Rezultaty wyszukiwania dla: horror
Gaz do dechy
Gdy Twoje życie wisi na włosku, jaka będzie Twoja ostatnia myśl? Będziesz panikować, uciekać, a może właśnie wtedy ogarnie Cię śmiertelny spokój? Będziesz żałować swoich decyzji, płakać, pytać Boga: "Dlaczego ja?!". A może po prostu wciśniesz gaz do dechy i odmówisz pod nosem modlitwę zarezerwowaną dla tych, którzy stracili wszelką nadzieję... ?
Ta grupa motocyklistów nie wiedziała, dlaczego potężna ciężarówka ruszyła ich tropem i zdecydowanie planuje zrobić im krzywdę. Czwórka przyjaciół uznała przejażdżkę na karuzeli pełnej dziwacznych stworzeń za niecodzienną zabawę, a okradzenie gospodarza cyrku za konieczność. Nie zdawali sobie jednak sprawy z tego, że cyrkowe zabawki ruszą ich śladem. Odwiedziliście kiedykolwiek stację Wolverton? Jeżeli nie, to trzymajcie się od niej z daleka... dla własnego dobra.
Trzynaście opowiadań, trzynaście różnych historii, które Was przerażą, zaciekawią lub rozkochają w sobie. Trzynaście strzępków rzeczywistości, okraszonych wydarzeniami oraz istotami nie z tej ziemi. Trzynaście historii, po których będziecie mieć nadzieję, że nigdy nie spotka Was to, co ich bohaterów.
Joe'go Hill'a nie muszę nikomu przedstawiać; oczywiście, pierwsze co nasuwa się na myśl to fakt, iż znany autor jest synem mistrza grozy, Stephen'a King'a. Ale wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? To, że ów autor wcale nie wybił się na swoim sławnym ojcu, a jego powieści grozy wciągają równie mocno. Sam zapracował na swoje wysokie miejsce wśród pisarzy parających się horrorem. Oficjalnie mogę się określić jako fanka jego twórczości, a przygodę z nią rozpoczęłam dawno temu od książki pt. Rogi. Sięgając po jego kolejne literackie dzieci wiem, że się nie zawiodę. Pierwsze, co oczywiście rzuca się w oczy odnośnie Gaz do dechy, to fantastyczne wydanie- twarda oprawa, przyciągająca wzrok okładka. Aż ma się ochotę rzucić wszystko i zasiąść do lektury. Wydawnictwo Albatros naprawdę się postarało w tym temacie.
Wielu spośród nas, czytelników, stara się omijać zbiory opowiadań szerokim łukiem. Szczerze, wcale się temu nie dziwię- do pewnego czasu sama miałam z nimi pewien problem. Ciężko się wczuć w historię, gdy dwie strony później już się kończy, nie mówiąc już o polubieniu bohaterów. Jedne za krótkie, drugie za długie, rozwleczone. Opowiadanie jest jednak gatunkiem, który po kilku próbach da się polubić. A szczególnie, gdy te krótkie formy literackie trafiają w nasze gusta w kontekście tego, co ze sobą niosą- strach, refleksje lub inne, silne emocje.
U pana Hill'a możemy "przebierać" między trzynastoma opowiadaniami: od baaardzo fantastycznych po bardziej racjonalne (o ile można tak określić opowiadania grozy). Chyba jeszcze nie spotkałam się z takim zbiorem, w którym spodobałyby mi się wszystkie historie. W tym przypadku było podobnie, tak więc bez trudu wyłoniłam swoich "zwycięzców". Pierwszym z nich jest opowiadanie pt. Spóźnialscy. Wbrew pozorom dla czytelnika nie jest ono przerażające, a wręcz przeciwnie- czujemy co prawda delikatne ciarki na całym ciele, lecz skłania ono bardziej do refleksji nad życiem, nad ostatnimi chwilami na tym ziemskim padole. Oczywiście, gdyby w prawdziwym życiu spotkało mnie to, co głównego bohatera, to na pewno byłabym nieźle wystraszona, aczkolwiek on poradził sobie z zaistniałą sytuacją bardzo dobrze. Kolejnym z moich ulubionych jest Chryzantemamy, w którym to do końca nie wiadomo, czy to chłopczyk po stracie matki oszalał, czy rzeczywiście znalazła sposób, by kontaktować się z nim z zaświatów. Z kolei opowiadanie Jesteś dla mnie najważniejsza wywołało we mnie ogromny... smutek. Podkreśla, jak bardzo staliśmy się egoistyczni, nie szanujemy uczuć drugiego człowieka (lub robota), liczy się dla nas tylko uroda, gadżety i błyszczenie w towarzystwie. Choć rzecz dzieje się w dalekiej przyszłości, to i tak owa historia jak najbardziej wpasowuje się w czasy nam współczesne.
