chciałabym zniechęcić do zakupienia tej pozycji. Na pewno „Poważnie zabawne, nieskończenie cytowalne” przypadnie do gustu wielu osobom i może dla nich nawet w pełni spełni swoje zadanie. Po prostu należy się zastanowić, czy kolejna książka z cytatami Pratchetta jest potrzebna i czy ona coś wnosi do mojej kolekcji pozycji pisarza? Moim zdaniem nie.

Dział: Książki
wtorek, 30 styczeń 2018 11:46

Idiota skończony

Z antologiami opowiadań jest tak, że albo bardzo się je lubi, albo nie lubi się ich wcale. Zwolennicy tej drugiej opcji nie przepadają za gwałtownymi zmianami klimatu, fabuły, za krótką formą ogółem. A miłośnicy antologii? Sama do nich należę: uważam, że zbiory opowiadań, zwłaszcza różnych autorów, to świetna okazja, żeby zapoznać się ze stylem różnych pisarzy i wzbogacić swoją listę „do przeczytania” o książki konkretnego twórcy. Tego też oczekuję od antologii „Idiota skończony” – chcę poznać sposób pisania autorów, których dotąd nie miałam okazji czytać, ale także dobrze się bawić przy opowiadaniach tych, których twórczość już poznałam.

Pierwsze, co trzeba powiedzieć o tym zbiorze – ma intrygujący tytuł. Z blurba możemy się dowiedzieć, że nieprzypadkowy: historie ma łączyć głupota bohaterów. Jestem zdania, że błądzić to rzecz ludzka, a bohaterowie literaccy mają do tego takie samo prawo, jak realnie istniejący ludzie, toteż z chęcią zagłębię się w świat mniej lub bardziej fatalnych omyłek.

Fabryka Słów proponuje antologię tekstów dwunastu autorów, z których większość ma już niezły dorobek twórczy. W każdym razie – nie są to nazwiska przeciętnemu czytelnikowi fantastyki nieznane. Szkoda tylko, że w tej stawce są zaledwie dwie kobiety, ponieważ kobieca fantastyka w Polsce ma się dobrze i warto z tego skorzystać. Przystępuję do lektury z nadzieją, że chociaż płeć męska dominuje, to nie zdominuje mnie wyzierający z kart maczyzm.

Trudno pokrótce opowiedzieć o wszystkim, z czym spotka się czytelnik w „Idiocie skończonym”. Będzie trochę science fiction, nieco postapo, sporo urban fantasy i fantastyka trudna do sklasyfikowania. Jeżeli sięgniecie po tę pozycję, poznacie nietypowe skrzaty domowe, gniew młodej, uczuciowej wiedźmy, czy ponury los żołnierzy zmuszonych nieustannie walczyć o niepodległość. Zobaczycie przyszłość ponurą i... jeszcze bardziej ponurą? I trochę przeszłości. Dowiecie się też, jak twórczo wykorzystać spuściznę Cesarstwa Rzymskiego oraz jakich błędów żołnierzom się nie wybacza.

Jak w każdej antologii, poziom nie jest równy. Przeczytałam opowiadania zachwycające i opowiadania, których fabułę wkrótce zapomnę. Na pewno zachwyciła mnie twórczość żeńskiej części stawki. Otwierający zbiór tekst Anety Jadowskiej, od którego antologia zaczerpnęła swój tytuł, to urocza wariacja na temat funkcjonowania magii i czarownic we współczesnych realiach. Główna bohaterka popada w nieliche tarapaty z powodu swojego artystycznego talentu i zalotów młodego czarodzieja parającego się magią roślinną. Brak tu rzewnych, czy banalnych scen. Jadowska postawiła na humor i dynamiczną akcję. Wyszedł tekst, który skończył się zdecydowanie za szybko – chętnie przeczytałabym całą powieść z tymi bohaterami.

