Rezultaty wyszukiwania dla: Łukasz Zep
Fragment powieści "Zenith"
Porywająca galaktyczna przygoda! Żywiołowi bohaterowie, trzymająca w napięciu akcja i rozległy wszechświat sprawiły, że uzależniłam się już od pierwszych stron! — Sarah J. Maas
Rakieta imprezowa
Znudziły Was już dotychczasowe gry towarzyskie? Przejadły się kalambury i państwa-miasta? W takim razie pora na Rakietę imprezową!
Cel gry
Cel jest prosty – należy zapisywać hasła, które pasują do wylosowanych kolejno kategorii. Jedna kategoria to cztery hasła. Haczyk polega na tym, że punkty zdobywa się dopiero wtedy, gdy inni gracze wpiszą te same hasła, co my. O ile nie zostaną one trafione przez kogoś tytułową rakietą!
Opakowanie i zawartość
Pudełko jest solidnie wykonane i niewielkie, dlatego łatwo wrzucić je do torby i zabrać ze sobą. W skład zestawu wchodzi:
- 55 kart
- instrukcja
- bloczek z tabelkami odpowiedzi
Pomysł na ten ostatni bardzo mi się podoba – każdą rundę wpisujemy w wygodną tabelkę i nie ma problemu ani ryzyka, że ktoś się pomyli albo próbuje oszukiwać. I wygląda to naprawdę estetycznie.
Rozgrywka
Na początku każdy gracz szykuje dla siebie kartkę z tabelką odpowiedzi i coś do pisania. Karty należy potasować i ułożyć w stosik hasłami do dołu. Można zaczynać.
Jedna osoba losuje pierwszą kartę i wybiera jedną z dwóch znajdujących się na niej kategorii. Są one naprawdę przeróżne i wymagają nie tyle wiedzy, co pomysłowości. Możemy więc trafić na: „coś niezdrowego, ale przyjemnego”, „zwierzę, którym fajnie byłoby być”, „mniejsze od mrówki”, „potrzebne na weselu” czy „do wyrywania”.
Pod odczytaniu na głos kategorii każdy z graczy uzupełnia swoją tabelkę hasłami, które do niej pasują. Trzy wpisuje pod numerami 1, 2, 3, a czwarte pod znaczkiem rakiety. Nie jest to zadanie na czas, a kiedy wszyscy skończą, przychodzi pora na sprawdzenie odpowiedzi – gracze kolejno na głos odczytują swoje hasła. Może nam się trafić jedna z trzech sytuacji:
1. jeśli gracz jako jedyny wpisaliśmy jakieś hasło i nikt inny go nie ma – nie dostaje żadnych punktów;
2. jeśli hasło, które gracz wpisał w rubryki 1, 2, 3, pojawiają się u przynajmniej jeszcze jednego, ale nikt nie wpisał tego hasła w „rakiecie” – każdy z hasłem dostaje 1 punkt
3. jeśli hasło, które gracz wpisał w „rakiecie”, pojawia się u przynajmniej jednego gracza w rubrykach 1, 2, 3 – każdy z graczy z hasłem w „rakiecie” dostaje po 2 punkty, a pozostali nic.
Aby uniknąć wątpliwości odnośnie ważności i dopuszczania haseł, autor gry z góry zastrzega, że synonimy, jak auto/samochód są traktowane jak różne hasła, natomiast wyrazy różniące się tylko formą gramatyczną cukierek/cukierki, pies/piesek czy lekarz/lekarka są uznawane za to samo hasło.
Gra trwa pięć rund. Po piątej należy podliczyć punkty. Kto zdobył ich najwięcej, oczywiście wygrywa. Jeśli zdarzy się remis, zwycięzcą jest osoba, która trafiła większą liczbę udanych „rakiet”.
Podsumowanie
Za nami już kilkanaście rozgrywek, a gra nadal się nie nuży. Różnorodne kategorie sprawiają, że gra doskonale się sprawuje zarówno wśród starszych dzieci, jak i dorosłych. W zależności od towarzystwa, w którym gramy, może się tylko różnić podejście do ich interpretowania. Świetna sprawa, polecam!