A na koniec niespodzianka- jakiś czas temu na Netflixie można było obejrzeć horror W wysokiej trawie. Nie miałam pojęcia, że ów film powstał na podstawie jednego z opowiadań Joe'go Hill'a, którym możecie się rozkoszować właśnie w tej książce. Choć przyznam, że ani film, ani literacka wersja nie przypadły mi szczególnie do gustu.
Dla każdego fana grozy Gaz do dechy będzie ciekawą podróżą wgłąb siebie. Poznacie różne wersje koszmaru; nawet na zwykłe pole trawy spojrzycie zupełnie inaczej.
Pokój tajemnic
Co byś zrobił, gdybyś trafił na przysłowiową złotą rybkę, spełniającą wszystkie twoje marzenia? Czego byś sobie życzył? Markowych ciuchów? Mnóstwa pieniędzy? Cennych naszyjników? A może obrazów wielkich mistrzów malarstwa? Niezależnie od tego, jakie są twoje preferencje i potrzeby, możesz prosić o wszystko i wszystko dostaniesz. Brzmi jak spełnienie twoich marzeń? Zapewne tak i dodatkowo jest na wyciągnięcie ręki, wystarczy tylko we właściwym miejscu wypowiedzieć życzenie. Pamiętaj jednak, że wszystko ma swoją cenę i prędzej czy później będziesz musiał za to zapłacić. W życiu nie ma bowiem nic za darmo.
Te wszystkie marzenia, dotyczące pieniędzy, ubrań, najlepszego jedzenia czy oryginałów obrazów wielkich malarzy, spełnili Matt i Kate. Życie dotąd ich nie rozpieszczało, on niespełniony malarz wciąż czeka na swój pierwszy sukces, ona jako tłumaczka zarabia zbyt mało, jak na swoje kompetencje. Najgorsze jest jednak to, że ci młodzi ludzie już dwukrotnie byli zmuszeni borykać się ze stratą, Kate bowiem dwa razy poroniła, tracąc rozwijające się w łonie dzieci. Dlatego też przenoszą się z Nowego Jorku do wielkiej rezydencji na odludziu, gdzie Matt ma zamiar tworzyć, a Kate być perfekcyjną panią domu, choć bez dziecka. Chcą zacząć wszystko od nowa, ale w momencie zakupu domu nie wiedzą jednak, że ma on swoją mroczną historię, zostało w nim bowiem zamordowane młode małżeństwo Shaefferów. Sprawca, John Doe, trafił zaś do zakładu psychiatrycznego, w którym przebywa do dzisiaj.
Zbyt późno Matt odkrywa historię domu, wcześniej bowiem – w trakcie urządzania – trafił na zastawiony meblami tajemniczy pusty pokój. Kiedy przypadkowo wypowiedziane w nim życzenie się spełnia, a on może cieszyć się pełną butelką, zaczyna eksperymentować z możliwościami, jakie owo pomieszczenie daje. Co więcej, wciąga w swoją zabawę również żonę i wspólnie pławią się w niespodziewanym luksusie. Szampan zaczyna lać się u nich w domu strumieniami, dom zostaje wyposażony, w kolekcję dziel sztuki cenniejszą niż w niejednym muzeum, a Kate nosi najlepsze suknie i biżuterię. Tyle tylko, że te dobra materialne nie są w stanie zagłuszyć pustki w ich sercu. Tak naprawdę ponad wszystko pragną oni dziecka, ale kobieta boi się spróbować zajść w ciążę po raz kolejny naturalnymi metodami. Decyduje się zatem na szalony krok, prosząc o dziecko... pokój.