„Garażowy” Ewy Białołęckiej to także urban fantasy, tylko że związane ze słowiańską demonologią i wiarą w opiekuńcze duchy domów, obór, łaźni i innych miejsc, w których człowiek potrzebuje wykwalifikowanej pomocy magicznej. Folklorystyczny motyw został ograny w bardzo nieoczekiwany sposób, a Świeca vel Chopper na stałe wejdzie do grupy moich ulubionych postaci literackich. I zapewne nie tylko moich.

Podobał mi się też tekst Tomasza Kołodziejczaka "Zmierzch nad Weroną". Został oparty na bardzo interesującym, logicznym i niezbyt jeszcze w polskiej literaturze eksploatowanym pomyśle. Współczesna Europa zmuszona jest wrócić do czasów Cesarstwa Rzymskiego, ale już nie jako ośrodka potęgi, lecz własnej karykatury i swoistego parku rozrywki dla turystów nacji rządzącej. Co to za nacja? Przeczytajcie sami. Warto dla pomysłu, nawet jeśli fabularnie opowiadanie nieco kuleje.

Ciekawego pomysłu nie można też odmówić "Wyklętym" Michała Gołkowskiego oraz "Nocy na Dużej Ziemi" Bartka Biedrzyckiego. Nieprzypadkowo wspominam o tych tekstach razem – chociaż są pomysłowe i dobrze poprowadzone fabularnie, drażni mnie w nich – w różnym stopniu – ta sama rzecz. Zaznaczanie rosyjskości przez spolszczenie rosyjskich słów i konstrukcji, co wychodzi nieco karykaturalnie. Rusycyści niech nie czytają, cała reszta pewnie uzna tę stylizację za ciekawą.

Wspomnę też o "Głębi. Ciałaku" Marcina Podlewskiego. Science fiction to bodaj jedyny gatunek, którego autentycznie nie lubię – ale mimo że to opowiadanie było hard sf, zostało mi w głowie. Przypomina – w dobrym sensie! – radziecką science fiction lat sześćdziesiątych, ze sporą ilością technicznych detali, ale i zwrotem w stronę człowieka i tego, co to znaczy „być człowiekiem”. Jako niefanka gatunku mogę powiedzieć, że dla mnie to kawał dobrej roboty.

Pozostałe opowiadania z różnych względów nie zostaną na długo w mojej pamięci, ale może akurat wam się spodobają. Po tę antologię warto sięgnąć zwłaszcza po to, żeby poznać ciekawych i różnorodnych polskich autorów fantastyki. Polecam szczególnie osobom, które zarzekają się, że nie lubią tego, jak piszą Polacy – a nuż zmienicie zdanie?

Dział: Książki
poniedziałek, 29 styczeń 2018 14:32

Kroniki drugiego kręgu. Naznaczeni błękitem

Nowe pokolenie młodych czytelników ma okazję poznać cykl „Kroniki Drugiego Kręgu” Ewy Białołęckiej, pierwszej damy polskiej fantasy dla młodzieży, a Secretum objęło patronatem nowe wydanie, które ukaże się nakładem Wydawnictwa Jaguar.

Jeszcze w tym roku wznowienia dwóch kolejnych części oraz długo wyczekiwany ostatni tom serii!

Ewa Białołęcka ‒ najbardziej utytułowana polska pisarka fantasy. Była ośmiokrotnie nominowana do Nagrody Zajdla ‒ trzy razy za powieści, pięć za opowiadania. Statuetkę zdobyła dwukrotnie, za opowiadania Tkacz Iluzji i Błękit maga.

Dział: Patronaty
poniedziałek, 29 styczeń 2018 11:15

Otchłań. Księga I

Z “Cyklem demonicznym” Petera V. Bretta zetknęłam się przypadkowo i nawet nie sądziłam, że opowieści o Arlenie mogą mi się tak bardzo spodobać. Chyba popełniłam największy grzech bibliofila i oceniłam książkę po okładce. Okazuje się, że czasem warto zgrzeszyć. Sama nie wiem kiedy przeczytałam dostępne cztery tomy powieści (rozłożone na osiem książek) i z niecierpliwością czekałam na tom kolejny.