Syn wiedźmy - zapowiedź
Kelly Barnhill, autorka bestsellerowej Dziewczynki, która wypiła księżyc, powraca z książką pełną przygody i magii.
Syn wiedźmy to piękna klasyczna baśń, z elementami fantasy, opowiadająca o potędze przyjaźni i sile ducha. Wypełniony magią Ned, któremu matka czarownica wszyła duszę tragicznie zmarłego brata bliźniaka, ucieka przed zbójecką szajką. Áine jest córką Króla Zbójców. Prześladuje ją przepowiednia wypowiedziana przez matkę na łożu śmierci: „Uratujesz życie niewłaściwemu chłopcu, a on uratuje życie tobie”.
Marzycielki - zapowiedź
Siostrzana miłość, siła wyobraźni, dziewczęca odwaga i walka o niezależność... Jessie Burton, autorka światowych bestsellerów: Miniaturzystka oraz Muza, powraca z zachwycającą i przepięknie ilustrowaną baśnią dla tych, w których drzemie dziecko.
Dla dwunastu córek króla Alberta śmierć królowej Laurelii oznacza nie tylko utratę matki. Decyzją ojca dziewczęta zostają objęte ścisłą ochroną. Odbiera się im ukochane lekcje, przedmioty, i – co najważniejsze – osobistą wolność.
Melodia Litny
“Melodia Litny” Łukasza Jabłońskiego to pierwsza książka z cyklu “Rozdroża cienistego szlaku” - szlaku pełnego napiętnowanych tatuażem na policzku zbrodniarzy. Mordercy noszą wilczy kieł, gwałtownicy - byczy róg, stręczyciele - wężowy język... W to towarzystwo trafia były cesarz Dwóch Oceanów, dla nowych towarzyszy - Malbo. Przygarnięty do Bastionu wpada w sam środek zdarzeń, na które wpływu nie ma, a których jest głównym ogniwem. Gorzej, że nikt go o tym nie uprzedza.
Łukasz Jabłoński tworzy całkowicie nowy świat, z jego geografią, mitologią, historią, jednostkami miary, a nawet dziełami literackimi stanowiącymi motta poszczególnych podrozdziałów... W te spójne realia autor wprowadza czytelnika powoli, zgrabnie łącząc historię toczącą się w czasie dla niej rzeczywistym z retrospekcjami rzucającymi światło na to, dlaczego Malbo znalazł się w miejscu tak odległym dla jego cesarskiego przeznaczenia.
Książka jest nierówna. Fascynujące fragmenty przeplatają się z nudą. Niektóre wątki są zbyt długie, inne niekoniecznie zrozumiałe. Autor z pewnością ma pomysł, jak snuć swoją opowieść, ale momentami opowiada ją za szybko, zbyt chaotycznie.
Na wielki plus autora przemawiają sceny walki. Łukasz Jabłoński fantastycznie operuje słowem i potrafi z krótkiej sceny, kiedy X wali po mordzie Y, uczynić majstersztyk na całą stronę. Te fragmenty czyta się przeto naprawdę dobrze. No i scena samobójstwa - nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam fragment o odbieraniu sobie życia przez bohaterkę w tak elegancki, wręcz poetycki sposób. Dla samej tej sceny ukłony dla autora.
Podoba mi się także język jakim operuje Jabłoński. Ma ten dar dany chyba tylko polskim pisarzom łączenia elegancji języka literatury z sarkazmem i cynizmem, tka typowym dla naszego narodu. Cięte riposty, złośliwe komentarze bohaterów, czy przemyślenia nacechowane dużą dozą autoironii, jak chociażby jedna z pierwszych refleksji Malbo: Więc to tak wygląda. Upadasz i myślisz, że to już koniec. Nagle ktoś daje ci w twarz, przybierasz imię własnego psa i zaczynasz wszystko od nowa - prawda, że urocze?