Każda decyzja ma jednak swoje konsekwencje. Kate nie wie bowiem, że wszystko, co zostaje wytworzone w tajemniczym pokoju w domu, istnieje tylko... w domu. Tym samym małżeństwo wpada w pułapkę, na dodatek skazując dziecko na życie w złotej klatce. Kiedy bowiem kobieta próbuje wyjść na spacer, niemowlę nagle zaczyna się starzeć, przemieniając się na jej oczach w chłopca w wieku szkolnym.
Shane, dziecko stworzone dzięki mocy pokoju, jest niezwykle inteligentne i obserwując rodziców, wkrótce sam odkrywa możliwości pokoju, tworząc sobie alternatywną rzeczywistość, do której wejście znajduje się właśnie w magicznym pomieszczeniu. Świadomość tego, jak dalece sięga moc pokoju i jakie może, to nieść ze sobą zagrożenia sprawia, że Matt popada w paranoję, usilnie starając się zrozumieć działanie pokoju, ale i zaczynając bać się swojego dziecka oraz jego życzeń. Co bowiem, jeśli zdenerwowany zażyczy sobie, by rodzice zniknęli?
Jak potoczy się ta historia? Co warte jest w życie w luksusie, w otoczeniu zabawek i pięknych przedmiotów, kiedy nie można poczuć wiatru we włosach czy słonecznych promieni na twarzy? Kiedy jest się zamkniętym w luksusowym więzieniu i nie rozumie się powodów tego stanu? Odpowiedzi na te pytania szukać będziemy w trakcie filmu pt. „Pokój tajemnic”, z Olgą Kurylenko i Kevinem Janssensem w rolach głównych. Wyreżyserowany przez Christiana Volckmana firm kryje w sobie ogromny potencjał, który niestety nie został w pełni wykorzystany. Obraz łatwo mógł stać się paranoiczną historią o chciwości i konsekwencjach swoich wyborów, tymczasem skończyło się na dość frapującej opowieści, której jednak brak jest konsekwencji czy kompleksowego spojrzenia na fakt istnienia tego pokoju – skąd się wziął, skąd się bierze fenomen jego działania. Bohaterowie co prawda przez chwilę się nad tym zastanawiają, ale wątek ten szybko zostaje porzucony, jak zresztą wiele innych.
Mocnym punktem jest zakończenie pozwalające snuć domysły i tworzyć tak naprawdę wiele wariantów tego, jak ta historia może się dalej potoczyć. Mimo tego film można określić mianem nieprzemyślanego i niespójnego. A szkoda...
Zapowiedź: Joker – Zabójczy uśmiech
Zagłębiający się w bezdenne szaleństwo Jokera psychologiczny horror autorstwa nominowanego do Nagrody Eisnera duetu: scenarzysty Jeffa Lemire’a i rysownika Andrei Sorrentino, autorów między innymi „Green Arrowa” i „Gideon Falls”.
Konkurs: Pokój tajemnic na DVD
Olga Kurylenko („007 Quantum of Solace”, „Niepamięć”) i Kevin Janssens („Ardeny”, „Na krańce świata”) w wyróżnionym Nagrodą Publiczności na Festiwalu Filmów Fantastycznych w Strasbourgu thrillerze grozy w reżyserii Christiana Volckmana („Renesans”).
Tajemnica potępionej
Duchy, zjawy upiory od lat pobudzają wyobraźnię kolejnych pokoleń osób, niezależnie od ich wieku czy statusu społecznego. Już wieki temu starano się podejmować próby kontaktu z tamtym świtem, szukano w ten sposób odpowiedzi na to, co będzie, ale też traktowano to jako metodę powtórnego spotkania z ukochanym, z dzieckiem czy rodzicami. Seanse spirytystyczne dziś może nie są już częstym zjawiskiem, ale godnie zastępują ten rodzaj atrakcji różnego rodzaju filmy mrożące krew w żyłach czy demoniczne powieści. Lubimy się bać, lubimy ten zastrzyk adrenaliny, pod warunkiem oczywiście, że siedzimy bezpiecznie we własnym fotelu, a naszego domu … nie nawiedzają duchy.