Oto nadszedł i on - “Otchłań. Księga I”.

W tym cyklu jest moc, świadcząca o niesamowitym kunszcie literackim autora. Trzeba bowiem ogromnego talentu, by snuć opowieść w dziewiątej już księdze (a każda o zacnej ponad pięciusetstronnicowej grubości) i ciągle utrzymywać to napięcie, jakie towarzyszyło czytelnikowi przy lekturze pierwszego tomu. Brett robi coś więcej. Każda kolejna część jest lepsza od poprzedniej, a już sama “Otchłań” to istny majstersztyk powieści fantastycznej.

Akcja pierwszej części “Otchłani” to przygotowania do Sharak Ka w ich końcowej fazie. Arlen i Jardir zjednoczyli siły, by wyruszyć do Otchłani, celem zniszczenia demonów, zanim one przyniosą ludzkości zagładę. To współpraca dla wyższych celów, choć nasycona wzajemnym brakiem zaufania, jest klasycznym przykładem szorstkiej męskiej przyjaźni, pełnej rywalizacji i skrzętnie skrywanej niechęci dawnych przyjaciół. Dla Arlena to także czas próby, musi zdecydować, co jest dla niego ważne, co jest w stanie zaryzykować; prywatne szczęście, dobro najbliższych, tytuł Wybawiciela, a jest to o tym trudniejsze, że Renna wcale nie ułatwia mu zadania. Jardir zmaga się zaś nie tylko z mocą, jaką otrzymał od Arlena, ale też z problemami na własnym dworze, gdzie spadkobiercy przekonani o jego śmierci, toczą ze sobą bratobójcze walki, nie zauważając na nadciągające zagrożenie. W Zakątku, Lesha zostaje matką i hrabiną. I chociaż póki co udaje jej się godzić opiekę nad noworodkiem z obowiązkami przywódczyni, to wie, że stan ten długo może nie potrwać, ze względu na ojca swego dziecka. Na scenę wydarzeń wkracza Briar, postać dotąd sprawiająca wrażenie drugo- może nawet trzecioplanowej, gdy tymczasem jego rola z każdą stroną, na której się pojawia, zwiększa się. A demony stają się coraz mądrzejsze, zaczynają działać jak zdyscyplinowana armia...

Brakuje Rojera. Bardzo brakuje, tęskno mi za tą postacią, aczkolwiek okazuje się, że on swą rolę już spełnił, że tak naprawdę raczej cieżko byłoby znaleźć dla niego miejsce w tej opowieści. Ten barwny ptak pojawia się na kartach we wspomnieniach przyjaciół i muzyce. Opłakany przez pozostałych przy życiu bohaterów, zrobił miejsce dla Briara. Gdy czytelnik opłacze już Rojera, może swą troskę przenieść na Abbana, któremu po raz pierwszy zdarzyło się wpaść w sytuację zdaje się bez wyjścia. Brett ten wątek pozostawia w momencie, w którym nie sposób domyślić się, co się stane z tym przebiegłym khafit.

“Otchłań” zachwyca opisami. Wszelkimi. Przyrody, scen walki, potyczek dyplomatycznych. Więcej w niej, niż w dotychczasowych tomach, scen przemocy, czy seksu, ale są to sceny uzasadnione, wynikają z nich przyczynki do dalszego rozwoju akcji. Wątki prowadzone są równo, nie sposób znaleźć jednego, który mogłabym uznać za zbędny, napisany po to, by książka była grubsza i ładniej prezentowałaby się na półce. Autor wie, ku jakiemu końcowi opowieść zmierza, prowadzi jednak swą historię tak, że czytelnik niczego pewny być nie może. Z chwilą zakończenia znów pozostaje to znane uczucie niedosytu i oczekiwania na Księgę II. 

A idealną wisienką wieńczącą ten literacki tort jest szata graficzna. Ilustracje rzadko kiedy stanowią dla mnie element oceny, wręcz wolę książkę “bez obrazków”. Tu jednak zachwycają. Precyzją detali, kreską. Dominik Broniek nawet demony uczynił pięknymi w ich grozie, a taka umiejętność to sztuka.