Czy sięgnę po kolejne tomy? Tak - z ciekawości historii, bo pod koniec jatka jest zaiste zacna, a Malbo, Santi i Litna zostawieni są w takich okolicznościach, co do których można mieć wielkie oczekiwania.
Labirynt. Black & White
„Labirynt Black & White” to antologia komiksowa o tematyce fantastycznej. W jej skład wchodzi siedem historii, mniej lub bardziej znanych twórców, o tematyce fantastycznej oraz galeria prac graficznych każdego z rysowników. Wszystko w czarno-białych kolorach wydane na kredowym papierze.
Album otwiera „Prawo Kamieni”, której w całości autorem jest Piotr Zwierzchowski. Bardzo ciekawa historia, pełna intrygi i zaskakującej zmiany wydarzeń, która przedstawia dwie tajemnicze nacje żyjące niezauważenie od początków dziejów tuż obok ludzi. Teraz to od nich zależy przyszłość naszej rasy. Oryginalna fabuła wzbogacona jest naprawdę pięknymi rysunkami. Na szczególna pochwałę zasługują duże kadry przedstawiające szczegółowe widoki. Choć jest to dopiero pierwsza część. mam nadzieje, iż w kolejnej autor nie zepsuję swojego udanego pomysłu. Bardzo ciekawie prezentuje się również galeria Piotra Zwierzchowskiego. Piękne prace przedstawiające motywy fantasy i science fiction, pochodzące m.in. z innego albumu tegoż autora – „Świat Kropli – Sommo” naprawdę potrafią ucieszyć wzrok.
Kolejne dzieło to „Sumień Biel” Aleksandra Zawady. Jest to krótka historia fantasy z trzema wojownikami i duszołakiem w rolach głównych. Autor praktycznie niczym nie zachwyca czytelnika, proste, mało szczegółowe rysunki, niezbyt oryginalna fabuła. Na trochę lepszym poziomie stoi dwuplanszowa galeria Zawady.
„Bez tytułu” to kolejne dzieło Piotra Zwierzchowskiego. To krótka, trzyplanszowa historia, pełna tajemnicy i mistycyzmu. Nie będę podejmował się jej interpretacji, gdyż każdy może ją zrozumieć na swój własny sposób. Co się tyczy kreski, to widać znaczną różnicę pomiędzy „Prawem Kamieni”. „Bez tytułu” to już mniej szczegółowe, bardziej schematyczne rysunki.
„Ósmy pasażer” to baśniowa opowieść Macieja Wojtali o siedmiu krasnoludkach opuszczonych przez Królewnę Śnieżkę, które planują pozbyć się orków ze swojej krainy. Jest to wesoła i zakręcona historyjka opatrzona średnimi, czasem dziecinnymi rysunkami. Bardzo ładnie prezentuje się natomiast galeria autora, szczególnie pięknie narysowana orkowa gęba.
„Sukkub” to dzieło Piotra Zwierzchowskiego (scenariusz) oraz Łukasza Krzyżanowskiego (rysunki). Fabuła przedstawia zrozpaczonego kochanka po utracie swej lubej, który przypadkowo odprawia magiczny obrzęd sprowadzający nie tylko jego ukochaną. Ciekawa historia z lekką nutką erotyzmu, ładne, szczegółowe rysunki. Galeria Łukasza Krzyżanowskiego tez bardzo dobra. Pięknie narysowana kobieta w stylu Luisa Royo.
„Królestwo” to kolejna krótka i bardzo tajemnicza historia utrzymana w gotyckim klimacie, bodajże najmłodszego z autorów antologii – Macieja Perkowskiego. Wszystkie rysunki bardzo uproszczone i schematyczne za wyjątkiem ładnie narysowanej katedry. Po raz kolejny nie zamierzam interpretować tego dzieła, gdyż mogę minąć się z zamysłami autora. Szkoda również, że zabrakło galerii tegoż autora, gdyż z miłą chęcią zobaczyłbym na co więcej go stać.