Zresztą wspomniane duchy najbardziej kochają stare domy, dlatego że upływ czas pociąga za sobą wiele ludzkich historii, nie zawsze szczęśliwych, wiele ludzi rezydujących w tych pomieszczeniach, a co za tym idzie – wiele pozostałej energii. Dlatego o duchach mówi się szczególnie w kontekście starych pałaców i zamków, a ich pojawianie się, traktowane jest jako atrakcja turystyczna. Inaczej rzecz się ma, kiedy taki duch pojawia się w domu, który jest zamieszkały. Różne zjawiska związane z bytem z zaświatów, takie jak szepty, stukania, płacze, krzyki, potrafią nieźle wystraszyć, a nawet doprowadzić do obłędu…
Pałac koło Poznania, będący rodzinną posiadłością Sarkisiewiczów, ma właśnie takiego ducha. Zjawia kobiety, która się pojawia, pełna jest bezdennego smutku, a nawiedzając domostwo burzy spokój mieszkańców. Ponoć właśnie z jej powodu prababka małej Anety popełniła samobójstwo, ducha widział także przed śmiercią dziadek, panicznie się go zresztą bojąc. Tajemniczą kobietę widziała także ośmioletnia wówczas Aneta, choć upływ czasu zatarł te wspomnienia, a po śmierci dziadka nigdy już do tego pięknego domu nie wróciła.
Okazja do tego, by znów odwiedzić posiadłość pojawia się dopiero wówczas, kiedy Aneta, jako dorosła kobieta i mężatka, boryka się z problemami związanymi z zajściem w ciążę. Mogłoby się wydawać, że na jej rodzinie ciąży jakaś klątwa, porody kobiet bywają trudne, często tez kobiety w ich trakcie umierają. Aneta jednak straciła szanse, by w ogóle mieć dziecko, wynik badań pozbawił ją bowiem złudzeń. Nie cieszy ją już nawet malarstwo, mimo iż jest uzdolnioną artystką, a bólu nie koi też pomoc w zaprzyjaźnionym domu spokojnej starości i rozmowy z wyjątkowo jej bliską pensjonariuszką Konstancją. Aneta postanawia zatem poszukać spokoju w pałacu, mimo wyraźnego sprzeciwu matki. Wraz z mężem-architektem i siostrą wyjeżdża na wieś, ale już pierwszy dzień pobytu tam przynosi nieprzyjemne wydarzenia, a Aneta trafia do szpitala. Diagnoza: załamanie nerwowe, stawia pod znakiem zapytania jej pobyt w pałacu, który popchnął jej przodkinię do samobójstwa. Mimo wszystko Aneta decyduje się pozostać w nawiedzonym domu…
Czy w tych pięknych murach rzeczywiście rezydują duchy? Co się zdarzyło tu w przeszłości? Jaka jest prawda o śmierci prababki? Na te wszystkie pytania odpowiedzi będziemy poszukiwać w powieści, będącej debiutem literackim Mateusza Koniecznego. Książka pt. „Tajemnica potępionej”, opublikowana nakładem Wydawnictwa Novae Res to wyjątkowa historia o frapującej fabule, od której nie można się oderwać mimo istotnych jej mankamentów. Książka zainteresuje z pewnością nie tylko miłośników opowieści z dreszczykiem, ale przede wszystkim osoby ceniące sobie prostotę konstrukcji książki, która jednak daleka jest od banału.
Największy atut książki, piękny poetycki język, jest niestety również jej największą wadą. O ile bowiem doskonale sprawdza się w opisach, pobudzając nasza wyobraźnię, tak współcześni bohaterowie mówiący o „zażywaniu kąpieli”, „zaprzestaniu filozoficznych wypowiedzi” czy raczący się pozdrowieniami „Bywaj zdrowo”, wypadają sztucznie i nienaturalnie. Przez to właśnie trudno się nam do nich zbliżyć i w pełni wczuć się w historię Pozostajemy zatem biernymi obserwatorami, a szkoda, bowiem tak klimatyczna historia z pewnością zasługuje na nasze zaangażowanie.
Brahms: The Boy II
Ostatnimi czasy kino grozy cieszy się popularnością. Jednak ilość wydawanych produkcji wcale nie przekłada się na jakość. „Wyspa Fantazji”, „Klątwa 2020” czy „Guwernantka” to tylko kilka z wielu tytułów, które ukazały się w tym roku, a które raczej straszyły nudą i brakiem pomysłu. „The Boy II” jest kontynuacją filmu z 2016 roku, a niestety, jak wiadomo, rzadko kiedy zdarza się, aby część druga dorównała pierwowzorowi. Przynajmniej pod tym względem ta produkcja nie sprawi wam zawodu.