Dział: Książki
niedziela, 21 styczeń 2018 19:32

Belgariada

Jak typowy mól książkowy czytam praktycznie wszystko. Ale do fantastyki mam ogromną słabość! To właśnie od niej zaczęła się moja wielka przygoda z literaturą. Dlatego, gdy widzę książkę z klasycznym ujęciem fantastyki, wiem jedno: muszę ją przeczytać! Tak było i tym razem. „Belgariada” od razu zwróciła moją uwagę. Dlatego z radością ruszyłam w kolejną magiczną przygodę!

Garion jest zwykłym chłopcem ze wsi. Z zamiłowaniem wsłuchuje się we wszystkie historie o magii, legendy, czy baśnie. I chociaż nieszczególnie w nie wierzy, lubi ich klimat. Tymczasem w jego małym świecie dzieje się coraz więcej podejrzanych rzeczy. Wkrótce Garion zmuszony jest opuścić rodzinne strony i ruszyć w drogę. Jeszcze nie wie, że o jego losie zdecydują potężniejsze siły...

„Belgariada” wydana nakładem Prószyński i S-ka to książka, która zamyka w sobie 5 tomów. A to oznacza, że mamy przed sobą dobre 1300 stron przygody! Nie jest to więc lektura na jeden wieczór, ale zdecydowanie warto do niej usiąść.

Przede wszystkim książka zaczyna się w stylu klasycznym dla powieści fantasy, czyli od legendy. Następnie przechodzimy do losów chłopca ze wsi, który nawet nie przypuszcza, kim jest naprawdę. Magia wplatana jest powoli, bez pośpiechu. Tak samo sama intryga wyklaruje się niespiesznie podczas rozwoju historii. Na początku nic nie wiemy, a wszystkie informacji uzyskujemy „pokątnie”, razem z głównym bohaterem podsłuchując lub obserwując dziwne zjawiska. Podoba mi się ten sposób wprowadzania głównego wątku, jest bardzo naturalny i angażuje czytelnika w przygodę.

Bo dzieje się naprawdę sporo. Może to za sprawą sporej objętości, może stylu typowego dla powieści fantasy, nie da się narzekać na akcję lub brak napięcia. Już od samego początku wiadomo, że dzieje się coś podejrzanego, a potem jest już tylko... ciekawiej.

Sam rozwój wydarzeń nie jest może szczególnie zaskakujący. Czytając tę książkę miałam naprawdę liczne skojarzenia z innymi powieściami fantasy. Da się bez większego trudu wyczuć kierunek, w którym zmierza fabuła. Jeśli interesujesz się tym gatunkiem, znajdziesz sporo podobieństw i mechanizmów typowych dla powieści w tym klimacie.

Przede wszystkim „Belgariada” bardzo dobrze się czyta. To książka, która wciąga i zaprasza do udziału w przygodzie. Za sprawą prostej, ale intrygującej narracja czytelnik cały czas chce poznać ciąg dalszy. W przeciwieństwie do młodzieżowych powieści fantastycznych (bardzo popularnych ostatnio na rynku) w tej książce zachowano proporcje między wszystkimi elementami narracji. Jest więc sporo opisów, dialogi (ale też niedopowiedzenia) oraz akcja. Z tego też względu nie jest to powieść, którą czyta się błyskawicznie. Historia wymaga od czytelnika odrobiny skupienia. Jeśli jednak lubi on klasyczne podejście do fantastyki, czeka go niezwykła czytelnicza wyprawa.