Album zamyka dzieło science-fiction Łukasza Stachniaka (rysunki) i Piotra Zwierzchowskiego (scenariusz) – „Mąż i żona”. Jest to krótka i bardzo oryginalna historia o masowej produkcji robotów bitewnych (niby miechów) obu płci. Ciekawie prezentują się rysunki oraz galeria autora.
Podsumowując antologia komiksowo-graficzna „Labirynt”, której zapewne głównym zadaniem było wypromowanie młodych rysowników, prezentuję się ciekawie. Wiele rysowników wybija się ponad przeciętną, a autor antologii oraz twórca „Świata Kropli” i „Sendilkelma” maczał palce aż w czterech dziełach. Miłym akcentem jest to, iż poza historiami komiksowymi, album zawiera galerie poszczególnych autorów. Dzięki temu możemy zobaczyć na jak więcej stać rysowników. „Labirynt” został wydany w wersji black & white na kredowym papierze bardzo dobrej jakości, co wpływa na plus. Ostatecznie mogę ten album polecić wszystkim wielbicielom komiksu fantastycznego i teraz pozostaje czekać nam na drugi tom antologii.
"Światy Równoległe" - fantastyczna kolekcja
Na rynku pojawi się nowa kolekcja prasowa Wydawnictwa Literackiego i wydawnictwa Ringier Axel Springer w ramach Biblioteki „Newsweeka".
Utopce
Od kiedy tylko skończyłem czytać "Z jednym wyjątkiem" czekałem z niecierpliwością na kontynuację sagi o policjantach z Lipowa. Na szczęście nie trwało to długo. Katarzyna Puzyńska publikuje w godnym podziwu tempie i wypluwa kolejne książki niczym Klementyna Kopp słowa, czyli z prędkością karabinu maszynowego (w zapowiedzi jest już kolejny tom "Łaskun"). "Utopce" w końcu wylądowały w moich rękach i mogłem kolejny raz zagłębić się w stworzony przez autorkę świat i odwiedzić znanych (po pięciu tomach mam wrażenie, że znam ich lepiej niż niejednego znajomego) z kart książek bohaterów.
Lato tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego roku. W położonej w środku lasu, odciętej od świata wsi Utopce wszystko toczy się powolnym, stałym rytmem. Przynajmniej dopóki w trakcie budowy altany ogrodowej na posesji państwa Czajkowskich odkopane zostają stare kości. Pochówek wygląda na wampirzy, i mimo protestów sąsiadki, Czajkowscy wykopują ciało i kontynuują budowę urodzinowego prezentu dla Glorii. Wkrótce zamordowane zostają dwie osoby. We wsi szybko roznosi się wieść, że jest to zemsta wampira, który uwolnił się z więzów. Po trzydziestu latach nierozwiązaną sprawę próbują rozwikłać policjanci z Lipowa. Daniel Podgórski, Klementyna Kopp i Emilia Strzałkowska wyruszają do zapomnianej przez Boga wsi by rozprawić się z duchami przeszłości. Od tego zależy dalszy los posterunku w Lipowie.
Katarzyna Puzyńska w "Utopcach" doskonale zbudowała napięcie. Do końca trudno się domyślić kto jest zabójcą. Do tego autorka stosuje wszystkie najlepsze triki kryminalne. Przerywa akcję w najciekawszych momentach, zostawiając nas z masą niedopowiedzeń i znaków zapytania. Mami nas, co chwila ukazuje kolejnych podejrzanych. Każdy ma motyw, każdy zachowuje się dziwnie i nietypowo, każdy ma swój sekret. Dzięki tym zabiegom lektura "Utopców", mimo prawie sześciuset stron nie dłużyła mi się ani przez moment. Do tego jeszcze Katarzyna Puzyńska tak umiejętnie stworzyła mroczny klimat wsi Utopce i opisała historię wampira, że chwilami miałem wrażenie, że obcuję z doskonałej jakości literaturą grozy.