Jak wspominałem, pierwsza część filmu została wydana w 2016 roku. Zapowiedzi wiały starym utartym schematem, w którym fabuła kręci się wokół laleczki z piekła rodem i rodzinnych zmaganiach z nią. Po Chucky czy Annabelle naprawdę ciężko wyciągnąć coś nowego z takiego pomysłu. Przez cały seans reżyser wmawiał nam, że mamy do czynienia z paranormalnym horrorem, by na końcu pozytywnie nas zaskoczyć. I to właśnie finałowe sceny pierwszej części zasługiwały na brawa za pomysłowość. Dowiedzieliśmy się, że lalka wcale nie ma paranormalnych zdolności, a zagrożenie czaiło się zupełnie gdzieś indziej. Całość może nie była wybitna, ale zakończenie filmu wpłynęło na moją ocenę, która ostatecznie wyniosła 6/10.
Po krótkim wstępie mogę przejść do tego, czym właściwie jest „The Boy II”. Fabuła skupia się na rodzinie Lizy, Seana i ich syna Jude’a. Rodzina przeżyła atak zamaskowanych złodziei, w wyniku którego chłopiec przestał mówić, zaś jego matkę dręczą powracające nocne koszmary. Rodzina przeprowadza się w odludne miejsce, by odciąć się od problemów. To przecież logiczne rozwiązanie, prawda? Z pewnością lepsze niż podjęcie terapii psychologicznej, która mogłaby pomóc w zwalczeniu traumy. Oczywiście całkiem przypadkiem Jude znajduje w lesie tytułową lalkę. Ktoś zapyta: i co z tego, skoro reżyser ujawnił wcześniej, że lalka nie posiada żadnych paranormalnych zdolności? Widocznie zapomniał, jak zakończył część pierwszą, bo cztery lata później próbuje udowodnić zupełnie coś innego… Skoro więc bohaterowie mają do czynienia z czymś na wskroś złym, demonicznym, to wydawałoby się, że można liczyć na kulminację scen grozy. Nie tym razem. Mija pierwsze trzydzieści minut filmu, a z ekranu wieje nudą, przez co siedzący na wygodnej kanapie widz prędzej zaśnie niż dotrwa do końca. Naprawdę próbowałem znaleźć tu coś więcej niż posklejane schematy, w dodatku przedstawione w tak nieudolny sposób, ale nie udało mi się.
Cały seans trwa dziewięćdziesiąt minut, jednak dłuży się niemiłosiernie. O jakimkolwiek aktorstwie nie ma co mówić, ponieważ role rozpisane zostały bardzo miałko, bez zaangażowania. Efekty specjalne nie zachwycają, a sceny grozy wywołują raczej przeciągłe ziewanie.
Podsumowując, dostajemy znaną, schematyczną historię o opętanej lalce, stworzoną bez polotu i raczej od niechcenia. Fani horrorów zrezygnują po dwudziestu minutach seansu, a reszta wytrwa tylko dlatego, że będzie liczyć na równie zaskakującą końcówkę jak w pierwszej części. Tym razem jednak można się po prostu przeliczyć.
Plusy:
– nie znaleziono.
Minusy:
– nudny;
– schematyczny;
– przewidywalny.
Zapowiedź: Zjadaczka grzechów
W tej niezwykłej i poruszającej historii "Opowieść podręcznej" spotyka się z "Alicją w krainie czarów". Za kradzież bochenka chleba czternastoletnia May zostaje skazana dożywotnio na straszną karę: zostaje Zjadaczką Grzechów – kobietą społecznie wyklętą, brutalnie napiętnowaną, która musi wysłuchiwać wyznań umierających, i w ramach pogrzebowego obrządku spożywać rytualne pokarmy, symbolizujące ich grzechy, aby w ten sposób wziąć na siebie winę za ich występki. Niespodziewanie zostaje wplątana w spisek z morderstwem w tle na królewskim dworze w XVI wiecznej Anglii i aby ocalić życie, musi znaleźć w sobie siłę i pomścić śmierć poprzedniczki, mimo społecznego odrzucenia.
Zapowiedź: Dama, mróz i diabeł. Mercy.