Dział: Książki
piątek, 19 styczeń 2018 14:00

Beren i Lúthien

Każdy miłośnik książek ze szczególnym pietyzmem traktuje TEGO JEDYNEGO... pisarza, który otworzył przed nim świat literatury, który nauczył go cenić powieści. Dla mnie był to Tolkien. „Hobbit” nieodwracalnie zaraził mnie miłością do fantastyki, a „Władca pierścieni” jedynie to uczucie przypieczętował. Do teraz gdy pomyślę o Śródziemiu, w oku kręci mi się łezka. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam, że wydawnictwo Prószyński wydaje powieści mojego mistrza, z radością zgłosiłam się na „Beren i Lúthien”. Jak wypadło to spotkanie po latach?

Na początku chyba warto zauważyć, że „Beren i Lúthien” to tytuł z kategorii zaginionych opowieści. Znalezionych i złożonych po latach przez syna autora, a przez to również wydanych pierwszy raz długo po śmierci Tolkiena. Zanim więc przejdziemy do samej historii, czeka nas spora porcja informacji zarówno o samym mistrzu, jak i wykreowanym przez niego świecie. Tak, jest to tytuł, który zachwyci maniaków Tolkiena, ale... nie tylko.

Sama historia to opowieść o miłości śmiertelnego człowieka Berena do pięknej elfki Lúthien. Gdy młodzieniec wyznaje swoje uczucie, zostaje wyśmiany przez jej ojca. Władca elfów nie tylko odsyła go z kwitkiem, ale też próbuje ośmieszyć i stawia przed nim niewykonalne zadanie. Obiecuje rękę swojej córki, gdy Beren przyniesie mu Silmaril Melkora. Młodzieniec podejmuje się tej niemal samobójczej misji i... To już musicie dowiedzieć się sami.

Miłośnicy Tolkiena będą zachwyceniu. To bowiem dalej stara, dobra fantastyka, oparta na pokaźnych opisach i legendarnych przygodach pełnych magii, potworów i historii. Czytając ją, można zatracić się w wykreowanej rzeczywistości i wczuć w klimat dawnych opowieści. Takie bowiem wrażenie wywarła na mnie fabuła. Jakbym czytała legendę, poznawała stare dzieje. Sam Beren... inteligencją nie powala. Chociaż on jest przyczyną wszystkich wydarzeń, ostatecznie to Lúthien jest postacią, która działa z głową. Ale... reszta bohaterów również zwraca uwagę ciekawą kreacją. I nie powiem nic więcej, żeby nie psuć radości z odkrywania nowej historii.

W książce bardzo ważne jest to, że jest to opowieść złożona z wielu zapisów. Dlatego otrzymujemy nie jedną, a kilka jej wersji. To co, syn Tolkiena znalazł, połączył ze sobą i wydał jako jedno, stanowi efekt pracy nad wieloma porozrzucanymi tekstami. Właśnie dlatego po pierwszej opowieści, możemy też zapoznać się z poematem oraz innymi wzmiankami. W poznaniu całości pomocne są też wprowadzenia, które tłumaczą nam zwięźle, co zmieniła dana wersja, z czego autor zrezygnował, a co zmodyfikował. Dzięki temu możemy w wyjątkowy sposób poznać historię, która we „Władcy pierścieni” została wspomniana, a w „Silmarillionie” opisana. Tym razem mamy w pełni samodzielne dzieło, stanowiące drobiazgową analizę tej ważnej dla autora opowieści (imiona jej bohaterów zostały wygrawerowane na nagrobku autora i jego małżonki). Warto też zwrócić uwagę na piękne wydanie. Zachwyca nie tylko ładna okładka, ale też malownicze ilustracje umieszczone w środku.

„Beren i Lúthien” to bardzo ciekawa pozycja. Klasyczna fantastyka oraz ponadczasowy wątek miłosny sprawiają, że tytuł ten przypadnie do gustu nie tylko fanom Tolkiena, ale też wszystkim miłośnikom dobrej literatury. Polecam, bo warto!

Dział: Książki
piątek, 19 styczeń 2018 10:03

Narzeczona księcia

Klasyka fantasy od Wydawnictwa Jaguar ukaże się  już za niecały tydzień.

Awanturnicza powieść fantasy i romantyczna historia miłosna w jednym.

Dział: Książki