Oczywiście w powieści śledzimy też dalsze perypetie stróżów prawa z Lipowa. Przygotowania do ślubu Podgórskiego idą pełną parą, jego relacje z Łukaszem są coraz lepsze. Klementyna Kopp jak zwykle zachowuje się... specyficznie. Ale! Nie dajmy się zwieść, bo jeszcze nas zaskoczy. Relacje bohaterów splatają się ze sobą i komplikują coraz bardziej. Zupełnie jak w życiu. To też jeden z powodów dlaczego tak chętnie sięgam po powieści autorki. Każda kolejna książka Katarzyny Puzyńskiej to niesamowite połączenie literatury obyczajowej z opowieścią o śledztwie, policjantach i tajemniczej zbrodni.
"Utopce" to kolejny świetny kryminał jaki wyszedł spod pióra Katarzyny Puzyńskiej. Dowiedziałem się wreszcie jaki sekret skrywa prokurator Gawroński i, co najważniejsze, upewniłem się, że autorka jest nadal w świetnej pisarskiej formie. Czekam więc na kolejny, zapowiedziany już tom serii i polecam nie tylko czytającym poprzednie, bo powieści Katarzyny Puzyńskiej są skonstruowane tak, że można zacząć od dowolnej części sagi. Na koniec dodam tylko, że jeśli chodzi o "Utopce", nie ma się do czego przyczepić, a omawianie takich powieści to sama przyjemność.
Karbala
Polskie kino na świecie słynie z dramatów, z filmów rozliczeniowych. Jednak trudno pokusić się o stwierdzenie, aby gatunek obrazów wojennych był jednym z tych, z którymi jest kojarzona nasza rodzima kinematografia. Przypuszczam, że wielu miłośników polskich twórców obawiało się, jak wyglądać będzie „Karbala" w ostatecznym kształcie. Czy Krzysztof Łukaszewicz udźwignął ciężar kina wojennego? Czy stworzył produkcję, która łączy w sobie potrzebną akcję, a jednocześnie patos łączący się z patriotyzmem? Jedno jest pewne – opowiedziana historia i forma jej przedstawienia wstrząsnęła mną na tyle, że podczas seansu coraz głębiej zapadałam się z przerażenia w fotel.
Irackie miasto Karbala, 2004 rok, środek wojny w Zatoce Perskiej. Islamska armia Mahdiego zaatakowała polskie oddziały w strefie stabilizacyjnej. Jednak Kapitan Kalicki (Bartłomiej Topa) ma jedno zadanie – utrzymać miejscowy ratusz City Hall, siedzibę lokalnych władz i policji, gdzie przetrzymywani są między innymi terroryści. Wraz z kilkudziesięcioosobowym oddziałem polskich i bułgarskich żołnierzy Kapitan przez trzy dni i trzy noce odpiera atak przeciwnika, tracąc przy tym kontakt z bazą i dysponując niewielkimi zasobami amunicji oraz racji żywnościowych. „Karbala" to odzwierciedlenie wydarzeń, które rozegrały się naprawdę, a przez wiele lat nikt z ich uczestników nie mógł opowiedzieć, co się wydarzyło wiosną 2004 roku w Iraku.
Przed obejrzeniem „Karbali" miałam okazję przeczytać książkę Piotra Głuchowskiego oraz Marcina Górki o tym samym tytule, będącą relacją uczestników tamtych wydarzeń. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Łukaszewicz dochował wierności historii opowiedzianej przez Kaliciaka. W filmie zmienione zostały nazwiska żołnierzy , lecz znając te prawdziwe, łatwo się domyśleć, kto w kogo się wciela, kto kogo reprezentuje.