Jest piękna i niezwykła jak złoto lśniące w bystrym nurcie rzeki Klondike. Zimna jak wiatr wiejący na północnym zachodzie zimą. Bezwzględna jak ołów służący do rozstrzygania sporów w saloonach. Nazywa się Hellaine. Jej przybycie na zawsze zmieni życie mieszkańców Woodsburgha.
Kolor z przestworzy
„Kolor z przestworzy” to pierwszy nie-dokumentalny film Stanleya od lat 90., kiedy to stał się wyrzutkiem Hoollywood za 40-milionową adaptację Wyspy doktora Moreau. Teraz, prawie dwie dekady później, branża zmieniła się na tyle, że ktoś dał Stanleyowi kolejną szansę na zrobienie horroru. Tym kimś jest firma producencka Elijaha Wooda, SpectreVision, specjaliści od kosmicznego horroru. I dzięki temu oto nastała chwila, w której plugawe opowiadanie Lovecrafta pt. „Kolor z przestworzy” zostało zekranizowane. Niestety nie jest to wierna adaptacja, ale czerpie garściami z pomysłów autora weird fiction.
Mamy tu więc Lovecraftowe typowe tematy jak: istoty spoza przestrzeni i czasu, które mogą zepchnąć ludzi z klifu szaleństwa, zmutowny świat, plugastwo i szaleństwo. Stanley aktualizuje jednak dosyć mocno materiał, wykorzystując współczesny niepokój związany z narkotykami, bezrobociem czy katastrofami ekologicznymi, w szczególności skażoną wodą. Stanley podkreśla ten temat na tyle mocno, że nie sposób go przeoczyć, umieszczając szklanki wody na pierwszym planie, jeszcze zanim pulsujący asteroid spadnie z nieba i zacznie wypluwać tęcze, których dotyk płonie jak promieniowanie. Ale trochę się zapędzam.
Muszę w tym miejscu nieco powiedzieć o aktorach. Otóż, może to dziwne, ale najlepiej spisał się najbardziej memiczny z nich: Nicolas Cage. Nie wiem czy też tak macie, ale jak słyszę jego nazwisko, to wpadam w histeryczny chichot. Tu Cage wciela się w Nathana Gardnera, artystę, który porzucił miejskie życie i... hoduje alpaki w wiejskiej Nowej Anglii ze swoją żoną, maklerką, Theresą (Joely Richardson) i wspólnymi dziećmi. Fabuła nie jest pozbawiona konfliktów: Nathan toczy boje na słowa ze swoją nastoletnią córką Lavinią (Madeleine Arthur), początkującą wiccanką, średni syn Benny (Brendan Meyer) zwykle pali trawkę w stodole (alpaki nie lubią tego), a najmłodszy Jack (Julian Hillard) plącze się pod nogami. Na dodatek Theresa nadal nie czuje się za dobrze po walce z rakiem. Ale ogólnie rzecz biorąc Gardnerowie są kochającą i wspierającą rodziną, a każda z nich ma własną wersję ekscentryczności, która doprowadziła ich w to nieco odludne miejsce w środku lasu. W sumie czego więcej im trzeba? Mają siebie, duży dom, sąsiada hipisa (tylko Benny się z tego cieszy) i studnię z wyśmienitą wodą.
Ta studnia zaczyna być jednak problemem zaraz po wylądowaniu meteorytu w ogrodzie. Zwierzęta zauważają to jako pierwsze. Choć szczury nie uciekają, to ucieka kot o fantazyjnym imieniu Punkt G. Potem pora na psa i alpaki i dziwne dolegliwości samych gospodarzy. Takze flora się zmienia: cały ogród wygląda jak neonowo-różowo-fioletowe zjawisko. Wizualnie: cudo. Tu jednak kończy się wszystko co dobre dla rodziny. I dla alpak.
Efekty cyfrowe są inteligentnie zastosowane. Stanley wie również, jak rozsądnie rozplanować charakterystyczną dla Cage'a grę aktorską, którą pokochaliśmy choćby z filmów takich jak „Bez twarzy” z 1997 czy „Ptasiek” z 1984 roku, używając jego przesadnych napadów złości jako narzędzia do wzmacniania stale budującego się w filmie poczucia niepokoju. Co jak co, ale udawać wariata Cage potrafi!
Biorąc to pod uwagę, że „Kolor z przestworzy” jest wyraźnie niskobudżetową produkcją, bazującą jedynie na opowiadaniu H.P. Lovecrafta, reżyser wykonuje niezwykłą robotę, utrzymując film osadzony w emocjonalnej rzeczywistości. Jest to wprawdzie osobliwy film o niekonwencjonalnych ludziach, nakręcony przez niekonwencjonalnego reżysera. Jeśli przeczytałeś tak daleko, prawdopodobnie już wiesz, czy jesteś publicznością, czy też nie. Jeśli myślisz, że tak, mam tylko jedną sugestię: nie oglądaj jeśli jesteś hodowcą alpak.
Guwernantka
Kino grozy od lat cierpi na mnogość nieudolnych twórców, którzy próbują swoich sił w opowiadaniu strasznych historii. Nie jest łatwo trafić na naprawdę dobry i ciekawie opowiedziany horror, tym bardziej więc docenia się te filmy grozy, które okazują się udane. Niestety najnowszy film Flory Sigismondi należy do tych nieudanych produkcji – Guwernantki nie ratuje nawet ciekawa obsada. Reżyserka znana jest w mnóstwa świetnych teledysków m.in. Sledgehammer Rihanny, Mirrors Timberlake’a, Cherry bomb nagranego na potrzeby filmu The Runaways: Prawdziwa historia, który jest zresztą pierwszym i jedynym (poza Guwernantką) filmem w jej reżyserii, resztę jej dorobku stanowią pojedyncze odcinki seriali (np. Opowieści podręcznej, Amerykańscy bogowie).
Starsza opiekunka dwójki osieroconych dzieci wynajmuje młodą guwernantkę do pomocy w opiece i nauczaniu małej Flory. Kilka dni po przyjeździe nowej guwernantki – Kate – w posiadłości pojawia się nastoletni brat Flory – Miles. Kate szybko odkrywa, że tak rodzeństwo, jak i posiadłość, skrywa mroczne sekrety.
W 1961 roku Jack Clayton wypuścił film The Innocents i choć nie zawojował nim świata kinematografii, to jednak sądząc po opiniach do dziś jest to dzieło robiące wrażenie. Trudno mi powiedzieć ile wspólnego ma ze sobą produkcja z lat 60. oraz współczesna Guwernantka, a jednak wygląda na to, że choć bardzo dużo je łączy, to jednak oba te filmy leżą pod względem jakości na dwóch różnych biegunach. Od czego więc zacząć…
Jak już wspomniałam, nawet znane i ciekawe nazwiska nie ratują tej produkcji. Na ekranie widzimy Mackenzie Davis i Finna Wolfharda w rolach głównych, dodatkowo w postać Flory wciela się Brooklynn Prince, reszta to bohaterowie drugoplanowi, i choć Barbara Marten w roli starszej opiekunki dzieci robi dość upiorne wrażenie, to pojawia się na ekranie na tyle rzadko, że nie wpływa na odbiór całości. Mackenzie Davis nie ma szczęścia do ról (albo talentu) – chyba najbardziej podobał mi się jej występ w jednym z odcinków Black mirror. Finn Wolfhard, znany ze Stranger Things, radzi sobie dobrze, ale wydaje mi się, że jego postać mogła być jeszcze bardziej znacząca, skomplikowana. Mała Brooklynn jest uroczą istotką ale sceny z nią nie są warte zapamiętania. Generalnie pod względem aktorskim Guwernantka jest propozycją nijaką. Najgorszy jest jednak scenariusz. Brakuje tu oniryzmu i gotyckiego klimatu opowieści, a zakończenie to po prostu crème de la crème absurdu. W momencie, kiedy wreszcie zaczyna się coś dziać film się kończy, a przysłowiowa kropka nad i jest tak niejasna i nasuwa tak wiele pytań, że ostatecznie nic nie zostaje wyjaśnione, a jakiekolwiek możliwe wyjaśnienia prowadzą, do jeszcze większej ilości pytań. Ilość luk logicznych poraża, choć często w takich produkcjach przymykam na to oko, a jednak tutaj chyba dość szybko zorientowałam się, że nie mogę liczyć na radochę z seansu, więc wszelkie potknięcia twórców stały się bardziej wyraźne.
Guwernantka to film bez pomysłu i polotu. Szkoda na niego czasu. To jedna z tych produkcji, która ma ogromne szanse rozczarować większość widzów. Oglądacie na własne ryzyko.