Łukaszewicz nie stara się pokazać wojujących Irakijczyków jako masę bezwzględnych zabójców. Wybiera środek w prezentacji wroga. Jednocześnie jako zaćmionego nienawiścią ludu, z drugiej strony jako zagubionych ludzi, na których terytorium nagle znalazły się obce nacje, nakazujące im jak mają żyć. Nie chce wchodzić zbytnio w politykę, choć niejednokrotnie na ekranie można odnieść wrażenie, że reżyser delikatnie obiera za cel krytyki Amerykanów.
Kilkakrotnie w filmie pojawiają się dialogi nawiązujące do tego, czemu większość żołnierzy decydowała się na wyruszenie do Iraku. Wybierali się na misję z powodu kredytów, po to, aby zarobić. W końcu miała to być misja stabilizacyjna, nikt nie mówił o realnej walce oraz uczestnictwie w walkach, w których przeciwnik ma przewagę liczebną. Jednak Łukaszewicz nie zapomina przy tym o patriotyzmie. To obraz prawdziwej odwagi polskich żołnierzy, którzy przecież mieli przykazane milczenie na temat swojego bohaterstwa. Trzeba przyznać, że jedna z ostatnich scen, w których zawiśnie na City Hall obstrzępiona polska flaga naprawdę unosi serce i napawa niejaką dumą (tak, jestem patriotką). To patos, który nie razi, który
Jeśli chodzi o wybory obsadowe, Bartłomiej Topa okazał się strzałem w dziesiątkę. Perfekcyjnie wypada w roli Kapitana nieprzygotowanego na taki rozwój wypadków, który nie wie, która opcja jest najmniejszym złem i może stać się skutecznym rozwiązaniem. Niestety, nie udało się to w przypadku Antoniego Królikowskiego. Nie udźwignął on roli targanego wątpliwościami sanitariusza. Wypadł blado, nierealistycznie, wręcz sztucznie, co może wynikać również z tego, że to postać bardzo źle poprowadzona, na którą reżyser nie do końca miał pomysł. Albo miał, a nie umiał go wcielić w życie.
Szkoda, ze nie poświęcono więcej czasu pozostałym, drugoplanowym postaciom – w nich również tkwiła siła, jak i w samych aktorach wcielających się w owych bohaterów. Przez to, że wyłącznie musnięto ich problemy, reakcje na wydarzenia, wypadli dość jednowymiarowo, a wcale nie musieli.
Oglądając produkcję Łukaszewicza moim pierwszym skojarzeniem stał się „Helikopter w ogniu" Ridley'a Scotta. To od tego filmu, za sprawą operatora Sławomira Idziaka, zmienił się charakter kina wojennego. W „Karbali" zabrakło niestety tak zdolnego operatora. Przez pierwsze kilka scen, w których akcja pędzi na łeb na szyję, trzęsąca się kamera zdawała się urzeczywistniać klimat wojny, powszechnego strachu, tego, że nie wiadomo, co się dzieje, ani kto do ciebie strzela. Jednak po jakimś czasie zaczęłam odnosić wrażenie, że ów sposób operowania obrazem ma za zadanie rekompensować pewne niedociągnięcia realizatorskie twórców (zarówno operatora, jak i reżysera). Mimo to, sceny ostrzeliwań oraz nocnych walk są naprawdę mocne, wywołujące strach oraz gęsią skórkę.
„Karbala" to film niezwykle potrzebny i było koniecznym, aby powstał. Choć sporo w nim realizatorskich niedociągnięć czy złego poprowadzenia postaci, choć daleko mu do określenia „rewelacyjny", warto poświęcić mu czas ze względu na to, że jest hołdem dla polskich żołnierzy. Że opowiada historię, o której przez wiele lat milczano, o której za kilkanaście lat, mam nadzieję, będą mówić w szkołach. Że przypomina, że patriotyzm, w tym czy innym wydaniu, nadal można w Polakach obudzić jednym prostym ujęciem.
Patronat: "Miasteczko"
Powieść "Miasteczko" autorstwa Roberta Cichowlasa oraz Łukasza Radeckiego już dostępna w księgarniach, a my zapraszamy do lektury krótkiego fragmentu książki.